Strony

niedziela, 31 grudnia 2017

Od Elandrina do Annmea'i

- Będziemy tu częściej wpadać - stwierdził krótko, kiedy wraz z Ashe znaleźli się w ich namiocie by zacząć przygotowywać się do przedstawień. - Podoba mi się tu, mają dobre jedzenie.
- I ładne dziewczęta - prychnęła samica feniksa potrząsając głową. - Idąc do namiotu obejrzałeś się za co najmniej pięcioma. 
- Kochana, za kogo ty mnie masz... - stęknął z udawanym smutkiem i teatralnie zatrzepotał rzęsami, niczym panienka zalecająca się do ukochanego. - Jestem prostym, skromnym człowiekiem, który większość czasu spędza na samotnych podróżach, mam prawo przyglądać się ludziom, jak już ich spotkam. Zwłaszcza pięknym.
W jego uszach zabrzmiało kolejne prychnięcie na co roześmiał się serdecznie. Wyjął ze swoich bagaży jeden z ulubionych strojów zakładany tylko w takie dni jak obecny. Była to jaskrawożółta koszula z czarnymi, błyszczącymi zdobieniami na ramionach i plecach oraz płócienne, czarne spodnie, które w przeciwieństwie do góry stroju posiadały kolorowe naszywki jak reszta posiadanych ubrań. Z reguły narzucał na to jeszcze płaszcz, jednak dziś było za ciepło, już rano wiedział, że z niego zrezygnuje.
- Może ciebie też w powinniśmy w coś ubrać? - zaproponował Ashe.
- Załóż mi cokolwiek, a spłonie bezpowrotnie. - Usłyszał w odpowiedzi i ponownie się roześmiał.
Ah, ten jej ognisty temperament, skwitował w myślach i zaczął powtarzać sobie swój scenariusz.
***
W tej granatowej sukience wyglądała przepięknie. Przyciągała wzrok każdego, nawet tych, którzy wcześniej, gdy jeszcze w codziennych ubraniach kręciła się wokół, nie zwrócili na nią uwagi. Aidan miał wrażenie, że kobiety wzrokiem pożerały stylizację, mężczyźni natomiast wiernie podążali wzrokiem za jej ruchami, którym towarzyszyło ciche dzwonienie dzwoneczków. Sam elf śledził natomiast wszystko. Każdy ruch idealnie współgrał z muzyką, sama opowiadana w tym czasie historia również wciągała słuchającego.
Założył ręce na piersi.
- I weź mi wytłumacz Ashe, czemu ona jest zwykłą służącą? - zagadnął cicho do siedzącego mu na ramieniu ptaka nie odrywając wzroku od tańczącej. - Czemu nie dołączyła się już dawno do grupy Fariana?
- Los wyznaczył jej taką ścieżkę i to nią podąża - Odpowiedziała ognistopióra. - Zresztą nie znam jej dobrze, skąd mogę wiedzieć, dlaczego akurat w taj mieścinie żyje.
- Jak zwykle mówisz nudno i bez polotu - parsknął na to czarnowłosy.
W tym samym momencie tuż za nim rozległ się głośny huk. Drgnął zaskoczony i prawie się potknął, gdy tuż obok niego przeleciało kilka odłamków ściany pobliskiego budynku. Ashe poderwała się do lotu, a młodzieniec odskoczył pod drzewo, by spanikowany tłum go przypadkiem nie staranował.
- Co do... - stęknął zaskoczony i szybko rozglądał się po okolicy szukając źródła zamieszania.
Nie pozwalały mu na to jednak walące się budynki i rozbiegana ludność, której krzyki rozbrzmiewały mu w głowie, jakby znalazł się w piekle wśród dusz potępionych nie pomagały rozeznać się w sytuacji. Głośny skrzek sprawił, że odruchowo spojrzał w lewo. Wśród ludzi udało mu się dostrzec małą dziewczynkę, Lathię, która próbowała wydostać się z ciągnącego ją za sobą tłumu. Ashe krążyła nad nią nie odrywając od niej spojrzenia, dzięki temu elf doskonale znał położenie młodej damy, choć nieraz znikała mu z oczu ze względu na swój niski wzrost.
Niewiele myśląc ruszył w jej stronę przepychając się pomiędzy ludźmi. Niektórzy wyklinali go, jednak nie zwracał na to uwagi, musiał tylko dotrzeć do Lathii i tylko o tym na razie myślał. Przepchnął się przez ostatnie kilka osób i złapał młodą, która krzyknęła zaskoczona, gdy jej głowa nagle znalazła się ponad tłumem.
- Czy mogę służyć młodej damie swoją pomocną dłonią? - spytał ją radośnie chcąc by nieco się uspokoiła. - Zaraz się stąd wydostaniemy. 
To powiedziawszy zaczął przeciskać się w stronę sceny, przy której po raz ostatni widział Fariana i Annmea'ę. Gdy niemal tam dotarł dziewczyna wyszła mu i Lathii na spotkanie. W przeciwieństwie do innych była opanowana i szybko podejmowała decyzje, co dalej.
- Chodź, musimy stąd uciekać! - krzyknęła i pociągnęła go za sobą.
Nie oponował, nawet gdyby powiedziała coś innego wycofałby się, by mieć pewność, że trzymana przez niego dziewczynka jest bezpieczna. A potem by wrócił, by zobaczyć źródło całego zamieszania. O ile będzie mu dane to zrobić.
- Padnij! - Annmea nagle pociągnęła go na zimny bruk, ledwo udało mu się podeprzeć, by nie przygnieść Lathii.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, zaoponować na jej działania zasłoniła go i dziewczynkę własnym ciałem chcąc ich zasłonić przez spadającym fragmentem muru. Cudowny gest, ale samobójczy. Wyciągnął rękę planując szybko zmienić się w niedźwiedzia i podeprzeć lecący na nich odłam. Jednak jego dłoń cofnęła się zaskoczona, gdy wokół jego i dziewcząt rozbłysła ochronna bariera, na której spadający fragment muru rozpadł się i zmienił w pył, jakby dotychczas był tylko mocno ściśniętym piaskiem, który po mocniejszym uderzeniu rozpadł się na milion drobinek.
- Nic wam nie jest? - zamrugał zaskoczony słysząc to pytanie, wokół nich panowała cisza.
Annmea chwiejnie podniosła się z ziemi i wzięła na ręce Lathię, która szybko doszła do siebie i wpatrywała się w dziewczynę błyszczącymi z podekscytowania oczami. Aidan jednak nie podzielał jej entuzjazmu, podniósł się z ziemi zapominając niemal całkowicie o tym, co przed chwilą się działo. Skupił swój wzrok na Mea'i.
- Jak to zrobiłaś? - odezwał się nagle.
- Ja... - Dziewczyna zawahała się i odwróciła wzrok.
W tym samym momencie podszedł do nich młody mężczyzna o jasnych, kręconych włosach. Kompletnie zignorował obecność Aidana i Lathii, skupił się na czarnowłosej.
- Intuicja mnie nie zwiodła - odezwał się melodyjnym głosem nie przestając się uśmiechać, a za nim pojawiło się jeszcze kilku podobnie do niego odzianych ludzi. - Wiedziałem, że tutaj odnajdziemy córkę Eyolfa Mealinesenne i Dayenne Mealinesenne z rodu Birschon.
Aidan w tym samym momencie skupił swoją uwagę na uszach rozmówcy. Był elfem, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. A dotychczas większość elfów, które spotkał, pochodziła z Leoatle bądź miała tam dalszą rodzinę. Zesztywniał nieco. Sytuacja byłaby ultra ciekawa, gdyby się okazało, że jakimś przypadkiem się znają. Jednocześnie było to niepokojące.
- Aidanie, zaprowadź proszę Lathię do Fariana, Później ci wyjaśnię to, co będę mogła. - Słowa Ann wyrwały go z zamyślenia, gdy tylko to powiedziała oddaliła się wraz z grupą magów.
Przez chwilę patrzył jak się oddalają, jednak odegnał od siebie niepokojące myśli i ruszył z dziewczynką w stronę namiotu Fariana. Rozpętany chaos został już opanowany, większość zachowywała się jakby do niczego nie doszło. Jednak jego głowę zaprzątała bariera, którą dziewczyna wyczarowała. Miała w swoich żyłach magiczną krew, młodzieniec, który do nich podszedł zaraz po tym wydarzeniu tylko to potwierdził. Aidan spojrzał w niebo starając się znaleźć Ashe, po feniksie nie było jednak śladu.
- To ci dopiero ciekawy dzień - skwitował, gdy znalazł się koło namiotu a Lathia pobiegła do jednej z obecnych tam kobiet.
- Fakt, takiego wydarzenia nikt się raczej nie spodziewał. - Farian stanął obok niego, nie odrywał wzroku od ledwo widocznej z tej odległości Annmea'i rozmawiającej z tajemniczymi przybyszami.
Zapadła cisza i Aidan wiedział, miał stuprocentowe przeczucie, że nie wyciągnie żadnych informacji od dziewczynie od tego cygana. Oboje byli dość tajemniczy.
Po raz kolejny obejrzał się za Ashe a w jego głowie zawitał mały plan. Zagwizdał chcąc przywołać zaginionego ptaka, jednak nie uzyskał odpowiedzi.
- Chyba pójdę rozejrzę się za Ashe, jeszcze wpakuje się w jakieś kłopoty - skomentował spokojnie i oddalił się od namiotu. Celowo wybrał okrężną drogę chcąc przyczaić się bliżej rozmawiających. Na pewno uda mu się spokojnie zakraść. Jak nie to znajdzie Ashe i ją tam wyśle.

Ann? Niedokońcamiwyszłojakchciałam. Elek podsłuchiwacz, on lubi wiedzieć.

Od Aristaira

Stałem na jakimś zboczu, spoglądając w górę, w niebo. Kaptur odrzuciłem na plecy, czekając, aż powróci Vai ze zdobyczą. Już od dawna nie natrafiłem na żadną zdobycz. Głód dawał mi się we znaki.
Czekałem już od kilku godzin. Zaczynałem tracić cierpliwość.
Nareszcie zobaczyłem mały, czarny punkt na tle ciemniejącego już nieboskłonu, rosnący z każdą sekundą. Szybko byłem w stanie zauważyć ciało zwieszające się z pazurów mojej towarzyszki. Zaraz nadejdzie koniec czekania.
Zwierze wylądowało ciężko tuż przede mną, w jednej, uniesionej łapie trzymając mięso.
- Długo ci to zajęło. - powiedziałem tylko krótko.
= Cóż... Sam mogłeś się ruszyć i iść czegoś poszukać. W okolicy nic, a dalej albo grupy takie, że trudno kogoś odciągnąć, albo już coś gnijącego za życia. = słyszałem jej głos, jednak nie jak normalny, rozchodzący się przez powietrze, a głuchy, po prostu nagle pojawiający się w mojej głowie.
Rzuciła truchło na ziemię. Przyjrzałem się. Kobieta, już nie najmłodsza. Głowę miała pod dziwnym kątem, czyli Vaikne musiała skręcić jej kark. Najszybszy, najlepszy sposób.
- Gdzie ją dorwałaś? - rzuciłem torbę na ziemię, nie chcąc jej pobrudzić. Ze skóry łatwo zmyć krew, z materiału gorzej.
= Na obrzeżach miasta. Daleko, ale szybko poszło. = zajęła miejsce po drugiej stronie posiłku.

Wspólnie zabraliśmy się za jedzenie. Najpierw mięso, dokładnie zdzierając je z kości. Płaszczu nie zdjąłem, pojedyńcze krople krwi spływały po nim.
Gdy skończyły się mięśnie rozerwałem szkielet. Vai z lubością rzuciła się flaki, połykając je w całości. Sobie wziąłem jedynie serce, wciąż zawierające dużo krzepnącej już krwi. Wyssałem ją, gasząc tym samym pragnienie.
Pooddzielałem żebra i kręgi, błyszczące biało wśród resztek porwanego ubrania. Niewiele zostało na nich tkanek, więc mogłem spokojnie włożyć je do torby, do specjalnego skórzanego worka. Resztę kości skończyliśmy na miejscu.

Vai skończyła pierwsza i wzleciała, by znaleźć jakąś rzekę.
Wciąż siedziałem na swoim miejscu, przegryzając ostatnie kości paliczków, najdelikatniejsze i pękające przy najlżejszym nacisku. Takie przekąski.

Nagle mój wzrok przykuł jakiś punkt, figura idąca przed siebie. Samotna.
To mógł być kolejny cel.
Spojrzałem w stronę, w którą poleciała Vaikne. Leciała już spowrotem, jak się okazało. Bardzo dobrze.
Uniosłem dłoń, by dać jej znak i wskazałem na przedmiot mojego zainteresowania.
Vai zmieniła kierunek. Zrozumiała mnie.
Ruszyłem.
Szybko dotarłem za postać. Gdy dzieliło nas już tylko kilka metrów Vai wyłoniła się gdzieś z góry i z hukiem pazurów wylądowała na kamieniach przed postacią.
- ...Daj mi to, co masz. - zarządzałem spokojnie.

