poniedziałek, 3 października 2022

Od Akroteastora i Uftaka - Krowie Bóstwo

Była ciepła czerwcowa noc, bezchmurna i pełna gwiazd. Uftak uciekał właśnie z karczmy "Wesołe Krówsko", przemierzając ciemne ulice Leoatle. Nazwa tego przemiłego przybytku wzięła się od żywej krowy, Sonii -  ulubienicy karczmarza, która cały czas przechadza się po karczmie. Tak naprawdę jest nie tylko ulubienicą karczmarza, każdy lokalny pijaczyna kocha to zwierze, można było by nawet powiedzieć że Sonia otoczona była niezwykłą aurą spokoju i dobrobytu, która to przyciągała tłumy klientów do Wesołego Krówska. Do dzisiaj. Orkowy magik próbował pokazać swoją najnowszą sztuczkę w odrobinie zmienionej formie: żonglował jednocześnie swoim toporem, dwoma butelkami i znalezionym na podłodze niziołkiem. Wszystko szło świetnie, niziołek bezwładnie latał, omijając z każdym obrotem głownie lecącego topora o parę centymetrów, a butelki co jakiś czas zatrzymywały się w ustach magika, by mógł on wypić odrobinę trunku. Wyglądało na to że oczarowani jego popisem widzowie nagrodzą go kolejką ale albo dwoma, gdy nagle cholerny niziołek obudził się, i co gorsza – zaczął panikować! 
W jednym momencie niziołek zorientował co się wyczynia, i zwymiotował prosto na głowę Uftaka. Oślepiony ork wypuścił topór z dłoni, który poleciał prosto w stronę biednej Sonii. Gdy tylko zobaczył zakrwawioną krowę i zaciśnięte pięści zszokowanych tubylców, jednym susem ulotnił się z karczmy i lekkim zygzakiem zgubił pościg krowich mścicieli. Po chwili zatrzymał się w ciemnej, ponurej uliczce, zmówił krótką modlitwę do Croma o duszę biednego zwierzaka i obrócił się by udać się do innej części miasta. Przed nim jednak stała wysoka dziwaczna istota, o prawie ludzkich kształtach, wystających żebrach, wydłużonych palcach, i co najdziwniejsze, ze zwierzęcą czaszką zamiast głowy! Orkowi przypominała teraz do złudzenia czaszkę martwej krowy, mimo ogromnych rogów i piór okalających ją. Uftak stał jak wryty przez parę dobrych sekund, gdy nagle jego oczy pokazały pełen zrozumienia i przerażenia wyraz, a on krzyknął: 
- Na Croma! Przyszłaś się zemścić!? Przecież wiesz że to był wypadek … Sama widziałaś! Nie możesz mnie posądzać … Naprawdę! Wynagrodzę ci to – powiedz tylko czego chcesz …
Akroteastor wyszedł ze sklepu zielarza i z zadowoleniem odłożył nieco cięższą sakiewkę z pieniędzmi do podręcznego wymiaru, po czym ruszył powoli słabo oświetloną ulicą, kierując się do "Wesołego Krówska" - gospody, w której już nie raz spędzał noc, a która znajdowała się w strategicznym punkcie miasta - dało się z niej szybko ewakuować. Wieczór był przyjemny, a okolica cicha. Morteo ściągnął kaptur, by dać nieco swobody ukrywanym cały dzień cierniom. Nie spieszył się zbytnio, rozkoszując brakiem ludzi w pobliżu. W mieście nie było to częste zjawisko. Przechodząc koło jednego z wielu zaułków, kątem oka stwór dostrzegł modlącego się orka. Zatrzymał się i zapominając poprawić płaszcz zanurzył w uliczkę, garbiąc się nieco i cicho podchodząc do postaci. Niespodziewanie ork odwrócił się, a jego zszokowana twarz znalazła dokładnie na wprost czaszki Akroteastora. 
