czwartek, 15 marca 2018

Od Lexie do Madelyn

  Gwardzistka zaprzeczyła ruchem głowy. Z policzka cienkim strumyczkiem ciekła jej krew, jednak zdawała się tego nie zauważać. Powolnym ruchem zarzuciła włócznie na ramię.
- Ale jesteś na moich ziemiach! – ignorując zakończenie wypowiedzi nie przestawał się gorączkować książę. Gdyby wciąż był na ziemi pewnie tupnąłby nogą. A gdyby Lexie miała się z kim założyć, pewnie nie dałaby swemu panu więcej, jak minutę, zanim wpadnie na pomysł, żeby kazać jej aresztować nieznajomą. Ta myśl nieco ją ocuciła. Szczególnie, że kot nieznajomej nie wyglądał na takiego, który chętnie daje się pojmać.
- Zgadza się i dlatego… - jednak gwardzistka nie dała jej dokończyć, odwracając uwagę młodzieńca od przybyszki.
- Wasza wysokość, jeśli zbyt długo tu zabawimy ominie cię całe polowanie – zauważyła, odwracając się bokiem do Madelyn i jej kota oraz bokiem do Floerina, by nie okazać zbytniego braku szacunku i mieć na oku potencjalne zagrożenie.
- Masz rację, nie mam czasu żeby marnować go na pospólstwo – powiedział dumnie książę, zadzierając nosa. Lexie w skrytości ducha marzyła o chwili, w której wróci do Mirajane. Księżniczka była sto razy bardziej znośna, niż jej młodszy brat. – Odeskortuj to dziecko do miasta. Nie chcę, żeby znów przeszkodziła MI w polowaniu.
- Oczywiście, wasza wysokość – strażniczka skłoniła się i pozostała zgięta, dopóki młodzieniec nie zniknął w buszu. Wtedy wyprostowała się i zwróciła do przybyszki. Oceniła ją spojrzeniem, po czym skłoniła się lekko, sztywno.
- Zapraszam ze mną, Madelyn z rodu Rosenthal – Lexie gestem wskazała kierunek, z którego jeszcze niedawno przybyła wraz z uczestnikami polowania. W gruncie rzeczy była zadowolona, że choć na chwilę pozbyła się towarzystwa irytującego księcia i to pod pozorem wykonywania jego własnych rozkazów.
  Dziewczynka podeszła do gwardzistki, a jej ryś podążał za nią, ze zjeżoną sierścią. Zamiast jednak wyminą strażniczkę i pójść we wskazanym przez nią kierunku, Madelyn zatrzymała się przed nią i sięgnęła do jej policzka, by zetrzeć krew. Lexie się nie poruszyła, nie do końca wiedząc, co powinna w tej sytuacji zrobić.
- Rany zrobione przez zwierzęta są szczególnie niebezpieczne – powiedziała miękkim, dobrym głosem zaklinaczki dzikich bestii. – Powinnaś to odkazić.
- Wezmę to pod uwagę – odpowiedziała szorstko gwardzistka. – A teraz naprawdę powinniśmy już iść.
  Zaklinaczka skinęła głową i ramię w ramię ruszyły powoli przez gęsty las.  Kot postępował za nimi, a Lexie czuła nieustającą wrogość i wzrok zwierzęcia na plecach. Pomyślała z niepokojem, że gdyby nie interwencja dziewczynki być może tej potyczki by nie przeżyła. 
  Madelyn była dość spięta, co strażniczka zauważyła z niejakim zdziwieniem. Nie wyglądała na nieśmiałą, gdy stawiała czoła księciu. A jednak teraz milczała, przez co na raz i Lexie zaczęła czuć się niezręcznie, przerwała więc milczenie:
- Co sprowadza panienkę do Leoatle z tak odległych stron jak Aranaya? – spytała, gdyż nic bardziej inteligentnego nie przychodziło jej do głowy.
- Jestem podróżnikiem – wyznała dziewczynka. – Poza tym byłam w mieście, żeby sprzedać dywany.
- Jesteś handlarką?
- Bardziej… tkaczką – odparła. No tak, handlarka miałaby ze sobą jakiś kram lub wózek z towarem, pomyślała gwardzistka. – Mogę poznać twoje imię?
- Lexie E’eian z Tehali – przedstawiła się dziewczyna. Prawdę mówiąc kompletnie jej z głowy wyleciała ta drobna uprzejmość. Zwykle gwardziści nie potrzebowali imion tak długo, jak długo właściwie wypełniali swoje obowiązki. 
- Także też jesteś z daleka – zauważyła podróżniczka, nie przestając się uśmiechać.
- To prawda – przyznała Lexie i zamilkła. 
  Zbliżali się już do skraju lasu. Mogły już ujrzeć zarysy pierwszych zabudowań. Było spokojnie, łowcy najwyraźniej byli już daleko, daleko w jego głębi. Strażniczka poczuła się prawie jak na spacerze po domowych lasach i nie była pewna, czy jest to dobre uczucie. Gdy wreszcie dotarły do granicy drzew, Lexie się zatrzymała i po raz pierwszy od spotkania z dziewczynką uśmiechnęła, choć nie był to tak czysty i piękny uśmiech jak Madelyn. Był raczej cierpki.
- Ufam, że dalszą drogę odnajdziesz sama – oznajmiła, poprawiając bezwiednie włócznię na ramieniu.
- Kiedy skończy się polowanie? – zapytała podróżniczka.
- Prawdopodobnie do zmierzchu – po sekundzie namysłu odpowiedziała gwardzistka. – Chyba, że wydarzy się coś niespodziewanego. Jak na przykład zaginięcie książęcego rumaka – ostatnie powiedziała już do siebie, znacznie ciszej i westchnęła. Wiedziała, że jeśli koń się nie odnajdzie wina zapewne spadnie na nią. Właściwie powinna chyba go poszukać, jednak wątpiła, by odnalezienie wierzchowca w tak dużym lesie było wogle możliwe.
(Madelyn?^^)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz