Strony

piątek, 30 listopada 2018

Trudno być złym, kiedy świat ma do zaoferowania tyle piękna.


Imię: Aura Bella Fiore 
Pseudonim: Jako, że nie może się ujawniać ze swoim imieniem przybrała nowe, Kiara.
Wiek: 16 wiosen
Płeć: Kobieta 
Wzrost: 158 cm 
Rasa: Człowiek. 
Zawód: Póki co nigdzie nie pracuje. W końcu jest uciekającą przed wojną księżniczką. Jednak myśli o uczciwej pracy.
Miejsce zamieszkania: Postać wędrowna 
Miejsce urodzenia: Aura urodziła się w odległej krainie, w państwie, którego na mapie już nie ma... 
Charakter: Aura jest bardzo ciepłą i empatyczną osobą. Każde chciałaby otoczyć opieką i miłością. Może jest troszkę naiwna jak dziecko, ale to tylko i wyłącznie z dobrego serca. Chociaż życie ją już doświadczyło to zawsze stara się uśmiechać i roztaczać radość dookoła siebie. Jest bardzo otwarta na nowości, świetnie słucha, więc jest dobrym przyjacielem. Będzie walczyć dla dobra swojej sprawy, jest niezwykle wytrwała i bywa uparta. Urocza, ciepła i pełna miłości.
Rodzina: Aura żyła w kochającej się rodzinie, składającej się z głowy rodziny, króla Harolda, królowej Belli, zmarłej przedwcześnie przy porodzie jej młodszego braciszka Linka, starszego brata i następcy tronu Noaha i babki Clementine. Wszyscy nie żyją, została sama na świecie. 
Partner: -.
Umiejętności: Ze względu na swoje pochodzenie odebrała bardzo kosztowne wykształcenie. Potrafi szyć, maluje dla przyjemności, gra na harfie i skrzypcach. Oprócz tego potrafi opatrywać rany. Ze zdolności magicznych to z pewnością połączenie ze swoim opiekunem. Więcej nie odkryła.
Aparycja: Aura to drobna i delikatna dziewczyna o intensywnie zielonych oczach. Ma długie, falowane, jasno brązowe włosy. Charakterystyczne są dla niej również długie gęste rzęsy i piegi, pokrywające jej nos i policzki. Pod ubraniem, nad pośladkiem chowa znamię w kształcie kwiatu róży. W prawym uchu ma trzy kolczyki. Na przedramieniu widnieją ślady po pazurach Sashy.
Historia: Dziewczynka przyszła na świat w ciepły letni wieczór, jako drugie dziecko Harolda i Clementine Fiore ‘ów, władców Arlandii. Swoje wczesne dzieciństwo spędziła na zabawie z rodzeństwem, swoim niedźwiadkiem i babką. Była promyczkiem słońca dla swojego ojca. W wieku siedmiu lat musiała na swoje skronie przyjąć ciężar złota krony. Jej ojciec i starszy Brat Noah zginęli na wojnie, jednak ich ofiara nie poszła na marne i kraina, w której żyła mogła dalej trwać w pokoju. Panowała pod opieką babki, która pilnowała aby dziewczynka przypadkiem nie została oddana za żonę jakiemuś łasemu jedynie na pozycję i młodziutkie ciało zbereźnemu szlachcicowi. Po kilku miesiącach cudownie odnalazł się jej starszy brat i Aura od razu zrzekał się korony na jego rzecz. Nigdy nie była wychowywana na władczynię, a jedynie będąca w tle, wspierającą księżniczkę.
Wszystko było  w porządku do czasu najazdu wrogiego kraju na ich pałac w czasie święta kwiatów. Jej rodzina została bestialsko zamordowana. Jedynie jej udało się uciec i to tylko dzięki sile jej opiekuna i przyjaciela, Sashy. Uciekła na najbliższy statek i tak dotarła do tej krainy. 
Towarzysz: Sasha 
Inne: Nie może się bardzo opalać, ponieważ bardzo szybko zostaje poparzona przez słońca. Ma słabość do słodyczy, zwłaszcza tych miodowych. Boi się pszczół i innych latających stworzonek z żądłem. Chciałaby nauczyć się sztuki cukiernictwa.
Właściciel: engi14 

~~~~~~


Imię: Sasha 
Płeć: Samiec 
Wiek: 16 wiosen 
Gatunek: Niedźwiedź grizzly 
Charakter: Jest odbiciem jej charakteru, jednak posiada kilka odrębnych cech.
Wygląd: Sasha jest potężnym i wyjątkowo dużym niedźwiedziem z ciepłym i miłym w dotyku futrem. Jest niedźwiedziem o złocisto-brązowy włosiu, z ciemnymi mądrymi oczyma i zawsze zimnym i mokrym nosie.
Moce: Poza telepatycznym połączeniem ze swoją podopieczną, Sasha ma zdolności uzdrowicielskie. Jest w stanie uleczyć kogoś, wystarczy, że ta osoba będzie na nim spać lub odpoczywać. Poza tym zdarza mu się widzieć od czasu do czasu przyszłość. Jednak wizje są często niejasne i pełen zagadek.
Historia: Sasha pojawił się przy swojej podopiecznej wraz z jej pierwszym śmiechem. Wtedy się narodził. Przybył do niej w nocy, przynosząc jej najpiękniejsze sny.
Właściciel: Aura Bella Fiore/ Kiara

czwartek, 29 listopada 2018

Od Kiirana do Akroteastora

A coś mi mówiło, że nie powinienem ufać tak w zupełności temu tajemniczemu jegomościowi. Cóż, instynkt samozachowawczy, w moim przypadku, rzadko kiedy się odzywał, a i za grosz było we mnie jakiegokolwiek pomyślunku, jak mi to już kiedyś mówiono. I teraz właśnie przekonywałem się na swojej skórze, że nie każdy jest tak odważny, aby ponieść konsekwencje swych czynów, mając na myśli oczywiście maga, który teraz odchodził, czy raczej uciekał jak zaszczute zwierzę. Może były to słowa na wyrost, lecz tak to wyglądało. Przynajmniej z mojej strony.
Obróciłem sztylet w ręku, jakbym ważył go i oceniał przydatność w starciu z tak potężnym przeciwnikiem, po czym pochyliłem się nieco, unosząc przy tym w zawadiackim grymasie kącik ust. Byłem gotowy podjąć wyzwanie rzucone mi przez los, nawet jeśli groziło to pewnie poważnymi obrażeniami. Ale hej, raz się żyje, a na coś trzeba w końcu umrzeć!
— Jeszcze cię dorwę, wasza ekscelencjo! 
— krzyknąłem przez ramię do rozrzedzającej się stopniowo chmury dymu, czując, że mag jeszcze nie uciekł zbyt daleko, więc na pewno mnie usłyszał. Niech wie, że tak łatwo mu nie odpuszczę. A jeśli nasze drogi się skrzyżują, będzie musiał odpowiedzieć na kilka, jak nie kilkanaście pytań. Jakoś nie łyknąłem tej gadki o nie byciu odpowiedzialnym za ... to coś. Coś w tym osobniku nie pasowało mi do ogólnego obrazu podróżującego czarodzieja, o ile takowy w ogóle istnieje. Było w nim bowiem coś, co mógłbym śmiało nazwać mianem drapieżnego, nie mówiąc o tym, że był wysoki jak cholera, a ja to już miałem jakąś tendencję do patrzenia z dystansem na osoby wyższe ode mnie.
Stworzenie zbliżyło się dość szybko. Nawet bardzo szybko. Do tego stopnia, że udało mi się zrobić przewrót w bok w chwili, gdy już czułem w nozdrzach jej paskudny zapach. Przekląłem pod nosem swoje nieogarnięcie, podniosłem się i ponownie przybrałem pozycję obronną. Stworzenie jednak ... Zdało się nie zwrócić na mnie uwagi. Mówiąc szczerze, poczułem się urażony takim jej zachowaniem, więc wyprostowałem się i spojrzałem na sylwetkę bestii, kierującej się wzdłuż drogi. Niewiele myśląc, podbiegłem do Mirki, która skryła się cieniu drzew, po czym uderzyłem w jej boki. Klacz wydała z siebie przerażony kwik, jednak wyrwała się do przodu. Nie wiem, czy była po prostu odważna, czy tak mi ufała, ale zdawała się nie protestować za bardzo, kiedy nakierowałem ją na stworzenie przed nami. Gdy się zbliżyliśmy, chwyciłem wodze w jedną rękę. Skupiłem się na swoim zadaniu, wzrok utkwiłem w odsłoniętym ścięgnie. Jeszcze chwila, tylko trochę..
— To za twoją ignorancję! — krzyknąłem na jednym wydechu, gdy ostrze zagłębiło się w ciele bestii. Ta ryknęła ponownie, po czym, ku mojemu zaskoczeniu, odskoczyła w zupełnie inną stronę, wyraźnie jednak kulejąc. Zawróciłem konia, gotowy zaatakować ponownie, lecz zobaczyłem jedynie tlące się pole w miejscu, gdzie istota wcześniej się znajdowała. Czy ona się teleportowała? Użyła jakieś magii? Przeniosła się do swojego wymiaru?
Poklepałem Mirkę po szyi, uśmiechając się do niej słabo. Spisała się dzisiaj świetnie. Zasługuje chyba na dodatkowe jabłko, gdy wrócimy do obozu. Najpierw musimy jednak rozwiązać jeszcze jedną sprawę. Zagwizdałem ile sił w płucach. Gdy usłyszałem szczekanie Czuwacza, spokojnie zakłusowałem w stronę źródła odgłosu, aby ostatecznie znaleźć psa, ciągnącego tajemniczego maga za szaty. Uciekł całkiem daleko, ale pies zdaje się skutecznie go powstrzymał.
— Chyba powinienem dostać jakieś wyjaśnienia, nie uważa pan?

<Akroteastor?>

poniedziałek, 19 listopada 2018

Od Lexie do Keyi

- Tak - powiedziała wreszcie dziewczyna, przesuwając się nawet nieco, żeby zrobić miejsce przybyszce. Ta usiadła i upiła spory łyk z trzymanego w dłoni kufla.
  Niebo nad strzechami domów zabarwiało się powoli pastelowymi kolorami świtu. Wciąż było dość chłodno, jednak Lexie była wdzięczna za ten chłód. Jej powieki zaczynały się już coraz bardziej kleić od całonocnego czuwania, mimo niepokoju, który drażnił jej duszę.
- Jednak nie ma to jak grzane piwo o zimnym poranku - skomentowała z zadowoleniem przybyszka, upijając kolejny łyk. Jej policzki były czerwone, jednak gwardzistka szybko doszła do wniosku, że raczej z zimna, niż upojenia alkoholem. - Ty nie pijesz?
  Szatynka pokręciła głową. Była na służbie, a zresztą nigdy nie szanowała tych, którzy spędzali swój wolny czas na piciu. Jakby spędzanie go na myśleniu o pracy i ćwiczeniach było zdrowsze.
- Nie wyglądasz na miejscową - zauważyła, jakby od niechcenia, biorąc kolejnego łyka.
  Lexie kiwnęła głową na znak zgody i rzuciła zmęczone spojrzenie rozmówczyni. Zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowę z kimkolwiek.
- Choć trudno mi stwierdzić skąd jesteś. Masz raczej nietypową urodę i ciężko mi ją powiązać z konkretnym rejonem. Może pochodzisz z wysp? W głębi lądu raczej rzadko widuje się przybyszy z wysp. A może gdzieś z Merkez? Różni się tam zdarzają... - dziewczyna zamyśliła się, jednak myśli najwyraźniej nie były miejscem, w którym chciała pozostawać zbyt długo, bo wróciła do teoretyzowania na temat pochodzenia Lexie.
  Nie zdążyła jednak dojść do niczego konkretnego, bo jej wywód przerwało przybycie postawnej i milczącej zbroi. Na jej widok dziewczyna zamilkła, a gwardzistka jakby nieco oprzytomniała. Przez chwilę z ciemnego wnętrza hełmu nie dobiegał żaden dźwięk, jednak wreszcie zbroja przemówiła.
- Wyjechali. - Głęboki głos Mer nie miał kompletnie żadnego wyrazu. Jak zawsze brzmiał, jakby pochodził zza grobu.
  Lexie opadły ramiona. Westchnęła.
- Dokąd?
- Nelayan.
  E'eian rzuciła spojrzenie wciąż pijącej swoje piwo dziewczynie. Wyglądała na podchmieloną, jednak gwardzistka odnosiła wrażenie, że nie jest nawet w połowie tak upita, na ile wygląda.