- PYTASZŻE MNIE SIĘ CZEGO PRAGNĘ? - Przerażenie, z jakim nieznajomy zwracał się do stwora bardzo mu pochlebiało. Przypominało mu o czasach, kiedy budził faktyczny lęk w sercach wielu ludzi. Morteo wyznawał również zasadę - że należy brać, jeśli ktoś ci coś oferuje. Nawet jeśli nie jesteś pewien, dlaczego. Liivei wyprostował się na pełną wysokość i przybrał pełną zadumy pozę. - MA OSOBA PRAGNIE, BYŚ WYPEŁNIAŁ ME POLECENIA DO MOMENTY, W KTÓRYM TWA WINA NIE ZOSTANIE ZMAZANA.
Blask w oczach Morteo rozjarzył się niebezpiecznie.
Uftak dużo podróżował po świecie i wiedział o nim zaskakująco wiele. Jedna jednak rzecz budziła w nim mieszane uczucia – Bogowie. Nie rozumiał ich. Plagi, wypadki, wszelakie tragedie – wszystko to było poza rozumem dzielnego orka. Mimo wszystko wiedział jedno – bogów należy słuchać, zwłaszcza jeśli przed chwilą zabiło się ich ulubieńca, a Oni pofatygowali się osobiście mu o tym przypomnieć. Co prawda ta dziwna postać nie przypominała nikogo z orkowego panteonu, zwłaszcza Grundy, patronki zwierząt, ale Uftak wolał nie ryzykować. Może jest to jakiś mało znany patron krów? Spojrzał jeszcze raz uważnie na groźnie wyglądające stworzenie, zwłaszcza na jego ostre kły oraz przerażający błysk w oczach, i stwierdził że nie ważne czego patron to jest, zdecydowanie bez dwóch zdań będzie się go  słuchał. 
- Tak jest! Twoje życzenia są dla mnie rozkazem! - mówiąc to skłonił się bardzo nisko, tak jak nauczył się udając członka prominentnego rodu szlacheckiego parę lat temu.
Po strachu który przed chwilą widniał jeszcze na jego twarzy nie było już ani śladu. Zastąpiła go stanowczość, determinacja, oraz ulga, że los ponownie postanowił oszczędzić jego tyłek. „Życie to jednak gra w karty” , pomyślał Uftak, i doszedł do wniosku że wykorzysta najlepiej jak może te karty, które rozdało mu życie. Mimo że karty te wyglądały jak same dwójki… 
- Swoją drogą, nazywam się Uftak. Jestem wędrownym magikiem! - w jego ręce pojawiła się znikąd równo rozłożona talia – wybierz jedną, zapamiętaj, i odłóż.
Stwór z zaciekawieniem wziął jedną z kart i obejrzał ją. Twarz dupka spoglądała na niego spod czarnego kapelusza. W rogu widniał symbol czarnego serca lub też ostrza włóczni, jak kto wolał. W pewien sposób Morteo rozbawiła ta konfiguracja. Wydawała się dość znajoma. Znad karty spojrzał na magika, przekrzywiając lekko łeb. Światła w jego oczach przygasły nieco. Dla prawdziwego maga magicy byli niczym podludzie, używali szlachetnych sztuk tajemnych jako zabawki, by bawić pospólstwo. Magia nie powinna być używana w celach tak niskich.
- MIANEM AKROTEASTOR MEAGLITE POEMIKA NOSTRUE TOTNEOMON LIIVEI ZWĄ MĄ OSOBĘ - powiedział z wyższością, odkładając kartę do talii. - DOMENĄ MĄ SĄ UMARLI ORAZ POTĘPIENI. JAKOŻ I TWOJA OSOBA, JESTŻEM W PODRÓŻY.
Stwór z zaciekawieniem patrzył na palce Uftaka. Może i sztuczki magiczne były czymś prymitywnym i nie wartym uwagi, jednak cóż, skoro ten mały magiczyna chciał mu coś pokazać? Równie dobrze mógł z przyjemnością obejrzeć te marne popisy. I nie było to żadną ujmą na honorze, szczególnie że skoro pozyskał jego lojalność powinien okazywać mu jakąś ciekawość.
Swoją drogę odległe myśli Akroteastora powędrowały w stronę rozważań o powodzie, z którego wynikła cała ta sytuacja. Nie było na to jednak logicznego wytłumaczenia. Być może później uzyska odpowiedź na to pytanie.
Gdy karta wróciła do rozłożonej talii, magik złożył zręcznie całość, przetasował, przerzucił z jednej ręki do drugiej, tak, że wyglądało to, jakby karty tworzyły między nimi most, a następnie schował do kieszeni. 
- Czy to ta karta? - spytał się, z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem na twarzy. 
Następne pare sekund można by opisać tylko i wyłącznie jako niezręczne - Uftak stał niewzruszony, z założonymi rękoma, patrząc się zuchwale w stronę swojego krowiego bóstwa. Morteo za to stał, uważnie obserwując otoczenie, szukając jakiegokolwiek śladu wskazującego na to, że sztuczka zakończyła się sukcesem. Przeszedł wzroliem od potarganego kapelusza z piórkiem, wieńczącego głowę orka, poprzez karmazynowy strój z biezliczonymi kieszeniami i skrytkami, aż do eleganckich butów z czarnej skóry, teraz już mocno ubłoconych i poplamionych. Jego uwagę zwróciła nagle mała tuba, która prawie niezauważalnie toczyła się, od buta w stronę Akroteastora.
BUM!  Mała tuba rozjarzyła się wszystkimi kolorami tęczy, jednocześnie wydając z siebie ogłuszający dźwięk. W ułamku sekundy nekromanta wytworzył potężne magiczne bariery, prawie niewidoczne dla niewprawnego obserwatora. W tym samym momencie dostrzegł jednak znajomy kształt... Kolorowe iskry wytworzone przez wybuch tworzyły teraz podobiznę dupka pik, patrzącego z tym samym zuchwałym uśmieszkiem, który można zobaczyć na twarzy orkowego iluzjonisty. Po paru kolejnych sekundach zniknął pozostawiając tylko osmaloną ziemię, i kłaniającego się Uftaka: 
- Tadaaam!
- NIE RÓB TAK WIĘCEJ - Spojrzenie nekromanty rozjarzyło się z dużą mocą. Gdy patrzył na wciąż kłaniającego się magika. Nigdy nie lubił niespodzianek, a szczególnie takich, które wybuchały mu w twarz. Poprawił płaszcz i zarzucił kaptur, po czym odwrócił się bokiem do orka. - MA OSOBA PRAGNIE NIGDY WIĘCEJ NIE BYĆ ZASKAKIWANA. A TERAZ, MAGICIEN, NIE ZWLEKAJMY DŁUŻEJ, ALBOWIEM PORA JUŻ NAJWYŻSZA ZBLIŻA SIĘ, BY UDAĆ SIĘ NA SPOCZYNEK. 
Akroteastor dyskretnie rozproszył okrywające go tarcze mając nadzieję, że ork ich nie zauważył, po czym odwrócił się zamaszyście i ruszył pustymi ulicami. Nie dał po sobie poznać, że obecność Uftaka za jego plecami sprawia mu dyskomfort. Nie lubił czuć na sobie czyjegoś oddechu. Z drugiej strony nie wypadało w tej sytuacji okazać niepewności. Nie gdy został uznany za coś wartego obawy. 
Szedł szybko, jego nienaturalnie długie nogi robiły masywne kroki, za którymi nawet ten rosły ork z trudem nadążał, nie przechodząc do truchtu. Mijali dzielnicę, za dzielnicom, aż na ich drodze nie wyrósł wyposażony w widły i pochodnie tłum. Widząc go Morteo szybko skręcił i zmienił kierunek marszu. Jego niezawodny instynkt maga mówił mu, że lepiej nie zbliżać się do ludzi, których znakiem charakterystycznym są widły i pochodnie. 
- TOŻ OSOBLIWE, ŻE LUDZIE W LEOATLE WYPRAWIAJĄ SIĘ NA POLOWANIE - powiedział w przestrzeń, starannie dobierając drogę, by zminimalizować szansę ponownego natknięcia się na wściekły tłum. - MA OSOBA ZWYKŁA CENIĆ TO PAŃSTWO ZA JEGO TOLERANCYJNOŚĆ I OTWARTE UMYSŁY. ACZKOLWIEK NIESZCZĘSNY JEST TEN, KOGO OBRALI ZA SWÓJ CEL.
Akroteastor wiedział, co mówi. Bardzo ciężko było mu zbiec z Leoatlańskiego więzienia, po wywołaniu zamieszania w jednej z mniejszych wiosek. Może i mieszkańcy byli tolerancyjni, jednak nie wielu toleruje hordy zombie, nacierające od pobliskiego cmentarza. 
Uftak nie mógł być szczęśliwszy gdy jego nowy mistrz dyskretnie ominął wkurzoną zbieraninę. Przyśpieszył tylko jeszcze bardziej kroku, by wielka sylwetka Akroteastora go zasłoniła. Miał jeszcze trochę planów dotyczących tego miasta, i nie chciał zbyt szybko go opuszczać. 
Po chwili marszo-truchtu zaczął samowolnie myśleć o nowej sztuczce. Nie, nie sztuczce, SPEKTAKLU! W każdym razie coś wielkiego i spektakularnego, czym oczaruje swojego posępnego boga. Orka martwiły tylko jego słowa, coś o tym że nie chce być zaskakiwany? Przecież to bez sensu. Nie da się zrobić dobrej sztuczki bez elementu zaskoczenia. Zresztą, filozofia Uftaka dotycząca tego tematu była dosyć prosta: "Są dwa typy ludzi – Ci którzy lubią magiczne sztuczki, i ci, którzy polubią je kiedy pokaże się im wystarczająco dobrą".  Po prostu musi uważać na niektóre elementy, Liivei najwyraźniej nie lubi wybuchów, sądząc po tym jak okropnie rozświetliły mu się wcześniej oczy. Brrr, zimny dreszcz wstrząsnął orkiem na samo wspomnienie tych przerażających ogników. Żeby do tego ponownie nie doszło musi się dowiedzieć o nim więcej… 
- Hmm, jestem ciekaw, czego bogiem dokładnie jesteś… Krów? Zwierząt hodowlanych? Chociaż te rogi wyglądają dosyć groźnie. Wiem! Może Bogiem tragicznie zmarłych krów. To by pasowało, niestety. Oczywiście to nie tak że wątpie czy coś, wręcz przeciwnie, chcę odpokutować swoje winy, przysięgam na swoją duszę! Po prostu będzie mi łatwiej układać modlitwy. - Mówiąc to, Uftak przyjął najbardziej świątobliwy i pokorny wyraz twarzy jak tylko mogła mu na to pozwolić jego orkowa, kanciata, i pełna blizn twarz.
Akroteastor spojrzał krzywo na towarzysza. Bóg krów? Zwierząt hodowlanych? Tragicznie zmarłych krów? Powoli zaczynał odczuwać, że sytuacja w której się znalazł wcale nie jest tak komfortowa, jak z początku myślał. Bóg tragicznie zmarłych krów mszczący się na orku... Najwyraźniej Uftakowi udało się ubić jedno z tych brudnych zwierząt, co zresztą nie brzmi wcale nietypowo. Ludzie ciągle to robią i nikt się na nich nie mści. Do jaźni Morteo wkradł się cień obawy. Wciąż jeszcze zbyt delikatny, by poderwać stwora do ucieczki, jednak dość wyraźny, by zmusić go do przemyślenia całej sytuacji jeszcze raz. Musiał być bardzo ostrożny. Teraz, gdy podał się za bóstwo i zdobył tymczasową lojalność tego magika nie zamierzał zbyt szybko rezygnować z tego przywileju. Nie chciał również by ten za cel postawił sobie zemstę na nim za to oszustwo.
- MA OSOBA JEST PATRONEM ŚMIERCI NIESPRAWIEDLIWEJ - powiedział ostrożnie, z twarzy orka próbując wywnioskować, czy jego odpowiedź nie wzbudził żadnych podejrzeń. - FORMA MA, JAKOŻ I MOJE ROGI, WYMYSŁEM SĄ WIERNEGO MNIE LUDU. - Co w gruncie rzeczy było prawdą.  Cóż, być może nie całą prawdą, jednak wciąż prawdą. - ŚMIEM PRZYPUSZCZAĆ, ŻE BUDZĄCA GROZĘ FORMA NALEŻYCIE W ICH MNIEMANIU ODDAWAŁA MOJĄ NATURĘ. TAKO TWOJĄ NATURĘ ODDAJE TWÓJ STRÓJ. ŚMIERTELNICY NAJWYRAŹNIEJ CZERPIĄ PRZYJEMNOŚĆ Z WIZUALIZOWANIA ESENCJI BYTU.
