Strony

wtorek, 29 września 2020

Zacharias do Matriasen

W jednej chwili ogarnęła mnie wściekłość, którą rozpoczęły te dziwne ptaki-piniaty, a potem doprawili ją wojownicy. Ledwo umknęliśmy z życiem, a oni chcieli nas oskarżyć o magię. Miałem ochotę chwycić miecz i ich wszystkim pozabijać. Nie wiedząc czemu, nowo przybyli posłuchali się spotkanego przeze mnie wynalazcy. Zdezorientowany przyglądałem się tylko, jak pomagają mu wstać, a kiedy jeden z nich dotknął mnie w ramię, zrzuciłem dłoń nieznajomego i spojrzałem na niego groźnym spojrzeniem. Jego wyraz twarzy wykazywał jedynie obojętność, nie obchodziło go, czy dam się opatrzeć, czy nie, po prostu miał wykonać zadanie. Dopiero wtedy poczułem piekący ból w ramieniu i postanowiłem zaufać na tę chwilę nieznajomym. Trzymając jedynie dłoń na trzonie miecza (dla własnego spokoju), pozwoliłem nieznajomemu spojrzeć na ranę. Sam byłem ciekaw, co pozostało po lodowych ostrzach. Miałem głęboką rysę na ramieniu, draśnięcie na nodze i siniak na klatce piersiowej – czyli nic ciekawego. Gorzej się miał drugi mężczyzna, on był w pewnym sensie moją tarczą. Ptaki były z tyłu, on siedział z tyłu, więc dostawał wszystkie ciosy; mogłem być jedynie wdzięczny losowi, że żył i wdzięczny jemu, bo inaczej ja bym leżał w kałuży krwi. Mną zajęli się szybko, ponieważ nie było zbytnio co oglądać, a nieznajomego wtaszczyli na konia, wpierw zatamowawszy krwawienie na plecach. Spojrzałem na niego. Miał zamknięte oczy, brudne od krwi ubranie, poszarzałe włosy od dymu i piachu oraz brudną twarz, na której gościł spokój. Wyglądał, jakby nic się nie stało. Jakby po prostu spał, a wszystko to było złym koszmarem.
- Jak się nazywasz? - usłyszałem obok głos. Odwróciłem głowę w kierunku nieco wyższego mężczyzny w pancerzu i płaszczu, który wyglądał, jakby został wyhaftowany z wymiocin jednorożca; zdecydowanie miał za dużo kolorów i wzorów.
- Mówią mi Zack – przedstawiłem się.
- Skąd jesteś? I co tu robisz? - kolejne pytania, jakbym był jakimś złodziejem albo innym bandytą. Nie denerwuj się, pamiętaj, to oni mają władzę, nie ty.
- Zwykłym wędrownym. Zmierzałem do Sharr – wyjaśniłem spokojnie, kątem oka widząc, jak ciemnoskóry wojownik ciągnie konia z rannym wynalazcą.
- W jakim celu? - spojrzałem na rozmówcę, mając go dość. Ciekawe jak cienki może być jego pancerz.
- Żadnym konkretnym. Zwykłe odwiedziny starych ziem – wmawiając mu, że urodziłem się w tym królestwie, zadawał kolejne pytania. Zastanawiałem się dlaczego. Byłem dla niego zwykłym obcym, prawdopodobnie brał mnie za jakiegoś parobka, którego spotkali przypadkiem podczas ataku wroga. Nie mieli czegoś ważniejszego na głowie, niż wypytywanie mnie o życie "osobiste"? - Rodzice podróżowali, więc ja też. Wszelkie problemy zgłaszać martwym – zakończyłem swą krótką powiastkę o mym "życiu", po czym odwróciłem się i podszedłem do swojego konia. Na moje szczęście nie był ranny, jedynie wystraszony i zdezorientowany. Chwyciłem lejce i go pogłaskałem.

Wylądowałem na szarym końcu kolumny wojskowej. Wynalazca w dalszym ciągu leżał na koniu, otoczony przez straż. W głowie pojawiały się złe myśli – ptaki zaraz wrócą i to z większym asortymentem, prowadzą mnie do miasta, aby mnie ściąć, bo nie uwierzyli w moją historyjkę, mężczyzna umrze, a mnie oskarżą o jego śmierć, jeśli okażę się kimś ważnym. Zdecydowanie za dużo myślałem, za dużo analizowałem i wymyślałem. Wyobraźnia to mój wróg, zaśmiałem się w duszy, po czym wbiłem wzrok w ziemię. Moje myśli powędrowały ku ptakom – wynalazca oskarżył o ich przybycie Khayr. Dlaczego? Dobrze znałem plany bitew, wszystkie strategie, w tym używane bronie i techniki, i nigdzie nie pojawiała się wzmianka o czymś podobnym. Czyżby mój ojciec...
Moje myśli przerwało głośnie kaszlnięcie i nagłe poruszenie wśród żołnierzy. Nieprzytomny się obudził i podali mu wody. Nie zatrzymaliśmy się, kontynuowaliśmy drogę do miasta – z jednej strony cieszyłem się, że wreszcie wyjdę z tego lasu, z drugiej jednak nie podobała mi sie eskorta wojowników. Po kilku następnych minutach szyk się rozszedł, każdy podszedł do swojego ulubionego towarzysza, powstały grupki i teraz przypominaliśmy bardziej zwykłych wędrownych niż wojsko. Korzystając z sytuacji, przyspieszyłem trochę, póki nie znalazłem się przy koniu z rannym. Miał już otwarte oczy, spojrzał na mnie.
- Nieźle oberwałeś, jak się czujesz? - w tym samym momencie usłyszałem charakterystyczny dźwięk miecza, wyciąganego z pochwy. Spojrzałem na niskiego wojownika, który mierzył do mnie z broni, instynktownie moja dłoń także spoczęła na głowicy.
- Odsuń się od cesarza – w tym momencie chłopak na koniu sie podniósł.
Kogo? Cesarza? To był chyba żart. Spotykam brudnego mężczyznę w jakichś szmatach, który zachowuje się, jakby wziął jakąś używkę, a oni mi mówią, że to "cesarz"? To słowo ani trochę do niego nie pasowało, a mnie wprowadziło w takie oszołomienie, że nawet nie wyciągałem miecza, tylko gapiłem się na żołnierza jak na kompletnego idiotę. Mogłem to wziąć za żart, chciałem to wziąć za żart, ale to by wyjaśniło całe to zamieszanie, to szczegółowe wypytywanie się, kim jestem, ta opieka i ciągła ochrona mężczyzny. Spójrz, los podał ci go na talerzu, a ty nie skorzystałeś z okazji.
Tak naprawdę nie było żadnej okazji.

<Matriasen?>

piątek, 25 września 2020

Od Mirajane do Lexie

Mimo sopli, widziałam przez nie rozmazaną sylwetkę mojej gwardzistki. Patrzyłam na to, jak przerzuca ubrania przez sople, a potem po prostu... Klęka. Klęka, a ja odczułam od razu co ona robiła. Dłuższą chwilę byłam w ogromnym szoku, nie ruszyłam się ani na milimetr. Patrzyłam się jak spetryfikowana w jeden punkt. Po chwili jednak wrzasnęłam, a sople rozbiły się niczym kryształowy żyrandol, a ja wyleciałam, łapiąc Lexie w moje ramiona. Mocno ujęłam jej policzki, błagałam ją, aby została. Błagałam, aby mnie nigdy nie opuściła. Powoli odczuwałam coraz większą samotność. Jak stracę Lexie, zapadnę w wąwóz rozpaczy i żalu, że dopuściłam do śmierci mojej gwardzistki. Hares nieco panikował, biegał w miejscu, uderzając końcówką ogona o ziemię i piszczał w przerażeniu.
- Życie bez mojej pani byłoby cierpieniem - wymamrotała po chwili Lexie. - Nie pozwolę, by moją panią spotkało to samo co Peikaeo. Magia nie odbierze mi kolejnej osoby, którą kocham. Nie ważne co się ze mną stanie, moja pani przeżyje. A potem znajdę Mer. - gwardzistka przestała zwracać się już nawet do mnie.
Mówiła gdzieś w powietrze, nie kierowała do mnie twarzy. Byłam przerażona jak nigdy. Trzymałam blisko siebie Lexie, zupełnie jakby zaraz ktoś miał mi ją odebrać. Ucałowałam kilka razy jej policzki z nadzieją, że poczuje się lepiej. Myślałam, że wtedy spojrzy na mnie, że uśmiechnie się i powie, że jest już lepiej. Jednak tak się nie stało. Wyglądała na bardzo słabą, była blada, a jej wzrok... Wzrok wydawał się uciekać ciągle w innym kierunku, jakby nie miała władzy w swoim ciele. Co ja znowu narobiłam. To wszystko to była moja wina. Moja i mojej egoistycznej momentami natury. Zawsze każdego ranię... Szybko ubrałam ją w jej spodnie oraz buty, aby nie zamarzała.
- Ona go kocha. Kocha tak, jak nigdy nie będzie kochała mnie. Nieważne. Nie jestem nawet warta jej miłości. Usunę się w cień, będę przy niej i dopilnuje, by magia jej nie zniszczyła. Będzie szczęśliwa z tym, z kim chce być szczęśliwą.
Słysząc te słowa, moje serce zabiło mocniej. W przerażeniu patrzyłam, jak chwilę potem wybełkotała kilka ostatnich słów. Zaczęła majaczyć, przez co wiedziałam, że nie jest z nią dobrze. Pocałowałam czule jej czoło, wtulając ją w siebie. Wstałam razem z Lexie, po czym usiadłam na grzbiet Haresa. Ułożyłam gwardzistkę tak, abym miała ją przed sobą, objęłam ją i dłońmi złapałam się futra Discorda. Zwierzę machnęło skrzydłami i wyleciało znowu do góry. Ja z kolei ułożyłam głowę strażniczki na swoim ramieniu. Delikatnie całowałam jej skroń, aby czuła, że jestem obok niej. W oddali powoli można było dojrzeć wieżę, w jakiej prawdopodobnie znajdował się lekarz. Odetchnęłam, kładąc policzek na głowie Lexie.
- Zaraz będziesz zdrowa, obiecuję ci to. - szepnęłam.
Lexie miała rację. Nie mogłam jej pokochać, tak, jak pokochałam Mera. Moje serce w całości należało do silnego rycerza, jaki był dla mnie bardzo, ale to bardzo bliski. To jednak nie sprawiało, że nie kochałam gwardzistki. Była dla mnie jak najbliższa siostra. Jak przyjaciółka, na którą zawsze mogłam liczyć. Żałowałam jednak, że nie mogłam odwzajemnić jej uczucia. Na pewno byłaby wtedy szczęśliwa, a wtedy... Wtedy by mogły być szczęśliwe we dwie... No ale przeznaczenie chciało inaczej. Pokochałam Mer. Obiecałam jednak sobie jedno. Będę dla niej zawsze najbliższą osobą. Zawsze będę obok niej i zawsze będę dawała jej to, czego potrzebuje. To był mój plan na przyszłość. 
Minęło kilka chwil, a Discord wylądował na ziemi przed wieżą. Rozejrzałam się lekko, biorąc Lexie na barana. Cóż, to było trudne, nie byłam przyzwyczajona do noszenia kogokolwiek. Jednak dla niej dam radę zrobić wszystko, nawet przenieść góry. Hares zmniejszył się nieco, a łebkiem podtrzymywał jedno z ud Lexie, pomagając mi ją nieść. Drzwi do wieży otworzyły się samoistnie, kiedy podeszłam w tamtym kierunku. Nieśmiało weszłam do środka i rozejrzałam się. Zaczęłam wchodzić po schodach z pomocą Discorda. Minęło kilka dłuższych chwil, a wtedy znalazłam się na górze wieży. Na samym czubku były drzwi, więc zapukałam, a po kilku sekundach otworzył nam mężczyzna w dość młodym jak na lekarza wieku. Miał blond włosy, a na jego ciele leżał biały kitel, który był rozpięty i ukazywał zieloną koszulę w paski. Na oczach miał okulary z zielonymi szkłami, które błysnęły, kiedy zdejmował je z twarzy.
- A kogo ja widzę. Księżniczka Mirajane? - powiedział.
- Zna mnie pan? - zapytałam zaskoczona. - Tak, w każdym razie. To ja. Potrzebuję pilnej pomocy. Moja gwardzistka... - zaczęłam, ale nie zdążyłam skończyć.
Doktor wciągnął nas do pokoju, biorąc Lexie na ręce. Położył ją na kozetce i obejrzał pod lupą, jaką miał w kieszeni białego, choć nieco poplamionego dziwnymi substancjami, kitla. Przyglądał się mojej strażniczce bardzo dokładnie, jakby badał każdy milimetr jej skóry. Potem odszedł od niej, biorąc ze szklanej gablotki fiolkę o niebiesko-fioletowym kolorze. Otworzył usta Lexie i wlał jej kilka kropel cieczy do ust. Wyrwał dwa liście z małej szklarenki na jego biurku i też wsadził jej to do ust. 
- Zaraz się obudzi. A ty panienko? Też nie wyglądasz najlepiej. - powiedział, biorąc swoją lupę. 
Zaczął mnie oglądać, podobnie jak oglądał wcześniej gwardzistkę. Rzeczywiście, najmniejszy fragment mojego ciała został przez niego dokładnie obejrzany. Podobnie jak wcześniej, wyjął kolejną fiolkę, tym razem błękitno-czarną, podając mi ją.
- Magia Lodu. Jednak już nie ta książkowa, a taka zaklęta głęboko w tobie, księżniczko. Powiem ci szczerze, jeszcze kilka tygodni bez leku, a zginęłabyś w ogromnych męczarniach. Wpierw wnętrze zamarza, potem zewnętrzne części, a na końcu, powoli przebijają cię od środka lodowe kolce. Zdarzało się też, że ciała pod klątwą Lodu wybuchały, no ale nie wiadomo co by się z panienką stało. To co ci dałem, hamuje rozwój klątwy, nie eliminuje jej. Dam ci przepis na eliksir. Dzięki temu będziesz mogła normalnie żyć, normalną ilość czasu, a śmierć nie będzie tak bolesna, moja pani. - powiedział.
Usiadł do biurka i zaczął pisać coś na pergaminach. Podejrzewam, że zapisywał mi cały przepis na eliksir. Podeszłam do mężczyzny.
- Czy moja gwardzistka przeżyje? - zapytałam.
- Oczywiście, że tak. Nie stało się nic złego. Potrzebuje odpoczynku. Pozostańcie tutaj dwa dni, a wszystko wróci do normy. - odpowiedział mi doktorek, wracając do zapisek.
Odetchnęłam, siadając obok Lexie. Złapałam jej dłoń i położyłam ją na swój policzek. Zamknęłam oczy, wpatrując się w zmęczoną twarz mojej strażniczki. Jedną ręką pogłaskałam jej policzek, a potem ucałowałam jej czoło.
- Wybacz mi  za wszystko Lexie... - szepnęłam do niej, głaszcząc bardzo delikatnie jej włosy. - Od teraz będę bardziej o ciebie dbała. Będę więcej myślała o tobie i o tym jak się czujesz. Nigdy więcej nie będę egoistką... - nadal mówiłam bardzo cicho.
Liczyłam, że zaraz się wybudzi po lekach, jakie podał jej blondwłosy mężczyzna.
(Lexie?)

środa, 23 września 2020

Od Lexie do Mirajane

Gwardzistka zatrzymała się tuż przed lodowymi kolcami. Tym razem nie miała swojej włóczni, a nawet jeśli by miała, prawdopodobnie nie wykrzesałaby z siebie dość siły, by je rozbić. Przez chwilę przeleciało jej przez myśl, że może powinna mimo wszystko spróbować. Że jeśli będzie uderzać dostatecznie długo, to w końcu się przebije. Ale obawiała się, że wtedy nie będzie mieć dość siły, by poprowadzić swoją panią dalej. Było jej zimno. Brak wierzchniego odzienia dopiero teraz tak naprawdę zaczynał dawać jej się we znaki. Kropelki krwi zamarzały na jej ciele. Lexie nie do końca rozumiała wszystko, co mówiła do niej księżniczka, mimo że bardzo starała się wyłapać nawiązania i zrozumieć, zanim się odezwie. Stan księżniczki, jej słowa... wszystko wskazywało na to, że jej wysokość sięgnęła po coś, po co nie powinien sięgać żaden śmiertelnik. Musiała zaczerpnąć ze Źródła. Tylko z jakiego? I czemu właśnie ona? Czemu jej pani, nawet jej pani miała zostać zniszczona przez magię. Gwardzistka zacisnęła mocniej zęby, mając nadzieję, że jej zniekształcony obraz przez kolce nie będzie dla księżniczki zbyt czytelny. W tej sytuacji... co powinna zrobić w tej sytuacji? Co powinien uczynić gwardzista jej królewskiej mości księżniczki... nie księżniczki, królowej Mirajane z rodu Reiss? Po krótkim namyśle Lexie zdjęła spodnie, potem buty i przerzuciła je na tyle ostrożnie, o ile to było możliwe przez sople. Ubrania upadły na śnieg, koło księżniczki z cichym pufięciem. Stopy gwardzistki zanurzone były po kostki w lodowatej masie, a zmęczony utratą krwi i wysiłkiem organizm szybko się wychładzał.
- Wedle woli, wasza wysokość. Nie będę ci już więcej zawadzać. - oznajmiła Lexie, klękając na jedno kolano przed klatką z sopli. Nie powiedziała nic więcej. Postawiła wszystko na tą jedną kartę. Reszta zależała od księżniczki. 
  Powoli przestawała czuć zimno w kończynach. Zaczynało jej się coraz gorzej oddychać. Jej świadomość powoli odpływała. Strażniczka zamarzała w samym środku tropikalnej puszczy. Jak przez mgłę usłyszała dźwięk tłuczonego lodu i niewyraźna, wątła postać dopadła do niej. 
- Nie, nie, nie, nie, nie - słowa przerywane szlochem były blisko. Niemal przy jej twarzy. A może przy jej twarzy? Nie mogła jednak skupić uwagi na głowie. Nie tak bardzo, jakby chciała. Nie czuła też dotyku, choć widziała, że dłonie księżniczki chwytają jej twarz w objęcia. - Co ty wyprawiasz? Nie zniosę twojej śmierci... Lexie... nie możesz umrzeć przeze mnie... miałaś iść... iść i mnie zostawić. Nie zostawać tutaj... miałaś nie cierpieć... nie mogę cię stracić, nie mogę!
- Przysięgłam ci wierność do śmierci, pani - głos gwardzistki był nieco niewyraźny, język jej się plątał. Czy dżungla ostatecznie pokonała śnieżne zaspy jej pani, czy tylko jej zaczynało robić się przyjemnie ciemno? - Więc muszę być posłuszna - mamrotała. - Nie mogę pójść za tobą, wbrew twojej woli. Ale jeśśśli umrę... przysięga przestanie mnie obowiązywać. I nie będę musiała cierpieć, będąc odizolowana od ciebie. Ciałem nie będę bezpieczna obok ciebie... zostanę z tobą w twoim sercu...
- Lexie, błagam - księżniczka próbowała hamować szloch. - Nie o to mi chodziło. Nie zasypiaj. Trzymaj się! - Oczy gwardzistki właśnie zaczynały się zamykać. - Mów do mnie, Lexie!
- Życie bez mojej pani byłoby cierpieniem - wymamrotała. - Nie pozwolę, by moją panią spotkało to samo co Peikaeo. Magia nie odbierze mi kolejnej osoby, którą kocham. Nie ważne co się ze mną stanie, moja pani przeżyje. A potem znajdę Mer. - gwardzistka przestała zwracać się już nawet do księżniczki. Mówiła gdzieś w przestrzeń, jakby kompletnie przestała zauważać jej obecność. - Ona go kocha. Kocha tak, jak nigdy nie będzie kochała mnie. Nieważne. Nie jestem nawet warta jej miłości. Usunę się w cień, będę przy niej i dopilnuje, by magia jej nie zniszczyła. Będzie szczęśliwa z tym, z kim chce być szczęśliwą.
  Słowa jej wysokości przestały już nawet dochodzić do świadomości gwardzistki. Nie wiele do niej dochodziło. Jej mętne myśli kotłowały się gdzieś między obawą, że jej decyzja może jeszcze bardziej pogorszyć stan księżniczki i pewnością, że nie mogła tego zrobić inaczej. Słowa by do niej nie dotarły. Do jej wysokości nigdy nie docierały słowa. Nawet gdy była dzieckiem. Piękne, złote włosy w świetle dnia i wesoły śmiech, gdy popisywała się swoją mocą. W Lexie zawsze ten lód budził niepokój, jednak księżniczka wydawała się nad nim dobrze panować. Były w parku zamkowym, pełnym lazurowych sadzawek, które młoda Mirajane zamrażała według swojej woli. Tego dnia próbowała z jednej z nich wypiętrzyć lodową rzeźbę. Chciała zrobić ojcu niespodziankę na urodziny i postawić jego lodowy pomnik w ogrodzie. Była pewna, że to dobry pomysł. Nawet był całkiem niezły. Magiczny lód powinien wytrzymać dostatecznie długo, szczególnie że był ledwie początek wiosny. Spędziła dobrych kilka godzin na misternym stawianiu podobizny ojca. Wyszła nawet całkiem nieźle, choć nos był za duży. Gdy to zauważyła, chciała wspiąć się i go poprawić, mimo zdecydowanego sprzeciwu gwardzistki. Jak zawsze pewna siebie, pewna swojej mocy. Z gracją dostała się na barki ojca i zaczęła magią starannie formować niesforny element, gdy wychyliła się nieco za bardzo. Straciła równowagę i próbowała się chwycić któregoś z wystających elementów, jednak dłonie ześlizgnęły jej się po śliskiej, lodowej powierzchni. W ostatniej chwili Lexie zdołała ją pochwycić i nieco zamortyzować upadek, jednak zwichnęła sobie przy tym nadgarstek. Wtedy pierwszy raz widziała, jak Mirajane szlocha. Jej piękne oczęta, okolone złotą aureolą włosów i czerwonymi, nabrzmiałymi od łez polikami.
- To nic takiego, wasza wysokość, tylko zwichnięcie - wymamrotała Lexie, patrząc w zapłakaną twarz swojej pani. Leżała na czymś miękkim i ciepłym, a z jej ramion sypał się drobny, metaliczny proszek, gdy księżniczka dotykała jej ciała. 
(Mirajane?)

Od Mirajane do Lexie

 Stałam pośród zielonej polany, okrytej kolorowymi kwiatami. Słońce kuliło się ku zachodowi, a ja stałam i patrzyłam w horyzont. Zamknęła lekko oczy. Ciepła, orzeźwiająca mnie bryza, muskała moje policzki oraz resztę twarzy, powodując, że blond kosmyki moich włosów, wpadały delikatnie do moich oczu. Uśmiechnęłam się mimo to. Zarumieniłam się dość mocno, odchylając lekko głowę do tyłu. Poczułam, jak spoczywa ona na czyimś silnym ramieniu. Ciepłe, męskie dłonie objęły mnie w pasie, przyciągając delikatnie do siebie. Uśmiechnęłam się lekko i dotknęłam uzbrojonego przedramienia kogoś, kto sprawiał, że czułam się prawdziwie wolna. Kiedy popatrzyłam w dół, ujrzałam, że miałam lekko wypukły brzuch. No tak... W mojej wizji zawsze widziałam, że ja i Mer będziemy szczęśliwą rodziną. Wymarzyłam, że chciałam mieć z nim dzieci, chciałam żyć z nim z dala od królewskich luksusów, w miejscu, gdzie będziemy mieli dostatek, ale też spokój od obowiązków monarchy. Tak... Tak właśnie widziałam siebie. Widziałam też, że Lexie na zawsze pozostałaby z nami. Jako moja siostra i ciocia dzieci...
- Mer... - szepnęłam znowu, uśmiechając się lekko do siebie. - Teraz jest idealnie, prawda...?
Ostatnie co widziałam w moim świecie, była jasna twarz ukochanego, a potem czuły pocałunek, jaki sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Dziękuję ci Mer... Bądź przy mnie zawsze.

___

Po długiej chwili odmętnych myśli o przyszłym wspólnym może życiu z moim ukochanym, wybudziło mnie kapanie krwi. Słyszałam opadające raz co raz ciężkie, czerwone krople. Jedna z nich właśnie znowu uderzyła o coś. Przerażona się rozejrzałam. Byłam w dżungli, na Discordzie, a przede mną była Lexie, jaka była cała zakrwawiona. Odwróciłam słabo głowę, a tam ujrzałam goniącą nas wściekłą pumę. Bodajże to była puma. Mój wzrok nadal był zamglony, przez co niespecjalnie wiedziałam co się działo wokół mnie. Jęknęłam z bólu, czując ścisk w ciele. Moje oczy przewróciły się, zupełnie jakbym miała znowu zemdleć, jednak na szczęście to się nie stało i szybko ocknęłam się z tego dziwnego stanu. Objęłam mocno Lexie w przerażeniu, że zaraz spadnę. Zaczęłam nagle krzyczeć. Sama nie wiedziałam dlaczego wrzeszczałam, dlaczego moje ciało całe drżało, dlaczego czułam się, jakbym zaraz miała umrzeć. Zaczęłam płakać. Po prostu po moich bladych policzkach popłynęły łzy. Objęłam mocniej gwardzistkę, wtulając się w jej plecy.
- Lexie... Boję się. - szepnęłam niczym małe dziecko. - Nie chce umierać... Ja nie chcę. - powiedziałam głośniej, po czym zacisnęłam blade dłonie na jej talii.
Po chwili jednak Discord z całej siły uderzył ogonem w pumę, która w porównaniu do mojego pupila była o wiele mniejsza. Prawda była taka, że w czasie ich ucieczki, Hares powiększał się co chwilę, aby uratować ważne mu osoby. Nie powinien, ale wiedział, że musiał uratować właścicielkę jak tylko mógł. Kiedy drapieżnik padł oszołomiony na ziemię, białe stworzenie zwolniło, kładąc się, potrzebował chwilowo odpoczynku, aby jego energia z powrotem wróciła do ciała. Biały królikopodobny ciężko oddychał, ale po chwili jego oddech się uspokoił. Podniosłam się, lekko puszczając ciało ciężko dyszącej Lexie. Popatrzyłam na nią.
- Co się stało? Czy ja... Czy to ja ci zrobiłam? - powiedziałam w przerażeniu, dotykając jej ramion oraz nogi. - Czy to ja ciebie tak skrzywdziłam, znowu...? - dodałam jeszcze, czując jak trzęsą mi się ręce.
Zabrałam od niej dłonie i odsunęłam się po chwili. Cofałam się, patrząc na moje dłonie, aż wreszcie potknęłam się o korzeń i upadłam na ziemię, patrząc się nadal na narzędzia zbrodni, jakimi ostatniego czasu narobiłam wiele złego. Źrenice mi się zwężyły, ciało zadygotało w kolejnej partii przerażenia i strachu przed samą sobą. Z moich palców zaczęła wydobywać się magia, a pode mną zaczęła zamarzać lekko ziemia, trawa i pobliska kora drzewa. Rozejrzałam się, patrząc na to co znowu narobiłam. Po policzkach pociekło mi więcej łez.
- Nie, to nie możliwe. Ta magia... Miałam pomagać, a nie niszczyć... Lexie... Ja znowu niszczę, a nie naprawiam... - powiedziałam, patrząc na moją gwardzistkę.
Strażniczka popatrzyła na mnie, jednak po chwili zauważyłam, jak idzie w moją stronę. Jej wzrok zawsze był spokojny, wydawał się nawet lekko zmartwiony o mnie. Co jednak ja zrobiłam? W przerażeniu krzyknęłam, łapiąc się za głowę i skuliłam się. Wokół mnie powstały lodowe kolce, które odgrodziły mnie od gwardzistki. Cała drżałam, ciągle po moich policzkach płynęły łzy.
- Nie podchodź! Nie! Nie mogę ciebie krzywdzić! Przeze mnie ciągle cierpisz! Ciągle musisz mnie ratować! Ciągle patrzysz, jak ja niszczę swoje i twoje życie! Dlaczego ja się zgodziłam na to, aby ktokolwiek mnie pilnował! Powinnam odpowiedzieć za grzechy jakich się dopuściłam! Powinnam... Powinnam zapłacić życiem za cierpienie jakie sprawiłam tylu ludziom... Mama, tata... Rodzeństwo... To przeze mnie. to na pewno przeze mnie straciłam ich wszystkich. Nie mam nic. Mam tylko magię, której się boję. Którą sama przyjęłam do mojego ciała z nadzieją, że będę mogła naprawiać. A tak naprawdę? Tak naprawdę wszystko niszczę i ranię innych! Ty cierpisz! Discord cierpi... A Mer... Mer zniknął, znowu... Dlaczego go nie ma... Tak bardzo chcę, aby był obok mnie! - krzyknęłam, po czym zalałam się łzami.
Na niebie zebrały się szare, wręcz ciemnoszare chmury. Ułożyły się tak, aby ani kawałeczek słońca nie oblał lasu w jakim znajdowałam się ja i moja gwardzistka. Chwilę później, zaczął padać śnieg, a  ten chwilę potem przemienił się w wichurę śnieżną. Ja zalewałam się nadal płaczem, a wiatr wzmagał na sile, sople wokół mnie wydawały się zaostrzać, a szron pode mną i na drzewie wydawał się zmieniać w prawdziwy lód.
- Zniszczyłam życie wszystkich ludzi! To moja wina! - krzyknęłam.
Zaraz potem uciszyłam się. Wichura lekko ustąpiła, a lodowe sople znowu wydawały się być jak galareta. Uniosłam głowę do góry, patrząc na padający z nieba śnieg, na zabielające się korony drzew. Zamknęłam oczy, czując łzy w oczach. Wizja mnie i Mera, naszej rodziny zaczęła przeciekać mi przez palce. Przez to co robiłam, nigdy to się nie spełni.. Ból w moim sercu się ciągle wzmacniał.
- Sama dojdę do tego doktora. Lexie, nie musisz tu zostawać. Przeze mnie za wiele osób cierpiało i nie chcę abyś ty też zmarnowała sobie życie u mojego boku. Jestem śmiercią. Uosobieniem śmierci. Każdy kto jest obok mnie, cierpi, umiera... Nie pozwolę, aby tak bliska osoba jak ty również cierpiała... - szepnęłam, a potem uśmiechnęłam się sama do siebie. - Jestem jak ostatni płatek śniegu... Inny niż reszta, zawsze opadający na ziemię samotnie. A potem... Potem łączę się z tłumem, znikając pośród niego... A zaraz potem, kiedy opadnę, reszta zaczyna się topić. Zaczyna ginąc w ziemi pod postacią wody. - szepnęłam, po czym popatrzyłam na Lexie. - Tak mi na tobie zależy... Nie chcę ciebie nigdy utracić na zawsze. Zawsze będziesz w moim sercu. Tam będziesz bezpieczna jako myśl. Ciałem nigdy nie będziesz bezpieczna obok mnie... Wybacz mi, Lexie... Za bardzo się boję, aby pozwolić ci iść dalej. - dodałam.
(Lexie?)

Od Keyi do Lexie

To nie miało tak wyglądać. Niewola powodowała we mnie wrzenie, nie mogłam uporządkować myśli.Statek, zapach prawdopodobnie morza i Ci ludzie tworzyli chaos w moim życiu. Jastrząb była cenna, nie miałam do tego żadnych wątpliwości, ale co im po takim tworze jak ja? Intuicja mówiła, że to nie skończy się dobrze. A ona rzadko mnie zawodziła. 
Poczułam mocny uścisk na związane ręce i jedynie mocno zacisnęłam zęby. Czułam jak dłonie oprawcy wędrują po mojej skórze, a z jego ust wydobywa się rechot. Szarpanie przynosiło jedynie ból, więc odpuściłam. Traciłam powoli wolę walki. 
- Nieźle na tobie zarobimy. - przystawił zamaskowaną twarz do mojego ucha. Odór jaki od niego dolatywał jeszcze bardziej uświadamiał mi w jakim położeniu jestem. Nie mogę zrobić nic. 
Nawet moja towarzyszka, która niewątpliwie była potężna została bez wyjścia, więc co ze mną? I choć ogarniał mnie egoizm, potrafiłam szybko zająć go obojętnością. Nigdy nie miałam wartości. 
Zanim wrócił Ptak minęła wieczność, tak mi się wydawało. Jej wyraz twarzy był poważny i skupiony. Kiedy znów stanęłyśmy przywiązane razem, poczułam jak ciężko oddycha. Szukałam odpowiednich słów, jednak to ona pierwsza się odezwała.
- Wypuszczą Cię. - poinformowała mnie, na co zmarszczyłam brwi. 
- Co musisz zrobić? - westchnęłam. - Poradzę sobie sama, nie rób nic wbrew swojej woli. Nie warto...
Spojrzałam jej w oczy i przygryzłam dolną wargę. Nawet podczas porwania czułam się ciężarem. 
- Podjęłam decyzję, po prostu czekaj. - odwróciła się. 
Odpuściłam, nie ciągnąc dalej niewygodnego tematu. Zamknęłam oczy, przeklinając pod nosem. Wsadzono nas ponownie do schowka i zamknięto, pozostawiając z niewygodnymi myślami. W międzyczasie wciąż próbowałam przedrzeć sznury, miałam na to całą noc.

- Wstawaj! - silna ręka uniosła mnie do góry, boleśnie ciągnąc za sobą. Było jeszcze ciemno, a wyrwana ze snu nie potrafiłam ocenić co się dzieje. 
Kiedy wyciągnęli nas na pokład, Jastrząb już tam stała. Miała na sobie czarną pelerynę, która skutecznie skrywała ładną buzię. Obok uśmiechał się nieznajomy, który nie miał na sobie maski. Jego chłodny wzrok zatrzymał się nade mną tylko przez chwilę. Skupiony był na mojej towarzyszce, patrzył w jej kierunku jakby widział wielki skarb. Kim tak na prawdę była? 
Mrok powoli się rozjaśniał, a my stanęliśmy. Założono mi maskę, tak, że nic nie widziałam i popchnięto naprzód, ignorując moje marudzenie. Nagłe pchnięcie było na tyle mocne, że padłam na ziemię. Poczułam w ustach ziemię, a już i tak obolałe ciało nie mogło samo się podnieść. Wtedy postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę, nie wiedziałam jeszcze, że doprowadzi mnie to do zagłady. 
Poluzowane wcześniej węzły puściły, a ja odzyskałam na moment wolność. Zmuszenie mięśni do ostatniego wysiłku nie było nawet aż takie ciężkie. Kiedy wstałam, miałam mało czasu. Od tej chwili liczył się każdy ruch. Zobaczyłam tylko wściekły wzrok Jastrzębia i ruszyłam na oprawcę. Dwóch wielkich ludzi mocno mnie złapało i choć zadałam im kilka mocnych ciosów, nie zdołałam ich powalić. Byłam zbyt osłabiona. Momentalnie oberwałam w twarz. Obraz pociemniał, a ból rozszedł się po całym ciele. W ustach rozszedł się smak własnej krwi i nie potrafiłam się nawet ruszyć. Nie mogłam nic zrobić, tylko przeszkadzałam. To nie miało sensu.
- Przestańcie. - krzyknęła moja towarzyszka, a ja jedyne co chciałam to ją przeprosić za bycie uciążliwym i najsłabszym ogniwem. To nigdy nie miało tak wyglądać. Życzyłam jej wygranej.
Nikt się tym nie przejął, kazali iść jej na przód, a ja zostałam z tyłu. Widziałam jak coś do niej mówią, ale nic nie słyszałam. Potem straciłam orientację, czułam jedynie złość, a następnie ciemność całkowicie przejęła moje ciało. Zamknęłam oczy, pozwalając na wieczny sen i przeklinając własne życie. W ostatnim momencie pragnęłam jedynie zemsty i siły.

Lexie? 

wtorek, 22 września 2020

Od Cythian'diala do Kiku

"Nie specjalnie konkretna i nie wiele mówiąca o celach twórcy." Skomentował Cythian'dial, siadając za barkiem tuż przed truchłem kota. Nie ma podpisu adresata ani jego żądań. Arcymag oglądał zwierzę z dużą uwagą. "Choć zapewne brak ucha i serca może wskazywać na konkretną treść. Kot, który nie słyszy i nie ma serca, zamordowany za barem. Odór rozkładu wskazuje, iż znajduje się tutaj od około kilku godzin. A jeśli w danym miejscu do baru istnieje tylko jedno wejście, możemy spokojnie założyć, że ktokolwiek to zrobił, zrobił to wcześniej, niż 4 godziny temu. Czyli czyn dokonany został między szóstą a ósmą rano. I to przez kogoś, kto wiedział, że będziesz wychodził i zabawisz dłuższy czas poza barem." Karzełek na chwilę zamilkł, jakby się zastanawiał, przeglądając listę wrogów w myślach rozmówcy.
- Zwolnij nieco, herbata gotowa - powiedział tamten, korzystając z chwili i stawiając parujący napar przed Cythian'dialem. Aromat pomarańczy, czarnej herbaty z Aranayi, imbiru i goździków wniknął pod maskę Arcymaga.
"To naprawdę dobra herbata. Czarna mamba, jeśli się nie mylę, z południowych lasów Aranayi. Zbierana w czwartym nowiu roku. Doskonale aromatyczna. Dobrze dobrane przyprawy i plasterek pomarańczy tylko uwydatniają jej zalety." 
- A jak smakuje. Śmiało, skosztuj - zachęcił go Kiku. - Nie sądziłem, że spotkałem takiego znawcę herbat.
  Karzełek nieco zachwiał się na krześle.
"To niestety niefortunne, ale mój organizm nie jest w stanie przyswajać pokarmów materialnych. Sam zapach jest wszystkim, czego mi potrzeba do osiągnięcia pełni doznań smakowych i pokarmowych. Choć z drugiej strony pozwala mi to rozkoszować się aromatem znacznie dłużej, niż śmiertelnym." 
  Atmosfera i barwa tego miejsca bardzo odpowiadały Cythian'dialowi. Było spokojne, a jednocześnie tętniące magią, ciepło urządzone, a jedna z nutą tajemniczości, a zwłoki kocięcia, umieszczone za barem dopełniały obrazu o dzieło sadystycznej sztuki. Kto jak kto, ale Arcymag doceniał dobrą metaforę i niejasne przekazy. Umiejętnie sformułowana groźba również nie była mu niczym obcym. Z tym że on zwykle od razu wiedział, od kogo otrzymał prezent i czyja głowa powinna zostać oddzielona od ciała na stałe.
  I jeszcze ta herbata. Rzadko, naprawdę rzadko spotykał kogoś, kto faktycznie rozumiałby sztukę komponowania herbat owocowych w ten sposób, nie nie uchybić ani aromatowi herbaty, ani zawartemu w niej specjalnemu składnikowi, jakim był owoc. 
(Kiku?)

Od Lexie do Mirajane

Gwardzistka zatrzymała się tuż przed lodowymi kolcami. Tym razem nie miała swojej włóczni, a nawet jeśli by miała, prawdopodobnie nie wykrzesałaby z siebie dość siły, by je rozbić. Przez chwilę przeleciało jej przez myśl, że może powinna mimo wszystko spróbować. Że jeśli będzie uderzać dostatecznie długo, to w końcu się przebije. Ale obawiała się, że wtedy nie będzie mieć dość siły, by poprowadzić swoją panią dalej. Było jej zimno. Brak wierzchniego odzienia dopiero teraz tak naprawdę zaczynał dawać jej się we znaki. Kropelki krwi zamarzały na jej ciele. Lexie nie do końca rozumiała wszystko, co mówiła do niej księżniczka, mimo że bardzo starała się wyłapać nawiązania i zrozumieć, zanim się odezwie. Stan księżniczki, jej słowa... wszystko wskazywało na to, że jej wysokość sięgnęła po coś, po co nie powinien sięgać żaden śmiertelnik. Musiała zaczerpnąć ze Źródła. Tylko z jakiego? I czemu właśnie ona? Czemu jej pani, nawet jej pani miała zostać zniszczona przez magię. Gwardzistka zacisnęła mocniej zęby, mając nadzieję, że jej zniekształcony obraz przez kolce nie będzie dla księżniczki zbyt czytelny. W tej sytuacji... co powinna zrobić w tej sytuacji? Co powinien uczynić gwardzista jej królewskiej mości księżniczki... nie księżniczki, królowej Mirajane z rodu Reiss? Po krótkim namyśle Lexie zdjęła spodnie, potem buty i przerzuciła je na tyle ostrożnie, o ile to było możliwe przez sople. Ubrania upadły na śnieg, koło księżniczki z cichym pufięciem. Stopy gwardzistki zanurzone były po kostki w lodowatej masie, a zmęczony utratą krwi i wysiłkiem organizm szybko się wychładzał.
- Wedle woli, wasza wysokość. Nie będę ci już więcej zawadzać. - oznajmiła Lexie, klękając na jedno kolano przed klatką z sopli. Nie powiedziała nic więcej. Postawiła wszystko na tą jedną kartę. Reszta zależała od księżniczki. 
  Powoli przestawała czuć zimno w kończynach. Zaczynało jej się coraz gorzej oddychać. Jej świadomość powoli odpływała. Strażniczka zamarzała w samym środku tropikalnej puszczy. Jak przez mgłę usłyszała dźwięk tłuczonego lodu i niewyraźna, wątła postać dopadła do niej. 
- Nie, nie, nie, nie, nie - słowa przerywane szlochem były blisko. Niemal przy jej twarzy. A może przy jej twarzy? Nie mogła jednak skupić uwagi na głowie. Nie tak bardzo, jakby chciała. Nie czuła też dotyku, choć widziała, że dłonie księżniczki chwytają jej twarz w objęcia. - Co ty wyprawiasz? Nie zniosę twojej śmierci... Lexie... nie możesz umrzeć przeze mnie... miałaś iść... iść i mnie zostawić. Nie zostawać tutaj... miałaś nie cierpieć... nie mogę cię stracić, nie mogę!
- Przysięgłam ci wierność do śmierci, pani - głos gwardzistki był nieco niewyraźny, język jej się plątał. Czy dżungla ostatecznie pokonała śnieżne zaspy jej pani, czy tylko jej zaczynało robić się przyjemnie ciemno? - Więc muszę być posłuszna - mamrotała. - Nie mogę pójść za tobą, wbrew twojej woli. Ale jeśśśli umrę... przysięga przestanie mnie obowiązywać. I nie będę musiała cierpieć, będąc odizolowana od ciebie. Ciałem nie będę bezpieczna obok ciebie... zostanę z tobą w twoim sercu...
- Lexie, błagam - księżniczka próbowała hamować szloch. - Nie o to mi chodziło. Nie zasypiaj. Trzymaj się! - Oczy gwardzistki właśnie zaczynały się zamykać. - Mów do mnie, Lexie!
- Życie bez mojej pani byłoby cierpieniem - wymamrotała. - Nie pozwolę, by moją panią spotkało to samo co Peikaeo. Magia nie odbierze mi kolejnej osoby, którą kocham. Nie ważne co się ze mną stanie, moja pani przeżyje. A potem znajdę Mer. - gwardzistka przestała zwracać się już nawet do księżniczki. Mówiła gdzieś w przestrzeń, jakby kompletnie przestała zauważać jej obecność. - Ona go kocha. Kocha tak, jak nigdy nie będzie kochała mnie. Nieważne. Nie jestem nawet warta jej miłości. Usunę się w cień, będę przy niej i dopilnuje, by magia jej nie zniszczyła. Będzie szczęśliwa z tym, z kim chce być szczeliwa.
  Słowa jej wysokości przestały już nawet dochodzić do świadomości gwardzistki. Nie wiele do niej dochodziło. Jej mętne myśli kotłowały się gdzieś między obawą, że jej decyzja może jeszcze bardziej pogorszyć stan księżniczki i pewnością, że nie mogła tego zrobić inaczej. Słowa by do niej nie dotarły. Do jej wysokości nigdy nie docierały słowa. Nawet gdy była dzieckiem. Piękne, złote włosy w świetle dnia i wesoły śmiech, gdy popisywała się swoją mocą. W Lexie zawsze ten lód budził niepokój, jednak księżniczka wydawała się nad nim dobrze panować. Były w parku zamkowym, pełnym lazurowych sadzawek, które młoda Mirajane zamrażała według swojej woli. Tego dnia próbowała z jednej z nich wypiętrzyć lodową rzeźbę. Chciała zrobić ojcu niespodziankę na urodziny i postawić jego lodowy pomnik w ogrodzie. Była pewna, że to dobry pomysł. Nawet był całkiem niezły. Magiczny lód powinien wytrzymać dostatecznie długo, szczególnie że był ledwie początek wiosny. Spędziła dobrych kilka godzin na misternym stawianiu podobizny ojca. Wyszła nawet całkiem nieźle, choć nos był za duży. Gdy to zauważyła, chciała wspiąć się i go poprawić, mimo zdecydowanego sprzeciwu gwardzistki. Jak zawsze pewna siebie, pewna swojej mocy. Z gracją dostała się na barki ojca i zaczęła magią starannie formować niesforny element, gdy wychyliła się nieco za bardzo. Straciła równowagę i próbowała się chwycić któregoś z wystających elementów, jednak dłonie ześlizgnęły jej się po śliskiej, lodowej powierzchni. W ostatniej chwili Lexie zdołała ją pochwycić i nieco zamortyzować upadek, jednak zwichnęła sobie przy tym nadgarstek. Wtedy pierwszy raz widziała, jak Mirajane szlocha. Jej piękne oczęta, okolone złotą aureolą włosów i czerwonymi, nabrzmiałymi od łez polikami.
- To nic takiego, wasza wysokość, tylko zwichnięcie - wymamrotała Lexie, patrząc w zapłakaną twarz swojej pani. Leżała na czymś miękkim i ciepłym, a z jej ramion sypał się drobny, metaliczny proszek, gdy księżniczka dotykała jej ciała. 
(Mirajane?)

Od Mirajane do Lexie

Stałam pośród zielonej polany, okrytej kolorowymi kwiatami. Słońce kuliło się ku zachodowi, a ja stałam i patrzyłam w horyzont. Zamknęła lekko oczy. Ciepła, orzeźwiająca mnie bryza, muskała moje policzki oraz resztę twarzy, powodując, że blond kosmyki moich włosów, wpadały delikatnie do moich oczu. Uśmiechnęłam się mimo to. Zarumieniłam się dość mocno, odchylając lekko głowę do tyłu. Poczułam, jak spoczywa ona na czyimś silnym ramieniu. Ciepłe, męskie dłonie objęły mnie w pasie, przyciągając delikatnie do siebie. Uśmiechnęłam się lekko i dotknęłam uzbrojonego przedramienia kogoś, kto sprawiał, że czułam się prawdziwie wolna. Kiedy popatrzyłam w dół, ujrzałam, że miałam lekko wypukły brzuch. No tak... W mojej wizji zawsze widziałam, że ja i Mer będziemy szczęśliwą rodziną. Wymarzyłam, że chciałam mieć z nim dzieci, chciałam żyć z nim z dala od królewskich luksusów, w miejscu, gdzie będziemy mieli dostatek, ale też spokój od obowiązków monarchy. Tak... Tak właśnie widziałam siebie. Widziałam też, że Lexie na zawsze pozostałaby z nami. Jako moja siostra i ciocia dzieci...
- Mer... - szepnęłam znowu, uśmiechając się lekko do siebie. - Teraz jest idealnie, prawda...?
Ostatnie co widziałam w moim świecie, była jasna twarz ukochanego, a potem czuły pocałunek, jaki sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Dziękuję ci Mer... Bądź przy mnie zawsze. 
___

Po długiej chwili z odmętów myśli o przyszłym wspólnym może życiu z moim ukochanym, wybudziło mnie kapanie krwi. Słyszałam opadające raz po raz ciężkie, czerwone krople. Jedna z nich właśnie znowu uderzyła o coś. Przerażona się rozejrzałam. Byłam w dżungli, na Discordzie, a przede mną była Lexie, jaka była cała zakrwawiona. Odwróciłam słabo głowę, a tam ujrzałam goniącą nas wściekłą pumę. Bodajże to była puma. Mój wzrok nadal był zamglony, przez co niespecjalnie wiedziałam, co się działo wokół mnie. Jęknęłam z bólu, czując ścisk w ciele. Moje oczy przewróciły się, zupełnie jakbym miała znowu zemdleć, jednak na szczęście to się nie stało i szybko ocknęłam się z tego dziwnego stanu. Objęłam mocno Lexie w przerażeniu, że zaraz spadnę. Zaczęłam nagle krzyczeć. Sama nie wiedziałam, dlaczego wrzeszczałam, dlaczego moje ciało całe drżało, dlaczego czułam się, jakbym zaraz miała umrzeć. Zaczęłam płakać. Po prostu po moich bladych policzkach popłynęły łzy. Objęłam mocniej gwardzistkę, wtulając się w jej plecy. 
- Lexie... Boję się. - szepnęłam niczym małe dziecko. - Nie chce umierać... Ja nie chcę. - powiedziałam głośniej, po czym zacisnęłam blade dłonie na jej talii.
Po chwili jednak Discord z całej siły uderzył ogonem w pumę, która w porównaniu do mojego pupila była o wiele mniejsza. Prawda była taka, że w czasie ich ucieczki, Hares powiększał się co chwilę, aby uratować ważne mu osoby. Nie powinien, ale wiedział, że musiał uratować właścicielkę, jak tylko mógł. Kiedy drapieżnik padł oszołomiony na ziemię, białe stworzenie zwolniło, kładąc się, potrzebował chwilowo odpoczynku, aby jego energia wróciła do ciała. Biały królikopodobny ciężko oddychał, ale po chwili jego oddech się uspokoił. Podniosłam się, lekko puszczając ciało ciężko dyszącej Lexie. Popatrzyłam na nią. 
- Co się stało? Czy ja... Czy to ja ci zrobiłam? - powiedziałam w przerażeniu, dotykając jej ramion oraz nogi. - Czy to ja ciebie tak skrzywdziłam, znowu...? - dodałam jeszcze, czując, jak trzęsą mi się ręce.
Zabrałam od niej dłonie i odsunęłam się po chwili. Cofałam się, patrząc na moje dłonie, aż wreszcie potknęłam się o korzeń i upadłam na ziemię, patrząc się nadal na narzędzia zbrodni, jakimi ostatniego czasu narobiłam wiele złego. Źrenice mi się zwężyły, ciało zadygotało w kolejnej partii przerażenia i strachu przed samą sobą. Z moich palców zaczęła wydobywać się magia, a pode mną zaczęła zamarzać lekko ziemia, trawa i pobliska kora drzewa. Rozejrzałam się, patrząc na to co znowu narobiłam. Po policzkach pociekło mi więcej łez. 
- Nie, to niemożliwe. Ta magia... Miałam pomagać, a nie niszczyć... Lexie... Ja znowu niszczę, a nie naprawiam... - powiedziałam, patrząc na moją gwardzistkę.
Strażniczka popatrzyła na mnie, jednak po chwili zauważyłam, jak idzie w moją stronę. Jej wzrok zawsze był spokojny, wydawał się nawet lekko zmartwiony o mnie. Co jednak ja zrobiłam? W przerażeniu krzyknęłam, łapiąc się za głowę i skuliłam się. Wokół mnie powstały lodowe kolce, które odgrodziły mnie od gwardzistki. Cała drżałam, ciągle po moich policzkach płynęły łzy.
- Nie podchodź! Nie! Nie mogę cię krzywdzić! Przeze mnie ciągle cierpisz! Ciągle musisz mnie ratować! Ciągle patrzysz, jak ja niszczę swoje i twoje życie! Dlaczego ja się zgodziłam na to, aby ktokolwiek mnie pilnował! Powinnam odpowiedzieć, za jakich grzechy się dopuściłam! Powinnam... Powinnam zapłacić życiem za cierpienie, jakie sprawiłam tylu ludziom... Mama, tata... Rodzeństwo... To przeze mnie. To na pewno przeze mnie straciłam ich wszystkich. Nie mam nic. Mam tylko magię, której się boję. Którą sama przyjęłam do mojego ciała z nadzieją, że będę mogła naprawiać. A tak naprawdę? Tak naprawdę wszystko niszczę i ranię innych! Ty cierpisz! Discord cierpi... A Mer... Mer zniknął, znowu... Dlaczego go nie ma... Tak bardzo chcę, aby był obok mnie! - krzyknęłam, po czym zalałam się łzami.
Na niebie zebrały się szare, wręcz ciemnoszare chmury. Ułożyły się tak, aby ani kawałeczek słońca nie oblał lasu, w jakim znajdowałam się ja i moja gwardzistka. Chwilę później, zaczął padać śnieg, a  ten chwilę potem przemienił się w wichurę śnieżną. Ja zalewałam się nadal płaczem, a wiatr wzmagał na sile, sople wokół mnie wydawały się zaostrzać, a szron pode mną i na drzewie wydawał się zmieniać w prawdziwy lód.
- Zniszczyłam życie wszystkich ludzi! To moja wina! - krzyknęłam.
Zaraz potem uciszyłam się. Wichura lekko ustąpiła, a lodowe sople znowu wydawały się być jak galareta. Uniosłam głowę do góry, patrząc na padający z nieba śnieg, na zabielające się korony drzew. Zamknęłam oczy, czując łzy w oczach. Wizja mnie i Mera, naszej rodziny zaczęła przeciekać mi przez palce. Przez to co robiłam, nigdy to się nie spełni... Ból w moim sercu się ciągle wzmacniał.
- Sama dojdę do tego doktora. Lexie, nie musisz tu zostawać. Przeze mnie za wiele osób cierpiało i nie chcę, abyś ty też zmarnowała sobie życie u mojego boku. Jestem śmiercią. Uosobieniem śmierci. Każdy, kto jest obok mnie, cierpi, umiera... Nie pozwolę, aby tak bliska osoba jak ty również cierpiała... - szepnęłam, a potem uśmiechnęłam się sama do siebie. - Jestem jak ostatni płatek śniegu... Inny niż reszta, zawsze opadający na ziemię samotnie. A potem... Potem łączę się z tłumem, znikając pośród niego... A zaraz, potem kiedy opadnę, reszta zaczyna się topić. Zaczyna, ginąc w ziemi pod postacią wody. - szepnęłam, po czym popatrzyłam na Lexie. - Tak mi na tobie zależy... Nie chcę cię nigdy utracić na zawsze. Zawsze będziesz w moim sercu. Tam będziesz bezpieczna jako myśl. Ciałem nigdy nie będziesz bezpieczna obok mnie... Wybacz mi, Lexie... Za bardzo się boję, aby pozwolić ci iść dalej. - dodałam.
(Lexie?)

Od Lexie do Mirajane

Trzymanie jej dłoni nie pomagało. Mirajane zamarzała. Powoli, ale cały czas. Bez sekundy przerwy. Lexie zaczynała czuć narastającą panikę. Hares otulił je swoim ciepłym futerkiem, odgrodził od świata zewnętrznego skrzydłem. Ale to nie pomoże. Pył sypiący się z Lexie wąskim ciurkiem opadał na ziemię pod nimi, tworząc niewielkie piramidki. Nie, tak jej nie ogrzeje. Gwardzistka przełknęła ślinę. Nie powinna tego robić. To mogło nie pomóc. I było rażącym naruszeniem etykiety. Naprawdę nie powinna tego robić. Ale nie mogła pozwolić księżniczce umrzeć. Nie. Nie po tym wszystkim. Nie tutaj. Zaczęła powoli rozwiązywać sukienkę Mirajane, jednak widząc, jak szybko postępuje zlodowacenie, przyspieszyła. Potem szybko zrzuciła swoje ubranie i całym ciałem przytuliła swoją panią do piersi. Poczuła, jak lodowate zimno zaczęło promieniować na jej ciało, niemal zamrażając ją od środka. Drobny pył zamienił się w metalowe odłamki, a ból w plecach stał bardziej intensywny i zaczął rozprzestrzeniać się w górę, w stronę karku i obojczyka kobiety oraz prawego ramienia. Lexie poczuła, jak krople krwi pływają po jej ciele, ale tylko mocniej przytuliła swoją panią, zamykając przy tym oczy i próbując nie myśleć o tym, jak niestosowna jest ta sytuacja. Częściowo nawet skupienie się na bólu było lepszą alternatywą. 
  Chłód ciała Mirajane nieco osłabł, dziewczyna poruszyła się lekko. Gwardzistka otworzyła oczy. Jej pani nie była już tak zamrożona, wydawało się wręcz, że postępy zamarzania nieco się cofnęły. Uśmiechała się nawet lekko, jakby miała jakiś przyjemny sen. Niespodziewanie dla gwardzistki wyciągnęła do niej swoje dłonie. Lexie nie zdążyła zaryzykować. Jej zmysły zbytnio zostały przyćmione przez ból, wstyd i ulgę. Delikatne palce spoczęły na policzkach gwardzistki i przyciągnęły lekko jej twarz do ust księżniczki. Krótki pocałunek wprawił kobietę w zupełne osłupienie. Serce Lexie zabiło szybciej. Nigdy w życiu nie czuła się tak przerażona. I szczęśliwa. I zdezorientowana. Ale szczęśliwa. Miała ochotę na raz płakać, śmiać się, krzyczeć ze szczęścia i zaszyć w najdalszym kącie dżungli w samotności. Mirajane opadła lekko na jej ramiona. Oddychała spokojnie. 
- Mer... - wydobyło się z jej ust, a serce gwardzistki się zatrzymało. Ale przecież... tak. Już wcześniej sobie to uświadomiła. Ten niespodziewany pocałunek nie powinien niczego zmieniać. Księżniczka nawet nie była zapewne świadoma, kogo całuje. Pewnie myślała... myślała, że Mer jest tutaj. Lexie poczuła wilgoć na policzkach. Było to dla niej nowe doświadczenie. Musiała się pogodzić. Musiała się pogodzić na nowo, że jej pani nigdy nie zaakceptuje jej miłości. Przecież zawsze to wiedziała, jednak czemu w tym momencie to musiało tak mocno zaboleć?
  Siedziały obie, zupełnie nagie, wtulone w siebie, a Discord otaczał je swoim własnym ciepłem. Prawdopodobnie był jedynym, co utrzymywało jeszcze Lexie przy życiu. Gdyby nie on samo zimno ciała księżniczki pewnie by ją zamroziło. Gwardzistka nie dbała o swoje życie. A przynajmniej już nie. Było jej zupełnie wszystko jedno, czy przeżyje tak długo, jak długo jej pani żyła. Kurczowo uchwyciła się tego uczucia, spychając samą siebie w najdalsze części umysłu. Tak naprawdę nie była tu istotna. Jej wysokość lubiła mówić do niej pięknymi słowami, porównywać ją do rodziny, jednak nie powinna sobie z tego powodu zbyt wiele wyobrażać. Dystans. Etykieta. Ostatnio tak wiele się działo i Lexie prawie zapomniała, czemu te rzeczy były tak istotne. 
- Wasza wysokość - zaczęła cicho, nie była nawet pewna, czy jej pani ją słyszy. Może i lepiej, że jest nieprzytomna. - Wygląda na to, że zdołam utrzymać waszą wysokość tylko, jeśli nasze ciała będą w bezpośrednim kontakcie. Zaraz ubiorę się oraz waszą wysokość, jak bardzo to będzie możliwe i wezmę waszą wysokość na plecy. 
  Księżniczka dalej pogrążona była w twardym śnie. Lexie ostrożnie położyła ją na haresie, by wdziać ponownie dolną część munduru, a następnie ubrać swoją panią w halkę i narzucić na jej plecy swoją własną kurtę. Mimo wszystko ta była cieplejsza od sukni jej wysokości. Strażniczka wybrała też kilka szmat i przetarła ciało z krwi, żeby przynajmniej częściowo pozbyć się jej z pleców, o które chciała oprzeć jej wysokość. Resztę sprzętu gwardzistka zarzuciła na królika, a sama ostrożnie założyła sobie ciało swojej pani na plecy, niezdarnie zaplatając jej ręce na swojej szyi i nogi w pasie. Ośrodki odpływu mocy przemieściły się na ręce i nogi gwardzistki, kilka stróżek zaczęło nawet sypać się z jej twarzy. Poszerzająca się ciemna plama łuski powoli jęła oplatać gardło gwardzistki w miejscu styku z dłońmi księżniczki. Pod skórą Lexie zaczęły się też pojawiać niewyraźne zarysy większych łusek, jakby powoli szykując się do przerżnięcia przez skórę.
  Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, strażniczka ruszyła w las przed sobą, starając się utrzymać dziarskie tempo. Discord szedł tuż obok, przybierając większość sporego drapieżnika i brzęcząc lekko sprzętem. Jej wysokość byłą dość lekka, jednak jej delikatne, zimne ciało raz po raz zsuwało się z barków gwardzistki, która czuła, że z każdą opuszczającą jej ciało kroplą krwi maleje ich szansa na dotarcie do celu. Ale nie mogła się poddać. Nie ważne, ile będzie musiała za to zapłacić. Doniesie swoją panią do tego przeklętego maga, a potem zmusi go do udzielenia im pomocy.
  A krew kapała w pylisty grunt, zostawiając za przybyszami szlak czerwieni. 
  W pewnym momencie hares zaczął intensywniej węszyć w powietrzu i dziwnie ni to warczeć, ni to szczekać. Coś przebiegło w krzakach. Lexie poprawiła ciało jej wysokości na plecach i spróbowała dobyć jedną ręką włóczni. Ale nie była w stanie. Jeśli to będzie jeden z kotowatych drapieżników tych lasów sytuacja mogła wyglądać nie za ciekawie. Szybka ocena sytuacji i strażniczka zdecydowała się na jedyny sensowny ruch. Zrzuciła cały sprzęt, jaki miała na Discordzie i wskoczyła na jego grzbiet.
- Na przód - zarządziła. Królikowi nie trzeba było tego specjalnie powtarzać. Z zarośli wyskoczyła puma, jednak hares wyrwał do przodu, umykając spod jej pazurów. Gwardzistka jedną dłonią chwyciła się mocno jego futra, by drugą przytrzymywać ciało swojej pani. Kolejna mocniejsza fala zimna i rany na rękach oraz nogach gwardzistki, powodowane przez żelazne odłamki jeszcze się poszerzyły. Lexie zrobiło się ciemno przed oczami. Białe futro Discorda powoli przybierało kolor czerwieni. A zapach krwi tylko pobudzał drapieżnika.
(Mirajane?)

poniedziałek, 21 września 2020

Od Mirajane do Lexie

 Odleciałam ponownie w krainę, gdzie moje marzenia oraz wszelkie wydarzenia sklejały się w jedno, tworząc niesamowitą arkadię. Przepiękne miejsce, gdzie magia była bezpieczna, a cała moja rodzina żyła, obok miałam gwardzistów, których pokochałam całym sercem. Ja i Lexie w czasie lotu chyba oddałyśmy się swoim myślom... Ostatnia świadoma rzecz jaką zrobiłam, było uśmiechnięcie się i uściśnięcie dłoni mojej najdroższej strażniczki. A potem... Potem świat stał się taki, jaki chciałam, aby się stał. Moja głowa opadła na ramię uzbrojonej, a ja z uśmiechem odpłynęłam w krainę czarów. Ta utopia w jakiej się znalazłam, sprawiała, że chciałam dalej żyć. Że chciałam prowadzić więcej eksperymentów z magią, wzmacniać moją siłę. Gdy nagle poczułam lekki wstrząs, kraina zaczęła... Się kruszyć. Stanęłam nagle pośrodku niczego, a jedyne co słyszałam to szum śniegu oraz ciche pękanie lodu. Gdy ruszyłam nogą, ziemia pode mną się rozpadła, a ja zaczęłam spadać. Spadać w głąb ciemności. Zrobiło mi się zimno, całe moje ciało zaszroniło się, a ja w przerażeniu zaczęłam dygotać zębami. Nie wiedziałam, że poza moim umysłem, Lexie potrzebowała mojej pomocy. Mimo to... Po chwili zawiesiłam się w powietrzu, czując jakby wielka, gruba lina mnie tam złapała, łamiąc moje kości kręgowe. Poruszyłam jednak palcami, a wtedy wydobyła się z nich moja magia. Zaczęła mnie oplatać, a kiedy otworzyłam znowu oczy, stałam na śnieżnej pustyni, wiatr smagał moje policzki, a ja? Ja stałam bezruchu. Moje nogi były przyklejone przez lód do ziemi, byłam nienaturalnie wygięta, dłonie wisiały tragicznie w powietrzu, a moja twarz...? Moja twarz była zakrwawiona, przez to, że wystawały z niej potężne sople lodu. Nie dałam rady się wybudzić... Nie wiedziałam w ogóle co się dzieje. Dlaczego ja... Czułam się tak martwa...?

___

Discord z ogromnym trudem starał utrzymać się w powietrzu. Jednak bardzo opornie mu to szło. Po chwili jednak, złapał się ogonem drzewa, dzięki czemu opadł wreszcie na ziemię, pośród gęstwiny drzew. Położył się, aby Lexie spokojnie mogła zdjąć księżniczkę z jego pleców. Nie mogła dalej podróżować... Jej ciało znowu było lodowate, całe zaszronione, a oczy...? A jej oczy były otwarte, jednak pokryte podobnie jak ciało szronem. Mirajane leżała prawie, że bez ducha, choć wydawała się żyć. Wydawało się, że znowu jej duch został zamknięty głęboko w lodowej pokrywie. Hares nie wiedząc zbytnio co innego może zrobić, otulił gwardzistkę oraz swoją właścicielkę swoim dużym, ciepłym ogonem i położył się. Uniósł jedno skrzydło i zakrył nimi obie kobiety. Wiedział, że tylko Lexie mogła pomóc w tej chwili jego pani. Całkowicie jej zaufał. Ciało blondwłosej piękności leżało martwe. Jej blade, ale pełne usta były uchylone, a co bardzo długi odstęp czasu, wypadał z nich mały dymek pełny śniegowych płatków. Na skórze kobiety zaczęły pojawiać się pierwsze lody... Jeżeli nic nie zrobią... Zamarznie.

___

Nadal wisiałam w powietrzu, w ogromnej, pustej gęstwinie niczego. Nie dałam rady mówić, nie dałam rady się ruszyć i nie dałam rady się odezwać ani słowem. Zupełnie jakby ktoś wyrwał mi język z ust, a nerwy oraz mięśnie z ciała. Jedyne co mogłam zrobić, to patrzeć. Patrzeć na ciągle opadającą wichurę śnieżną, na białą pustynię, na zacienione niebo, bez śladu słońca. Po prostu stałam. Zdałam sobie sprawę, że to musiało być moje serce. Puste serce, samotne i bez kogokolwiek, kto umiałby mnie wyzwolić z tego okropnego miejsca. Po mym zlodowaciałym i poranionym policzku spłynęła łza, jaka jednak po chwili zamarzła, zostawiając kryształ na mej twarzy. Kiedy tak stałam, zdałam sobie sprawę, że byłam zamknięta we własnej duszy, przez własne zaklęcia, którymi chciałam przysporzyć się ku pomocy społeczeństwu. Nie wyszło jednak tak, jak chciałam, aby wyszło.
Po chwili, lód u moich stóp zaczął rosnąć i przerodził się w wielką, lodową wieżę, na której czubku, między kratami, byłam uwięziona ja. Moja dusza.
Wydawało mi się, że mijały godziny, dnie, tygodnie... A tak naprawdę, minęło kilka minut. Ten stan się nie zmieniał, nadal stałam pośród niczego. Mój słuch jednak wyostrzył się, słyszałam kroki na białej pustyni. Dwie osoby, idące w moją stronę. Dwie osoby, jakie mogą wyzwolić mnie z tego okropnego miejsca. Już chciałam wyjść. Miałam dość tego miejsca, chciałam być wolna. Chciałam nadal być księżniczką, chciałam znowu być obok mojej pary gwardzistów. Poczułam, jak wieża zaczyna pokrywać się kolcami. Nie chciała pozwolić, aby ktoś mnie uwolnił z tego więzienia. Zaczęłam bezgłośnie krzyczeć. Bezgłośnie błagać o pomoc. Jedynie to mogłam... Moja magia przejęła nade mną kontrolę. Jednak co ja mogłam począć, tylko dzięki magii byłam wyjątkowa. Nagle poczułam.
Poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Nagłe ciepło. Ktoś objął mnie od tyłu, obdarzając mnie niesamowitym uczuciem spełnienia, ciepła i miłości. Zamknęłam oczy, a moje dłonie poruszyły się. Zaraz potem u moich stóp lód zaczął topnieć, a razem z nim wieża, która zniknęła zaraz potem. Zza ciemnych chmur wyszło słońce, a ja mogłam czuć i mówić.
- Kto...? - szepnęłam.
Kiedy się odwróciłam, ujrzałam Mera. Tak, myśl o tym mężczyźnie wyzwalała moje wszelkie uczucia. Każdą lodową kajdanę mógł zerwać on. Każdą kłódkę na moim sercu mógł otworzyć tylko on. Bo ma klucz. Klucz do mojego ciała, duszy i serca. Uśmiechnęłam się lekko, zdejmując hełm z jego głowy. Jego twarz była blada, ale tak jasna, że nie ujrzałam jego lica. Nie obchodziło mnie to jednak. Ujęłam jego policzki, składając na jego ustach delikatny, ale czuły pocałunek... Tego moje serce pragnęło. Pragnęło, aby Mer zawsze był obok.

___

Tymczasem poza umysłem księżniczki działo się coś innego. Mirajane, w całkowitej nieświadomości, ujęła policzki Lexie, składając na jej ustach pocałunek. Nadal była zimna, nadal była zaszroniona, nadal wydawało się, że jej oczy pokrywała warstwa śniegu. Jednak coś się zmieniło. Jej serce zaczynało z powrotem normalnie bić. Gładkie dłonie księżniczki czule pogłaskały policzki gwardzistki, a po chwili blondwłosa opadła w ramiona Lexie, spokojnie oddychając.
- Mer... - to wydobyło się z jej ust, wraz z małą parką pełną płatków śniegu i szronu...

(Lexie? :3)

niedziela, 20 września 2020

Od Kiku do Cythian'diala

Umieszczony wśród ciemnych tkanin owoc tworzył piękne, kontrastowe widowisko. Pomarańcz pasowała do wszystkiego, ale to jednak rozbieżność między kolorami dodawała niewysokiej istocie mistycyzmu. Choć wrażenie to mogło być złudne - Kiku rzadko spotykał magów, nie wiedział więc co przy nich uznać za naturalne. Poza tym głęboko też faworyzował pomarańcze.
Przechwycił swój mały skarb i ostrożnie upuścił go do plecionego koszyka. Nieznajomy miał rację, cennych owoców nie powinno narażać się na obrażenia. Widok schludnie ułożonych produktów poprawił humor czarnowłosego. Gdy wszystko było na miejscu, czuł się lepiej. 
Spojrzenie posłane przybyszowi było prawie tak ciepłe, jak ofiarowany uśmiech. Propozycja herbaty była miła. Nic tak nie rozgrzewa relacji, jak umiejętnie przygotowany napar owocowy. Szczególnie gdy włożysz w niego całe swoje serce. Cudze też można, ale przy innej okazji.
 - Zapraszam! Właściwie to nie byłem dziś przygotowany na gości. Proszę więc wybaczyć bałagan. A! Jestem Kiku.- gdy tylko szczupłe palce objęły gałkę, pomiędzy obiektami przeskoczyła magiczna iskra. Po plecach Kiku przeszedł dreszcz i ogarnęło go nieziemskie ciepło. Z tego, co zdołał ustalić, uczucie przy przejściu zależało od relacji z domem. Podczas gdy on czuł eteryczną przyjemność, większość nie czuła nic, a niektórzy wręcz cierpieli.
  Drzwi ustąpiły pod delikatnym naciskiem drobnego ciała, a tuż za nim wsunęła się materia maga. Sala biesiadna skąpana była w delikatnym półmroku, wśród stolików tańczyła miotła, zamiatając podłogę. Magiczne sprzęty były prawie tak niesamowite, jak świadomy dom. To dzięki niemu z każdym krokiem barmana rozpalały się kolejne świeczniki. To również Kiku lubił, mniej pracy więcej efektowności.
  W takich chwilach do szczęścia brakowało mu tylko muzyki kokieteryjnego barda i przyśpiewek podchmielonej gawiedzi. Momentami dobrze było odsapnąć... jednak to oni nadawali jego życiu sens, oni tworzyli jego dom. Bez nich jego życie było niepełne.
  Kiedy otwierał ten bar, nie spodziewał się, że ściągnie tak barwną klientelę. Kupcy, złodzieje czy mordercy. W pewnym momencie lądowała tu większość poszukujących czegoś straceńców. Bawili się razem i razem rozpaczali, a w spokojniejsze dni wspólnie też odpoczywali. W takie dni pojawiała się też Zadra z tomikiem poezji.
  Zadra kochała wiersze, ale każdy dobrze wiedział, że czytała je głównie dla Kiku. Jej głos zawsze był pełen emocji, a oczy zatracały się w przedstawianych w nim uczuciach. Dla niej jednak najważniejsza była w tym radość ojca. Czarnowłosy zadbał o edukację dzieci, choć sam nigdy jej nie zaczął. Często z tego powodu rozpaczał, umiejętność czytania i pisania pomogłaby mu w ratowaniu większej ilości biednych istnień. Aktualnie mógł im zaoferować wyłącznie drobne pieniądze i własne rady.
  Gdy zbliżał się do baru, jego stopy ledwo dotykały posadzki. Tańczył mimo braku melodii, unosił się, był melodią. Mimo tego, że rzadko używał kociej bądź humanoidalnej formy trudno było przeoczyć jego specyficzny chód. Zamiłowanie do wysokich miejsc także było charakterystyczne. Takie właściwości kociego bytu.
  Jednak właściwością bytu Kiku były przeróżne groźby. Pomaganie licznym postaciom przynosiło wrogów na jeszcze liczniejszych frontach. Podrzucone wiadomości, zawieszone plakaty, czy też groźby szeptane wprost do ucha. Wielu ludziom nie pasował zbyt dobry barman. Nieczęsto jednak ktoś miał na tyle odwagi, by zostawić ostrzeżenie w sercu jego domu. Szczególnie w tak wymownej formie.
  Tuż za barem śmiałek ułożył truchło czarnego kota. Zwierzak został pozbawiony jednego z uszu, widoczny był również brak serca. Czyżby kocie uszko mogło wyprzedzić królicze łapki w rankingu szczęśliwych amuletów? A ponoć przynosił tylko pecha... 
  Cóż, to naprawdę nie był dobry dzień dla jego futrzanej persony. Postanowił jednak najpierw zrobić herbatę, a dopiero później zastanawiać się jak ten jakże hojny prezent znalazł się w jego posiadłości.
Spojrzał oceniająco na truchło i głęboko westchnął, teraz i on potrzebował herbaty.
(Cythian'dial)

sobota, 19 września 2020

Od Cythian'diala do Lottielle

Cythian'dial ze znudzeniem odprawił interesanta. Nie dostarczył mu żadnej rozrywki, a jedynie zabrał sporo czasu. Ghorm wydał stosowne rozkazy i po chwili sala tronowa była pusta. Zarządca bez słowa ukląkł przy tronie Arcymaga, czekając na dalsze rozkazy. Władca Temeni przez chwilę milczał, majtając lekko nogami na zdecydowanie zbyt wysokim dla niego tronie.
~ Zaproś na przyjęcie herbaciane Maluma. Jestem pewien, że doceni herbatę owocową, którą niedawno sprowadziłem. Pachnie słodkim granatem, wzbogaconym aromatem cytryny. ~ Cythian'dial zeskoczył ze swojego tronu, nie patrząc nawet w stronę zarządcy. ~ I każ przynieść Lottielle stosowne ubranie. Niech Kloto się nią zajmie. To wszystko. Możesz odejść.
  Ghorm skłonił głowę i natychmiast opuścił pomieszczenie, by wydać odpowiednie zarządzenia. Arcymag powolnym krokiem ruszył w stronę swojego gabinetu, a jego myśli dryfowały swobodnie po zamku, wychwytując świadomości członków Dworu.

[...] Ros otworzył drzwi i wykonał dworski ukłon w stronę Lottielle, wskazując jej pomieszczenie.
- To będą komnaty, szanownej milady - oznajmił z uśmiechem. - Zapraszam, zapraszam.
  Pokój, do którego weszli, był olbrzymi i zawierał dosłownie wszystko, co powinien zawierać pokój prawdziwej księżniczki. Było tam wielkie łoże z baldachimem i dziesięcioma warstwami puszystych kołder, był barwny dywan na podłodze, była toaletka z przyborami do czesania się i makijażu, były olbrzymie, rozsuwane drzwi do garderoby, stolik z kanapą i dwoma fotelami, a nawet dwie masywne półki na książki, biurko z eleganckim zestawem do pisania, maszyna do tkania, kilka gobelinów na ścianach oraz okno, wychodzące na ponure wnętrze jaskini. Dziewczyna wyglądała na nieco zaskoczoną, jednak szybko ukryła ten wyraz za lekceważeniem.
- Widzę, że Cythian próbuje przekupić mnie piękną kwaterą. - Zacisnęła ręce w pięści.
- Nie wydaje mi się. - Ros podrapał się po karku. - Cyth raczej wszystkim oferuje dobre warunki. A właściwie takie, jakie dobre będą dla nich. Znaczy, przynajmniej z Dworu. Bo ja to jestem pionkiem, mnie co najwyżej pozwoli przespać się na twardym łóżku w jednej z komnat w lochach. - Z udawanym smutkiem pociągnął nosem, jednocześnie ocierając dłonią nieistniejącą łzę. - W każdym razie! - Klasnął w dłonie. - Skoro już tu jesteśmy, może skusisz się, o piękna pani, na drinka z moją jakże uniżoną osobą?
- Nie specjalnie lubię alkohol. - Lottielle zaczęła przechadzać się po pokoju, uważnie oglądając każdy jego element. Dłuższą chwilę nawet zatrzymała się przy oknie, przez które wyjrzała w dół. - Całkiem tu wysoko - skomentowała.
- Koło dwóch kilometrów - przyznał mężczyzna, rozsiadając się na kanapie. - Cyth lubi duże przepaście. Prawdopodobnie - tu zniżył się do konspiracyjnego szeptu i pochylił się nieco do dziewczyny - przypominają mu piekło, z którego pochodzi. 
- Hm. - mruknęła tamta, dalej patrząc w dół. 
- Na pewno nie skusisz się na drinka, milady? Choćby jednego? - Ros nie miał zamiaru ustąpić tak łatwo. Uśmiechnął się czarująco i zbliżył palec wskazujący do kciuka, jakby trzymał tam jakiś niewielki przedmiot.
- Nie powinieneś nam rozpijać dziewczyny, Ros - rozległo się od strony drzwi. Mężczyzna drgnął, a ciernie na jego ciele poruszyły się niespokojnie. Lotte spojrzała w kierunku głosu i cofnęła się o krok. W wejściu, unosząc się kilka centymetrów nad ziemią stała smukła, kobieca postać, odziana w czarną, wymyślną suknię, opadającą niemal do samej posadzki. Nonszalancko opierała się o framugę dwiema ze swoich czterech rąk. Trzecią rękę opierała o biodro, a czwartą miała przyłożoną do brody. Jej twarz skryta była za czarnym woalem, odsłaniając jednak krwisto czerwone usta, rozciągnięte teraz w szerokim uśmiechu, odsłaniającym zaostrzone kły. - Mogę wejść?-  I bez czekania na odpowiedź wsunęła do pomieszczenia olbrzymią, pajęczą nogę i przenosząc na nią ciężar, powoli przefrunęła nad progiem. - Uuu, przytulnie. Widzę, że Królowa  zatroszczyła się o podstawową wygodę, choć... brakuje tutaj ducha. Jeśli będziesz chciała, mogę się później tym również zająć, dziecinko.
  Przybyła rozglądała się po pomieszczeniu i dopiero teraz Lottielle mogła zobaczyć parę masywnych, pajęczych nóg, które wyrastały gdzieś z okolicy jej bioder.
- Kloto... - Ros wyglądał na zmieszanego, a ciernie na jego ciele skręcały się i wbijały w skórę. - Ja, ten. No. Wybacz księżniczko - tu zwrócił się do Lottielle, próbując przywołać na twarz szarmancki uśmiech - ale będę leciał.
- Twój "Cyth" nie kazał ci się mną zająć? - spytała nieco przestraszona, gdy mężczyzna wyminął pajęczycę i był już w drzwiach.
- Telepatyczne wezwanie. Naprawdę muszę iść. -  Mężczyzna tylko uśmiechnął się przepraszająco i zniknął w wejściu. Kobiety zostały same w pomieszczeniu.
  Kloto uniosła się na pajęczych nogach, by dotknąć baldachimu znad łóżka. Pokiwała z aprobatą głową i przeszła do najbliższego gobelinu.
- Nie jest źle, nie jest źle - mruczała pod nosem.
- O jakiej "Królowej" mówiłaś? - Lottielle zacisnęła pięści. Nie mogła dać się wyprowadzić z równowagi dziwacznemu wyglądowi służby Cythian'diala.
- Królowa tego miejsca. Cythian'dial, nasza władczyni, dziecinko. - Kloto oderwała się na chwilę od przeglądania tkanin i uśmiechnęła do niej. Zrobiła dwa kroki w stronę dziewczyny, która stała twardo w miejscu. Pajęczyca obniżyła swoją pozycję, by znaleźć się na wysokości dziewczyny i dotknąć jej szaty. - Uuu, słaba jakość, choć wytrzymałe. I te koronki. Musi cię bardzo uwierać w biust, kochanie. - Delikatnymi opuszkami palców badała materiał. Lotte cofnęła się gwałtownie, zakładając ręce na piersi.
- Nic ci do tego. - Fuknęła dumnie.
- Wprost przeciwnie. Królowa przysłała mnie, bym się tobą zajęła, kochanie. - Pajęczyca ponownie ruszyła w stronę dziewczyny, jednak, zamiast wrócić do badania jej, podeszła do szafy. Zajrzała do środka. Mlasnęła cicho z niesmakiem. - Nic z tego się nie nada. Za mało w nich... polotu.
- Co dokładnie masz ze mną zrobić? Nie pozwolę się rozstawiać po kątach, jak wam się podoba. - Dziewczyna była w ewidentnie bojowym nastroju.
- Mam cię przygotować do podwieczorku. - kobieta odwróciła głowę do czarnowłosej, nie przestając przebierać rękami w szafie. - Znaleźć ci coś odpowiedniego do ubrania, wykąpać, uczesaćNie chcesz chyba wyglądać jak służka przy Królowej?
- Lubię moje ubrania - zareagowała gwałtownie dziewczyna, zaciskając mocniej palce na przedramieniu. - A poza tym nie zamierzam robić tego, co on mi każe.
  Kloto wyciągnęła z szafy kilkanaście sukni i rozwiesiła sobie na nogach. Bez wysiłku popłynęła w powietrzu do rozmówczyni, spod sukni wyciągając miarkę krawiecką.
- Nie musisz. - Pajęczyca wzruszyła górnymi ramionami, podczas gdy dolne już zajmowały się zdejmowaniem wymiarów z dziewczyny. - Ale miej na uwadze, ile w ten sposób stracisz.
- Grozisz mi?
- Nie dziecino. Nasza władczyni nie ukarze cię zapewne w żaden sposób. Po prostu będziesz musiała odejść. - Kloto skończyła ściągać wymiary i cofnęła się o krok, a wszystkie jej ręce ułożyły się w pozę zadumy. - Grejpfrut z nutą cytryny...
- Odejść? Nie marzę o niczym innym - oznajmiła stanowczo Lotte, wytrącając z zamyślenia rozmówczynię i wywołując wyraz zdziwienia na jej twarzy.
- Więc czemu wciąż tu jesteś? Królowa na pewno nie będzie cię zatrzymywać. Nikt w Cytadeli również tego nie uczyni, a poza jej murami będziesz już wolna, kochanie. - Przez jej ciało przebiegł dreszcz, a dodatkowe kończyny zadrżały lekko. - Wiem. Ale najpierw kąpiel. - Kloto odrzuciła trzymane tkaniny na łóżko i podeszła do dziewczyny, znów niebezpiecznie blisko. - Na twoim miejscu zobaczyłabym, co przygotowała dla ciebie władczyni, zanim bym odeszła, dziecinko. Znając ją, nie przyprowadziła cię tutaj bez powodu. - Wyciągnęła dłonie do rzemyków na koszulce dziewczyny i delikatnie, z wprawą zaczęła je rozwiązywać. - Cokolwiek nie postanowisz, kąpiel nie zaszkodzi, nieprawdaż dziecinko?
- Przestań nazywać mnie "dziecinką" - dziewczyna odtrąciła jej dłoń i cofnęła się jeszcze. - I potrafię sama się wykąpać.
- Dobrze, dobrze, dorosłą panno. - Pajęczyca uśmiechnęła się, prezentując kły. - W takim razie zaczekam, aż skończysz. A i nie ubieraj się ponownie. Dopasujemy suknię na tobie.
- Mówiłam, że wolę moje ubranie.
- Zrób mi tę przyjemność. Będzie ci tak do twarzy w czerwieni. - Kloto z rozmarzeniem przyłożyła dłoń do twarzy, ale szybko się zreflektowała i przefrunęła przez pokój. - Wrócę za pół godzinki, kochanie. Upewnij się, że dobrze umyjesz uszy.
  Jeszcze w drzwiach posłała jej uśmiech, nim trzasnęły cicho.

[...] Pół godziny później faktycznie wróciła, na pajęczych nogach niosąc skrawki materiału w kolorystyce czerwono-żółtej. Lottielle właśnie się wycierała, gdy pajęcze nogi wsunęły się do pomieszczenia. Dziewczyna gwałtownie zawinęła się w ręcznik.
- Jeszcze nie skończyłam - zaprotestowała, jednak Kloto nie zamierzała zważać na jej protesty. Podpłynęła w powietrzu do dziewczyny, sprawiając, że ta ponownie zaczęła się cofać.
- Nie wygłupiaj się, kochanie. Odłóż ręcznik. Muszę dostosować suknię do twoich kształtów. Będziesz wyglądać perfekcyjnie na herbatce. - I wyciągnęła dłoń, jakby oczekując, że Lotte odda jej ręcznik.
- Nie powiedziałam, że zgadzam się na ten pomysł - zaprotestowała ponownie, choć z mniejszym przekonaniem, niż wcześniej.
- W takim razie będę zmuszona zdradzić ci mały sekrecik. Tylko musisz obiecać, że nikomu nie powiesz. - Kloto przyłożyła palec do ust i gdyby było widać jej oczy, zapewne teraz jedno z nich by mrugało. - Jeśli nie przyjdziesz na podwieczorek, twój stary znajomy wpadnie na ciebie wychodzącą z Cytadeli. Fortunniej dla ciebie będzie spotkać się z nim na bezpiecznym gruncie, kochanie. Pod pieczą Królowej nie może cię skrzywdzić.
  Warga dziewczyny drgnęła. Widać było, że bije się z myślami. Wykorzystała to pajęczyca, błyskawicznym ruchem wsuwając dłonie pod ręcznik i zdejmując go z dziewczyny. Ta odruchowo spróbowała się zakryć, jednak silne ramiona Kloto chwyciły jej ręce i przytrzymały w górze, podczas gdy druga para zaczęła przykładać i doszywać kawałki materiału prosto na ciele dziewczyny. Kilka minut później było po wszystkim, a Kloto stała przed swoim dziełem z uśmiechem na ustach.
- Zdecydowanie żółć i czerwień ci pasują. Podkreślają twoją jasną karnację i ciemne włosy. W istocie grejpfrucik z cytrynką. - Pokiwała jakby do siebie głową. Nieco zrezygnowana Lotte spojrzała w stojące w pomieszczeniu lustro. Osoba w nim stojąca wyglądała dla niej zapewne dość obco. Czysta, schludnie uczesana, w drogo wyglądającej sukni. Miękki materiał dokładnie opinał jej ciało i musiała przyznać, że jest jej na prawdę wygodnie. Może nie było to to samo, co jej własne ubranie, jednak nie mogła za bardzo narzekać.
- Co dokładnie twoja "Królowa" planuje na tą herbatkę? - zapytała cicho, powracając spojrzeniem do pajęczycy. Ta tylko się uśmiechnęła tajemniczo.
- Nie martw się, kochanie. Ciebie zaboli to najamniej.

[...] Cythian'dial siedział wygodnie na kanapie, gdy do pomieszczenia został przez Ghorma wprowadzony Malum. Wysoki, nieco siwiejący mag o twarzy wykrzywionej okrucieństwem i niegdyś pewnie pięknych, zielonych oczach przemaszerował przez pomieszczenie, stukając laską w kamienne cegły.
- Nie spodziewałem się tak nagłego zaproszenia od ciebie, Arcymagu - oznajmił, zajmując jeden z wolnych foteli, na przeciwko Władcy Temeni.
~ Wiem, że doceniasz dobrą herbatę, tak jak robię to ja, dlatego nie mogłem sobie odmówić podzielenia się nią z tobą. Proszę, częstuj się. ~ To mówiąc wskazał na stojący na stoliku imbryk. Malum również na niego spojrzał. Coś mu nie pasowało. Nie był typem człowieka, który przepadałby za herbatą. Mimo wszystko postanowił nalać sobie pół filiżanki i obserwować Cythian'diala.
- Jesteś bardzo uprzejmy, Arcymagu - powiedział ostrożnie, unosząc czarkę do ust. Nie zareagował. - Choć dziwię się, że jesteśmy sami. Zwykle zapraszasz więcej osób.
~ Nikt poza tobą nie doceniłby jej jak należy ~ oznajmił Arcymag, wykonując w powietrzu gest ręką i wzmacniając zapach napoju w pomieszczeniu. W tym momencie boczne drzwi uchyliły się i nieco sztywno wymaszerowała z nich smukła, dziewczęca postać. Malum wstał gwałtownie, a jego policzki poczerwieniały. ~ A ty, Malumie? Co o niej sądzisz?
- Co to ma znaczyć? - wysyczał niemal mag, kierując swoje spojrzenie na władcę. - Czemu ona tutaj jest? 
  Lottielle uniosła dumnie głowę i nie patrząc w stronę maga podeszła do stolika, cały czas odprowadzana spojrzeniem dawnego pana i usiadła w fotelu koł Cythian'diala.
- Arcymagu, ona jest moją włanością. Sam stoisz na straży praw Rezydentów. Przywłaszczanie sobie czyjegoś niewolnika jest niezgodne z prawem Temeni. - Malum uderzył pięścią w stół. Szkło na nim ustawione podskoczyło lekko i zaiwsło w powietrzu.
~ Zgodnie z rozdziałem piątym, paragrafem trzecim, ustępem siódmym oraz rozdziałem czwartym, paragrafem pierwszym prawa Temeni zbiegły niewolnik, którego pan wykazał się niekompetencją w kontrolowaniu podległych istot, pozwalając mu wysfobodzić się z kajdanów i wydostać poza granice Temeni przechodzi na własnoś tego, kto pochwyci go i ponownie zmusi do posłuszeństwa. Zatem twoje roszczenia Malumie są bezzasadne. Lottielle jest teraz częścią mojego Dworu i tak długo, jak długo znajduje się pod moją pieczą pozostaje poza twoim zwierzchnictwem. ~ Wszystko to przekazał jednostajnym, spokojnym głosem dziecka, po czym nie zmieniając tonu kontynuował. ~ Oczywiście jeśli masz podejrzenie, iż niewolnik został ci odebrany siłą lub podstępem możesz dociekać swoich praw w obliczu władcy Temeni, w obecności świadków i przy użyciu eliksiru prawdy. Jestem przekonany, że obecna tu Lottielle chętnie posłuży za światka, by opowiedzieć, że z powodu hemoroidów jej dawny pan, Malum nie zabezpieczył odpowiednio swojego dworku i była w stanie wyślizgnąć się spod jego starannej pieczy.
- To nie miało żadnego związku - wysyczał jeszcze bardziej czerwony mag. Cythian'dial nie zareagował.
~ Nie odpowiedziałeś mi, co o niej myślisz? ~ zapytał zamiast tego. Malum zrzucił filiżankę, która tym razem poddała się prawom grawitacji i spadła na kamienie, rozbijając się.
- Zapłacisz mi za to, Arcymagu - oznajmił gniewnie, po czym wymaszerował z pomieszczenia. Ghorm skłonił się Cythian'dialowi i wyszedł za nim, zamykając cicho drzwi.
~ Jestem nieco zawiedziony ~ przyznał. ~ Oczekiwałem, że twój ostry temperament w znacznie większym stopniu zarezonuje z temperamentem Maluma i będę mógł obejrzeć jak wzajemnie wytykacie sobie wszysto, co między wami zaszło. Szkoda. ~ I wstał. Wyglądał, jakby chciał wyjść, jednak Lottielle chwyciła go za rękę. A przynajmniej próbowała, bo jej dłoń przeniknęła przez dłoń demona.
- Powiedziałeś Malumowi, że jestem twoją własnością. Nie jestem nią - zaznaczyła.
~ Jeśli nie należysz do mnie, należysz do Maluma ~ Cythian'dial obrócił się do niej. Był sporo niższy i patrzył na nią, zadzierając dość zabawnie głowę do góry. ~ Z nas dwojga ja wymagam tylko posłuszeństwa, gdy jesteś mi potrzebna. Jesteś obiektem interesującym magicznie, więc twoje zadania nie będą wykraczały poza wsparcie w magicznych eksperymentach czy rytuałach.  W czasie wolnym możesz zajmować się czymkolwiek zapragniesz. Masz dostęp do wszystkich obiektów, znajdujących się w Cytadeli, jedzenia, wygodne zakwaterowanie. Jedyne, czego ci nie wolno, to opuszczać Cytadeli bez mojej zgody. Jednak jestem skłonny zabierać cię ze sobą w różne zakątki Sayari i umożliwiać ci spędzanie czasu w miejscach, które uznasz za interesujące. Jestem również skłonny wziąć odpowiedzialność za rozwój twojej magii i jej kontrolę. Uważam to za równowartościową wymianę. ~ Arcymag wpatrywał się nieruchomo w twarz dziewczyny. Nie odpowiedziała głośno, jednak władca pokiwał głową. ~ Ros pokaże ci, gdzie jest biblioteka. Powinny cię zainteresować działy od trzeciego do siódmego oraz trzydziesty czwarty do trzydziestego dziewiątego i sto dwunasty. Jest tam więcej o czerpaniu ze Źródła.

Koniec wątku

czwartek, 17 września 2020

Od Lexie do Crylin

Słowa smoczycy bardzo powoli wybrzmiewały w głowie Lexie. Darawa. Legendarne i przerażające miejsce, z którego pochodziły najstraszniejsze kreatury, kraina pradawnych smoków. Czy Mer mógł być smokiem? A jeśli nie, to czym był? Gwardzistka przywołała nieruchomy obraz hełmu towarzysza. Milczący. Spokojny. Lojalny. A jednak nigdy nie odkładał swojej zbroi. Zamkowe plotki przypisywały mu różne właściwości, a jednak król nie przydzieliłby swojej córki nieodpowiedniej osobie. Kobieta odepchnęła te myśli na bok. Mer był jej wiernym towarzyszem. Nie było istotne kim, albo czym, był. Tak długo, jak... 
  Jej przemyślenia przerwała gwałtowna beczka, wykonana przez Crylin. Zła na towarzyszkę burknęła coś, na co ta zareagowała równie nagłym zwinięciem skrzydeł. Gwardzistce zaparło dech w piersi, gdy leciały w stronę ziemi. Gdzieś z tyłu jej umysłu przeleciały jakieś urywki myśli. Więc jednak pamięta. Jednak chciała mnie zabić od początku. Kilkanaście metrów nad ziemią smoczyca rozłożyła skrzydła i wyhamowała. Wyrównała lot i po chwili wylądowały. 
- Jak ci się podobała podróż? 
  Kobieta przestąpiła z nogi na nogę, rozkoszując się uczuciem gruntu pod stopami.
- Następnym razem idę piechotą - mruknęła, patrząc ponuro na emanującą energią smoczycę. Crylin nie wyglądała na specjalnie poruszoną jej słowami. - I też nie jestem człowiekiem. - Przejechała dłonią po łusce, znajdującej się na jej lewym ramieniu i poprawiła dość mechanicznie zbroję. Najemniczka obrzuciła ją badawczym spojrzeniem. 
- Ale nie jesteś też tak nieludzką jak ja, Garde. A to pomaga w wielu sprawach - zauważyła z przekąsem.
- Pod tym względem miałam to nieszczęście. - Lexie pochyliła głowę, poprawiając potargane wiatrem włosy, nie chcąc patrzeć w oczy tej osoby. Za bardzo pobudzały jej pamięć. - Ruszajmy lepiej. 
  Gwardzistka już czuła w ustach smak krwi. Nie lubiła tego uczucia. I jej rodzina i lata treningu w straży nauczyły ją, że istotne jest przede wszystkim ludzkie życie. Że jest ono czymś, co trzeba chronić. Odbieranie go kłóciło się z tą kluczową zasadą. Podeszła do rogu budynku i wyjrzała w wąski zaułek. Niepozorne wejście wyglądało na niestrzeżone, jednak była pewna, że gdzieś tu znajduje się czujka. Tylko nie była w stanie jej zobaczyć. Gwałtownie smoczyca śmignęła koło niej z nieludzką prędkością, aż ciepłe powietrze owiało twarz kobiety. Po chwili w uliczce coś tępo upadło na bruk. Gwardzistka wychyliła się, by zobaczyć Crylin, wyrywającą pazur z piersi stosunkowo drobnego łotrzyka. Na jego twarzy widniał wyraz zdziwienia. 
- Był tylko jeden - oznajmiłą smoczyca, wycierając pazur w jego szatę.
- Dobrze. - Lexie schyliła się do bandyty i z jego szat wydobyła niewielką, metalową broszkę. Obróciła ją w palcach i spojrzała w oczy smoczycy. - Będę osłaniać ci plecy, skup się na wydobyciu małej. Jeśli ją pochwycisz - uciekaj. 
 Crylin drgnęło ucho i zamiast odpowiedzieć, wspięła się błyskawicznie na najbliższy budynek. Gwardzistka kopnęła ciało czujki, by przewrócić je na twarz i zakryć przynajmniej częściowo rany. W ostatniej chwili zdążyła się wycofać za swój załom budynku. Drzwi skrzypnęły cicho i ciężkie kroki rozbrzmiały w zaułku.
  Zrobiły tylko kilka kroków, nim rozległo się ciche przekleństwo i kolejne dwa ciała upadły na bruk. Lexie dobyła włóczni i wychynęła zza rogu. Crylin spojrzała na nią, będąc już przy drzwiach.
- Zatem zostawiam ci moje plecy, Garde - oznajmiła i zniknęła w środku. Brunetka puściła się biegiem w ślad za nią. 
(Crylin? Oh well, liczyłam na bardziej stealth podejście, ale w sumie od tego, jak zaczęłyśmy trudno było mi wyprowadzić inny plan xd)

Od Crylin do Lexie

 Nurkować z tej wysokości? Przecież nie jest tak wysoko. Czyżby Garde intrépide [nieustraszona gwardzistka] miała akrofobię?

Uśmiechnęłam się pod nosem i wzniosłam się jeszcze wyżej.
- Będę potrzebowała twojej pomocy w nawigacji, nie znam tych terenów tak dobrze, jak ty. Poza tym lepiej wiesz, gdzie mogą być, skoro zdobyłaś tak ważne informacje. - Odparłam, wzrokiem badając tereny wokół. Już zapomniałam, jak przyjemne jest latanie po niebie.
- Leć bardziej na zachód. - Usłyszałam, na co zmieniłam swój lot.
- Mam do Ciebie pytanie wielkiej wagi, ten człowiek w zbroi... Kto to jest? Jak wygląda? Ma niezwykle przyjemny dla ucha głos, taki władczy, a zarazem bez uczuć. Przypominał mi głos jednego ze smoków na Darawie. - Podzieliłam się swoimi przemyśleniami. - Będę musiała się wam odwdzięczyć po tym wszystkim, choć jeszcze je ne sais pas comment [nie jest mi wiadome jak].
- Mówisz o Mer? To mój przyjaciel, kompan. Razem służymy księżniczce i się wspieramy. Jego wygląd jest nikomu nieznany, nawet mi, pomimo długiej znajomości. - Odpowiedziała, a mnie to niebywale zainteresowało.
- Mon cher [Moja droga], a nie zastanawiałaś się może, że twój przyjaciel tak jak ja, prawdziwe pochodzenie ma na Darawie? Jego wygląd może być znacznie inny niż tutejszych istot, dlatego skrywa się pod ciężką zbroją. - Przyśpieszyłam lot, robiąc silniejsze ruchy dość jasnymi skrzydłami. - Pomyśl o tym przez chwilę, sama kryłam się za przepaską. - Powiedziałam, a następnie obie ucichłyśmy. Dałam pomyśleć kobiecie o swoich słowach.

Ta nieprzerwana cisza trwająca wystarczająco długo, sprawiała, że miałam ochotę sobie trochę pożartować. Zadanie miałyśmy ciężkie i niezwykle ważne. Przeciwnik nie mógł zdążyć, zawiadomić innych ludzi, bo mogliby zabić moją malutką ange [anielice/aniołka]. Mimo to nawet jak przyszłoby mi oddać życie, nie mogło być ono nudne. Chwyciłam znacznie mocniej Garde, aby nie wypadła przez przypadek, po czym zrobiłam w powietrzu beczkę, przyprawiając tym samym swoją towarzyszkę o szok.
- Nie wygłupiaj się, mamy ograniczony czas. - Odparła na sztuczkę. Przewróciłam oczami, po czym zwinęłam swoje skrzydła, pozwalając nam spadać, niczym skok ze spadochronu, w ten sposób znacznie przyśpieszając zbliżanie się do ziemi. Trzymałam cały czas mocno kobietę, rozkładając skrzydła, dopiero gdy byłyśmy blisko ziemi. Wręcz odbiłam się od niskiego lotu ku górze, aby nie ryzykować spojrzeniami jakichś ludzi, którzy mogliby przez przypadek nas ujrzeć. W najgorszym wypadku zasialiby panikę i wieści dotarłyby do zamku.
- Nie możesz być ciągle taka sztywna i tak jako człowiek masz znacznie łatwiej w życiu. Nie musisz cierpieć podczas okresów godowych i wołać bądź szukać partnera. Zaufaj mi, to jest męka przez piekło, tak samo, jak cała Darawa. - Powiedziałam, a gdy kobieta wskazała mi miejsce, gdzie powinnam wylądować, zrobiłam to tym razem nieco ostrożniej. Trzeba było przygotować się do walki, co oznaczało spory wysiłek. - Jak ci się podobała podróż?

<Garde?>

środa, 16 września 2020

Od Lexie do Mirajane

Musimy zaryzykować, moja pani - powiedziała Lexie, również bez przekonania patrząc na liście tropikalnych drzew. - Na szczęście możemy przelecieć nad tą dżunglą. 
  Gwardzistka była naprawdę zadowolona z faktu, że Hares wyzdrowiał na tyle, by móc je nieść na swoim grzbiecie. Podróż lądowa po tym dzikim lądzie wydawała się najgorszym, co mogłoby spotkać kobiety w tej sytuacji. Lexie co prawdę nie wiedziała wiele o Ucurum Taxti i jego faunie, jednak jeśli choć w niewielkim stopniu przypominała tą, jaką można było znaleźć na Ucurum, sytuacja nie prezentowała się zbyt dobrze. 
  Pył z ramion gwardzistki sypał się jednostajnie na grzbiet królika, a Lexie zaczynała powoli odczuwać tępy ból pleców. Jak wiele magi przez nią przeszło, odkąd dotarła ponownie do swojej pani? Jak mocne jest wypaczenie, któremu ulegała Mirajane? Gwardzistka bezwiednie ścisnęła trochę mocniej dłoń księżniczki, jednak szybko się opanowała, gdy tamta odwróciła do niej głowę z pytającą miną.
- Przepraszam, pani - mruknęła tylko, uciekając wzrokiem od jej oczu w stronę lasu pod nimi. Mirajane się uśmiechnęła lekko i gwardzistka poczuła mocniejszy uścisk na swojej dłoni. Jakby księżniczka chciała jej pokazać, że ją wspiera. Lexie nigdy nie miała wątpliwości, że tak właśnie jest. Dobrze pamiętała, jakby to było ledwie wczoraj, jak została przydzielona na służbę Mirajane Melanie z rodu Reiss. Była wtedy bardzo zdenerwowana. Spośród gwardzistów, którzy mieli w ceremonii ślubować swoją wierność wkraczającej właśnie w dorosłość, szesnastoletniej księżniczce, ona była najmłodsza. Nie była też rycerzem. Zdecydowanie wyróżniała się spośród dobrze zbudowanych rycerzy, zarówno swoim wiekiem, jak i płcią. I jeszcze ta szpetna łuska na jej ramieniu... Obawiała się, że księżniczka nie zechce mieć jako swojego gwardzisty kogoś takiego jak ona. A z tego, co mówili wszyscy, jej wysokość była bardzo rozkapryszona i jedna jej decyzja mogła z łatwością przekreślić wszystkie wysiłki dziewczyny.
  Rozpoczęcie było huczne, w paradnych zbrojach wprowadzono ich do pięknie udekorowanej sali tronowej. Po obu jej stronach stali heroldowie z trąbami. Lexie mijała ich, czując, że nogi ma jak z waty, a przed nią podest, na którym ustawiono tron, stawał się coraz większy. Rodzina królewska zasiadała na nim, patrząc z góry na zbliżających się wojowników. Kobieta nie była w pierwszym rzędzie, widok przysłaniały jej nieco sylwetki pozostałych, co było nieco pocieszające. Gdy dotarli do schodów przed tronem, uklękli na jedno kolano. Król wstał, coś mówił, jednak Lexie byłą zbyt zestresowana, by dobrze rozróżniać słowa. Potem ze swojego tronu wstała księżniczka. Zeszła po schodach w ich kierunku. Każdy po kolei wychodził na przód i klękał bezpośrednio przed nią, by wygłosić przysięgę wierności. Gdy przyszła kolej na nią, gwardzistka na miękkich nogach podniosła się ze swojego miejsca i czując wzrok wszystkich na sobie podeszła do nastoletniej księżniczki. Lexie pamiętała dobrze pierwsze wrażenie, jakie Mirajane na niej wywarła. Zarozumiała, władcza, może nawet złośliwa? Zdenerwowana, klękając u stóp księżniczki trochę zbyt, szybko zgięła kolana i słabo przypięta brosza upadła u stóp dziewczyny. Przerażenie ją sparaliżowało i nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, by ukryć wpadkę. Widząc to, księżniczka zrobiła coś, czego przyszła gwardzistka najmniej by się po niej spodziewała. Soją stopą zakryła broszkę i przyciągnęła do siebie. Lexie przełknęła ślinę i zdołała wydobyć z siebie słowa przysięgi, a potem wrócić na swoje miejsce. Po całej ceremonii gwardzistka została zatrzymana przez Mirajane, zanim zdążyła wrócić do swoich komnat.
- Ty musisz być Lexie, słyszałam o tobie. 
  Świeżo upieczona gwardzistka przełknęła ślinę i nie do końca wiedząc, co powinna zrobić, uklękła ponownie przed swoją panią.
- Wstań, to będzie dość niewygodne, jeśli mój gwardzista będzie klękał za każdym razem, gdy mnie zobaczy. - Zamilkła na chwilę, a dziewczyna podniosła się z ziemi, unikając jednak wzroku swojej pani. - Gdy ojciec mówił, że przydzieli mi gwardzistkę, która będzie w stanie kontrolować moje moce, myślałam, że będziesz bardziej... jak przyzwoitka - oznajmiła bezpośrednio. - Ale wygląda na to, że się myliłam. - Z niewielkiej torebeczki wyciągnęła broszkę i zbliżyła się do Lexie. - Uważaj na to, następnym razem mogę nie być w stanie tak łatwo tego ukryć.
- Dziękuję, pani - mruknęła cicho gwardzistka.
- Nie stresuj się tak, Lexie. Tak samo jak ty jesteś tutaj, by mnie wspierać, jako gwardzista, ja jestem tutaj by wspierać cię, jako twoja księżniczka.
  Kobietę z rozmyślań wyrwał gwałtowny powiew wiatru i pisk haresa. Gwałtowny, rozpaczliwy manewr, jaki wykonał stwór, zmusił obie kobiety do przylgnięcia do jego grzbietu i pochyleniu się nad nim. A tymczasem królik starał się w silnym wietrze odzyskać stabilność lotu.
- Pani! Wycofaj go! - krzyknęła Lexie widząc, że Discord nie jest w stanie przezwyciężyć mocy wiatru.
(Mirajane? Teraz ja zarzuciłam anegdotką xd)

wtorek, 15 września 2020

Od Ayarashi do Lexie

Nie miałam zamiaru wracać do domu, w którym nie miałam mieć przyszłości, mimo to postanowiłam, że dam się odwieźć do granicy państwa i dopiero później ucieknę, by tutejsi  rycerze nie mieli przechlapane u swojego króla. Rano gdy się obudziłam, ubrałam się i uczesałam, po czym zeszłam na dół ze strażą, a później ruszyliśmy w drogę. Po paru godzinach drogi, a tak naprawdę paru godzinach snu dojechaliśmy do lasu, wiem o tym, bo akurat w tym momencie się obudziłam. Zauważyłam, że wszyscy rycerze, byli podenerwowanie, odkąd minęliśmy ścianę lasu. Mimo to ja byłam w pewien sposób spokojna. Ściągnęłam poduszkę  z fotela i położyłam ja na podłodze, a następnie sama się na niej ulokowałam. Jechaliśmy dalej, aż usłyszałam rżenie konia, wtem cała mini karawana się zatrzymała, usłyszałam tylko rozkaz do broni i że mają bronić powozu. Odsunęłam lekko kotarę i zapuszczając jednym okiem żurawia, zauważyłam walkę. Od razu rozpięłam spódnice, zostając w swoich spodenkach i trzymałam broń w ręku. Usłyszawszy, że ktoś niepożądany próbuje dostać się do środka. Gdy tylko zobaczyłam opryszka, wbiłam w niego ostrze, po czym je wyjęłam ,tym samym pozbawiając go życiowej esencji. Wyszłam z powozu i dołączyłam do walki, po jakimś czasie pojawił się ktoś, kto był chyba ich szefem i chciał walczyć, mimo protestów Lexi stanęłam naprzeciwko niego.  
-Co to jakiegos kundelka nadsyłacie na mnie! -Zasmiał sie grubas na widok maleje drobnej dziewczyny, chwycił swój topów i chcial mnie nim przeciąć, ale mu się to nie udała i tak pare razy az zaczał używać magii tak samo jak ja. Po pau chwilach po okolicy rozniósł się zapach spalonej świni, która padła martwa na ziemie. Podeszłam do Lexi wycierając ostrze o jakiś lisc.
-To co jedziemy? -soytałam mijając ja i kierujac sie do powozu.  Po kolejnych spokojnych godzinach dojechalismy do granicy gdzie przeszlam na rodzinną ziemię. Porzegnalam rycerzy i ruszylismy w strone miasta, nie zrobiliśmy nawet dwóch kilometrów jak im nawiałam i natrafiłam na tamtych oprychów.

[END]

Od Lexie do Crylin

Kobieta spojrzała na smocze szpony Crylin. Ponownie znalazły się tak blisko jej piersi, że serce zabiło jej mocniej. Przełknęła ślinę, próbując odzyskać spokój i spojrzała w oczy towarzyszki. Nie, żeby wiele to zmieniało. One również były przecież smocze.
- Chcesz ich wszystkich zabić? - upewniła się, a smoczyca skinęła głową.
- Nie widzę innego wyjścia, Garde.
  W głowie Lexie galopowały sprzeczne myśli. Jako gwardzista nie powinna uczestniczyć w rzezi, jednak w tym momencie i tak pozwoliła sobie na zbyt wiele w pogoni za Łzą Oceanu. Nie mogła wrócić bez niej. Ale Mer ją krył. Jeśli wpadną, on również zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Chociaż straż już i tak wie, że gwardzistka zamierza coś zrobić z gangiem. Jego zniszczenie i tak pójdzie na jej konto. Więc być może nie miało to już większego znaczenia. No i kryształ.
- W tym punkcie nie ma już odwrotu - oznajmiła, niechętnie chwytając zakończoną pazurami dłoń. Zimny dreszcz przebiegł przez jej ciało, czując, jak szpony zaciskają się lekko wokół jej nadgarstka. - Wyjdźmy w takim razie na dach. Pójdę pierwsza. Nie chcę, by ucierpieli cywile. 
  Crylin skinęła głową, a brunetka wyszła na korytarz. Był pusty i spokojny. Zza żadnych drzwi nie dobiegały dźwięki krzątania się po domu czy ludzkie głosy. Gwardzistka zlokalizowała drabinę i dała znak towarzyszce, że jest bezpiecznie. Chwilę później bez większych problemów wydostały się na dach i dopiero w świetle wschodzącego słońca Lexie miała szansę ujrzeć w pełnej klasie smoczą formę najemniczki. Crylin przeciągnęła się, rozkładając skrzydła na boki. Wąskie korytarze domu wyraźnie nie były przystosowane do tak masywnych postaci. Jej łuski zafalowały, a przebiegający przez nie odblask słońca skojarzył się Lexie ze skondensowaną mocą, płynącą w Źródle na Tehali.
- Wsiadaj -  Kobieta uklękła i spojrzała wyczekująco na gwardzistkę. Ta otrząsnęła się z wrażenia i nieco chwiejnie podeszła do smoczycy. Kiedyś dosiadała smoka. Gdy była dzieckiem, czasem niektóre młodsze osobniki brały dzieci na przejażdżkę. Ale smoki miały zupełnie inną anatomię, niż ludzie. I wiele odstających, masywnych kolców, których można było się przytrzymać. Bez przekonania weszła na plecy kobiety, oplatając jej szyję rękoma. Crylin chwyciła jej nogi.
- Jesteś cięższa, niż wyglądasz, Garde - mruknęła do siebie pod nosem. 
- Nie zamierzam ściągać pancerza - zaznaczyła strażniczka.
  Smoczyca wstała, poprawiając jeźdźca na swoich plecach i wycofała się nieco. Gdy była już niemal na skraju dachu ruszyła biegiem przed siebie. Lexie zaparło oddech w piersiach, gdy powierzchnia, pod nogami najemniczki, skończyła się i potężne machnięcia skrzydeł uniosły je ponad miasto. Żołądek kobiety uciekł gdzieś w głąb brzucha, a  smoczyca dalej wznosiła się z dużą prędkością. Dopiero gdy miasto zaczęło wyglądać jak zabawkowa makieta nieco, zwolniła i wyrównała lot. 
- Tylko mi nie mów, że zamierzasz nurkować z tej wysokości. - Gwardzistka patrzyła na odległą ziemię. Niby zdarzało jej się wcześniej latać, jednak nie specjalnie lubiła ten sposób poruszania się. Mimo wszystko dobrze było czuć pod nogami stabilny grunt.
(Crylin? Powiedz, że tak xD)