< Ktosiu? Jak zareagujesz na te dwie, upaćkane krwią istoty? >

sobota, 30 grudnia 2017

Od Cynthi

Ale tu cieeeemno.... Idealnie~
Nie wiedziałam, w jakim miejscu aktualnie byłam, ale widziałam dużo potencjalnych celów, obwieszonych błyskotkami, aż proszących się, by zabrać od nich ten ciężar, jakim było ich bogactwo. A ja jestem taaaaka dobra, że chętnie ich uwolnię~
Znalazłam kogoś, kto wyglądał idealnie...
Taki tłusty, bogaty koleś. Wpół wyłysiały, a jak mu się łeb świeci... Bleh. Obrzydliwe
Ale, aaaale... Ten pierścień na jego palcu, widzę go z daleka... Za sam ten pierścień dostanę sporą sumkę.
A więc trzeba brać się do roboty..
Szybko ruszyłam przed siebie, biegnąc bocznymi uliczkami, by go wyprzedzić.
Gdy już znalazłam się na jego drodze rozpięłam trochę koszule, zmierzwiłam włosy i czekałam.
Jak on powoli idzie.... Wieczność tu spędzę!
Nie no, przyszedł. Już z daleka zawiesił na mnie wzrok... Dobry znak~
- Miły panie, masz może ochotę na miłą chwilę? - rzuciłam słodko, zastępując mu drogę. Widziałam, że obejrzał mnie od stóp do głów, a a jego wargi wpłynął obleśny uśmiech.
Nie musiałam długo go przekonywać. Bardziej niż chętnie ruszył za mną do ciemnego zaułka, a ja niezauważenie wyciągnęłam kij, który miałam schowany pod ubraniem.
Jeszcze kawałek, kilka kroków.... Z daleka od ciekawskiego wzroku nocnych wędrowców..
Kilkanaście sekund później, po uderzeniu tak mocnym, że aż zabolała mnie ręka, tłuścioch leżał na ziemii, zdany całkowicie na moją łaskę.
Zabrałam mu całą biżuterię i wszystkie wartościowe przedmioty. Sporo ich było...
Zabrakło mi kieszeni, by to zapakować. Po chwili namysłu wcisnęłam koszulę w spodnie i powrzucałam wszystko za dekolt. Tak się udało.

Zadowolona ruszyłam na poszukiwanie jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym jak najszybciej to wszystko sprzedać. Nie znałam jeszcze okolicy, więc po prostu kręciłam się, nie znajdując właściwie niczego. Starałam się omijać wszystkie żywe istoty na swojej drodze, jednocześnie nie gubiąc zdobyczy. Niektóre, jak się okazało, miały ostre krawędzie, więc musiałam bardzo uważać, by nie powbijały mi się w brzuch. A mogłam założyć coś pod spód...
Spieszyłam się. Chciałam już się tego pozbyć, wrócić do swojej prowizorycznej "sypialni" i odpocząć.
Szybko skręciłam, z małej uliczki wychodząc na większą, ale... To był błąd. Większą ulica, to więcej ludzi.
Wpadłam na kogoś. Na tyle nieszczęśliwie, by poczuć, jak coś ostrego kaleczy mi skórę. No świetnie.
Od impetu uderzenia straciłam równowagę. Syknęłam, próbując znaleźć oparcie, ale kamień czy inny śmieć, na którym postawiłam stopę, potoczył się w bok. Runęłam na ziemię, na plecy.
Może i jestem głupia i uparta, ale nie puściłam swojego "brzucha" wypchanego przedmiotami. Nie chciałam, by się rozsypały.
Przy okazji dowiedziałam się, że trudno będzie mi wyprać tą koszulę. Bród na plecach, i mokra, deifinitywnie krwista plama która już przesiąkała na zewnątrz to zło, eh.
Skupiłam swoją uwagę na osobie, na którą wpadł. W ciemności nie widziałam kto czy co to, w każdym razie, to nade mną sterczało...
Miałam złe przeczucia, oj złe. Gorsze nawet niż pranie, które mnie czekało.

< Ktosiu? >

Życie nie zawsze daje ci to, czego chcesz.... Rozwiązanie? Sama sobie to weź!

Znalezione obrazy dla zapytania fantasy girl red hair

Imię: Cynthia Cheron
Pseudonim: Brak konkretnego, każdy mówi jak chce
Wiek: 24
Wzrost: 151 cm
Rasa: Podobno człowiek, jednak na sto procent jest tam jakaś domieszka
Stanowisko: Udaje prostytutkę, ale robi to tylko po to, by ogłuszyć swoją ofiarę i ją okraść, więc można uznać ją za złodziejkę. Czasem chwyta się jakichś drobnych prac
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Nie zna miejsca swojego urodzenia, gdyż odkąd pamięta zawsze była w drodze. Wędruje po dziś dzień, za schronienie wystarczy jej jakaś grota, powalony pień drzewa, czy jakakolwiek dziura, do której się zmieści. Często bywa w Merkez.
Charakter: Cynthia jest istotą pełną sprzeczności, a także niczym niekontrolowanej ciekawości. Jeśli chce o coś zapytać, prawie pewne jest, że to zrobi. A jeśli jednak się powstrzyma, oznacza to, że po prostu zachowuje je na lepszą okazję. Jej nastrój zmienia się właściwie co godzinę, ze skrajności w skrajność. W jednej chwili śmieje się w głos, w drugiej płacze w kącie, a gdzieś pomiędzy ma wielką ochotą pozbawić kogoś życia. Taki jest jej urok.
Potrafi być świetną towarzyszką i przyjaciółką. Gdy słucha, to uważnie, gdy mówi, to wyraźnie, a jeśli kocha, to do końca. Jeśli komuś uda się uzyskać jej zaufanie będzie wierna niczym pies, chętnie wplątując się w bijatyki nawet z osobnikami dużo większymi od siebie. Co z tego, że uzbrojona tylko w kij zacznie okładać osobnika płci męskiej, większego od niej dwukrotnie, a cięższego ze cztery razy? Jeśli osoba znacząca dla niej chociaż trochę więcej niż grudka brudu na drodze będzie miała w ten sposób okazję do ucieczki i uratowania się, to Cynthia już biegnie, już leci. 
Ciężko u niej o wyrzuty sumienia. Kradnie, bo zazwyczaj nie ma innego wyboru. Jest w stanie też zabić, gdy zmusi ją do tego sytuacja. Nie brzydzi się krwi i bebechów. 
Często prowadzi rozmowy z samą sobą, a słuchanie ich może być niezwykle zabawne. Czasem jest tak pochłonięta taką rozmową, że nawet rzucenie w nią kamieniem nic nie da. Po prostu pójdzie dalej. 
Mimo że zachowuje się jak naiwna idiotka, nie jest głupia. Posiada dużą wiedzę, dużo też w życiu widziała i przeżyła. Zazwyczaj nie ufa obcym, nie pokazuje tego jednak. Po co mają wiedzieć? Niech czują się zaszczycenie, że udaje, że są przyjaciółmi, ha!
Rodzina: Prawdziwej nie zna, często przewijała się z rąk do rąk, gdy jakaś rodzina, która przygarnęła ją z dobrego serca, po prostu miała dość jej paplaniny i dziwnego zachowania i po prostu podrzucała ją komuś innemu.
Partner: -
Umiejętności: Dziewczyna jest bardzo zwinna i szybka, od lat nad sobą pracowała, by móc szybko uciekać. Mimo wątłej postury ciała nie brakuje jej siły. Jest bardzo wytrzymała, bez problemu może wędrować przez wiele godzin bez odpoczynku, niosąc na plecach spory bagaż. Pływanie też nie sprawia jej problemu
Tak naprawdę nie posiada zbyt wielu talentów, a na pewno nie jest ich świadoma. Potrafi co prawda śpiewać i tańczyć, oraz używać swoich wdzięków by mamić swoje ofiary, ale na tym można zakończyć listę
Aparycja: Niektórym osobom nie dane jest urosnąć do normalnych rozmiarów. Do takich osób zalicza się Cynthia. Przy wadze niepełnych 50 kilogramów i 151 centymetrach wzrostu jest naprawdę drobna, a mimo to dobrze widoczna w tłumie. Posiada długie, ogniście rudo-czerwone włosy, układające się w grube fale, sięgające jej aż za pośladki. Twarz ma delikatną, dziewczęcą, a duże, błękitne oczy mocno odcinają się od blade, piegowatej cery.
Kończyny ma długie i zgrabne, talię wąską, a kobiecości znaczne, chociaż nie przesadne. 
Rzadko kiedy nosi spódnice czy sukienki. Wygodne spodnie, często krzywo szyte własną ręką, koszula, coś na wierzch, i wio. Idzie. Czasem zapomni butów, ale zazwyczaj przypomina sobie po kilku minutach.
Potrafi jednak zmienić się w prawdziwą damę, jeśli chce. No i potrzebuje porządnej motywacji, a taką ciężko znaleźć
Historia: Nie ma właściwie co opowiadać. Brak prawdziwej rodziny i stałego miejsca pobytu wyrobiły u niej hart ducha. Przez około pięć, sześć lat "mieszkała" u jednej rodziny, ale gdy stała się zbyt upierdliwym dzieckiem, po prostu podrzucili ją jakimś innym podróżnym. Działo się tak wiele, wiele, razy, czasem nawet nie raz w ciągu jednego miesiąca. Jej to zbytnio nie przeszkadzało, ale jasne jest, że dziecku przerzucanemu z miejsca na miejsce nie jest łatwo. 
W wieku czternastu lat trafiła pod opiekę właścicielki domu publicznego w Merkez. Kobiecina nie kazała jej, na szczęście, pracować u siebie, a nawet zajęła się nią lepiej niż ktokolwiek wcześniej. Tam Cynthia nauczyła się, jak się bronić, a w razie konieczności zdobyć pieniądze, nie musząc rezygnować ze swojego honoru.
Przez dwa lata nie ruszała się z miejsca, wreszcie jednak stało się to dla niej zbyt trudne. Nie miała niczego, co by ją tam trzymało.Ledwo skończyła 16 lat, a zaczęła wędrować. Najpierw po okolicy, lecz zapuszczała się coraz dalej i dalej..
Inne: Nie raz zjadła już coś trującego, jednak nigdy nic się jej nie działo. Myśl, że może być odporna na wszelakie trucizny, jest bardzo prawdopodobna, lecz przez nią ignorowana
Właściciel: Howrse - Afryka; Gmail - cynthcheron@gmail.com/nemidith@gmail.com

piątek, 29 grudnia 2017

Od Madelyn do Naix'a

Rozluźniłam się, prowadząc miłą, spokojną rozmowę z chłopcem - patrząc po jego budowie, ciężko byłoby nazwać go pełnoprawnym mężczyzną, choć, rzecz jasna, nie zamierzałam mu o tym mówić.
 Cóż... - zaczął po dłuższej chwili milczenia, rozglądając się po sielankowym krajobrazie, jakby chciał wyryć w swojej pamięci ten obraz, czemu zresztą ani trochę się nie dziwiłam. - Raczej tak wcześnie nie wstaję, ale okazało się, że moi kompani mają chyba jakieś problemy z zegarkiem i siłą rzeczy też musiałem wstać - tu ze zrezygnowaną miną pokręcił głową, wzruszając równocześnie ramionami, by podkreślić swoją bezradność. - Jednak, jak już tu jesteśmy, to co cię tu sprowadziło? To nie jest tak, że młode dziewczyny nie powinny same chodzić po lesie?
Zaśmiałam się krótko, słysząc słowa chłopca - sposób, w jakie je wypowiadał, był naprawdę pocieszny, kojarzył mi się z mruczeniem nieporadnego szczeniaka.
- Och, biedny - westchnęłam, puszczając doń perskie oko. - Hm... wiatry przyjazne i trawa zielona, szepnęły mi, że oto dziś na tym wzgórzu będzie  miał miejsce spektakl najcudowniejszy, i, cóż... - machnęłam ręką, zakreślając szeroki łuk - nie pomyliły się! Idę teraz w stronę miasta, chociaż jeszcze pewnie z dzień się zejdzie... och, nie jestem sama! - wskazałam na skulonego obok moich nóg rysia - to Maki.
Na dźwięk swojego imienia ryś, jak łatwo można było przewidzieć, szybko się obudził - wpierw zjeżył się, widząc obcego, szybko jednak poklepałam go uspokajająco po sierści.
- Jest dobrze, nic nam nie zrobi - szepnęłam mu, gładząc przyjaciela za puchatym uszkiem.
~ Tego nie możesz być pewna ~ zamruczał w odpowiedzi, wciąż nieco rozespany.
- Och, już, już.
~ Powinnaś mnie była obudzić ~ zauważył z wyrzutem, ziewając głośno.
- Słodko spałeś - odparłam, trącając go lekko w bok.
- Rozumiesz, co mówi? - zapytał Naix, przyglądając się rysiowi z ciekawością. Wstałam z kucek z nieco zakłopotaną miną. No tak, to dość częste pytanie.
- Tak - uśmiechnęłam się lekko, przegryzając wargi. - To dłuższa historia, ale mam w sobie krew zmiennokształtnych... no, jak sądzę.
- Duża rodzina?
- Można tak powiedzieć. Cóż, ale jak będziesz miał problem z narwanym koniem czy cokolwiek, zawsze możesz się do mnie zwrócić - pochyliłam się w geście dworskiego ukłonu. - Zaklinaczka, do usług.
- Na pewno dam znać!
- No ja myślę - ignorując znaczące spojrzenie Maki'ego, trąciłam żartobliwie chłopca w łokieć. - Swoją drogą, jak cię zwą, szanowny paniczu?
Byłam naprawdę ciekawa jego reakcji. Mógł teraz z powodzeniem podać mi pierwsze nazwisko, jakie przyszłoby mu do głowy. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazał się być zwiadowcą lub szpiegiem na jakiejś tajnej misji.
- Naix - odparł jednak prostodusznie, wyciągając w moją stronę drobną dłoń. - Miło mi.
- Naix - powiedziałam, smakując brzmienie tego imienia. - Mi również, Madelyn jestem. Ale śmiało możesz mówić Maddie.
~ A ja? ~ upomniał się ryś. Przewróciłam oczami.
- No jakże bym o tobie mogła zapomnieć. Naix, Maki. Maki, Naix.
~ Musiałeś się tu przypałętać?
- Co powiedział? - zapytał.
Wzruszyłam niewinnie ramionami.
- A co usłyszałeś?
- Miau.
~ Ja ci dam zaraz miau ~ zjeżył się.
- Jemu też miło - przetłumaczyłam.
- Uroczy jest - skomentował Naix.
Ryś zaklął tak konkretnie, że nawet chłopiec najwyraźniej domyślił się jego niezbyt pochlebnych słów.  Skrzywiłam się, zagryzając wargę.
- Taki już jego charakterek, przepraszam - stwierdziłam. - Nie obraź się na niego, dobrze? Ma średnie nastawienie do nowo poznanych osób, ale to kochana kuleczka.

< Naixiątko? I nawet nie wiem, za co przepraszać bardziej, moje tempo odpisywania, czy za całe to opko >

Od Rahelii do Elanrina

 Kobieta z niecierpliwością czekała, aż jej brat przetworzy podane mu informacje. Cała ta sytuacja nawet ją bawiła, ale bądźmy szczerzy, kto nie byłby zirytowany, kiedy tak bliska osoba nie jest w stanie cię rozpoznać? Nawet jeśli Elandrin jedynie się z nią droczył, w tej chwili niezbyt jej się to uśmiechało. Nie po tylu latach. Bo naprawdę nie wiedziała, czy tylko udaje, czy też rzeczywiście o niej zapomniał. 
W końcu mężczyzna cicho cmoknął. Świst nabieranego powietrza dotarł do jej uszu. Młodzieniec rozłożył ramiona, jakby chciał objąć cały świat, a nim tropicielka zdała sobie z tego sprawę, to ona znajdowała się w jego niedźwiedzim uścisku. Oczy rozbłysły jej w zdumieniu. Przez chwilę obawiała się nawet, czy kości nie zdążą popękać, nim brat odstawi ją na ziemię. Jeszcze chwilę temu jedynie przyglądał się jej twarzy, a teraz nie potrafił utrzymać w sobie radosnego śmiechu. 
— Wydaje mi się, czy urosłaś trochę? — kuglarz odsunął od siebie dziewkę, na długość ramion i porównał odległość od jej czubka głowy do swojej. — Nie, jednak nie. Za mało mleka piłaś młoda damo. — Oznajmił z szelmowskim uśmieszkiem na ustach. 
Zaledwie sekundę Rahelia stała oszołomiona nie wiedząc jak zareagować i tylko wpatrywała się w niego z rozdziawionymi ustami. Zaraz jednak jej twarz wypełnił iście dziecięcy grymas buty. Brakowało tu tylko założenia rąk pod piersią i mocnego tupnięcia stopą o podłoże. 
— Piłam wystarczająco! — Burknęła zawzięcie, a część włosów opadła jej na oczy, wyplątując się z grubego warkocza. — To nie moja wina, że cała reszta rodziny postanowiła udawać jakieś olbrzymy! 
— Oczywiście... — kuglarz mruknął z powątpiewaniem. Wątły uśmieszek i błysk w oku rozświetlały jednak jego osobę. 
Młoda panna zaraz się rozchmurzyła i wybuchła serdecznym chichotem. Jakby sam widok twarzy swojego rozmówcy tak ją bawił. W końcu byli na tyle blisko, że z łatwością widziała każdą zmarszczkę ciągnącą się z kącików uśmiechniętych oczu. Każdy detal skóry, miejsca, w których wyrastała zgolona teraz dokładnie broda. Może to rzeczywiście cały ten głupkowaty wyraz twarzy oraz komiczny ubiór tak bardzo ją cieszyły?
Czarnowłosa ścisnęła ponownie elfa, wtulając się w jego ciało i nie przestając ciągle się przy tym uśmiechać. Zmienił się. Musiała to przyznać. Zdaje się, że odnalazł siebie. Mogła to zauważyć jeszcze wtedy, gdy uważnie przyglądała się jego drugiemu przedstawieniu. Wręcz ociekał wtedy dumą. Widać było, że dobrze czuł się przed swoją widownią, a nawet był dumny z tego, co pokazywał ludziom.
— To takie stroje nosi się teraz na świecie? — prychnęła śmiechem, chwytając materiał kamizelki z ponaszywanymi, błyszczącymi i pełnymi kolorów zdobieniami.  
— A spróbuj powiedzieć, że mi nie pasują. — Mężczyzna burknął nad jej głową z udawaną groźbą. 
— Nie pasują! Ałć! — Jęknęła czując szarpnięcie za włosy. Oddała bratu natychmiastowo, naskakując na jego stopę. 
Młodzieniec syknął lekko i poluźnił swój uścisk, co elfka wykorzystała odskakując w tył. Przyjęła jedną z form obronnych, którą nauczył ją towarzysz, niedługo po ich ucieczce z rodzinnego domostwa. Twarz dziewczyny wypełnił szelmowski uśmieszek. Aidan zmierzył ją wyzywającym spojrzeniem. 
— Wciąż się nie nauczyłaś — cmoknął z powątpiewaniem. — Odsłonięty bok. 
Zawahała się przez chwilę. Tyle właśnie wystarczyło, by Aidan pokonał niewielki dystans. Panienka nie zdążyła zareagować w żaden sensowny sposób. Jedynie jakiś nieokreślony zamach rękami, jakby to miało ją obronić. Krzyknęła cicho, kiedy elf złapał ją i objął pod brzuchem pochylając głowę w stronę ziemi. Znajdowała się teraz pod ramieniem brata. 
— Elandrin! — Krzyknęła bardziej zaskoczona niż zła. 
Próbowała jakoś uratować się z uścisku brata, ale i tak doskonale wiedziała, że jest już na przegranej pozycji. Niemal nie mogła się ruszyć, a podłożenie bratu nogi nie przynosiło efektów. Był silniejszym przeciwnikiem i zdecydowanie lepiej trzymał się w tej chwili gruntu. W przeciwieństwie do elfki, której palce u stóp ledwie sięgały ziemi. Nagle duża dłoń brata opadła na jej głowę i silnie zaczęła ocierać jej potylicę, przez co włosy powychodziły z warkocza i zmierzwiły się niczym kupka świeżo przerzuconej słomy.
— Elandrin! Hej, hej, przestań! — szarpała się najsilniej jak tylko mogła, pod silnym chwytem brata. Od ciągłego śmiechu dodatkowo rozbolał ją brzuch i policzki. — Eleeek!
I to był ten moment. Nimfetka uniosła głowę ponad uliczny pył, na skrzynie, które akurat znajdowały się teraz prosto przed nią. Jej ciało zesztywniało, a źrenice rozszerzyły się, emanując blaskiem. Na drewnie siedziała czerwono pióra ptaszyna o smukłej sylwetce i nieco wydłużonej szyi. Przyglądała się rodzeństwu złotymi oczami, przechylając przy tym swój orli dziób w bok. Długi ogon zwracał uwagę. Mienił się w wielu kolorach na wydłużonych piórach. Niebieskie i złote, zielenie i fiolety. Czerwieni również nie brakło. 
Rahelia chwyciła trzymającą ją pod brzuchem dłoń Aidana i jak w transie ją odtrąciła. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, kiedy kuglarz poluźnił uścisk i ją wypuścił. Błyskawicznie rzuciła się do pięknego stworzenia, dłońmi łapiąc mocno za brzeg skrzyni. Skrzek. Feniks był tak zaskoczony gwałtownym zbliżeniem, że rozłożył szeroko skrzydła, kilkukrotnie poruszając nimi w powietrzu. Niefortunnie wydobyły się z nich również iskry, które opadły na prawą dłoń tropicielki. Kobieta syknęła cofając się minimalnie. Zmierzyła zwierzę spod zmrużonych powiek, po czym na powrót rozluźniła mięśnie twarzy. Dmuchnęła jedynie w poparzone miejsce od nadgarstka do knykcia. 
— Spokojnie — zaczęła zbliżając się ponownie, tym razem powoli do stworzenia. Jej głos był uspokajający — przepraszam. Nie chciałam cię przestraszyć. 
Młoda dama niezwykle zainteresowała się stworzeniem. Pierwszy raz widziała takiego ptaka. Słyszała wcześniej o feniksach, a także widziała różne ich szkice, jednak wciąż nie była pewna, czy aby napewno to jeden z nich znajdował się teraz przed nią. 
Cichy śmiech przywrócił ją na ziemię. 
— Asha, to jest Rahelia, moja siostra, Rahciu, to jest Asha — elf przedstawił sobie dziewczęta. 
Czarnowłosa przenosiła promienną twarz od brata do zwierzęcia. Nawet jeśli to drugie nie wyglądało na zachwycone, a może nawet było obrażone, nie zmieniało to dziecięcego wręcz zachwytu kobiety. 
Mogłaby tak nawet zostać na wiele godzin, wpatrując się w ognistego ptaka, gdyby nie nowo przybyła osoba. Ktoś odchrząknął próbując zwrócić na siebie uwagę i z pewnością nie był to kuglarz. 
— Wybaczcie, że przeszkadzam... Wasza praca w przedstawieniu była wspaniała! 
To był... Ten chłopak, który zagrał w przedstawieniu o smoku razem z Rahelią. Czyżby pomyślał, że wybór księżniczki był z góry ustalony w tym wystąpieniu? Rude kosmyki prostych włosów opadały na boki twarzy, tworząc niewielką grzywkę. Gęste piegi podkreślały jasny brąz oczu młodzieńca. Początkowo wydawał się nieco nieśmiały zaczynając rozmowę, zaraz jednak tropicielka pozbyła się tego wrażenia. Chłopak zbliżył się jeszcze kilka kroków, po czym kontynuował swoją wypowiedź. 
— Jeśli byłaby Księżniczka łaskawa — zwrócił się do Rahelii używając teatralnego przydomku i chyląc przed nią w pół — byłbym zaszczycony mogąc zaoferować wspólny obiad. Oczywiście jegomość, oraz jego towarzyszka — tu z pewnością na myśli miał Ashę — także są zaproszeni. Matka z pewnością ucieszyłaby się na takich gości. 
Elfka nie wiedziała co odpowiedzieć. Napewno nie poszłaby sama. Dopiero co spotkała się z Elandrinem, nie miała zamiaru tak po prostu go teraz puścić, żeby zniknął na kolejne trzy lata, bez choć jednej rozmowy. 

<Aidan? >

czwartek, 28 grudnia 2017

Od Annmea'i c.d do Aidana

Dziewczyna obdarzyła chłopaka jednym z jej niewielu pięknych uśmiechów. Komplement bardzo jej pochlebił i mimo największych starań nie mogła go zatuszować. Gromki śmiech Fariana rozniósł się po placu.
- Nie stójmy tak tutaj! Dalej! Wynieśmy stoły i krzesła, aby zjeść tutaj razem! - zakrzyknął mężczyzna.
Szybko z namiotu wyniesiono długie stoły. Wkrótce na placu zaroiło się od ludzi w różnym wieku, różnym kolorze skóry, różnej mowie. Nie brakowało dzieci, kobiet i mężczyzn. Każdy pomagał przygotować tradycyjną ucztę. Aidan mimo, że chciał również pomóc szybko został przepędzony ze względu na poranione dłonie.
- Mowy nie ma! - zadecydowała głośno Leita. - Poza tym już kończymy.
I rzeczywiście stół był już zastawiony. I nie była to przynajmniej skromna uczta. Każdy mógł znaleźć tam coś dla siebie. Dla Ashy też znalazły się pyszności. Dziewczyna zajęła miejsce obok Aidana. Uśmiechnęła się do niego lekko. Sama przed sobą nie umiała przyznać, że zaczynała lubić tego chłopaka. Uspakajała, a jednocześnie smuciła, ją myśl, że prawdopodobnie po dzisiejszym wieczorze już nigdy nie zobaczy Aidana. On wyjedzie, ona zostanie. Starała się jednak odsunąć od siebie te ponure myśli i cieszyć się wspólnym posiłkiem z bliskimi przyjaciółmi.
- Powiedz mi co słychać w pracy? - spytała mnie Roxalia, matka Leitii i Lathii.
- To co zawsze Rox. Naema wydziera się o wszystko, a i Anna i Sae ciągle się mnie czepiają. Coraz bardziej mam ich dosyć...
- Meo proszę bądź bardziej wyrozumiała dla Naemy. Musi zarządzać taką ilością osób, ma prawo się denerwować. Chociaż racja nie powinna tak na was krzyczeć. - rzekł Farian.
Dziewczyna pokiwała jedynie głową, po czym uśmiechnęła się do starszego mężczyzny.
- Masz rację Farianie. Szczególnie, że dziś mają szczególnie dużo na głowie.
Słońce przyjemnie grzało zebranych ludzi przy stole. Każdy rozmawiał z każdym. Kiedy posiłek dobiegł końca artyści i ich rodziny najpierw pomogły sprzątnąć, aby później rozejść się na ostateczne próby. Za nie całą godzinę rozpoczynały się pokazy.
- Ja już muszę iść Aidanie.- rzekła do elfa.
- Taak. Ja też powinienem iść się przygotować do przedstawienia.
- Jak coś mój występ będzie za dwie godziny. Więc jeśli chcesz przyjdź. - rzekła szybko, po czym jej policzki przykryły rumieńce. -Muszę już iść.
Szybko zniknęła w przygotowanym dla niej namiocie. Raz jeszcze obejrzała wszystkie tasiemki i inne rzeczy przy kostiumie.
-Gotowa?- spytała Roxalia wchodząc do środka. - Pomóc ci?
- Tak. Poproszę. - rzekła dziewczyna zdejmując koszulę.
Z pomocą kobiety szybko ubrała swój strój. Roxalia pomogła jej również pozawiązywać wszystkie tasiemki i rzemyki. Oraz zapiać dzwoneczki. Kobieta uparła się by ułożyć jej włosy mimo, że Mea zarzekała się że rozpuszczone wystarczą.
- Roxalio... -zaczęła niepewnie, gdy ta czesała jej włosy.
- Tak kochanie?
- Zastanawiam się czy nie opuścić miasta..
Kobieta na chwilę przerwała tę czynność.
- Czemu chcesz to zrobić? - spytała po chwili.
- Jak opowiadał wam Farian, żyłam w całkiem innym miejscu od tego. I nie wiem.. Kiedy myślę sobie, że mogłabym podróżować po świecie to...
- Chodzi o tego młodego elfa, prawda? - trafiła celnie.
- Ja...- zarumieniła się. - Wiesz Roxalio tak na prawdę nie wiem. On podróżuje.. Jest wolny, a ja? Codziennie od długiego czasu robię to samo. I mam wrażenie, że nikt z mojej rodziny nie miał dla mnie takiego planu. Tak na prawdę nie wiem gdzie jest moje miejsce.
- To zrozumiałe w twoim wieku. - rzekła Roxalia odkładając szczotkę. - To jasne, że nie wiesz gdzie przynależysz. Ale uważam, ze powinnaś dać sobie czas. Może w końcu wszystko się wyjaśni. Wierzę, że Farian ma jakiś plan wobec ciebie. W końcu ma dług u twojego zmarłego mistrza.
- Nie wiesz co planuje?
- Nie. Ale na pewno wyniknie z tego coś dobrego. - rzekła upinając dziewczynie włosy. - I gotowe! Jak ci się podoba?
Mea zerknęła do lustra. Musiała przyznać, że cyganka znała się na rzeczy. W tej fryzurze wyglądała na prawdę pięknie.
- Jak myślisz, czy mogę spytać o to Fariana? - rzekła.
- Nie wiem, kochanie. Wiesz, że on jest bardzo tajemniczą osobą. Ale możesz spróbować. Teraz jednak musimy już iść. Powinniśmy być wcześniej by to wszystko przygotować.

***

Występy grupy Fariana dobiegły końca. Zostały nagrodzone gromkimi brawami. Teraz nadeszła kolej Meii. Dziewczyna powoli weszła na podest sceny. Każdy krok rozbrzmiewał dźwiękiem dzwoneczków. Ostatnie promienie światła kładły się szerokim cieniem na placu. Wokół prowizorycznej sceny ustawiono pochodnie. Mea zlustrowała wzrokiem tłum. Zauważyła grupę przybyszy, którzy uważnie przeczesywali tłum wzrokiem. Ich aury mówiły jej iż są oni potężnymi magami. Takimi na których lepiej jest uważać. Przymknęła powieki kiedy ich wzrok przesunął się po jej obliczu. Wyszeptała kilka słów w Starej Mowie. Kiedy znów podniosła powieki z zadowoleniem stwierdziła, że jej aura jest teraz niewidoczna. Jednak poczuła na sobie wzrok jednego z magów. Młodzieniec szybko został zaabsorbowany przez swoich kompanów, którzy po chwili zniknęli w jednej z uliczek. Kiedy promień Słońca padł na jej twarz rozbrzmiała muzyka. Mea jak zawsze dała się jej ponieść. Melodia była doskonale dobrana do przedstawianej historii. "Młoda elfka traci dom przez zazdrosnych ludzi. Tuła się po świecie nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Nagle spotyka na swojej drodze ludzkiego mężczyznę. Zakochują się w sobie. Niestety na skutek wojny młodzieniec ginie bez śladu. Zrozpaczona dziewczyna, pewna, że jej ukochany nie żyje, rzuca się z klifu. Nie trafia jednak do Krainy Zmarłych. Staje się duchem, którego nikt nie widzi. Niespodziewanie chłopak powraca. Nie jest jednak już taki sam. Stał się mrukliwy i nieprzyjemny. Jego ciało znaczą liczne blizny. Nawet nie przejął się, że dziewczyna odebrała sobie życie. Elfka za wszelką cenę chce mu udowodnić, że go nie opuściła. Mijają miesiące i wszystkie jej starania idą na nic. Pogrąża się w coraz większej rozpaczy. Dowiaduję się o zaklęciu, które sprawi, że będzie widoczna przez pięć minut. Później jej duch zniknie ze świata na zawsze. Zbliża się Święto Wiosennego Przesilania. Dziewczyna w końcu decyduje się na ten krok. Pojawia się na polanie. Chłopak ją widzi lecz kiedy próbuję ją objąć, jego ramiona..."
Nagły powiew gorącego powietrza przerywa występ. Wokół zaczynają rozbrzmiewać krzyki. Huk rozpadających się ścian. Mea wraca do rzeczywistości. Zeskakuje ze sceny.
- Trzeba wszystkich stąd zabrać! I to już! - krzyknęła do Fariana.
Mężczyzna od razu wziął się za działanie. Coś latało nad ich głowami, wzniecając panikę. Wcześniej widziani magowie próbowali ochronić uciekając ludność przez odłamkami domów. Dziewczyna w tłumie wypatrzyła Aidan'a. Podbiegła do niego. Trzymał na rękach przerażoną Lathię.
- Chodź musimy stąd uciekać! - krzyknęła, łapiąc go za ramie.
Było jednak za późno. Ogromny kawał muru osunął się i poleciał w ich stronę.
- Padnij! - krzyknęła ciągnąc chłopaka z dziewczynką na bruk.
Zakryła ich sobą. Zacisnęła powieki szykując się na uderzenie. Chciała jedynie ochronić córkę ludzi, których traktowała jak rodzina oraz chłopaka, który był dla niej pierwszą osobą, z którą mogła się tak na prawdę zaprzyjaźnić. Nie chciała umierać. Nie tak. Nie teraz. Wiedziała, że żaden z magów nie zdąży. Poczuła wirowanie magi w powietrzu. Przygotowała się na najgorsze. Nic się jednak nie wydarzyło. Powoli uniosła powieki. Wokół nich błyszczała tarcza ochronna. Srebrzysta powłoka ochroniła ich przed śmiercią. Zaklęcie to było bardzo wyczerpujące. Bez ostrzeżenia tarcza pękła obsypując ich wszystkich pyłem.
- Nic wam nie jest? - spytała dziewczyna podnosząc się chwiejnie na nogi.
Rozejrzała się dookoła. Po bestii nie było śladu. Miasto było puste i niezwykle ciche.
Mała dziewczynka wpatrywała się w nią jak urzeczona, wzięła ją na ręce. Elf był jednak zaskoczony.
- Jak to zrobiłaś? - wypalił nagle.
- Ja... -zająknęła się.
Nie zdążyła dokończyć, gdy podszedł do nich ten młodzieniec który wcześniej lustrował ją wzrokiem. Odrzucił kaptur peleryny ukazując jasne loki. Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Intuicja mnie nie zwiodła. - rzekł, gdy dołączyli do niego jego kompanii. - Wiedziałem, że tutaj odnajdziemy córkę Eyolfa Mealinesenne i Dayenne Mealinesenne z rodu Birchson.
- Poczekaj chwilę. - rzekła, stawiając Lathię na ziemi. - Skąd znasz imiona moich rodziców?
- Znajdźmy bardziej ustronne miejsce do rozmów. Co powiesz panienko na teren obozu na obrzeżach miasta? Tam gdzie wszyscy artyści się zatrzymują?
Jego spojrzenie był szczere, a intencje nie wydawały się złe. Dziewczyna kiwnęła więc głową. Do miasta zaczęli wracać mieszkańcy i wszyscy zaczęli się im przyglądać.
- Dobrze więc. Niech tak będzie. - rzekła szybko. - Ale tak by pozostać w zasięgu wzroku grupy Fariana.
- Doskonale. - rzekł młody chłopak. Elf, jak dziewczyna zauważyła gdy się odwrócił.
- Aidanie zaprowadź proszę Lathię do Fariana. Później ci wyjaśnię to co będę mogła. - rzekła dziewczyna, po czym podbiegła dogonić tajemniczą grupę magów.

<Aidan? Wyyyyyyyyybacz że tak długo i tak słabo!>

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Od Takako do Lucasa

Miło było sobie tak siedzieć z osobą inną niż moi towarzysze, a w dodatku ta osoba była bardzo miła i uprzejma. Nasz tor rozmów zmieniał się za każdym razem. Miło było się dowiadywać o Lucas'ie tylu rzeczy. Chcąc już odpowiedzieć na pytanie co sprowadza mnie do tutejszego państwa, zatrzymało mnie jednak coś, a raczej ktoś. Dostaliśmy przepyszna zupę. Jej zapach rozniósł się po sali. Lucas był wystarczająco miły, że podał mi łyżkę. Było to pomocne. Tak jak mogłam się spodziewać to moi towarzysze również przyszli do mnie.
- Nareszcie ciebie znaleźliśmy - powiedzieli jednocześnie. Zawsze tak robili, a mi się nie przestawało to podobać. Wyglądali zawsze tak przezabawnie.
- Usiądźcie sobie i zjedzcie sobie coś. Poza tym to chłopcy powinniście się przestawić - uśmiechnęłam się delikatnie. - Wybacz za to, że wtargnęli, ale oni już tacy są moi towarzysze. Po prawej stronie siedzi Yuzu, a po lewej Ryuu. Chłopcy przywitajcie, zjedzcie coś, a następnie możecie wyjść i poczekać na mnie na dworze - co mogłam innego zrobić. Byłam trochę zła na nich, więc przydałaby się im jakaś nauczka. - Odnośnie twojego pytania to przyszłam do tego kraju że względu na prośbę od króla. Potrzebuje zielarki, a że miałam wolny czas to zgodziłam się - odpowiedziałam i właśnie wtedy zdecydowałam się go zapytać. - Lucas czy masz może czas, aby wykonać jedno zadanie na dość długi czas? Chciałabym, abyś towarzyszył mi podczas mojego pobytu tutaj. Oczywiście zapłacę tobie i zgodzę się na inne warunki. Jeżeli nie chcesz to nie musisz się zgadzać, po prostu tak pytam - wytłumaczyłam od razu o co mi dokładnie chodzi.

<Lucas? >

sobota, 16 grudnia 2017

Od Lucasa do Takako

Siedząc przy tym stoliki czułem się bardzo nieswojo. Nie przywykłem do tego, że ktoś jest dla mnie miły. Przeważnie spotykam się z drwinami... gospodarz już krzywo na mnie patrzył.
Ale ona pewnie dopiero co tu przyjechała i nie wie, z kim ma do czynienia. Z resztą od kiedy dama ma stawiać obiad...? Lucas, staczasz się. Juz miałem wstać i podziękować za propozycję, kiedy burczenie w brzuchu zatrzymało mnie na krześle. Dobra, ten jeden raz.
- Lucas - odpowiedziałem krótko.
Po chwili zdałem sobie sprawę, jak oschle musiało to brzmieć.
- Długo już jesteś w Merkez? - zagaiłem
- W sumie to od wczoraj. Naprawdę bardzo mi się tu podoba, te wszystkie zapachy...
Uśmiechnąłem  się  pod nosem. Czyli to ten typ, któremu rzucisz cokolwiek i sam się rozgada.
- A Ty? - skończyła swój wywód
- Mieszkam tutaj już od kilku lat.
- A czym się zajmujesz? - podparła się na łokciach o stół, wpatrując się prosto we mnie tak, jakby faktycznie mnie widziała.
Tor, jaki obrała nasza rozmowa, coraz mniej mi się podobał.
- Drobnymi zleceniami...a to komuś coś kozę zjadło...
- A więc jesteś wojownikiem - usłyszałem w jej głosie podziw
Oho, zaczyna się. Z niewyjaśnionych przyczyn nie chciałem, by dziewczyna dowiedziała się prawdy. Mogłaby jeszcze pożałować, że mnie zaprosiła... chociaż nie wydaje się taka. Niewidoma musi oceniać sercem, nic innego jej przecież nie pozostało. Co nie zmienia faktu, że byłoby mi wstyd. Tak bardzo żal mi tej dziewczyny.
- Nadal nie wiem, co cię tu sprowadza - odparłem.
Młoda brunetka, córka gospodarza, postawiła przed nami miskę parującego rosołu. Byłem cholernie głodny, jednak najpierw pomogłem namierzyć położenie łyżki Takako.

[Takako?:3]

piątek, 15 grudnia 2017

Od Lucasa do Fufu

Z gęstniejącego mroku na zboczu wąwozu wyłoniły się małe, zdeformowane sylwetki - przerażająco chude, niczym kościotrupy. Weszły na most cudaczny, kaczym chodem. Małe oczka świeciły w półmroku na mrożący krew w żyłach żółty kolor.
Wyciągnąłem zza pleców dwuręczny miecz, szykując się do walki. Woźnica, który chowa się pod swoim roztrzaskanym wozem, jęczy cicho z przerażenia. Cholerny głupiec, zwróci na siebie ich uwagę. Pierwszy ze skurczybyków nagle rzucił się na mnie z prędkością, o jaką nie można było go z początku podejrzewać. Bez trudu odrąbałem mu głowę, martwe ciało jeszcze chwilę w konwulsjach rzucało się na drodze. Dwa następne stwory, bo było ich w sumie trzy, rzuciły się na mnie chórem - coraz bardziej inteligentne te bestie. Kiedy z nimi skończyłem, czułem tylko lekkie pulsowanie na gardle - nic szczególnego, zwykłe zadrapanie. Pewnie nawet jad się nie zdążył dostać do krwiobiegu. Na pewno.
Podałem rękę przerażonemu mężczyźnie.
- Dziękuję, panie, dziękuję...dam, co obiecałem - płaszczył się przede mną
- To miało być czterdzieści... - przypomniałem mu
- A nie trzydzieści? O...panie, ranniście! - wskazał na moją szyję.
Machnąłem na to ręką, wyciągając kupca spod wozu.

***

- Czterdzieści, czterdzieści pięć...- wyliczałem głośno, wrzucając pieniądze do sakiewki.
No, jeśli mądrze będę tym rozporządzał, starczy do końca tygodnia.
Z trudem powstrzymałem się od odchylenia bandaża i podrapania rany. To tak cholernie swędzi. Ale jad na pewno i tak się nie dostał, leżałbym teraz półżywy w gorączce. Wstałem, podpierając się o stół, nagle zakręciło mi się w głowie. No, czas coś zjeść. Zarzuciłem na siebie płaszcz i wyszedłem z karczmy, w której mam nocleg. Popołudniowe światło oślepiło mnie, przez co o mało nie wpadłem pod kopyta konia. Ruszyłem w stronę rynku, tam zawsze jakiś kupiec gotów zniżyć cenę, byle sprzedać wczorajszą rybę. Przeliczyłem się, z trudem szedłem. To na pewno osłabienie...albo jad. Cholera, nawet nie wiem, gdzie w tej części Merkez jest apteka. Usiadłem pod jakimś murkiem, żeby odrobinę odpocząć. Zaraz wstanę i...

[Fufu? Ratuj? XD]

wtorek, 12 grudnia 2017

Od Titsho

Nie wiedziała już jak długo jedzie, ani ile jej jeszcze zostało. Po prostu bolały ją plecy i była zmęczona i znudzona. Od dłuższego czasu przemierzali Merkez, a końca krainy nie było widać. Ani tym bardziej stolicy, do której zmierzali. Nic więc dziwnego, że Titsho spała, kiedy powóz się nagle zatrzymał.
- Wasza wysokość, jesteśmy na miejscu - powiedziała Fliber, szturchając swoją panią za ramię.
Titsho obudziła się. Na zewnątrz było ciemno, padało, a powóz stał. Wszędzie wokół słychać było głosy służących. Młodsza pomocniczka Fliber podała jej płaszcz, który dziewczyna założyła na Titsho. Wszystkie trzy wysiadły z powozu.
Stały na dziedzińcu przed eleganckim pałacem, o pięknych, strzelistych wieżyczkach, krytych czerwoną dachówką. Pałacyk miał duże okna i zdobne w ornamenty ściany. Jedna z tutejszych służących poprowadziła wszystkie trzy do środka, po eleganckich, marmurowych schodach.
Wchodząc do środka Titsho poczuła się jak w bajce. Bogato zdobione wnętrze nijak przypominało znane jej, surowe komnaty w Nalayan. Ściany tego domu wręcz lśniły od ilości złota i czerwieni, a piękne obrazy ilustrujące sceny z życia codziennego urozmaicały wnętrze. Do tego z sufitu zwisał kryształowy żyrandol, co nie było czymś specjalnie nowym, ale ten żyrandol był z białych, świecących kryształów, które zastępowały świece.
- Są jak zaczarowane - powiedziała z zachwytem dziewczyna patrząc na sufit.
- Ponieważ w istocie, są - odezwał się nagle poważny, kobiecy głos z pokoju na prawo od drzwi.
Po chwili wyszła z niego starsza dama w bordowej sukni. Nie była jakoś specjalnie stara, ale nie była też młoda. Titsho szacowała jej wiek na sześćdziesiąt lat. Włosy damy były brązowe, lecz przebijamy przez nie siwe pasemka oznaczające nadchodzącą śmierć. Gdy tylko zobaczyła jej ubiór nie miała pytań - to pani tego dworu, od teraz jej ciotka.
- Ty jesteś Sophia - oznajmiła kobieta stając przed Titsho. - Przyznam szczerze, że nie jestem usatysfakcjonowana twoim przybyciem. Nikt nie lubi wychowywać bękartów. Ja nie jestem wyjątkiem. Przyznam, że byłam szczerze zdziwiona, kiedy otrzymałam list od brata tak długo po jego śmierci. Nigdy nie sądziłam, że mógł mieć bękarta z jakąś damą z Nalayan. Zawsze uważałam jego małżeństwo za czyste i całkowicie prawe. Jak widać się myliłam.
Titsho nie wiedziała co powiedzieć. Dama obchodziła ją powoli dookoła dokładnie ją oglądając.
- Co było powodem takiego opóźnienia, hmm? - zapytała, kiedy skończyła.
- Wuj nie chciał wysyłać mnie do Merkez - powiedziała Titsho. - Bał się o mnie. Jestem jego najbliższą krewną.
- Rozumiem - mruknęła kobieta. - Cóż, jeżeli on pozwalał ci się tytułować wujem, mnie także możesz nazywać ciocią. Wiem doskonale, że twój ojciec chciał zachować twoje istnienie w sekrecie, niech tak się stanie. Od dzisiaj jesteś naszą daleką kuzynką z Nalayanu. Gdyby moi synowie pytali lub gdyby przybyła tu kiedyś hrabina Veldez, to znaczy żona twojego ojca, tak będziemy ciebie przedstawiać, zrozumiano?
- Oczywiście ciociu - powiedziała natychmiast dziewczyna. Powoli wracała jej naturalna śmiałość, więc uśmiechnęła się do damy przyjaźnie. - Postaram się trzymać to w tajemnicy.
- Doskonale - powiedziała dama. - Służące zajmą się tobą i położą cię spać. Jutro rano spotkamy się przy śniadaniu.
Tego wieczoru nie przygotowano dla Titsho kąpieli, ale była bardzo wyczerpana podróżą i była niemalże pewna, że gdyby zaczęła kąpiel, niechybnie zasnęłaby w wannie. Pościel w jej komnacie była miękka i pachnąca, jakby świeżo wyprana w zapachowych olejkach, więc spało jej się naprawdę przyjemnie.
Następnego ranka obudziła ją Fliber. Opłukała twarz swojej pani i zajęła się jej przygotowaniem do pierwszego posiłku z nową rodziną.
- Ich służąca zaprowadzi waszą wysokość do jadalni - powiedziała Fliber czesząc rude włosy Titsho. - Możliwe, że dzisiaj nie będziemy się zbyt dużo widzieć, ponieważ ja i Kristin mamy dziś zapoznać się z nowymi obowiązkami.
- Służcie wiernie, jakby to była rodzina z Nalayanu - powiedziała cicho dziewczyna. - Fliber, nie możemy zostać zdemaskowane.
- Rozumiem wasza wysokość - powiedziała dziewczyna. - Gotowe. Jeszcze tylko trochę pudru na twarz i mogę spokojnie was odesłać na posiłek.
- Puder z mąki? - zapytała z niesmakiem Titsho oblizując lekko ubrudzone wargi. - Co za ubóstwo. Nie znają oni pudru z pereł?
- W Merkez perły są znacznie droższe niż w Nelayan - wyjaśniła służąca. - Oni nie mają dostępu do morza i muszą kupować nasze produkty. A potem, żeby nie zbankrutować sprzedają je jeszcze drożej.
- Nie tłumacz mi działania handlu - prychnęła Titsho. - Masz mnie za głupią?
- Wybacz, wasza wysokość - mruknęła skruszona Filber. - Wezwę już tę służącą.
Fliber wyszła z pokoju i po chwili po Titsho przyszła inna, obca służąca. Bez słowa zaprowadziła ją do jadalni, gdzie przy wielkim, zdobionym stole siedziała hrabina Dante. Po jej prawej stronie siedział dojrzały mężczyzna, około czterdziestki, a tuż obok niego nieco młodsza kobieta. Zaraz obok niej siedział kilkunastoletni chłopiec, a zaraz obok jeszcze jeden, młodszy i dziewczynka. Wszyscy już jedli.
- Przepraszam za spóźnienie - mruknęła Titsho z ukłonem.
- Nic się nie stało, drogie dziecko - powiedziała starsza hrabina wycierając usta. - Musiałaś być wycieńczona podróżą z Nalayan. Proszę, usiądź przy mnie.
Hrabina wskazała miejsce po swojej lewej stronie. Titsho usiadła tam i po chwili podbiegła do niej służąca pytając, co jej nałożyć. Titsho oznajmiła, że jest jej to obojętne, byle tylko było smaczne. Tak więc na jej talerzu wylądował kawał chleba, pokrojony na plastry, pieczony udziec dzika polany rozrzutnie sosem, kilka plastrów sera i kilka najwyraźniej importowanych oliwek. Titsho nieco zdziwił taki zestaw śniadaniowy. Przywykła co prawda do podobnych, ale pierwszy raz w życiu jadła dzika. W Nalayan najczęściej jadło się ryby lub zwierzęta hodowlane, dzikie zwierzęta rzadziej, a na pewno nie dziki. Lasy były w tej krainie rzadkością, więc dziki łapano wyłącznie na wschodzie, a włości jej rodziny znajdowały się na południu. W dodatku nad morzem. Dlatego nieczęsto widywała ona taki rarytas.
Zabrała się więc do jedzenia. Nie była do końca pewna, jak je się w Merkez, więc starała się zachować kulturę jedzenia typową dla Nalayan. Zawsze mogła się odnieść do swojego pochodzenia, gdyby był problem z jej zachowaniem. Nikt jednak nie zgłaszał żadnych obiekcji, co do jej sposobu jedzenia, a dzik był zdaniem Titsho przepyszny.

- Sophia, drogie dziecko - odezwała się hrabina, kiedy służba zbierała już ze stołu. - Nie chcemy, abyś siedziała w domu całe dnie bezczynnie. Ponadto uważamy, że skoro już u nas jesteś, powinnaś wynieść z tego jakieś korzyści. Dlatego chciałabym wciągnąć cię do świata życia dworu królewskiego w Merkez.
- Byłabym zaszczycona - odpowiedziała dziewczyna. Nie, żeby się tego nie spodziewała. W opisie jej nowej osobowości znajdowała się wzmianka o Felicji Dante, na tyle obszerna, na ile pozwolić mogły zebrane informacje. Zakładano, że będzie chciała wcielić Sophię do dworu królewskiego, aby mieć ją w domu jak najmniej.
- Świetnie - mruknęła hrabina. - Zatem już dzisiaj zabieram cie do zamku. Miasto jest kilka minut drogi stąd. Zobaczysz, życie w zamku jest jak bajka. Załatwię ci najlepsze stanowisko, żebyś wszystko obserwowała z pierwszego rzędu. Mitsenna i ja mamy liczne znajomości, ochmistrzyni to nasza stara przyjaciółka. Ona na pewno da ci dobre stanowisko.
Titsho uśmiechnęła się do starszej kobiety i jej synowej, zapewne Mitsenny. Była to dojrzała, trzydziestoparoletnia dama o pięknych, dużych, błękitnych oczach, smukłej twarzy i lśniących blond włosach. Nie była pięknością, a wyglądem przypominała nieco wodnicę, jednak wiele jej cech zdradzało, że płynie w niej błękitna krew. Dumne spojrzenie, wyprostowana sylwetka i zadarty nos świadczyły o jej silnym charakterze. Wyraźnie była damą wysokiego rodu. Może pochodziła z rodziny książęcej? A może była równa swojemu mężowi? Tego Titsho nie umiała się domyślić, ale Mitsenna od razu wydała się jej być dość tajemnicza i z pewnością kryła nie jeden sekret.
Do miasta damy zawiezione zostały powozem. Hrabina Felicja wachlowała się swoim eleganckim wachlarzem patrząc przez okno, a Mitsenna siedziała sztywno patrząc przed siebie. Titsho jechała tyłem pierwszy raz w życiu i bardzo jej się to nie podobało. Nie mogła jednak nic na to poradzić, bo co by powiedziała? Miałaby rozkazywać swojej ciotce i starszej kuzynce? Nie, nie mogła tak zrobić. Sophia by tam nie postąpiła.
Szybko dojechały do miasta. Bramy były szeroko otwarte, więc wjechały bez problemu. Potężne mury miejskie wzbudziły w Titsho zachwyt. W Nalayan także mieli podobne, ale nie tak wielkie i wspaniałe jak te! Złociste promienie słońca tańczyły po kamieniach budowli o jasnej barwie. Halabardy strażników na murze błyszczały oślepiająco, a ich czerwone płaszcze powiewały na wietrze podobnie do flag, którymi ozdobiono bramy. Nie były one jednak jedynym dodatkiem. Płaskorzeźby na murach były równie imponujące. I równie piękne co te na pałacu Dantech.
Powóz jechał ulicami miasta pełnymi ludzi. Co niektórzy z ciekawością zerkali na przejeżdżający powóz. Titsho widziała kobiety niosące dzbany z wodą, rzemieślników pracujących w swoich zakładach i wesołe dzieci, które radośnie próbowały gonić powóz. W tej kwestii Seher nie różniło się od innych miast. Mieszczanie wszędzie wyglądali tak samo i żyli tak samo. Tak samo nędznie i głupkowato.
Powóz podjeżdżał pod górkę, więc hrabina sama zadecydowała, aby Titsho wcisnęła się jakoś między nią, a Mitsennę. Odsunięta od okna nie mogła za wiele obserwować, jednak wiedziała, że zaraz wjadą do zamku. I nie myliła się.
Zamek był oddzielony dodatkowym murem, za którym znajdowała się fosa, obecnie pozbawiona wody. Więcej Titsho nie zdołała zobaczyć, gdyż powóz wjechał w zamkową bramę, a zaraz potem trafił na dziedziniec. Wszystkie trzy damy wysiadły i znalazły się na rozległym placu otoczonym zabudowaniami zamkowymi. Hrabina od razu poprowadziła Titsho za sobą w kierunku jednego z wejść do budynku. Damy przeszły przez kilka korytarzy poruszając się tak swobodnie, jak po własnym domu, aż w końcu zatrzymały się przed jakimiś wielkimi drzwiami. Hrabina otworzyła je i po chwili wszystkie trzy kobiety weszły do olbrzymiej sali o kremowo-złocistych ścianach zdobionych szkarłatem. Służba właśnie dekorowała salę, a po środku stała tęga, starsza dama, wydając rozkazy. Nikt nie musiał tłumaczyć, że to królewska ochmistrzyni.
- Witaj Jahra! - zawołała hrabina. Ochmistrzyni odwróciła się i z uśmiechem podeszła do niej.
- Felicja! Jak miło cię widzieć! Księżyc prawie nie było cię w zamku! Już się bałam, że zaniemogłaś! - zawołała kobieta, łapiąc hrabinę Dante za dłonie.
- Doszły mnie złe wieści, ale już rozwiałam ich smutek - powiedziała Felicja.
- Mitsenno, witaj moja droga - powiedziała ochmistrzyni kłaniając się młodszej damie. - Miło znów widzieć cię w zamku.
Mitsenna ukłoniła się lekko starszej damie, która właśnie skupiła uwagę na Titsho.
- A to co za dziewuszka? - spytała.
- To Sophia, moja dalsza krewna. Poproszono mnie o zaopiekowanie się nią - wyjaśniła Felicja. - Miałam nadzieję znaleźć jej jakieś zajęcie w zamku, bo inaczej jej pobyt u nas będzie niezwykle nudny!
- Och, na zamku nie ma miejsca na nudę! - zaśmiała się kobieta. - Od rana biegam tu i tam i nadzoruję wszystko co się da. Od strojenia sali, przez kuchnię, po dziedziniec i zamkowe mury. A nie mówię już o opiece nad rodziną królewską. Urwanie głowy, mówię ci!
- Przygotowania do uroczystości idą jak widzę pełną parą - oznajmiła hrabina Dante z uśmiechem.
- Oj, tak tak. A jeszcze tyle do zrobienia! Bale będą trwały wiele dni, muszę zadbać o jedzenie dla gości i o ich pokoje... A nie, tym zajmuje się Natrisa... Sama w tym chaosie zapominam co robię!
- Sophia mogłaby ci pomóc. Gdzie się podziewają stałe damy dworu?
- Wyobraź sobie, król pozwolił im spędzić czas z rodziną! W takim czasie! Przy takim natłoku obowiązków! Zostały mi chyba tylko Mrysella i Lilian, ale to przecież para leniwych idiotek! Całe dnie siedzą w ogrodzie, albo zagadują strażników! Jak tu żyć z takimi pomocnicami?!
- Dlatego proponuję ci asystę Sophii - powiedziała hrabina. - Powiedz jej co i jak, a ona wszystko uporządkuje, prawda moja droga?
- Prawda ciociu - powiedziała Titsho lekko dygając.
- Świetnie! - zawołała ochmistrzyni. - Nie przedstawiłam się, jestem Jahra Mittel. Od dzisiaj twoja nadzorczyni. Zaczynasz od teraz. Znasz się na etykiecie?
- Nalayijskiej... - mruknęła Titsho.
- Prawie to samo co merkeńska tylko obrus jest czerwony - powiedziała pani Mittel. - Będziesz nadzorować tych tu zebranych, aby wszystko było idealnie. Będę w razie czego w sali tronowej. Gracja cię tam zaprowadzi. Gracja!
Służąca o czarnych lokach podbiegła szybko do kobiet i ukłoniła się.
- Oddaję was pod opiekę panienki Sophii. Od teraz macie słuchać jej poleceń. Gdybym była potrzebna jestem w sali tronowej. Sophia, to jest Gracja, najwyższa w tej komnacie rangą służąca. Pomoże ci się wszystkim zająć, ja już idę. Felicjo, Mitsenno, chodźcie ze mną. Będę uradowana waszym towarzystwem.
Wszystkie trzy kobiety wyszły zostawiając Titsho samą z obowiązkiem zarządzania dekorowaniem sali. Dziewczyna była nieco zdezorientowana, ale szybko się ogarnęła i przystąpiła do pracy.
Dawanie poleceń innym zawsze szło jej doskonale. Służba słuchała się jej tak, jak ona to lubiła. A na dodatek dostała misję banalną i idealną dla jej kompetencji - dekorowanie sali balowej. Zmysł estetyczny zawsze miała wyczulony, więc czuła się szczęśliwa mogąc robić coś tak dla niej wygodnego.
- Nieco w lewo ten bukiet! - krzyknęła do pary służących stawiających wielką wazę wypełnioną kwiatami. - Ten sztandar wisi o pół centymetra za krzywo! Co tak bardzo w lewo?! W prawo mówię!
I tak w kółko. Najmniej jednak uwagi zwracała na tych służących, którzy wieszali różane girlandy. Głównie dlatego, że z początku ich nie zauważyła. Gdy jednak spostrzegła swój błąd zaczęła służących panicznie upominać.
- Nie! Nie! - krzyczała. - Wieszacie na złej kolumnie! Zaczepiania nie leżą w tej samej odległości! Musicie przenieść się na tamtą kolumnę!
Służący odczepili łańcuch i zeszli na dół, aby zaraz potem przenieść się na następną kolumnę. Po chwili do Titsho podbiegła jakaś służąca z kartką.
- Wasza wysokość, znalazłam to pod stołem! - zawołała dziewczyna. Titsho otworzyła kartkę. Było tam coś napisane niewyraźnym pismem. Szybko jednak zwróciła uwagę na to, że na kartce zapisano jakąś listę. W miarę czytania zrozumiała, że to lista rzeczy do skontrolowania na sali balowej. Co za ulga! Nie musi już panicznie patrzeć na wszystko wokół, nie wiedząc o co chodzi.
- Dziękuję - powiedziała do służącej. - Jak masz na imię?
- Karmen - odparła dziewczyna.
- Dobrze, załatwię, żeby ci to wynagrodzono - powiedziała Titsho. - A teraz wracaj do pracy!
Karmen pobiegła z powrotem do stołu, gdzie przecierała sztućce. W tym czasie Titsho zerknęła na listę. Po przeczytaniu pierwszego punktu od razu przypomniała sobie, że musi skontrolować układ i czystość sztućców. Podeszła więc do najbliższego stołu, gdzie tylko jedna służąca poprawiała obrus. Szybko przywołała ją do siebie i zaczęła kontrolować każdy ułożony zestaw.
Gdy obejrzała cały stół i zwróciła uwagę na to, że jest bez zarzutów, odwróciła się, by zerknąć jeszcze raz na girlandy. Jednak coś było nie tak. Jakaś dziewczyna stała na drabinie przytrzymywana przez jednego ze służących i coś przy niej majstrowała. Dla Titsho był to koniec bycia miłą. Nie będzie tolerować takiej samowoli!
- Co tu się wyprawia?! - krzyczała podchodząc pod drabinę. - Co ta służąca wyczynia?! Złazić mi na dół i to już!
W chwilę później z prawie drugiego końca sali przybiegła Gracja i złapała Titsho za ramię.
- Wasza wysokość, ta dziewczyna to księżniczka Adanayla - powiedziała Gracja niemal na jednym wydechu. W pierwszej chwili Titsho się przeraziła, a zaraz potem parsknęła śmiechem. To przecież niemożliwe! Racja, słyszała o takiej księżniczce w Merkez, ale słyszała też z licznych dworskich plotek, że to dziewczyna niewidoma. Po co miałaby włazić na drabinę i majstrować przy girlandach? Jednak mimo wszystko przestraszony wzrok Gracji niepokoił Titsho. Kiedy dziewczyna zeszła z drabiny na dół służąca od razu do niej podbiegła chcąc coś powiedzieć. "Księżniczka" jednak ją uciszyła i sama coś powiedziała, jednak cicho, tak, że z odległości kilku metrów nie dało się nic usłyszeć. Złapała Grację za rękę i podeszła do Titsho.
- Kim jesteś? Nie poznaję twojego głosu - zaczęła dziewczyna. Gdy podniosła głowę Titsho dostrzegła jej błądzące, jakby rozmyte oczy i dopiero wtedy jej ciało przeszył dreszcz.
- Sophia Valdez - mruknęła Titsho kuląc się ze strachu. - Ja... Przepraszam, jestem nową damą dworu... Nie wiedziałam kim wasza królewska wysokość jest, ja...
- Uspokój się. Rozumiem twój błąd - powiedziała księżniczka. - Jahra powierzyła ci udekorowanie sali balowej na uroczystość urodzin mego ojca?
- Tak, najłaskawsza księżniczko - mruczała dalej skruszona Titsho.
- Jest cudowna - powiedziała księżniczka w zamyśleniu, co wybiło nieco Titsho z rytmu. Jak może nazywać jej dzieło cudownym, skoro go nie dostrzega? Postanowiła jednak o to nie pytać.
- Dokładam wszelkich starań by zadowolić każdego.
- I traktujesz to zadanie z wielką dokładnością. Gdyby ci nie zależało nie nakrzyczałabyś na mnie, a skoro ci zależy to musisz się do tego przykładać. A ja wierzę, że jeżeli ktoś przykłada się do swojej pracy to musi ona dawać zniewalające efekty.
Uff... Dobrze, że nic nie powiedziała, bo mogłoby to ujść w nietakt. Nie wypada wypominać nikomu jego upośledzenia. A zwłaszcza osobie o wyższym statusie, takim jak księżniczka.

< Adanayla? >

niedziela, 10 grudnia 2017

Od Takako do Lucasa

Chłopak wskazał mi drogę do szukanego przeze mnie miejsca, jednak był mały problem. Nie wiedziałam gdzie mam iść, gdyż nic nie widziałam. Chciałam już powiedzieć, że jestem niewidoma i również poprosić go o zaprowadzenie mnie do tamtego miejsca lub dokładnych wskazówek. On mnie uciszył, aby nic nie mówiła, kładąc na moich ustach swój palec. Położył mi dłoń na grzbiecie kluczy. Jej grzywa była taka miękka i przyjemna w dotyku. Zapytałam się mężczyzny dlaczego to robi, a jego odpowiedź mi miłe zaskoczyła chociaż zapewne nie było to prawda. Uśmiechnęłam się, a po krótkim marszu, koń stanął. Mężczyzna pomógł mi zejść z kluczy, a ja spojrzałam się na niego.
- Chodźmy do środka. Zjemy coś razem jakoś nie mam ochoty, aby sama jeść. Dla twojej klasy również weźmiemy coś do przekąszenia. Niech będzie to w ramach podziękowania - chwyciłam chłopaka za dłoń, wiedząc, że koń nigdzie się nie ruszy. Chłopak nic nie powiedział, gdyż nawet nie zdążył. Weszliśmy do środka, a ja zdjęłam swój kaptur.
- Stolik dla czterech poproszę oraz zajęciem się koniem na zewnątrz jak najlepiej się da - powiedziałam do gospodarza, który podszedł do nas.
- Dobrze panienko - usłyszałam miły głos. Zostaliśmy poprowadzeni do stolika. Do okoła nas nie było za dużo osób. Było spokojnie oraz przyjemnie ciepło.
- Śmiało zamawiaj co tylko zechcesz. Należy ci się. Jeszcze nikt nie był tak miły dla mnie. Naprawdę ci dziękuję - uśmiechnęłam się delikatnie. Kelnerka podeszła do nas. Była to dziewczyna, poznałam ją po słodkim zapachu perfumy jaka to użyła. Złożyliśmy zamówienia, a ja wzięłam dodatkowe porcje dla Ryuu i Yuzu. Zapewne pojawia się już niedługo i będą głodni.
- No tak, zapomniałam się przedstawić tobie. Jestem Takako, ale możesz skrócić sobie moje imię - cieszyłam się ze spotkania kogoś tak miłego jakim był siedzący naprzeciwko mnie chłopak.

<Lucas?>

Od Lucasa do Takako

Kolejny dzień bez obiadu, dachu nad głową czy nawet kąpieli. Po prostu cudownie. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał sprzedać Płotkę. Kto by pomyślał, że w Merkez nie będzie żadnych zleceń?
"Bo co ma robić łowca potworów w świecie, który ma coraz mniej potworów?" - powiedział mi kiedyś pewien najemnik. Może coś w tym było.
Pociągnąłem klacz za uzdę, kiedy kierowana zapachem jedzenia zboczyła z głównej drogi. Ona także miała pusty żołądek.
- Przepraszam bardzo. - usłyszałem nagle bardzo blisko mnie
W brzuchu zaburczało mi jeszcze bardziej, kiedy pojawiła się iskierka nadziei...
- Słucham? - odwróciłem się
- Czy mógłbyś mi powiedzieć gdzie znajduje się jakieś spokojne miejsce, gdzie mogłabym coś zjeść? - zapytała białowłosa dziewczyna
Doskonale maskując zawód, wskazałem ręką w stronę wysokiego budynku.
- Widzisz ten budynek? Stoi w centrum ogrodów, nie znam spokojniejszego miejsca pani.
Twarz dziewczyny nagle przybrała nieodgadniony wyraz, nie była już tak radosna jak przedtem. Dopiero uważniej się jej przyglądając zauważyłem, że nie patrzy dokładnie w moje oczy ani żaden konkretny punkt...jakby nie widziała. Zamachałem jej ręką przed oczami, ale jej źrenice nie podążyły za nią odruchowo. Nagle mnie olśniło. Była niewidoma...
Nagle zrobiło mi się niewyobrażalnie głupio. Ty idioto, zadałeś jej pytanie, czy widzi...nie możesz jej tak zostawić, idioto.
- Ja...- zaczęła
Położyłem jej palce na ustach, żeby ją uciszyć, i złapałem za dłoń. Położyłem jej rękę na grzbiecie Płotki.
- To jest Płotka. Zaniesie cię w najspokojniejsze miejsce, jakie znam.
Pomogłem wsadzić jej stopę w strzemiona i podsadziłem na konia, po czym znów złapałem za uzdę i zacząłem prowadzić konia w stronę ogrodów.
- Dlaczego to robisz? - zapytała nagle
- I tak jadę w tamtą stronę - skłamałem gładko


[Takako?]