  Morteo rozejrzał się nieufnie, gdy mijali skrzyżowanie z ulicą prowadzącą do dzielnicy czerwonej latarni, po czym skręcił w nią, obierając kierunek przeciwny do wiadomych przybytków i wracając na najprostszą trasę, prowadzącą ku "Wesołemu Krówsku". Nagle ta nazwa wydała mu się bardzo ironiczna. Prowadzi krowobójcę do przybytku poświęconego krowie, będąc uważany za krowie bóstwo. 
Każdy doświadczony awanturnik, najemnik, mag lub złodziej, słowem każdy, kto nie raz otarł się o śmierć, zdążył wyrobić sobie tą niezwykłą umiejętność: Instynkt przetrwania. Pozwala on zobaczyć miniaturowe odbarwienie wina, w którym ktoś przed chwilą umieścił jad mantikory. Sprawia on, że bełt z kuszy wycelowany idealnie w serce chybia, mimo iż przed chwilą szło się spokojnie ulicą i rozmawiało z przyjaciółmi. W następnej sekundzie ciało samo wykonuje szalony unik, pozostawiając niedoszłego zamachowca zaskoczonego i skołowanego. Czasem jednak, instynkt nie działa w sytuacjach najbardziej trywialnych. Na przykład gdy zmierza się do gospody "Wesołe Krówsko".
Uftak szedł więc spokojnie za Morteo, myśląc o ciepłym łożu i planach na kolejny dzień. Był już zmęczony i odrętwiały, po paru dniach picia i imprezowania, a także po dzisiejszej niespodziewanej akcji. Oczy powoli mu się już zamykały, gdy nagle obudził go nieco fakt iż weszli do ciepłego pomieszczenia. 
- Ahh, mówiłeś coś o odpoczynku, prawda? - powiedział magik, przeciągając się i powoli otwierając oczy i rozglądając się po dookoła.
Skamieniał. Na jaja Croma! Miał właśnie przed oczami wnętrze "Wesołego Krówska", a w nim:  lamentujący miejscowi w czarnych, żałobnych płaszczach, przynajmniej dwa oddziały straży miejskiej spisującej zeznania, oraz grupka elfickich poszukiwaczy przygód, właśnie przysięgających na swój honor, iż znajdą i zgładzą winowajcę tego niespotykanego okrucieństwa. Wszystko nagle zamilkło. Cisza jak makiem zasiał. Można było usłyszeć tylko szuranie odsuwanych powoli krzeseł i zgrzyt dobywanej stali. Niedobrze…
Akroteastor spojrzał na zbiorowisko. Spojrzał na Uftaka. Ponownie spojrzał na zbiorowisko. Elementy układanki w jego głowie wskoczyły na właściwe miejsce. Choć wolałby, by pozostały rozsypane. Morteo poprawił kaptur i dyskretnie wyszeptał do towarzysza:
- TYLKO SPOKOJNIE, NIE RÓB GWALTOWNYCH RUCHÓW. WYCOFUJEMY SIĘ. - Mówiąc to zrobił niewielki krok do tyłu. I wtedy rozpętało się piekło. Szczęknął metal. Rozległy się krzyki ciżby.
- Stać w imieniu prawa!
- Poddajcie się mordercy krowy!
- Nie wyjdziecie stąd żywi!
- Ała, moja stopa!
- Zajebię was skurwiele!
- Dorwiemy was!
- Precz ze zbrodniczym reżimem!
  Nie było czasu na ostrożność. Liivei chwycił magika za ramię i wyciągnął z gospody, by wpaść prosto na widły i pochodnie pochodu, który mijali już wcześniej.
- To on! - krzyknął jakiś dzieciak, stojący na czele zgromadzenia.
- SFGSURRT - warknął Morteo, robiąc zamaszysty gest dłonią w powietrzu. Jego szata zafalowała, gdy w nagłym wybuchu energii wokół zgromadzonych pojawiła się gęsta, biała mgła, której nie rozpraszało nawet światło pochodni. Tymczasem Akroteastor wciągnął swego sługę do portalu i wypuścił dopiero, gdy byli na jego drugim końcu. Dookoła nie było ani śladu żywej duszy. Stali na plaży, a za nimi widać było otwory jaskiń, przez lata rzeźbionych przez działalność morza. Stwór poczuł, jak robi mu sią słabo. Usiadł ciężko na sypkim piasku, a płomienie w jego oczach przygasły. Potrzebował odpoczynku. Wiedział o tym. Jeśli zużyje choć trochę więcej many jego chowańce dowiedzą się o tym i przybędą rozerwać go na kawałki. Nie spodziewał się jednak takich kłopotów zaraz po tym, jak udało mu się wykaraskać z poprzednich. Spojrzał słabo na magika.
Spojrzenie magika było za to pełne ekscytacji i adrenaliny. Cuda działy się na jego oczach: mgła ratująca go przed mścicielami, podróż tajemniczym portalem – przejściem do dalekiej krainy, słowem, ratunek z niezwykle ciężkiej sytuacji, można by powiedzieć że bez wyjścia. Uftak w tym momencie wznosił się na kolejne wyżyny wiary. Siły wyższe wybrały go by odpokutował swoje winy, ale także opiekują się nim i ratują. Czyż to nie wspaniałe?! 
- To było niesamowite! A  już myślałem że przyprowadziłeś mnie tam żeby wydać mnie oprawcom... Od dzisiaj mam zamiar modlić się codziennie! I już nigdy nie zjem mięsa żadnej krowy! Więcej, jak tylko jakąś zobaczę, to od razu się jej pokłonie i ją nakarmię.
Podekscytowany magik był w tym momencie zbyt zachwycony by zauważyć ponure i zmęczone spojrzenie Morteo. Kontynuował więc swoją tyradę wykrzykując kolejne obietnice i pytając się o różne szczegóły życia religijnego, którego chciał się stać członkiem: 
- Macie jakąś świątynie w Leoatle? Jakie jest moje następne zadanie? Co w ogóle lubią krowy? - Każde zdanie wypowiadał szybciej od poprzedniego, nie zostawiając nawet miejsca na odpowiedź. Sytuacja ta trwała dobrą chwilę, aż w końcu dostrzegł spojrzenie swojego wybawcy. Zaczęło świtać mu w głowie pytanie: czy to tylko zmęczenie? Gniew ?! Niemożliwe … ale czy na pewno?
Czy to jest…?
- WIEM, ŻE ZOBOWIĄZAŁEŚ SIĘ WYPEŁNIAĆ MOJE POLECENIA - stanowczym, donośnym głosem przerwał potok słów z ust Uftaka. - JEDNAKOŻ MA OSOBA NIE BĘDZIE OD CIEBIE WYMAGAŁA, BYŚ UCZYNIŁ TO O CO ZA CHWILĘ POPROSZĘ. INNYMI SŁOWY ZEZWALAM CI NA ODMOWĘ. - Morteo zamilkł na chwilę. Nie specjalnie podobało mu się, że miał to uczynić istocie żyjącej. Przypominało mu to o dawnych czasach, gdy zachowywał się jak zwierzę. To nie były miłe wspomnienia. - MA OSOBA PRAGNIE, BYŚ UŻYCZYŁ MI SWOJEJ TOROMI... ENERGII ŻYCIOWEJ. JEŚLI SIĘ ZGODZISZ BĘDZIE TO PRZYPIECZĘTOWANIEM PAKTU MIĘDZY NASZĄ DWÓJKĄ ORAZ POTRAKTUJĘ TO JAKO CZĘŚĆ ZAPŁATY - za coś, co nie zostało uczynione mnie, ani nawet nikomu mi znanemu, jednak najwyraźniej dobrze ci z tym, że masz jak oczyścić się z tego grzechu... - ZA MORDERSTWO MEJ PODOPIECZNEJ. JEŚLI ZAŚ SIĘ NIE ZGODZISZ, BĘDZIESZ MUSIAŁ MNIE WSPOMÓC SWOIM RAMIENIEM. RUSZYMY W DALSZĄ DROGĘ. W TYM MIEŚCIE JUŻ I TAK ZAŁATWIŁEM WSZYSTKIE INTERESUJĄCE MNIE KWESTIE. NIEZALEŻNIE OD WSZYSTKIEGO NASZYM AKTUALNYM CELEM JEST CELLAN, BĘDZIESZ WIĘC MUSIAŁ ZDOBYĆ DLA NAS ŁÓDŹ.
Akroteastor uważnie obserwował twarz orka zastanawiając się, jaka będzie jego decyzja. Nie wyjawił mu co prawda wszystkich konsekwencji jego postanowienia, jednak już sama nazwa "siła życiowa" powinna mu dać do myślenia, nieprawdaż? 
Ork drgnął. 
- Ja... - wyglądało jakby się zawahał, ale było to tylko chwilowe. - Zaszczytem dla mnie będzie spłacenie siłami mojego życia i wiary moich niecnych występków. Zgadzam się, zgadzam na twoją prośbę. Co mam zrobić? Klęknąć? Modlić się? Wyśpiewywać hymny pochwalne?
- TAK. - Po krótkim namyśle odparł morteo. -     KLĘKNIJ, UNIEŚ DO GÓRY GŁOWĘ I DŁONIE NA SWOJEJ SZYI UŁÓŻ, AŻEBY ODGIĄĆ JE NASTĘPNIE, UNOSZĄC PODBRÓDEK KU NIEBU. NADGARSTKI TRZYMAJ PROSTO. ZAMKNIJ OCZY I MÓDL SIĘ, ŚMIERTELNIKU. 
Pozycja, jaką przyjął ork była absurdalna. Większość religii miała jakąś absurdalną pozę, którą przyjmowali wierni podczas zwracania się do bogów. Akroteastor lubiał, jak jego wyznawcy odczuwali niewygodę i poświęcali swój komfort, gdy do niego mówili. Taka modlitwa miała większą wartość, niż komfortowe klęczenie z czołem przy ziemi, którego wymagał Erevis. Morteo wyciągnął dłoń, zakończoną długimi pazurami i przyłożył szpon do jabłka adama Uftaka. Po jego ręce pomknęły ciernie, chwytając szyję orka i zaciskając się na niej. Ten otworzył oczy z zaskoczeniem i opuścił ręce, zaciskając je na kłujących pnączach i próbując je oderwać. Te jednak tylko mocniej sie zaciskały, coraz boleśniej raniąc szyję tamtego.
A Liivei czerpał. Czuł, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele, jak zmęczenie odpływa, zastępowane adrenaliną i ekscytacją. Chciał więcej, coraz więcej... 
Rozluźnił ciernie i cofnął dłoń. Uftak upadł przed nim na twarz, charcząc i dysząc. Jego szyja, twarz i dłonie były zakrwawione, a mięśnie wydawały dziwnie wiotkie.
- DAWNOM TEGO NIE CZYNIŁ - powiedział cicho i zreflektował się patrząc na orka. - DOBRZE SIĘ SPISAŁEŚ, MÓJ SŁUGO. - Położył dłoń na jego czole i wyszeptał ciche zaklęcie lecznicze. Rany po cierniach szybko zaczęły się zasklepiać, pozostawiając po sobie jedynie ślady krwi na skórze. - WSTAŃ. NIE MAMY CZASU, BY ZWLEKAĆ. - Uniósł orka do pozycji stojącej. Jego druga lewa ręka zdjęła mu chustę z szyi i zaczęła nią wycierać gardło Uftaka, by po chwili drugą prawą ręką przechwycić jego lewą i przenieść do szmaty. - POZBĄDŹ SIĘ POZOSTAŁOŚCI PO RYTUALE. MAMY WIELE DO ZROBIENIA. 
Wciąż oszołomiony Uftak jął wycierać gardło z posoki, a wkrótce szmata ujawniła cienki cierniowy tatuaż, oplatający jego szyję w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą oplecione były wiązki Akroteastora.

KONIEC WĄTKU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz