Strony
wtorek, 29 września 2020
Zacharias do Matriasen
piątek, 25 września 2020
Od Mirajane do Lexie
- Życie bez mojej pani byłoby cierpieniem - wymamrotała po chwili Lexie. - Nie pozwolę, by moją panią spotkało to samo co Peikaeo. Magia nie odbierze mi kolejnej osoby, którą kocham. Nie ważne co się ze mną stanie, moja pani przeżyje. A potem znajdę Mer. - gwardzistka przestała zwracać się już nawet do mnie.
Mówiła gdzieś w powietrze, nie kierowała do mnie twarzy. Byłam przerażona jak nigdy. Trzymałam blisko siebie Lexie, zupełnie jakby zaraz ktoś miał mi ją odebrać. Ucałowałam kilka razy jej policzki z nadzieją, że poczuje się lepiej. Myślałam, że wtedy spojrzy na mnie, że uśmiechnie się i powie, że jest już lepiej. Jednak tak się nie stało. Wyglądała na bardzo słabą, była blada, a jej wzrok... Wzrok wydawał się uciekać ciągle w innym kierunku, jakby nie miała władzy w swoim ciele. Co ja znowu narobiłam. To wszystko to była moja wina. Moja i mojej egoistycznej momentami natury. Zawsze każdego ranię... Szybko ubrałam ją w jej spodnie oraz buty, aby nie zamarzała.
- Ona go kocha. Kocha tak, jak nigdy nie będzie kochała mnie. Nieważne. Nie jestem nawet warta jej miłości. Usunę się w cień, będę przy niej i dopilnuje, by magia jej nie zniszczyła. Będzie szczęśliwa z tym, z kim chce być szczęśliwą.
Słysząc te słowa, moje serce zabiło mocniej. W przerażeniu patrzyłam, jak chwilę potem wybełkotała kilka ostatnich słów. Zaczęła majaczyć, przez co wiedziałam, że nie jest z nią dobrze. Pocałowałam czule jej czoło, wtulając ją w siebie. Wstałam razem z Lexie, po czym usiadłam na grzbiet Haresa. Ułożyłam gwardzistkę tak, abym miała ją przed sobą, objęłam ją i dłońmi złapałam się futra Discorda. Zwierzę machnęło skrzydłami i wyleciało znowu do góry. Ja z kolei ułożyłam głowę strażniczki na swoim ramieniu. Delikatnie całowałam jej skroń, aby czuła, że jestem obok niej. W oddali powoli można było dojrzeć wieżę, w jakiej prawdopodobnie znajdował się lekarz. Odetchnęłam, kładąc policzek na głowie Lexie.
- Zaraz będziesz zdrowa, obiecuję ci to. - szepnęłam.
Lexie miała rację. Nie mogłam jej pokochać, tak, jak pokochałam Mera. Moje serce w całości należało do silnego rycerza, jaki był dla mnie bardzo, ale to bardzo bliski. To jednak nie sprawiało, że nie kochałam gwardzistki. Była dla mnie jak najbliższa siostra. Jak przyjaciółka, na którą zawsze mogłam liczyć. Żałowałam jednak, że nie mogłam odwzajemnić jej uczucia. Na pewno byłaby wtedy szczęśliwa, a wtedy... Wtedy by mogły być szczęśliwe we dwie... No ale przeznaczenie chciało inaczej. Pokochałam Mer. Obiecałam jednak sobie jedno. Będę dla niej zawsze najbliższą osobą. Zawsze będę obok niej i zawsze będę dawała jej to, czego potrzebuje. To był mój plan na przyszłość.
Minęło kilka chwil, a Discord wylądował na ziemi przed wieżą. Rozejrzałam się lekko, biorąc Lexie na barana. Cóż, to było trudne, nie byłam przyzwyczajona do noszenia kogokolwiek. Jednak dla niej dam radę zrobić wszystko, nawet przenieść góry. Hares zmniejszył się nieco, a łebkiem podtrzymywał jedno z ud Lexie, pomagając mi ją nieść. Drzwi do wieży otworzyły się samoistnie, kiedy podeszłam w tamtym kierunku. Nieśmiało weszłam do środka i rozejrzałam się. Zaczęłam wchodzić po schodach z pomocą Discorda. Minęło kilka dłuższych chwil, a wtedy znalazłam się na górze wieży. Na samym czubku były drzwi, więc zapukałam, a po kilku sekundach otworzył nam mężczyzna w dość młodym jak na lekarza wieku. Miał blond włosy, a na jego ciele leżał biały kitel, który był rozpięty i ukazywał zieloną koszulę w paski. Na oczach miał okulary z zielonymi szkłami, które błysnęły, kiedy zdejmował je z twarzy.
- A kogo ja widzę. Księżniczka Mirajane? - powiedział.
- Zna mnie pan? - zapytałam zaskoczona. - Tak, w każdym razie. To ja. Potrzebuję pilnej pomocy. Moja gwardzistka... - zaczęłam, ale nie zdążyłam skończyć.
Doktor wciągnął nas do pokoju, biorąc Lexie na ręce. Położył ją na kozetce i obejrzał pod lupą, jaką miał w kieszeni białego, choć nieco poplamionego dziwnymi substancjami, kitla. Przyglądał się mojej strażniczce bardzo dokładnie, jakby badał każdy milimetr jej skóry. Potem odszedł od niej, biorąc ze szklanej gablotki fiolkę o niebiesko-fioletowym kolorze. Otworzył usta Lexie i wlał jej kilka kropel cieczy do ust. Wyrwał dwa liście z małej szklarenki na jego biurku i też wsadził jej to do ust.
- Zaraz się obudzi. A ty panienko? Też nie wyglądasz najlepiej. - powiedział, biorąc swoją lupę.
Zaczął mnie oglądać, podobnie jak oglądał wcześniej gwardzistkę. Rzeczywiście, najmniejszy fragment mojego ciała został przez niego dokładnie obejrzany. Podobnie jak wcześniej, wyjął kolejną fiolkę, tym razem błękitno-czarną, podając mi ją.
- Magia Lodu. Jednak już nie ta książkowa, a taka zaklęta głęboko w tobie, księżniczko. Powiem ci szczerze, jeszcze kilka tygodni bez leku, a zginęłabyś w ogromnych męczarniach. Wpierw wnętrze zamarza, potem zewnętrzne części, a na końcu, powoli przebijają cię od środka lodowe kolce. Zdarzało się też, że ciała pod klątwą Lodu wybuchały, no ale nie wiadomo co by się z panienką stało. To co ci dałem, hamuje rozwój klątwy, nie eliminuje jej. Dam ci przepis na eliksir. Dzięki temu będziesz mogła normalnie żyć, normalną ilość czasu, a śmierć nie będzie tak bolesna, moja pani. - powiedział.
Usiadł do biurka i zaczął pisać coś na pergaminach. Podejrzewam, że zapisywał mi cały przepis na eliksir. Podeszłam do mężczyzny.
- Czy moja gwardzistka przeżyje? - zapytałam.
- Oczywiście, że tak. Nie stało się nic złego. Potrzebuje odpoczynku. Pozostańcie tutaj dwa dni, a wszystko wróci do normy. - odpowiedział mi doktorek, wracając do zapisek.
Odetchnęłam, siadając obok Lexie. Złapałam jej dłoń i położyłam ją na swój policzek. Zamknęłam oczy, wpatrując się w zmęczoną twarz mojej strażniczki. Jedną ręką pogłaskałam jej policzek, a potem ucałowałam jej czoło.
- Wybacz mi za wszystko Lexie... - szepnęłam do niej, głaszcząc bardzo delikatnie jej włosy. - Od teraz będę bardziej o ciebie dbała. Będę więcej myślała o tobie i o tym jak się czujesz. Nigdy więcej nie będę egoistką... - nadal mówiłam bardzo cicho.
Liczyłam, że zaraz się wybudzi po lekach, jakie podał jej blondwłosy mężczyzna.
(Lexie?)
środa, 23 września 2020
Od Lexie do Mirajane
Od Mirajane do Lexie
Stałam pośród zielonej polany, okrytej kolorowymi kwiatami. Słońce kuliło się ku zachodowi, a ja stałam i patrzyłam w horyzont. Zamknęła lekko oczy. Ciepła, orzeźwiająca mnie bryza, muskała moje policzki oraz resztę twarzy, powodując, że blond kosmyki moich włosów, wpadały delikatnie do moich oczu. Uśmiechnęłam się mimo to. Zarumieniłam się dość mocno, odchylając lekko głowę do tyłu. Poczułam, jak spoczywa ona na czyimś silnym ramieniu. Ciepłe, męskie dłonie objęły mnie w pasie, przyciągając delikatnie do siebie. Uśmiechnęłam się lekko i dotknęłam uzbrojonego przedramienia kogoś, kto sprawiał, że czułam się prawdziwie wolna. Kiedy popatrzyłam w dół, ujrzałam, że miałam lekko wypukły brzuch. No tak... W mojej wizji zawsze widziałam, że ja i Mer będziemy szczęśliwą rodziną. Wymarzyłam, że chciałam mieć z nim dzieci, chciałam żyć z nim z dala od królewskich luksusów, w miejscu, gdzie będziemy mieli dostatek, ale też spokój od obowiązków monarchy. Tak... Tak właśnie widziałam siebie. Widziałam też, że Lexie na zawsze pozostałaby z nami. Jako moja siostra i ciocia dzieci...
- Mer... - szepnęłam znowu, uśmiechając się lekko do siebie. - Teraz jest idealnie, prawda...?
Ostatnie co widziałam w moim świecie, była jasna twarz ukochanego, a potem czuły pocałunek, jaki sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Dziękuję ci Mer... Bądź przy mnie zawsze.
___
Po długiej chwili odmętnych myśli o przyszłym wspólnym może życiu z moim ukochanym, wybudziło mnie kapanie krwi. Słyszałam opadające raz co raz ciężkie, czerwone krople. Jedna z nich właśnie znowu uderzyła o coś. Przerażona się rozejrzałam. Byłam w dżungli, na Discordzie, a przede mną była Lexie, jaka była cała zakrwawiona. Odwróciłam słabo głowę, a tam ujrzałam goniącą nas wściekłą pumę. Bodajże to była puma. Mój wzrok nadal był zamglony, przez co niespecjalnie wiedziałam co się działo wokół mnie. Jęknęłam z bólu, czując ścisk w ciele. Moje oczy przewróciły się, zupełnie jakbym miała znowu zemdleć, jednak na szczęście to się nie stało i szybko ocknęłam się z tego dziwnego stanu. Objęłam mocno Lexie w przerażeniu, że zaraz spadnę. Zaczęłam nagle krzyczeć. Sama nie wiedziałam dlaczego wrzeszczałam, dlaczego moje ciało całe drżało, dlaczego czułam się, jakbym zaraz miała umrzeć. Zaczęłam płakać. Po prostu po moich bladych policzkach popłynęły łzy. Objęłam mocniej gwardzistkę, wtulając się w jej plecy.
- Lexie... Boję się. - szepnęłam niczym małe dziecko. - Nie chce umierać... Ja nie chcę. - powiedziałam głośniej, po czym zacisnęłam blade dłonie na jej talii.
Po chwili jednak Discord z całej siły uderzył ogonem w pumę, która w porównaniu do mojego pupila była o wiele mniejsza. Prawda była taka, że w czasie ich ucieczki, Hares powiększał się co chwilę, aby uratować ważne mu osoby. Nie powinien, ale wiedział, że musiał uratować właścicielkę jak tylko mógł. Kiedy drapieżnik padł oszołomiony na ziemię, białe stworzenie zwolniło, kładąc się, potrzebował chwilowo odpoczynku, aby jego energia z powrotem wróciła do ciała. Biały królikopodobny ciężko oddychał, ale po chwili jego oddech się uspokoił. Podniosłam się, lekko puszczając ciało ciężko dyszącej Lexie. Popatrzyłam na nią.
- Co się stało? Czy ja... Czy to ja ci zrobiłam? - powiedziałam w przerażeniu, dotykając jej ramion oraz nogi. - Czy to ja ciebie tak skrzywdziłam, znowu...? - dodałam jeszcze, czując jak trzęsą mi się ręce.
Zabrałam od niej dłonie i odsunęłam się po chwili. Cofałam się, patrząc na moje dłonie, aż wreszcie potknęłam się o korzeń i upadłam na ziemię, patrząc się nadal na narzędzia zbrodni, jakimi ostatniego czasu narobiłam wiele złego. Źrenice mi się zwężyły, ciało zadygotało w kolejnej partii przerażenia i strachu przed samą sobą. Z moich palców zaczęła wydobywać się magia, a pode mną zaczęła zamarzać lekko ziemia, trawa i pobliska kora drzewa. Rozejrzałam się, patrząc na to co znowu narobiłam. Po policzkach pociekło mi więcej łez.
- Nie, to nie możliwe. Ta magia... Miałam pomagać, a nie niszczyć... Lexie... Ja znowu niszczę, a nie naprawiam... - powiedziałam, patrząc na moją gwardzistkę.
Strażniczka popatrzyła na mnie, jednak po chwili zauważyłam, jak idzie w moją stronę. Jej wzrok zawsze był spokojny, wydawał się nawet lekko zmartwiony o mnie. Co jednak ja zrobiłam? W przerażeniu krzyknęłam, łapiąc się za głowę i skuliłam się. Wokół mnie powstały lodowe kolce, które odgrodziły mnie od gwardzistki. Cała drżałam, ciągle po moich policzkach płynęły łzy.
- Nie podchodź! Nie! Nie mogę ciebie krzywdzić! Przeze mnie ciągle cierpisz! Ciągle musisz mnie ratować! Ciągle patrzysz, jak ja niszczę swoje i twoje życie! Dlaczego ja się zgodziłam na to, aby ktokolwiek mnie pilnował! Powinnam odpowiedzieć za grzechy jakich się dopuściłam! Powinnam... Powinnam zapłacić życiem za cierpienie jakie sprawiłam tylu ludziom... Mama, tata... Rodzeństwo... To przeze mnie. to na pewno przeze mnie straciłam ich wszystkich. Nie mam nic. Mam tylko magię, której się boję. Którą sama przyjęłam do mojego ciała z nadzieją, że będę mogła naprawiać. A tak naprawdę? Tak naprawdę wszystko niszczę i ranię innych! Ty cierpisz! Discord cierpi... A Mer... Mer zniknął, znowu... Dlaczego go nie ma... Tak bardzo chcę, aby był obok mnie! - krzyknęłam, po czym zalałam się łzami.
Na niebie zebrały się szare, wręcz ciemnoszare chmury. Ułożyły się tak, aby ani kawałeczek słońca nie oblał lasu w jakim znajdowałam się ja i moja gwardzistka. Chwilę później, zaczął padać śnieg, a ten chwilę potem przemienił się w wichurę śnieżną. Ja zalewałam się nadal płaczem, a wiatr wzmagał na sile, sople wokół mnie wydawały się zaostrzać, a szron pode mną i na drzewie wydawał się zmieniać w prawdziwy lód.
- Zniszczyłam życie wszystkich ludzi! To moja wina! - krzyknęłam.
Zaraz potem uciszyłam się. Wichura lekko ustąpiła, a lodowe sople znowu wydawały się być jak galareta. Uniosłam głowę do góry, patrząc na padający z nieba śnieg, na zabielające się korony drzew. Zamknęłam oczy, czując łzy w oczach. Wizja mnie i Mera, naszej rodziny zaczęła przeciekać mi przez palce. Przez to co robiłam, nigdy to się nie spełni.. Ból w moim sercu się ciągle wzmacniał.
- Sama dojdę do tego doktora. Lexie, nie musisz tu zostawać. Przeze mnie za wiele osób cierpiało i nie chcę abyś ty też zmarnowała sobie życie u mojego boku. Jestem śmiercią. Uosobieniem śmierci. Każdy kto jest obok mnie, cierpi, umiera... Nie pozwolę, aby tak bliska osoba jak ty również cierpiała... - szepnęłam, a potem uśmiechnęłam się sama do siebie. - Jestem jak ostatni płatek śniegu... Inny niż reszta, zawsze opadający na ziemię samotnie. A potem... Potem łączę się z tłumem, znikając pośród niego... A zaraz potem, kiedy opadnę, reszta zaczyna się topić. Zaczyna ginąc w ziemi pod postacią wody. - szepnęłam, po czym popatrzyłam na Lexie. - Tak mi na tobie zależy... Nie chcę ciebie nigdy utracić na zawsze. Zawsze będziesz w moim sercu. Tam będziesz bezpieczna jako myśl. Ciałem nigdy nie będziesz bezpieczna obok mnie... Wybacz mi, Lexie... Za bardzo się boję, aby pozwolić ci iść dalej. - dodałam.
(Lexie?)
Od Keyi do Lexie
Poczułam mocny uścisk na związane ręce i jedynie mocno zacisnęłam zęby. Czułam jak dłonie oprawcy wędrują po mojej skórze, a z jego ust wydobywa się rechot. Szarpanie przynosiło jedynie ból, więc odpuściłam. Traciłam powoli wolę walki.
- Nieźle na tobie zarobimy. - przystawił zamaskowaną twarz do mojego ucha. Odór jaki od niego dolatywał jeszcze bardziej uświadamiał mi w jakim położeniu jestem. Nie mogę zrobić nic.
Nawet moja towarzyszka, która niewątpliwie była potężna została bez wyjścia, więc co ze mną? I choć ogarniał mnie egoizm, potrafiłam szybko zająć go obojętnością. Nigdy nie miałam wartości.
Zanim wrócił Ptak minęła wieczność, tak mi się wydawało. Jej wyraz twarzy był poważny i skupiony. Kiedy znów stanęłyśmy przywiązane razem, poczułam jak ciężko oddycha. Szukałam odpowiednich słów, jednak to ona pierwsza się odezwała.
- Wypuszczą Cię. - poinformowała mnie, na co zmarszczyłam brwi.
- Co musisz zrobić? - westchnęłam. - Poradzę sobie sama, nie rób nic wbrew swojej woli. Nie warto...
Spojrzałam jej w oczy i przygryzłam dolną wargę. Nawet podczas porwania czułam się ciężarem.
- Podjęłam decyzję, po prostu czekaj. - odwróciła się.
Odpuściłam, nie ciągnąc dalej niewygodnego tematu. Zamknęłam oczy, przeklinając pod nosem. Wsadzono nas ponownie do schowka i zamknięto, pozostawiając z niewygodnymi myślami. W międzyczasie wciąż próbowałam przedrzeć sznury, miałam na to całą noc.
- Wstawaj! - silna ręka uniosła mnie do góry, boleśnie ciągnąc za sobą. Było jeszcze ciemno, a wyrwana ze snu nie potrafiłam ocenić co się dzieje.
Kiedy wyciągnęli nas na pokład, Jastrząb już tam stała. Miała na sobie czarną pelerynę, która skutecznie skrywała ładną buzię. Obok uśmiechał się nieznajomy, który nie miał na sobie maski. Jego chłodny wzrok zatrzymał się nade mną tylko przez chwilę. Skupiony był na mojej towarzyszce, patrzył w jej kierunku jakby widział wielki skarb. Kim tak na prawdę była?
Mrok powoli się rozjaśniał, a my stanęliśmy. Założono mi maskę, tak, że nic nie widziałam i popchnięto naprzód, ignorując moje marudzenie. Nagłe pchnięcie było na tyle mocne, że padłam na ziemię. Poczułam w ustach ziemię, a już i tak obolałe ciało nie mogło samo się podnieść. Wtedy postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę, nie wiedziałam jeszcze, że doprowadzi mnie to do zagłady.
Poluzowane wcześniej węzły puściły, a ja odzyskałam na moment wolność. Zmuszenie mięśni do ostatniego wysiłku nie było nawet aż takie ciężkie. Kiedy wstałam, miałam mało czasu. Od tej chwili liczył się każdy ruch. Zobaczyłam tylko wściekły wzrok Jastrzębia i ruszyłam na oprawcę. Dwóch wielkich ludzi mocno mnie złapało i choć zadałam im kilka mocnych ciosów, nie zdołałam ich powalić. Byłam zbyt osłabiona. Momentalnie oberwałam w twarz. Obraz pociemniał, a ból rozszedł się po całym ciele. W ustach rozszedł się smak własnej krwi i nie potrafiłam się nawet ruszyć. Nie mogłam nic zrobić, tylko przeszkadzałam. To nie miało sensu.
- Przestańcie. - krzyknęła moja towarzyszka, a ja jedyne co chciałam to ją przeprosić za bycie uciążliwym i najsłabszym ogniwem. To nigdy nie miało tak wyglądać. Życzyłam jej wygranej.
Nikt się tym nie przejął, kazali iść jej na przód, a ja zostałam z tyłu. Widziałam jak coś do niej mówią, ale nic nie słyszałam. Potem straciłam orientację, czułam jedynie złość, a następnie ciemność całkowicie przejęła moje ciało. Zamknęłam oczy, pozwalając na wieczny sen i przeklinając własne życie. W ostatnim momencie pragnęłam jedynie zemsty i siły.
Lexie?
wtorek, 22 września 2020
Od Cythian'diala do Kiku
Od Lexie do Mirajane
Od Mirajane do Lexie
Od Lexie do Mirajane
poniedziałek, 21 września 2020
Od Mirajane do Lexie
Odleciałam ponownie w krainę, gdzie moje marzenia oraz wszelkie wydarzenia sklejały się w jedno, tworząc niesamowitą arkadię. Przepiękne miejsce, gdzie magia była bezpieczna, a cała moja rodzina żyła, obok miałam gwardzistów, których pokochałam całym sercem. Ja i Lexie w czasie lotu chyba oddałyśmy się swoim myślom... Ostatnia świadoma rzecz jaką zrobiłam, było uśmiechnięcie się i uściśnięcie dłoni mojej najdroższej strażniczki. A potem... Potem świat stał się taki, jaki chciałam, aby się stał. Moja głowa opadła na ramię uzbrojonej, a ja z uśmiechem odpłynęłam w krainę czarów. Ta utopia w jakiej się znalazłam, sprawiała, że chciałam dalej żyć. Że chciałam prowadzić więcej eksperymentów z magią, wzmacniać moją siłę. Gdy nagle poczułam lekki wstrząs, kraina zaczęła... Się kruszyć. Stanęłam nagle pośrodku niczego, a jedyne co słyszałam to szum śniegu oraz ciche pękanie lodu. Gdy ruszyłam nogą, ziemia pode mną się rozpadła, a ja zaczęłam spadać. Spadać w głąb ciemności. Zrobiło mi się zimno, całe moje ciało zaszroniło się, a ja w przerażeniu zaczęłam dygotać zębami. Nie wiedziałam, że poza moim umysłem, Lexie potrzebowała mojej pomocy. Mimo to... Po chwili zawiesiłam się w powietrzu, czując jakby wielka, gruba lina mnie tam złapała, łamiąc moje kości kręgowe. Poruszyłam jednak palcami, a wtedy wydobyła się z nich moja magia. Zaczęła mnie oplatać, a kiedy otworzyłam znowu oczy, stałam na śnieżnej pustyni, wiatr smagał moje policzki, a ja? Ja stałam bezruchu. Moje nogi były przyklejone przez lód do ziemi, byłam nienaturalnie wygięta, dłonie wisiały tragicznie w powietrzu, a moja twarz...? Moja twarz była zakrwawiona, przez to, że wystawały z niej potężne sople lodu. Nie dałam rady się wybudzić... Nie wiedziałam w ogóle co się dzieje. Dlaczego ja... Czułam się tak martwa...?
___
Discord z ogromnym trudem starał utrzymać się w powietrzu. Jednak bardzo opornie mu to szło. Po chwili jednak, złapał się ogonem drzewa, dzięki czemu opadł wreszcie na ziemię, pośród gęstwiny drzew. Położył się, aby Lexie spokojnie mogła zdjąć księżniczkę z jego pleców. Nie mogła dalej podróżować... Jej ciało znowu było lodowate, całe zaszronione, a oczy...? A jej oczy były otwarte, jednak pokryte podobnie jak ciało szronem. Mirajane leżała prawie, że bez ducha, choć wydawała się żyć. Wydawało się, że znowu jej duch został zamknięty głęboko w lodowej pokrywie. Hares nie wiedząc zbytnio co innego może zrobić, otulił gwardzistkę oraz swoją właścicielkę swoim dużym, ciepłym ogonem i położył się. Uniósł jedno skrzydło i zakrył nimi obie kobiety. Wiedział, że tylko Lexie mogła pomóc w tej chwili jego pani. Całkowicie jej zaufał. Ciało blondwłosej piękności leżało martwe. Jej blade, ale pełne usta były uchylone, a co bardzo długi odstęp czasu, wypadał z nich mały dymek pełny śniegowych płatków. Na skórze kobiety zaczęły pojawiać się pierwsze lody... Jeżeli nic nie zrobią... Zamarznie.
___
Nadal wisiałam w powietrzu, w ogromnej, pustej gęstwinie niczego. Nie dałam rady mówić, nie dałam rady się ruszyć i nie dałam rady się odezwać ani słowem. Zupełnie jakby ktoś wyrwał mi język z ust, a nerwy oraz mięśnie z ciała. Jedyne co mogłam zrobić, to patrzeć. Patrzeć na ciągle opadającą wichurę śnieżną, na białą pustynię, na zacienione niebo, bez śladu słońca. Po prostu stałam. Zdałam sobie sprawę, że to musiało być moje serce. Puste serce, samotne i bez kogokolwiek, kto umiałby mnie wyzwolić z tego okropnego miejsca. Po mym zlodowaciałym i poranionym policzku spłynęła łza, jaka jednak po chwili zamarzła, zostawiając kryształ na mej twarzy. Kiedy tak stałam, zdałam sobie sprawę, że byłam zamknięta we własnej duszy, przez własne zaklęcia, którymi chciałam przysporzyć się ku pomocy społeczeństwu. Nie wyszło jednak tak, jak chciałam, aby wyszło.
Po chwili, lód u moich stóp zaczął rosnąć i przerodził się w wielką, lodową wieżę, na której czubku, między kratami, byłam uwięziona ja. Moja dusza.
Wydawało mi się, że mijały godziny, dnie, tygodnie... A tak naprawdę, minęło kilka minut. Ten stan się nie zmieniał, nadal stałam pośród niczego. Mój słuch jednak wyostrzył się, słyszałam kroki na białej pustyni. Dwie osoby, idące w moją stronę. Dwie osoby, jakie mogą wyzwolić mnie z tego okropnego miejsca. Już chciałam wyjść. Miałam dość tego miejsca, chciałam być wolna. Chciałam nadal być księżniczką, chciałam znowu być obok mojej pary gwardzistów. Poczułam, jak wieża zaczyna pokrywać się kolcami. Nie chciała pozwolić, aby ktoś mnie uwolnił z tego więzienia. Zaczęłam bezgłośnie krzyczeć. Bezgłośnie błagać o pomoc. Jedynie to mogłam... Moja magia przejęła nade mną kontrolę. Jednak co ja mogłam począć, tylko dzięki magii byłam wyjątkowa. Nagle poczułam.
Poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Nagłe ciepło. Ktoś objął mnie od tyłu, obdarzając mnie niesamowitym uczuciem spełnienia, ciepła i miłości. Zamknęłam oczy, a moje dłonie poruszyły się. Zaraz potem u moich stóp lód zaczął topnieć, a razem z nim wieża, która zniknęła zaraz potem. Zza ciemnych chmur wyszło słońce, a ja mogłam czuć i mówić.
- Kto...? - szepnęłam.
Kiedy się odwróciłam, ujrzałam Mera. Tak, myśl o tym mężczyźnie wyzwalała moje wszelkie uczucia. Każdą lodową kajdanę mógł zerwać on. Każdą kłódkę na moim sercu mógł otworzyć tylko on. Bo ma klucz. Klucz do mojego ciała, duszy i serca. Uśmiechnęłam się lekko, zdejmując hełm z jego głowy. Jego twarz była blada, ale tak jasna, że nie ujrzałam jego lica. Nie obchodziło mnie to jednak. Ujęłam jego policzki, składając na jego ustach delikatny, ale czuły pocałunek... Tego moje serce pragnęło. Pragnęło, aby Mer zawsze był obok.
___
Tymczasem poza umysłem księżniczki działo się coś innego. Mirajane, w całkowitej nieświadomości, ujęła policzki Lexie, składając na jej ustach pocałunek. Nadal była zimna, nadal była zaszroniona, nadal wydawało się, że jej oczy pokrywała warstwa śniegu. Jednak coś się zmieniło. Jej serce zaczynało z powrotem normalnie bić. Gładkie dłonie księżniczki czule pogłaskały policzki gwardzistki, a po chwili blondwłosa opadła w ramiona Lexie, spokojnie oddychając.
- Mer... - to wydobyło się z jej ust, wraz z małą parką pełną płatków śniegu i szronu...
(Lexie? :3)
niedziela, 20 września 2020
Od Kiku do Cythian'diala
sobota, 19 września 2020
Od Cythian'diala do Lottielle
Przybyła rozglądała się po pomieszczeniu i dopiero teraz Lottielle mogła zobaczyć parę masywnych, pajęczych nóg, które wyrastały gdzieś z okolicy jej bioder.
- Kloto... - Ros wyglądał na zmieszanego, a ciernie na jego ciele skręcały się i wbijały w skórę. - Ja, ten. No. Wybacz księżniczko - tu zwrócił się do Lottielle, próbując przywołać na twarz szarmancki uśmiech - ale będę leciał.
- Twój "Cyth" nie kazał ci się mną zająć? - spytała nieco przestraszona, gdy mężczyzna wyminął pajęczycę i był już w drzwiach.
- Telepatyczne wezwanie. Naprawdę muszę iść. - Mężczyzna tylko uśmiechnął się przepraszająco i zniknął w wejściu. Kobiety zostały same w pomieszczeniu.
Kloto uniosła się na pajęczych nogach, by dotknąć baldachimu znad łóżka. Pokiwała z aprobatą głową i przeszła do najbliższego gobelinu.
- Nie jest źle, nie jest źle - mruczała pod nosem.
- O jakiej "Królowej" mówiłaś? - Lottielle zacisnęła pięści. Nie mogła dać się wyprowadzić z równowagi dziwacznemu wyglądowi służby Cythian'diala.
- Królowa tego miejsca. Cythian'dial, nasza władczyni, dziecinko. - Kloto oderwała się na chwilę od przeglądania tkanin i uśmiechnęła do niej. Zrobiła dwa kroki w stronę dziewczyny, która stała twardo w miejscu. Pajęczyca obniżyła swoją pozycję, by znaleźć się na wysokości dziewczyny i dotknąć jej szaty. - Uuu, słaba jakość, choć wytrzymałe. I te koronki. Musi cię bardzo uwierać w biust, kochanie. - Delikatnymi opuszkami palców badała materiał. Lotte cofnęła się gwałtownie, zakładając ręce na piersi.
- Nic ci do tego. - Fuknęła dumnie.
- Wprost przeciwnie. Królowa przysłała mnie, bym się tobą zajęła, kochanie. - Pajęczyca ponownie ruszyła w stronę dziewczyny, jednak, zamiast wrócić do badania jej, podeszła do szafy. Zajrzała do środka. Mlasnęła cicho z niesmakiem. - Nic z tego się nie nada. Za mało w nich... polotu.
- Co dokładnie masz ze mną zrobić? Nie pozwolę się rozstawiać po kątach, jak wam się podoba. - Dziewczyna była w ewidentnie bojowym nastroju.
- Mam cię przygotować do podwieczorku. - kobieta odwróciła głowę do czarnowłosej, nie przestając przebierać rękami w szafie. - Znaleźć ci coś odpowiedniego do ubrania, wykąpać, uczesać. Nie chcesz chyba wyglądać jak służka przy Królowej?
- Lubię moje ubrania - zareagowała gwałtownie dziewczyna, zaciskając mocniej palce na przedramieniu. - A poza tym nie zamierzam robić tego, co on mi każe.
Kloto wyciągnęła z szafy kilkanaście sukni i rozwiesiła sobie na nogach. Bez wysiłku popłynęła w powietrzu do rozmówczyni, spod sukni wyciągając miarkę krawiecką.
- Nie musisz. - Pajęczyca wzruszyła górnymi ramionami, podczas gdy dolne już zajmowały się zdejmowaniem wymiarów z dziewczyny. - Ale miej na uwadze, ile w ten sposób stracisz.
- Grozisz mi?
- Nie dziecino. Nasza władczyni nie ukarze cię zapewne w żaden sposób. Po prostu będziesz musiała odejść. - Kloto skończyła ściągać wymiary i cofnęła się o krok, a wszystkie jej ręce ułożyły się w pozę zadumy. - Grejpfrut z nutą cytryny...
- Odejść? Nie marzę o niczym innym - oznajmiła stanowczo Lotte, wytrącając z zamyślenia rozmówczynię i wywołując wyraz zdziwienia na jej twarzy.
- Więc czemu wciąż tu jesteś? Królowa na pewno nie będzie cię zatrzymywać. Nikt w Cytadeli również tego nie uczyni, a poza jej murami będziesz już wolna, kochanie. - Przez jej ciało przebiegł dreszcz, a dodatkowe kończyny zadrżały lekko. - Wiem. Ale najpierw kąpiel. - Kloto odrzuciła trzymane tkaniny na łóżko i podeszła do dziewczyny, znów niebezpiecznie blisko. - Na twoim miejscu zobaczyłabym, co przygotowała dla ciebie władczyni, zanim bym odeszła, dziecinko. Znając ją, nie przyprowadziła cię tutaj bez powodu. - Wyciągnęła dłonie do rzemyków na koszulce dziewczyny i delikatnie, z wprawą zaczęła je rozwiązywać. - Cokolwiek nie postanowisz, kąpiel nie zaszkodzi, nieprawdaż dziecinko?
- Przestań nazywać mnie "dziecinką" - dziewczyna odtrąciła jej dłoń i cofnęła się jeszcze. - I potrafię sama się wykąpać.
- Dobrze, dobrze, dorosłą panno. - Pajęczyca uśmiechnęła się, prezentując kły. - W takim razie zaczekam, aż skończysz. A i nie ubieraj się ponownie. Dopasujemy suknię na tobie.
- Mówiłam, że wolę moje ubranie.
- Zrób mi tę przyjemność. Będzie ci tak do twarzy w czerwieni. - Kloto z rozmarzeniem przyłożyła dłoń do twarzy, ale szybko się zreflektowała i przefrunęła przez pokój. - Wrócę za pół godzinki, kochanie. Upewnij się, że dobrze umyjesz uszy.
Jeszcze w drzwiach posłała jej uśmiech, nim trzasnęły cicho.
[...] Pół godziny później faktycznie wróciła, na pajęczych nogach niosąc skrawki materiału w kolorystyce czerwono-żółtej. Lottielle właśnie się wycierała, gdy pajęcze nogi wsunęły się do pomieszczenia. Dziewczyna gwałtownie zawinęła się w ręcznik.
- Jeszcze nie skończyłam - zaprotestowała, jednak Kloto nie zamierzała zważać na jej protesty. Podpłynęła w powietrzu do dziewczyny, sprawiając, że ta ponownie zaczęła się cofać.
- Nie wygłupiaj się, kochanie. Odłóż ręcznik. Muszę dostosować suknię do twoich kształtów. Będziesz wyglądać perfekcyjnie na herbatce. - I wyciągnęła dłoń, jakby oczekując, że Lotte odda jej ręcznik.
- Nie powiedziałam, że zgadzam się na ten pomysł - zaprotestowała ponownie, choć z mniejszym przekonaniem, niż wcześniej.
- W takim razie będę zmuszona zdradzić ci mały sekrecik. Tylko musisz obiecać, że nikomu nie powiesz. - Kloto przyłożyła palec do ust i gdyby było widać jej oczy, zapewne teraz jedno z nich by mrugało. - Jeśli nie przyjdziesz na podwieczorek, twój stary znajomy wpadnie na ciebie wychodzącą z Cytadeli. Fortunniej dla ciebie będzie spotkać się z nim na bezpiecznym gruncie, kochanie. Pod pieczą Królowej nie może cię skrzywdzić.
Warga dziewczyny drgnęła. Widać było, że bije się z myślami. Wykorzystała to pajęczyca, błyskawicznym ruchem wsuwając dłonie pod ręcznik i zdejmując go z dziewczyny. Ta odruchowo spróbowała się zakryć, jednak silne ramiona Kloto chwyciły jej ręce i przytrzymały w górze, podczas gdy druga para zaczęła przykładać i doszywać kawałki materiału prosto na ciele dziewczyny. Kilka minut później było po wszystkim, a Kloto stała przed swoim dziełem z uśmiechem na ustach.
- Zdecydowanie żółć i czerwień ci pasują. Podkreślają twoją jasną karnację i ciemne włosy. W istocie grejpfrucik z cytrynką. - Pokiwała jakby do siebie głową. Nieco zrezygnowana Lotte spojrzała w stojące w pomieszczeniu lustro. Osoba w nim stojąca wyglądała dla niej zapewne dość obco. Czysta, schludnie uczesana, w drogo wyglądającej sukni. Miękki materiał dokładnie opinał jej ciało i musiała przyznać, że jest jej na prawdę wygodnie. Może nie było to to samo, co jej własne ubranie, jednak nie mogła za bardzo narzekać.
- Co dokładnie twoja "Królowa" planuje na tą herbatkę? - zapytała cicho, powracając spojrzeniem do pajęczycy. Ta tylko się uśmiechnęła tajemniczo.
- Nie martw się, kochanie. Ciebie zaboli to najamniej.
[...] Cythian'dial siedział wygodnie na kanapie, gdy do pomieszczenia został przez Ghorma wprowadzony Malum. Wysoki, nieco siwiejący mag o twarzy wykrzywionej okrucieństwem i niegdyś pewnie pięknych, zielonych oczach przemaszerował przez pomieszczenie, stukając laską w kamienne cegły.
- Nie spodziewałem się tak nagłego zaproszenia od ciebie, Arcymagu - oznajmił, zajmując jeden z wolnych foteli, na przeciwko Władcy Temeni.
~ Wiem, że doceniasz dobrą herbatę, tak jak robię to ja, dlatego nie mogłem sobie odmówić podzielenia się nią z tobą. Proszę, częstuj się. ~ To mówiąc wskazał na stojący na stoliku imbryk. Malum również na niego spojrzał. Coś mu nie pasowało. Nie był typem człowieka, który przepadałby za herbatą. Mimo wszystko postanowił nalać sobie pół filiżanki i obserwować Cythian'diala.
- Jesteś bardzo uprzejmy, Arcymagu - powiedział ostrożnie, unosząc czarkę do ust. Nie zareagował. - Choć dziwię się, że jesteśmy sami. Zwykle zapraszasz więcej osób.
~ Nikt poza tobą nie doceniłby jej jak należy ~ oznajmił Arcymag, wykonując w powietrzu gest ręką i wzmacniając zapach napoju w pomieszczeniu. W tym momencie boczne drzwi uchyliły się i nieco sztywno wymaszerowała z nich smukła, dziewczęca postać. Malum wstał gwałtownie, a jego policzki poczerwieniały. ~ A ty, Malumie? Co o niej sądzisz?
- Co to ma znaczyć? - wysyczał niemal mag, kierując swoje spojrzenie na władcę. - Czemu ona tutaj jest?
- Arcymagu, ona jest moją włanością. Sam stoisz na straży praw Rezydentów. Przywłaszczanie sobie czyjegoś niewolnika jest niezgodne z prawem Temeni. - Malum uderzył pięścią w stół. Szkło na nim ustawione podskoczyło lekko i zaiwsło w powietrzu.
~ Zgodnie z rozdziałem piątym, paragrafem trzecim, ustępem siódmym oraz rozdziałem czwartym, paragrafem pierwszym prawa Temeni zbiegły niewolnik, którego pan wykazał się niekompetencją w kontrolowaniu podległych istot, pozwalając mu wysfobodzić się z kajdanów i wydostać poza granice Temeni przechodzi na własnoś tego, kto pochwyci go i ponownie zmusi do posłuszeństwa. Zatem twoje roszczenia Malumie są bezzasadne. Lottielle jest teraz częścią mojego Dworu i tak długo, jak długo znajduje się pod moją pieczą pozostaje poza twoim zwierzchnictwem. ~ Wszystko to przekazał jednostajnym, spokojnym głosem dziecka, po czym nie zmieniając tonu kontynuował. ~ Oczywiście jeśli masz podejrzenie, iż niewolnik został ci odebrany siłą lub podstępem możesz dociekać swoich praw w obliczu władcy Temeni, w obecności świadków i przy użyciu eliksiru prawdy. Jestem przekonany, że obecna tu Lottielle chętnie posłuży za światka, by opowiedzieć, że z powodu hemoroidów jej dawny pan, Malum nie zabezpieczył odpowiednio swojego dworku i była w stanie wyślizgnąć się spod jego starannej pieczy.
- To nie miało żadnego związku - wysyczał jeszcze bardziej czerwony mag. Cythian'dial nie zareagował.
~ Nie odpowiedziałeś mi, co o niej myślisz? ~ zapytał zamiast tego. Malum zrzucił filiżankę, która tym razem poddała się prawom grawitacji i spadła na kamienie, rozbijając się.
- Zapłacisz mi za to, Arcymagu - oznajmił gniewnie, po czym wymaszerował z pomieszczenia. Ghorm skłonił się Cythian'dialowi i wyszedł za nim, zamykając cicho drzwi.
~ Jestem nieco zawiedziony ~ przyznał. ~ Oczekiwałem, że twój ostry temperament w znacznie większym stopniu zarezonuje z temperamentem Maluma i będę mógł obejrzeć jak wzajemnie wytykacie sobie wszysto, co między wami zaszło. Szkoda. ~ I wstał. Wyglądał, jakby chciał wyjść, jednak Lottielle chwyciła go za rękę. A przynajmniej próbowała, bo jej dłoń przeniknęła przez dłoń demona.
- Powiedziałeś Malumowi, że jestem twoją własnością. Nie jestem nią - zaznaczyła.
~ Jeśli nie należysz do mnie, należysz do Maluma ~ Cythian'dial obrócił się do niej. Był sporo niższy i patrzył na nią, zadzierając dość zabawnie głowę do góry. ~ Z nas dwojga ja wymagam tylko posłuszeństwa, gdy jesteś mi potrzebna. Jesteś obiektem interesującym magicznie, więc twoje zadania nie będą wykraczały poza wsparcie w magicznych eksperymentach czy rytuałach. W czasie wolnym możesz zajmować się czymkolwiek zapragniesz. Masz dostęp do wszystkich obiektów, znajdujących się w Cytadeli, jedzenia, wygodne zakwaterowanie. Jedyne, czego ci nie wolno, to opuszczać Cytadeli bez mojej zgody. Jednak jestem skłonny zabierać cię ze sobą w różne zakątki Sayari i umożliwiać ci spędzanie czasu w miejscach, które uznasz za interesujące. Jestem również skłonny wziąć odpowiedzialność za rozwój twojej magii i jej kontrolę. Uważam to za równowartościową wymianę. ~ Arcymag wpatrywał się nieruchomo w twarz dziewczyny. Nie odpowiedziała głośno, jednak władca pokiwał głową. ~ Ros pokaże ci, gdzie jest biblioteka. Powinny cię zainteresować działy od trzeciego do siódmego oraz trzydziesty czwarty do trzydziestego dziewiątego i sto dwunasty. Jest tam więcej o czerpaniu ze Źródła.
czwartek, 17 września 2020
Od Lexie do Crylin
Od Crylin do Lexie
Nurkować z tej wysokości? Przecież nie jest tak wysoko. Czyżby Garde intrépide [nieustraszona gwardzistka] miała akrofobię?
Uśmiechnęłam się pod nosem i wzniosłam się jeszcze wyżej.
- Będę potrzebowała twojej pomocy w nawigacji, nie znam tych terenów tak dobrze, jak ty. Poza tym lepiej wiesz, gdzie mogą być, skoro zdobyłaś tak ważne informacje. - Odparłam, wzrokiem badając tereny wokół. Już zapomniałam, jak przyjemne jest latanie po niebie.
- Leć bardziej na zachód. - Usłyszałam, na co zmieniłam swój lot.
- Mam do Ciebie pytanie wielkiej wagi, ten człowiek w zbroi... Kto to jest? Jak wygląda? Ma niezwykle przyjemny dla ucha głos, taki władczy, a zarazem bez uczuć. Przypominał mi głos jednego ze smoków na Darawie. - Podzieliłam się swoimi przemyśleniami. - Będę musiała się wam odwdzięczyć po tym wszystkim, choć jeszcze je ne sais pas comment [nie jest mi wiadome jak].
- Mówisz o Mer? To mój przyjaciel, kompan. Razem służymy księżniczce i się wspieramy. Jego wygląd jest nikomu nieznany, nawet mi, pomimo długiej znajomości. - Odpowiedziała, a mnie to niebywale zainteresowało.
- Mon cher [Moja droga], a nie zastanawiałaś się może, że twój przyjaciel tak jak ja, prawdziwe pochodzenie ma na Darawie? Jego wygląd może być znacznie inny niż tutejszych istot, dlatego skrywa się pod ciężką zbroją. - Przyśpieszyłam lot, robiąc silniejsze ruchy dość jasnymi skrzydłami. - Pomyśl o tym przez chwilę, sama kryłam się za przepaską. - Powiedziałam, a następnie obie ucichłyśmy. Dałam pomyśleć kobiecie o swoich słowach.
Ta nieprzerwana cisza trwająca wystarczająco długo, sprawiała, że miałam ochotę sobie trochę pożartować. Zadanie miałyśmy ciężkie i niezwykle ważne. Przeciwnik nie mógł zdążyć, zawiadomić innych ludzi, bo mogliby zabić moją malutką ange [anielice/aniołka]. Mimo to nawet jak przyszłoby mi oddać życie, nie mogło być ono nudne. Chwyciłam znacznie mocniej Garde, aby nie wypadła przez przypadek, po czym zrobiłam w powietrzu beczkę, przyprawiając tym samym swoją towarzyszkę o szok.
- Nie wygłupiaj się, mamy ograniczony czas. - Odparła na sztuczkę. Przewróciłam oczami, po czym zwinęłam swoje skrzydła, pozwalając nam spadać, niczym skok ze spadochronu, w ten sposób znacznie przyśpieszając zbliżanie się do ziemi. Trzymałam cały czas mocno kobietę, rozkładając skrzydła, dopiero gdy byłyśmy blisko ziemi. Wręcz odbiłam się od niskiego lotu ku górze, aby nie ryzykować spojrzeniami jakichś ludzi, którzy mogliby przez przypadek nas ujrzeć. W najgorszym wypadku zasialiby panikę i wieści dotarłyby do zamku.
- Nie możesz być ciągle taka sztywna i tak jako człowiek masz znacznie łatwiej w życiu. Nie musisz cierpieć podczas okresów godowych i wołać bądź szukać partnera. Zaufaj mi, to jest męka przez piekło, tak samo, jak cała Darawa. - Powiedziałam, a gdy kobieta wskazała mi miejsce, gdzie powinnam wylądować, zrobiłam to tym razem nieco ostrożniej. Trzeba było przygotować się do walki, co oznaczało spory wysiłek. - Jak ci się podobała podróż?
<Garde?>