Jeleń nie wyglądała na szczególnie przejętą zjawiskiem, które przez chwilę ukazało się ich oczom. Wydawało się wręcz, że niczego nie zauważyła. Gdy Orella się zatrzymała, ta szła dalej, kierując się prosto na gada, który jednak zniknął, nim pokonała mniej niż połowę odległości, dzielącej ją od niego. A jednak wprawny obserwator mógłby dostrzec w jej oczach cień. Cythian'dial pomyślał, że zjawił się przy boku szlachcianki w doskonałym momencie. Gdyby Ros nie przekazał mu informacji o jej przybyciu, nie byłoby go tu przy niej w samym centrum wydarzeń. Arcymag czuł na sobie spojrzenia wielu oczu. Czuł też niemal iskrzącą we mgle magię, zmagającą się o dominację na trakcie.
Słysząc, że kobieta nadal nie poruszyła się ze swojego miejsca satyrka odwróciła się do niej, a jej delikatne, białe oczy zostały przesłonione przez rzęsy, gdy spuszczała wzrok. Jej uszy położyły się do tyłu. Objęła swoją prawą ręką lewe ramię, a jej ogonek zatańczył w powietrzu.
"Ja znam ten kraj" - powiedziała cicho, patrząc na ciemną sylwetkę Orelli i jej konia, częściowo przysłoniętych przez mgłę. "Zaprowadzę cię, gdzie zechcesz. W ten sposób łatwiej ci będzie jej szukać, prawda? A w zamian tylko chcę, byś wybłagała również wolność mojej siostry... jeśli ją wogle znajdziemy..." Ostatnie słowa wybrzmiały tak cicho, że ledwie dało się je wychwycić w gwarze własnych myśli. Ogon Jeleń ponownie zatańczył nerwowo, a jej lewe ramię przesunęło po ciele do góry, by opleść we wzajemnym uścisku prawe. Uniosła wzrok, a jej białe oczy w mlecznej mgle wdały się być tylko pustymi oczodołami. "Opowiem ci nieco o Temeni, znam Rezydentów, wielu Rezydentów, choć czasem tylko z imienia. A jeśli wszystko, jeśli któryś z nich się pojawi, nas obie ochroni autorytet mojego pana. Albo twój miecz. Bo nie nosisz go dla ozdoby, kobieto?" Satyrka przekrzywiła głowę, jakby przyglądając się broni, wiszącej u boku Orelli. Broni, której nie miała prawa widzieć z tej odległości i przy tej mgle.
- Twojego pana? Jesteś...
"Niewolnikiem mego pana." Odpowiedziała satyrka cicho. "Otrzymałam od niego zezwolenie na poszukiwania. Mój pan jest łaskawy. Ale nie mogłam prosić go o więcej, niż zezwolenie. Nie jestem zbyt silna, ale razem mamy większe szanse. Nie wszyscy są tak łaskawi, jak mój pan. Jeśli wejdziesz do twierdzy jednego z nich, zapewne skończysz w łańcuchach. Będziesz mieć dużo szczęścia, jeśli skończysz w łańcuchach przy swojej córce. A jeszcze więcej, jeśli okaże się, że wciąż cię pamięta po tym, co zrobili jej Rezydenci."
Kobiety stały, patrząc na siebie w mlecznej mgle. Orellę przeszedł dreszcz. Jej myśli obracały się wokół ostatnich słów satyrki, przywołując coraz to straszniejsze sceny tego, co jak jej się wydawało, mogło dziać się z jej dzieckiem. Dla Cythiana nie specjalnie oddawały one pełnię zamiłowań Rezydentów, lecz twarz kobiety była już i tak do tego stopnia blada, że nie należało jej dobijać, ukazując pełną prawdę.
- Jeśli chcesz, nie będę cię powstrzymywać. Ale nie mogę nic ci zaoferować. - Kobieta pociągnęła konia w dalszą drogę, zrównując się z satyrką. Ta pozwoliła jej wyprzedzić się o pół kroku i podążyła za nią. Decyzja o wyborze drogi musiała należeć do niej. Cythian'dial nie zamierzał mieszać się w wynik zakładu magów. To leżało w dobrym guście.
Szły w ciszy, w śnieżnej mgle, po błotnistym trakcie w środku Temeni. Co jeszcze zaplanowali dla nich Rezydenci? Jak zamierzają zwrócić uwagę kobiety?