piątek, 8 grudnia 2017

Od Lexie do Mirajane



  Jednak gwardzistka przespała się trochę z ostatnimi wydarzeniami. Czuła się bezsilna wobec uporu jej wysokości. A teraz Mirajane stała przed nią z zdeterminowaną miną, żądając powrotu. W duszy Lexie mieszały się sprzeczne uczucia i ostatecznie wygrała jej służbowa natura. Z jej twarzy spełzły wszelkie emocje. W końcu kim ona jest, by sprzeczać się z księżniczką, której nawet nie była w stanie obronić przed nią samą? Skłoniła się głęboko.
- Niech więc będzie, jak sobie wasza wysokość życzy – powiedziała beznamiętnym głosem, a gdy się wyprostowała, spuściła wzrok, by nie patrzeć na swoją panią. Odwróciła się na pięcie, by podejść do drzwi i bez słowa je otworzyła, zapraszając gestem Mirajane, by wyszła na zewnątrz.
- Nie będziesz się sprzeciwiać? – spytała księżniczka, nieco zdziwiona.
- Skoro taka wola waszej wysokości – odpowiedziała gwardzistka chłodno.
- Świetnie! – stwierdziła wreszcie Mirajane i ruszyła ku otwartym drzwiom.
  Kilkanaście minut później dziewczyna jechała powoli na koniu, z kapturem zarzuconym na głowę, a gwardzistka maszerowała przy niej. Nie dała się namówić na wspólną jazdę i nadal unikała wzroku swojej pani, wpatrzona czujnie w otoczenie, by nie przegapić żadnego zagrożenia. Jednak miasto było spokojne i nic nie wskazywało na to, że coś niedobrego dzieje się na zamku. W głowie gwardzistki kotłowały się myśli, czy aby wpierw nie powinny dowiedzieć się więcej przed powrotem, jednak nie śmiała ponownie sprzeciwiać się księżniczce. Wmawiała sobie, że wreszcie postępuje słusznie i że jej wysokość jest dorosłą, odpowiedzialną kobietą, która najlepiej wie, co należy uczynić.
  Cisza między nimi się przeciągała i mimo otaczającego ich zgiełku, zaczynała być uciążliwa. Wreszcie Mirajane uczyniła wysiłek by coś powiedzieć, gdy gwałtownie jej koń się spłoszył i wierzgnął dziko, robiąc zamieszanie na ulicy. Ludzie odsunęli się od wierzchowca, a Lexie zareagowała błyskawicznie łapiąc wodze ogiera i osadzając go w miejscu. Tłum tylko przez chwilę wykazał zainteresowanie sprawą, bo już kilka sekund później rzeka ludzi płynęła tak samo, jak przed tym wydarzeniem.
- Nic się waszej wysokości nie stało? - spytała gwardzistka, podchodząc bliżej boku wierzchowca i spoglądając w górę na księżniczkę. 
- Nie - odpowiedziała Mirajane, spinając lekko Aresa lejcami. - Nie widziałam, co go spłoszyło, więc nieco mnie zaskoczył.
- Ja również - przyznała Lexie, ruszając powoli koło boku wierzchowca, poważnie zaniepokojona. Nie było żadnych znaków, zwiastujących niebezpieczeństwo, a jednak wydarzyło się coś niepokojącego.
  Ares również wyglądał na niespokojnego. Kładł uszy po sobie i strzelał oczami na lewo i prawo.
  Jednak nie wydarzyło się już nic więcej, nim obie dziewczyny nie znalazły się może przecznicę od zamku, gdzie zatrzymały się na chwilę w bocznej uliczce, by omówić najbliższe plany.
- Miasto wydawało się spokojne - zauważyła Mirajane, zeskakując z konia i rzucając jego lejce luzem.
- Tak, wasza wysokość - przyznała lakonicznie Lexie.
- Wiem, że nie jesteś zachwycona moimi postanowieniami, jednak nie mogę postąpić inaczej. - Księżniczka westchnęła, patrząc na sztywno wyprostowaną gwardzistkę. Zapewne zastanawiała się, czy ta właściwie się na nią dąsa w ten specyficzny, skrajnie formalny sposób.
- Oczywiście, wasza wysokość - odpowiedziała tylko strażniczka, beznamiętnie.
- Więc, zrobimy tak - ciągnęła zdeterminowana Mirajane. - Ja...
  Nie dokończyła, bo otworzyły się drzwi, prowadzące do zaułka i prawdopodobnie z zaplecza jakiejś gospody wypadł młody chłopak, śmiejąc się wesoło do kogoś w środku. W rękach niósł balię z brudną wodą. Gdy zauważył dziewczyny wyglądał na zaskoczonego. Widać nie spodziewał się nikogo spotkać w tym zaułku.
  Gwardzistka obrzuciła go badawczym spojrzeniem, jednak wyglądał zwyczajnie. Był przeciętnego wzrostu, piegowaty o jasnych, krótkich włosach, opadających na twarzy i zakrywających oczy. Lexie zmarszczyła brwi. Jak się lepiej przyjrzeć okazywało się, że grzywka zakrywała tylko jedno oko, bo drugiego nie było na jego właściwym miejscu.
  Zaskoczony był tylko przez chwilę, znacznie krótszą, niż trwała reakcja którejkolwiek z dziewczyn. Wylał nieczystości na ulicę i postawił wiadro w przejściu, po czym podbiegł do nieznajomych.
- Dzień dobry! - zawołał, uśmiechając się. - Pewnie panie szukają wejścia do karczmy i przypadkiem zbłądziły ze złej strony! Proszę ze mną, ja panie zaprowadzę. Wejście jest oo tam! 
- Nie mamy na to czasu - zaprotestowała ostro Mirajane, jednak dzieciak był nieustępliwy.
- Niech pani się nie da prosić, wpaść na chwilę do gospody jeszcze nikomu nie zaszkodziło. A pani jest blada. Bardzo blada. Musi pani dużo jeść, bo inaczej to się może na pani zdrowiu od... od... pokazać - wyszczerzył się wesoło ujawniając rzędy brudnych, ale całych, zębów. - Wyglądają panie na przyjezdnych. W nowym mieście dobrze jest zasięgnąć języka. A gdzie lepiej jest zasięgnąć języka, jak w gospodzie? Proszę pani, zapraszam, zapraszam!
- Odejdź szczylu, słyszałeś, że nie mamy czasu. - Lexie wystąpiła przed swoją panią i spojrzała groźnie z góry na dzieciaka.
- A więc nie są panie zainteresowane tym, co wydarzyło się na zamku? - zagadnął chłopak niewinnie. - Byłem tam, gdy król wrócił. Nie był zachwycony - paplał - a księżniczka Mirajane ponoć została znaleziona martwa!
(Mirajane? Plot twist! XD)

środa, 6 grudnia 2017

Od Fufu

Spojrzałam w bok. Nieopodal, a może wcale nie tak blisko, błękit walczył z zielenią o dodatkową przestrzeń na horyzoncie, falując lekko w miarę jak mijaliśmy kolejne pagórki i pola uprawne. W momencie jak ziemia zdawała się już obniżać, oddając się niebiosom, zaraz wstępowały w nią nowe siły i znów górowała, przemieniając się w kolejne wzgórze. Jakby na to zaś odpowiednio popatrzeć, i zignorować równomierny stukot kopyt oraz mijanych co jakiś czas wędrowców, wyglądałoby to niemal jak ocean! O, albo jakby odwrócić głowę to byłby to byłby to bezkresne wody z niebem o barwie trawy!
- Fufuzani. - Karcący głos ojca natychmiast przywrócił mnie, i moją głowę, do pionu. Niechętnie odwróciłam wzrok od okna, ponownie skupiając się na postawnej sylwetce króla. - Powinnaś bardziej skupiać się na tym co mówię niż na krajobrazie.
- Przepraszam, ojcze. - Spuściłam głowę, wypowiadając te słowa już odruchowo.
Nie pierwszy raz zdarzało mi się już odpłynąć podczas długich i poważnych przemów ojca, a i nie pierwszy raz byłam za to upominana. Co miałam jednak poradzić na to, że to było takie nudne? Przecież cała ta polityka była jednym wielkim teatrem i stertą wyuczonych tekstów! Każdy musiał być grzeczny i uprzejmy, choć jego słowa ociekały fałszem, a każdy rozmówca, mimo, że znał prawdziwe intencje przeciwnika, musiał odpowiedzieć równie fałszywie. Pfy! Nie lepiej poznać inny kraj? Przecież my mieliśmy pojechać do Merkez! Do największego królestwo w całym Sayari, do centrum kultury i sztuki! No, może poza Leoatle.
- W każdym razie. - Mężczyzna znów podniósł ton, patrząc na mnie znacząco zapewne domyślając się tego, że moje myśli znów odbiegały od tematu. - Chciałbym żebyś wzięła ze mną udział w obradach w państwie Merkez zwłaszcza, że będzie tam również książę Sakit.
- Przecież to głupek! - prychnęłam.
- Uważaj na słowa, młoda damo.
- Ale tak jest! Nawet jego poddani mówią na niego Książę Złodziei, a podobno on sam jest jednym wielkim kłamcą i głupkiem.
Nic z tego nie było żadną tajemnicą. W większości krajów chociaż trochę interesujących się polityką Merkez, a przez jej strategiczne znaczenie sporo się nią interesowało, krążyły o Sakicie wszelakie plotki. Jedni mówili, że jest chamem niesamowitym, który w nosie ma sprawy własnego państwa i grabi wszystko co się napatoczy. Inni wspominali nawet, że nie szczęści gwałtów kobietom, których miasta odwiedził. Ba, krążyło o nim wiele plotek, które posądzały go niemal o nadludzkie zdolności i demoniczne zachowanie! Czemu miałabym się z takim kimś zadawać?
- Um, właśnie. - Coś mi się nasunęło na myśl. - Co ten Bakit czy Nakit ma robić na tym spotkaniu? Podobno unika rodzinnych stron jak tylko może.
- Książę Sakit. - Ojciec mocno zaakcentował oba słowa. - Został poproszony przez ojca o przybycie na te obrady. Na moją prośbę.
- Ale czemu... - Nie zdążyłam dokończyć zdania, gdy powóz nagle stanął.
Ciekawie rzuciłam się do okna przez które dało się już zobaczyć mury obronne stolicy Merkez, chłonąc nowe widoki. Jej dom, mimo że posiadał potężną zabudowę, nie mógł się równać z tą potęgą. Liczna straż, grube mury i miasto ciągnące się po obu rzeki nie zapomniało jednak, by poza funkcjami obronnymi spełniać też funkcje reprezentacyjne. To nie było Nalayan gdzie wielkie, kamienne ściany miały skutecznie odstraszać obcych. Tutaj każdy szczegół był zadbany i odpowiednio ozdobiony poprzez wymyślnych rzeźbiarzy. Nie zabrakło tu nawet miejsca dla godła Merkez!
- Panienko. - ponaglił mnie woźnica, wciąż trzymając mi drzwi.
Szybko oderwałam się od okna, wyskakując niemal na drogę, by zaraz pobiec w stronę bram miasta. Plotki o nim naprawdę nie były przesądzone.
- Zdążyliśmy na czas. - poinformował mnie ojciec. - Niedługo będzie zmierzchać, ale umówieni jesteśmy z królem dopiero na jutro, więc cały dzisiejszy dzień mamy do naszej dyspozycji. Udamy się na rynek?
Przytaknęłam.

~~~~~~~

Rano zbudziły mnie służki, które następnie przyniosły mi śniadanie, ubrały mnie i uczesały odpowiednio. Pomiędzy tymi czynnościami dostarczyły mi też list od ojca, którego treści zdążyłam się już nauczyć na pamięć:

Fufu,
Kazałem obudzić Cię na trzy godziny przed południem żebyś miała chwilę czasu o Ciebie, ale liczę, że punktualnie zjawisz się na spotkaniu. Zostawiam Ci też trochę pieniędzy.
Twój ojciec

- Nie pokwapił się nawet wyjaśnić swojej nieobecności. - prychnęłam.
Moja złość nie trwała jednak długo bo perspektywa spędzenia wolnego czasu w centrum Merkez była zdecydowanie bardziej kusząca. Odprawiłam, więc przemiłe dziewczyny, które mi wcześniej usługiwały, i szybko przebrałam suknię na nieco bardziej odpowiedni strój na taki wypad.

< Lucas? >

wtorek, 5 grudnia 2017

Od Takako

Od tamtego zdarzenia minęło trochę czasu i wciąż nie spotkałam się z nim. Dzięki informacjom, które dostaje na czas mogę uniknąć tej osoby. Przynajmniej tak mogę go strzec.
Zarzuciłam na siebie pelerynę oraz kaptur, tak aby nikt mnie nie rozpoznał. Yuzuki kroczył po mojej prawej stronie w swojej zwierzęcej formie. Jego futro było takie piękne w dodatku takie przyjemnie miękkie. Jego ogon poruszał się raz na prawo, raz na lewo. Natomiast Ryuu siedział mi obecnie na ramieniu. Pomiędzy mną, a moim kapturem. Przynajmniej było mi ciepło w twarz. Jego futerko było takie delikatne, miękkie i ciepłe. Swój ogon ułożył na mojej szyi, jednak nie było go za bardzo widać.
Pogoda była sobie średnią. Chociaż wolałam gdy wiał wiatr i było chłodno niż jakby miał padać zimny deszcz.
Byłam obecnie w drodze do królestwa Merkez. Miałam tam przygotować kilka lekarstw z ziół specjalnie dla żołnierzy. Kiedyś odwiedzałam to królestwo. To co zostało mi w pamięci to ich wypieki. Na samą myśl robiłam się głodna. Nim przekroczyłam bramę miasta, rozejrzałam się dookoła. Może i byłam niewidoma, ale wciąż mogłam poczuć aurę tego miejsca. Zapewne dużo rzeczy się zmieniło przez te kilka ostatnich lat. Yuzuki podał mi swój ogon, abym się nie zgubiła w tłumie ludzi. Z przeznaczeniem granicy nie mieliśmy problemu.
- Takako-chan, nie powinnaś iść za ogon wraz z tym zwierzęciem. - poczułam jak Ryuu zszedł mi z ramienia. Zamienił się w człowieka, chwytając mnie za drugą rękę.
- I kto mówi, że jest zwierzęciem, zwierzaku! - mogłam się tego spodziewać po tym.
- Obiecaliście mi, że nie będziecie się kłócić oraz zmieniać w ludzi, gdy jesteśmy w tym królestwie. Yuzu chyba wiesz, że niektóre osoby polują na ciebie, podobnie jak i na ciebie Ryuu. Tak więc, proszę, abyście się z powrotem zmienili. - o dziwo nie usłyszałam żadnych sprzeciwów. Yuzuki pod postacią czarnej panterę podał mi swój ogon, aby było mi lepiej iść. Zawsze mogłam na niego liczyć. Ryuu usiadł ponownie mi na ramieniu, ogrzewając mi z powrotem zimną twarz. - Dziękuję. - dodałam z uśmiechem na twarzy.
Przechodząc do kolejnej uliczki poczułam słodką woń jakiegoś pieczywa, ciasta czy co to było. Z pewnością coś słodkiego. Chciałam tam iść i to wraz z chłopcami jednak oni ponownie zaczęli się kłócić. Ryuu zeskoczył mi z ramienia i zaczął się wykłócać. Oni już nawet nie reagowali na to co do nich mówię, więc skierowałam się sama do miejsca z którego wydobywał się ten przecudnie smakowity zapach. Weszłam do środka jakiegoś budynku. Nad drzwiami był zawieszony dzwoneczek, więc gdy otworzyłam drzwi sprzedawca usłyszał mnie. Wzięłam "drobne" (czytaj: duże) co nie co. Dla mnie oraz tamtych dwóch o ile było mi dane do nich dojść. Co prawda kierowałam się za ich zapachem, który rozpoznawałam, ale na ulicy było dużo ludzi przed co było mi trudno przejść. Przed przypadek wpadłam na kogoś, upadając tym samym na zimną, wilgotną ziemię.
- Przepraszam. - powiedziałam, nawet nie wstając z ziemi. Zaczęłam szukać pudełka wraz z łakociami.
- Twoje przepraszam nic nie da, ślepoto! - już mogłam się domyśleć, że ten mężczyzna nie należy do tych przyjaznych. Wstałam ze ziemi, nie szukając już więcej pudełka.
- Przepraszam. - powiedziałam jeszcze raz po czym skierowałam się przed siebie, nie rozmyślając już nawet gdzie idę.
Usiadłam na ławce z oczekiwaniem, że moi wspaniali towarzysze zaczęli mnie szukać. Czekałam na nich ze trzydzieści minut, a ich wciąż nie było. Na dodatek zaczęłam się coraz to bardziej robić głodna. Wstałam z ławki i po zrobieniu kilka kroków, zaczepiłam pierwszą napotkana mi osobę.
- Przepraszam bardzo. - powiedziałam lekko rozkojarzona.
- Słucham. - usłyszałam ponownie męski głos z tym wyjątkiem, że był bardziej miły.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć gdzie znajduje się jakie spokojne miejsce, gdzie mogłabym coś zjeść? - zapytałam się.

<Lucas?>

poniedziałek, 4 grudnia 2017

To, że nie potrafię zobaczyć świata własnymi oczami nie oznacza, że nie potrafię go zobaczyć w inny sposób.


Imię: Takako Mitsuri
Pseudonim: Lazy, Silence
Wiek: Dwadzieścia jesieni już za nią.
Wzrost: Tak na oko mierząc, mierzy z jakieś 168 centymetrów
Rasa: To czym jest jest jej bliżej nieokreślone. Dlatego nie będzie w stanie ci powiedzieć czym tak naprawdę jest. 
Stanowisko: Królewska zielarka, która jest mało znana. Chodzi z jednego królestwa do drugiego na każde wezwanie się pojawia...
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Gdzie się urodziła nie jest jej to znane, gdyż została znaleziona w koszyku w jednym z lasów. Została przekazywana z jednych do drugich rąk. Mieszka w miejscu do którego ją wyślą, tak więc nie ma stałego miejsca pobytu...
Charakter: Pomimo tego co przydarzyło się jej w życiu to jest zawsze uśmiechnięta i pełna optymizmu. Stara się zawsze wszystko robić idealnie i zawsze jest na czas (prawie zawsze). Kocha zabawy oraz interesuje się wszystkim co się obecnie dzieje. Pomocna, aż czasami ponadto. Oddałaby wszystko tylko po to, aby druga osoba miała lepiej. Jest miłą i przyjacielską dziewczyną o ile pozna się ją bliżej. Ma ogromne problemy, aby z kimkolwiek się zapoznać. Jednak będąc w pracy nie ma problemu, aby z kimś rozmawiać, ale jest to tylko wtedy. Osoby które rozmawiają na jej temat nie przeszkadzają jej. Przechodzi koło nich z uniesioną głową. Kocha się bawić z dzieciakami na ulicy czy też ze zwierzakami. Nie przejdzie obojętnie obok osoby która potrzebuje pomocy lub jak dziecko jest smutne czy płacze. O dziwo zwierzęta się jej nie boją, lgną wprost do niej, a ona się tym cieszy. 
Smutki i złość odstawia na bok, zupełnie tak samo jak jej kłopoty. Woli się uśmiechać i udawać, że wszystko jest w porządku niż jakby miała się komukolwiek żalić. Zawsze stawia na pierwszym miejscu osoby którym zaufała, obiecała lub na których jej bardzo zależy. Jednak to czego by nie zrobiła to by się nie kłóciła. Stara się uciekać i nie stawać po czyjejś stronie. W takie sprawy nie miesza się i unika ich jak najdalej może. Zawsze podejmie się jakiegoś ryzykownego wyzwania, chociaż nic nie widzi. Może i jest rozsądną, i ambitną osobą, ale popełnia czasami bezmyślne błędy z czego są czasami dość poważne konsekwencje i sobie z nich zdaje sprawę. Stara się nie popełniać drugi raz tych samych błędów pomimo, że jest jest ciężko to zrobić. Czasami jest tak, że najpierw robi po czym myśli. Troskliwa o wszytko i wszystkich. Nie zostawi nikogo w potrzebie. 
Słabe dni zdarzają się u każdego - u niej jest podobnie. W takie dni lepiej z nią nie zadzierać. Staję się złośliwa, w dodatku potrafi kogoś uderzyć, gdy zajdzie jej za bardzo "za skórę". Stara się wtedy najlepiej nikomu nie pokazywać na oczy. Słabe dni, słabymi. Są momenty w życiu kiedy to niektóre sytuacje stają się poważne i wymagają być poważnym. Jeżeli coś staje się poważne dla niej to staje się poważna i stawia na swoim. Upartość zapewne ma po rodzicach, gdyż z opowieści niektórych osób, wie że zawsze stawiała na swoim inaczej nie dało rady. A w innych sytuacjach jest zawsze uśmiechnięta. 
Rodzina: Nie pamięta i jakoś za bardzo nie chce jej znać. Osoba jaka ją wychowała przez dłuższy czas i zbliżyła się do niej, już dawno nie żyje, więc nawet nie ma nikogo bliskiego...
Partner: Brak, wreszcie kto chciałaby chociażby z nią zamienić słowo, a co dopiero ktoś miałby się do niej zbliżyć...
Umiejętności: Odkąd była mała jej opiekunowie uczyli jej sztuk walki, wciąż ćwiczy we wolnych chwilach. Jej zmysły są wyostrzone, zwłaszcza słuchu, węchu i dotyku. W dodatku nie potrafi się rozstać ze swoją codzienną rutyną: astronomią i nocnymi spacerami. Z florą i fauną spotyka się na co dzień. Potrafi rozpoznać, ale też i opisać, każdą roślinę poprzez jej dotknięcie lub zapach.
Umiejętności magiczne, które używa najczęściej to:
- przepowiadanie śmierci lub tego czy ktoś się narodzi poprzez wyczytanie tego po dotknięciu czyjejś dłoni,
- gdy na niebie zjawi się tylko księżyc jej moce zwiększają oraz przy pełni księżyca potrafi kogoś uleczyć z bardzo ciężkich ran,
- przy pomocy swojej "różdżki" o ile można to tak nazwać, potrafi przywołać dawnych bogów, znaki zodiaku, ale jedynie w postaci duchów, posiadających jedynie część swojej mocy,
- gdy kogoś dotknie, na podstawie głosu potrafi sobie doskonale tę osobę wyobrazić w głowie (bardzo pomocne zwłaszcza, iż jest niewidoma),
- za pomocą tali kart potrafi nie tylko przewidzieć czas, ale też i nimi walczyć.
Ma również kilka innych umiejętności magicznych, ale nie używa ich gdyż wciąż nie potrafi ich dokładnie używać.
Aparycja: Zacznijmy może od opisania jej wzrostu. Jak na dwudziestolatkę mierzy, tak na oko, ze 186 centymetrów. Może i nie jest za bardzo zadowolona ze swojego wzrostu, ale nie na narzeka za bardzo. Jej waga waha się pomiędzy 53, a 56 kilogramów. 
Ma grube włosy, które są trochę wycieniowane. Sięgają poniżej pasa, prawie że do samych kolan. Takako nigdy ich nie ścinała, może od czasu do czasu trochę przykracała końcówki oraz grzywkę. Co do jej grzywki to jest ona zawsze w nieładzie. Układa się tak jak jej się to podoba, a jeden z kosmyków zawsze jest lekko do góry. Białe, lekko różowawe, włosy wyróżniają czerwone kosmyki. Zafarbować ich nie zafarbowała już po prostu tak ma. Włosy splecione ma zazwyczaj w dwa warkocze lub jeden. W kucyku czy też rozpuszczonych mało kiedy można ją zobaczyć, gdyż jak to mówi "one żyją własnym życiem". Śniadą cerę w lekkim odcieniu różu na policzkach przyozdabiają duże, szkarłatne oczy z wachlarzami, grubych, gęstych rzęs. Mały, lekko zadziorny nos, a poniżej znajdują się delikatne usta. Jest zgrabną kobietą, ale walory kobiecości ma pokaźne przez co ma zazwyczaj problem w dopasowaniu jakichś ubrań. Jest wysportowana oraz wygimnastykowana. 
Historia: Na świat w jesienne popołudnie przyszło dziecię na świat. Rodzice byli szczęśliwi na widok swojej małej, uroczej córeczki, która urzekła ich swoim uśmiechem. Nie dane było im jednak przeznaczone, aby razem żyć, być szczęśliwą rodzinką jak to zazwyczaj jest. Włożyli małe dziecię do koszyka. Jako pamiątkę podarowali jej krzyżyk z czerwonym szafirem po środku. Dziecię zostawili w lesie blisko pewnej leśnej drogi. W jakim lesie tego już jej nie powiedziano. Dziewczynkę znalazł pewien rycerz. Przygarnął ją pod swoje skrzydła. Mając trzy lata musiała pójść pod skrzydła do kogoś innego. Zostawała tak odsyłana z jednych do drugich rąk. Wracała do rycerza, który ją wtedy ocalił. Kilka dni, czasami dłużej niż tydzień mogła z nim zostać. Te chwile zapamiętała sobie i zachowała najgłębiej jak tylko potrafiła w swoim sercu. 
Pewnego letniego dnia, przyszła w odwiedziny do niego. Spędziła jak zawsze z nim wspaniały czas. Wyszła na chwilę do ogrodu, aby pozbierać kilka kwiatów. Wchodząc do środka budynku, zobaczyła jak jej ukochana osoba była w potrzasku. 
- A więc to jest ta uzdolniona dziewczyna o której tyle słyszałem. - podszedł do niej nieznany mężczyzna o złotych oczach niczym słońce.
- Nie zbliżać się do niej! - dziewczyna usłyszała jak to jej opiekun nie chciał, aby coś się jej stało. Dokładnie rozumiała co się dzieje w obecnej chwili, tak więc spojrzała się na mężczyznę.
- Może wymiana? - zapytała, wciąż się uśmiechając. Jej opiekun był ranny, ale nie zagrażało to jemu życiu.
- Mądra z ciebie dziewczynka. - poklepał ja po głowie.
- Co powiesz, abym oddała ci swój wzrok zamian za ochronę nad nim oraz mną? - zapytała się. Mężczyzna stojący naprzeciw był bardzo zaskoczony reakcja Takako.
- Dobrze. - odparł. 
Zawarli między sobą pakt krwi. Opiekun co prawda wyrażał sprzeciw, ale ona go nie posłuchała. Może i straciła wzrok, ale nie przeszkadzało to jej. Stracenia wzroku dla niej było niczym w porównaniu z tym, że mogła obronić kogoś cennego. 
Rannym rycerzem zajęła się osobiście. Spał, więc pożegnała się z nim w spokoju po czym odeszła. Nie miała zamiaru więcej się z nią spotkać. Osoba z którą zawarła pakt przybrała postać czarnej pantery i z nią podróżuje. Jednak zmienia się od czasu do czasu w człowieka. Jej włosy zmieniły właśnie wtedy kolor. Wcześniej wyglądała tak (1, 2).
Towarzysz: Yuzuki & Ryuu
Inne: 
- niewidoma,
- uwielbia grać na klawiszowych instrumentach, a z tych co klawiszów nie mają to kocha flet poprzeczny,
- słodycze wyczuje na kilometr, więc zrobi wszystko aby je dostać,
- ma zawsze przy sobie coś słodkiego,
- zbiera szklane kulki, obecnie ma ich nawet dość pokaźną kolekcję,
- ma naszyjnik z krzyżykiem,
- ma też tatuaż na szyi w kształcie kwiatu lotusa.
Właściciel: fopa12

~~~~

Yuzu

 
Charakter: Może i jest ponury, ale Takako wie, że ma dobre serce. Martwi się o nią w inny sposób. Zawsze może na niego liczyć. 
Moce: 
- zmiana w człowieka lub czarną panterę, 
- pioruny wręcz z nim tańczą, gdy ich używa,
- zmienia swój rozmiar,
 - ma również kilka innych mocy, ale nie chce ujawnić ich przed dziewczyną.
Właściciel: Takako 


Ryuu


Charakter: Ma złote serce. Może i wygląda na cichego oraz małomównego, ale taki nie jest. Ryuu i Yuuzu nie potrafią się na co dzień pogodzić, ale w poważnych sprawach potrafią się zgrać oraz stworzyć dobra parę. 
Moce: 
- zmiana w lisa, człowieka,
- moc wiatru i ognia,
- zmiana wzrostu,
- potrafi latać bez użycia skrzydeł.
Właściciel: Takako