- Omówmy sprawę Rudzielca gdzie indziej - zasugerowała cicho swojemu partnerowi w tej kłopotliwej misji
<Keya? Podejmiesz trop? XD>

niedziela, 18 listopada 2018

Od Akroteastora do Kiirana


  Tego poranka Akroteastor obudził się z uczuciem, że coś się spierniczy. I owszem, wiele rzeczy tego dnia poszło nie tak, jak to sobie zaplanował, jednak ta była najgorsza z nich wszystkich. Już prawie opuścił miasto. Nikt go nie zatrzymywał, bo przecież wszyscy w panice starali się z niego uciec, jednak już na samych obrzeżach, gdy już niemal problem zniknął mu z oczu musiał się pojawić on. Liivei stał, lustrując wzrokiem przystojnego młodzieńca, okolonego mroczną aurą, którego postawa i słownictwo przywiodło stworowi na myśl bardzo kłopotliwy typ człowieka.  Taki, który nie daje się tak łatwo spławić kilkoma półsłówkami. Mimo to Akroteastor zadecydował spróbować.
- NIEBYŁŻEM I DEFINITYWNIE NIE JEST MOIM PRAGNIENIEM WIDZENIE TEGO, CO SPOWODOWAŁO TENŻ RUMOR – powiedział, naciągając mocniej kaptur na czaszkę i próbując wyminąć młodzieńca, który jednak zastąpił mu drogę.
- Za przeproszeniem waszej ekscelencji, jednak jeśli jest to magiczna bestia zapewne masz lepsze kwalifikacje do pokonania jej ode mnie. Proszę pójść ze mną i przekonać się, co to za stwór. – Przystojna twarz chłopaka coraz bardziej nie podobała się Liiveiowi.
- MOJA OSOBA NIE POSIADA CZASU, NA TAKIE JOELTE – machnął lekceważąco ręką, jednocześnie czując, że jeśli nie oddali się z tego miejsca natychmiast to wszelkie opory staną się daremne, bo nie będzie w stanie dalej wmawiać nieznajomemu, że nie ma z tym nic wspólnego. – PROSZĘ USTĄPIĆ, PRAGNĘ PRZEJŚĆ.
Młodzieniec pokręcił głową. Od strony miasta, niespodziewanie blisko rozległ się kolejny ryk i Akroteastor odwrócił nieco głowę w tamtym kierunku, co sprawiło nieznaczny ruch kaptura i odsłonięcie rogów.
- Natychmiast – powiedział z naciskiem, wyjmując jedną z rąk spod szaty.
W tym momencie ziemia zaczęła drżeć, przewracając obu nie spodziewających się tego rozmówców i spory kawał muru z hukiem wylądował w fosie. Liivei gwałtownie poderwał się na nogi o odwrócił w kierunku wyłomu, prze który doskonale widać było olbrzymią postać o masywnych nogach jaszczura, zakończonych ostrymi szponami oraz jakby przesadnie umięśnionych, tygrysich łapach, których paski jednak układały się w znacznie bardziej złożony wzór, niż na ciele tego króla jungli. Jego głowa również ewidentnie była tygrysia, jeśli nie liczyć trzech par masywnych rogów ją okalających oraz faktu, że zamiast pary oczu posiadała ich aż troje. I teraz one wszystkie wpatrzone były w Akroteastora.
- TYY! – zaryczał demon, opadając na cztery łapy i powoli zbliżając się tym charakterystycznym chodem kota, zbliżającego się do sparaliżowanej strachem myszy.
  Morteo cofnął się, niemal przewracając ponownie i tamtego młodzieńca, któremu również udało się już podnieść z gruntu. Przelotnie spojrzał na niego zauważając, że ten zdążył już dobyć krótki sztylet z pochwy, umieszczonej przy pasie.
- TY NĘDZNIKU! POKRAKO! – Słowa tygrysa przeradzały się w coraz cichszy i groźniejszy warkot.
- Ale paskudztwo – skomentował przystojniak, stając pomiędzy Akroteastorem a demonem. – Wasza eks-lencja jest pewien, że nie wie, o co chodzi?
- NAJWYRAŹNIEJ TENŻE POTWÓR MA DO CIEBIE JAKIŚ ROMANS – oznajmił Liivei, który zdążył już zrobić kolejny krok do tyłu, wydobyć z woreczka przy pasku trochę kulek dymnych  i zacząć rozgrzewać je w palcach. – KIMŻ BYM BYŁ, GDYBYM WTRĄCIŁ SIĘ W PRYWATNE PORACHUNKI GENTELMANÓW?
- Co? – chłopak rzucił spojrzenie w stronę maga akurat by ujrzeć chmurę dymu.
W tym samym momencie demon zaszarżował w jego kierunku.
<Kii?>

Run rabbit, run. Don' t be afraid... Run, run!

Autor zdjęcia: Nieznany

Imię i nazwisko: Dawno się go wyzbył. Kroczy przez świat z jednym imieniem. 
Przydomek/Pseudonim: Parys- takiego imienia używa na torze oraz w życiu.
Wiek: Ludzkie ciało zatrzymało się na wieku 23 lat, aktualne ma już 2 lata. Nie liczył ile wiosen chodzi już po świecie w innych skórach.
Płeć: Męska 
Wzrost: Ludzka postać- 178 cm, aktualna zwierzęca- 83cm w kłębie. 
Rasa: Na pewno zmiennoskóry. 
Zawód: Powiedzmy, że sportowiec.. 
Miejsce zamieszkania: W drodze. 
Miejsce urodzenia: Urodził się na lądzie, ale nigdy nie pytał o jego nazwę. 
Charakter: Jest dość nieufny do obcych, raczej powściągliwy i spokojny. No chyba, że poczuje się przy kimś w pełni swobodnie. Wtedy jest bardzo wylewny i czuły. Bardzo nie lubi samotności, pragnie bliskości i czułości. Raz sprowokowany nie przestaje walczyć. Gotowy oddać życie w obronie kogoś na kim mu zależy. Lubi się też czasami pobawić.
Rodzina: Ojca nie zna, matka musiała go porzucić. Zapamiętał tylko jej imię. Jolene. 
Partner:
Umiejętności: Z pewnością zmiana skóry. Poza tym wiele jego umiejętności zależy od ciała jakie przyjmie. Poza tym jest dość dobrym śpiewakiem.
Aparycja: Parys wydaje się być bardzo delikatnym i słabiutkim chłopcem. Jednak wbrew ogólnemu wrażeniu jest silny i wytrwały. Szczuplutki, może troszkę niedożywiony. Ma długi włosy w kolorze rudy blond. Cechą charakterystyczną są jego liliowe tęczówki. W zwierzęcej postaci jest pięknym, dumnym i arystokratycznym psem. Porusza się z dużą gracją i dumą. Jego aksamitna, czarna szata jest lekko kręcona. Ogon nosi nisko.
Historia: Parys urodził się w krainie, gdzie takich jak on się prześladowało. Zabijano albo trzymano w cyrkach i klatkach jako atrakcję. Jego mama starała się żeby dowiedział się o tym jak najpóźniej. Wczesne dzieciństwo spędził w małej społeczności takich jak on, ukrytych od wszelkich zmartwień i strachu. Przynajmniej dzieci. Dorośli byli świadomi, że ta sielanka kiedyś się skończy. I tak pewnego zimowego wieczoru, w dzień jego urodzin cały jego świat się rozpadł. Łowcy znaleźli ich mały raj. Zaczęła się rzeź. Matka wyprowadziła małego chłopca zanim zdążył cokolwiek zobaczyć i zrozumieć. Uciekała z nim przez gęste zaspy, ale nie była w stanie biec tak szybko jak on. Czemu się dziwić skoro była brzemienna. Pamięta jak odwrócił się żeby zobaczyć co z mamą i jak śnieg usuwa mu się spod nóg. Spadł w przepaść. Kiedy się obudził próbowałem wrócić na górę, do mamy ale nie był w stanie. Po dwóch dniach z dołu wyciągnęli go jacyś ludzie. Zabrali go, gdzie zmuszali go zmiany poprzez przypalanie. Przechodził tak z rąk do rąk póki nie udało mu się uciec. Już nie wiedział w jakim kraju się znajduje, ani ile lat żył w tej niewoli. W końcu trafił na tor. Przyglądał się wyścigom i wtargnął na jego środek szukając jakiegoś kontaktu. Uznał, że gonitwa to świetna zabawa. Kiedy prawie prześcignął prowadzącego psa złapali go i znowu uwięzili. Tym razem nikt nie zmuszał go do przemiany, tylko do zabawnej gonitwy. Szybko wyrósł na tyle, żeby prześcignąć championów i samemu zyskać ten tytuł. I tak znalazł się w tym miejscu, jako czarny piękny chart, w kagańcu, na torze.
Inne: Jest championem wyścigów chartów, bardzo lubi ananasa i ogórka. Ma urodziny w grudniu. Lubi bawić się w śniegu. Stroni od używek.
Tak wygląda jako pies:
Właściciel: engi14- howrse. 
Preferowana długość odpisów: Średnie?
Stopień Wpływu (SW): Róbta co chceta, ale bardziej hardcorowe rzeczy zgłoście do mnie wcześniej i uzgodnijmy, ładnie proszę (4SW)

Od Kiirana do Akroteastora

Wyruszając na samotną podróż mego życia zdawałem sobie sprawę, że nie zawsze będzie ona tak ekscytująca i obfita w przygody, jak sobie to czasami w nocy wyobrażałem. Nie sądziłem jednak, że przez większość czasu będę musiał jedynie krążyć od jednego królestwa do drugiego, szukając jakiegokolwiek źródła zarobku, aby tylko mieć co do ust włożyć czy gdzieś odpocząć. Na szczęście, sprawę posiłku mogłem zazwyczaj załatwić poprzez wyruszenie na polowanie, ale ta druga była już kwestią sporną. Na tym etapie, byłem już tak obolały, że przy samym przewróceniu się z boku na bok czułem już na skórze, jak drobne kamyki czy grudy twardej ziemi układają się pod sztywnym materiałem, jaki służył mi za posłanie. Powinienem zaopatrzyć się u kupca w coś, co nie będzie skutkować na starość prawie zupełnym unieruchomieniem zmęczonych stawów, jednak pieniądze jakoś tak się mnie nie trzymały. Nie wiem dlaczego. Przecież dbałem o nie, wydawałem tylko na najpotrzebniejsze rzeczy ... To znaczy, tak, za część swoich zarobków próbowałem zaspokoić wieczny głód na cukier, ale to zupełnie inna historia.
Wzdychając cicho, usiadłem i rozciągnąłem się. Nad obozowiskiem powoli wznosiło się słońce. Wiedziałem, że nie zasnę po raz kolejny, chociaż nadal miałem wrażenie, jakby organizm domagał się jeszcze przynajmniej dwóch — trzech godzin snu, aby wypocząć zupełnie. Postanowiłem więc rozpalić ponownie ognisko i upiec ostatni kawałek wczorajszego królika, jakiego przy pomocy Czuwacza udało mi się upolować. Na myśl o towarzyszu, podniosłem wzrok i zagwizdałem cicho. Pies poderwał się z trawy, po czym podbiegł do ogniska, poruszając ogonem na przywitanie. Z uśmiechem poczochrałem zwierzaka za uchem, a następnie oderwałem kawałek upieczonego mięsa, który momentalnie zniknął we wnętrzu głodnego psa.
— Dzisiaj zapolujemy znowu — obiecałem mu, chwilę później wybuchając cichym śmiechem. Chyba naprawdę za długo podróżowałem samotnie, że zacząłem rozmawiać ze zwierzętami. Na szczęście, w planach miałem zahaczenie o pobliskie miasto, aby uzupełnić zapasy. Może nawet uda mi się znaleźć jakiegoś maga, co by mi pokazał jeszcze jakieś sztuczki?

***

Kiedy tylko wkroczyłem na główną drogę, poczułem, że coś jest nie do końca w porządku. Zupełnie jakbym posiadał jakiś szósty zmysł nastawiony na wyczuwanie niebezpieczeństwa, który działał tylko wtedy, gdy sam tego chciał. Czyli rzadko. Zdecydowanie za rzadko.
Ściągnąłem wodze Mirki, zmuszając klacz do zatrzymania się. Czuwacz podniósł uszy, kiedy dojrzał zaniepokojenie na mojej twarzy. Z niepewnością spoglądałem na zakręt, z którego będę widział już miasto. Tylko kilka kroków, nic na pewno się nie wydarzy. Bo co złego może mnie spotkać tak blisko od...?
— Cholera! — Szybko się schyliłem i zakryłem głowę dłońmi, słysząc ryk, jaki rozniósł się echem po okolicy. Poczułem, jak klacz pode mną spina się, gotowa do ucieczki. Objąłem ją więc za szyję, licząc, że w ten sposób się opanuje. Na szczęście, tym razem udało mi się utrzymać na grzbiecie wierzchowca, przez co szybko mogłem zmusić go do ruszenia. Poddenerwowany pies podążał za nami w bezpiecznej odległości, nie chcąc samemu stawiać czoła możliwemu zagrożeniu. Był więc pod tym względem inteligentniejszy ode mnie. Ale, z drugiej strony, nie musiał też wykarmić samego siebie i dwóch innych istot za stawki prawie głodowe.
Tak, jak się spodziewałem, nie udało mi się dostrzec źródła odgłosu, ale na widok siwych snopów dymu, wirujących nad dachami miasta, domyśliłem się, że musiało tu dojść do czegoś strasznego. Poczułem nagły przypływ ekscytacji. W końcu! Wyrwę się z tej całej rutyny, przeżyję prawdziwą przygodę, zostanę znanym bohaterem, może nawet będę mógł zamieszkać w Merkez! Zupełnie jakby los postanowił się w końcu do mnie uśmiechnąć!
Skierowałem się w stronę murów, aby ocenić uszkodzenia spowodowane przez tajemniczego potwora. Planowałem zbadać dokładnie wszystkie zniszczone budynki, lecz kiedy zobaczyłem grupę mieszkańców, uciekających w stronę lasu, podjechałem do nich.
— Nie bójcie się już, obywatele! — oznajmiłem najbardziej męskim głosem, na jaki potrafiłem się zdobyć. Mężczyzna zatrzymał się i przysłonił nieco sobą dwie kobiety oraz niemowlę na rękach jednej z nich. Wzniosłem dłonie, aby pokazać, że nie mam w nich broni.
— Spokojnie, nie skrzywdzę was. Chciałbym tylko wiedzieć, co się tam stało? Dlaczego miasto płonie?
— To było ogromne, paniczku — wyrzuciła z siebie jednym tchem matka, przyciskając dziecko do piersi — Wielkie jak tamta góra, panie bracie, a kie to zębiska miało! 
— Ale co to było? — spytałem nieco szorstko, chcąc zdobyć od świadków jak najwięcej informacji. Po chwili słuchania opisu bestii, zmierzyłem jeszcze raz wzrokiem rodzinę, wiedząc, że nie powiedzą mi nic więcej ponad to, co już mi podali, po czym rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś bardziej kompetentnego. Spojrzenie moje padło na postać, pospiesznie oddalającą się od miasta. Wyglądała jak mag czy inny czarodziej, co dawało nadzieję na rozmowę na nieco wyższym poziomie. Zakłusowałem w jej stronę, zabierając głos dopiero w momencie, gdy miałem pewność, że postać mnie usłyszy.
— Przepraszam bardzo, wasza magiczna ekscelencjo! — zawołałem, po czym zatrzymałem się przed domniemanym magiem i zeskoczyłem z grzbietu Mirki. — Czy była wasza ekscelencja świadkiem tego ... wszystkiego?

<Akroteastor?>

sobota, 17 listopada 2018

Od Imogen do Vanitasa

Śniłam.
Były to te same sny, które nawiedzały mnie właściwie każdej nocy, odkąd tylko pamiętam.
Przypominały mi się chwile z mojego życia. Wydarzenia, informacje, osoby... Od tych najstarszych, po najświeższe.
Nie było w nich detali. Ot, szare cienie, przypominające beznamiętną opowieść kogoś, kto widział już wszystko.
"Obejrzałam" je do końca. Dopiero wtedy zaczęła się ta ciekawsza, dokładniejsza część, w której ożywały odczucia, wracały twarze i głosy.
W samym środku tego huczącego wiru był dzień dzisiejszy.. A może wczorajszy? Przedwczorajszy?
Czy ten dzień w ogóle istniał?
Tak, istniał. Wciąż czułam ból połamanych skrzydeł.
We śnie wszystkie moje drobne lęki rosły do rozmiarów potężnych potworów, bezlitośnie depczących ostatnie światełka nadziei.
Strach narastał. W pamięci szukałam jakiegoś ukojenia...
Znalazłam je. Ciepła dłoń mężczyzny, który pomógł mi, a wcale nie musiał. Po prostu pomógł...
Odprężałam się znów, zapadając w lekki, końcowy sen...
Wreszcie obudził mnie głód. I ból. I świadomość, że byłam po prostu brudna.
Otworzylam powoli oczy. Czulam, że leżałam na miękkim materacu... Było mi tak ciepło, i tak dobrze.
W pokoju panował półmrok. Usiadłam, nie spiesząc się i walcząc z zawrotami głowy.
Okno nie było zasłonięte.
Czyżby był wieczór? A może noc, czy też ranek?
Nie wiedziałam. Najważniejsze było znaleźć gospodarza.
Udało mi się wstać. Powolutku, zaciskając zęby i pozwalając skrzydłom wlec się po ziemi dotarłam do drzwi. Otworzyłam je i zawołałam cicho
- ...Vanitas...? - trzymałam się framugi. Chwilkę potem rozległy się kroki.
- Obudziłaś się. - mężczyzna pojawił się z ciemności. Skinęłam głową. - Jak się czujesz? - zapytał miękko, podchodząc bliżej.
- Lepiej... - odparłam, również robiąc krok w jego stronę. - ...Mogłabym... Iść się umyć? I może przebrać?
Już kilka chwil potem byłam w łazience, z zapasem ubrań na zmianę. To było wspaniałe uczucie, móc zmyć z siebie cały ten brud... Od razu poczułam się chociaż troszkę lepiej.
Mimo wszystko dziwnie było zakładać jego ubrania... Szczególnie bieliznę, chociaż z nią było najłatwiej. Koszula, którą mi dał, stwarzała problemy ze skrzydłami.
Rozwiązałam je, zakładając ją jedynie na wysokość pach. Rękawy wisiały na wysokości piersi... Wyglądały jak druga para rąk.
Zgarnęłam je do przodu i skrzyżowałam między piersiami, wiążąc następnie na karku. Miałam nadzieje, że nie zmarzne.
Mężczyzna mówił, że będzie czekał na mnie w kuchni. Opisał mi, jak tam dotrzeć. O dziwo, nawet mi się udało...
< Jaaak się podoba ubiór~? >

Goodbye, everybody, I've got to go, Gotta leave you all behind and face the truth.

Autor zdjęcia:  -----

Imię: Kiiran, jednak czasami niektórzy zwracają się do niego Vu'rath, co w luźnym tłumaczeniu z dawnej mowy znaczy Nowy Świt.
Nazwisko: Z powodu wysokiego statusu matki, jest członkiem klanu Aristair.
Przydomek/Pseudonim: Rzadko ma przyjemność spotykania się ze zdrobnieniami swojego imienia, samemu używając jedynie formy Kii. Nazywany jest także Podróżnikiem czy po prostu mieszańcem, ze względu na rasę.
Wiek: Prawdopodobnie dziewiętnaście, chociaż nigdy nie przywiązywał do tego zbyt dużej uwagi.
Płeć: Męska.
Wzrost: Coś w okolicach stu siedemdziesięciu siedmiu centymetrów, więc jest stosunkowo niski jak na swój wiek.
Rasa: Jest kambionem — potomkiem ludzkiej kobiety oraz męskiego demona pożądania, inkuba.
Zawód: Najczęściej określa się mianem poszukiwacza przygód. Przyjemne określenie na zwykłe rabowanie grobowców, kradzieże co cenniejszych obiektów z domów szlachciców czy rzucanie się z samym sztyletem na siejące postrach bestie, czyż nie? Czasami gdy sakiewka staje się za lekka, zajmuje się polowaniem na osoby, poszukiwane przez magnatów czy lokalne organy władzy.
Miejsce zamieszkania: W drodze.
Miejsce urodzenia: Anthrakas.
Charakter: Najczęściej zachowuje się jak typowa osoba w jego wieku — połączenie dorosłego podejścia do życia z otwartością dziecka. Kiedy tylko zostaje dopuszczony do głosu w dyskusji (nawet jeśli nikt nie chce usłyszeć jego punktu widzenia) w całkiem rozległy, czasami nielogiczny sposób przedstawi własne przemyślenia czy poglądy, aby ostatecznie zmienić temat na zupełnie coś innego. W takim przypadku, szybko zapomina o swoich wcześniejszych wypowiedziach, co rodzi wiele nieporozumień. W zwyczajnych sytuacjach, również ma tendencję do tracenia rachuby dni czy po prostu gubienia się we własnych planach. Nie przykłada również zbyt dużej uwagi do tego, co robi czy posiada. Po nazwaniu "nieodpowiedzialnym", burzy się i próbuje obrócić jakoś całą konwersację w żart, nawet autoironiczny, byleby tylko przestać drążyć ten temat. Chęć do ciągłych żartów można uznać za jedną z cech szczególnych Kiirana, ponieważ z takową można spotkać się najczęściej. Drugą natomiast bezsprzecznie jest przesadna odwaga, podchodząca już pod brawurę. Aristairowi nie przeszkadza wskoczenie do jaskini, gdzie rezyduje niedźwiedź czy inne niebezpieczne stworzenie z samym tylko sztyletem, byleby tylko ktoś pochwalił zachowanie Kiirana. Krytykę również przyjmuje, gdyż "nieważne, co mówią, ważne, żeby mówili". Z drugiej strony, do negatywnej strony charakteru chłopaka zalicza się jego porywczość i częste branie na siebie zadań, którym bez niczyjej pomocy zapewne nie sprosta. Oczywiście, nigdy nie poprosi otwarcie o pomoc, a jedynie będzie sugerował takową potrzebę w nieoczywisty sposób. Lubi również wiedzieć wszystko o ludziach wokół siebie, często zachowując się w sposób nieodpowiedni czy wścibski, posuwając się do kradzieży prywatnych listów albo innych rzeczy typu. Odznacza się również tym, że chłopak niezwykle szybko nudzi się i zazwyczaj wymaga od innych, aby wyruszali razem z nim w podróże, najczęściej w nieznane, kilka razy w ciągu dnia, nie dając im zbyt dużej szansy na odpoczynek.
Rodzina:
Anya Aristair — Matka. Jej los jest nieznany, z dużą dozą prawdopodobieństwa nie żyje, chociaż Kiiran żyje nadzieją, że jest inaczej.
Nillias — Ojciec, inkub. Po spłodzeniu potomka, przestał interesować się jego życiem.
Syrion Aristair — Ojciec Anyi, aktualny przywódca klanu. Za punkt honoru stawia zamordowanie Kiirana, uważając jego istnienie za obrazę dla nazwiska rodowego.
Partner: Nigdzie nie zatrzymywał się na tyle, aby nawiązać z kimś dłuższą, silniejszą relację.
Umiejętności: Mimo treningu w walce mieczem, chłopak przejawia zdecydowanie większy talent we władaniu bronią krótką, taką jak nóż czy ukochany przez niego sztylet. Nauczył się również sprawnego posługiwania się łukiem, z którego korzysta, aby uniknąć bliskich spotkań. Ta umiejętność pomaga mu również w polowaniach. Kii brał udział w dostatecznie dużej ich ilości, aby zyskać doświadczenie w tropieniu zwierzyny czy jej późniejszym oporządzaniu. Dodatkowo, dzięki jednej z kapłanek w świątyni, uzyskał podstawową wiedzę na temat ziół czy roślin, którą chętnie poszerza. Z racji rasy, posiada również większe predyspozycje magiczne, co pozwala mu na łatwiejsze przyswajanie nauk od poznanych na szlaku magów, u których pobiera lekcje w zamian za drobne przysługi. Jako inkub, zazwyczaj bezwiednie, wytwarza wokół siebie feromony, przez co ludzie znajdujący się w pobliżu kambiona stają się dziwnie mili...
Aparycja: Kiiran nie należy do wysokich ludzi, gdyż ze swoim wzrostem mieści się w dolnej granicy średniej wysokości mężczyzn. Samo jego ciało nie jest chude, ale raczej w pewnym stopniu umięśnione, gdyż ciągłe wspinanie się na mury czy ucieczki przed niezbyt przyjaznymi osobnikami odbiło się na tężyźnie młodzieńca. Wyróżnia się on natomiast z tłumu z powodu demonicznego ogona, zazwyczaj owiniętego wokół pasa chłopaka, będącego swoistym "podarkiem" od Nilliasa. Dodatkowo, zielonooki szatyn rzadko kiedy jest cały i zdrowy. Czy to z powodu jakiejś klątwy, czy z powodu zwykłego talentu młodzieńca do uszkodzeń, rzadko można zobaczyć Kiirana w pełnym zdrowiu. Jeśli któreś z kolan lub rąk jeszcze nie posiada na sobie zadrapań czy bandaży, najpewniej jakieś pojawi się tam prędzej czy później.
Historia: Losy młodzieńca zaczynają się jeszcze nim narodził się w samotnej chacie na obrzeżu jednej z mieścin w Anthrakas. Początkiem całego ciągu nieszczęść było nocne spotkanie Anyi, młodej, gdyż zaledwie dwudziestoletniej członkini wojowniczego klanu Aristair, z demonem pożądania, jaki objawił się dziewczynie już wcześniej, nad leśnym jeziorem. W czasie pierwszego spotkania przedstawił się imieniem Nillias, chociaż zapewne nie było to prawdziwe miano inkuba. Gdy kobieta stanowczo odmówiła nawiązania relacji z niedawno poznanym młodzieńcem, ten wpadł w szał i poprzysiągł, że zdobędzie duszę Anyi w ten czy inny sposób. Przerażona tą groźbą dziewczyna zwierzyła się ze swych problemów ojcu, lecz gdy ten zbył jej obawy machnięciem ręki, wiedziała, że jej los został już przypieczętowany. Nie zdziwiła się więc, gdy kilka miesięcy później urodziła swojego pierwszego i jedynego syna, któremu nadała imię Kiiran, na część pradziadka dziecka. Syrion, dowiedziawszy się o narodzinach, nakazał wygnać córkę z dworu, a demonicznego potomka zgładzić. Matka znalazła schronienie w jednej z wiosek, gdzie przez ponad rok ukrywała się przed ludźmi swego ojca. Szybko została jednak zmuszona do ponownej ucieczki, gdy to jedna z wiejskich kobiet dostrzegła, że Kiiran nie wygląda tak, jak inne dzieci. Dziewczyna została okrzyknięta czarownicą, co było uznawane w tamtym regionie za występek na równi z morderstwem. Będąc w desperacji, Anya pozostawiła swe dziecko na progu najbliższej świątyni, później odchodząc w nieznane.
Aż do ukończenia siedmiu lat demoniczny potomek wychowywał się w murach świątyni, gdzie nauczył się czytania, pisania czy liczenia. Jednego poranka, został przekazany pod opiekę rycerzowi, posiadającego gród w pobliżu. Tam uzyskał wiedzę bardziej praktyczną, polegającą głównie na walce czy sposobach radzeniach sobie w czasie wojen, aby później zostać takim samym wojownikiem jak nowy dobroczyńca. Plany te legły w gruzach, gdy rycerz nakrył ucznia w jednym łożu z własną córką. Kiiran został ponownie zmuszony do ucieczki, jako szesnastoletni młodzieniec rozpoczynając życie łowcy zarówno przygód, jak i nagród.
Towarzysz: Czuwacz
Inne:
~ Posiada konia, a dokładniej ciężką klacz o imieniu Mirabelle, chociaż chłopak częściej mówi na nią w skrócie Mirka.
~ Boi się burz, zwłaszcza, gdy przebywa w ich trakcie poza bezpiecznymi czterema ścianami.
~ Byłby w stanie zabić za słodycze. Dosłownie. Każdą nadwyżkę pieniędzy wydaje właśnie na nie.
Właściciel: Amicka

Preferowana długość odpisów: Krótkie
Stopień Wpływu (SW):  Trzeci
Inne uwagi: -----





Autor zdjęcia: Canis - ferox
Imię: Z powodu swojego zachowania, zostało mu nadane imię Czuwacz.
Pseudonim*: Nie posiada.
Płeć: Samiec
Wiek: Nieco ponad dwa lata.
Gatunek: Zwykły pies domowy.
Charakter: Jak imię zwierzęcia sugeruje, pies rzadko kiedy przestaje czujnie lustrować okolicę, byleby tylko uchronić swojego pana, a co za tym idzie, również siebie, przed możliwymi zagrożeniami. Robi to nawet w nocy, gdyż nawet na dźwięk poruszonej przez wiatr trawy przebudza się, gotowy bronić się do upadłego. Cechuje się także typową, psią wiernością, pozostając u boku Kiirana w trudnych, jak i lepszych chwilach. Bywa jednak uparty, gdyż nawet mimo usilnych nawoływań, nigdy nie wejdzie do płynącej wody. Dlaczego? Nie wiadomo. 
Wygląd: Z daleka, Czuwacza można pomylić z wilkiem z powodu postury i wielkości psa. Od swego dzikiego pobratymcy odróżnia go jednak głównie kształt pyska, gdyż ten jest nieco bardziej zaokrąglony oraz krótszy. Szorstkie, gęste futro w kolorze ciemnego brązu dobrze chroni psa przed zimnem czy częścią obrażeń, gdyż kły bądź pazury dzikich zwierząt po prostu zaplątują się w sierść Czuwacza. Jego cechą szczególną są plamy na piersi i na końcu ogona w białym kolorze, a dodatkowo intensywnie pomarańczowe oczy.
Moce: Brak, nie licząc talentu do ratowania swojego pana przed jego własną głupotą i roztargnieniem.
Historia: Nie jest ona długa. Po prostu, po przybyciu do jednego z gospodarstw, gdzie Podróżnik miał w planach zdobyć nieco grosza za rozwiązanie problemu z niedźwiedziem grasującym w okolicznym lesie, okazało się, iż właściciel obejścia nie posiada wystarczających środków, aby pokryć koszty wynagrodzenia chłopaka. W zamian zaproponował mu jedno ze szczeniąt, jakie niedawno przyszły na świat. Nie mając innego wyboru, Kii przystał na propozycję, zabierając ze sobą największego zwierzaka z miotu.
Właściciel: Kiiran Aristair

Od Vanitasa do Imogen

Spojrzałem kątem oka na twarz dziewczyny, której policzki już od dłuższego czasu  były czerwone przez zapewne niezdolny do zatrzymania potok słonych łez. Nie lubię patrzeć na ludzkie cierpienie, jednak w tym przypadku było ono niewykluczone do odzyskania pełni zdrowia. Westchnąłem ciężko przytulając ją bardziej do siebie. Nie było sensu jej na razie budzić, doznała tego dnia wystarczająco dużo bólu. Zgodnie z tym skierowałem się tym razem na górę, prosto do pokoju gościnnego. W salonie odbędzie się teraz najpewniej ostra dyskusja dotycząca przed chwilą zakończonej operacji... Tutaj przynajmniej będzie mogła w ciszy i spokoju pospać. Ułożyłem delikatnie anielicę bokiem, na środku całkiem sporego łoża, by skrzydła nie musiały przeszkadzać jej spokojnemu snu. Nim wyszedłem z pomieszczenia, okryłem Imo kawałkiem wcześniej przygotowanej kołdry. Uprzednio poprawiając niesforne kosmyki włosów brunetki, ostatecznie skierowałem się do drzwi. Rzucając jeszcze przelotne spojrzenie na dziewczynę, ostatecznie zdecydowałem się opuścić pokoik oraz zamknąć za sobą prostokątny przedmiot z klamką. Po cichu zszedłem ze schodów, by w końcu móc powrócić do dwójki ostro kłócących się ze sobą lekarzy. Odkaszlnąłem mierząc obojga wzrokiem.
  - Nie ma sensu tego operować! To jak składanie rozbitej na milion kawałeczków wazy - wypaliła prosto młoda dziewczyna, krzyżując ręce poniżej piersi.
  - Kości zrosną się po jakimś czasie i będzie można je odpowiednio nastawić, nie rozumiem w czym widzisz problem - wywrócił oczami najwyższy z osób tu obecnych, poprawiając przy tym swoją bujną czuprynę.
  - Naprawdę... - westchnęła ciężko, odwracając wzrok  w  bok. - Nie chcę dla niej źle, jednak nie podejmę się takiego ryzyka, będąc żółtodziobem w anatomii skrzydeł - wzruszyła z lekka ramionami, zakładając sobie już prawie pustą torbę przez ramię. - Zobaczy się za miesiąc, choć szanse są znikome - dokończyła, ostatecznie kierując się do drzwi wyjściowych. Nie wiedziałem, czy też po prostu nie chciałem nic dodawać. Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem, sam zasiadając na fotelu. Podparłem głowę na wyciągniętej dłoni, ziewając przy tym cicho.
  - Kobiety chyba już tak mają - stwierdziłem, unosząc jednocześnie kąciki swych ust.
  - Vanitas, tak mają nastolatki - dopowiedział trafnie mężczyzna, również delikatnie się uśmiechając. - Nie przejmuj się, to trochę potrwa, ale dziewczyna jeszcze będzie latać - stwierdził, idąc w ślady młodej pani doktor. - Przekona się ją jakoś - dodał ostatecznie również wychodząc.
Zanurzyłem twarz w otwartych dłoniach, sam chyba do końca nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Oszukiwać ją, że wszystko będzie dobrze, czy też powiedzieć o możliwości najgorszego... Cholernie gubię się w tym wszystkim. Moje życie zmieniło się o jakieś sto osiemdziesiąt stopni w ciągu kilku godzin. Czuję, za zaraz dostanę swoistego pierdolca od natłoku nowych problemów.
Podniosłem się gwałtownie na równe nogi, opuszczając jednocześnie ręce. "Jakoś to będzie" - pocieszałem sam siebie, robiąc kolejne kroki ku schodom, a następnie ku łazience. Bądź co bądź ten burdel sam się nie posprząta... A i myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby wzięcie sobie kąpieli na odstresowanie. Mam w końcu trochę czasu zanim ta dojdzie do siebie i się obudzi. Później może być tylko gorzej, a chwila dla siebie stanie się marzeniem... Co z tego może wyjść?

<Imoo?>

środa, 14 listopada 2018

Od Imogen do Vanitasa

Przyszedł z kimś...
Widziałam jedynie, że to kobieta, dziewczyna. Nie przypatrywałam się.
Może i jestem głupia. Może i jestem naiwna jak dziecko, ale bardzo dobrze wiedziałam, że będzie boleć. A patrzenie na to co robią wcale nie pomoże...
Starałam skupić się jedynie na tym, że obiecał mi pomóc. Tak długo jak w to wierzyłam, miało być dobrze. Siła przekonania.
Gdy delikatnie mnie podniósł złapałam się go jak mogłam, wdzięczna za to, jak mnie traktował.
Będąc na przygotowanym miejscu starałam się leżeć w bezruchu. Robiło się coraz bardziej tłoczno... Jeśli dwie wręcz nieruchome i dwie krzątające się osoby można nazwać tłokiem. Ja mogłam to tak określić.
Bolało mnie wszystko. Wszyściutko. To ramię, i skrzydła...
Powstrzymywałam łzy, wpatrując się w mężczyznę. Czułam się jak zwierze...
Na początku był tylko dotyk. Wzdrygałam się, gdy był zbyt blisko ran.
Niepewnie poszukałam ręki Vanitasa. Znalazłam ją. Jedna jego dłoń wciąż gładziłam moje włosy, druga uspokajająco oplatała moje palce. Moje obie łapki razem były mniejsze od jego jednej...
Po kilku chwilach zajął się mną mężczyzna, który przyszedł ostatni. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego....
No, dalej nie widziałam, ale nie czułam. Ból i pieczenie na skórze... Zanikały. Po kolei, wszystkie rany których byłam świadoma jakby się rozpływały, pozostawiając jedynie krótkie, swędzące odczucie. To było niesamowite....
Zaskoczenie musiało odmalować się na mojej twarzy, bo chłopak siedzący obok mnie posłał mi lekki uśmiech.
- Lepiej? - zapytał cicho. Skinęłam jedynie lekko głową, przełykając łzy. Znów otarł mi je z twarzy.
...A potem spadłam wprost do piekła.
Nic nie może się równać do bólu wyrywanych piór. Gdy tylko pierwsze ostre ukłucie przeszyło moje skrzydło wydałam z siebie nieokreślony jęk agonii, a moje obolałe ciało od razu chciało zerwać się i uciec.
Zanim zrobiłam jakikolwiek większy ruch, Vanitas złapał mnie mocniej za ręce, a dłoń, którą wcześniej trzymał w moich włosach przesunął pomiędzy moje skrzydła, ramieniem i piersią przytrzymując tym samym górną część mojego ciała. Ktoś trzymał też moje nogi, a osoba czwarta nieubłaganie kontynuowała torturę.
Przy jednym uchu miałam pierś mężczyzny. Słyszałam bicie jego serca, a gdy zaczął do mnie mówić, jego głos był dodatkowo wzmocniony dudnieniem dochodzącym z głębi jego krtani.
- Bądź dzielna... Jestem przy tobie.. - nie mówił głośno, ale słyszałam go idealnie.
Zacisnęłam powieki. Każde wyrwane pióro posyłało tysiące szpilek wgłąb mojego ciała, sprawiając, że mięśnie się spinały, pióra stroszyły a wyciągnięcie ich ze skóry było jeszcze trudniejsze.
Nie wiem nawet ile to trwało. Vanitas trzymał mnie cały czas, upewniając się w ten sposób, że nie będę się rzucać. Ból w niektórych miejscach był już tak mocny, że nerwy dookoła były aż otępiałe i niezdolne do odczuwania czegokolwiek więcej.
Błagam własny organizm, by pozwolił mi chociaż na chwilę stracić przytomność...
Działo się tak co jakiś czas. Zauważałam to przez te krótkie przerwy w bólu, po których łzy zaczynały lecieć ze zdwojoną siłą.
Po pewnym czasie drżałam na całym ciele. Jakie było moje zdziwienie i ulga, gdy na palących miejscach zostało umieszczone coś zimnego....
Musiało to znaczyć, że to koniec.
Wciąż nie mogłam się jednak rozluźnić. Kojący chłód zniknął, pojawił się dotyk... Ale ten dotyk znów usunął ból powierzchownych ran. Pozostało jedynie to w środku..
..Było tak bardzo... Lepiej.
Napięcie opuściło moje członki. Wcisnęłam twarz mocniej w swoje ramię.
Już nikt mnie nie unieruchomiał. Leżałam bezwładnie.
- Wszystko powinno być dobrze. Niech tylko nie rusza skrzydłami, bo nie wiem, czy te pręty wytrzymają w takich gnatach. Latać i tak nie da rady, bo ją przy samych lotkach połamało.. Nie wiem ile będą jej odrastać. Przyda jej się odpoczynek... I kąpiel. Na szczęście rany się nie zapaskudziły - prychnęła. Odpoczynek... Tylko tego pragnęłam.
Słyszałam, że pozostała dwójka poszła. Od razu zrobiło się ciszej.
Oddychałam głęboko, chcąc się dotlenić. Uspokajało mnie to.
- ..Imo? - poczułam, że Vanitas nachyla się nade mną. Powoli przechyliłam głowę, otwierając napuchnięte od płaczu oczu. Patrzył na mnie zmartwiony. - Jak się czujesz?
- .. Źle. - szepnęłam. Nie było nawet pewne, czy to usłyszał.
- Chodź, zabierzemy cię stąd... - powoli wsunął pode mnie jedno ramię, podnosząc mnie do siadu. Głowa wisiała mi luźno, ale uzbierałam na tyle sił, by wczepić się dłońmi w jego ramiona i ukryć twarz na jego szyi.
Czułam, że mnie podnosi. Delikatnie, jak wcześniej.
Kołysanie jego kroków wystarczyło. Nareszcie mogłam zapomnieć o bólu, odpływając w błogosławioną nicość.
< Mój delikatny panie~? >

Od Vanitasa do Imogen

Westchnąłem ciężko, spoglądając kątem oka na o wiele niższą pseudo panią doktor, na której pomoc zostałem niefortunnie skazany. W zasadzie nic do samej dziewczyny nie miałem, to z jej ojcem okazjonalnie miałem do czynienia. Wyjątkowo szybko znalazłem w niej podobieństwo w stosunku do rodziciela - mówi o tym między innymi dźwiganie torby z jej medycznymi klamotami właśnie przeze mnie. Tak samo jak on świetnie manipuluje ludźmi. Mniejsza.
Znalazłem się ponownie przed swoim domem, nieukrywanie trochę zmachany dźwiganiem pakunku wypełnionego niewiadomymi mi, ale za to bardzo ciężkimi rzeczami. Otworzyłem przed sobą drzwi, chcąc rzecz jasna wbić do swojego mieszkanka pierwszy. W tym jednak wyprzedziła mnie ciemnowłosa, zdecydowanie niższa nastolatka. Wywróciłem oczami wchodząc do środka.
- Imo, co je- - urwałem, dostrzegając na kanapie wijącą się zapewne z bólu kobietę. Trochę zaniepokojony odłożyłem torbę na ziemię, by zbliżyć się do anielicy. Niestety i w tym uprzedziła mnie pseudo doktorka.
- Tylko naprawdę głupi lekarz pozostawia dostęp do swoich leków pacjentowi - skarciła mnie chyba niewiele młodsza dziewczyna, będąc już przy dziewczynie. Przekląłem ją pod nosem, wywracając jednocześnie oczami.
- Dobra, dobra... Przejdźmy do rzeczy - mruknąłem, ciągnąc za sobą torbę. - Musimy jakoś przetransportować ją do łazienki... - powiedziałem, zbliżając się do Imo oraz urzędującej tuż obok Ishi.
- Nie, to ty ją musisz przetransportować do łazienki - odparła ze złośliwym uśmiechem, wracając do swojego pakunku. - Ja przygotuję co trzeba - wzruszyła ramionami, ciągnąc za sobą przedmiot aż do oddalonej o parę metrów jednej z łazienek mojego domu. Westchnąłem ciężko, przykucając przy ciemnowłosej kobiecie.
- Hej, Imo... Naprawdę mi przykro, że to musi tyle trwać... Jednak mam już bardzo dobrego lekarza...- określiłem całkiem pochlebnie, choć ledwo przeszło mi to przez gardło. -...a i drugi podobno jest w drodze - mówiłem, ocierając łezki aktualnie wydobywające się z jej szmaragdowych oczu. - Chodź... Pomogę Ci przejść do łazienki, dobrze? - wymieniłem z nią spojrzenia. Kobieta kiwnęła niepewnie głową, zaciskając po chwili swoje dłonie na mojej koszuli. Podniosłem ją delikatnie, przy tym zwracając szczególną uwagę na zadrapania oraz same skrzydła. Bez większego problemu udało mi się ją przenieść do łazienki, gdzie - o dziwo - pani doktor uwinęła się już z przygotowaniem "stanowiska" do operacji.
- Połóż ją na prawym boku, zajmę się najpierw lewym skrzydłem. Wygląda zdecydowanie gorzej - wydała polecenie, sama widocznie przygotowując się do operowania. Wykonałem posłusznie rozkaz, świadom, że pora skończyć złośliwości i wziąć się do właściwej roboty. Sam umyłem dokładnie ręce, by następnie przysiąść tuż przy widocznie cierpiącej anielicy.
- Jesteś w naprawdę dobrych rękach, będzie dobrze - zapewniłem z delikatnym uśmiechem, gładząc mięciutkie włosy Imo.
- To ramię... Boli... - wyszeptała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Obejrzałem dokładnie wskazane przez nią miejsce... To zadrapanie pozostawione najpewniej przez jakąś ostrą gałąź wyglądało naprawdę źle. Nabrałem więcej powietrza do płuc, zastanawiając się jak mogę jej w tym wypadku bezboleśnie pomóc...
- Spokojnie, zaraz zjawi się tu pewien neurolog, który dotykiem odbuduje zdarte tkanki - wtrąciła Ishi, grzebiąc ponownie w swojej torbie. Tym razem dostrzegłem, że zaczyna z niej wyciągać konkretniejsze rzeczy potrzebne do operacji. W ich skład wchodziły między innymi jakieś dziwne pręty, którymi zapewne usztywniane będą kości skrzydeł.
- Przybyłem najszybciej jak mogłem! - urwał nagle moje przemyślenia nagle objawiony, nieco starszy ode mnie chłopak.
- Puka się - zganiłem go cichym mrukiem.
- Wyszedłem spod stołu, nie czepiaj się - prychnął na mnie, na co ja jedynie odpowiedziałem załamanym kiwaniem głowy. - Czyli to tak... - powiedział, lustrując wzrokiem zarówno samą Imo, jak i jej nieco poszarzałe zapewne z brudu skrzydła.
- Zajmij się jej ranami i innymi - ponownie najmłodsza z towarzystwa przejęła dowodzenie nad całym zabiegiem, sama przyklękając przy rozłożonym, lewym skrzydle anielicy. To był dopiero początek, jakim są oględziny i określenie stanu złamań... a w oczach Imo ponownie dostrzegłem łzy. Nie chcę myśleć co będzie dalej...

<Imogen? Wykaż się, sadystko :P>

Od Imogen do Vanitasa

...Taki miły...
Miałam szczęście w nieszczęściu. Przez własną głupotę przytrafiło mi się coś takiego, ale przynajmniej trafiłam na kogoś, kto zechce mi pomóc...
Kiedy wyszedł siedziałam przez kilka chwil w bezruchu, ściskając w palcach materiał którym okrył moje ramiona. Był taki miękki... Nawet nie drażnił poranionej skóry.
- ...Pobrudzi się... - mruknęłam pod nosem, delikatnie ściągając go z ramion, uważając, by nie dotknął skrzydeł. Niestety były już na nim czerwone plamy...
Jak ja mu się potem za to odwdzięczę?
Nawet nie wiedziałam jak mam zacząć o tym myśleć...
Mówił o torbie. Mi ból dawał się mocno we znaki...
Wiedziałam, że mogłabym wziąć cokolwiek, a i tak by mi to nie pomogło. Tak samo jednak nic nie mogło mi zaszkodzić.
Dość długo próbowałam dosięgnąć do wspomnianej wcześniej torby. Każdy ruch był jednak tak bolesny, że wciąż musiałam ocierać łzy. Wreszcie przedmiot spoczął na moich kolanach.
Ran nie mogłam opatrzyć. Ani do nich nie dosięgałam, ani nawet nie myślałam o tym, żeby spróbować.
Zaczęłam szukać czegoś przeciwbólowego.
Nie znałam się na lekach. Bezradnie przekładałam wszystkie środki, nie mogąc liczyć nawet na logikę, bo po prostu nie miałam siły myśleć. Miałam juz tylko nadzieje.
Po kilku chwilach po prostu wyciągnęłam wszystko, co dałoby się połknąć. Pudełeczko po pudełeczku, woreczek po woreczku, brałam większość zawartości i połykałam na sucho, aż bolało mnie gardło. Niektóre z tych środków chyba nie były do jedzenia...
Resztę pozostawiłam na stoliku. Siły mnie opuszczały.
Spróbowałam jakoś położyć się na boku. Trwało to chwilę, ale wreszcie mogłam zwinąć się w bezsilny kłębek bólu i rozpaczy.
Gdy otworzyły się drzwi nawet nie drgnęłam...
< Nitas? Ratuj bidulkę :3 >

Od Vanitasa do Imogen

Przyjrzałem się bliżej kobiecie, która aktualnie wpatrywała się we mnie z widocznymi iskierkami bólu w oczach. Racja, jej aktualny ból psychiczny mógłbym porównać do siebie w przypadku - nie daj Boże - stracenia ukochanej księgi. Przynajmniej tak mogę to sobie zobrazować.
  - Panienko Imo... - powiedziałem, chyba nadając jej tym samym niezdatny do zmiany w moim wykonaniu pseudonim. - Obiecuję, że jeszcze kiedyś będziesz szybować jak dumny, biały orzeł - uśmiechnąłem się delikatnie, przechylając jednocześnie głowę. - Sprowadzę najlepszego znanego mi lekarza w tym miasteczku, który będzie w stanie zoperować twoje skrzydła! - zapewniłem, kucając ponownie.
  - O-Obiecujesz? - wydusiła, jakby miało od tego zależeć całe jej dalsze życie. Skinąłem z lekka głową.
  - Przysięgam, może to trochę potrwać, może nawet całą nadchodzącą zimę... Jednak czuję, że na wiosnę ponownie wzniesie się panienka w przestworza! - wypaliłem z entuzjazmem, chyba naładowany jakąś dziwną energią po pomacaniu tego i owego. W oczach ciemnowłosej pojawiły się kolejne łezki, myślę jednak że tym w akcie szczęścia. Początkowo z delikatnie uniesionymi kącikami ust przyglądałem się temu całkiem uroczemu widokowi, by po chwili jednak zdecydować się odejść w kierunku niedużej szuflady, obfitej w mięciutkie rzeczy. Wyciągnąłem dwie szmatki, po czym wróciłem do dziewczyny w kroku jedną odkładając na stolik kawowy tuż obok kanapy. Pozostały w dłoniach materiał zarzuciłem na obdarte ramiona ciemnowłosej, w tym samym momencie oplatając swoje ręce wokół jej główki. Pogłaskałem dziewczynę po trochę rozczochranej czuprynie, uśmiechnięty przy tym ciepło.
  - Za fotelem jest moja torba z kompletem rzeczy do pierwszej pomocy, jeśli czegoś byś potrzebowała. Nie możemy tracić czasu, prawda? - odsunąłem się od niej, by móc nawiązać kontakt wzrokowy. - Ta pani doktor akurat dostosowuje sobie godziny pracy według własnych upodobań... - wywróciłem z lekka oczami. - Szybko wrócę, rozgość się! - dodałem, puszczając w końcu Imo oraz robiąc kolejne kroki w stronę drzwi wyjściowych. Na całe szczęście z tego co mi wiadomo doktorka do której się wybierałem również ma jakieś +50 do szybkości... Martwię się trochę że ta anielica może mi dom zjarać, jednak dopóki jestem w miarę dobrej myśli co do niej, mogę zostawić ją na te max pół godzinki. Miejmy nadzieję...

<Imo? Domówka w moim domku?>

Od Imogen do Vanitasa

To do mnie nie docierało... Skrzydła, moje ukochane skrzydła, wyginające się teraz pod kątami i w miejscach, w których zdecydowanie nie powinny...
Dotykałam ich drżącymi palcami, nie wierząc. Próbowałam nimi poruszać, ale kończyło się to jedynie kolejnymi falami bólu. Lewe skrzydło nie wyglądało aż tak źle, ale prawe... Tak bardzo, bardzo bolało. A jedno zbyt mocne poruszenie sprawiło, że na białych piórach zaczęły pojawiać się czerwone plamki. Tak bardzo się bałam...
Aż tu nagle poczułam uścisk na piersiach. Najpierw pomyślałam, że to może serce mi się ściska z żalu, ale... Nie. To był całkowicie realny dotyk.
Momentalnie odwróciłam głowę w kierunku jedynej osoby w pomieszczeniu.
Prawie w tej samej chwili dłoń z jednej piersi przeniosła się na mój podbródek.
Patrzyłam przed siebie zdziwiona, rozgniewana, obolała i rozżalona jednocześnie.
- Więc... Może podzieli się w końcu panienka ze mną swoim imieniem? - powiedział mężczyzna, jak się przedstawił... Vanitas? Chyba tak. Mam gdzieś jego imię, biorąc pod uwagę to, że wciąż trzymał jedną dłoń na mojej klatce piersiowej. Wypraszam sobie.
- Zboczeniec. - wydukałam, mając gardło ściśnięte łzami.
- Miło mi poznać Panienkę Zboczeńca. - uśmiechnął z takim dziwnym, zawadiackim błyskiem. Grr
- To ty jesteś zboczeńcem! - pisnęłam, odpychając jego dłonie i gwałtownie się od niego odwróciłam, co skończyło się jednak takim bólem, że aż pociekły mi łzy. Krwi też zrobiło się więcej... I chyba miałam zdarte plecy i ramiona... Znów na niego spojrzałam, zapłakana.
- ...Imogen. Skoro jesteś lekarzem, to mnie nie macaj, tylko mi pomóż!
< Zboczeńcu? >

wtorek, 13 listopada 2018

Od Vanitasa do Imogen

Mruknąłem coś niezrozumiałego pod nosem, utrzymując przy tym swą prawą dłoń w okolicach kości czołowej czaszki. "Podejdź do tego profesjonalnie, Vanitas..." - dodałem do siebie w myślach, zaciskając nieco mocniej zęby. Odsunąłem się od dziewczyny o krok w tył, dla zachowania odpowiedniego dystansu zapewne nie tylko dla mojego bezpieczeństwa, jak i też dla komfortu anielicy. Racja... Nakreślając kim rzeczywiście nie jestem, jedynie nakręcam kobiece procesy myślowe - które dla mężczyzny mogą być zabójcze. Pokiwałem trochę zrezygnowany głową, robiąc jednocześnie swego rodzaju skłon głową.
- Nazywam się Vanitas Nai, jestem lekarzem - przedstawiłem się krótko, przymykając jednocześnie powieki. - Nie wiem dokładnie co przyczyniło się do panienki omdlenia oraz tak mocnego połamania sobie skrzydeł... Przynajmniej na moje oko wygląda to źle - powiedziałem może i trochę nazbyt bezpośrednio. Oczy ciemnowłosej zalśniły, dając mi tym samym jednoznaczny znak. "Cholera, przesadziłem" - zganiłem samego siebie w myślach obserwując, jak widocznie zmartwiona, a zarazem zszokowana piękności ogląda swoje potężne, jednak widocznie uszkodzone skrzydła. Westchnąłem ciężko, ponownie przybijając piątkę z twarzą.
- Jak i kiedy... - mamrotała pod nosem, lustrując najpewniej każdy, nawet najdrobniejszy milimetr obiektu głównych zainteresowań. - D-Dlaczego... - choć wcześniej i tak nie grzeszyła opalenizną, w tym momencie jej skóra mogłaby się wtopić w kolor ściany. Wziąłem głębszy wdech.
- Proszę mnie uważnie posłuchać... - przykucnąłem, podpierając jednocześnie swoją głowę o zaciśniętą piąstkę jednej z dłoni. - Nie znam się na skrzydłach, tej całej anatomii i tak dalej... Jednak na moje oko i doświadczenie... Myślę, że znajdzie się ktoś kto będzie w stanie pani pomóc! - pokiwałem zgodnie ze swymi słowami głową, chcąc chyba odrobić szybką pokutę za wcześniej wypowiedziane, trochę przytłaczające słowa.
- Nie... Moje... Ja... - kontynuowała do siebie, chyba zadurzona w jakiś dziwnych omamach i kobiecych dramaturgiach. Wywróciłem oczami, podnosząc się ponownie na równe nogi.
- Nie słuchała... - wymruczałem pod nosem, krzyżując ręce. - Halo, ziemia do... - urwałem w momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że imię kobiety wciąż jest mi nieznane. Przymknąłem na moment powieki, zastanawiając się nad jakąś dobrą zagrywką mającą na celu przywrócenie jej do tego świata. "Łaskotki, każdy ma łaskotki. A nawet jeśli nie, to przynajmniej wyjdzie na obmacywanie i zacznie panikować" - wydedukowałem, gdy nagle w moich oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Nim ta w swojej kilkusekundowej przerwie pomiędzy mamrotaniem zdążyła cokolwiek wymruczeć, moje dłonie zajęły się odpowiednią częścią jej ciała. Na całe szczęście ów akt molestowania podziałał, a uwaga kobiety w momencie została skierowana na mnie. Nie chcąc utracić z anielicą kontaktu wzrokowego, całkiem szybko, jednak wyjątkowo delikatnie ująłem jej podbródek w swojej lewej dłoni.
- Więc... Może podzieli się w końcu panienka ze mną swoim imieniem?

<Imooo? B)

poniedziałek, 12 listopada 2018

Od Imogen do Vanitasa

No więc... Latałam sobie. Tak po prostu, bez celu. Nudziło mi się.
Przez większość czasu szybowałam. Moje kochane skrzydła dawały mi dość siły nośnej. Po prostu mogłam podziwiać widoki.
Nie raz zdarzyło się, że okrążały mnie ptaki. Czasem nawet mnie atakowały, czy próbowały na mnie przysiąść.. Zabawne.
Na dworze robiło się coraz zimniej. Musiałam poszukać jakichś cieplejszych ubrań...
Ale nie teraz. Teraz mi się nie chciało. Zbyt dooobrze mi się latało.
Złożyłam na moment skrzydła, pozwalając, by prądy powietrzne odwróciły mnie na plecy. Kolejne rozłożenie skrzydeł i kilka zręcznych ruchów wzbiło mnie wyżej i mogłam spokojnie obserwować niebo, aż do chwili, gdy...
Hmm, no właśnie, gdy co? Nie wiem. Nie zauważyłam nawet... Wpadłam na coś, i to z dużą prędkością. Bolało, oj, bolało...
No i tyle wiem.
...Nawet nie mogłam spokojnie sobie pobyć nieprzytomną, meh. Coś na siłę jakby po kawałku odrywało ode mnie błogą nieświadomość.
- Od razu mówię, że nie mam wobec Ciebie złych zamiarów... - usłyszałam nagle. To podziałało na mnie jak ta lodowata woda, do której wpadłam jakiś rok temu.
Poderwałam się do siadu, z takim jakimś nieokreślonym piskiem, widząc tuż przed sobą twarz mężczyzny, którego nie znałam. No normalnie, nie żeby mi to jakoś przeszkadzało, nie wyglądał na groźnego, brzydki też nie był, ale nie dość że wszystko mnie bolało, w szczególności skrzydła, to chyba żadna kobieta nie chciałaby obudzić się w taki sposób.
Jeszcze zanim mój mózg znów pojął która kończyna ma jaką funkcję jedna z moich dłoni wystrzeliła w przód i z cichym, niezbyt przekonującym pacnięciem trafiła go... Chyba miała trafić w policzek, jak wymyślił sobie mój mózg, ale zamiast tego wylądowała na jego czole, tak z góry na dół.
Nawet w takiej chwili mój organizm mnie zawodzi...
-Kimtyjesteśicotyturobiszicojaturobiealegdziejaturobieicojatujestemiczemusiętocotusięstało?? - wyjąkałam na jednym tchu, biorąc na końcu wielki hałst powietrza
< Nitas? >

The end is just a preview, y'know?

Autor nieznany

Imię: Imogen
Nazwisko: /
Przydomek/Pseudonim: Imo, Gen
Wiek: Nieznany
Płeć: Kobieta, a jak
Wzrost: 162 cm
Rasa: Anioł
Zawód: Brak. Utrzymuje się... No, z kradzieży.
Miejsce zamieszkania: Postać wędrowna
Miejsce urodzenia: Nie urodziła się. Została stworzona z żaru tlącego się na gałązkach trującego bluszczu
Charakter: Gen jest zdecydowanie niezwykłym aniołem. Mimo że patrząc na nią można dosłownie zobaczyć aureolę nad jej głową, to na pewno jej tam nie ma. 
Jest wesoła, zazwyczaj zachowuje się swobodnie, nie przejmując się konsekwencjami swoich czynów. Chce spróbować wszystkiego, wszystko zobaczyć, wszystko przeżyć, a jednak czasami w ostatniej chwili wraca jej rozum do głowy i z całych się zapiera. Jej działania często są pozbawione logiki.
Uczucia mocno negatywne jak nienawiść są dla niej obce. Podobnie jest z uczuciami równie ognistymi, lecz pozytywnymi. Nigdy jeszcze nie czuła miłości, i jakoś jej nie ciągnie.
Czasem dopada ją strach. Strach, smutek, i bezsilność. Potrafi łkać całymi nocami, nie potrafiąc się uspokoić..
Lubi ciepło innych istot. Przytuli każde zwierzę które znajdzie się w zasięgu jej drobnych łapek, każde zwierzę i każde nie-zwierze. Potrafi zaprzyjaźnić się z każdym..
Rodzina: Hmmm... Czy... Można ją uznać za krewną bluszczu?
Partner: Nie zna nikogo, nie. Nie miała jak dotąd nawet szans, by nawiązać bliższy kontakt...
Umiejętności: Jest niezwykle czarująca, więc łatwo jej przekonać do siebie ludzi. Ale oprócz tego... Jak na anioła, jest niezwykle beznadziejna. Jedyne, co można uznać za umiejętność, a co raczej jest właściwością jej organizmu, to odporność na wszelakie trucizny, chemikalia, bądź cokolwiek, co połknięte lub zjedzone może zaszkodzić. Jej może najwyżej nie zasmakować. Ma to jednak też swoje złe strony... Żadne leki i inne środki nie działają. Ba, nawet narkotyki...
Aparycja: Imogen jest dość drobna, a swój niski wzrost uzupełnia emanującą od niej radością. Skórę ma bladą, jasną, a jej zielone oczy i czarne włosy wyraźnie odcinają się na jej tle. Pełne, różowe usta zazwyczaj są uśmiechnięte.
Członki dziewczyny są długie i szczupłe, długie jak na jej wzrost. Talię ma szczupłą, biodra niezbyt szerokie, ale za to bujne piersi przypominają nierządnice z obrazów malarzy.
Ubiera się w to, co zwinie komuś ze sznurka na pranie. Ważne jest jednak jedno...
Jak na anioła przystało, ma skrzydła. Nie jakieś wyrostki, tylko potężne, silne, śnieżnobiałe skrzydła, pokryte miękkimi niczym puch piórami, o rozpiętości prawie ośmiu metrów. Potrafi je chować, owszem, ale wyciąganie je w ubraniu... Zazwyczaj skutecznie je niszczy. Ubranie, oczywiście.
Historia: Już od swojej pierwszej chwili, otwierając oczy w otoczeniu innych nowostworzonych czuła, że tam nie pasuje. Czuła, że potrzebuje innego celu, niż ten, który został jej przydzielony. Szukała, szukała..
I znalazła.
Tylko co?
Tego nie wie nikt. Ona nie pamięta. Po prostu obudziła się na ulicach w jakimś mieście, jak się okazało, w Sayari. Nie zastanawiała się nad tym... Pasowało jej to, i tak zostało, i tak jest po dziś
Inne: - Orientacja w terenie? Mm, nie, nie znają się z tą panią
- Ona je... Dużo. Bardzo dużo
- Pan wstyd? To kolega pani orientacji? Też go nie zna!
Właściciel: cheroncynth@gmail.com
Preferowana długość odpisów: Obojętne
Stopień Wpływu (SW): 3SW
Inne uwagi: W stosunku do postaci Vanitas Nai - 5SW

Od Keyi

Wyprostowałam kręgosłup, odchylając głowę do tyłu. Pozwoliłam, aby chłodne powietrze otoczyło mnie z każdej strony i niedbale pieściło ciało. Patrzyłam na niebo, które powoli stawało się jasne. 
- Gotowa? – zza pleców wyłonił się współtowarzysz. 
Ziewnęłam, zwracając wzrok ponownie na dolinę. Strumień odbijał poranne promienie słońca, tworząc niesamowitą atmosferę. 
- Jak zawsze. – Powoli wstałam, ciężko wzdychając.
Dzisiejszy dzień miał należeć raczej do tych nudnych i mało ekscytujących. Razem z towarzyszącym mi Micahem mieliśmy za zadanie wykonać ciche zabójstwo jakiegoś wpływowego człowieka. Wykonanie miało należeć do prostych. Zakradamy się na powóz i wykonujemy pracę. 
Podeszłam do osiodłanego już konia i podałam mu kawałek mojego śniadania, jakim było jabłko. Przeważnie starałam się nie przywiązywać do zwierząt przydzielonych od „szefa”. Ale przecież i one powinny mieć jakieś dobre wspomnienia związane ze współpracą z moją osobą. 
Zwinnie wskoczyłam na nieco poddenerwowaną klacz i ruszyłam stępem. Micah dogonił mnie chwilę później. Przeniosłam wzrok na niego, dokładnie analizując jego zachowanie. Był zdenerwowany.
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – zapytałam rudowłosego. – Masz szansę się wycofać i zniknąć, nie znajdą Cię, a ja…
Nie dał mi dokończyć.
- Oczywiście, że chce. 
Jego włosy sięgające do ramion poruszały się wraz z nacierającym na nas wiatrem. Miał on zielone oczy i przenikliwy wzrok. Wysoki, ale dość cherlawy. Wydawało mi się, że jest w moim wieku, albo niewiele starszy. Zastanawiało mnie co on tak właściwie tu robi.
Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, nie chcąc dalej prowadzić tego tematu. Jedynie raz również był moim towarzyszem, ale była to jedynie misja szpiegowska. Nic wielkiego, ani wymagającego. Z jakiegoś powodu było mi go żal. Jeśli okaże słabość nasz cudowny przełożony na pewno się o tym dowie. Jednak skoro tego właśnie chce. 
Spięłam konia i ruszyłam szybszym galopem. Kopyta, które uderzały o twardą ziemię i szelest wiatru w uszach pozostawiał przyjemny dreszcz na ciele. Tutejsze lasy były gęste, a droga nieprzewidywalna i kręta. 
- Tam jest. – wstrzymałam zwierzę, przechodząc do kłusu. 
Byliśmy teraz na niewysokiej półce skalnej nad drogą handlową. Oboje przygotowaliśmy broń i nasunęliśmy na twarze chusty. Raczej nikt z nas nie chciał zostać rozpoznany. Kto wie co wtedy stałoby się z naszymi ciałami.
Ostatni raz spojrzałam na Rudego, który mocno zaciskał dłoń na rękojeści sztyletu. Pierwsze zabójstwo zawsze jest najgorsze. 
Klacz nerwowo grzebała kopytem, parskając niespokojnie. Poklepałam ją delikatnie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. 
Dałam znak i ruszyliśmy w dół. Naszym celem był mały powóz z jedynie jednym woźnym. W środku znajdowała się dziewczyna i grubszy mężczyzna, który wyglądał na radosnego. Nie mieli żadnej obstawy, broni ani zabezpieczeń. 
Całe zdarzenie rozegrało się niesamowicie szybko. Rudy skutecznie zatrzymał konie, a ja wskoczyłam na miejsce powożącego. Próbował się bronić przez co mój nos ucierpiał, krwawiąc teraz obficie. Z moich ust wydobyło się ciche przekleństwo, kiedy zatopiłam nóż w jego gardle. 
Ze środka powozu wydobył się dziewczęcy jęk, a ja zwinnie i szybko przystanęłam przy drzwiczkach. Za mną znalazł się Micah wpatrzony w nasze cele. 
- Wysiadać! – krzyknęłam, wyciągając mały pistolet zza pasa. 
Na ich szczęście dostosowali się do polecenia i sprawnie wyszli na zewnątrz. 
- N-nie dam rady. – dobiegł mnie szept partnera. 
Przewróciłam oczami, nadal mierząc bronią w ludzi. Starszy i grubszy mężczyzna wydawał się oszołomiony i nie docierało do niego co się właściwie dzieje. Dziewczyna jednak wykazywała się arogancją i patrzyła na mnie niezwykle gniewnym wzrokiem. 
- Zabijesz własną siostrę? – wysyczała, a ja zgłupiałam.
W jednym momencie zobaczyłam podobieństwo rudych czupryn i zielonych oczu. Micah i młoda dama najwyraźniej byli bliźniakami. 
- To dlatego tak srałeś w gacie. – podsumowałam, opuszczając pistolet zrezygnowana. 
Nagle poczułam na szyi zimne ostrze. Poczułam, że lekko mnie nacina, ale nie na tyle, aby coś mi się stało. Uniosłam ręce do góry, a wtedy została mi odebrana wszelka broń. Zaśmiałam się gorzko, rozumiejąc sytuację. 
- I co teraz? – westchnęłam.
Widziałam jak wymieniając się spojrzeniami, a chłopak nagle jakby zyskał wielkiej pewności siebie. Popchnął mnie na ziemię, skutecznie wywracając. W ustach wciąż czułam smak własnej krwi. 
Uniosłam się na kolana i spojrzałam w jego stronę. 
- Zabieramy się stąd, a ty radź sobie sama. – warknął, pomagając zapakować się siostrze.
Do powozu przywiązał również nasze konie, a sam zasiadł na miejscu powożącego. Odjechał zostawiając mnie pośrodku drogi bez broni, konia i godności. Nie mogłam przestać się śmiać z własnej głupoty. Mogłam od razu strzelić lasce w łeb. Teraz czeka mnie samotny powrót do miasta i tłumaczenie się przed cudownym „szefuńciem”. 
W połowie drogi, kiedy śmiech przerodził się w niesamowitą złość, spotkałam dobrze znaną mi osobę, a mianowicie Erikę. Wysoką, ładną blondynkę o brązowych oczach. Ona również od czasu do czasu pomagała mi w misjach. Powitała mnie żałosnym śmiechem i obelgami. 
Mimo wszystko zaproponowała mi pomoc i razem wróciłyśmy do miejscówki. Sama poszła złożyć raport, a ja musiałam sprostać czekającym na mnie Justinem. Do gabinetu weszłam ostrożnie, ale mężczyzna już wtedy wiedział co się wydarzyło. Skąd? Nie miałam zielonego pojęcia.
Justin był tutaj właścicielem, zarządcą i najgroźniejszym z morderców. Każda osoba, która u niego pracowała czuła respekt i raczej nikt z nim nie rozmawiał. Jedynie kilka osób, a w tym mnie uważał za jakąś swoją maskotkę, co dawało mi dużo ulg. Na przykład w takich momentach.
- Masz jakieś wytłumaczenie? – podał mi szklankę z odrobiną alkoholu. 
Zasiadłam na fotelu przed jego pięknie zdobionym biurkiem. Pokręciłam przecząco głową, a on przysiadł na przodzie i złapał mój podbródek, zmuszając abym na niego spojrzała.
Zrobiłam co kazał, oglądając jego twarz. Miał dobrze ułożone ciemne włosy, skórę pokrytą bliznami i równie niebieskie oczy co niebo. Był niezaprzeczalnie przystojnym mężczyzną, a jego ciało zbudowane z masy mięśni, dobrze się prezentujących. 
Wyjął z kieszeni chusteczkę, ocierając moją twarz z pozostałości zaschniętej krwi. 
- Złapiemy go na następny raz. – przeniósł dłoń na moją szyję. 
Wciąż lekko się do mnie uśmiechał. Westchnęłam, unosząc do góry brwi i odpychając delikatnie potężną rękę. 
- Oczywiście, że tak. Zostałam przez niego upokorzona. – nadal czułam zażenowanie. 
- Przyjdź wieczorem do knajpy. – zaproponował wracając do papierowych obowiązków. – Tylko się wcześniej nieco ogarnij, nie wyglądasz za ciekawie. 
Pożegnał mnie śmiechem. Musiałam przyznać, że zawsze był dla mnie jak ojciec, chociaż raczej to nie jest zbyt dobre określenie na naszą relację. 
Wieczorem byłam już przebrana, umyta i przygotowana na zabawę. Przed karczmą spotkałam Bestię, który powitał mnie wskakując na ręce. Zatopiłam twarz w jego miękkiej sierści, składając pocałunki. 
- Muszę już iść. – odstawiłam kota, który od razu uciekł. 
W pomieszczeniu był niesamowity tłok i zaduch. Zabrałam kufel piwa i wywędrowałam na zewnątrz.
Ruszyłam w stronę zajętej przez kogoś ławki. 
- Mogę się dosiąść? – zapytałam. 
Ciemność nie pozwalała mi na dokładnie rozpoznanie osoby czy nawet płci. Czułam jednak jak dokładnie mnie obserwuje i analizuje.

<Ktoś? ^^>

Wiesz, tak naprawdę nie mam wyboru. Czasami po prostu trzeba być tym złym

Autor zdjęcia: Zolaida

Imię: Keya
Nazwisko: Snowy
Przydomek/Pseudonim: Często spotkała się z tym, że ludzie nazywali ją Snow, ale większość zwraca się po prostu Keya.
Wiek: 18.
Płeć: Kobieta
Wzrost: 168 cm
Rasa: Człowiek
Zawód: Szpieg, płatny morderca
Miejsce zamieszkania: Anthrakas
Miejsce urodzenia: Prawdopodobnie matka urodziła ją w Temeni.
Charakter: Keya zawsze chce być najlepsza. Jej dążenie do perfekcji stało się wręcz obsesją i powodem do częstych załamań dziewczyny. Jej życie składa się raczej z ciągłych kłamstw, nad którymi zresztą przestała panować. Można by rzecz, że to wręcz jej nawyk. Należy to do jednej z największych wad, ale również zalet. Bo czy łgarze to nie ci, którzy najlepiej wpasowują się w każde otoczenie? Niestety to również nie zapewnia jej wielu przyjaciół. Zdecydowanie należy również do osób, które potrafią dążyć do celu po trupach. Nie sposób określić jak się w danym momencie zachowa. Potrafi maskować własne uczucia (dzięki czemu potrafi zabijać), ale tak naprawdę jest osobą wrażliwą i raczej potrzebującą przewodnika w życiu. Boi się mówić o sobie, dlatego unika tego stara się tego unikać. Interakcje z ludźmi ogranicza do minimalnych, nawet jeśli bardzo tego potrzebuje. Mimo wszystko jest osobą pewną swojego zdania i potrafi uparcie go bronić. Często zostaje odbierana jako zimna egoistka. Sprawia wrażenie oschłej i zaczepnej. Kiedy jednak bliżej ją poznać okazuje się jedynie zagubionym dzieciakiem. Nie należy do osób, które niczego się nie boją. Wręcz przeciwnie, strach często ją paraliżuje, ale szybko potrafi go pokonać. Mówi dużo, robi jeszcze więcej. Przeważnie stara się wszystko dokładnie planować, dzięki temu rzadko ponosi klęskę. Bardzo szybko uczy się nowych rzeczy i jest inteligentna, pomimo, że większość postrzega ją jako mało inteligentną. Ma tendencję do użalania się nad sobą, marzycielstwa i częstego upijania się. Potrafi zachować w tym umiar i opanowanie, co zdecydowanie ratuje jej opinię. Ciężko jej zaufać innym ludziom, utrzymuje dystans. Nawet pomimo tego lubi dużo mówić i wymieniać się różnymi poglądami, a nawet należy do osób, które szybko się przywiązują. Chciało by się rzec, że jest wręcz chodzącą sprzecznością. Niestety jej największą słabością są zwierzęta. Kocha swoich „małych” przyjaciół ponad wszystko. Podsumowując przewyższają wady, ale jeśli zyskasz jej zaufanie zdobędziesz kompankę na długi okres czasu.
Rodzina:
- Matka – nie zna imienia, pamięta jedynie urywki. To po niej odziedziczyła urodę i kolor włosów. Nie pamięta kto ją zabił, ale to właśnie to wydarzenie najbardziej zapadło jej w pamięci.
- Ojciec - Salvador Snowy, zwyczajny złodziej jakich dużo. Kiedyś podobno jego ojciec był wysoko urodzonym człowiekiem, który był szanowany i niezwykle dobry. Niestety kontakty dziewczyny z tym draniem są na minimalnym poziomie, z jakiegoś powodu jej towarzystwo go brzydzi. Dlatego też nie poznała dokładnie nawet historii własnego rodu. Oboje jedynie tolerują swoje towarzystwo.
- Siostra przyrodnia – Karen Snowy, pospolita dziewczyna w ogóle nie przypominająca Keyi, łączy je ojciec i równie niebieskie oczy.
- Brat przyrodni – Eryk Snowy, uczciwy dwudziestolatek, który wyjechał z miasta w poszukiwaniu lepszej pracy, aby nie skończyć jak ojciec.
Partner: Nie znalazła kandydata na całe życie, jednak dość szybko potrafi się w kimś zauroczyć.
Umiejętności: Bardzo dobrze jeździ konno, strzela z łuku i broni palnej. Jej walka jest wysokim poziomie, potrafi wiele skomplikowanych form ręcznych, uderzeń jak i form z bronią różną. Kolejną umiejętnością z pewnością jest bezszelestne zakradanie się i szybka analiza. Zwinność i szybkość również tutaj przeważają nad siłą, której właściwie jej brak.
Aparycja: Włosy przybrały kolor wręcz mlecznobiały i należą do tych, które ciężko zdyscyplinować. Układają się w fale sięgające poniżej piersi dziewczyny. Owalna twarz, jasna cera niekiedy pokryta trądzikiem, prosty nos i schowane nieco odstające uszy. Według niej samej największym jej atrybutem są oczy, które przybierają kolor w zależności od humoru właścicielki ciała. Od szarości, aż po żywy niebieski. Uważa je nie tylko za zmysł wzroku, ale jej najpotężniejsze narzędzie. Jej uroda nie należy do najpiękniejszych, ale nie jest też osobą brzydką.
Sylwetkę ma bardzo kobiecą. Dość duże piersi, aby mieściły się w dłoni mężczyzny, nie za szerokie biodra, smukłe i długie nogi. Jest zdecydowanie wysportowaną dziewczyną. Mimo tego, uważa, aby jej ciało utrzymywało się jedynie w lekkim wyrzeźbieniu. Nie lubi bowiem zbyt dużej widoczności mięśni.
Na jej oczach zawsze widnieje ciemna kredka, która podkreśla je jeszcze bardziej. Ubiera się kobieco, lubi uwydatniać swoje atuty.
Historia: To śmierć matki zapoczątkowała lawinę przykrych wydarzeń. Miała wtedy jedynie 5 lat i nie wiele pamięta. Nie potrafiła zapobiec tragizmu jaki się wtedy odegrał.
W jej wspomnieniach pokazuje się ciemna okolica, spowita mgłą, a wśród niej mały, ale przytulny domek. Po śmierci rodzicielki zabrał ją ojciec, który już wtedy posiadał inną kobietę i dwójkę dzieci. Dorastała w przygnębiającej atmosferze, tępiona przez macochę. Ojciec również pozostał obojętny na jej istnienie. W wieku 13 lat pierwszy raz napiła się alkoholu. Pomagał jej uciec od rzeczywistości. Kiedy skończyła 14 rok urodzin po raz pierwszy pozbawiła człowieka życia. Z jakiegoś powodu wciąż czuła niedosyt, który nadal pozostał. Wtedy też znalazła ludzi, którzy z chęcią płacili za wykonanie zabójstwa lub inne prace, polegające na szpiegowaniu. Tak też została wciągnięta w ten biznes i próbuje wciąż funkcjonować.
Towarzysz: Na wpół dziki czarny kot Bestia, ślepy na jedno oko.
Inne:
- ma uczulenie na komarzy jad, w miejscu ukąszenie przez tego owada pojawia się opuchlizna,
- dużo czyta,
- uwielbia słuchać muzyki, ale nie potrafi śpiewać,
- często mówi pod nosem lub po prostu do siebie,
- opiekuje się koniem sąsiada, którego bardzo lubi,
- uwielbia zimę,
- nocne spacery to wręcz jej hobby,
-ulubiony napój to herbata,
- panicznie boi się owadów,
- stara się pomagać w wolnej chwili bezdomnym zwierzętom,
- uwielbia zapach mężczyzn,
-podczas stresu lub zainteresowania przygryza dolną wargę.
Właściciel: Kicia2oo2 (howrse), wilczycalarisa@gamil.com
Preferowana długość odpisów: Średnie (400-800), długie (800+).
Stopień Wpływu (SW): 4 - Twojej postaci można zrobić wszystko, łącznie z poważnym okaleczeniem, ale nie można jej zabić.
Inne uwagi: Wybieram 4SW, ale nie zezwalam na spowodowanie trwałego kalectwa, utraty jakiegoś zmysłu.

~~~~~


Autor zdjęcia: [Klik]
Imię: Bestia
Płeć: Samiec
Wiek: Około 5 lat.
Gatunek: Kot
Charakter: Nieufny, płochliwy i ostrożny. Ciężko zdobyć zaufanie, ale kiedy to się uda okazuje się być pieszczochem. Jego ślepota nie wpływa na zachowanie, jest zwinny i idealnie manewruje pomiędzy ludźmi. Zdarza mu się być agresywnym, ale raczej unika konfliktów.
Wygląd: Czarne futro, głęboko badające żółte oczy i niesamowicie zadziorny wzrok. Jest większy niż reszta kotów, posiada wysokie łapy i smukłe ciało.
Moce: Brak.
Historia: Znaleziony na ulicy z wylewającym się okiem. Dzięki interwencji Keyi udało się go uratować, a między dwójką wytworzyła się niezwykła więź.
Właściciel: Keya Snowy

niedziela, 11 listopada 2018

Od Vanitasa do Imogen

Westchnąłem ciężko rozglądając się jednocześnie po otaczających mnie budynkach. Dzielnica, którą zamieszkiwałem nie grzeszyła nowoczesnością, ba, śmiałbym rzec że zamieszkuję jedną z biedniejszych części tego miasta. Przynajmniej tak to na pozór wygląda, bowiem mój domek, którego się dorobiłem bardzo ciężką pracą, ma naprawdę wystarczającą ilość metrów kwadratowych. Na samą myśl na moich ustach zagościł delikatny uśmiech. Zacisnąłem mocniej dłoń na lnianej torbie z zakupami, którą przyszło mi tego miłego popołudnia dzierżyć. Wracałem aktualnie ze sklepu, jak można się domyślić. W domu nie zostało zupełnie nic dobrego do jedzenia, co zmusiło moją osobę do zebrania czterech liter... Nic chyba nie mogę na to poradzić.
W każdym razie - miałem przynajmniej na tyle szczęścia, że pogoda jakoś się utrzymała i nie musiałem moknąć. Rankiem zapowiadało się na swoiste oberwanie chmury, jednak z tego co już przyszło mi zauważyć - burza przeszła bokiem. Nic, naprawdę nic niespodziewanego nie mogłoby mi zepsuć tego dnia... Aż sam się sobie dziwię, że mogę normalnie, wręcz z delikatnym uśmiechem na ustach kroczyć po tym krzywym chodniku! Wzruszające... "Zaraz wykraczę" - zganiłem samego siebie w myślach, wywracając z lekka oczami. Dosłownie nie minęła minuta, aż moje oczy przykuł pewien przedmiot? - moment, może dla bezpieczeństwa nazwałbym to niezidentyfikowanym obiektem spadającym. Skrzywiłem się nieco rozpoznając jakby człowieczy kształt owego "czegoś". Kilka sekund zajęło mi przetworzenie wszystkiego w myślach, by w końcu zgodnie stwierdzić, że obserwuję spadającą anielicę. Wytrzeszczyłem nieco szerzej oczy, sam do końca nie wiedząc co robić. Rozejrzałem się wokół - jak na złość wszyscy ludzie poszli się pieprzyć! Przekląłem pod nosem, zaciskając mocniej zęby. "Dobra, chyba w końcu jestem lekarzem... Niby składałem jakieś tam przysięgi na ratowanie ludzkiego życia... Cholera, Vanitas" - mruknąłem jeszcze, nim zebrałem się do szybszego kroku. Wkrótce mój chód zebrał się na bieg, gdy kobieta była coraz bliżej ziemi. Napędzało mnie to do momentu, aż jej biedne ciało zetknęło się z twardą powierzchnią brudnej ziemi. Zatrzymany gwałtownie w miejscu, zamarłem wewnętrznie przyglądając się zarówno olśniewająco pięknej kobiecie, jak i jej potężnym skrzydłom. Co do jej żywota przestałem mieć wątpliwości, gdy spostrzegłem wciąż unoszące się i opadające piersi... Przybiłem piątkę z własną twarzą, uzmysławiając sobie na co teraz patrzę. Zbliżyłem się nieco, by po chwili móc z lekka nachylić się nad ciemnowłosą. Sama w sobie chyba nie skończyła tak źle, w porównaniu do jej najwidoczniej połamanych w różnych miejscach skrzydeł. Całkiem skąpo ubrana jak na końcówkę jesieni, nie mogła skończyć inaczej... No cóż, ta rasa podobno charakteryzuje się "szczęśliwą głupotą", jak to lubię sobie określać. Ten jednak przypadek może być cięższy niż przewiduje ustawa.
- Teraz ją sobie zawiń do domu, jak jakiś gwałciciel któremu została zesłana ofiara z nieba... - mruknąłem pod nosem, przyglądając się kobiecie. Gdy tak na nią patrzyłem, chyba najgorszym "elementem" do przetransportowania będą właśnie skrzydła. Westchnąłem ciężko, klękając przy anielicy. Nie miałem większego wyboru w tym momencie, niż dosłownie zawinąć piękność w pierzastego naleśnika, stworzonego z jej własnych kończyn! Co do uniesienia tego "przysmaku" nie miałem większego problemu, jednak sposób w który musiałem to zrobić... Akh... Kombinowanie na poziomie przedszkolaka. Sam wolę nie wiedzieć co w tym momencie sobie myślałem, zbierając tą ciemnowłosą z ziemi... Ba, najchętniej wymazałbym sobie z pamięci ten moment, gdy jakoś starałem się przemycić ją do swojego domu... To chyba nazbyt zniszczyłoby mi psychikę.
Po jakiś piętnastu minutach dotarłem na miejsce, jakim była moja prześliczna sofa w salonie. Od razu ułożyłem przedstawicielkę płci wyjątkowo pięknej na miękkiej poduszce. Przez moje gwałtowne ruchy zdawała się być coraz bardziej tutejsza... Zdawało się być jedynie kwestią sekund, aż jej powieki się otworzą. Nachylony z lekka, wciąż badałem jej osobę swoim lekarskim spojrzeniem...
- Od razu mówię, że nie mam wobec Ciebie złych zamiarów... - powiedziałem chyba bardziej do siebie, niż wracającej "do tego świata" anielicy.

<Imogen?>