Doszli do rozstajów. Samotny drogowskaz na jego środku miał zatarte napisy na tabliczkach. To było miejsce wyboru kobiety. Zapewne jedne z wielu, choć ten pozornie niezbyt spektakularny miał przesądzić o dalszym kierunku zmagań. Szlachcianka zatrzymała się niepewnie przy znaku.
- Pewnie nie jesteś w stanie mi powiedzieć, gdzie prowadzą te ścieżki? - zapytała w powietrze.
"Lord Goliath, Wielki Jullieon Torres, Madame Pollyon, Hrabia Czerwonej Grani, Lady Felisha, Bliźniacze Wieże Rodzeństwa Fungal." wyliczyła po kolei satyrka "I Fort Delaware."
- Nie specjalnie wiele mi mówią te nazwy - przyznała kobieta ponuro.
"Rezydenci, magowie, alchemicy, przestępcy, panowie niewolników. Każdy specjalizuje się w czym innym i każdy mógł być tym, kto potrzebował do czegoś twojej córki. Być może jeśli mi powiesz, jaki miała dar, w czym była wyjątkowa będę w stanie stwierdzić, dla kogo mogła być interesująca?"
- Berenika była... zaraz, nigdy nie powiedziałam, że chodzi o córkę. - Jakby dopiero teraz do niej dotarło, że informacja o jej celu przebiegła między nimi bez jej wiedzy. Położyła dłoń na mieczu i odsunęła się od satyrki. Ta spuściła wzrok.
"A kto inny byłby tak zdesperowany, by wskoczyć w paszczę najgroźniejszej bestii, jak nie matka szukająca córki? Nie myślisz przecież o niczym innym. Tylko o niej. O jej pięknej twarzyczce, o małych rączkach. Komunikacja zawsze działa w dwie strony." Kobieta zacisnęła mocniej wargi, nie opuszczając dłoni z głowni. Satyrka odwróciła się i spojrzała na drogowskaz, odsłaniając kobiecie swoje plecy. "Najwyraźniej nie pragniesz jej odzyskać tak mocno, jak ci się wydaje, skoro przez tę drobną wątpliwość odrzucasz prawdopodobnie jedynego sojusznika, jakiego jesteś w stanie zdobyć w tej niegościnnej krainie."
Wątpliwości kobiety były uzasadnione, jednak wjeżdżając do Temeni samotnie, bez potężnej ochrony magicznej czy silnego protektora sama zadecydowała o swoim losie. Tak naprawdę jej decyzją będzie, czyim niewolnikiem zostanie, nie czy zostanie niewolnikiem. Osobiście Cythian'dial uważał, że lepiej jest być niewolnikiem akurat tej osoby, której nie jest wymierzana kara za zdradę.
- Nie mogę być pewna, że nim jesteś - oznajmiła kobieta, obchodząc słup w pewnej odległości. W powietrzu pojawiło się krótkie echo triumfu. Ktoś chyba uznał, że marionetka konkurenta nie podołała zadaniu. Dobrze. Grajmy zatem podsuniętymi kartami.
"Sądzę, że twoje dziecko będzie miał raczej jeden z kolekcjonerów." To mówiąc satyrka wskazała na prawo od siebie. "Cenią sobie liczny inwentarz. A szlacheckie dzieci zawsze są cenniejsze, niż pospólstwa. Szczególnie jeśli nikt ważny się nimi nie interesuje. Mniej wtedy z nimi kłopotu."
Czarnowłosa kobieta przycupnęła przy ziemi, nie zwracając uwagi na słowa satyrki. Przyglądała się śladom, odciśniętym w grząskim gruncie. Sporo ciężkich, męskich butów i pojedynczy ślad czegoś o małych stópkach. Zmierzyła rozmiar. Pasował, choć nie przesądzało to wszystkiego.
- Raczej się nie skuszę - mruknęła i obrała drogę na rezydencję Jullieona Torresa. Dobry początek. Ten zawistny megaloman może być całkiem użyteczny ze swoimi przy długimi przemowami i rozwlekaniem wszystkiego w czasie. Orella będzie miała czas na namysł.
