Kiedy wszyscy byliśmy już na naszych koniach dostojnym krokiem wyjechaliśmy z bram miasta pod czujnym okiem ciekawskich mieszkańców, którzy głośno życzyli udanej podróży. Urocze. Przez ten czas wymienialiśmy się uwagami na temat podróży, cały czas będąc w części zamieszkanej. Wielu poddanych z oddali nas pozdrawiało na co reagowaliśmy lekkimi kiwnięciami głowami wraz z pięknymi uśmiechami.
-Jaka jest przewidywana trasa?- Zapytał już na wstępie Arthur po ruszeniu. Zrównał się z drugim mężczyzną i razem doglądali mapę podczas słuchania naszego przewodnika. Niechętnie słuchał uwag mego strażnika ale się nie odzywał. Pewnie nawet nie wiedział, że ja to widzę. W końcu przed nami zmaterializowała się kolejna wioska, zresztą ostatnia w tej części, jeśli się spojrzy na mapę rozplanowania kraju. Ta ostatnia wioska znana jako Alterha była położona na głównej drodze prowadzącej do centrum, reszta osad była umieszczona bardziej na obrzeżach lub na pobocznych drogach. Dzięki temu zmniejszali swoje zagrożenie na ataki. W przeciwieństwie do reszty ostrożniejszych wiosek, Alterha była jednym z wielu neutralnych miejscowych punktów u nas, jak to podobnie wygląda za granicą. To było jeszcze za rządów pradziada, który uformował Alterhe jako nietykalny dla wrogów schron przeznaczony na potrzeby głównie rolników i ich zbiory. Taka była oficjalna wersja. Obecnie obecnie wioska była swoistym punktem wymiany nowości zza granicy i, tak jak wiele innych miejscowości u nas, pełniła funkcje kupieckie. Tylko rodzina królewska wiedziała o tym, że w takich miejscach roi się od naszych szpiegów, których nikt nie dałby rady rozpoznać, nawet najbardziej spostrzegawczy, było nam to na rękę.
W końcu przejechaliśmy przez Alterhe rozmawiając na neutralne tematy. Dobry kilometr dalej, kiedy już szanse spotkania innych ludzi zmniejszaliśmy przez poruszanie się ku lasom, dałam znać panom, żeby teraz podążali za mną. Wkrótce zatrzymaliśmy się na małej polanie lasu, skąd droga wydawała się być nazbyt zawiła, choć tak naprawdę nie była, sprawiała jedynie taką iluzję. Zeskoczyłam z konia nakazałam im zrobić to samo. Gdy wszyscy byli na ziemi, konie przywiązaliśmy i widząc ich zaskoczenie, usiadłam sobie wygodnie na ziemi. Spojrzałam na nich z lekkim uśmiechem.
- Oj Arthurze, powinieneś do tego przywyknąć, tyle ze mną jeździsz - odezwałam się ku rycerzowi.
- Wybacz pani, ale dobrze wiesz, że nie przekonam się - minimalnie się skrzywił. Spojrzałam na drugiego.
- Nie musimy lecieć jakby zbliżał się koniec świata, mamy czas.
- Pani? - W końcu się odezwał. Oparłam się o drzewo.
- Tak?
- Wybacz, to mało istotne pytanie. Proszę zapomnieć.
Zachichotałam w odpowiedzi. Już wcześniej dostrzegłam w nim wielce obiecującego zbudowanego mężczyznę, jak to mają w zwyczaju kobiety. Od razu dało się w nim wyczuć w nim coś... Ciekawe. Nie wydawał się jak rycerz, liczyłam na to, że głośno dałby radę się sprzeciwić a może coś jeszcze innego? W duchu się uśmiechnęłam. Najpierw trzeba go lepiej poznać...
Szykowała się zabawna podróż.
<Lucas?>
wtorek, 29 sierpnia 2017
sobota, 26 sierpnia 2017
Od Lucasa do Serenity
- Oddawaj moje pieniądze! - tęgi jegomość wymierzył mi cios prosto w szczękę.
Swoją drogą, całkiem mocny miał ten prawy sierpowy. W głowie mi zadzwoniło, ale szybko doszedłem do siebie i odwinąłem mu się z podwójną siłą.
No cóż...tak kończy się granie z mieszczuchami. Nie umieją przegrywać...i nie ma szans, by widział, jak podmieniam karty. Nagle ktoś mocno pociągnął mnie za przesiąknięta alkoholem koszulę.
- Ser Lucas Greyjoy?
- Nie ma w domu - mruknąłem, nawet nie patrząc na swojego rozmówcę.
W tawernie zrobiło się jakoś cicho...gdzie muzyka i gwar?
Rozejrzałem się dookoła i naliczyłem sześciu kolesi w złotych zbrojach...w tym kapitana straży.
***
W pełnym uzbrojeniu wkroczyłem do sali tronowej. Miło było wykąpać się i nie cuchnąć alkoholem i łajnem.
Opadłem na jedno kolano.
- Wasza Miłość.
- Powstań, ser Lucasie - skinął głową - Wezwałem cię z bardzo ważnego powodu. Nie ma lepszego szermierza od ciebie, prawda? Wszakże pokonałeś...- król urwał nagle - Nawiązaliśmy sojusz z sąsiednim krajem. Jako gość przyjeżdża do nas ich księżniczka...masz za zadanie bezpiecznie przywieźć ją do nas.
Zbaraniałem. Myślałem, że chodzi o zabicie kogoś...a oni dają mi jakąś rozkapryszoną dziewkę do eskortowania. Shit, bardziej wpaść nie mogłem.
- Tak jest, Wasza Miłość. Niezwłocznie udam się do...
- Khayr
Jasna cho.lera. Będę musiał przeprawić się przez Aranayę...zbyt dużo wspomnień mam stamtąd. Zbyt dużo.
Khayr... wiecznie walczące państwo. Blisko upadku, co z tego sojuszu będzie miał Mądry Król?
***
Podróż zajęła mi prawie tydzień...na szczęście poza natknięciem się na zbójców, których spotkał ostatni wypad w ich życiu, przebiegła spokojnie.
Z ulgą wjechałem do stolicy Khayr, potem główną drogą aż pod pałac. Już w oddali widziałem dwóch jeźdźców na koniach. Cóż... spodziewałem się raczej lektyki. Drugi strażnik księżniczki wyrwał się do przodu...dobry ruch. Facet wie, co robi.
- Światło to jedyna nadzieja ciemności - wypowiedziałem hasło, którym mieliśmy się posłużyć.
- A ciemność nigdy nie jest do szpiku zła.
Skinąłem rycerzowi głową, gdy nagle podjechała do nas owa księżniczka. Całkiem nieźle trzymała się na koniu.
- Arthurze, czy wszystko w porządku? - zapytała i zeszła z konia.
-Oczywiście. Ten panicz to Lucas, nasz przewodnik. A oto księżniczka Serenity - dokonał przedstawienia ser Arthur
Dygnęła, podczas gdy ja także zszedłem z konia i ująłem jej dłoń w swoją, przykładając delikatnie do ust. Mogłem się wtedy jej dokładniej przyjrzeć...wysoka, długie włosy koloru miedzi, szczupła, ale obdarzona dosyć sporym biustem. Cho.lera, Lui, gdzie się patrzysz. A jej oczy...
W jej oczach było coś, co nie pozwalało mi myśleć o niej, jak o głupiej księżniczce.
- Właściwie to ser Lucas - powiedziałem z naciskiem na słowo "ser" - Jesteście gotowi do drogi, moja pani?
- Tak. Wybacz, że nie możemy Cię ugościć, ale czas nagli ser - zaśmiała się cicho, wypowiadając z naciskiem ostatnie słowo.
Wyciągnąłem rękę, by pomóc jej wejść na konia, ale zanim się obejrzałem już na nim siedziała. Wzruszyłem tylko ramionami, próbując ukryć szczere zdumienie, i wsiadłem na swojego siwka.
< Serek? xd >
Swoją drogą, całkiem mocny miał ten prawy sierpowy. W głowie mi zadzwoniło, ale szybko doszedłem do siebie i odwinąłem mu się z podwójną siłą.
No cóż...tak kończy się granie z mieszczuchami. Nie umieją przegrywać...i nie ma szans, by widział, jak podmieniam karty. Nagle ktoś mocno pociągnął mnie za przesiąknięta alkoholem koszulę.
- Ser Lucas Greyjoy?
- Nie ma w domu - mruknąłem, nawet nie patrząc na swojego rozmówcę.
W tawernie zrobiło się jakoś cicho...gdzie muzyka i gwar?
Rozejrzałem się dookoła i naliczyłem sześciu kolesi w złotych zbrojach...w tym kapitana straży.
***
W pełnym uzbrojeniu wkroczyłem do sali tronowej. Miło było wykąpać się i nie cuchnąć alkoholem i łajnem.
Opadłem na jedno kolano.
- Wasza Miłość.
- Powstań, ser Lucasie - skinął głową - Wezwałem cię z bardzo ważnego powodu. Nie ma lepszego szermierza od ciebie, prawda? Wszakże pokonałeś...- król urwał nagle - Nawiązaliśmy sojusz z sąsiednim krajem. Jako gość przyjeżdża do nas ich księżniczka...masz za zadanie bezpiecznie przywieźć ją do nas.
Zbaraniałem. Myślałem, że chodzi o zabicie kogoś...a oni dają mi jakąś rozkapryszoną dziewkę do eskortowania. Shit, bardziej wpaść nie mogłem.
- Tak jest, Wasza Miłość. Niezwłocznie udam się do...
- Khayr
Jasna cho.lera. Będę musiał przeprawić się przez Aranayę...zbyt dużo wspomnień mam stamtąd. Zbyt dużo.
Khayr... wiecznie walczące państwo. Blisko upadku, co z tego sojuszu będzie miał Mądry Król?
***
Podróż zajęła mi prawie tydzień...na szczęście poza natknięciem się na zbójców, których spotkał ostatni wypad w ich życiu, przebiegła spokojnie.
Z ulgą wjechałem do stolicy Khayr, potem główną drogą aż pod pałac. Już w oddali widziałem dwóch jeźdźców na koniach. Cóż... spodziewałem się raczej lektyki. Drugi strażnik księżniczki wyrwał się do przodu...dobry ruch. Facet wie, co robi.
- Światło to jedyna nadzieja ciemności - wypowiedziałem hasło, którym mieliśmy się posłużyć.
- A ciemność nigdy nie jest do szpiku zła.
Skinąłem rycerzowi głową, gdy nagle podjechała do nas owa księżniczka. Całkiem nieźle trzymała się na koniu.
- Arthurze, czy wszystko w porządku? - zapytała i zeszła z konia.
-Oczywiście. Ten panicz to Lucas, nasz przewodnik. A oto księżniczka Serenity - dokonał przedstawienia ser Arthur
Dygnęła, podczas gdy ja także zszedłem z konia i ująłem jej dłoń w swoją, przykładając delikatnie do ust. Mogłem się wtedy jej dokładniej przyjrzeć...wysoka, długie włosy koloru miedzi, szczupła, ale obdarzona dosyć sporym biustem. Cho.lera, Lui, gdzie się patrzysz. A jej oczy...
W jej oczach było coś, co nie pozwalało mi myśleć o niej, jak o głupiej księżniczce.
- Właściwie to ser Lucas - powiedziałem z naciskiem na słowo "ser" - Jesteście gotowi do drogi, moja pani?
- Tak. Wybacz, że nie możemy Cię ugościć, ale czas nagli ser - zaśmiała się cicho, wypowiadając z naciskiem ostatnie słowo.
Wyciągnąłem rękę, by pomóc jej wejść na konia, ale zanim się obejrzałem już na nim siedziała. Wzruszyłem tylko ramionami, próbując ukryć szczere zdumienie, i wsiadłem na swojego siwka.
< Serek? xd >
piątek, 25 sierpnia 2017
Od Madelyn do Ashley
Nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, słuchając nowo poznanej dziewczyny.
- Ja się dzielę ze światem każdego dnia! - rzuciła, rozkładając szeroko ręce, jakby zapraszała cały świat do zbiorowego tulenia. - Sprzedaję im wszystko, czego chcą i targuje się tak, że nikt się nie połamie co i jak, a kupi. Ale dzisiaj zamiast się dzielić ze światem, idę się przejść, bo sen mnie bierze.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, ziewnęła szeroko, przecierając wierzchem dłoni oczy.
- Rzeczywiście, wyglądasz na zmęczoną - stwierdziłam, przyglądając się Ashley. - Też pewnie powoli będę uciekać, musimy jeszcze z Makim wyjść z miasta.
- Zamierzacie podróżować w nocy? - zmarszczyła brwi, wyraźnie zdziwiona.
- A skąd - żachnęłam się, rozbawiona. - Ale rzadko kiedy sypiamy w gospodach. Sprzedałam i kupiłam już wszystko, co musiałam, więc rano pójdę dalej, gdy tylko wstanie słońce i coś upolujemy.
- A gdzie zamierzacie wypocząć?
- Niedaleko jest las, wejdziemy na jakieś drzewo. Maki nie lubi spać w budynkach, ja też pewniej się czuję na łonie natury.
- Nie boicie się rabunku? W lasach nie trudno o spotkanie jakiegoś rzezimieszka.
- Hmm - mruknęłam, splatając dłonie na karku. - Czasem rzeczywiście spotykamy takich delikwentów, ale jakoś idzie albo się ukryć, walki zdarzają się bardzo rzadko - zaśmiałam się, unosząc palec w górę. - To aż smutne, jak rzadko ludzie patrzą na to, co jest ponad ich czołem, prawda? Za to doskonale wiedzą, co mają przy stopach. To smutne, jak bardzo ograniczamy nasze pole widzenia i możliwości. Tym bardziej, że większość nawet nie wie, ile przez to traci.
- Każdy żyje, jak umie - podsumowała Ashley.
- Możliwe - przyznałam z ociąganiem. W międzyczasie, Maki ziewnął szeroko i przeciągnął się, wstając. Wlepił we mnie pytające spojrzenie.
~ Musimy już iść ~ ponaglił mnie. Poklepałam lekko rysia po łebku.
-Już, już. Wybacz, Ashley, my już będziemy powoli uciekać, dziękuję za towarzystwo.
- Nawzajem.
- A właśnie! - przypomniałam sobie. - Mówiłaś coś o towarzystwie w podróży. Jeśli nadal jesteś zainteresowana, z chęcią bym się z tobą wybrała, zawsze raźniej.
~ Maddie, już późno ~ ryś spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
- Wiem, Maki, wiem - mruknęłam. - W każdym razie... gdybyś chciała, będziemy czekać jakoś przed południem przy wschodniej bramie, muszę jeszcze załatwić parę spraw z rana, jak się pewnie okaże. Miłej nocy, śpij dobrze!
- Ty też, uważaj na siebie - skinęła głową.
Uśmiechnęłam się i wstałam, kierując swoje kroki do wyjścia z gospody. Przy drzwiach pomachałam jeszcze do dziewczyny, po czym włączyłam się w wieczorny tłumek zmierzający do sobie tylko wiadomych celów.
***
- Tu było miło - stwierdziłam do przyjaciela, przyciągając się. Zgodnie z obietnicą daną wczoraj Ashley, czekałam przy wschodniej bramie, oparta o murek. - Zawsze to ciekawie poznać kogoś nowego.
~ Jesteś stanowczo zbyt ufna ~ stwierdził poważnie Maki. ~ I skąd w ogóle wiesz, czy przyjdzie?
- Nie wiem - zgodziłam się, ignorując pierwszą część wypowiedzi rysia: często mi to powtarzał. - Jeszcze trochę zostało do południa, najwyżej zaraz wyruszymy. Ale co nam szkodzi poczekać. W drodze zawsze bezpieczniej, gdy ktoś nam towarzyszy.
~ Ja tu jestem ~ przypomniał. Roześmiałam się.
- No, przecież, mój obrońco - wtuliłam głowę w sierść zwierzaka. - Ale jesteś pewien, że udźwigniesz te wszystkie materiały?
Spojrzałam na bagaż, który właśnie do niego doczepiałam.
~ Nosiłem cięższe.
- Mimo wszystko, z twoją budową, wygląda to, jakby zaraz miało cię przygnieść do ziemi.
~ Taka uroda mojej rasy ~ podsumował.
- Też racja - przyznałam, wypatrując równocześnie w tłumie znajomej sylwetki.
< Ashley? >
- Ja się dzielę ze światem każdego dnia! - rzuciła, rozkładając szeroko ręce, jakby zapraszała cały świat do zbiorowego tulenia. - Sprzedaję im wszystko, czego chcą i targuje się tak, że nikt się nie połamie co i jak, a kupi. Ale dzisiaj zamiast się dzielić ze światem, idę się przejść, bo sen mnie bierze.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, ziewnęła szeroko, przecierając wierzchem dłoni oczy.
- Rzeczywiście, wyglądasz na zmęczoną - stwierdziłam, przyglądając się Ashley. - Też pewnie powoli będę uciekać, musimy jeszcze z Makim wyjść z miasta.
- Zamierzacie podróżować w nocy? - zmarszczyła brwi, wyraźnie zdziwiona.
- A skąd - żachnęłam się, rozbawiona. - Ale rzadko kiedy sypiamy w gospodach. Sprzedałam i kupiłam już wszystko, co musiałam, więc rano pójdę dalej, gdy tylko wstanie słońce i coś upolujemy.
- A gdzie zamierzacie wypocząć?
- Niedaleko jest las, wejdziemy na jakieś drzewo. Maki nie lubi spać w budynkach, ja też pewniej się czuję na łonie natury.
- Nie boicie się rabunku? W lasach nie trudno o spotkanie jakiegoś rzezimieszka.
- Hmm - mruknęłam, splatając dłonie na karku. - Czasem rzeczywiście spotykamy takich delikwentów, ale jakoś idzie albo się ukryć, walki zdarzają się bardzo rzadko - zaśmiałam się, unosząc palec w górę. - To aż smutne, jak rzadko ludzie patrzą na to, co jest ponad ich czołem, prawda? Za to doskonale wiedzą, co mają przy stopach. To smutne, jak bardzo ograniczamy nasze pole widzenia i możliwości. Tym bardziej, że większość nawet nie wie, ile przez to traci.
- Każdy żyje, jak umie - podsumowała Ashley.
- Możliwe - przyznałam z ociąganiem. W międzyczasie, Maki ziewnął szeroko i przeciągnął się, wstając. Wlepił we mnie pytające spojrzenie.
~ Musimy już iść ~ ponaglił mnie. Poklepałam lekko rysia po łebku.
-Już, już. Wybacz, Ashley, my już będziemy powoli uciekać, dziękuję za towarzystwo.
- Nawzajem.
- A właśnie! - przypomniałam sobie. - Mówiłaś coś o towarzystwie w podróży. Jeśli nadal jesteś zainteresowana, z chęcią bym się z tobą wybrała, zawsze raźniej.
~ Maddie, już późno ~ ryś spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
- Wiem, Maki, wiem - mruknęłam. - W każdym razie... gdybyś chciała, będziemy czekać jakoś przed południem przy wschodniej bramie, muszę jeszcze załatwić parę spraw z rana, jak się pewnie okaże. Miłej nocy, śpij dobrze!
- Ty też, uważaj na siebie - skinęła głową.
Uśmiechnęłam się i wstałam, kierując swoje kroki do wyjścia z gospody. Przy drzwiach pomachałam jeszcze do dziewczyny, po czym włączyłam się w wieczorny tłumek zmierzający do sobie tylko wiadomych celów.
***
- Tu było miło - stwierdziłam do przyjaciela, przyciągając się. Zgodnie z obietnicą daną wczoraj Ashley, czekałam przy wschodniej bramie, oparta o murek. - Zawsze to ciekawie poznać kogoś nowego.
~ Jesteś stanowczo zbyt ufna ~ stwierdził poważnie Maki. ~ I skąd w ogóle wiesz, czy przyjdzie?
- Nie wiem - zgodziłam się, ignorując pierwszą część wypowiedzi rysia: często mi to powtarzał. - Jeszcze trochę zostało do południa, najwyżej zaraz wyruszymy. Ale co nam szkodzi poczekać. W drodze zawsze bezpieczniej, gdy ktoś nam towarzyszy.
~ Ja tu jestem ~ przypomniał. Roześmiałam się.
- No, przecież, mój obrońco - wtuliłam głowę w sierść zwierzaka. - Ale jesteś pewien, że udźwigniesz te wszystkie materiały?
Spojrzałam na bagaż, który właśnie do niego doczepiałam.
~ Nosiłem cięższe.
- Mimo wszystko, z twoją budową, wygląda to, jakby zaraz miało cię przygnieść do ziemi.
~ Taka uroda mojej rasy ~ podsumował.
- Też racja - przyznałam, wypatrując równocześnie w tłumie znajomej sylwetki.
< Ashley? >
Od Ashley do Madelyn
Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Możliwe - odparłam. - A ja takich okazji nie lubię przepuszczać - powiedziałam szczerze. Madelyn na prawdę była nieostrożna i dawała się zwieść miłym słowom i tym, że jeszcze nic sobie nie zrobiła. - Kiedyś trafi kosa na kamień - dodałam i wypiłam do końca piwo w mojego kufla, które odsunęłam od siebie na środek stołu. Zawsze tak robiłam kiedy kończyłam jeść, stoły i szklanki lądowały na środku stołu i tam pozostawały, póki jakiś pracownik tego nie zabrał. Oparłam się od drewniane krzesło i ziewnęłam szeroko.
- To twoje motto? - zapytała z ciekawością w głosie. Zaśmiałam się cicho i zamknęłam oczy. Poczułam się senna, a dopiero co wstałam.
- Też, ale wolę to: Zrób dziś coś, czego im się nie chce, a jutro będziesz mieć coś, czego oni pragną - przysunęłam się do stołu i splatając palce u rąk postawiłam łokcie na stole i oparłam brodę na dłoniach patrząc na dziewczynę, a raczej w jej złote oczy. Ta, zwykli ludzie nie mają złotych, a te wydają się aż świecić radością, którą chce się podzielić z innymi. Zabawna dziewczyna, może też umie podróżować między światami i wychowała się w takim pełnym radości, gdzie każdy jest za pan brat, nikt nie oszukuje, nie kłamie, wszyscy są życzliwi; w rzeczywistości taki świat nie istnieje. Zwiedziłam już z połowę wymiarów jak nie więcej i w każdym kryje się ciemna strona, zło, które tylko czyha, by zawładnąć światem. Po za tym by mi powiedziała, na pewno. Ale teraz jestem ciekawa po co władać całym światem? Przecież za dużo z tym roboty. Najpierw przekabać na swoją stronę większość, zniszcz mniejszość, znajdź tych zaufanych, których możesz wysłać na drugi koniec świata, aby pilnowali porządku, spisz nowe prawa, odwiedzaj miasta... aż w końcu wyląduj w swoim grobie po dwóch latach rządzenia, bo całe życie zajęło ci dojście do tego. Przecież to takie głupie, ponadto zniszcz swoich wrogów, tych, którzy walczą jeszcze o dobro i w tym czasie nie zostać otruty przez własnego kucharza.
- Też fajne - odparła z lekkim uśmiechem dokańczając swoją jedzenie.
- A ty się czymś kierujesz? - zapytałam lekko przechylając głowę w bok i otwierając oczy.
- Że życie nie polega tylko na tym, by cały czas biec przed siebie i dla siebie. Można też żyć w ten sposób, by czyjeś szczęście uważać za własne - odpowiedziała. Otworzyłam szerzej oczy i się uśmiechnęłam.
- Ja się dzielę ze światem każdego dnia! - odsunęłam się od stołu siadając prosto i rozkładając ręce niczym Bóg, który chce wszystkim przytulić uśmiechnęłam się szeroko. - Sprzedaję im wszystko, czego chcą i targuje się tak, że nikt się nie połamie co i jak, a kupi - dodałam. Madelyn się cicho zaśmiała, a ja upuściłam ręce, aby ludzie się już na mnie nie gapili. Potem wstałam się rozciągając. - Ale dzisiaj zamiast się dzielić ze światem, idę się przejść, bo sen mnie bierze - powiedziałam ponownie ziewając.
< Madelyn? Wybacz, że czekałaś, ale koniec wakacji i trzeba było skorzystać >
- Możliwe - odparłam. - A ja takich okazji nie lubię przepuszczać - powiedziałam szczerze. Madelyn na prawdę była nieostrożna i dawała się zwieść miłym słowom i tym, że jeszcze nic sobie nie zrobiła. - Kiedyś trafi kosa na kamień - dodałam i wypiłam do końca piwo w mojego kufla, które odsunęłam od siebie na środek stołu. Zawsze tak robiłam kiedy kończyłam jeść, stoły i szklanki lądowały na środku stołu i tam pozostawały, póki jakiś pracownik tego nie zabrał. Oparłam się od drewniane krzesło i ziewnęłam szeroko.
- To twoje motto? - zapytała z ciekawością w głosie. Zaśmiałam się cicho i zamknęłam oczy. Poczułam się senna, a dopiero co wstałam.
- Też, ale wolę to: Zrób dziś coś, czego im się nie chce, a jutro będziesz mieć coś, czego oni pragną - przysunęłam się do stołu i splatając palce u rąk postawiłam łokcie na stole i oparłam brodę na dłoniach patrząc na dziewczynę, a raczej w jej złote oczy. Ta, zwykli ludzie nie mają złotych, a te wydają się aż świecić radością, którą chce się podzielić z innymi. Zabawna dziewczyna, może też umie podróżować między światami i wychowała się w takim pełnym radości, gdzie każdy jest za pan brat, nikt nie oszukuje, nie kłamie, wszyscy są życzliwi; w rzeczywistości taki świat nie istnieje. Zwiedziłam już z połowę wymiarów jak nie więcej i w każdym kryje się ciemna strona, zło, które tylko czyha, by zawładnąć światem. Po za tym by mi powiedziała, na pewno. Ale teraz jestem ciekawa po co władać całym światem? Przecież za dużo z tym roboty. Najpierw przekabać na swoją stronę większość, zniszcz mniejszość, znajdź tych zaufanych, których możesz wysłać na drugi koniec świata, aby pilnowali porządku, spisz nowe prawa, odwiedzaj miasta... aż w końcu wyląduj w swoim grobie po dwóch latach rządzenia, bo całe życie zajęło ci dojście do tego. Przecież to takie głupie, ponadto zniszcz swoich wrogów, tych, którzy walczą jeszcze o dobro i w tym czasie nie zostać otruty przez własnego kucharza.
- Też fajne - odparła z lekkim uśmiechem dokańczając swoją jedzenie.
- A ty się czymś kierujesz? - zapytałam lekko przechylając głowę w bok i otwierając oczy.
- Że życie nie polega tylko na tym, by cały czas biec przed siebie i dla siebie. Można też żyć w ten sposób, by czyjeś szczęście uważać za własne - odpowiedziała. Otworzyłam szerzej oczy i się uśmiechnęłam.
- Ja się dzielę ze światem każdego dnia! - odsunęłam się od stołu siadając prosto i rozkładając ręce niczym Bóg, który chce wszystkim przytulić uśmiechnęłam się szeroko. - Sprzedaję im wszystko, czego chcą i targuje się tak, że nikt się nie połamie co i jak, a kupi - dodałam. Madelyn się cicho zaśmiała, a ja upuściłam ręce, aby ludzie się już na mnie nie gapili. Potem wstałam się rozciągając. - Ale dzisiaj zamiast się dzielić ze światem, idę się przejść, bo sen mnie bierze - powiedziałam ponownie ziewając.
< Madelyn? Wybacz, że czekałaś, ale koniec wakacji i trzeba było skorzystać >
czwartek, 24 sierpnia 2017
Od Serenity do Lucasa
Khayr to ciekawy kraj. Mimo, że za wcześniejszych rządów doprowadzono go częściowo do ruiny przez wojny, tak mieszkańcy wydają się tym faktem nie przejmować. Jakby ten epizod się nigdy nie wydarzył w tutejszej historii. My jednak swoje wiemy, to była wina kijowego a raczej braku zarządzania prosperującymi jednostkami. Może w niedalekiej przyszłości da radę go w końcu odbudować...
Tymczasem obecna para dziedziców tronu aktualnie z wdzięcznymi uśmiechami znowu doprowadziła do ruiny arenę będącą do wyłącznego użytku rodu królewskiego. Ten urodziwy młodzieniec o rudo-miedzowych kosmykach włosów to książę Eres, starszy z bliźniąt a co z tym idzie obecny spadkobierca w kolejności wieku. Natomiast rudowłose dziewczę u jego boku to młodsza siostra bliźniaczka, księżniczka Serenity. Lubią, wręcz przepadają spędzać ze sobą czas dlatego korzystają z ostatnich chwil, ponieważ następnego dnia księżniczka ma odbyć podróż do Merkez w istotnych sprawach.
Zostało to zresztą postanowione dosyć dawno przez obecnie panującą parę królewską, którzy mieli tylko problem kogo z dziedziców wysłać. Król Aaron jest pochłonięty wizją swojego panowania, dlatego niechętnie obraduje ze swymi dziećmi podczas gdy jego żona, królowa Florie nie wtrąca się w sprawność, interweniuje w drastycznych momentach. Kiedy król usiadł na tronie podczas audiencji z bliźniętami i doradcami, rozpoczął przemowę, swoją drogą krótką.
-Jak wszyscy wiemy, w niedalekim czasie trzeba udać się do Merkez w celu załatwienia ważnych spraw. Słucham waszych propozycji kto ma ruszyć i z iloma ludźmi.
-Dylemat poległa głównie na tym, które z nas ma jechać- zauważył Eres wymieniając się ze mną spojrzeniami.
-Pozostaje też kwestia oddziałów w celu chronienia- dodał straszy doradca.
-To nie będzie konieczne, wywoła się tym tylko niepotrzebne zamieszanie- powiedziała rudowłosa panienka z lekkim uśmiechem, chociaż jej ton był lekko oschły.- Książę jest starszy i sensowniej jest abym to ja ruszyła.
-Masz rację, którą niechętnie przyznaje- odparł jej brat.
-A ile ludu ma z księżniczką podróżować? Wszak to obyczaje- zwrócił się do króla kolejny doradca, jednak ucichł na widok spojrzenia od Eresa.
-Dwóch maksymalnie- odparł książę.- Pamiętajmy, że to ona jest z nas najsilniejszym wojownikiem.
-Nie przeceniaj waszych zdolności, synu. Jak uważasz córko?- Zapytał mało zainteresowany tą całą rozmową. Reszta ludzi wyszła i tak tylko ich trójka została. Ogłada została odstawiona na bok, Eres niedbale oparł się o bliski mu filar a Serenity wzruszyła ramionami wygodnie stając i podpierając się ręką o biodro.
-Człowiek od nas i z Merkez dla świętego spokoju. Poradzę sobie- odparłam. Westchnął i zapatrzył się w okno.
-Niech tak będzie. Przekażcie to doradcom- powiedział zamykając temat rozmowy. Widać, że jego ludzie niezbyt ochoczo się pogodzili z tą myślą ale zaraz znikli by wysyłać jakiegoś posła. Wychodząc ku zewnętrznego świata, brat się cicho odezwał.
-Dobrze wiem, że dałabyś sobie z tym rade sama, znasz mapy krajów i bez problemów się przemieszczasz ale wiesz, że ludzie by gadali gdybyś samowolnie wyjechała z kraju.
-Doceniam twe słowa Eresie- kiwnęła głową na znak zrozumienia nie spuszczając wzroku z trasy.- Ale jesteśmy z królewskiego rodu i trzeba pamiętać o pewnych rzeczach.
-Jakbym nie wiedział- przewrócił oczyma wyluzowany.- Po prostu uważam, że nie musiałabyś mieć ochronę, skoro i tak cały kraj się nas boją, a zwłaszcza ciebie. Inne kraje też zdają sobie sprawę, że nie jesteśmy dwornymi pudelkami. Bardziej bestiami.
-Kolejny punkt za skojarzenie- mruknęła rozbawiona.- Chodźmy poćwiczyć.
***
Umówiony dzień nadszedł i podczas wymiany ostatnich uścisków spakowana słyszałam jak ojciec władczo przemawiał do mojego towarzysza pełniącego ochronę. Tyle już żyję, że wiem o tym kiedy udaje zainteresowanie, jak teraz.
-Powierzam wam klejnot Khayr'u. Miejcie na uwadze, że cokolwiek się stanie następcy, potraktuje to jako osobistą zniewagę i atak na nasz kraj.
-Nie obawiaj się panie, dopilnuje aby księżniczka była bezpieczna- powiedział strażnik. Jak miło, Arthur ma jechać ze mną, będzie ciekawie. Wyszłam z niewielkim bagażem w którym miałam zapasowe ubrania, złoto i pożywienie na czas wyprawy. W wygodnych ale jednak królewskich ubraniach, które zwykle ubierałam na długie walki (patrz zdjęcie w formularzu) wyszłam ze swoim opiekunem do przygotowanych dla nas koni, przewodnik do Merkez miał czekać w bramie zamkowej z własnych powodów. Strażnik zamierzał pomóc mi z ułożeniem rzeczy i wejściu na wierzchowca ale zganiłam go chichotem.
-Arthurze, nie wygłupiaj się.
-Ale księżniczko...
-Żadnych ale mój drogi- ucięłam mu wywody. Ochoczo wskoczyłam na swojego konia.- Ruszajmy do bram.
Zgodnie z umówionym planem, na widoku stał skromnie i schudnie ubrany mężczyzna, nie powiem, bardzo atrakcyjny. Strażnik wyrwał się do przodu w celu sprawdzenia dla wszelkiej pewności czy nie stanowi zagrożenia. W duchu się roześmiałam na ten widok. Podjechałam spokojnie do nich.
-Arthurze, czy wszystko w porządku?- Zapytałam z pełna ogładą w stosunku do moich towarzyszy. Ukłonił się. Podczas tego z gracją zeszłam z konia.
-Oczywiście. Ten panicz to Lucas, nasz przewodnik. A oto księżniczka Serenity- dokonał przedstawienia. Dygnęłam podczas jego ukłonu.
<Lucas?>
Tymczasem obecna para dziedziców tronu aktualnie z wdzięcznymi uśmiechami znowu doprowadziła do ruiny arenę będącą do wyłącznego użytku rodu królewskiego. Ten urodziwy młodzieniec o rudo-miedzowych kosmykach włosów to książę Eres, starszy z bliźniąt a co z tym idzie obecny spadkobierca w kolejności wieku. Natomiast rudowłose dziewczę u jego boku to młodsza siostra bliźniaczka, księżniczka Serenity. Lubią, wręcz przepadają spędzać ze sobą czas dlatego korzystają z ostatnich chwil, ponieważ następnego dnia księżniczka ma odbyć podróż do Merkez w istotnych sprawach.
Zostało to zresztą postanowione dosyć dawno przez obecnie panującą parę królewską, którzy mieli tylko problem kogo z dziedziców wysłać. Król Aaron jest pochłonięty wizją swojego panowania, dlatego niechętnie obraduje ze swymi dziećmi podczas gdy jego żona, królowa Florie nie wtrąca się w sprawność, interweniuje w drastycznych momentach. Kiedy król usiadł na tronie podczas audiencji z bliźniętami i doradcami, rozpoczął przemowę, swoją drogą krótką.
-Jak wszyscy wiemy, w niedalekim czasie trzeba udać się do Merkez w celu załatwienia ważnych spraw. Słucham waszych propozycji kto ma ruszyć i z iloma ludźmi.
-Dylemat poległa głównie na tym, które z nas ma jechać- zauważył Eres wymieniając się ze mną spojrzeniami.
-Pozostaje też kwestia oddziałów w celu chronienia- dodał straszy doradca.
-To nie będzie konieczne, wywoła się tym tylko niepotrzebne zamieszanie- powiedziała rudowłosa panienka z lekkim uśmiechem, chociaż jej ton był lekko oschły.- Książę jest starszy i sensowniej jest abym to ja ruszyła.
-Masz rację, którą niechętnie przyznaje- odparł jej brat.
-A ile ludu ma z księżniczką podróżować? Wszak to obyczaje- zwrócił się do króla kolejny doradca, jednak ucichł na widok spojrzenia od Eresa.
-Dwóch maksymalnie- odparł książę.- Pamiętajmy, że to ona jest z nas najsilniejszym wojownikiem.
-Nie przeceniaj waszych zdolności, synu. Jak uważasz córko?- Zapytał mało zainteresowany tą całą rozmową. Reszta ludzi wyszła i tak tylko ich trójka została. Ogłada została odstawiona na bok, Eres niedbale oparł się o bliski mu filar a Serenity wzruszyła ramionami wygodnie stając i podpierając się ręką o biodro.
-Człowiek od nas i z Merkez dla świętego spokoju. Poradzę sobie- odparłam. Westchnął i zapatrzył się w okno.
-Niech tak będzie. Przekażcie to doradcom- powiedział zamykając temat rozmowy. Widać, że jego ludzie niezbyt ochoczo się pogodzili z tą myślą ale zaraz znikli by wysyłać jakiegoś posła. Wychodząc ku zewnętrznego świata, brat się cicho odezwał.
-Dobrze wiem, że dałabyś sobie z tym rade sama, znasz mapy krajów i bez problemów się przemieszczasz ale wiesz, że ludzie by gadali gdybyś samowolnie wyjechała z kraju.
-Doceniam twe słowa Eresie- kiwnęła głową na znak zrozumienia nie spuszczając wzroku z trasy.- Ale jesteśmy z królewskiego rodu i trzeba pamiętać o pewnych rzeczach.
-Jakbym nie wiedział- przewrócił oczyma wyluzowany.- Po prostu uważam, że nie musiałabyś mieć ochronę, skoro i tak cały kraj się nas boją, a zwłaszcza ciebie. Inne kraje też zdają sobie sprawę, że nie jesteśmy dwornymi pudelkami. Bardziej bestiami.
-Kolejny punkt za skojarzenie- mruknęła rozbawiona.- Chodźmy poćwiczyć.
***
Umówiony dzień nadszedł i podczas wymiany ostatnich uścisków spakowana słyszałam jak ojciec władczo przemawiał do mojego towarzysza pełniącego ochronę. Tyle już żyję, że wiem o tym kiedy udaje zainteresowanie, jak teraz.
-Powierzam wam klejnot Khayr'u. Miejcie na uwadze, że cokolwiek się stanie następcy, potraktuje to jako osobistą zniewagę i atak na nasz kraj.
-Nie obawiaj się panie, dopilnuje aby księżniczka była bezpieczna- powiedział strażnik. Jak miło, Arthur ma jechać ze mną, będzie ciekawie. Wyszłam z niewielkim bagażem w którym miałam zapasowe ubrania, złoto i pożywienie na czas wyprawy. W wygodnych ale jednak królewskich ubraniach, które zwykle ubierałam na długie walki (patrz zdjęcie w formularzu) wyszłam ze swoim opiekunem do przygotowanych dla nas koni, przewodnik do Merkez miał czekać w bramie zamkowej z własnych powodów. Strażnik zamierzał pomóc mi z ułożeniem rzeczy i wejściu na wierzchowca ale zganiłam go chichotem.
-Arthurze, nie wygłupiaj się.
-Ale księżniczko...
-Żadnych ale mój drogi- ucięłam mu wywody. Ochoczo wskoczyłam na swojego konia.- Ruszajmy do bram.
Zgodnie z umówionym planem, na widoku stał skromnie i schudnie ubrany mężczyzna, nie powiem, bardzo atrakcyjny. Strażnik wyrwał się do przodu w celu sprawdzenia dla wszelkiej pewności czy nie stanowi zagrożenia. W duchu się roześmiałam na ten widok. Podjechałam spokojnie do nich.
-Arthurze, czy wszystko w porządku?- Zapytałam z pełna ogładą w stosunku do moich towarzyszy. Ukłonił się. Podczas tego z gracją zeszłam z konia.
-Oczywiście. Ten panicz to Lucas, nasz przewodnik. A oto księżniczka Serenity- dokonał przedstawienia. Dygnęłam podczas jego ukłonu.
<Lucas?>
Współpraca
Witam serdecznie!
Nawiązaliśmy współpracę z dwoma blogami - więcej informacji w zakładce "Współpraca" (tak żeby był element zaskoczenia).
niedziela, 20 sierpnia 2017
Opłakiwać przeszłość to zaniedbywać teraźniejszość
Autor zdjęcia: Ilya Kuvshinov
Imię i nazwisko/ród: Nerea Anastazja Guarniere
Przydomek/Pseudonim: Nerunia, Neruszek, Nereczka bądź jej największa zmora, wymysł Behemota – Księżniczka.
Wiek: Dziewczyna przeżyła już na ziemskim padole siedemnaście wiosen i czterdzieści dni.
Płeć: Kobieta
Wzrost: Nerea mierzy dokładnie sto sześćdziesiąt osiem centymetrów, ale zazwyczaj zaokrągla swój wzrost do metra siedemdziesięciu.
Rasa: Czarownica, po części nieświadoma swojej ogromnej mocy odziedziczonej po ojcu.
Stanowisko: Zielarka – zawód przechodzące z pokolenia na pokolenie w żeńskiej części rodziny. Dziewczyna zna zastosowanie, właściwości lecznicze i nazwy większości roślin.
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Nerea urodziła się u podnóża góry Cannah w niewielkiej, drewnianej chacie w mieście Nehir. Po śmierci swojej ukochanej matki i poznaniu części przeszłości również nieżyjącego już ojca trzyma się jak najdalej od rodzimego miasta. Obecnie osiadła się na dłużej w stolicy Sayari – mieście Merkez.
Charakter: Przez dramatyczną sytuację, która wydarzyła się w życiu dziewczyny jej charakter zmienił się diametralnie. Ongiś pogoda, wesoła, rozgadana dziewczynka lubiąca różowe sukienki, nosząca dwa kucyki zawiązane wstążkami w groszki - stała się tajemniczą, zamkniętą w sobie osobą stroniącą od jakichkolwiek spotkań i rozmów z obcymi ludźmi. W odróżnieniu od jej rówieśników zdecydowanie więcej szczęścia daje jej zaszycie się w pokoju z książką, bądź gra na harfie niż huczne imprezowanie do rana. Jest małomówna, nie lubi mówić o swojej przeszłości. W jej życiu nie zaufała jeszcze nikomu na tyle, aby ten poznał ją dogłębnie. Szczególnie krępują ją rozmowy z płcią przeciwną, z trudem umie spojrzeć komuś w oczy bez rumianych policzków i trzęsących się rąk. Zawsze stara się jak najbardziej zasłonić części ciała które najbardziej przyciągają ich wzrok. Na pierwszy rzut oka dla większości osób może wydawać się oschła, niemiła, samolubna – wiedzcie, że pozory mylą. W głębi serca ma więcej miłości i pokładów dobroci niż niejeden człowiek stąpający po tej ziemi. Wielki ból sprawiaj jej niemoc, niemoc ukazywania jakichkolwiek uczuć, przez które jej moc nieświadomie mogłaby kogoś skrzywdzić.
Rodzina:
∞ Gabrielle Guarniere – nieżyjąca już matka Nerei, za życia poczciwa i szanowana kobieta. Była w stanie oddać życie za swoje jedyne dziecko, w końcu zastępowała swojej córce obojga rodziców. Zginęła bardzo szybką śmiercią, przez postrzelenie w serce.
∞ T – ojciec dziewczyny, nawet za życia matki nie poznała jego prawdziwego imienia. Kiedyś odnalazła stare listy w których podpisywał się jedną, jedyną literą – krzywym T. Uznany za dawno zaginionego, nieżywego.
Theresa Livingstone – babcia dziewczyny, całkowicie różni się od stereotypowych babć – po śmierci obojga rodziców przejęła opiekę na swoją wnuczką, wychowując ją twardą ręką.
∞ Andrew Livingstone – zmarły dziadek, a zarazem mąż Theresy Livingstone – dziewczyna nie miała okazji go poznać, gdyż odszedł z tego świata dziewiętnaście lat temu (zawał).
Partner: Życie dziewczyny jest tak niepoukładane i pełne innych zmartwień, że nigdy nie miała czasu aby darzyć kogoś głębszym uczuciem.
Umiejętności:
Ϟ Magiczne: w większości nieodkryte, uaktywniające się z wiekiem dziewczyny.
Ϟ Normalne: śpiew, rysowanie, gra na harfie.
Aparycja: Nera jest dosyć wysoka jak na dziewczynę – ma niecałe metr siedemdziesiąt wzrostu i waży 55 kg. Ma niebywale gęste, lekko falowane, naturalne czarne włosy zakrapiane gdzieniegdzie błękitno-różowymi pasemkami. Do tego jej jasną, niemal mleczną karnację idealnie podkreślają duże oczy o charakterystycznej nieokreślonej barwie, która zmienia swoją intensywność pod wpływem silnych emocji, na które opada niezdarnie ułożona grzywka.
Historia: Urodziła się ostatniego dnia wiosny w bajecznej krainie Nehir. Już od maleństwa matka dziewczyny wychodziła z siebie, aby zapewnić córce dogodne warunki życia. Nerea nigdy nie narzekała na życie w ubóstwie – przeciwnie, wolała mieć jeszcze mniej byleby tylko mieć przy sobie swojego jedynego rodzica. W końcu w jej życiu nadszedł czas, którego najbardziej obawiała się jej rodzicielka – zaczęła wypytywać o tatę. Przez pewien okres czasu udawało się jej zwodzić córkę, lecz im była starsza tym bardziej zaczęła dociekać prawdy. Niestety brak ojca nie był jej jedynym zmartwieniem, w wieku dwunastu lat po raz pierwszy zaczęła dostrzegać różnorakie, niekształtne istoty, które nazwała cieniami. Kiedy w końcu zebrała się, aby powiedzieć o tym swojej mamie w jej życiu wydarzyło się kolejne nieszczęście – śmierć matki. Okazało się, że ktoś postrzelił ją w samo serce, gdy ta poszła do pobliskiego lasu po zioła. Życie dziewczyny obróciło się o 180stopni, oprócz zmiany miejsca zamieszkania odkryła swoją moc, która ukazała się przy oddziaływaniu silnych emocji – zatrzymała na chwilę czas. Od tej pory jej jedynym życiowym celem stało się odkryć kim tak naprawdę jest, kim był jej ojciec i kto zabił jej jedyną, tak bliską sercu osobę.
Towarzysz: Jak przystało na każdą szanującą się czarownicę, dziewczyna ma u swojego boku hebanowego kocura o imieniu Behemot.
Inne:
- Jest uczulona na orzechy arachidowe.
- Uwielbia gorącą czekoladę i ciasto brownie.
- Pierwsze umiejętności magiczne zaczęły pojawiać się zaraz po śmierci jej matki.
- Zawsze nosi przy sobie torbę, a w niej ‘’Wielką Księgę Czarów i Zaklęć’’.
- Przez swoją pelerynę nieraz żartobliwie nazywana była Czarnym Kapturkiem .
- Przed każdym wyjściem używa swojej ulubionej jaśminowej mgiełki, które używa już nieprzerwanie od dwóch lat.
- Uwielbia róże, zresztą sama utożsamia się z nimi ‘’ Kobieta jest jak róża: na to ma kolce, by je owijać płatkami’’.
- Na szyi nosi zamykany medalion, do którego ma ogromny sentyment – dostała go od mamy na dwunaste urodziny (Klik).
- Od kilku lat pisze pamiętnik.
- Zawsze przed snem nuci krótką piosenkę, śpiewaną przez jej mamę. Niestety pamięta już tylko kilka pierwszych słów refrenu: ‘’Śpij gwiazdeczko, oczka zmruż, księżyc świeci – sen tuż tuż, mama będzie tu przy tobie…’’.
Właściciel: kinga826/Princess_lov@wp.pl
~~~~
Autor zdjęcia: Gato-Iberico
Imię: W ludzkie skórze znany był jako Jacob Fisher. Po rzuceniu klątwy przez Jasmine, Nerea obdarzyła go jakże urokliwym imieniem – Behemot.
Pseudonim: Gacek, Narcyz
Płeć: Mężczyzna/Kocur
Wiek: Półtorej roku (dwadzieścia ludzkich lat).
Gatunek: Kot
Charakter: Typowy babiarz, flirciarz i podrywacz w jednym, małym kocim ciele. Idzie przez życie z wiecznym uśmiechem na ustach, kierując się stwierdzeniem ‘’Dobrym opanowaniem sztuki miłości legitymują się na ogół podrywacze i żigolacy. Ci przyzwoici powinni się od nich uczyć, a skoro tego nie robią, są bandą kretynów.’’ Pomimo klątwy Behemot wciąż nie myśli nad zmianą swojego charakteru, ba – wykorzystuje swoje kocie uroki i zwabia na nie niczego nieświadome damy (bo jaka odmówiłaby uroczemu, łaszącemu się kociakowi?). W jego towarzystwie nie ma czasu na nudę, nie było dnia kiedy nie wpakował się w jakieś kłopoty przez swoją wścibskość, długi język i nigdy nie zamykający się pyszczek.
Wygląd: Behemot jest dobrze zbudowanym kocurem o gęstej, hebanowej sierści i równie ciemnym, małym nosku – nazywanym przez Neree Węgielkiem. Najbardziej charakterystyczne w wyglądzie kocura są jego groszkowe oczy, które wieczorami zmieniają swój kolor na wręcz świecącą, jaskrawą zieleń. Odkąd mieszka razem z dziewczyną pomimo wielkich sprzeciwów wkłada mu na szyję czerwoną obróżkę z apaszką.
Historia: Ostatni dzień mroźnej zimy w Ziyou , bogata szlachcianka o imieniu Charlotte urodziła swoje pierwsze dziecko, wyczekiwanego od wielu lat potomka, czarnowłose niemowlę – Jacoba. Przez to, że chłopiec był jedynakiem, a należał do bardzo zamożnej rodziny od dziecka wszyscy spełniali jego wszelakie zachcianki i zawsze dostawał to co chciał. Brał również lekcje u najlepszych preceptorów w kraju, przez co już w wieku sześciu lat umiał biegle pisać i czytać. Mijały lata, chłopiec dorastał, a jak wiadomo czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Gdy tylko skończył siedemnaście lat zaczął się buntować – chodził na przeróżne pobliskie imprezy i zatracał się w alkoholu. Również miejscowe kobiety nie były obojętne na jego urodę, którą odziedziczył po ojcu. Wystarczyło kilka dobrze dobranych słów i każda piękna dama była jego – wychodził z założenia, że każdego można kupić – trzeba tylko znać cenę i rodzaj waluty. Wszystko zmieniło się, gdy rok później rodzice przedstawili mu jego przyszłą żonę, Alice. Dziewczyna zakochała się w chłopaku po uszy i była skłonna oddać mu swoje serce. Jednak i ona znudziła się Jacobowi i szybko wymienił ją na pierwszą, lepszą mieszczankę z którą Alice przyłapała go na zdradzie. Po tym zdarzeniu poprzysięgła zemstę, która dopełniła się tydzień później. Za drobną opłatą jedna z czarownic mieszkających w Matrikar rzuciła na Jacoba klątwę, której warunkiem na złamanie jej jest całkowita zmiana chłopaka – ‘’ Piękno jest tym, co znajduje się wewnątrz nas’’. Nerea odnalazła go w kociej skórze, przerażonego i zziębniętego schowanego pod stertą desek w starej stodole. Od początku, gdy tylko na niego spojrzała wydał się jej inny, nie myliła się. Po dwóch latach poszukiwań rodzina Fisherów odpuściła i po dziś dzień uważają swojego syna za martwego.
Inne zdjęcia:
Jacob Fisher:
Właściciel: Nerea Anastazja Guarniere
czwartek, 10 sierpnia 2017
Współpraca
Witam serdecznie!
Rozpoczęliśmy współpracę z kolejnym blogiem - Firhen.
Więcej w zakładce "Współpraca".
Rozpoczęliśmy współpracę z kolejnym blogiem - Firhen.
Więcej w zakładce "Współpraca".
wtorek, 8 sierpnia 2017
Współpraca
Witam wszystkich cieplutko!
Rozpoczęliśmy współpracę z kolejnym blogiem - Cień Wolności.
Więcej informacji w zakładce "Współpraca".
poniedziałek, 7 sierpnia 2017
Od Tiba do Riliane
Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się do niej plecami. Wróciłem do wcześniejszego zajęcia, które nieuprzejmie mi przerwano, a mianowicie przeszukiwania dalej szaf.
- Odpowiedz - kobieta znów przypomniała o swojej obecności, spojrzałem na nią i westchnąłem
- Bo co? - spytałem przybliżając się do niej
- W przeciwnym wypadku, cię zgładzę - zagroziła
- Miło by było - zaśmiałem się - spalisz, czy potniesz?
- Nie pogrywaj ze mną morderco - warknęła i zamachnęła się sztyletem, bez większego trudu zrobiłem unik, a może by jej pokazać?
Znów się zamachnęła tym razem specjalnie nie uniknąłem. Przecięła płaszcz i zraniła mnie w przed ramie. Uśmiechnąłem się półgębkiem i uspokoiłem oddech, następnie pokazałem jej rękę która po chwili się zregenerowała. W miejscu rany został delikatny ślad.
- Więc jak to było z tym zgładzeniem mnie? - zakpiłem i mierzyłem ją wzrokiem - Czemu ci zależy na tym wieśniaku? Nie wyglądasz na jednego z nich.
- Nie muszę być wieśniakiem, żeby cenić swoich poddanych - odpowiedziała dalej stojąc w pozycji obronnej
- Więc królowa? - zamyśliłem się na chwilę - Nie. Mamy już jedną... księżniczka? Co księżniczka robi wśród hołoty? Interesujące.
- Nie muszę ci się spowiadać. Wręcz przeciwnie, to ty powinieneś. Kim jesteś? - spojrzała na mnie wrogo
- Spokojnie, złość piękności szkodzi - podszedłem do łóżka i zrzuciłem wszystko z szafki nocnej, po czym na niej usiadłem - W skrócie, można powiedzieć, że jestem wysłannikiem... jak to było... a Śmierci - uśmiechnąłem się widząc jej zdziwienie
- Śmierć działa sama, nie potrzebuje pomocy - stwierdziła chowając broń i zapalając świece
- Następna. Nikt nigdy nie wierzy, a ja nie mam dowodów. Straszne - pociągnąłem duży łyk piwa z butelki i z powrotem schowałem ją za pazuchę
- Dlaczego ją zabiłeś? - kontynuowała "przesłuchanie"
- Ja jej tylko wyrwałem duszę - zacząłem - przyszedł na nią czas. Śmierć kazała mi zabrać jej duszę.
- Łżesz! - krzyknęła
- Ależ skąd - zsunąłem się z szafeczki i stanąłem przed kobietą - Księżniczko, do zobaczenia - ukłoniłem się, a gdy ona była zdziwiona moim zachowaniem szybko wyciągnąłem jej sztylet i się wyprostowałem. Odskoczyła ode mnie, jak poparzona, a w jej dłoniach pojawiły się kule ognia - Mam nadzieję, że szybko nie dostanę na ciebie zlecenia
Schowałem sztylet i teleportowałem się do karczmy w której byłem obecnie zameldowany. Stanąłem przy ladzie i zorientowałem się, że jestem biedniejszy niż mysz kościelna. Czas sprzedać łupy - pomyślałem i wyszedłem z gospody, po czym ruszyłem do zaprzyjaźnionego kupca.
- No, no, no... kogo my tu mamy. Co dzisiaj przyniosłeś dla starego Mortiego? - uśmiechnął się podstarzały handlarz
- Sam zobacz młody - zażartowałem ze starca podkreślając słowo młody i pokazałem mu moje zdobycze
- Całkiem nieźle - zobaczyłem błysk w jego oczach
- Wnioskując po twojej reakcji lepiej niż nieźle - zaśmiałem się - Do rzeczy. Ile za to?
- Sam zobacz stary - odwdzięczył się, po czym rzucił mi sakwę ze złotem
Zajrzałem do środka i gwizdnąłem z lekkim podziwem
- ,,Całkiem nieźle" - zacytowałem go - Dobra, idę.
Odwróciłem się i zniknąłem w ciemnym zaułku, po czym znów teleportowałem się do tawerny. Po nieprzyjemnych skutkach ubocznych użycie tej mocy, wreszcie mogłem zamówić upragnione piwo. Sącząc swój napój, "przypadkiem" podsłuchałem bardzo interesującą rozmowę dwóch mężczyzn. Jeden z nich pytał o informacje na temat jakiejś księżniczki Riliane. A drugi potakiwał i z uśmiechem odpowiadał na każde jego pytania
- Nie ładnie tak podsłuchiwać - usłyszałem obok siebie znajomy głos
- Męczysz, może się wreszcie odczepisz? Szuraj stąd - mruknąłem patrząc na nią kontem oka - Nie widzisz, że jestem zajęty?
- A co mnie to interesuje? Masz zlecenie - powiedziała krótko i na temat, jak to ona
- No chyba sobie ze mnie kpisz - powiedziałem lekko zirytowany
- Nie. A powinnam? - westchnąłem zrezygnowany
- Kto znowu? Gdzie znowu? Po co znowu?
- Nigdy się nie nauczysz nie zadawać głupich pytań - warknęła... nic nowego. Wskazała jedną z obecnych tu osób. Moim kolejnym celem okazał się nie kto inny jak mężczyzna zbierający informacje na temat tej dziołchy
- Miła odmiana, chociaż raz nie wysyłasz mnie na koniec świata i jeszcze dalej - zadrwiłem z niej
- Dla ciebie wszystko, kochanie - odgryzła się - Dobra, idę przecież "fryzjer" nie poczeka - po czym rozpłynęła się w powietrzu
Przez rozmowę z moją "drogą przyjaciółką" nie zauważyłem zniknięcia mojego celu. Wstałem i szybkim krokiem podszedłem do jeszcze siedzącego informatora.
- Gdzie on poszedł? - spytałem
- Chyba śnisz, że ci powiem - burknął oburzony i bardzo pewny siebie
- Nie każ mi powtarzać - pochyliłem się nad nim i szybkim, prawie niewidocznym ruchem przyłożyłem mu sztylet do gardła - To jak będzie?
- Dobra, dobra. Znajdziesz go w pobliskiej gospodzie - powiedział wstrzymując oddech i zamykając oczy
- Nie można było tak od razu? - schowałem broń i wyszedłem z tawerny, na dworze dalej było ciemno
- No to gdzie my go tu... a jest. Tam się zaczaił - uśmiechnąłem się do siebie widząc swoją kolejną przekąskę
Mężczyzna którego widziałem w barze i który właśnie stał przy schodach, schowany w cieniu. Wedle moich oczekiwań pojawiła się jego ofiara, zabawne że zaraz myśliwy stanie się zwierzyną. Bezbronną sarną. Już za chwilę pożrę jego duszę. Od tego mówienia o jedzeniu zrobiłem się bardziej głody nawet wydaje mi się, że zaburczało mi w brzuchu. Dziołcha nie podejrzewając niczego spokojnym krokiem oddalała się od schodów, dopiero wtedy całkiem oświetliło ją światło księżyca. Poznałem ją to ta księżniczka, która ostatnio mnie przyłapała, widocznie naprzykrzyła się komuś tak beztrosko hasając po ulicach Merkez. Mężczyzna stojący w cieniu powstał i naciągnął cięciwę łuku. Łuk? Naprawdę? Amatorszczyzna. W mgnieniu oka znalazłem się między nią, a strzelcem. Dostałem strzałą w ramie. Syknąłem z bólu i spojrzałem gniewnie na zdezorientowanego "zabójcę", złapałem strzałę po czym ją wyrwałem. Znów fala bólu, a po chwili ukojenie, widocznie rana nie była zbyt głęboka. Lub kiepski łuk, tak sądzę. Mój przeciwnik naciągnął kolejną strzałę, musiałem wybierać albo się posilę ale stracę anonimowość, albo stracę jego duszę lecz pozostanę nierozpoznawalny. Wybór niby prosty, ale jednak musiałem chwilę pomyśleć. Słysząc jak cięciwa naciąga się do granic swoich możliwości stwierdziłem, że nie mam już więcej czasu. Zamachnąłem się i rzuciłem w niego jednym ze swoich sztyletów. Sztylet cicho wbił się w jego oko, a mężczyzna padł martwy na ziemię. To już nie było takie ciche. Podszedłem i odebrałem swoją broń, po czym wytarłem ją z krwi o jego koszulę. Dopiero w tedy przypomniałem sobie o księżniczce. Spojrzałem w jej kierunku, jak się spodziewałem, stała tam i bacznie mi się przyglądała.
- Znów ty... Czego znów chcesz? - spytała oburzona
- Księżniczko - ukłoniłem się i wskazałem na truchło mężczyzny - Ten o to gach chciał cię zabić.
- Dlaczego niby chciałby mnie zabić? - ciągnęła coraz bardziej wściekłym tonem
- Nie wiem jasnowidzem nie jestem. Jak już mówiłem pracuję dla ważnej osobowości i dostałem na niego zlecenie. Więc gdyby nie ja, pewnie byś już nie żyła - wyszczerzyłem się - Zawsze do usług
- Oddasz mi mój sztylet? - spytała z innej beczki nie chcąc chyba znów się ze mną spierać
- Sztylet? Ach... sztylet, taki z ptakiem. Racja. Sprzedałem go nie dawno - podrapałem się po karku, księżniczkę chyba bardzo to zdenerwowało ponieważ zaczęła do mnie powoli podchodzić z kulami ognia w rękach
- Ty... - warknęła - Sprzedałeś coś co nie należało do ciebie
- Cały czas tak robię z tego się utrzymuję. Poza tym bardzo miły sposób podziękowania - udałem oburzenie - Nie dość, że uratowałem ci życie, choć nie musiałem. Mogłem po prostu zaczekać aż cię zabiję a potem bym się nim zajął. To jeszcze przez ciebie przepadła mi kolacja! - krzyknąłem teatralnie
- Jaka znowu kolacja? - ciągnęła dalej zła
- Mogłem zjeść jego duszę, teraz będę chodził głodny do następnego zlecania! Oburzające! - teraz byłem naprawdę wściekły bo znów przypomniało mi się jak bardzo jestem głodny - zmarnować jedzenie. A ty nawet nie raczysz podziękować za mój wysiłek. Wszyscy zawsze tylko narzekają na biednego Tiba. Wy ludzie jesteście wszyscy tacy sami - burknąłem
< Riliane? Wybacz, że tak długo lecz wena została chyba w górach... lub się gdzieś utopiła... >
- Odpowiedz - kobieta znów przypomniała o swojej obecności, spojrzałem na nią i westchnąłem
- Bo co? - spytałem przybliżając się do niej
- W przeciwnym wypadku, cię zgładzę - zagroziła
- Miło by było - zaśmiałem się - spalisz, czy potniesz?
- Nie pogrywaj ze mną morderco - warknęła i zamachnęła się sztyletem, bez większego trudu zrobiłem unik, a może by jej pokazać?
Znów się zamachnęła tym razem specjalnie nie uniknąłem. Przecięła płaszcz i zraniła mnie w przed ramie. Uśmiechnąłem się półgębkiem i uspokoiłem oddech, następnie pokazałem jej rękę która po chwili się zregenerowała. W miejscu rany został delikatny ślad.
- Więc jak to było z tym zgładzeniem mnie? - zakpiłem i mierzyłem ją wzrokiem - Czemu ci zależy na tym wieśniaku? Nie wyglądasz na jednego z nich.
- Nie muszę być wieśniakiem, żeby cenić swoich poddanych - odpowiedziała dalej stojąc w pozycji obronnej
- Więc królowa? - zamyśliłem się na chwilę - Nie. Mamy już jedną... księżniczka? Co księżniczka robi wśród hołoty? Interesujące.
- Nie muszę ci się spowiadać. Wręcz przeciwnie, to ty powinieneś. Kim jesteś? - spojrzała na mnie wrogo
- Spokojnie, złość piękności szkodzi - podszedłem do łóżka i zrzuciłem wszystko z szafki nocnej, po czym na niej usiadłem - W skrócie, można powiedzieć, że jestem wysłannikiem... jak to było... a Śmierci - uśmiechnąłem się widząc jej zdziwienie
- Śmierć działa sama, nie potrzebuje pomocy - stwierdziła chowając broń i zapalając świece
- Następna. Nikt nigdy nie wierzy, a ja nie mam dowodów. Straszne - pociągnąłem duży łyk piwa z butelki i z powrotem schowałem ją za pazuchę
- Dlaczego ją zabiłeś? - kontynuowała "przesłuchanie"
- Ja jej tylko wyrwałem duszę - zacząłem - przyszedł na nią czas. Śmierć kazała mi zabrać jej duszę.
- Łżesz! - krzyknęła
- Ależ skąd - zsunąłem się z szafeczki i stanąłem przed kobietą - Księżniczko, do zobaczenia - ukłoniłem się, a gdy ona była zdziwiona moim zachowaniem szybko wyciągnąłem jej sztylet i się wyprostowałem. Odskoczyła ode mnie, jak poparzona, a w jej dłoniach pojawiły się kule ognia - Mam nadzieję, że szybko nie dostanę na ciebie zlecenia
Schowałem sztylet i teleportowałem się do karczmy w której byłem obecnie zameldowany. Stanąłem przy ladzie i zorientowałem się, że jestem biedniejszy niż mysz kościelna. Czas sprzedać łupy - pomyślałem i wyszedłem z gospody, po czym ruszyłem do zaprzyjaźnionego kupca.
- No, no, no... kogo my tu mamy. Co dzisiaj przyniosłeś dla starego Mortiego? - uśmiechnął się podstarzały handlarz
- Sam zobacz młody - zażartowałem ze starca podkreślając słowo młody i pokazałem mu moje zdobycze
- Całkiem nieźle - zobaczyłem błysk w jego oczach
- Wnioskując po twojej reakcji lepiej niż nieźle - zaśmiałem się - Do rzeczy. Ile za to?
- Sam zobacz stary - odwdzięczył się, po czym rzucił mi sakwę ze złotem
Zajrzałem do środka i gwizdnąłem z lekkim podziwem
- ,,Całkiem nieźle" - zacytowałem go - Dobra, idę.
Odwróciłem się i zniknąłem w ciemnym zaułku, po czym znów teleportowałem się do tawerny. Po nieprzyjemnych skutkach ubocznych użycie tej mocy, wreszcie mogłem zamówić upragnione piwo. Sącząc swój napój, "przypadkiem" podsłuchałem bardzo interesującą rozmowę dwóch mężczyzn. Jeden z nich pytał o informacje na temat jakiejś księżniczki Riliane. A drugi potakiwał i z uśmiechem odpowiadał na każde jego pytania
- Nie ładnie tak podsłuchiwać - usłyszałem obok siebie znajomy głos
- Męczysz, może się wreszcie odczepisz? Szuraj stąd - mruknąłem patrząc na nią kontem oka - Nie widzisz, że jestem zajęty?
- A co mnie to interesuje? Masz zlecenie - powiedziała krótko i na temat, jak to ona
- No chyba sobie ze mnie kpisz - powiedziałem lekko zirytowany
- Nie. A powinnam? - westchnąłem zrezygnowany
- Kto znowu? Gdzie znowu? Po co znowu?
- Nigdy się nie nauczysz nie zadawać głupich pytań - warknęła... nic nowego. Wskazała jedną z obecnych tu osób. Moim kolejnym celem okazał się nie kto inny jak mężczyzna zbierający informacje na temat tej dziołchy
- Miła odmiana, chociaż raz nie wysyłasz mnie na koniec świata i jeszcze dalej - zadrwiłem z niej
- Dla ciebie wszystko, kochanie - odgryzła się - Dobra, idę przecież "fryzjer" nie poczeka - po czym rozpłynęła się w powietrzu
Przez rozmowę z moją "drogą przyjaciółką" nie zauważyłem zniknięcia mojego celu. Wstałem i szybkim krokiem podszedłem do jeszcze siedzącego informatora.
- Gdzie on poszedł? - spytałem
- Chyba śnisz, że ci powiem - burknął oburzony i bardzo pewny siebie
- Nie każ mi powtarzać - pochyliłem się nad nim i szybkim, prawie niewidocznym ruchem przyłożyłem mu sztylet do gardła - To jak będzie?
- Dobra, dobra. Znajdziesz go w pobliskiej gospodzie - powiedział wstrzymując oddech i zamykając oczy
- Nie można było tak od razu? - schowałem broń i wyszedłem z tawerny, na dworze dalej było ciemno
- No to gdzie my go tu... a jest. Tam się zaczaił - uśmiechnąłem się do siebie widząc swoją kolejną przekąskę
Mężczyzna którego widziałem w barze i który właśnie stał przy schodach, schowany w cieniu. Wedle moich oczekiwań pojawiła się jego ofiara, zabawne że zaraz myśliwy stanie się zwierzyną. Bezbronną sarną. Już za chwilę pożrę jego duszę. Od tego mówienia o jedzeniu zrobiłem się bardziej głody nawet wydaje mi się, że zaburczało mi w brzuchu. Dziołcha nie podejrzewając niczego spokojnym krokiem oddalała się od schodów, dopiero wtedy całkiem oświetliło ją światło księżyca. Poznałem ją to ta księżniczka, która ostatnio mnie przyłapała, widocznie naprzykrzyła się komuś tak beztrosko hasając po ulicach Merkez. Mężczyzna stojący w cieniu powstał i naciągnął cięciwę łuku. Łuk? Naprawdę? Amatorszczyzna. W mgnieniu oka znalazłem się między nią, a strzelcem. Dostałem strzałą w ramie. Syknąłem z bólu i spojrzałem gniewnie na zdezorientowanego "zabójcę", złapałem strzałę po czym ją wyrwałem. Znów fala bólu, a po chwili ukojenie, widocznie rana nie była zbyt głęboka. Lub kiepski łuk, tak sądzę. Mój przeciwnik naciągnął kolejną strzałę, musiałem wybierać albo się posilę ale stracę anonimowość, albo stracę jego duszę lecz pozostanę nierozpoznawalny. Wybór niby prosty, ale jednak musiałem chwilę pomyśleć. Słysząc jak cięciwa naciąga się do granic swoich możliwości stwierdziłem, że nie mam już więcej czasu. Zamachnąłem się i rzuciłem w niego jednym ze swoich sztyletów. Sztylet cicho wbił się w jego oko, a mężczyzna padł martwy na ziemię. To już nie było takie ciche. Podszedłem i odebrałem swoją broń, po czym wytarłem ją z krwi o jego koszulę. Dopiero w tedy przypomniałem sobie o księżniczce. Spojrzałem w jej kierunku, jak się spodziewałem, stała tam i bacznie mi się przyglądała.
- Znów ty... Czego znów chcesz? - spytała oburzona
- Księżniczko - ukłoniłem się i wskazałem na truchło mężczyzny - Ten o to gach chciał cię zabić.
- Dlaczego niby chciałby mnie zabić? - ciągnęła coraz bardziej wściekłym tonem
- Nie wiem jasnowidzem nie jestem. Jak już mówiłem pracuję dla ważnej osobowości i dostałem na niego zlecenie. Więc gdyby nie ja, pewnie byś już nie żyła - wyszczerzyłem się - Zawsze do usług
- Oddasz mi mój sztylet? - spytała z innej beczki nie chcąc chyba znów się ze mną spierać
- Sztylet? Ach... sztylet, taki z ptakiem. Racja. Sprzedałem go nie dawno - podrapałem się po karku, księżniczkę chyba bardzo to zdenerwowało ponieważ zaczęła do mnie powoli podchodzić z kulami ognia w rękach
- Ty... - warknęła - Sprzedałeś coś co nie należało do ciebie
- Cały czas tak robię z tego się utrzymuję. Poza tym bardzo miły sposób podziękowania - udałem oburzenie - Nie dość, że uratowałem ci życie, choć nie musiałem. Mogłem po prostu zaczekać aż cię zabiję a potem bym się nim zajął. To jeszcze przez ciebie przepadła mi kolacja! - krzyknąłem teatralnie
- Jaka znowu kolacja? - ciągnęła dalej zła
- Mogłem zjeść jego duszę, teraz będę chodził głodny do następnego zlecania! Oburzające! - teraz byłem naprawdę wściekły bo znów przypomniało mi się jak bardzo jestem głodny - zmarnować jedzenie. A ty nawet nie raczysz podziękować za mój wysiłek. Wszyscy zawsze tylko narzekają na biednego Tiba. Wy ludzie jesteście wszyscy tacy sami - burknąłem
< Riliane? Wybacz, że tak długo lecz wena została chyba w górach... lub się gdzieś utopiła... >
czwartek, 3 sierpnia 2017
Od Madelyn do Ashley
Przechyliłam głowę, z ciekawością obserwując dziewczynę. W pewnym momencie, Maki poruszył się niespokojnie, ale uznałam, że po prostu coś mu się śni, a nie lubił, kiedy ktoś budził go z drzemki.
- Kiedy wyjeżdżasz? Przejadę się z tobą - stwierdziła w pewnym momencie Ashley, biorąc łyk piwa z nowego kufla. Cienka strużka napoju spłynęła po naczyniu, rozbryzgując się o blat stolika. Przez moment obserwowałam z ciekawością, jak kropelki cieczy spływają ku krawędzi, zanim dziewczyna nie wytarła ich mankietem niedbałym, szybkim ruchem ręki.
- Hm... - wydęłam wargi, z zakłopotaniem siorbiąc swój cydr. - To chyba raczej nie jest możliwe.
- Oho! - spojrzała na mnie z ciekawością, a ja odnotowałam po raz kolejny, że jej czarne tęczówki mają naprawdę ładny kolor. Przyjemnie błyszczały, odbijając blask z ogniska za moimi plecami. - Jednak jesteś samotniczką?
- Wprost przeciwnie, kocham towarzystwo! - zaprotestowałam żywo, machając energicznie drewnianą łyżką, której bruzdy dowodziły już, że swoje przeżyła. - Po prostu my i Maki podróżujemy zazwyczaj na piechotę. Wiesz, przez lasy, łąki. Chociaż jak na trakcie trafi się jakiś miły podróżny, to kawałek nas podwozi.
- A tkaniny? - zapytała, marszcząc brwi. - Bo chyba mi nie powiesz, że sama je targasz całą drogę.
- Punkt dla ciebie! - roześmiałam się, wzruszając chudymi, kościstymi ramionami. - Ledwo podnoszę taką jedną sztukę.
- Więc jak? Sprzedajesz je, wędrujesz, a potem w nowym miejscu robisz kolejne? - dziewczyna nie wyglądała na przekonaną i patrzyła na mnie ze ściągniętymi brwiami, obracając w palcach kufel piwa. Zawsze przechylała naczynie w drugą stronę akurat gdy ciecz dotykała jego krawędzi, nie pozwalając, by chociaż kropelka wylała się na posadzkę.
- No co ty, jak ja bym na życie zarabiała - pokręciłam głową. - Różnie, ale zazwyczaj wędruję z nimi. Rysie z gatunku, do którego należy Maki, mają w sobie magię elfów. Dzięki jakiemuś tam zaklęciu mogą przenosić naprawdę duże ciężary. A kruszynki niezłe, prawda?
Spojrzałam z czułością na przyjaciela, który smacznie sobie drzemał przy moich nogach. Łyżką wygrzebałam z potrawki kawałek mięsa i wzięłam go w dwa palce, zbliżając do pyszczka rysia. Nawet nie otwierając oczy, połknął szybko ów kawałek, pogrążając się znów w drzemce. Oparł swój bok o moją nogę, kładąc puszysty łebek tuż przy nodze stołu.
- I jesteś pewna, że możesz to ot tak mówić? Nawet jeśli nie ja, to naszej rozmowie może się ktoś przysłuchiwać, nie sądzisz?
- Nie dajmy się zwariować. Zresztą, gdybyś naprawdę chciała coś mi zrobić, mówiłabyś mi o tych zagrożeniach i tak dalej?
- To powszechna wiedza, znana wszystkim kupcom. Mogłabym chcieć uśpić twoją czujność na ten przykład.
- Wracamy do punktu wyjścia - zauważyłam, grzebiąc łyżką w potrawce, która zdążyła już prawie wystygnąć. Połknęłam zatem kolejną porcję, nie chcąc jeść całkowicie zimnego dania. - Dobrze będzie.
- Los ci może kiedyś dać nauczkę - ostrzegła.
- Odpukać w niemalowane! - na potwierdzenie swoich słów, zastukałam kilka razy w stolik. - A jak z tobą, nie martwisz się ani nic?
- Ja trzymam bardziej język za zębami - zauważyła.
- Kolejna celna uwaga - pokiwałam głową z rozbawioną miną. - Cóż, może i kiedyś wspomnę twoje słowa i powiem "Miałaś rację!", co?
< Ashley? >
- Kiedy wyjeżdżasz? Przejadę się z tobą - stwierdziła w pewnym momencie Ashley, biorąc łyk piwa z nowego kufla. Cienka strużka napoju spłynęła po naczyniu, rozbryzgując się o blat stolika. Przez moment obserwowałam z ciekawością, jak kropelki cieczy spływają ku krawędzi, zanim dziewczyna nie wytarła ich mankietem niedbałym, szybkim ruchem ręki.
- Hm... - wydęłam wargi, z zakłopotaniem siorbiąc swój cydr. - To chyba raczej nie jest możliwe.
- Oho! - spojrzała na mnie z ciekawością, a ja odnotowałam po raz kolejny, że jej czarne tęczówki mają naprawdę ładny kolor. Przyjemnie błyszczały, odbijając blask z ogniska za moimi plecami. - Jednak jesteś samotniczką?
- Wprost przeciwnie, kocham towarzystwo! - zaprotestowałam żywo, machając energicznie drewnianą łyżką, której bruzdy dowodziły już, że swoje przeżyła. - Po prostu my i Maki podróżujemy zazwyczaj na piechotę. Wiesz, przez lasy, łąki. Chociaż jak na trakcie trafi się jakiś miły podróżny, to kawałek nas podwozi.
- A tkaniny? - zapytała, marszcząc brwi. - Bo chyba mi nie powiesz, że sama je targasz całą drogę.
- Punkt dla ciebie! - roześmiałam się, wzruszając chudymi, kościstymi ramionami. - Ledwo podnoszę taką jedną sztukę.
- Więc jak? Sprzedajesz je, wędrujesz, a potem w nowym miejscu robisz kolejne? - dziewczyna nie wyglądała na przekonaną i patrzyła na mnie ze ściągniętymi brwiami, obracając w palcach kufel piwa. Zawsze przechylała naczynie w drugą stronę akurat gdy ciecz dotykała jego krawędzi, nie pozwalając, by chociaż kropelka wylała się na posadzkę.
- No co ty, jak ja bym na życie zarabiała - pokręciłam głową. - Różnie, ale zazwyczaj wędruję z nimi. Rysie z gatunku, do którego należy Maki, mają w sobie magię elfów. Dzięki jakiemuś tam zaklęciu mogą przenosić naprawdę duże ciężary. A kruszynki niezłe, prawda?
Spojrzałam z czułością na przyjaciela, który smacznie sobie drzemał przy moich nogach. Łyżką wygrzebałam z potrawki kawałek mięsa i wzięłam go w dwa palce, zbliżając do pyszczka rysia. Nawet nie otwierając oczy, połknął szybko ów kawałek, pogrążając się znów w drzemce. Oparł swój bok o moją nogę, kładąc puszysty łebek tuż przy nodze stołu.
- I jesteś pewna, że możesz to ot tak mówić? Nawet jeśli nie ja, to naszej rozmowie może się ktoś przysłuchiwać, nie sądzisz?
- Nie dajmy się zwariować. Zresztą, gdybyś naprawdę chciała coś mi zrobić, mówiłabyś mi o tych zagrożeniach i tak dalej?
- To powszechna wiedza, znana wszystkim kupcom. Mogłabym chcieć uśpić twoją czujność na ten przykład.
- Wracamy do punktu wyjścia - zauważyłam, grzebiąc łyżką w potrawce, która zdążyła już prawie wystygnąć. Połknęłam zatem kolejną porcję, nie chcąc jeść całkowicie zimnego dania. - Dobrze będzie.
- Los ci może kiedyś dać nauczkę - ostrzegła.
- Odpukać w niemalowane! - na potwierdzenie swoich słów, zastukałam kilka razy w stolik. - A jak z tobą, nie martwisz się ani nic?
- Ja trzymam bardziej język za zębami - zauważyła.
- Kolejna celna uwaga - pokiwałam głową z rozbawioną miną. - Cóż, może i kiedyś wspomnę twoje słowa i powiem "Miałaś rację!", co?
< Ashley? >
Subskrybuj:
Posty (Atom)