Nie wiedziała już jak długo jedzie, ani ile jej jeszcze zostało. Po prostu bolały ją plecy i była zmęczona i znudzona. Od dłuższego czasu przemierzali Merkez, a końca krainy nie było widać. Ani tym bardziej stolicy, do której zmierzali. Nic więc dziwnego, że Titsho spała, kiedy powóz się nagle zatrzymał.
- Wasza wysokość, jesteśmy na miejscu - powiedziała Fliber, szturchając swoją panią za ramię.
Titsho obudziła się. Na zewnątrz było ciemno, padało, a powóz stał. Wszędzie wokół słychać było głosy służących. Młodsza pomocniczka Fliber podała jej płaszcz, który dziewczyna założyła na Titsho. Wszystkie trzy wysiadły z powozu.
Stały na dziedzińcu przed eleganckim pałacem, o pięknych, strzelistych wieżyczkach, krytych czerwoną dachówką. Pałacyk miał duże okna i zdobne w ornamenty ściany. Jedna z tutejszych służących poprowadziła wszystkie trzy do środka, po eleganckich, marmurowych schodach.
Wchodząc do środka Titsho poczuła się jak w bajce. Bogato zdobione wnętrze nijak przypominało znane jej, surowe komnaty w Nalayan. Ściany tego domu wręcz lśniły od ilości złota i czerwieni, a piękne obrazy ilustrujące sceny z życia codziennego urozmaicały wnętrze. Do tego z sufitu zwisał kryształowy żyrandol, co nie było czymś specjalnie nowym, ale ten żyrandol był z białych, świecących kryształów, które zastępowały świece.
- Są jak zaczarowane - powiedziała z zachwytem dziewczyna patrząc na sufit.
- Ponieważ w istocie, są - odezwał się nagle poważny, kobiecy głos z pokoju na prawo od drzwi.
Po chwili wyszła z niego starsza dama w bordowej sukni. Nie była jakoś specjalnie stara, ale nie była też młoda. Titsho szacowała jej wiek na sześćdziesiąt lat. Włosy damy były brązowe, lecz przebijamy przez nie siwe pasemka oznaczające nadchodzącą śmierć. Gdy tylko zobaczyła jej ubiór nie miała pytań - to pani tego dworu, od teraz jej ciotka.
- Ty jesteś Sophia - oznajmiła kobieta stając przed Titsho. - Przyznam szczerze, że nie jestem usatysfakcjonowana twoim przybyciem. Nikt nie lubi wychowywać bękartów. Ja nie jestem wyjątkiem. Przyznam, że byłam szczerze zdziwiona, kiedy otrzymałam list od brata tak długo po jego śmierci. Nigdy nie sądziłam, że mógł mieć bękarta z jakąś damą z Nalayan. Zawsze uważałam jego małżeństwo za czyste i całkowicie prawe. Jak widać się myliłam.
Titsho nie wiedziała co powiedzieć. Dama obchodziła ją powoli dookoła dokładnie ją oglądając.
- Co było powodem takiego opóźnienia, hmm? - zapytała, kiedy skończyła.
- Wuj nie chciał wysyłać mnie do Merkez - powiedziała Titsho. - Bał się o mnie. Jestem jego najbliższą krewną.
- Rozumiem - mruknęła kobieta. - Cóż, jeżeli on pozwalał ci się tytułować wujem, mnie także możesz nazywać ciocią. Wiem doskonale, że twój ojciec chciał zachować twoje istnienie w sekrecie, niech tak się stanie. Od dzisiaj jesteś naszą daleką kuzynką z Nalayanu. Gdyby moi synowie pytali lub gdyby przybyła tu kiedyś hrabina Veldez, to znaczy żona twojego ojca, tak będziemy ciebie przedstawiać, zrozumiano?
- Oczywiście ciociu - powiedziała natychmiast dziewczyna. Powoli wracała jej naturalna śmiałość, więc uśmiechnęła się do damy przyjaźnie. - Postaram się trzymać to w tajemnicy.
- Doskonale - powiedziała dama. - Służące zajmą się tobą i położą cię spać. Jutro rano spotkamy się przy śniadaniu.
Tego wieczoru nie przygotowano dla Titsho kąpieli, ale była bardzo wyczerpana podróżą i była niemalże pewna, że gdyby zaczęła kąpiel, niechybnie zasnęłaby w wannie. Pościel w jej komnacie była miękka i pachnąca, jakby świeżo wyprana w zapachowych olejkach, więc spało jej się naprawdę przyjemnie.
Następnego ranka obudziła ją Fliber. Opłukała twarz swojej pani i zajęła się jej przygotowaniem do pierwszego posiłku z nową rodziną.
- Ich służąca zaprowadzi waszą wysokość do jadalni - powiedziała Fliber czesząc rude włosy Titsho. - Możliwe, że dzisiaj nie będziemy się zbyt dużo widzieć, ponieważ ja i Kristin mamy dziś zapoznać się z nowymi obowiązkami.
- Służcie wiernie, jakby to była rodzina z Nalayanu - powiedziała cicho dziewczyna. - Fliber, nie możemy zostać zdemaskowane.
- Rozumiem wasza wysokość - powiedziała dziewczyna. - Gotowe. Jeszcze tylko trochę pudru na twarz i mogę spokojnie was odesłać na posiłek.
- Puder z mąki? - zapytała z niesmakiem Titsho oblizując lekko ubrudzone wargi. - Co za ubóstwo. Nie znają oni pudru z pereł?
- W Merkez perły są znacznie droższe niż w Nelayan - wyjaśniła służąca. - Oni nie mają dostępu do morza i muszą kupować nasze produkty. A potem, żeby nie zbankrutować sprzedają je jeszcze drożej.
- Nie tłumacz mi działania handlu - prychnęła Titsho. - Masz mnie za głupią?
- Wybacz, wasza wysokość - mruknęła skruszona Filber. - Wezwę już tę służącą.
Fliber wyszła z pokoju i po chwili po Titsho przyszła inna, obca służąca. Bez słowa zaprowadziła ją do jadalni, gdzie przy wielkim, zdobionym stole siedziała hrabina Dante. Po jej prawej stronie siedział dojrzały mężczyzna, około czterdziestki, a tuż obok niego nieco młodsza kobieta. Zaraz obok niej siedział kilkunastoletni chłopiec, a zaraz obok jeszcze jeden, młodszy i dziewczynka. Wszyscy już jedli.
- Przepraszam za spóźnienie - mruknęła Titsho z ukłonem.
- Nic się nie stało, drogie dziecko - powiedziała starsza hrabina wycierając usta. - Musiałaś być wycieńczona podróżą z Nalayan. Proszę, usiądź przy mnie.
Hrabina wskazała miejsce po swojej lewej stronie. Titsho usiadła tam i po chwili podbiegła do niej służąca pytając, co jej nałożyć. Titsho oznajmiła, że jest jej to obojętne, byle tylko było smaczne. Tak więc na jej talerzu wylądował kawał chleba, pokrojony na plastry, pieczony udziec dzika polany rozrzutnie sosem, kilka plastrów sera i kilka najwyraźniej importowanych oliwek. Titsho nieco zdziwił taki zestaw śniadaniowy. Przywykła co prawda do podobnych, ale pierwszy raz w życiu jadła dzika. W Nalayan najczęściej jadło się ryby lub zwierzęta hodowlane, dzikie zwierzęta rzadziej, a na pewno nie dziki. Lasy były w tej krainie rzadkością, więc dziki łapano wyłącznie na wschodzie, a włości jej rodziny znajdowały się na południu. W dodatku nad morzem. Dlatego nieczęsto widywała ona taki rarytas.
Zabrała się więc do jedzenia. Nie była do końca pewna, jak je się w Merkez, więc starała się zachować kulturę jedzenia typową dla Nalayan. Zawsze mogła się odnieść do swojego pochodzenia, gdyby był problem z jej zachowaniem. Nikt jednak nie zgłaszał żadnych obiekcji, co do jej sposobu jedzenia, a dzik był zdaniem Titsho przepyszny.
- Sophia, drogie dziecko - odezwała się hrabina, kiedy służba zbierała już ze stołu. - Nie chcemy, abyś siedziała w domu całe dnie bezczynnie. Ponadto uważamy, że skoro już u nas jesteś, powinnaś wynieść z tego jakieś korzyści. Dlatego chciałabym wciągnąć cię do świata życia dworu królewskiego w Merkez.
- Byłabym zaszczycona - odpowiedziała dziewczyna. Nie, żeby się tego nie spodziewała. W opisie jej nowej osobowości znajdowała się wzmianka o Felicji Dante, na tyle obszerna, na ile pozwolić mogły zebrane informacje. Zakładano, że będzie chciała wcielić Sophię do dworu królewskiego, aby mieć ją w domu jak najmniej.
- Świetnie - mruknęła hrabina. - Zatem już dzisiaj zabieram cie do zamku. Miasto jest kilka minut drogi stąd. Zobaczysz, życie w zamku jest jak bajka. Załatwię ci najlepsze stanowisko, żebyś wszystko obserwowała z pierwszego rzędu. Mitsenna i ja mamy liczne znajomości, ochmistrzyni to nasza stara przyjaciółka. Ona na pewno da ci dobre stanowisko.
Titsho uśmiechnęła się do starszej kobiety i jej synowej, zapewne Mitsenny. Była to dojrzała, trzydziestoparoletnia dama o pięknych, dużych, błękitnych oczach, smukłej twarzy i lśniących blond włosach. Nie była pięknością, a wyglądem przypominała nieco wodnicę, jednak wiele jej cech zdradzało, że płynie w niej błękitna krew. Dumne spojrzenie, wyprostowana sylwetka i zadarty nos świadczyły o jej silnym charakterze. Wyraźnie była damą wysokiego rodu. Może pochodziła z rodziny książęcej? A może była równa swojemu mężowi? Tego Titsho nie umiała się domyślić, ale Mitsenna od razu wydała się jej być dość tajemnicza i z pewnością kryła nie jeden sekret.
Do miasta damy zawiezione zostały powozem. Hrabina Felicja wachlowała się swoim eleganckim wachlarzem patrząc przez okno, a Mitsenna siedziała sztywno patrząc przed siebie. Titsho jechała tyłem pierwszy raz w życiu i bardzo jej się to nie podobało. Nie mogła jednak nic na to poradzić, bo co by powiedziała? Miałaby rozkazywać swojej ciotce i starszej kuzynce? Nie, nie mogła tak zrobić. Sophia by tam nie postąpiła.
Szybko dojechały do miasta. Bramy były szeroko otwarte, więc wjechały bez problemu. Potężne mury miejskie wzbudziły w Titsho zachwyt. W Nalayan także mieli podobne, ale nie tak wielkie i wspaniałe jak te! Złociste promienie słońca tańczyły po kamieniach budowli o jasnej barwie. Halabardy strażników na murze błyszczały oślepiająco, a ich czerwone płaszcze powiewały na wietrze podobnie do flag, którymi ozdobiono bramy. Nie były one jednak jedynym dodatkiem. Płaskorzeźby na murach były równie imponujące. I równie piękne co te na pałacu Dantech.
Powóz jechał ulicami miasta pełnymi ludzi. Co niektórzy z ciekawością zerkali na przejeżdżający powóz. Titsho widziała kobiety niosące dzbany z wodą, rzemieślników pracujących w swoich zakładach i wesołe dzieci, które radośnie próbowały gonić powóz. W tej kwestii Seher nie różniło się od innych miast. Mieszczanie wszędzie wyglądali tak samo i żyli tak samo. Tak samo nędznie i głupkowato.
Powóz podjeżdżał pod górkę, więc hrabina sama zadecydowała, aby Titsho wcisnęła się jakoś między nią, a Mitsennę. Odsunięta od okna nie mogła za wiele obserwować, jednak wiedziała, że zaraz wjadą do zamku. I nie myliła się.
Zamek był oddzielony dodatkowym murem, za którym znajdowała się fosa, obecnie pozbawiona wody. Więcej Titsho nie zdołała zobaczyć, gdyż powóz wjechał w zamkową bramę, a zaraz potem trafił na dziedziniec. Wszystkie trzy damy wysiadły i znalazły się na rozległym placu otoczonym zabudowaniami zamkowymi. Hrabina od razu poprowadziła Titsho za sobą w kierunku jednego z wejść do budynku. Damy przeszły przez kilka korytarzy poruszając się tak swobodnie, jak po własnym domu, aż w końcu zatrzymały się przed jakimiś wielkimi drzwiami. Hrabina otworzyła je i po chwili wszystkie trzy kobiety weszły do olbrzymiej sali o kremowo-złocistych ścianach zdobionych szkarłatem. Służba właśnie dekorowała salę, a po środku stała tęga, starsza dama, wydając rozkazy. Nikt nie musiał tłumaczyć, że to królewska ochmistrzyni.
- Witaj Jahra! - zawołała hrabina. Ochmistrzyni odwróciła się i z uśmiechem podeszła do niej.
- Felicja! Jak miło cię widzieć! Księżyc prawie nie było cię w zamku! Już się bałam, że zaniemogłaś! - zawołała kobieta, łapiąc hrabinę Dante za dłonie.
- Doszły mnie złe wieści, ale już rozwiałam ich smutek - powiedziała Felicja.
- Mitsenno, witaj moja droga - powiedziała ochmistrzyni kłaniając się młodszej damie. - Miło znów widzieć cię w zamku.
Mitsenna ukłoniła się lekko starszej damie, która właśnie skupiła uwagę na Titsho.
- A to co za dziewuszka? - spytała.
- To Sophia, moja dalsza krewna. Poproszono mnie o zaopiekowanie się nią - wyjaśniła Felicja. - Miałam nadzieję znaleźć jej jakieś zajęcie w zamku, bo inaczej jej pobyt u nas będzie niezwykle nudny!
- Och, na zamku nie ma miejsca na nudę! - zaśmiała się kobieta. - Od rana biegam tu i tam i nadzoruję wszystko co się da. Od strojenia sali, przez kuchnię, po dziedziniec i zamkowe mury. A nie mówię już o opiece nad rodziną królewską. Urwanie głowy, mówię ci!
- Przygotowania do uroczystości idą jak widzę pełną parą - oznajmiła hrabina Dante z uśmiechem.
- Oj, tak tak. A jeszcze tyle do zrobienia! Bale będą trwały wiele dni, muszę zadbać o jedzenie dla gości i o ich pokoje... A nie, tym zajmuje się Natrisa... Sama w tym chaosie zapominam co robię!
- Sophia mogłaby ci pomóc. Gdzie się podziewają stałe damy dworu?
- Wyobraź sobie, król pozwolił im spędzić czas z rodziną! W takim czasie! Przy takim natłoku obowiązków! Zostały mi chyba tylko Mrysella i Lilian, ale to przecież para leniwych idiotek! Całe dnie siedzą w ogrodzie, albo zagadują strażników! Jak tu żyć z takimi pomocnicami?!
- Dlatego proponuję ci asystę Sophii - powiedziała hrabina. - Powiedz jej co i jak, a ona wszystko uporządkuje, prawda moja droga?
- Prawda ciociu - powiedziała Titsho lekko dygając.
- Świetnie! - zawołała ochmistrzyni. - Nie przedstawiłam się, jestem Jahra Mittel. Od dzisiaj twoja nadzorczyni. Zaczynasz od teraz. Znasz się na etykiecie?
- Nalayijskiej... - mruknęła Titsho.
- Prawie to samo co merkeńska tylko obrus jest czerwony - powiedziała pani Mittel. - Będziesz nadzorować tych tu zebranych, aby wszystko było idealnie. Będę w razie czego w sali tronowej. Gracja cię tam zaprowadzi. Gracja!
Służąca o czarnych lokach podbiegła szybko do kobiet i ukłoniła się.
- Oddaję was pod opiekę panienki Sophii. Od teraz macie słuchać jej poleceń. Gdybym była potrzebna jestem w sali tronowej. Sophia, to jest Gracja, najwyższa w tej komnacie rangą służąca. Pomoże ci się wszystkim zająć, ja już idę. Felicjo, Mitsenno, chodźcie ze mną. Będę uradowana waszym towarzystwem.
Wszystkie trzy kobiety wyszły zostawiając Titsho samą z obowiązkiem zarządzania dekorowaniem sali. Dziewczyna była nieco zdezorientowana, ale szybko się ogarnęła i przystąpiła do pracy.
Dawanie poleceń innym zawsze szło jej doskonale. Służba słuchała się jej tak, jak ona to lubiła. A na dodatek dostała misję banalną i idealną dla jej kompetencji - dekorowanie sali balowej. Zmysł estetyczny zawsze miała wyczulony, więc czuła się szczęśliwa mogąc robić coś tak dla niej wygodnego.
- Nieco w lewo ten bukiet! - krzyknęła do pary służących stawiających wielką wazę wypełnioną kwiatami. - Ten sztandar wisi o pół centymetra za krzywo! Co tak bardzo w lewo?! W prawo mówię!
I tak w kółko. Najmniej jednak uwagi zwracała na tych służących, którzy wieszali różane girlandy. Głównie dlatego, że z początku ich nie zauważyła. Gdy jednak spostrzegła swój błąd zaczęła służących panicznie upominać.
- Nie! Nie! - krzyczała. - Wieszacie na złej kolumnie! Zaczepiania nie leżą w tej samej odległości! Musicie przenieść się na tamtą kolumnę!
Służący odczepili łańcuch i zeszli na dół, aby zaraz potem przenieść się na następną kolumnę. Po chwili do Titsho podbiegła jakaś służąca z kartką.
- Wasza wysokość, znalazłam to pod stołem! - zawołała dziewczyna. Titsho otworzyła kartkę. Było tam coś napisane niewyraźnym pismem. Szybko jednak zwróciła uwagę na to, że na kartce zapisano jakąś listę. W miarę czytania zrozumiała, że to lista rzeczy do skontrolowania na sali balowej. Co za ulga! Nie musi już panicznie patrzeć na wszystko wokół, nie wiedząc o co chodzi.
- Dziękuję - powiedziała do służącej. - Jak masz na imię?
- Karmen - odparła dziewczyna.
- Dobrze, załatwię, żeby ci to wynagrodzono - powiedziała Titsho. - A teraz wracaj do pracy!
Karmen pobiegła z powrotem do stołu, gdzie przecierała sztućce. W tym czasie Titsho zerknęła na listę. Po przeczytaniu pierwszego punktu od razu przypomniała sobie, że musi skontrolować układ i czystość sztućców. Podeszła więc do najbliższego stołu, gdzie tylko jedna służąca poprawiała obrus. Szybko przywołała ją do siebie i zaczęła kontrolować każdy ułożony zestaw.
Gdy obejrzała cały stół i zwróciła uwagę na to, że jest bez zarzutów, odwróciła się, by zerknąć jeszcze raz na girlandy. Jednak coś było nie tak. Jakaś dziewczyna stała na drabinie przytrzymywana przez jednego ze służących i coś przy niej majstrowała. Dla Titsho był to koniec bycia miłą. Nie będzie tolerować takiej samowoli!
- Co tu się wyprawia?! - krzyczała podchodząc pod drabinę. - Co ta służąca wyczynia?! Złazić mi na dół i to już!
W chwilę później z prawie drugiego końca sali przybiegła Gracja i złapała Titsho za ramię.
- Wasza wysokość, ta dziewczyna to księżniczka Adanayla - powiedziała Gracja niemal na jednym wydechu. W pierwszej chwili Titsho się przeraziła, a zaraz potem parsknęła śmiechem. To przecież niemożliwe! Racja, słyszała o takiej księżniczce w Merkez, ale słyszała też z licznych dworskich plotek, że to dziewczyna niewidoma. Po co miałaby włazić na drabinę i majstrować przy girlandach? Jednak mimo wszystko przestraszony wzrok Gracji niepokoił Titsho. Kiedy dziewczyna zeszła z drabiny na dół służąca od razu do niej podbiegła chcąc coś powiedzieć. "Księżniczka" jednak ją uciszyła i sama coś powiedziała, jednak cicho, tak, że z odległości kilku metrów nie dało się nic usłyszeć. Złapała Grację za rękę i podeszła do Titsho.
- Kim jesteś? Nie poznaję twojego głosu - zaczęła dziewczyna. Gdy podniosła głowę Titsho dostrzegła jej błądzące, jakby rozmyte oczy i dopiero wtedy jej ciało przeszył dreszcz.
- Sophia Valdez - mruknęła Titsho kuląc się ze strachu. - Ja... Przepraszam, jestem nową damą dworu... Nie wiedziałam kim wasza królewska wysokość jest, ja...
- Uspokój się. Rozumiem twój błąd - powiedziała księżniczka. - Jahra powierzyła ci udekorowanie sali balowej na uroczystość urodzin mego ojca?
- Tak, najłaskawsza księżniczko - mruczała dalej skruszona Titsho.
- Jest cudowna - powiedziała księżniczka w zamyśleniu, co wybiło nieco Titsho z rytmu. Jak może nazywać jej dzieło cudownym, skoro go nie dostrzega? Postanowiła jednak o to nie pytać.
- Dokładam wszelkich starań by zadowolić każdego.
- I traktujesz to zadanie z wielką dokładnością. Gdyby ci nie zależało nie nakrzyczałabyś na mnie, a skoro ci zależy to musisz się do tego przykładać. A ja wierzę, że jeżeli ktoś przykłada się do swojej pracy to musi ona dawać zniewalające efekty.
Uff... Dobrze, że nic nie powiedziała, bo mogłoby to ujść w nietakt. Nie wypada wypominać nikomu jego upośledzenia. A zwłaszcza osobie o wyższym statusie, takim jak księżniczka.
< Adanayla? >