Satyrka poczekała, aż się kawałek oddali, po czym potruchtała w ślad za nią. Nie truchtała specjalnie cicho, ale też we mgle dźwięk nie niósł się przesadnie głośno. Ale utrzymywała rozsądny dystans za szlachcianką. Musiała się upewnić, że żadne paskudne zaklęcie nie zmiecie jej z obranej drogi. I musiała to zrobić dyskretnie, by nikt nie zorientował się, kim była na prawdę. W każdym razie nie będzie to przyjemny spacerek.
[...]Orella zatrzymała się przed masywnym przewyższeniem, tuż przed parą białych kolumn, na których szczycie widać było parę dumnych, złotych figur, dzierżących elegancki floret i spoglądających z góry na wchodzących. Pierwszy wizerunek Jullieona, który mieli zobaczyć tego dnia i na pewno nie ostatni. Przed nimi białe, marmurowe schody prowadziły w kierunku równie białego, ale uzupełnionego złotem, kompleksu, rozświetlonego wielkimi płonącymi misami.
"Niewolnikiem mego pana." Odpowiedziała satyrka cicho. "Otrzymałam od niego zezwolenie na poszukiwania. Mój pan jest łaskawy. Ale nie mogłam prosić go o więcej, niż zezwolenie. Nie jestem zbyt silna, ale razem mamy większe szanse. Nie wszyscy są tak łaskawi, jak mój pan. Jeśli wejdziesz do twierdzy jednego z nich, zapewne skończysz w łańcuchach. Będziesz mieć dużo szczęścia, jeśli skończysz w łańcuchach przy swojej córce. A jeszcze więcej, jeśli okaże się, że wciąż cię pamięta po tym, co zrobili jej Rezydenci."
Kobiety stały, patrząc na siebie w mlecznej mgle. Orellę przeszedł dreszcz. Jej myśli obracały się wokół ostatnich słów satyrki, przywołując coraz to straszniejsze sceny tego, co jak jej się wydawało, mogło dziać się z jej dzieckiem. Dla Cythiana nie specjalnie oddawały one pełnię zamiłowań Rezydentów, lecz twarz kobiety była już i tak do tego stopnia blada, że nie należało jej dobijać, ukazując pełną prawdę.
- Jeśli chcesz, nie będę cię powstrzymywać. Ale nie mogę nic ci zaoferować. - Kobieta pociągnęła konia w dalszą drogę, zrównując się z satyrką. Ta pozwoliła jej wyprzedzić się o pół kroku i podążyła za nią. Decyzja o wyborze drogi musiała należeć do niej. Cythian'dial nie zamierzał mieszać się w wynik zakładu magów. To leżało w dobrym guście.
Szły w ciszy, w śnieżnej mgle, po błotnistym trakcie w środku Temeni. Co jeszcze zaplanowali dla nich Rezydenci? Jak zamierzają zwrócić uwagę kobiety?
Doszli do rozstajów. Samotny drogowskaz na jego środku miał zatarte napisy na tabliczkach. To było miejsce wyboru kobiety. Zapewne jedne z wielu, choć ten pozornie niezbyt spektakularny miał przesądzić o dalszym kierunku zmagań. Szlachcianka zatrzymała się niepewnie przy znaku.
- Pewnie nie jesteś w stanie mi powiedzieć, gdzie prowadzą te ścieżki? - zapytała w powietrze.
"Lord Goliath, Wielki Jullieon Torres, Madame Pollyon, Hrabia Czerwonej Grani, Lady Felisha, Bliźniacze Wieże Rodzeństwa Fungal." wyliczyła po kolei satyrka "I Fort Delaware."
- Nie specjalnie wiele mi mówią te nazwy - przyznała kobieta ponuro.
"Rezydenci, magowie, alchemicy, przestępcy, panowie niewolników. Każdy specjalizuje się w czym innym i każdy mógł być tym, kto potrzebował do czegoś twojej córki. Być może jeśli mi powiesz, jaki miała dar, w czym była wyjątkowa będę w stanie stwierdzić, dla kogo mogła być interesująca?"
- Berenika była... zaraz, nigdy nie powiedziałam, że chodzi o córkę. - Jakby dopiero teraz do niej dotarło, że informacja o jej celu przebiegła między nimi bez jej wiedzy. Położyła dłoń na mieczu i odsunęła się od satyrki. Ta spuściła wzrok.
