Strony

środa, 29 listopada 2017

Od Megan

Mieliście kiedyś tak, że oskarżono Was o coś czego nie zrobiliście? Wkurzyliście się, nie? To wyobraźcie sobie że ja tak mam od czterech miesięcy. Jestem ścigana za morderstwo, którego nie popełniłam.
Głuchy odgłos kopyt stukających na kamiennej ścieżce odbijał się echem po całej wiosce. Jeźdźcami byli trzej mężczyźni, nerwowo rozglądający się za ciemnowłosą kobietą. Nie byłam tu bezpieczna, ale za dużym ryzykiem byłoby proszenie któregoś z mieszkańców o pomoc. Stałam za rogiem jednego z budynków unikając starcia ze ściągającymi mnie mężczyznami. Niestety moja niezdarność wzięła górę i gwałtownym ruchem strąciłam stos wiader, które wydały przy tym olbrzymi huk. Tak jak się spodziewałam zwróciło to uwagę mężczyzny, który zatrzymał konia po czym z niego zsiadł i ostrożnym krokiem ruszył w moją stronę. Napływ adrenaliny wypełnił moje ciało, a głowa szalała w poszukiwaniu rozwiązania z sytuacji. Łowca głów zbliżał się coraz bliżej i mimo odległości jaka nas dzieliła czułam jakby jego oddech na karku. Całe szczęście z opóźnionym refleksem z między wiader wyleciał kot wystraszony nagłym wypadkiem i wpadł na mężczyznę.
- Jest ktoś tam? - zapytał towarzysz speszonego człowieka.
- Nie. ~ odparł niepewnie - To tylko kot
Razem z odejściem łowców poczułam ulgę. Ale nie na długo bo w głowie znów zabłysła świadomość, że jeszcze zostało mi około czterech kilometrów do granicy. Dopiero potem będę bezpieczna.

Na terenie Merkez pojawiłam się już sporo po zmroku. Mimo, że minęłam granice Aranayi nadal było to blisko więc nie zamierzałam na pewniaka udać się do najbliższej wioski. Przemieszczałam się po lesie, gdy nagle zobaczyłam w oddali zapalone światło. Był to domek obok którego znajdowała się stodoła. Ostrożnie tak, aby nikt mnie nie usłyszał uchyliłam stare drzwi, które mimo mojej ostrożności cicho zaskrzypiały. W środku stał koń, który popatrzył na mnie lekko zaskoczony. Nogi już uginały się pode mną, a oczy kleiły ze zmęczenia. Położyłam się na słomie z nadzieją, że nikt nie zorientuję się o mojej obecności. Nim zdążyłam cokolwiek zaplanować na następny dzień zapadłam w głęboki sen.
Ze snu wyrwało mnie wiadro lodowatej wody, które wylądowało na mojej głowie. Od razu pozycje zmieniłam na siedzącą biorąc przy tym ogromny wdech powietrza.
- Wstawaj, śpiąca królewno. ~ usłyszałam przyjaźnie nastawiony głos - Mam nadzieję, że się wyspałaś.

< Ktoś? >

Od Naix'a do Rahelii

Mój umysł był atakowany przez miliony bodźców. Mimo, że nie był to pierwszy raz jak odwiedzałem rynek, ba, nie był to nawet drugi mój wypad, a ja wciąż nie potrafiłem powstrzymać lekkiego grymasu twarzy, gdy docierały do mnie te wszystkie doznania. Zaduch, smród, hałas. Niekończący się korowód postaci kradnących cenny tlen, pozostawiając w zamian tylko osobliwy zapach potu. Nieopodal jeden z krasnoludów właśnie zwracał swój ostatni posiłek w pobliskim kącie, a nieco dalej można było zobaczyć handlarza wymachującego, umówmy się, nie pierwszej świeżości rybą. Nie odmawiając sobie, jak każdy sprzedawca, przyjemności darcia japy w poszukiwaniu potencjalnych kupców:
- Królikokrety? Żabojeże? Panie, tutaj znajdziesz wszystko, a nawet więcej! Zapraszam, zapraszam!
- Jedwab, wełna? A może tkaniny z Nehiru? Zapewniam, że lepszych w okolicy nie znajdziecie!
- Talizman na szczęście? Mądrość? Władzę? A może chcesz, panie, pozbyć się wroga? Talizmany, amulety, klątwy - wszystkiego bez liku! A wszystko za psie pieniądze!
Cóż, nie żebym nie wierzył temu ostatniemu czy coś, ale odradzam omijania tego stanowiska. Nie, nie, próbowałem nic takiego! No dobra, może kiedyś... Ale wtedy byłem głupi i naiwny! Teraz, jeśli szukałbym czegoś w podobnym stylu, szukałbym zdecydowanie bardziej dyskretniejszych sprzedawców. Tych, którzy stali niby z boku, a jednak wciąż blisko, tych, którzy odziani byli w płaszcza od czasu do czasu migając umowny znak czy ukazując spod peleryny jakiś symbol czy immunitet. Oj, uwierz mi, oni to dopiero mają cuda! Albo potrafią Cię skutecznie do tych cudów doprowadzić.
Dzisiaj jednak nic chodziło mi o nic takiego. Nie szukałem tutaj żadnego posiłku, nie szukałem zwierzęcia, ani nie próbowałem ruszyć za kolejną kuszącą tajemnicą. Zamiast tego minąłem po kolei każdy stragan, kiwając głową do jednego czy dwóch znajomych, a od czasu do czasu rzucając też dyskretne spojrzenia w kierunku środka placu. Dopiero, gdy udało mi się niemal w całości ujrzeć zdobiącą go fontannę przystanąłem na chwilę co spotkało się z dezaprobatą pozostałych ludzi, którzy stać wcale nie chcieli. Na moje nieszczęście oberwałem kilka razy z bara póki nie usunąłem się lekko w bok, a pozostali nie skorygowali ponownie swojej trasy, klnąc na mnie pod nosem. Tutaj nie było miejsca na postoje, tu trza iść albo zginiesz. Przecież każda chwila jest na wagę złota, a oni nie mogą się zatrzymać, pfy. Co Ty sobie myślisz?
Tutaj każdy się spieszy, każdy przepycha, a nieliczna straż od czasu do czasu rzuca okiem na całe towarzystwo. Ot, zwyczajny rynek w zwyczajny dzień.
- Idealnie. - mruknąłem, opierając się o pobliską ścianę i lekko uśmiechając.
Nie wypocząłem jednak długo bo wystarczył mi ledwie krótki czas, by ponownie przyjrzeć się tłumowi, który rzadko kiedy ktoś dbał o czyjąś, czy nawet swoją, przestrzeń osobistą, a niespodziewanie ponurą monotonię przerwał jakiś gwar i ruch. Ktoś wyraźnie i niestrudzenie przedzierał się przez tłum, nie kryjąc się w żaden sposób swoją obecnością.
- Ej, Finn, czyś Ty mnie właśnie śmiał obrazić? - przez hałas przedzierał się właśnie iście wyzywający głos.
- Skądże, Nick! - odkrzyknął długowłosy blondyn, którego czupryna właśnie wyłoniła się z tłumu, gdy wskoczył on na fontannę usadowioną w centrum placu. - Przecież jesteś moim najwierniejszych kompanem! Aż do śmierci! - mężczyzna gwałtownie gestykulował, by nagle opuścić ręce i ramiona, przybierając do tego iście poważną minę. - Nie możesz mi jednak zabronić życzyć śmierci komuś innemu.
- Finnie, Finnie, mój kochany druhu... - Drugi, mniejszy mężczyzna, również wszedł na fontannę, a jego głos przybrał ton podejrzanie miły. - Nie bronię Ci życzyć komuś śmierci. Ja, bym Ci nigdy niczego nie bronił przecież! - Jego słowa dalej brzmiały jak miód na uszy, ale słychać było zbliżającą się kulminację i w końcu ona nadeszła, a mężczyzna uniósł się gniewem. - Ale przed chwilą życzyłeś tej śmierci mi! - Nawet stąd dało się słyszeć wymierzony w przeciwnika policzek.
- Śmiałeś podnieść na mnie rękę, Finnicku?
- A i owszem, Finnicku Drugi.
- Zatem stań i walcz jak mężczyzna, Ty który odważyłeś się mnie obrazić! Nie śmiesz nazywać się Finnickiem! - Rozległ się szczęk wyciąganej w pochwy stali, a wkrótce potem dołączył się do niego drugi.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Finnicki, czy też Nick i Finn jak na siebie wołali, nie należeli do cechu błaznów czy komediantów, ale niejednego potrafili ubawić. No, a przynajmniej zająć czymś towarzystwo. Stąd też wyszła moja prośba do nich, by zjawili się na jarmarku i co nieco porozrabiali, gdy ja uzupełnię swoje zapasy.
Dlatego też, nie przysłuchując się dalszym pogróżkom słownym, bezszelestnie zanurzyłem się w tłum i rozejrzałem za odpowiednim celem. Patrzyłem zarówno po ubiorze jak i po rękach gdzie lśniły wdzięcznie pierścienie; sygnety rodowe, pamiątki rodzinne czy drobne podarunki od ukochanego. Zazwyczaj doskonale sprawdzała się tu zasada, że im ich więcej tym bogatszy ich właściciel, a i ja nie zamierzałem rezygnować z tego przekonania. Szybko znalazłem odpowiednio wyposażaną rękę i odpowiednio też zmniejszyłem ciężar z jakim musiał sobie radzić ten człowieczek. W końcu nie można pozwalać, by inni się przemęczali, prawda? Zwłaszcza, gdy chodzi o taką ciężką sakiewkę...
- Teraz tylko dajcie mi czas, by się ulotnić. - szepnąłem bezszelestnie, kierując moje myśli do chłopaków, którzy kończyli właśnie swoją walkę i szykowali się na ckliwy powrót do niegasnącej przyjaźni.
Długo też nie trwało nim moja ofiara zorientowała się o niespodziewanych brakach w jej majątku osobistym, a równie krótko zajęło jej rozgłoszenie tego po całym placu, ale ja właśnie opuszczałem rynek, a i moi kompani kierowali się w swoją stronę.
- Do zobaczenia wieczorem. - mruknąłem w ich stronę i z uśmiechem skierowałem się do pobliskiej tawerny gdzie mieliśmy się spotkać. W razie jakiś problemów nie udali się na miejsce bezpośrednio dlatego czeka mnie co najmniej kilka godzin samotnego popijania piwa w samotności. Ciekaw jestem czy znajdzie się dziś jakiś chętny do towarzystwa.

~~~~~~

Otworzyłem drzwi tawerny, a ludzie zachowywali się równie klasycznie jak zawsze. Podchmielone towarzystwo dalej darło się swoje, jak oni zwykli to nazywać, pieśni, wyzwiska czy gorące zapewnienia, szemrane towarzystwo przycichło na chwilę, uważnie lustrując mnie wzrokiem, a zagubiona reszta spoglądała na mnie tępo, szukając we mnie kompana. Ja jednak, nie zdejmując z głowy kaptura, skierowałem się w stronę lady, skutecznie ignorując spojrzenia innych i dając im tym samym do zrozumienia, że nie mam ochoty na rozmowy. Zamiast tego pochwyciłem tylko moje piwo i udałem się do kąta, nieopodal elfki, której widok nieco mnie zaskoczył.
Elfy, zwłaszcza pełnej krwi, z tego co wiem to rzadko ukazują się w tak hucznych miejscach, a tym rzadziej samotnie. Uniosłem lekko brew.
- Może i nie będzie tak nudno.

< Rah? No idea >.< >

Od Tercji do Babci Boo

Babcia Boo podreptała w stronę przyczepy i wręcz wskoczyła na nią, stając naprzeciwko wejścia. Odsunęła kotarę i weszła do środka. Z wnętrza mojego domku na kółkach dało się słyszeć co chwila jakieś szuranie. Powolnym krokiem wraz z osłem staruszki podeszłam do drabinki, do której zwierzę przywiązałam. Pogłaskałam osła po głowie i zaczęłam spinać się na podest. Chwilę przed moim wejściem przypomniałam sobie jak wielki bałagan mam w środku. Walnęłam otwartą dłonią w czoło i odsunęłam kotarę. Nie miałam pojęcia, co mogło się tutaj wydarzyć, ale na podłodze nie było ani jednej sakiewki z ziołami. Wszystkie moje rzeczy były poukładane. Popatrzyłam na staruszkę, która jak gdyby nigdy nic robiła herbatę. Co z tą kobietą jest nie tak. Nikt normalny nie posprzątałby takiego armagedonu w kilka minut. Moja szczęka spadła na ziemię. W tej przyczepie w życiu nie było tak czysto.
- Kochanieńka, zamknij buzię, jeszcze coś połkniesz – powiedziała staruszka, po czym usiadła w rogu przy małym stoliku, kładąc na nim 2 filiżanki z ziołami.
Szybko podeszłam do stolika i usiadłam. Herbata pachniała cudownie. Miała w sobie jakby nutę wanilii, jakichś owoców, mięty i czegoś, czego nie mogłam określić. Myślałam, że znam wszystkie zioła, a tu chyba jednak się myliłam.
Spojrzałam na Babcię Boo, która już kończyła pić swoje ziółka.
Kim ta kobieta jest?
- Nie chcę być zbytnio ciekawska, ale czym się Babcia zajmuje? – spytałam, a na twarzy staruszki pojawił się promienny uśmiech.

Babciu?

niedziela, 26 listopada 2017

Od Nathaniela do Ashley

- Aż tak ze mną źle? - zapytałem biorąc łyk gorącego napoju.
- Nawet jeszcze gorzej. - zaśmiała się.
Uśmiechnąłem się pod nosem, wiedziałem, że nie rozumiała do końca mojego postępowania ale nie miałem siły komukolwiek opowiadać szczegółowo co się tam działo. Nawet Albert nie wiedział, po prostu wypełnił moją wolę ucieczki.
- Możemy w sumie iść. Tylko nie zmuszaj mnie do picia tego czegoś gorzkiego. - mruknąłem mając na myśli ten ich zacny alkohol.
Jak można to w ogóle pić?! Usłyszałem śmiech dziewczyny.
- Wiesz, większość ludzi tutaj pije ale zawsze możesz mówić, że jesteś abstynentem.
Mi pasuje, abym tylko nie musiał brać tego do ust. Po wypiciu kawy znów wyszliśmy, zgarnąłem dodatkowy klucz z szafki i dałem go dziewczynie. Spojrzała na mnie pytająco.
- Mówiłaś, że zostaniesz. Klucz ci się przyda bo nie zawsze jestem w domu, a nawet z mocami się tam nie dostaniesz. - uśmiechnąłem się do siebie wspominając zabezpieczenia założone przez Alberta.
- Dzięki! - uśmiechnęła się i schowała klucz.
Ruszyliśmy ulicą w stronę centrum miasta, dziewczyna mówiła mi to i owo o ludziach, ich zwyczajach i zachowaniach. Starałem się to poukładać sobie w głowie ale nie szło mi najlepiej.
- Dużo mi powiedziałaś, ale nadal nie mam zielonego pojęcia co robić. - westchnąłem.
- O to, to ty się już nie martw. Zrobię z ciebie najlepszego nie wyróżniającego się człowieka na tym świecie.
- Nie mógłbym po prostu zmieniać danych co miesiąc i miejsca zamieszkania? Albert by to tak kazał załatwić. - mruknąłem do siebie.
- Kim jest Albert? - zapytała.
- Znowu powiedziałem coś na głos? - zaśmiała się - To mój przyjaciel, który mnie tu wysłał, dał papiery i wymyślił życiorys. Taki, stary przyjaciel. - uśmiechnąłem się na tę myśl. - A teraz spróbujmy zrobić ze mnie człowieka. Co nie należy raczej do najprostszych zadań. - odparłem w końcu.

< Ashley? Ja tam czytałem wszystkie wcześniejsze op bo też jakoś mi z głowy wyleciało po przerwie xddd >

Od Mirajane do Lexie

- Wtopić w zwykłą ludność? - zapytałam. - W moim przypadku będzie to ciężkie. Mój kaptur może odrywać spojrzenie, ale przy bliższym spotkaniu, na pewno odkryją kim jestem. Pamiętam... Pamiętam jak budziłam się szczęśliwa, a potem wyglądałam z okna, machając do poddanych. -moje serce jakby pękło na pół.
Teraz potrzebowałam się szybko uspokoić. Zaczęłam śpiewać bardzo cicho piosenkę z dzieciństwa, którą nuciła mi matka. Założyłam na głowę kaptur i wstałam. Popatrzyłam na Lexie.
- Poradzisz sobie? - zapytałam.
Nagle, Ares do nas przygalopował. Gdzie on był? Nawet nie zauważyłam jego zniknięcia. Za moim kochanym koniem, leciał drugi. Ciemny jak noc, który parsknął, gdy stanął obok gwardziski. Delikatnie trącił ją nosem. Następnie jakby uklęknął i tylko czekał, aż ta na niego wejdzie. Ja za to wskoczyłam na Aresa, który radośnie zarżał. Lexie z trudem usiadła na grzbiecie konia, który po tym się podniósł. Zastanowiłam się nad czymś... Widać, że ktoś tutaj był. Trawa była cała mokra i na dodatek pełna błota. Wjechałam Aresem na teren gdzie był obóz i go jak najmocniej się dało zaklepaliśmy. Lexie ruszyła do przodu, a ja za nią. Tylko ona znała wyjście stąd. Ares na spokojnie dotrzymywał kroku towarzyszom, a ja ze spokojem rozejrzałam się. Postanowiłam, że gdy już będzie po wszystkim,wrócę tu i zbadam to miejsce. A dokładniej... Ustalę jego położenie. To może się przydać. Nikt nas nie znalazł, czyli coś w tym jest. Droga trwała dość długo, mimo tego, że konie ciągle kłusowały ku Leoatle. Bałam się. Jednak muszę to zrobić dla dobra ludu.
-Pierwsza rzecz, którą zrobimy, to odwiedzimy mojego znajomego medyka w mieście. Powinien ci pomóc.-powiedziałam.
Gwardzistka jednak mi nie odpowiedziała. Przegryzłam wargę. Słońce było w południu, gdy zbliżałyśmy się do zamku. Narzuciłam na głowę kaptur i otuliłam nim połowę twarzy. W taki sposób uniknę wykrycia. Różdżkę miałam w pogotowiu. Przy bramie zwolniłyśmy i chodem wyminęłam gwardzistkę, prowadząc nas do domu medyka. Na szczęście mieszkał bardzo blisko bramy co jedynie ułatwiło nam zadanie. Konie zostały puszczone w jego ogrodzie, a my odwiedziłyśmy Dra Galvaniego. Mężczyzna o posiwiałych odrostach z brodą, okularami i niebieskimi oczami przyjął nas bardzo ciepło. Od razu zajął się Lexie, która oddała się pod jego opiekę. Dzień zbliżał się ku wieczorowi, kiedy na koniach kroczyłyśmy ulicami miasta.
-Zatrzymajmy się w karczmie.-powiedziałam.
Tak też i zrobiłyśmy. Najbliżą tawerną był Zielony Lis. Tam zakwaterowałyśmy się i udałyśmy na spoczynek. Jednak nie mogłam spać... Czułam się obserwowana. Coś było nie tak. Kiedy słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu, my byłyśmy gotowe. Wraz z końmi oddaliłyśmy się od karczmy.
-Wróćmy na zamek... Zabiję tego psychopatę, który skrzywdził mój lud.-rzekłam wiedząc, że gwardzistka wyrazi sprzeciw.
Byłam jednak zdeterminowana do walki... Nie poddam się.

< Lexie? Mira to nadgorliwe stworzonko xd >

Od Lexie do Mirajane

  Ból nie zelżał, jednak rany były opatrzone, co uspokoiło gwardzistkę nieco. Leżała spokojnie, czując ciepłą bliskość swojej pani, ciesząc się i jednocześnie gardząc samą sobą. Powinna była nie dopuścić do sytuacji, w której jej wysokość musiała się nią opiekować. Co będzie, jeśli teraz ktoś ich napadnie?
  Lexie, jak przez mgłę, słyszała rozmowę księżniczki z posłańcem. W duszy obiecała sobie, że nazajutrz zapyta ją, co tamten mężczyzna przyniósł. 
  Jednak nazajutrz nastało zbyt szybko. Nie powinno tak być. Strażniczka nie powinna była zasnąć. A jednak. Jasne promienie słońca raziły zamknięte oczy gwardzistki. Spokojny oddech Mirajane rozbrzmiewał tuż obok niej. Brunetka z niechęcią podniosła powieki. Obie dziewczyny przykryte były płaszczem strażniczki. Lexie odsunęła go delikatnie, krzywiąc się z bólu. Spróbowała wstać, jednak zrezygnowała. Spojrzała w kierunku pasącego się spokojnie Aresa. Przynajmniej to zwierzę czuwało nad nimi, gdy spały. Dziewczyna była pewna, że koń obudziłby je, gdyby coś się działo. Był bardzo przywiązany do księżniczki. Być może… tak samo jak Lexie czy Mer. Co jej wysokość miała takiego w sobie? Brunetka nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie. 
  Dość długo leżała tak, przebudzona, nie chcąc wyrywać ze snu Mirajane. Dziewczyna musiała się dobrze wyspać. Dzień zapowiadał się na bardzo ciężki. Zresztą sama Lexie nie czuła się jeszcze na siłach, by podejmować jakikolwiek wysiłek fizyczny. Za to w jej głowie kształtował się już pewien plan. Ale wymagał od jej wysokości czegoś, czego gwardzistka nie chciała żądać od jej wysokości. 
  W pewnym momencie uwagę brunetki przyciągnął cichy jęk księżniczki. Zaniepokojona spojrzała na swoją panią, której twarz wykrzywiła się, jakby śniło jej się coś niedobrego. Usta dziewczyny poruszały się delikatnie, jakby z kimś rozmawiała, na kogoś krzyczała, kogoś o coś błagała lub... Strażniczka pogładziła ją delikatnie po głowie, a jej wysokość obudziła się gwałtownie z krzykiem. Jej źrenice były rozszerzone, oczy – wilgotne. Spojrzała nieprzytomnie na gwardzistkę, która gwałtownie cofnęła rękę z miną przyłapanego dziecka. 
- Gdzie jesteśmy? – spytała cicho Mirajane, rozglądając się dokoła, jakby widziała tą polankę po raz pierwszy w życiu.
  Lexie spróbowała się nieco oddalić, by siedzieć na wprost księżniczki, jednak zdołała tylko przesunąć się o kilka centymetrów.
- Wasza wysokość, wszystko w porządku? – spytała, zaniepokojona Lexie. Oczy księżniczki wracały do zwyczajnego stanu. Sama zainteresowana najwyraźniej też przypominała sobie, co się wydarzyło.
- Widziałam, jak tamten gwardzista umiera – szepnęła. Gwardzistkę zmroziło, jednak Mira kontynuowała. – Ten drugi cisnął nóż w szparę w jego hełmie. On upadł. Potem ten psychopata spojrzał na mnie i… ale to był tylko sen. To przez to, że on tam… – Księżniczka wzięła głęboki wdech i wydech, po czym spojrzała ze zmartwieniem w oczach na podwładną. – Co ważniejsze, jak twoje rany?
  Gwardzistka poczuła, że przewraca się jej w żołądku.
- Pani, nie powinnaś się nimi martwić. – Lexie przybrała profesjonalny wyraz twarzy i powoli wstała, starając się nie krzyknąć z bólu. – Już wszystko w porządku. Co ważniejsze… Powinnyśmy rozpocząć nasze poszukiwania, wasza wysokość. I najłatwiej będzie, jeśli wtopimy się w… zwykłą ludność.
  Strażniczka unikała wzroku swojej pani. Wciąż jeszcze w jej głowie rozbrzmiewały słowa Mirajane. „Cisnął nóż w szparę w jego hełmie. On upadł.”. Księżniczka nie mogła tego przecież widzieć. Była nieprzytomna. Skąd więc wiedziała? Wzięła to za koszmar, ale czy aby na pewno to był koszmar? „Ten psychopata”… kim on mógł być i dla kogo pracował. Musiały się koniecznie dowiedzieć, zanim sytuacja zacznie być niebezpieczna.
(Mira? Co teraz zrobisz?)

sobota, 25 listopada 2017

Od Ashley do Nathaniela

Nie potrafiłem go zrozumieć. Władze chciałby mieć każdy i gdybym miała taką możliwość, na pewno bym z niej skorzystała. Możliwość władania wszystkimi i wszystkim... kto by tego nie chciał? A tak, ten typ. Może ma inne poglądy? Albo z całkowicie innej perspektywy na to patrzy? Cóż... zainteresował mnie. W końcu rzadko spotyka się takiego kogoś; kogoś, kto uciekł od przejęcia władzy, a tym bardziej demona. W końcu jesteśmy... jacy jesteśmy.
- Dobra, zostanę - powiedziałam obracając się w taki sposób, że głowa zwisała mi w dół zza brzegiem łóżka. Dłonie położyłam na brzuchu i obserwowałam do góry nogami, jak chłopak wychodzi z pokoju. - Masz kawę?! - krzyknęłam. Po chwili ciszy dowiedziałam się, że tylko rozpuszczalną. - To mi zrób! - dodałam i na chwilę zamknęłam oczy rozmyślając nad tym wszystkim. Czy gdybym ja miała możliwość zostania władcą, wybrałabym tą opcję? Pierwsza myśl jest oczywista, że bez wahania. Ale... ludzie są ciekawsi. Tutaj więcej się dzieje, a ponieważ od małego tutaj żyłam, przywiązałam się do tych naiwnych i głupiutkich Pionków. Pamiętam, że przez jakiś czas próbowałam żyć wśród swoich - nie wyszło. Co ciekawsze, kiedy jego rodzice kazali mu robić coś, czego nie chciał, moi zostawili mnie bez słowa.
Po chwili do mojego nosa doszedł słodki zapach kawy. Ześlizgnęłam się z łóżka na ziemię i wstając poszłam do kuchni. Stanęłam przed dwoma kubkami wdychając ich cudny aromat. Kiedy Nathaniel zabrał jedną szklankę, ja wzięłam drugą. - To jak... - wzięłam łyka napoju, a gorąca ciecz rozlała się w moim gardle. Przyjemne uczucie.
- Co jak? - zapytał chłopak siadając przy stole. Ja usiadłam sobie na jego blacie. Rzadko przebywam w domach, a tym bardziej w takich, gdzie mogę być sobą. Zazwyczaj trzeba było utrzymać kulturę, jeśli chciało się mieć z tego niezły ubaw. A tutaj... chyba będę go często odwiedzała.
- Idziemy na miasto? - dokończyłam trzymając kubek w dwóch dłoniach, jakbym chciała się nim ogrzać. - Może po tych tygodniach w końcu się czegoś nauczysz - dodałam z delikatnym uśmiechem. - Bo jak na razie to nawet zwykły człowiek zauważy, że coś z tobą nie gra.

<Nathaniel? Już zapomniałam o czym pisaliśmy>

Od Ashley do Nathaniela

Nie potrafiłam go zrozumieć. Władze chciałby mieć każdy i gdybym miała taką możliwość, na pewno bym z niej skorzystała. Możliwość władania wszystkimi i wszystkim... kto by tego nie chciał? A tak, ten typ. Może ma inne poglądy? Albo z całkowicie innej perspektywy na to patrzy? Cóż... zainteresował mnie. W końcu rzadko spotyka się takiego kogoś; kogoś, kto uciekł od przejęcia władzy, a tym bardziej demona. W końcu jesteśmy... jacy jesteśmy.
- Dobra, zostanę - powiedziałam obracając się w taki sposób, że głowa zwisała mi w dół zza brzegiem łóżka. Dłonie położyłam na brzuchu i obserwowałam do góry nogami, jak chłopak wychodzi z pokoju. - Masz kawę?! - krzyknęłam. Po chwili ciszy dowiedziałam się, że tylko rozpuszczalną. - To mi zrób! - dodałam i na chwilę zamknęłam oczy rozmyślając nad tym wszystkim. Czy gdybym ja miała możliwość zostania władcą, wybrałabym tą opcję? Pierwsza myśl jest oczywista, że bez wahania. Ale... ludzie są ciekawsi. Tutaj więcej się dzieje, a ponieważ od małego tutaj żyłam, przywiązałam się do tych naiwnych i głupiutkich Pionków. Pamiętam, że przez jakiś czas próbowałam żyć wśród swoich - nie wyszło. Co ciekawsze, kiedy jego rodzice kazali mu robić coś, czego nie chciał, moi zostawili mnie bez słowa.
Po chwili do mojego nosa doszedł słodki zapach kawy. Ześlizgnęłam się z łóżka na ziemię i wstając poszłam do kuchni. Stanęłam przed dwoma kubkami wdychając ich cudny aromat. Kiedy Nathaniel zabrał jedną szklankę, ja wzięłam drugą. - To jak... - wzięłam łyka napoju, a gorąca ciecz rozlała się w moim gardle. Przyjemne uczucie.
- Co jak? - zapytał chłopak siadając przy stole. Ja usiadłam sobie na jego blacie. Rzadko przebywam w domach, a tym bardziej w takich, gdzie mogę być sobą. Zazwyczaj trzeba było utrzymać kulturę, jeśli chciało się mieć z tego niezły ubaw. A tutaj... chyba będę go często odwiedzała.
- Idziemy na miasto? - dokończyłam trzymając kubek w dwóch dłoniach, jakbym chciała się nim ogrzać. - Może po tych tygodniach w końcu się czegoś nauczysz - dodałam z delikatnym uśmiechem. - Bo jak na razie to nawet zwykły człowiek zauważy, że coś z tobą nie gra.

< Nathaniel? Już zapomniałam o czym pisaliśmy >

Od Mirajane do Lexie

Widząc zakrwawioną Lexie, moją ukochaną gwardzistkę, która zawsze mnie broniła, nie chciała dla mnie źle... Moje serce pękło na pół niczym złamany, cienki sopel lodu. Burza powoli opadała, jej siła malała. Podeszłam do dziewczyny po oszronionej trawie i opadłam obok niej. Wzięłam do ręki moją podręczną różdżkę, ale nim to zrobiłam ostrożnie położyłam na plecach Lexie. Ta wydawała się pierwszy raz nie sprawiać oporu. Musiało ją to tak boleć. W moich oczach pojawiły się łzy. Drżącymi dłońmi wycelowałam różdżką w rany gwardzistki.  Wyszeptałam cicho inkantację. Czubek magicznego patyka zaczął iskrzyć, a rany dziewczyny ani trochę się nie zagoiły. Z mojej kabury przy pasie, nadal drżącymi dłońmi wyjęłam bandaż oraz miksturę z ziołami. Namoczyłam opatrunek w ziołowym roztworze. Rany gwardziski opatrzyłam najlepiej jak potrafiłam.
-Przepraszam... Tak bardzo przepraszam... -rzekłam z bólem w sercu.
Lexie popatrzyła na mnie. Widziałam, że było na pewno lepiej. Mimo tego, że to mnie męczyło, musiałam jej pomóc. To przeze mnie cierpi. Minęło trochę czasu,a rany przestały aż tak krwawić. Jednak mogły pozostać większe, mniejsze zalążki bólu, bo jednak moje miksturki nie należały do idealnych. Odwróciłam się do ogniska. Pstryknęłam i wskazałam na ognisko palcem wskazującym. Zrobiło się cieplej,kiedy pojawił się płomień. Popatrzyłam na Lexie.
-Dobrze się czujesz? Może chcesz się zdrzemnąć? -zapytałam z pełnią opieki w głosie.
-Nie wasza wysokość. Dziękuję.-odpowiedziała.
Jednak to nadal mnie boli, że zrobiłam jej taką krzywdę. To była moja wina. Zmęczona gwardzistka przymknęła oczy, ale nie spała. Mimo tego, że powinna odpocząć, była nadal bardzo czujna. Martwiło mnie to. Nagle usłyszałam ciche kaszlnięcie. Spojrzałam w tamtą stronę i teraz przypomniałam sobie o tym posłańcu. Patrzył na mnie z przerażeniem. Jednak po chwili jego spojrzenie ocieplało, podobnie jak i moje.
-Ciebie również przepraszam. Stałam się bardzo wyczulona. -powiedziałam.
Posłaniec głęboko się ukłonił, a gdy się wyprostował, ze swojej torby wyciągnął list. Nie popatrzyłam na pieczęć, która znaczyła tą wiadomość. Papier został schowany do mojej torby, a ja powróciłam wzrokiem do Lexie.
-Nie waż się nikomu powiedzieć, że tu jesteśmy. Jeżeli to zrobisz... Zabiję cię. -powiedziałam, kierując słowa do posłańca.
Ten przerażony ukłonił się i znowu ruszył w swoją stronę. Nareszcie mogłam się skupić na pomocy dla gwardzistki. Dotknęłam jej czoła. Jest dobrze. Nic jej nie szkodzi. Musi koniecznie odpocząć. Ja ją obronię, gdyby był problem. Może i powinno być na odwrót, ale ona często ryzykowała życie dla mnie... Odwdzięczę się jej czym tylko mogę.
<Lexie?>

Od Lexie do Mirajane

  Mirajane zniknęła między drzewami, pozostawiając przykutą do ziemi Lexie samą. Lód powoli przesypywał się między stopami dziewczyny, zdzierając skórę z butów i nie chcąc ustąpić. Dziewczyna kucnęła i położyła obie dłonie na magicznej substancji. Twarde i ostre jak małe igiełki kryształki ustąpiły pod dotykiem gołych dłoni i pozostawiając za sobą malutkie rysy, rozwiały się na wietrze. Gwardzistka nie miała jednak czasu, by rozczulać się nad sobą. Zacisnęła w pięści spływające krwią dłonie i pobiegła przez lodową krainę za swoją panią. Zmarznięte trawy chrupały cicho pod jej butami, a nagromadzona w powietrzu magia roztrzaskiwała się o ciało dziewczyny, by za jej plecami opaść w formie pyłu na ziemię.
  Wreszcie ją ujrzała księżniczka kroczyła śmiało, a w jej dłoniach pojawiała się błękitna mgiełka żywej burzy śnieżnej. Lexie chciała do niej podbiec, powstrzymać jej akcję, jednak blondynka gwałtownie wykonała dynamiczny, półkolisty gest ręką, wysyłając falę zamieci, na chwilę oślepiając gwardzistkę i… przewalając najbliższe drzewa na zmarznięte podłoże. Ktoś krzyknął z przerażeniem i zza pnia wyłoniła się postać mężczyzny. Ubrany był w brązowy płaszcz, którego kaptur zsunął się z jego głowy. Miał twarz cwaniaczka, z kozią bródką i krzaczastymi brwiami, teraz wykrzywioną wyrazem prawdziwego przerażenia. Mirajane w jakimś dzikim szale skierowała dłoń na tego człowieka, zbierając moc. Moc, która narastała. Już nie po raz pierwszy dziewczyna zatracała się w swojej magii. Lexie poczuła wzbierające w niej przerażenie, przypominające scenę z przeszłości. Bezsilność i rozpacz. Z całkowitego bezruchu, gwardzistka przeszła w sprint i w ostatniej chwili zasłoniła nieznajomego mężczyznę swoim ciałem. Cios był potężny, a odłamki, które odleciały na boki po dotknięciu ciała dziewczyny miały wielkość pięści i ostrość brzytwy. Strażniczka opadła na kolana, łapiąc się za odsłonięta boki,  z których obficie ciekła krew. Czuła, jak mąci się jej przed oczyma, jednak uczyniła wysiłek by spojrzeć na lodowate oblicze swojej pani.
- Wasza wysokość… - wychrypiała. – Proszę… go… nie zabijać…
 Przez chwiejący się obraz strażniczka nie widziała dobrze Mirajane, jednak zimno ją otaczające narastało.
- Tak, tak! Błagam! – głos mężczyzny dochodził z daleka, z bardzo daleka, choć przecież Lexie wiedziała, że jest tuż za jej plecami. – Jestem tylko posłańcem! Po-osłańcem! Nie zrobiłem nic złego, o pani. Błagam, nie chcę umierać!
  Jej wysokość poruszyła się lekko i chyba coś mówiła, jednak zmysły odmówiły posłuszeństwa gwardzistce. Ból stał się jej całą rzeczywistością. Nie potrafiła nawet uczynić wysiłku, by porwać swoje szaty i zatamować krwawienie. Umysł zdawał się pozostawać przejrzysty, jednak wszystko inne odmawiało posłuszeństwa. Pochyliła się do przodu, zamykając oczy i czekając na to, co zrobi jej pani, nie będąc w stanie samej nic zrobić.
(Mira? #Dramatyzm #Więcej_dramatyzmu XD)

piątek, 24 listopada 2017

Od Mirajane do Lexie

Udało mi się zasnąć. Jednak to co mi się śniło... Po tym wolałabym już nie spać. Moja prośba została wysłuchana. Poczułam lekkie i bardzo ciche trząchnięcie mego ramienia. Ledwo otworzyłam oczy, a gwardzistka wskazała na Aresa. Znowu mamy uciekać?! Cały dzień moje serce owiał lód, a teraz zaczął on się topić. Miałam dość ciągłego zbiegania. Jak ten ktoś nie odpuszcza, to i ja nie odpuszczę. Nikt nie będzie mi straszny! Jestem księż księżniczka Mirajane Melanie Reiss! Znana niektórym jako Lodowa Wiedźma! Tak też mogę udowodnić, że pozornie niewinna kobieta ubrana w kaptur jest niebezpieczna. Ominęłam Lexie, która patrzyła na mnie ze zdziwieniem i przerażeniem. Zacisnęłam pięści, a z nich wyleciały płatki śniegu. Wokół obozu i dość duży kawałek poza nim, zaczęła unosić się bardzo gęsta mgła, przez którą wydostać się mogłam tylko i wyłącznie ja. Koniec tych zabaw. Wiatr zaczął wiać bardzo mocno. Moją dłoń pokierowałam ku Aresowi, który po chwili został otozony warstwą cienkiego lodu i nie poruszał się. Tak mogłam go uchronić przed chłodem. Gałęzie drzew, nawet te grube łamały się niczym wykałaczki. Trawa oszroniła się. Kaptur spadł mi z głowy. Moje włosy zaczynały się rozjaśniać, a niektóre pasma traciły kolor, pozostając białe jak śnieg. Rzuciłam lodowate spojrzenie na Lexie. Wiedziałam do czego zmierza. Palcem wskazującym wycelowałam w jej nogi i się uśmiechnęłam. Po wypowiedzeniu bardzo szybkiej inkantacji w głowie, nogi gwardzistki przymarzły. Magia Czarnego Lodu. Zaklęcie, które nie zostanie złamane od tak. Trochę jej zajmie zniszczenie tych zlodowaceń. Wyostrzyłam spojrzenie, poszukiwając tego kogoś, kto się włamał do naszego obozu. Rozpętałam tutaj prawdziwe zimowe piekło. Nikt o zdrowym rozumie, czy też mocach nie zdołał długo poruszać się w tej burzy śnieżnej. Miałam coraz mniej energii... Brakowało mi snu, a jednak nadal walczyłam. Do końca. Moje dłonie zaczęły zamarzać, a twarz została oszroniona niczym trawa na terenie burzy. Teraz, tylko jedna osoba zdoła mnie powstrzymać. Tylko, czy tej osobniczce uda się zniszczyć kajdany z Czarnego Lodu? O tym na pewno się przekonam... Usłyszałam krążące wokół mnie kroki. Jedna osoba, zataczająca koło, aby mnie zmylić. Żałosny sposób walki. Tym bardziej, że zdołałam namierzyć cień nadal wirujący wokół. Wycelowałam dłonią w cień, a ten zaczął ruszać się szybciej. Nie wiedziałam czy trafię tegi kogoś. Muszę... Muszę... Muszę. Dla rodziny, dla poddanych, dla samej siebie. Dla mojego dobra. Robiło się niebezpiecznie dla mojego otoczenia i samej mnie. Me serce stało się zimne jak lód. Skóra była pokryta szronem i nie było opcji, aby dojrzeć kolor mojej cery. Dłonie mi całkowicie zamarzły. Jeszcze chyba nigdy tak się nie zdenerwowałam. Modliłam się, aby nie użyć tego, czego i ja sama się boję. Wybuch lodu... Koniec mój... Koniec państwa. Nie mogę tego użyć. Gdyby to się stało, Leoatle zniknęłoby z map jako królestwo, a stałoby się pustynią śnieżną...
<Lexie?  ^^>

Od Lexie do Mirajane

  Lexie poczuła, jak cały jej upór łamie się bezpowrotnie, gdy na twarzy księżniczki pojawiły się lodowe łzy. Była taka piękna, przytulona do białego rumaka, niewinna, że gdyby w tamtej chwili poprosiła o powrót, gwardzistka chyba nie byłaby w stanie dłużej odmawiać. Na szczęście dla ich obu to się nie stało. Wróciły do obozu. Mirajane wyglądała na przybitą i strażniczka postanowiła zostawić ją samą, by mogła na spokojnie wszystko przemyśleć. Ruszyła do lasu, by znaleźć nieco więcej drewna. Robiło się już późno i wkrótce ogień będzie potrzebny bardziej, niż dotychczas.
  Gdy jednak wróciła na polankę płomień ledwo się tlił, a postać blondynki była lekko oszroniona i nieruchomo wtulona w pień drzewa. Przerażona Lexie przyskoczyła do niej, ściągając z siebie swój płaszcz i okrywając nim księżniczkę.
- Wszystko w porządku, wasza wysokość? – pytała, zaniepokojona, jednak Mirajane nie odpowiadała. Nie wyglądało też, żeby dodatkowe okrycie choć trochę ją ogrzało. Lexie spróbowała położyć dłonie na jej policzkach, ale dziewczyna odtrąciła je, krzywiąc się lekko i mamrocząc, by ta ją zostawiła.
  Gwardzistka wstała, nadal zmartwiona, jednak bezradna. Już i tak wyszła daleko poza swoje kompetencje. Nie chciała narzucać się jeszcze bardziej. Zajęła się ogniskiem, starając się mu przywrócić moc, jednak emanujące od księżniczki zimno zdecydowanie utrudniało zadanie.. Wreszcie udało się brunetce sprawić, by płomień dawał dostatecznie dużo ciepła. Nic nie mówiąc podeszłą do drzewa, a które opierała się Mirajane i, możliwie blisko niej, oparła włócznię o pień i osunęła się na ziemię, zmęczona. Nie zapowiadało się, ze przez najbliższe dni będzie mogła się porządnie wyspać, jednak miała nadzieję nieco wypocząć, nim ruszą następnego ranka w dalszą drogę. Musiała też zebrać myśli. Powiedziała niby, że wie, co robić, jednak tak naprawdę nie miała pojęcia, gdzie zacząć. Nie miała żadnych śladów, żadnych poszlak. Nie znała dobrze głównego lądu. Tak naprawdę przydałby się Mer. Zamaskowany gwardzista wydawał się bywać wcześniej w świecie. Być może byłby bardziej obeznany w sytuacji. Jednak nie było go przy nich. Lexie się wydało, że ciężka postać gwardzisty staje po drugiej stronie ogniska i siada, z cichym szczękiem zbroi, jednak to musiała być halucynacja, wywołana zmęczeniem, bo gdyby on rzeczywiście tam był, Mirajane na pewno by zareagowała. A księżniczka niezmiennie wyglądała na zmrożoną królową lodu.
  Strażniczka dyskretnie się przysunęła bliżej, chcąc przynajmniej trochę złagodzić działanie magii jej wysokości, jednak poza tym, że zaczęła odczuwać dotkliwiej zimno nie wydawało jej się, by zaszła jakaś zmiana. Dopiero po kilku godzinach, gdy słońce już zaszło, a świat spowiły nieprzeniknione mroki, chłód paradoksalnie nieco osłabł. Lexie dorzuciła do ognia, który łapczywie pochłoną świeże gałęzie. Zmęczona gwałtownymi wydarzeniami i emocjami księżniczka najwyraźniej wreszcie zasnęła. Brunetka poprawiła otulający ją płaszcz i wróciła na swoje miejsce. Miała nadzieję, że do poranka będą mogły jeszcze trochę wypocząć, jednak nadzieja jest matką głupców. 
  Kilka godzin przed świtem z czuwania wyrwały gwardzistkę kroki. Szybko zagasiła ogień i obudziła Mirajane, nakazując jej milczenie i wskazując na Aresa. Miała nadzieję, że blondynka zrozumie i zdołają wymknąć się po cichu potencjalnemu zabójcy.
(Mirajane?^^)

czwartek, 23 listopada 2017

Od Mirajane do Lexie

Kiedy usłyszałam kruka, moja wcześniej pędzącą przez żyły krew, zastygła, powodując uderzenie zimna. Moje czerwone ze złości policzki zbladły i ponownie ma cera przybrała odcień porcelany. Popatrzyłam na gwardzistkę, piorunując ją spojrzeniem. Wiem, że chciała dobrze, ale co z moją rodziną. Byłam na zamku sama. Czyli to musiał być plan! Plan tego cholernego zabójcy, który prawdopodobnie zabił mojego drugiego, lojalnego gwardzistę. Z moich oczu poleciały łzy, które w połowie policzka zamarzły. Przytuliłam się do białego ogiera, który prychnął do mnie tak, jaby chciał mnie pocieszyć. Byłam naprawdę beznadziejną władczynią. Nir umiem obronić swego ludu. Lexie patrzyła na mnie z powagą. Oderwałam moje dłonie od uprząży, a gwardzistka poprowadziła nas ponownie do tego obozu. Kiedy nie patrzyła, palcem wskazującym, za grzbietem konia, ukształtowałam magicznego ptaka, który był cały z lodu. W jego wnętrzu, była wiadomość dla taty. Potem rozstawiłam palce u dłoni, a ten odleciał. Popatrzyłam na Lexie. Udało mi się to zrobić tak, aby nie dojrzała tego. Z powagą wyprostowałam się, patrząc na niebo, które zalewało się ciemnymi chmurami. Całun zła otoczył moje państwo... Czułam, że to moja wina, że teraz zamkiem włada ten psychopata. Czy na pewno dobrze robię, że nie zbuntowałam się gwardzistce? Przecież to ja jestem księżniczką, nie ona... Dlaczego poddaję się władzy mojej poddanej. Pokręciłam głową. Brązowowłosa przywiązała konia do jakiegoś pnia, a ja ostrożnie zeskoczyłam z niego. Nałożyłam na głowę kaptur, który otulił mnie swą ciemnością. Me serce stało się znowu lodowate jak zima. Z kolei ode mnie biło zimno, chłód. Brak ciepła, którym zawsze darzyłam innych. Miałam tego dość. Niech ta magia przejmie nade mną kontrolę. Na co ludziom taka beznadziejna dziedziczka tronu... 

< Lexie? Przepraszam za zwłokę... Nauka >

środa, 22 listopada 2017

Odpowie Ci wiatr

I znowu ten deszcz. I zimno. I deszcz, i zimno, a nawet śnieg! Nie wiem czy to tylko w mojej okolicy czy się rozeszło, ale udało mi się po raz pierwszy spotkać z burzą... śnieżną. A przynajmniej z jakimś jej polskim odpowiednikiem bo osobiście usłyszałam jedynie kilka, trza nadmienić, bardzo głośnych grzmotów, parę blasków błyskawic i nieco śniegu, który topniał zaraz po zakończeniu swej podróży na dachach, autach czy też ziemi. Niemniej - mokro, brudno i dalej okropnie. Chyba odchodzę troszkę od tematu...
Chcąc nie chcąc i mnie złapała ta jesienna monotonia, odbierając ostatecznie wszelakie chęci do życia, nauki o blogu nie wspominając. Ale, ale! Mimo dłuższej przerwy powracam, z nieco lepszym humorkiem, i biorę się do roboty!

Znalezione obrazy dla zapytania gif autumn
Tak, dalej wielbię gify <3

~~~~~~

Haio wszystkim,
Na wstępie chce Was wszystkich przeprosić za moje ostatnie zwlekania z odpowiedzią, brak większej aktywności czy opóźnione nowości (które z tego co pamiętam zapowiadałam na poprzedni tydzień), ale naprawdę nie miałam do tego głowy, ani czasu D:
Postaram się jednak ogarnąć! Chociaż trochę!

1. Niech lud zadecyduje!
A więc... tak, wiem, tak się nie zaczyna zdania. W każdym razie chciałabym w końcu zamknąć temat zmian na blogu i wszystkie propozycje upchnęłam w jedną, dużą ankietę do której link macie tutaj (o, właśnie tutaj!). Prosiłabym, w miarę możliwości, by wypełnił ją każdy członek bloga c:

2. Przyjdzie rozstań czas ~ 
Niestety, wciąż nie dostałam odpowiedzi (mimo i tak wydłużonego czasu!) od Rin (Beza555) i Taba (Rexter) w związku z tym ich postacie zostaną usunięte z bloga. Przypominam jednak, że cały czas będę miała zapisane ich Karty Postaci i w każdej chwili mogę je przywrócić jeśli ktoś, by się zdecydował wrócić! Czekam na Was <3

3. Sodoma i Gomora!
Cóż, jak wcześniej wspominałam - administratorzy nie mają za dużo czasu, czasem coś im wypadnie, czasem zapomną, a potem robi się z tego straszliwy bałagan. Dlatego ponownie przypominam, że rozglądam się za kimś do pomocy! Tak, tak, pamiętam, że było kilku chętnych i miałam Was wypytać, ale niestety za dużo rzeczy mi powypadało, przepraszam D:
Dlatego też postaram się w najbliższym czasie odezwać do tych co się oferowali, a jeśli do przyszłej środy nie dostaniecie żadnej wiadomości, a jesteście chętni - odezwijcie się na priv. Nie gryzę!

4. Musisz wierzyć, że Cię na to stać! ~
Kilka dni temu przybyła do mnie pewna osóbka, by zaproponować nam... małą integrację. Meian, bo tak się osóbka zwała (znacie ją może z innych blogów, prowadzi też AWU) zastanawia się właśnie nad międzyblogowym konkursem na opowiadanie z naprawdę ciekawymi nagrodami. No, przynajmniej ja się nimi jaram <3
Co byście powiedzieli na takie coś?

"Badum, ludki. Sprawę dla was mamy, na konkurs ludzi i opinii szukamy.

O co właściwie chodzi:
W konkursie może wziąć udział każda osoba, której blog zgłosił się do uczestnictwa w konkursie. Blogi zgłaszałyby się na e-mail razem z odpowiednimi papierami do wypełnienia. Najważniejszym jest lista postaci, które można wykorzystać z danego bloga. Mogą być to NPC, mogą być to postacie, których autorzy chcą zobaczyć, jak widzą je postronni ludzie i tym podobne. Jest to bardzo ważne, bo nie każdy zgodzi się, żeby jego postać została wykorzystana przez osobę trzecią w danym opowiadaniu, nie każdy lubi, więc nikogo do tego zmuszać nie będziemy, udział jest dobrowolny.

Co trzeba zrobić?
Opowiadanie napisać. Wymogi i tak dalej jeszcze będą podawane oficjalnie, jeżeli będzie tym zainteresowanie, natomiast przynajmniej będzie to 1000 słów na pewno + użycie minimum dwóch postaci z dwóch różnych blogów. Czyli trzeba będzie zerknąć na listę postaci możliwych do wyboru, która z jakiego jest bloga, wybrać przynajmniej dwie i napisać opowiadania o nich dwóch. Cała reszta będzie zależeć tylko od nich, na pewno podrzucimy kilka proponowanych pomysłów, rozwiązań i zestawień (np. jak połączyć postać magiczną z postacią z np. realnej akademii).

Co musiałaby zrobić administracja danego bloga?
Zgłosić go do konkursu wraz z listą postaci (mogą być nawet NPC same, chociaż najlepiej, żeby była po ta postać lub chociaż dwie normalne), które uczestnicy będą mogli wykorzystać w swoich opowiadaniach. Jedna osoba z administracji danego bloga wchodzi do grupy oceniającej, opowiadania będą wysyłane anonimowo, więc nikt nie będzie wiedział kto kogo ocenia, każdy oceniający przyznaje 50 punktów według widełek. :v

Jakie będą nagrody?
Dyplomy wysyłane e-mailem lub w przypadku trzech najlepszych osób możliwość dosłania wydrukowanych pocztą, dla najlepszej osoby chcielibyśmy opłacić wykonanie rysunku jej OC jakiegoś u rysownika (najprawdopodobniej iorisu, ponieważ dziewczyna z AWU już zamawiała u niej obrazek OCki, współpraca bezproblemowa) oraz kilka drobniejszych rzeczy, typu zakładki do książki czy słodycze wysyłane pocztą.
To bardziej propozycja na zasadzie, czy ktoś z was byłby zainteresowany uczestnictwem, Safci zaproponowałam już jako administracji Sayari, a Safcia chciała się was podpytać, czy wyście w ogóle bylibyście zainteresowani takowym konkursem.

Nic więcej nie trzeba będzie pisać, to nie byłby event, tylko normalny konkurs na opowiadanie, z tym, że trzeba wykorzystać postacie z minimum dwóch blogów." ~ Meian

~~~~~~

Osobiście uważam, że to naprawdę fajna sprawa i okazja do pogłówkowania czy poprawienia swoich umiejętności pisarskich! Problem tylko taki, że fajnie, by było jakby się kilka osób od nas zgłosiło jakbyśmy mieli brać udział w takiej zabawie :D
Napiszcie na Discordzie, czy na priv, co uważacie.

~~~~~~

Z mojej strony to chyba tyle, mam nadzieję, że to ostatni z informacyjnych postów na jakiś czas. Wiecie ile to się pisze?!


Miłego dnia czy nocy życzy,
Safcia.

Od Babci Boo do Tercji

Może i miała podejrzane zioła w kieszeni, ale nie dało się ukryć, że uśmiech miała po prostu cudny. No, aż sama się rozpromieniłam.
- Dziękuję złociutka.- Poklepałam osła po szyi. - Łobuz bywa czasami nieposłuszny, ale nigdy nie musiałam używać ziół, by go ruszyć. Skąd je masz?
- To nic wielkiego. - Młoda z zakłopotaniem złapała się za tył głowy. - Trochę ususzonej oślimętki z południowych lasów, bardzo przydatna chociaż wszyscy uważają go za chwast.
Parsknęłam pod nosem.
- Coś za skromna jesteś. Sama mam trochę ziół w kredensie, ale one nie robią z osła baranka. Swoją drogą, dałabyś się zaprosić na filiżankę herbaty? Tych ziół na pewno mi nie zabrakło.
- Z przyjemnością, pani...?
- Jaka pani, mów mi babciu. Babciu Boo, jeśli łaska. - Podreptałam do tyłu wozu. - A ja jak mam Ci mówić?
- Tercja wystarczy.
- Wolę złociutka. - Wskoczyłam na coś w rodzaju ganku i odsłoniłam kotarę. Przywitał mnie największy bajzel, jaki zrobiłam w tym tygodniu.

(Tercja? Wymyśl coś spektakularnego, herbata nie musi być taka nudna)

wtorek, 21 listopada 2017

Od Tercji do Babci Boo

Kiedy tylko zauważyłam staruszkę, która najwyraźniej nie umiała poradzić sobie z osłem, zatrzymałam swoją przyczepę.
- Em... Przepraszam? – zapytałam niepewnie.
- Oh, to ja przepraszam młody człowieku! Ale jak widzisz, stara babka ma problem z krnąbrnym osłem. Na miłość boską, nic go nie rusza! Nawet marchewka na kiju.
Popatrzyłam na staruszkę z politowaniem, ale także delikatnym rozbawieniem, którego starałam się nie okazywać. W miarę możliwości, szybko zeszłam z przyczepy i po chwili byłam już przy kobiecie.
- Mam na imię Tercja. Pomogę. – powiedziałam, po czym nie czekając na odpowiedź kobiety, z kieszeni spodni wyciągnęłam zioła. Chwilkę potrzymałam przed osłem, który w końcu zareagował i ruszył z miejsca. Pogłaskałam zwierzę po głowie i odeszłam czekając na odpowiedź kobiety.
Staruszka popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale ja nie zwróciłam na to uwagi. Położyłam zioła na jej ręce i zaczęłam się uśmiechać.

< Dobra Babciu, dawaj. Nie mam pojęcia jak to rozciągnąć :P >

Od Babci Boo

- Łobuz! - Skarciłam kędzierzawego osiołka. - Ruszże się wreszcie!
Nic na niego nie działało! Prosiłam, błagałam, pchałam, ciągnęłam za cugle, nęciłam marchewką, groziłam kijem, jeszcze raz prosiłam… ale on nic. Jak głaz, tylko stoi pośrodku niczego. Że musiało mu się odwidzieć akurat tu, gdzie nie ma ani jednej życzliwej duszyczki.
Zaparłam się jeszcze raz i z całej siły, jaką odnalazłam w moich starych kościach, PCHNĘŁAM go od tyłu. Jakie rezultaty? Marne, jakby ktoś go do ziemi przykleił.
- Tak mi się odpłacasz za te wszystkie lata? Wstydź się łobuzie. - Podparłam się pod boki i zgromiłam wzrokiem osiołka. Osiołek odwzajemnił mi się dosyć znużonym spojrzeniem. Ach, poddaję się.
Jak sobie tam mamrotałam niezbyt miłe przymiotniki pod nosem (dzieci, zakryjcie uszy), coś na czterech kółkach nadjechało z naprzeciwka.
- Em...Przepraszam? - Zapytał ktoś niepewnie, wyrywając mnie z tego niezbyt pogodnego stanu.
- Oh, to ja przepraszam młody człowieku! - Rozpromieniłam się jak skowronek. Spojrzałam to na Łobuza, to na nią/niego. - Ale jak widzisz, stara babka ma problem z krnąbrnym osłem. Na miłość boską, nic go nie rusza! Nawet marchewka na kiju.
Może to przez to, że kij, jaki znajduje się na końcu marchewki, był trochę kiepsko zapamiętany przez osiołka. Mogłam nim wcześniej nie grozić, ale mniejsza z tym.
Łobuz nie był przecież aż taki głupi, żeby zatrzymywać się bez powodu pośrodku pustkowia. Zdarzało się mojemu maleństwu przejawiać zdolności prorocze (czy coś ty tym rodzaju), ale nie brałam ich na poważnie przecież. Pewien wróżbita mi to przekazał, ale coś tak sądzę, że to ma podobną wartość, co te jego wróżenie z ręki czy inne czarodziejskie szacher-macher. Mój mały, głupiutki osiołek ma wizje, dobre sobie! Chyba po prostu jest trochę stuknięty, tak samo wróżbita.

(Ktoś chce pomóc?)

Od Babci Boo - Jeszcze trochę historyjek

Trzydzieści lat temu przez bezkresne pola Khayru wędrował wytrwale rudy, kędzierzawy osiołek, ciągnąc mały, lekko już rozklekotany kryty wóz. On sam był jedyną widoczną istotą w promieniu parunastu mil, a pomimo to nieprzerwanie stawiał kopytko za kopytkiem, wsłuchany w skrzypienie kół. Jednak to nie o osiołku chciałabym dzisiaj opowiedzieć (chociaż kocham łobuza nad życie), ale o samym wozie - oraz o ludziach, dla których ten wóz stał się domem.
Chyba jasne jest, komo mam na myśli, co nie? (nie myśl sobie złociutki, że nie zamierzam wystąpić w tej historii!) Ten rozklekotany kryty wóz i rudy osiołek byli dla mnie czym więcej niż tylko środkiem transportu i ciągnikiem dla owego środka. Byli domem, jednym z wielu jakie miałam, ale nadal domem. Powtarzam się, prawda? Och, idźmy dalej:

W ten konkretny dzień towarzyszył mi jeszcze ktoś. Dobrze pamiętam, jaka to była pora, mój syn przywitał świat razem z pąkami kwiatów. Ba, był równie piękny jak one! Świat nie był gotowy na jego narodziny, nawet ja czasami nie dawałam rady, hah. To, że był w połowie chimerą, wcale nie pomagało w wychowywaniu go jak należy, w żadnym razie! (Najgorsze chyba było sprzątać wóz co rok, gdy liniał… O! Albo, gdy postanowił zaostrzyć pazurki na moim zbiorze książek kucharskich. Na szczęście pamięć do przepisów mam nie najgorszą).
Yord był pociesznym malcem, ale gdy przestawał nim być, nadal mnie zadziwiał. Nie mogłam uwierzyć, że nauczył się latać po tylu latach prób. Bałam się, że może moje geny trochę okaleczyły mu tą jego ,,potworzą” stronę, ale jednak był zdrowy. Od początku Yord bywał nieco żywiołowy, ale gdy poczuł wiatr pod piórami, wprost nie dało się go opanować. Oczywiście, że cieszyłam się z tego, że nie wypierał się swojej drugiej strony! Rozpierała mnie duma…ale na dnie serducha czułam, że może wkrótce opuścić rodzinne gniazdko. Oczywiście miał do tego prawo, nie chciałam go zatrzymywać, w żadnym razie. Jednak gdy patrzyłam, jak sunie wśród obłoków, miałam wrażenie, że te obłoki wkrótce go przykryją i już nigdy nie oddadzą…
Opuszczanie bliskich może mieć w przecież genach.

***

- Mamo. - Odezwał się w końcu Yord. - Muszę odejść.
Na dźwięk tych słów moje oczy zaszkliły się. Mój mały synek już wcale nie był taki mały. Jak tak teraz patrzyłam na niego (a musiałam zadzierać głowę), wydawało mi się, że nie zauważyłam jakiegoś etapu jego życia, w którym z małego chłopca zamienił się w… a zresztą posłuchajcie. Zmężniał, co tu nie mówić, wyrósł prawie pod sam sufit wozu. Był o wiele bardziej człowieczy niż Thiago, ale… na spleśniały rondel, on tak bardzo go przypominał! Jedyne co po nim odziedziczył to lwie łapy - złote futerko przerzedzało się na wysokości kolana, jednak i tak nie mogłam dla niego znaleźć żadnych przyzwoitych butów (mówiłam, że zmarznie biedaczysko) - oraz ogromniaste, sowie skrzydła, które ledwo co mieściły się pod dachem tego mieszkanka. Za to piórka były niezwykle mięciutkie, cieplejsze od najdelikatniejszej wełny. Przez chwilę wydawał mi się majestatycznym posągiem, zanim nie podniósł ręki i nie przeczesał przydługich, falowanych włosów koloru słomy. Był już dorosłą chimerą, nieważne co sobie wmówię.
- Oh, synku… - Wtuliłam się w jego szeroki tors. Był tak duży, że nie byłam w stanie nawet go objąć, więc zarzuciłam mu ręce na szyję. – Ja wiem, wiem.
Moje stare oczy nie mogły przestać płakać, a usta szlochać. Już sama nie wiem, czy to w końcu on, czy ja potrzebowałam tego pożegnania. Dał mi czas na wypłakanie się, wpatrując się tylko tymi swoimi żółtymi, okrągłymi oczami.
- Zupełnie jak ojciec. - Zaśmiałam się pomimo łez i położyłam mu dłoń na policzku. Pod opuszkami wyczuwałam szorstki zarost. - ...mój mały Yord!

Był już wystarczająco dojrzały, aby odlecieć. Moja głupia, desperacka miłość do niego nie dawała mu odejść przez te wszystkie lata. Co ja wyrabiam?

***

Przez jeszcze długi czas stałam na ganku wozu, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Pomimo tego, że już dawno stał się tam mały jak jedna z tych lśniących punkcików, ja nadal go wypatrywałam. Sama nie wiem dlaczego… może w głębi duszy chciałam, aby zawrócił?

Byłam z niego dumna CAŁYM SERCEM, nie zrozumcie mnie źle. Jednak ten zachwyt, prawdziwe oczarowanie i zażyłe, słodkie przywiązanie mieszało się z przebijającą spod spodu goryczą. Może to właśnie na trwodze polega prawdziwe szczęście matki?...

poniedziałek, 20 listopada 2017

Od Nathaniela do Ashley

Zastanawiałem się przez chwilę nad tym co powiedziała mi dziewczyna. Westchnąłem.
- To musi być najlepsze uczucie na świecie. Wolność, możesz robić co chcesz i nic ci nikt nie powie. Nikt nie powie "tak nie wolno. Tak nie przystoi. Stój prosto. Zachowuje się. Nie tak. Ucz się. Pilnuj. W końcu musisz mieć nienaganną postawę aby dopełnić woli rodziców". - dziewczyna spojrzała ba mnie pytając po raz kolejny. - Powiedziałem to na głos? - zapytałem retoryczne.
- No więc? Co takiego Cię ogranicza? - zapytała wygodniej się układając.
- Wszystko. Zasady.
- Nie rozumiem. Przecież możesz robić co zechcesz. Jako demon nikt nie może Ci nic zrobić. - zadziała się.
- Chciałbym żyć tak beztrosko jak ty. Nie zdajesz sobie sprawy jak wygląda życie demona... - tu na moment przerwałem.
- Jakiego demona?
Zaczynałem się zastanawiać czy powinienem jej o tym mówić. Chociaż wątpię aby uwierzyła w moje słowa.
- Nathaniel?
- Słyszałaś może, że poszukują pewnego demona i oferują wysoką nagrodę jeżeli ktoś przyprowadź co żywego?
- Obiło mi się o uszy, że szukają jakiegoś dzieciaka, który zwiał przed przejęciem władzy. Ale nie wiem do czego zmierzasz.
Spojrzałem na nią zamglonym wzrokiem, utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy do póki nie dotarło do dziewczyny co próbuje jej przekazać. Spojrzała na mnie jak na wariata i zapytała:
- Uciekłeś przed najlepszą rzeczą jaką mogła Cię spotkać! Kto by nie chciał mieć władzy nad wszystkimi demonami! - podniosła się do siadu.
- Ja. Ja bym nie chciał. - mruknąłem i zmrużyłem oczy. - Ciekawe czy też byś tak myślała wychowywując się z tymi świrami i byłabyś zmuszona do wielu rzeczy. - dodałem obojętnie.
- Na twoim miejscu z pewnością bym się zgodziła. Jako władca demonów można zniszczyć wszystko i wszystkich, zmusić każdego do posłuszeństwa.
- Mi się to jakoś tak kolorowo nie widzi. Nienawidzę swoich rodziców za to do czego mnie zmuszał i co chcieli robić że mną dalej bez mojej zgody. W porę otrząsnąłem się z transu i przejrzałem na oczy. W rew pozorom to nie wygląda tak świetnie. - mruknąłem przypominając sobie do czego chcieli zmusić mnie rodzice. Przeszedł mnie niekontrolowany dreszcz, który zauważyła Ashley. - To nic. - podniosłem się z łóżka. - Jak chcesz to tu zostań do póki nie wyjedziesz. Albo ci się nie znudzi.


Ashley? Ha, dołek psychiczny ;-;

niedziela, 12 listopada 2017

Od Sakita do Fufu

Ech... Nie wiem, czy według niej ucieczka i płacz to rozwiązanie na wszystko? Poszedłem za nią korytarzem. Jej ambicja mnie powala... Przecież nikt nie pomyślałby, że schowa się w spiżarni, która jako jedyna na tym piętrze ma uchylone drzwi. Wszedłem do środka i zwróciłem wzrok ku beczkom płaczącym niesamowicie podobnie do dziewczyny.
- Znalazłem Cię. I zaskoczę Cię... to nie było jakoś szczególnie skomplikowane. - rzuciłem ironicznie, ale w zamierzeniu nie miało być to niemiłe, a miało to uchodzić za "żarcik", ale... zawsze byłem w tym słaby i może dlatego Fufu na to nie zareagowała. - Słuchaj... masz rację. Nie obchodzi mnie to, to Twoje życie i Twoje problemy. Skoro nie chcesz wracać, rozumiem, a raczej akceptuję, to... Mogę przynajmniej wiedzieć skąd pochodzisz? Gdzie jest ten straszny i zły dom?

< Fufu? Skąd jesteś? :3 >

sobota, 11 listopada 2017

Od Lexie do Mirajane

- Nie ma wasza wysokość racji. - Lexie nie patrzyła na władczynię. - To my nie byliśmy w stanie ochronić waszej wysokości przed nim.
  Był zupełnie inny, niż ten wcześniej – dodała w duchu , myśląc o tym przerażającym uśmiechu, widocznym spod kaptura.
- Nie powinnam dopuścić do sytuacji, w której zostaliście postawieni przed wyzwanie, któremu nie mogliście podołać! – W oczach Mirajane było widać łzy bezsilności i furii. – Gdy był ojciec nigdy nic takiego się nie wydarzyło!
- Zatem zdaje sobie wasza wysokość sprawę, dlaczego tak nagle ojciec waszej wysokości musiał wyjechać? – spytała zdziwiona brunetka, podnosząc wzrok na swoją panią. Księżniczka zamarła, widać zastanawiając się co ta ma na myśli.
- O czym ty… - zaczęła, jednak przerwała, jakby wreszcie domyślając się, o co chodził. – Myślisz, że ich wyjazd był częścią planu tego zabójcy?
- Nie, wasza wysokość – gwardzistka pokręciła głową ze smutkiem – jestem tego pewna.
- Dzisiaj ojciec ma wrócić – Mirajane gwałtownie poderwała się z ziemi z przerażeniem w oczach. – Zabójca przejął zamek, tata będzie w niebezpieczeństwie! Musimy tam wracać, ostrzec go! 
- Nie, wasza wysokość. – Lexie również wstała chwytając do ręki, dotychczas opartą o drzewo włócznię. – Jestem przekonana, że to wasza wysokość jest celem. Ktokolwiek zapłacił za głowę waszej wysokości na pewno nie byłby tak zuchwały, by płacić za głowę króla. Jego wysokości nic nie grozi.
- Skąd możesz wiedzieć na pewno? – Żal, beznadzieja, bezsilność… te uczucia bardzo często ukrywane są pod gorącą wściekłością. Bo gniew jest najprostszą reakcją. Najprostszą, najmniej skomplikowaną, pozwalającą stłamsić pozostałe emocje.
- Nie mogę, pani. – Brunetka zaczęła przemawiać nieco ostrzej, bardziej zdecydowanie. – Jednak moim priorytetem jest ochrona waszej wysokości. Nawet jeśli będzie to wymagało postąpienia wbrew twojej woli, pani. Nie możemy teraz wrócić do zamku. Musi mnie teraz wasza wysokość posłuchać, a gdy już będzie po wszystkim zrobisz pani ze mną, co uznasz za stosowne. Najrozsądniej byłoby…
- Ośmielasz się mi rozkazywać? – Mirajane niemal zachłysnęła się z oburzenia, podbiegła do konia i błyskawicznie wskoczyła na siodło. – O nie, nie będę się na to godzić.
- Nie wie wasza wysokość nawet, gdzie jest. I nawet na Aresie nie zajedzie daleko. Twój koń, pani, jest wyczerpany – zauważyła Lexie spokojnie, mimo że wszystkie jej mięśnie gotowa były do skoku.
- Tak? To się okaże! – Księżniczka spięła konia i robiąc zgrabny obrót w miejscu pogalopowała w przeciwnym kierunku, niż znajdowała się jej strażniczka. Jednak jej galop nie trwał długo. Wkrótce natknęła się na pionową ścianę góry, a gdy próbowała ją wyminąć okazało się, że jest w ślepym zaułku – wąwozie, a właściwie – na jego końcu.
  Gwałtownie z krzaków wypadła gwardzistka, ściskając włócznię w dłoni. Zaskoczona blondynka próbowała zawrócić konia, jednocześnie posyłając w kierunku napastniczki deszcz sopli, jednak przy kontakcie ze skórą Lexie, roztopiły się one i zniknęły. Brunetka schwyciła uzdę konia i osadziła go w miejscu z dużą siłą.
- Wasza wysokość, powinniśmy dowiedzieć się, kto pragnie śmierci waszej wysokości, zanim tamten zabójca nas odnajdzie – powiedziała spokojnie strażniczka. – Do tego czasu wracając do miasta tylko naraziłaby wasza wysokość jego mieszkańców oraz swoją rodzinę. Widziałaś przecież, pani, co zrobił tamten psychopata z osobami, będącymi w tamtym czasie w zamku. Pani, nawet Mer… nie był w stanie dać sobie z nim rady. Naszym jedynym wyjściem…
- Kto? – Przerwała księżniczka, a Lexie była przekonana, że na dźwięk tego imienia serce zabiło jej mocniej.
- Mer, drugi gwardzista.
  Jednooki kruk, siedzący na pobliskiej gałęzi, zakrakał złowróżbnie.
(Mirajane^^ Co na to odpowiesz?)

Od Mirajane do Lexie

Nic nie pamiętałam... Obudziłam się na jakimś odludziu, nie wiedząc co się dzieje wokół mnie. Wzdrygnęłam i podniosłam się do pionu. Rozejrzałam się niespokojnie, skupiając spojrzenie na Lexie. Wstałam. Jednak... Chyba długo musiałam tak leżeć, bo kiedy stanęłam na nogach, mój świat zawrócił się wokół mnie. Po chwili podeszłam do gwardzistki, chwytając ją za ramiona.
- Gdzie jesteśmy?! Czemu mnie zabrałaś!? Dlaczego nie ma tutaj tego drugiego, tajemniczego gwardzisty!? - zalałam ją potokiem pytań.
Ta jednak, nie odpowiedziała na żadne. Rozejrzałam się raz jeszcze. Szałas... Ognisko. Ares. Widząc mojego ukochanego ogiera, podeszłam do niego i pogłaskałam go po pysku, na co ten z zadowoleniem prychnął i przytulił łeb do mojej głowy. Uwielbiałam tego konia. Był wyjątkowy. Moja dłoń zaczęła jeździć po jego grzbiecie.
- Chcę wrócić. - powiedziałam z powagą.
- Nie wasza wysokość... Nie mogę na to pozwolić. - rzekła.
Miałam chęć zmusić ją do wyjazdu stąd do miasta siłą, ale wiedziałam, że się nie złamie. Byłam wściekła. Na nią, na drugiego gwardzistę i na każdego, kto przyczynił się do mojego wyjazdu... No właśnie... Jestem poza królestwem... Żyję, oddycham i nadal mogę wykonywać inne czynności życiowe. Słysząc dziwne dźwięki dochodzące z krzaków, założyłam na głowę kaptur i przygotowałam się do ataku. Jednak... Był to zwykły króliczek, który po chwili uciekł z przerażeniem.
- A co jak mój ojciec wróci? - zapytałam.
Znowu nie otrzymałam odpowiedzi. Myślałam, że zwariuję. Zacisnęłam dłonie w pięści. Ares prychnął i trącił mnie delikatnie pyskiem w twarz. Odetchnęłam, głaszcząc ogiera po łbie. Po chwili, zasiadłam na trawie i zaczęłam bawić się zielonymi, a nawet lekko pożółkłymi źdźbłami. Dotykałam ich zmieniając je w zlodowaciałe sopelki z tą zieloną łodyżką w środku. Potem je rozmrażałam. Tak starałam się zapomnieć o tym, co sie wydarzyło. Przecież to moja wina. To ja źle rozstawiłam wojsko, to ja nie mogłam choć raz kogoś posłuchać... Cała ta sytuacja, była moim okropnym błędem.
- Nie nadaję się na następczynię tronu... - powiedziałam i spuściłam głowę.
Moje dłonie stały się lodowate. Zacisnęłam je w pięści, a z nich wyleciały śnieżne iskry, a potem śnieg. Delikatne, spokojne. Nie chciałam rozluźnić ich. Musiałam się uspokoić. Ale... Nie mogę przestać się obwiniać. Przynajmniej w jednym mam rację... Mogę śmiało powiedzieć, że jestem beznadziejną księżniczką i przyszłą królową...
<Lexie?  Mira za niedługo może wybuchnie i pobiegnie jak strzała do miasta. Oj nie odda go tak łatwo temu gościowi! :D>

Od Lexie do Mirajane

  Jej wysokość jak burza dwa razy przegalopowała przez całe miasto, nim wróciła do zamku. Cały pościg nie trwał wiele, jednak… chyba dostatecznie długo. Wreszcie cała trójka znalazła się z powrotem za wewnętrznymi murami zamku. To, co tam zastali, było dla nich całkowitym szokiem. Dziedziniec był wyludniony, a wyglądał, jakby przeleciała przez niego burza. Czujne oczy Lexie dostrzegły w kącie zwłoki młodej dziewczyny o blond włosach. Zapewne służącej. Możliwe… że ktoś pomylił ją z Mirajane.
  Nigdzie nie było widać strażników, a atmosfera zaczynała się robić coraz mroczniejsza. Księżniczka zsiadła ze swojego białego wierzchowca, a chwilę później to samo uczynili jej gwardziści. Nikt się nie odzywał. Nikt się nie poruszał, oglądając to zwykle tętniące życiem miejsce, w takim stanie. Mer był pierwszym, który przełamał ciszę. Nie słowem. Szczękiem stalowej zbroi, przemieszczającej się w kierunku głównej bramy wejściowej do zamku. Bez słowa minął Mirajane. Bez słowa stanął przed wrotami. Bez słowa z całej siły pchnął oba skrzydła, wpuszczając światło do zatopionego w mroku wnętrza.
  W cieniu coś błysnęło i śmiercionośne ostrze odbiło się od hełmu rycerza. 
- Spudłowałem? – z cienia doleciał stojących na zewnątrz nieprzyjemny śmiech.
  Mer cofnął się, pochylając włócznię do przodu i cofnął się nieco. Lexie, znalazła się przy Mirze, trzymając włócznię w pogotowiu, jednocześnie przytrzymując za ramię jej wysokość.  Nie mogła pozwolić przecież, by ta, zrobiła coś głupiego. W chwili, w której dochodziło do walki, rozkazy jej wysokości przestawały być ważne. W tej chwili ważne było przede wszystkim jej życie. Obaj gwardziści czuli to samo i w tym współodczuwaniu na ten moment stali się niby jedną osobą.
- Wycofujemy się, wasza wysokość – szepnęła gwardzistka do ucha Mirajane. 
  Z cienia powoli wyłonił się odziany na czarno zabójca. A przynajmniej brunetka podejrzewała, że nim właśnie jest patrząc na sposób, w jaki się poruszał. I na ściskane w jego dłoni trzy ostrza, bez rękojeści.
- Co? – Księżniczka wyglądała na oburzoną. – Nie zostawię królestwa!
- Wasz wysokość, on ma na rękaw krew kilkunastu strażników – szeptała dalej Lexie, próbując przekonać swoją panią, której ciało powoli zaczynało stawać się coraz chłodniejsze i mrozić palce dziewczyny.
- No nic. – Zabójca puścił figlarnie oczko. – Będę musiał lepiej celować.
  Kolejne sztylety pomknęły w kierunku Mirajane, jednak Mer jednym machnięciem włóczni wybił je z ich toru i zagrodził drogę napastnikowi. Nie odezwał się, jednak cała jego postać wprost emanowała czarną, morderczą energią.
- Ciężkozbrojna kawaleria? Naprawdę wasza królewska miłościwa wysokość sądzi, że mnie powstrzyma przed okaleczeniem tej ślicznej waszo-wysoko-mościowej buźki? Haha! Chyba miła mość mnie nie docenia!
- Puść mnie! – krzyknęła wściekła księżniczka, rzucając się do przodu. Włócznia Mera przeszyła powietrze w miejscu, w którym przed chwilą był zabójca. Ręka Lexie spadła na kark jej wysokości, pozbawiając jej wysokości. Morderca pojawił się tuż za plecami brunetki, która chwyciła w powietrzu swoją panią i rzucając włócznią z całej siły w przeciwnika zmusiła go do uniku. Ciężko zbrojnemu gwardziście wystarczyła ta chwila, by ponownie odgrodzić wrogiego przybysza od kobiet. Gwardzistka szepnęła ciche „Powodzenia” do towarzysza i błyskawicznie wskoczyła na Aresa, przerzucając księżniczkę przez siodło. Koń ruszył z kopyta i wkrótce przekroczył bramę. W tej samej chwili Mer opadł na kolana, chwytając się za twarz. Niestety Lexie nie widziała już, czy zdołał się podnieść, czy też nie.

(…)- Obudziła się wasza wysokość? – spytała gwardzistka, dorzucając drwa do ogniska. Polana, na której się obie znajdowały była niewielka, jedna wydawała się… przytulna. Zapewne dzięki częściowo zwalonemu drzewu o licznych gałęziach, na którym strażniczka wybudowała prowizoryczny szałas, okryty mchem.
(Mirajane?^^ No wiec uciekłaś, tak jak chciałaś :P Ale w królestwie będzie rozpiernicz :D)

środa, 8 listopada 2017

Od Naix'a do Madelyn

Ziewnąłem szeroko, czując jak oczy lekko szklą mi się pod powiekami, a szczęka niemal nie wypada z zawiasów. Nie przejąłem się tym jednak, a moja ręka nawet nie drgnęła, by uprzejmie zasłonić usta. Jestem u siebie, prawda? No, a przynajmniej od kilku dni wynajmuję tę niewielką klitkę na piętrze tawerny i płacę za nią uczciwie, nawet jeśli nie jest tego warta. Możemy, więc uznać, że tymczasowo jest moja, prawda? No właśnie. Nawet jeśli ktoś, by tutaj wlazł to śmiało, proszę, niech sobie patrzy do woli. Nie sądzę, by mnie to ruszyło bo w tej właśnie chwili nie miałam ochoty na nic. To był właśnie jeden z tych dni, gdy człowiekowi nic się nie chce, a za największe osiągnięcie uważa zmuszenie swojego ciała do wstania i skorzystania z toalety. Czy też przekąszenia czegoś. Taak, jedzenie to ważna sprawa i nie można o niej zapominać! Jeśli zaś o to chodzi to wypadałoby chyba w końcu zejść na dół i coś zamówić. "To może jednak jeszcze chwilkę poczekać" - pomyślałem, przewracając się na drugi bok.
Nie minęło jednak wiele czasu, a w końcu dałem za wygraną i opuściłem swoje posłanie, mamrocząc, że o tym, że cały świat się na mnie uwziął. Słońce, w żaden sposób nie rozumiejąc moich potrzeb, ani nastroju, wstawało dzisiaj idealnie po stronie mojego okna i nieustannie raziło moje oczy swoim blaskiem. Mógłbym przysiąc, że jeszcze wczoraj wstawało z drugiej strony! Poza tym do karczmy akurat przybywała, sądząc po nieznośnych okrzykach, gromada krasnoludów, a sąsiad, z pokoju obok, miał wyjątkowo wesoły i ochoczy dzień. Zresztą... nie tylko on jak można było się domyślić po dźwiękach, których nie zdołały zagłuszyć słabe ściany tawerny.
- Następnym razem trzeba będzie wynająć całą karczmę, a nie tylko jeden pokój. - burknąłem, widząc doskonale, że mnie na to nie stać.
Cóż, nawet jeśli istniałaby szansa, że znajdę coś takiego w jakimś najbardziej obskurnym i niezbadanym zaułku to musiałbym pewnie wymordować jeszcze pół okolicy, czyli najczęstszych bywalców tego przytułku, a najlepiej zabarykadować wszystkie drzwi i okna, by załatwić sobie chociaż chwilę spokoju. Która zresztą nie trwałaby długo bo na jak długo można pozbawić mieszkańców dostępu do alkoholu i doskonałego źródła informacji jakim była karczma? W końcu przyszliby po swoje. Można, by było nawet powiedzieć, że taki jest właśnie urok miast, urok tawern, ale dla mnie to wszystko przestaje być urokliwe w momencie jak towarzyszy Ci nieustannie przez kilkadziesiąt dni. A już szczególnie, gdy towarzyszy Ci w szczególnie złe dni. Jak, na przykład, ten.
- Tsaa... Następnym razem mógłbym też pomieszkać chwilę na wsi skoro już o tym mowa. - dodałem kolejny punkt do mojej listy życzeń, które nigdy nie zostaną spełnione. - Albo od razu wybuduję sobie drewniany domek w środku lasu i ogrodzę go palisadą. O! Każdy tak przecież robi! - parsknąłem.
Pozwolę sobie jednak pominąć resztę moich, jakże optymistycznych, rozmów z samym sobą oraz całą procedurę przebierania się, która przez moje lenistwo trwała kilka dłuższych chwil, i przejdę od razu do śniadania. Tak więc, ze względu na mój nastrój, postanowiłem nie naprzykrzać się szczególnie społeczeństwu swoją obecnością i grzecznie usadowiłem się w najdalszym kącie izby skąd tylko od czasu do czasu rzucałem złowrogie spojrzenia. Oczywiście działo się tak jedynie, gdy ktoś się zanadto zbliżył! No, może nie tylko. Do mnie się po prostu nie podchodzi w złym humorze, a przynajmniej zachowajmy tego pozory. I choć irytowały mnie z początku te hałasy i wrzaski to trudno było się czasem nie uśmiechnąć na widok tego co się tutaj wyprawiało. Jak to czasem bywa, zabłąkał się tu jakiś kapłan z zamiarem uczynienia świata lepszym i bąkał co jakiś czas mądre i religijne przemowy. Cóż, trza jednak przyznać, że takie miejsca jak to rządzą się swoimi prawami i nie ma tu miejsca dla takich osób. Nie dziw, więc, że szybko się nim zajęto. Kilku chętnych, naturalnie dbających tylko i wyłącznie o atmosferę karczmy, ludzi zgromadziło się już koło mnicha, zagajając rozmowę i podsuwając mu co i rusz inny kufel, pełny po brzegi. Nie trwało więc długo, bo już po kilku piwach, mnich porzucił swoje mądrości na rzecz herezji, a sam bliski był założenia nowej religii. Nie mógł się jednak zdecydować czy też powinien czcić kamienie, które w końcu były silne, niezależne i istniały od wieków, czy też niebo, które podobnie jak poprzednik - musiało istnieć już dłuższy czas.
- Ja Ci mówię, Veinty... - rozległo się donośne beknięcie. - Niebo było przed ziemią! W końcu co niby miałoby być wcześniej? Bez nieba? I powietrza? No właśnie, powietrza! Czym byśmy mieli oddychać? Jak niby to, by miało działać? Przecież wtedy byłaby taka ciemność, że własnych czterech liter byś nie widział, a co dopiero swojego kamienia! - emocjonował się, mocno już podchmielony, kompan kapłana.
- Nie, nie, nie, nie słuchaj go, mój kochany! - tym razem zaoponował drugi towarzysz, sądząc po wzroście i wyglądzie - z domieszką krwi elfiej, obejmując go ramieniem. - Veinty, na czym postawiłbyś niebo jakbyś nie miał ziemi? No na czym? Przecież ono nie ma skrzydeł i nie potrafi samo z siebie latać!
- A chmury jakoś unoszą się w powietrzu, a przecież nie postawiłeś ich na niebie!
- Przecież każdy dekiel wie, że chmury podnoszą powietrzne smoki! Skąd Tyś się urwał?
No, tak też wyglądały ich ambitne dyskusje, a o dziwo wyglądało, że nigdy się nie skończą jako, że popleczników obu stron wciąż przybywało i przybywało. Jednak z każdym wypitym kuflem głowy kolejno opadały na stół, a ich właściciele usypiali. Ci jednak, którzy jeszcze trzymali się na nogach, gotowi byli bić się za swoje poglądy i bronić ich własną piersią co też wkrótce zniechęciło towarzystwo do ciągnięcia tej rozmowy, a wszyscy zgrabnie, czy też mniej zgrabnie, zmienili temat.
Wtedy też nieco przycichło przy stołach, a moją uwagę przykuły ów nieszczęsne krasnoludy, które wcześniej nie dawały mi spać, gdy jeden z ich chłopaków, a właściwie patrząc na jego budowę ciała to chłop, który gotów był ściąć swoją brodę jeśli przegra z kimś pojedynek! Cóż, trza przyznać, że nawet mimo młodego wieku to imponował zarówno wzrostem jak i mięśniami, a taką brodą mógłby poszczycić się niejeden jego pobratymiec. Dlatego też szybko znalazło się kilku chętnych, którzy za cel postawili sobie uczynienie z tej brody trofeum. Mimo złowieszczeń karczmarza kilka takowych pojedynków się odbyło, a wkrótce też okazało się, że młodziak nie jest tak silny za jakiego się uważał.
- Czas zobaczyć jak wyglądają krasnoludy bez brody, panowie, podajcie mi brzytwę! - huknął zwycięzca i mimo protestów sprawnie ogolił podbródek przeciwnika sztyletem, puszczając go dopiero po skończeniu swojego dzieła.
Przeczuwając jednak katastrofę zawczasu zapłaciłem za posiłek i pozbierałem swoje manatki, opuszczając budynek idealnie w momencie, gdy wybuchła bijatyka. No cóż, może i humorek mi się poprawił, ale nie na tyle, by na to patrzeć, a tym bardziej - wplątać się w to jakoś. Ja spokojny chłopak, grzeczniutki, nie będę się mieszał. Niech się bawią.
Mimo chodem skierowałem swój krok w stronę lasu, z czego zdałem sobie sprawę dopiero jak wyszedłem z miasta. Jednak... jakby się nad tym zastanowić to całkiem mi ten pomysł odpowiadał, a mój mózg chętnie odpocznie. W końcu chyba właśnie to próbował mi przekazać.
Dlatego też, nie bacząc zbytnio na hałas, który standardowo w lesie czyniłem, szedłem spokojnie przed siebie, relaksując się przy przyjemnej temperaturze i łagodnym wietrze. Zieleń była teraz wszystkim czego potrzebowałem. Bez zbędnego gwaru, bez obelg, bez żadnych problemów, które tylko czyhają, by uprzykrzyć Ci życie. Taka moment wyciągnięty z życia.
Okazało się jednak, że nie tylko ja lubię na chwilę zapuścić się w gąszcz. Po pół godzinnym marszu najpierw mignął mi zza drzew jakiś inny kolor, a wkrótce moje obawy co do innego spacerowicza potwierdziły się, gdy dotarł do mnie miły, spokojny głos z nutą niepewności w sobie.
- Maki? - spytała wcześniej dostrzeżona przeze mnie plama odmiennego koloru.
- Pudło. - odpowiedziałem spokojnie i rozsunąłem ostatnie chaszcze, które oddzielały mnie od, sądząc po głosie, kobiety.
W tym momencie ukazał mi się dość niecodzienny widok. Na środku polany stała drobna osóbka, właściwie prawie dziecko, z leżącym nieopodal rysiem, również nie wyglądającym jak pospolite zwierzaki, kryjące się w lasach. Co tu jednak robi taka młoda persona? W końcu nie raz, nie dwa słyszało się opowieści o coraz to dziwniejszych potworach, które wychodzą w te okolice na żer.
- Ranny ptaszek? - zagaiła ponownie osóbka, a ja zdałem sobie sprawę jak bardzo się myliłem, przeklinając w duszy moją nieuwagę.
Nie był to nikt młody. Ostrożne spojrzenie i ręka, która powoli podążała w dobrze znane sobie miejsce wyraźnie mówiły, że panienka zna się na życiu i nawet jak wygląda niepozornie to nie jest wcale taka zagubiona. Czułem jak moje mięśnie spięły się na krótką chwilę, bacząc czy nie jest to przypadkiem pułapka, a zaraz potem znów wróciły na swoje naturalne pozycje. Poczułem się głupio. Nikt normalny nie nastawia na człowieka pułapki w środku lasu, nie wiedząc nawet, że ów osóbka się tutaj uda. Prędzej martwiłbym się o swoją sytuację na miejscu tej dziewczyny.
- Nie ma się czego bać, naprawdę. Nie przyszedłem tutaj szukać draki, sam raczej od nich uciekam. - uśmiechnąłem się przyjaźnie do niej, domyślając się, że pod jej odzieniem skrywa się sztylet czy nóż. - Co zaś do rannych ptaszków to... - umilkłem na chwilę, spoglądając na słońce.
Nie sądziłem, że jest tak wcześnie. Zazwyczaj bywalcy tawern rozpoczynają swoje balangi o późniejszej porze, więc zakładałem, że teraz mogłoby, by być coś koło południa, a tu dziwnym trafem mamy wczesny ranek. Chyba muszę poważnie porozmawiać z tymi krasnoludami. W takim razie to nie dziwne, że nie chciało mi się rano zwlec z łóżka.
- Cóż... - odezwałem się po chwili, spoglądając znów wesoło na dziewczynę. - Raczej tak wcześnie nie wstaję, ale okazało się, że moi kompani mają chyba jakieś problemy z zegarkiem i siłą rzeczy też musiałem wstać. - pokręciłem głową, znów się uśmiechając. - Jednak, jak już tu jesteśmy, to co Cię tu sprowadziło? To nie jest tak, że młode dziewczyny nie powinny same chodzić po lesie?

< Maddiś? c: >

Od Fufu do Sakita

- Nie! Nie wracam do domu! - krzyknęłam, przycisnęłam Pompejusza do piersi i uciekłam, taranując barkiem Sakita.
- Nie będę za Tobą ganiał. - usłyszałam z tyłu jego kroki.
- Nie wrócę tam! Ty nic nie rozumiesz, nikt mnie nie rozumie. - krzyknęłam przez łzy. - Nie pozwolę im na to, nie mogą za mnie decydować! To moje życie i tylko moje, rozumiesz? A oni są, są... - jąkałam się. - Oni są źli! Źli, bardzo źli.
- O co Ci w ogóle chodzi? - zrównał się ze mną.
- O nic! - pisnęłam. - Spadaj, przecież to i tak Cię to nie obchodzi!
Pobiegłam przez kolejne korytarze, chowając się na końcu w spiżarni, pomiędzy beczkami.

< Sakit? Ona wcale nie płacze. Znowu xD >

Od Mirajane do Lexie

Zamurowało mnie, gdy ujrzałam tyle krwi. Lexie chyba nie myślała, że jej posłucham i zostanę z tajemniczym gwardzistą. Moje dłonie zaczęły drżeć, a ja w panice rozglądałam się. Poczułam dotyk gwardzistki na ramieniu, ale nie spojrzałam na nią, tylko nadal patrzyłam na ten okropny widok szkarłatu.
- C-Co się tutaj stało? - zapytałam z niedowierzaniem.
Żołnierze wytłumaczyli co wiedzieli. Niestety nie mogłam nawet wydedukować kto mógł być do tego zdolny. Nie rozejrzałam się dużo. Tajemniczy gwardzista i Lexie wyprowadzili mnie z tej masakry,  a potem ruszyli do mojej sypialni. Nie chciałam protestować, jednak... Co ze służbą? Poddanymi? Nie mogę ich od tak sobie zostawić...
- Nie... Zabierzcie mnie do miasta. Ten ktoś kto to zrobił musi otrzymać karę! - wrzasnęłam.
Gwardziści spojrzeli na mnie. Zaczęli mi prawić morały, że może mi się coś stać i tym podobne głupoty. Warknęłam. Nie pomogą mi? To sama to załatwię. Szybko wyminęłam gwardzistów i ruszyłam biegiem do stajni. Trochę mi to zajęło, ale gdy tam dotarłam, wskoczyłam na mojego białego ogiera, a potem wraz z nim ruszyłam wgłąb miasta. Czułam, że mam za sobą ogon i się nie myliłam. Dwaj najwierniejsi biegli za mną. Podobnie jak ja, na swoich wierzchowcach. Chyba nigdy nie czułam się taka wolna. Niedaleko rynku głównego, zahamowałam lekko i wolniej wtopiłam się w tłum kupców na koniach. Założyłam kaptur na głowę. Przebiegłam między handlarzami i wskoczyłam na mównicę.
- Uwaga! Obywatele! Z dekretu waszego króla obwieszczam, iż po królestwie pałęta się zabójca. Proszę nie rozsiewać paniki. Gdybyście ujrzeli kogoś podejrzanego, waszym zadaniem jest to zgłosić władzom. Dziękuję.
Potem zbiegłam wraz z moim ukochanym ogierem i ruszyłam ku polom za zamkiem. Słyszałam krzyki Lexie, ale nie zareagowałam. Biegłam dalej, niczym strzała. Ares jeszcze nie biegł tak szybko. Może... Mi się tylko tak wydaje, skoro nigdy nie mogłam opuścić pola jeździeckiego. Przy bramie jednak zahamowałam. Tuż przed opuszczeniem miasta. Bałam się? Czułam strach i tego nie mogłam zaprzeczyć. Przede mną stanął tajemniczy gwardzista i Lexie.
- Stój! Jesteśmy za ciebie odpowiedzialni i zabraniamy ci wyjazdu z miasta. - rzekła gwardzistka.
Ares prychnął i cofnął się. Ja popatrzyłam na nich i zmrużyłam oczy bardzo zła.
- Możecie mnie zostawić?! - krzyknęłam.
Zawróciłam białego ogiera, aby jak najszybciej cofnąć się do zamku. Mam tego dość...
<Lexie?>

"Kto walczy z potworami, powinien się strzec, by walka nie uczyniła go jednym z nich. Bo kiedy długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie."

by GhostBlade
Imię: Mer
Przydomek/Pseudonim: Ten Rycerz, Ten Co Nic Nie Mówi, Gwardzista, Jak Mu Tam Było?
Wiek: Trudno to stwierdzić, jednak jest prawie pewne, że nie jest dzieckiem ani staruszkiem. Prawie.
Płeć: Trudno stwierdzić, nie zaglądając mu pod zbroję, pod którą sobie zaglądnąć nie daje. Zresztą nie wypada.
Wzrost: 187 cm
Rasa: Wszystkie rasy, od ludzkiej po trollową są prawdopodobne. Na ten moment można powiedzieć, że chodząca zbroja. Przynajmniej taka plotka krąży po zamku. I taki okrzyk kilka razy Mer usłyszał, gdy został wyrwany z zadumy przez szmatkę służącej, chcącą wypolerować jego zbroję.
Stanowisko: członek gwardii jej królewskiej mości Mirajane, jednak czy ma też inne zajęcia? 
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Zamieszkały w zamku w Laoatle. Nie wiadomo, skąd pochodzi.
Charakter: Mer jest osobą niezwykle skrytą i zamkniętą, dosłownie, pod stalowym pancerzem. Nie wiele mówi, a jeśli już, to tylko równoważniki zdań - oczywiście nie zapominając o zakończeniu ich stosownym zwrotem. Nie jest zbyt bystry, a przynajmniej osoby w jego otoczeniu odnoszą wrażenie, że wszystko bardzo powoli do niego dochodzi. Jakby nie mogło się przebić przez zbroję. A nawet jeśli czasem coś się przebije, Mer zdaje się to ignorować i rozwiązanie tego problemu odkłada na później. Nawet jeśli jest to strzała, utkwiona w samym środku jego piersi.
W całym zamku jest powszechnie znany ze swoich umiejętności, jednak tak właściwie, gdy przychodzi co do czego nikt kojarzy jego uzbrojonej postaci z Mer - mistrzem włóczni. A sam, który powinien być, zainteresowany za bardzo się tym nie przejmuje. Jest mu kompletnie obojętne, w jaki sposób będą go wołać tak długo, jak długo może wypełniać w spokoju swoją pracę.
A obowiązki gwardzisty traktuje niezwykle poważnie. Można wręcz powiedzieć, że bycie strażnikiem jej królewskiej mości jest jego życiowym celem. Nikt właściwie nie wie, co Mer robi, gdy go nie ma. No bo przecież coś musi robić poza służbą? Szczególnie że jego łóżko zawsze jest ładnie pościelone, a pod koniec tygodnia, gdy służące zabierają pościele do prania, strzepują z niego grubą warstwę kurzu.
Czy pod tą stalową zbroją jest osoba wrażliwa, czy bezwzględna?
Czy pod pancerzem kryje się bogate wnętrze i ciekawy charakter, czy naprawdę nie ma w nim nic tajemniczego ani interesującego?
Czy kiedyś poznamy odpowiedzi na te wszystkie pytania?
Rodzina: Zapewne zostawił ją tam, skąd pochodzi. Nie wiadomo jednak - żywą czy martwą.
Partner: brak.
Umiejętności: Jest powszechnie wiadome, że Mer jest mistrzem w posługiwaniu się włócznią, jednak jeśli chodzi o inne jego zdolności to kto wie, co może jeszcze potrafić?
Aparycja: Zacznijmy od tego, że nikt nie widział prawdziwego oblicza Mer. Przez całą dobę widuje się go w pełnej zbroi członka gwardii. Jak w takim razie pożywia się Mer? To jest dobre pytanie, bo swoje posiłki spożywa w samotności. To znaczy bierze swoją porcję, a potem przynosi pusty talerz. Kto wie, co z tym wszystkim robi.
Poza typowym strojem gwardzisty, Mer ma przy sobie jeszcze tylko włócznię, również charakterystyczną dla członka gwardii.
Co jeszcze można powiedzieć o jego wyglądzie? Przez dziurki w jego hełmie widać tylko niepokojącą ciemność. Czy coś tak właściwie jest w niej ukryte?
Historia: Na pewno wiemy, że w zamku zdobył posadę, dzięki swojemu tytułowi mistrza włóczni, który zdobył w turnieju rycerskim. Co było wcześniej pozostaje jednak zagadką.
Właściciel: ketsurui

Od Lexie do Mirajane

  Lexie przyskoczyła do swojej pani i pomogła jej wstać. Była czujna, nie patrzyła na dziewczynę, tylko rozglądała się dokoła, szukając możliwych przyczyn huku w okolicy.
- Lepiej zaprowadzę waszą wysokość do jej komnaty – powiedziała. – Tu jest niebezpiecznie.
  To mówiąc delikatnie popchnęła Mirajane w kierunku jej pokoju. Mer postępował za dziewczynami w niewielkiej odległości, również czujnie rozglądając się na boki.
- Czekaj! – Zaprotestowała księżniczka. – Cokolwiek się wydarzyło muszę się upewnić, że poddanym nic się nie stało!
  Gwardzistka również chciała zaprotestować, jednak żelazne kajdany kodeksu uwięziły jej głos w gardle. Pokiwała głową i dała znać Mer, żeby szła z tyłu i uważnie wszystko obserwowała. Sama poprosiła jej wysokość, by ta za nią podążała i w razie czego nie wychylała się zbytnio. Lexie wiedziała, że dziewczyna jest wspaniałym magiem, jednak nie mogła ryzykować, że ulegnie ona zranieniu, choćby najdrobniejszemu.
  Niewielka procesja ruszyła korytarzami zamku, wypatrując szkód. Nagle na prowadzącą pochód strażniczkę wpadła młoda służąca. Dyszała ciężko. Jej włosy były potargane, a twarz – umorusana sadzą. Spojrzała na Lexie i z jej ust potoczył się gwałtowny strumień słów.
- Strażniku, nieszczęście! Buł huk, byłam wtedy w kuchni. Ściana. Ściana! Bum! Zniknęła. W dymie. Coś srebrnego wystrzeliło. Wszystkie kucharki… one nie żyją! Mnie też chcieli zabić, ale uciekłam! A potem… potem! Potem uciekałam i…
  Zza pleców gwardzistki wychynęła księżniczka, a służąca gwałtownie zamarła w bezruchu.
- Już wszystko dobrze – powiedziała łagodnym głosem, uśmiechając się do służącej. – Sprawdzimy to. Najlepiej będzie, jeśli cała służba zbierze się w jakimś bezpiecznym miejscu. Na przykład w piwniczce. Proszę, dopilnuj, by wszyscy się tam znaleźli.
 Spokojny ton księżniczki odniósł pożądany skutek. Dziewczyna uspokoiła się i pokiwała głową. Widać było, że na swoich barkach poczuła już ciężar odpowiedzialności za losy pozostałych służących. Zmotywowana na pewno zechce im pomóc. Jedyny problem polegał na tym, że może przypłacić to życiem, jeśli nie będzie dość ostrożna.
- Wasza wysokość. – Ton głosu Lexie był naglący, a Mirajane przytaknęła tylko i jeszcze raz uśmiechnęła się do służki.
- Liczę na ciebie – powiedziała i niewielka grupka szybkim krokiem ruszyła w kierunku kuchni.
  Na miejsce dostali się bez żadnego problemu, jednak gwardzistka nie pozwoliła wejść księżniczce do środka. Były pewne granice, których młoda władczyni nie powinna przekraczać.
- Mer zostanie z waszą wysokością – rzuciła cierpko ostatni i najsilniejszy argument. 
  Władczyni przez chwilę nie odpowiedziała, jednak gdy przemówiła, jej głos był zdecydowany.
- To nie zmienia faktu, że chcę to zobaczyć.
  Jednak argument nie był skierowany tak naprawdę do niej. Miał się tylko przebić przez stalową zbroję wspomnianego wyżej osobnika. Lexie zaczynał coraz bardziej podgrzewać go o bycie mężczyzną. Jego pojętność i wrażliwość były naprawdę mizerne.
- Wasza wysokość – powiedział cicho. – Niedobrze. Tam krew.
  Jego składnie nie była perfekcyjna, jednak jego głos naprawdę miał w sobie sporo uroku. Lexie posłała mu słaby, telepatyczny uśmiech i zniknęła za drzwiami kuchni. Miała nadzieję, że choć przez chwilę rozmowa z gwardzistą zabawi jej wysokość.
  To, co znalazła w kuchni było dokładnie tym, czego się obawiała. Połowa ściany była rozwalona, a wszędzie walały się gruzy. Ciężkie buty wojskowe raz po raz lepiły się do ciemnej cieczy, pokrywającej niemal w całości podłogę. Dziewczyna ponuro uklękła przy najbliższej ofierze. Nie było wątpliwości, została zabita przez sztylet, wbity w czoło. 
  Brunetka usłyszała za sobą szczęk stali i w wyłomie stanęła para gwardzistów. Wyglądali na zaniepokojonych.
- Przybyliśmy, gdy tylko zauważyliśmy, że coś nie gra – oznajmił jeden, jakby usprawiedliwiając się z tak opieszałej reakcji – gdy mój sąsiad dziwnie osunął się na włóczni…
- Był martwy. Wszyscy w rzędzie byli – wyjaśnił jego towarzysz. 
- Jakto: wszyscy? – Na ten moment otworzyły się drzwi pomieszczenia, a z ich mroku wyłoniła się jasna postać Mirajane. Widać Mer nie był jednak tak dobrym argumentem, jak mogłoby się wydawać.
(Mirajane? Tym razem rzucenie Mer okazało się nieskuteczne XD)

wtorek, 7 listopada 2017

Od Sakita do Fufu

- Nie potrzebuję żadnych "lekcji" dobrego wychowania, tym bardziej nie od kogoś kto sam nie przestrzega tych zasad. Wiem jak mam się zachować. Fakt, że to odrzucam i uznaję za zbędne to inna sprawa. - wiedziałem, że dziewczyna chce mi przerwać, ale jej na to nie pozwoliłem. - Jeśli chodzi o mojego ojca to nie potrzebuję żadnego pozwolenia. Nigdy nie mówię mu, że gdzieś wyjeżdżam, a on nie ma nade mną żadnej kontroli, więc Twoje argumenty nie są trafne.
Spojrzałem na dziewczynę.
- Ale... wiem też, a raczej domyślam się, jaka jest Twoja sytuacja - po prostu nie chcesz zostać sama bo nie wiesz co ze sobą zrobić? Rozumiem to wszystko, ale... nie możesz błąkać się samotnie po świecie. Jak chcesz mogę odprowadzić Cię do domu... - ona ewidentnie nie chce wracać do domu, nie będę wnikać dlaczego, ale to głupie! Sama sobie nie poradzi, a ja nie nadaję się na niańkę...

< Fufu? Zaprowadzi Cię do domu? xD W specyficzny sposób można powiedzieć, że się martwi chyba xD >

poniedziałek, 6 listopada 2017

Kolejna garść informacji ~

Haio,
Znowu przynoszę kilka informacji c:
Chciałabym przede wszystkim serdecznie podziękować, że tyle osób zareagowało na poprzedni post! Dostałam naprawdę dużo odpowiedzi, w tym większość mocno rozwiniętych, i chcę zapewnić, że żadna nie była pominięta. Wszystkie uważnie czytałam, na większość jeszcze odpowiadałam, a wszystko (no, przynajmniej spora część) jest ładnie zanotowana!

1. Rozmowy rozmowami.
Mimo wszystko zebrało się tutaj sporo opinii, a jak często w tych sytuacjach bywa - nie wszyscy się ze sobą zgadzają. W związku z tym za jakieś kilka dni (psss... prawdopodobnie w czwartek) będę zbierać je do kupy i powstanie sporo ankiet w tej sprawie. Do tego czasu zachęcam jednak na wysyłanie mi wszelakich pomysłów i pozostałych odpowiedzi! Wszystko przygarnę.
Myślałam też czy, by nie zrobić jakiejś rozmowy na Skype w sprawie tych właśnie zmian gdzie mógłby ktoś przedstawić swoje poglądy czy podrzucić ciekawe rzeczy. Ktoś chętny (i tak pewnie wszyscy ode mnie uciekną :c)?

2. Popisz ze mną! 
Chcecie czasem z kimś popisać, ale boicie się, że nie odpisze? Chat jest pusty, nikogo na Howrse nie znacie i nie wiecie do kogo zagaić? A może po prostu nie jesteście pewni? Z tej okazji postanowiłam podłapać pomysł z innych blogów i stworzyć posta do takich właśnie celów! Każdy członek będzie mógł napisać tam komentarz gdzie wyraża chęć na kolejne opowiadanie, może nawet z jakąś wstępną fabułą czy celem opo!
Zapiszcie swoją historię!
[Post powinien być przypięty pod tym z nowościami i ważnymi pytaniami.]


Pokochałam gify <3


3. Powiało grozą ~ 
Cóż, niestety muszę podać też ostateczny termin naszego sprawdzania aktywności, a nie każdy się jeszcze na nią wpisał. Będzie się to wiązało z czystką i wyrzuceniem tych osób z bloga. Nie myślcie jednak, że wyrzucę Wasze Karty Postaci! Wszystko zostanie skrzętnie zapisane, a jeśli ktoś będzie miał ochotę wrócić to ja szybciutko przywrócę odpowiedniego posta! <3
Pisać można więc do środy następnego tygodnia (15.11). Liczę, że wszyscy się zgłosicie! Pamiętajcie, że jak nie macie czasu to dalej możecie mi to zwyczajnie napisać zamiast udawać, że nic nie widzicie.

Osoby zagrożone:
- Akuma (Azreal),
- Beza555 (Rinea),
- ♠lilian 123♠ (Riliene, Haru),
- Ineez (Annmea),
- Rexter (Tab),
Mrs.Darkness (Nathaniel).

4. Chcę usłyszeć Twój głos!
Mały dopisek z mojej strony jako, że w końcu mnie natchnęło i stworzyłam serwer na Discordzie! Po wielu próbach i ciężkich walkach udało mi się go też w miarę ogarnąć, mam nadzieję, że nie razi moją niewiedzą na temat tego komunikatora. Tak, więc serdecznie zapraszam, by z nami popisać, pogadać, a może i w coś pograć! Można też posłuchać jak Shiruś śpiewa xD
Nie bać się, Discord nie gryzie (choć na początku tak się wydaje!), a jest bardzo wygodnym urządzonkiem i na przeglądarkę, i na kompa, i na telefon.


W sumie to taki krótki pościk informacyjny był, głównie ze względu na kilka tych osóbek wyżej. Widziałam też, że nie każda z nich wchodzi teraz na Howrse, więc jakby ktoś miał z nimi kontakt to proszę, byście spytali czy nie mogliby odpisać.
A na razie pozdrawiam cieplutko i przesyłam dużo pozytywnej energii nazbieranej jak pisałam tego posta zamiast się uczyć <3


Pozdrawiam,
Safi.

Od Fufu do Sakita

- Dokąd idę? - powtórzyłam głupio. - W sensie ja?
- A kto inny?
Dobre pytanie. W okolicy nie było nikogo, a nawet jeśli służący nadstawiali uszu zza ścian to to raczej ich nie dotyczyło. Co jednak powinnam zrobić? Co odpowiedzieć? Uciekłam przed ślubem, ojcem, rodziną... Czemu zaś tutaj? Cóż, Khayr zawsze było miejscem bliskim mojemu sercu, które darzyłam sympatią i, które chciałam poznać. Ale co dalej? Do ojca nie chce wracać, tutaj nie wiem ile dam radę wytrzymać. A on... był, nie powiem, że miły, ale inny. Nie myślał jak pozostali mężczyźni, nie myślał tylko o jednym, a do tego nie trzymał się określonych przez wieki praw i schematów rozmów. Tych durnych stereotypów i przekonań, które wpajano nam od dziecka. Nie zgrywał jednak uprzejmego, mówił to co myślał i był przez to... ciekawy. Do tego, mimo pozorów, nie zostawił mnie. I kupił mi bizona!
- Nie wiem, ja chciałam... chciałam zwiedzić Khayr... - zawahałam się, nie wiedząc jak to ująć. - Ale pójdę z Tobą! - dodałam szybko. - I to nie dlatego, że Cię lubię, ale dlatego, że jeszcze mnie nie przeprosiłeś! A te drugie się nie liczą, za podeptanie mnie słowa nie powiedziałeś! A ja nie mogę pozwolić byś innych obrażał i wywracał, ja Cię wychowam! I będziesz grzeczny!
Całe poważne rozważania, które trzymały się mnie przed chwilą, wyparowały. Zaś starannie przemyślany wywód zniknął jak zawsze z pierwszym wypowiedzianym przeze mnie słowem. Ale to nie moja wina! Ja się bardzo starałam, ja chciałam być poważna. Odchrząknęłam.
- Po prostu nie godzi się wracać do swojego kraju jako taki cham i prostak, pokaż, że ta podróż Cię zmieniła! To może ojciec pozwoli Ci częściej wyjeżdżać. - powiedziałam, przekonana, że ojciec tż go ściga o ucieczkę. - Weź mnie ze sobą! - dodałam piskliwie, a moje oczy przybrały idealny wyraz do tak zwanych "słodkich oczek", które tak często gubiły mężczyzn.

< Sakiteczku? :3 Fufu oferuje darmowe lekcje dobrego wychowania  - nic tylko brać! xD >