"A kto inny byłby tak zdesperowany, by wskoczyć w paszczę najgroźniejszej bestii, jak nie matka szukająca córki? Nie myślisz przecież o niczym innym. Tylko o niej. O jej pięknej twarzyczce, o małych rączkach. Komunikacja zawsze działa w dwie strony." Kobieta zacisnęła mocniej wargi, nie opuszczając dłoni z głowni. Satyrka odwróciła się i spojrzała na drogowskaz, odsłaniając kobiecie swoje plecy. "Najwyraźniej nie pragniesz jej odzyskać tak mocno, jak ci się wydaje, skoro przez tę drobną wątpliwość odrzucasz prawdopodobnie jedynego sojusznika, jakiego jesteś w stanie zdobyć w tej niegościnnej krainie."
Wątpliwości kobiety były uzasadnione, jednak wjeżdżając do Temeni samotnie, bez potężnej ochrony magicznej czy silnego protektora sama zadecydowała o swoim losie. Tak naprawdę jej decyzją będzie, czyim niewolnikiem zostanie, nie czy zostanie niewolnikiem. Osobiście Cythian'dial uważał, że lepiej jest być niewolnikiem akurat tej osoby, której nie jest wymierzana kara za zdradę.
- Nie mogę być pewna, że nim jesteś - oznajmiła kobieta, obchodząc słup w pewnej odległości. W powietrzu pojawiło się krótkie echo triumfu. Ktoś chyba uznał, że marionetka konkurenta nie podołała zadaniu. Dobrze. Grajmy zatem podsuniętymi kartami.
"Sądzę, że twoje dziecko będzie miał raczej jeden z kolekcjonerów." To mówiąc satyrka wskazała na prawo od siebie. "Cenią sobie liczny inwentarz. A szlacheckie dzieci zawsze są cenniejsze, niż pospólstwa. Szczególnie jeśli nikt ważny się nimi nie interesuje. Mniej wtedy z nimi kłopotu."
Czarnowłosa kobieta przycupnęła przy ziemi, nie zwracając uwagi na słowa satyrki. Przyglądała się śladom, odciśniętym w grząskim gruncie. Sporo ciężkich, męskich butów i pojedynczy ślad czegoś o małych stópkach. Zmierzyła rozmiar. Pasował, choć nie przesądzało to wszystkiego.
- Raczej się nie skuszę - mruknęła i obrała drogę na rezydencję Jullieona Torresa. Dobry początek. Ten zawistny megaloman może być całkiem użyteczny ze swoimi przy długimi przemowami i rozwlekaniem wszystkiego w czasie. Orella będzie miała czas na namysł.
Satyrka poczekała, aż się kawałek oddali, po czym potruchtała w ślad za nią. Nie truchtała specjalnie cicho, ale też we mgle dźwięk nie niósł się przesadnie głośno. Ale utrzymywała rozsądny dystans za szlachcianką. Musiała się upewnić, że żadne paskudne zaklęcie nie zmiecie jej z obranej drogi. I musiała to zrobić dyskretnie, by nikt nie zorientował się, kim była na prawdę. W każdym razie nie będzie to przyjemny spacerek.
[...]Orella zatrzymała się przed masywnym przewyższeniem, tuż przed parą białych kolumn, na których szczycie widać było parę dumnych, złotych figur, dzierżących elegancki floret i spoglądających z góry na wchodzących. Pierwszy wizerunek Jullieona, który mieli zobaczyć tego dnia i na pewno nie ostatni. Przed nimi białe, marmurowe schody prowadziły w kierunku równie białego, ale uzupełnionego złotem, kompleksu, rozświetlonego wielkimi płonącymi misami.
"Jeśli naprawdę chcesz błagać o litość, nie zapomnij o licznych pochlebstwach i zwrotach pełnych patosu. Jullieon lubi pochlebców. I nie patrz mu w oczy. I nie odzywaj się niepytana. I nie sprzeciwiaj się rozkazom."
Kobieta rzuciła badawcze spojrzenie satyrce, która położyła po sobie uszy i spuściła wzrok. Lekko zaczęła grzebać kopytkiem w ziemi.
- Zapamiętam - oświadczyła. Spojrzała w stronę budowli i zacisnęła zęby. Zrobiła pierwszy krok na białych stopniach. A potem było już za późno, żeby się wycofać. Z samego szczytu powolnym i sztywnym krokiem zaczęła iść smukła postać w biało-złotej szacie. Niosła w rękach coś złotego, jednak z tej odległości nie było jeszcze widać, co.
Orella zrobiła ruch, jakby chciała się cofnąć, jednak za jej plecami pojawiła sie para masywnych postaci. Oboje w złotych napierśnikach. Oboje o perfekcyjnym, atletycznym ciele. I oboje w hełmach, których przyłbicą było lustro. Chcąc nie chcąc, jedyną drogą była droga do przodu. Kobieta jęła wspinać się powoli, mijając kolejne marmurowe kolumny z wizerunkiem tego samego mężczyzny, co na wejściu, przyjmujące coraz to wymyślniejsze pozy. Wszystkie dumne. Wszystkie piękne. Wszystkie patrzące na wchodzącego z góry.
Gdzieś w połowie, na jednej z szerszych półek, idący od góry mężczyzna stanął wreszcie twarzą w twarz ze szlachcianką. Jego odzienie było nienaganne, jego ciało delikatne i o subtelnej urodzie chłopca, choć ewidentnie musiał być już dorosłym mężczyzną, z racji swojego pokaźnego wzrostu. Jego twarz również zasłaniało lustro, przyczepione do laurowego wieńca, okalającego jego skronie. Złoty kształt, który przybysze już z daleka widzieli w jego dłoniach, był taca, na której leżała złota misa z wodą i biały ręcznik oraz mały flakonik z perfumami.
- Obmyjcie swoje dłonie i fizjonomie, zanim stawicie się przed obliczem Najwspanialszego, Złotego Słońca Swoim Nieskończonym Blaskiem Ogrzewającego Nas Jakże Mizernych, Wielkiego Cesarza Wzgórz Miodem i Mlekiem Płynących, Jullieona Torresa - oznajmił doniosłym, jednostajnym i nieco śpiewnym głosem. Ciche szczęknięcie zbroi za plecami Orelli nie pozostawiało złudzeń co do tego, czy mają jakiś wybór. Kobieta opłukała dłonie i twarz w misce. Woda miała wprost idealną temperaturę, a ręcznik był miękki, ale chłonny. Już chciała się odsunąć, by zrobić miejsce satyrce, gdy sługa zwrócił jej uwagę, na flakonik z perfumą. Nie do końca zadowolona jej również użyła, a następnie patrzyła, jak satyrka doprowadza się do porządku. Cythian'dial miała przez cały czas spuszczony wzrok, była też lekko skulona, a jej ogona poruszał się niespokojnie. To powinno wystarczyć, by udać niepokój. Chwilę po tym, jak arcymag psiknęła w swoją stronę perfumą usłyszała, jak ciało kobiety osuwa się bezwładnie na ziemię. Środki usypiające. Jednak. A po chwili sama pozwoliła sobie odpłynąć do głębszych pokładów świadomości.
[...] - Jak widzicie Ja, Wielki Jullieon Torres - świadomość Orelli powoli wracała do normy, ale nie podobało jej się specjalnie to, co słyszy - moją niebywałą wpros inteligencją, gracją i, co najważniejsze, niespotykaną mocą magiczną oraz klasą, sprytnie i nad wyraz błyskotliwie wykorzystałem niesnaski i nieporozumienia wśród was, nędzni magikowie, by snuć moją doskonałą intrygę, której geniuszu wasze rozumy nie byłyby w stanie nawet w jednym procencie pojąć. Otóż Ja, właśnie Ja, zwabiłem tą oto tu młodą damę i swoim niebywałym wprost talentem i siłą persfazji wcieliłem w poczet moich niewolników, gdyż moje miłościwe serce i wspaniałomyślność nie pozwoliły mi jej zabić, pomimo jej nędznego wyglądu, i uczyniłem jej zaszczyt stania przy mojej wspaniałej osobie. - Jullieon był w siódmym niebie. Pozostali członkowie spisku patrzyli na niego spode łba, zapewne zastanawiając się, jak by go tu zamordować. Ale układ to układ. Ten, który pierwszy sięgnąłby po broń musiałby zostać zabity przez pozostałych. A nikt nie chciał być tym martwym. - Patrzcie i podziwiajcie, gdyż złapałem ją pomimo niecnego ciosu, jaki jeden z was chciał zadać, umieszczając przy jej boku swojego niewolnika. - Mag uczynił gest ręką i do pomieszczenia wprowadzono satyrkę. Miała worek na twarzy i była ciasno skrępowana. Na jej ciele widać też było ślady po cięciach bicza. Rzucono ją na kolana przed stołem, zwracając uwagę znajdujących się tam spiskowców. Torres podszedł do niego i zdarł z jego głowy worek. - Swojego marnego i niekompetentnego głupca - Cythian'dial miał spuszczony wzrok. Zupełnie się nie poruszał, ale jego myśli powędrowały w stronę Orelli. "Na prawdę wierzyłem, że będziesz miała szansę błagać o litość. Jednak rządza władzy Jullieona była najwyraźniej większa, od chęci napwania się czołgającym się u jego stóp człowiekiem. Trochę szkoda, bo chciałem uczynić z niego przykład dla reszty." - Który nie mógł choć w ułamku mierzyć się z moim geniuszem. Idioty - Myśli Orelli były dość nieskładne, nieco spanikowane, nieco wściekłe. Gdyby nie miała zakneblowanych ust kto wie, co by się z nich posypało? "Jak mówiłem, jestem jedynym sojusznikiem, którego możesz zdobyć w tej niegościnnej krainie. Mogę zaoferować ci dużo. Znacznie więcej, niż mogłoby ci się wydawać. Protekcja mego Pana, znajomość tego miejsca, wsparcie. Odnalezienie twojej córki nie będzie problemem." - który mimo zbliżenia się tak mocno do celu nie zdołał przechylić szali na kożyść swego słabego pana. Ale czegóż można się było - "Wahasz się. Nie ufasz mi. Boisz się. Oni już się tobą zabawili. Jullieon pewnie jeszcze się zabawi. Ale jesteś śmieszna, póki jesteś nową zabawką. A Jullieon nie trzyma zabawek, które mu się znudziły." - spodziewać po tym, który próbował konkurować z prawdziwym i niepowtarzalnym mistrzostwem mojego umysłu? Czegóż można się było spodziewać po słudze i po nędznym magu, swoje szanse na zwycięstwo powierzającemu w ręce sługi? - "Nie ufaj mi. Brak zaufania jest cechą, która sprawia, że jesteś bardziej wartościowa. Zamierzam złożyć ci ofertę. Jedyną alternatywę dla życia niewolnika pod protekcją Jullieona." - Cóż, skoro już się na to poważyłeś, czemu nie odbierzesz swojej własności? Zawiodła i to sromotnie, a ja chętnie zobaczę, jak zostaje ukarana. Brudne zwierzę, nie wiem jak coś takiego można w ogóle trzymać w swoim domu. - "Możesz. Możesz się nie zgodzić. Ale niech poparciem moich słów będzie moje ciało. A nawet nie należę do niego. Jaka oferta? Chcę twojej wierności. Mówiłaś, że przychodzisz błagać o litość. Powiedzmy, że błaganie nie jest walutą, którą ktokolwiek byłby w stanie przyjąć. Ale twoje ciało, twoja dusza i umysł już tak. W zamian? W zamian otrzymasz moc. Ta moc pozwoli ci się stąd wydostać. Ukarać tych, którzy się tobą zabawili i odnaleźć córkę." - Co? Nikt? Nikt się nie chce przyznać? Czyżby teraz obleciał was tchórz?
- Skończ już tę tyradę - przerwał mu jeden z bardziej znudzonych Rezydentów. "Jaką masz wartość dla mnie? Jak zamierzam to zrobić? Dla mnie jesteś bezcenna. Bezcenna, jako zdesperowana matka, szukająca córki. Wyrazista i piękna. O stalowych rysach, o więdnącej urodzie. Twoje koneksje ze szlachtą Merkez. Twoje wykształcenie szlacheckie. Twoje pragnienia, twoja historia. Chcę tego wszystkiego. Dramat i ciepienie mają w sobie finezję." - Myślę, że wszyscy się tutaj zgadzamy, że skoro pojmałeś go w swojej posesji to powinieneś po prostu go zabić.
Przez zgromadzonych magów przebiegł pomruk aprobaty. Oj ich nerwy były już na skraju wyczerpania. A przecież miał to być dla nich dopiero początek koalicji pod Jullieonem Torresem, megalomanem numer jeden, jeśli tak można powiedzieć.
"Byś mogła zaczerpnąć z mojej mocy zamierzam dokonać transfuzji monotorowej influencyjnej esencji mojego bytu, by przez sprzężenie zwrotne doładować naturalne predyspozycje... Nie, nie będzie problemem ich obecność. Ani to, że jestem związany. Ani to, że ty jeteś związana. Rozmawiamy już jakiś czas i rzaden z nich się nie zorientował."
- Dobrze! Niech więc tak będzie. - Jullieon dobył trzymanego przy boku floretu. "Musisz zaryzykować w którąś stronę." Wycelował go w pierś satyrki. "Twój wybór: w którą." I zamachnął finezyjnie, celując w głowę.
"ZGODA"
Mocna, telepatyczna wiadomość rozbrzmiała w telesferze całej sali. Floret przeleciał przez pustkę, a na twarzy Jullieona wymalowało się zaskoczenie. W tej samej chwili wszystkie lampy w pomieszczeniu pękły, pogrążając je w ciemności. Rozległ się krzyk, który na raz przeszedł w głęboki, gardłowy ryk. Orella czuła się, jakby coś smażyło jej wnętrzności, jakby pożerało ją od środka. Zerwała się z krzesła, do którego jeszcze przed chwilą była przywiązana i chwyciła za pierś. Jej palce zaczęły się przekształcać w srebrzyste szpony, a jej ciało pokrywała łuska. Opadła na kolana, a palące żywym ogniem kończyny przystosowały się do czworonożnej postawy. Jej ciało rozciągało się, aż poczuła, że plecami wbija się w sufit. Gorąc w środku był nie do zniesienia. Zaryczała ponownie i wypluła z siebie jęzory czerwonych płomieni. Nie do końca kontaktując, nie do końca kontrolując siebie ruszyła w przód. Instynkty powoli przejmowały kontrolę. Małe laleczki wrzeszczące, wymachujące w powietrzu patyczkami lub po prostu uciekające budziły w niej wściekłość. Nie wiedziała już nawet czemu. Nie rozumiała. Jej świadomość zasnuła mgła.
[...]"Dobra robota, Orello von Warenhasse" oświadczyl Cythian'dial w swojej zwykłej, karłowatej formie małego demona. Był bez ubrania i jego czarna materia znaczaco odcinała się od otaczającej ich ciemności nocy. Wyglądał dość ludzko, poza tym, że ciało nie miało większości wypustek, a twarz posiadała tylko oczy. Miał też niewielkie różki. Kobieta spróbowała zebrać się z ziemi, zdołała jedynie podnieść się do pozycji siedzącej. Cythian'dial podszedł bliżej i stanął tuż przed nią, mając teraz twarz na wysokości jej twarzy.
- Co...? - Kobieta była dość zdezorientowana, jednak ta mała postać przerwała jej, kładąc palec na jej ustach. Arcymag wpatrywał się bezwyrazowymi, błękitnymi oczyma w jej twarz. Przeciągnął palcem z jej ust w stronę jej lewego ucha i delikatnie wsunął pod nie.
"Czas dopełnić twoją przysięgę. I moje zobowiązanie. Orella von Warenhasse za Berenikę von Warenhasse. Kobieta, będąca smoczym potomkiem za jej własne potomstwo. Nie bój się. Demony dopełniają swoich paktów." Jego niewielkie paznokcie wbiły się w nasadę jej ucha. "Ja, Cythian'dial, Arcymag Temeni, zobowiązuję się do wypełnienia twojego warunku oraz czynię ciebie, Orello von Warenhasse mi bezwarunkowo posłuszną. Et pactum perfici." Po tych słowach pociągnął, a kobieta wrzasnęła z bólu i chwyciła się za miejsce, w którym jeszcze przez chwilą miała ucho, a teraz spływała z niego krew. Z przerażeniem uniosła wzrok na demona dokładnie w chwili, w której głowa tego rozwarła się nienaturalnie, odłaniając mroczne wnętrze i Cythian'dial wsuwał do środka jej ucho. Szczęka się zacisnęła i stojąca przed nią niewielka postać wykonała szybki ruch ręką. Krew przestała płynąć, ból zelrzał.
"Nie gustuję w rozrywaniu ofiar, jednak muszę przyznać, że zjedzenie ciebie byłoby nad wyraz smaczne." Odwrócił się. "Ros" pobliskie trawy zaszumiały nienaturalnie i wyłonił się z nich z zakłopotanym uśmiechem całkiem przystojny mężczyzna "Zajmij się nią. W końcu to ty jej nie zabiłeś."
KONIEC WĄTKU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz