Ziewnąłem szeroko, czując jak oczy lekko szklą mi się pod powiekami, a szczęka niemal nie wypada z zawiasów. Nie przejąłem się tym jednak, a moja ręka nawet nie drgnęła, by uprzejmie zasłonić usta. Jestem u siebie, prawda? No, a przynajmniej od kilku dni wynajmuję tę niewielką klitkę na piętrze tawerny i płacę za nią uczciwie, nawet jeśli nie jest tego warta. Możemy, więc uznać, że tymczasowo jest moja, prawda? No właśnie. Nawet jeśli ktoś, by tutaj wlazł to śmiało, proszę, niech sobie patrzy do woli. Nie sądzę, by mnie to ruszyło bo w tej właśnie chwili nie miałam ochoty na nic. To był właśnie jeden z tych dni, gdy człowiekowi nic się nie chce, a za największe osiągnięcie uważa zmuszenie swojego ciała do wstania i skorzystania z toalety. Czy też przekąszenia czegoś. Taak, jedzenie to ważna sprawa i nie można o niej zapominać! Jeśli zaś o to chodzi to wypadałoby chyba w końcu zejść na dół i coś zamówić. "To może jednak jeszcze chwilkę poczekać" - pomyślałem, przewracając się na drugi bok.
Nie minęło jednak wiele czasu, a w końcu dałem za wygraną i opuściłem swoje posłanie, mamrocząc, że o tym, że cały świat się na mnie uwziął. Słońce, w żaden sposób nie rozumiejąc moich potrzeb, ani nastroju, wstawało dzisiaj idealnie po stronie mojego okna i nieustannie raziło moje oczy swoim blaskiem. Mógłbym przysiąc, że jeszcze wczoraj wstawało z drugiej strony! Poza tym do karczmy akurat przybywała, sądząc po nieznośnych okrzykach, gromada krasnoludów, a sąsiad, z pokoju obok, miał wyjątkowo wesoły i ochoczy dzień. Zresztą... nie tylko on jak można było się domyślić po dźwiękach, których nie zdołały zagłuszyć słabe ściany tawerny.
- Następnym razem trzeba będzie wynająć całą karczmę, a nie tylko jeden pokój. - burknąłem, widząc doskonale, że mnie na to nie stać.
Cóż, nawet jeśli istniałaby szansa, że znajdę coś takiego w jakimś najbardziej obskurnym i niezbadanym zaułku to musiałbym pewnie wymordować jeszcze pół okolicy, czyli najczęstszych bywalców tego przytułku, a najlepiej zabarykadować wszystkie drzwi i okna, by załatwić sobie chociaż chwilę spokoju. Która zresztą nie trwałaby długo bo na jak długo można pozbawić mieszkańców dostępu do alkoholu i doskonałego źródła informacji jakim była karczma? W końcu przyszliby po swoje. Można, by było nawet powiedzieć, że taki jest właśnie urok miast, urok tawern, ale dla mnie to wszystko przestaje być urokliwe w momencie jak towarzyszy Ci nieustannie przez kilkadziesiąt dni. A już szczególnie, gdy towarzyszy Ci w szczególnie złe dni. Jak, na przykład, ten.
- Tsaa... Następnym razem mógłbym też pomieszkać chwilę na wsi skoro już o tym mowa. - dodałem kolejny punkt do mojej listy życzeń, które nigdy nie zostaną spełnione. - Albo od razu wybuduję sobie drewniany domek w środku lasu i ogrodzę go palisadą. O! Każdy tak przecież robi! - parsknąłem.
Pozwolę sobie jednak pominąć resztę moich, jakże optymistycznych, rozmów z samym sobą oraz całą procedurę przebierania się, która przez moje lenistwo trwała kilka dłuższych chwil, i przejdę od razu do śniadania. Tak więc, ze względu na mój nastrój, postanowiłem nie naprzykrzać się szczególnie społeczeństwu swoją obecnością i grzecznie usadowiłem się w najdalszym kącie izby skąd tylko od czasu do czasu rzucałem złowrogie spojrzenia. Oczywiście działo się tak jedynie, gdy ktoś się zanadto zbliżył! No, może nie tylko. Do mnie się po prostu nie podchodzi w złym humorze, a przynajmniej zachowajmy tego pozory. I choć irytowały mnie z początku te hałasy i wrzaski to trudno było się czasem nie uśmiechnąć na widok tego co się tutaj wyprawiało. Jak to czasem bywa, zabłąkał się tu jakiś kapłan z zamiarem uczynienia świata lepszym i bąkał co jakiś czas mądre i religijne przemowy. Cóż, trza jednak przyznać, że takie miejsca jak to rządzą się swoimi prawami i nie ma tu miejsca dla takich osób. Nie dziw, więc, że szybko się nim zajęto. Kilku chętnych, naturalnie dbających tylko i wyłącznie o atmosferę karczmy, ludzi zgromadziło się już koło mnicha, zagajając rozmowę i podsuwając mu co i rusz inny kufel, pełny po brzegi. Nie trwało więc długo, bo już po kilku piwach, mnich porzucił swoje mądrości na rzecz herezji, a sam bliski był założenia nowej religii. Nie mógł się jednak zdecydować czy też powinien czcić kamienie, które w końcu były silne, niezależne i istniały od wieków, czy też niebo, które podobnie jak poprzednik - musiało istnieć już dłuższy czas.
- Ja Ci mówię, Veinty... - rozległo się donośne beknięcie. - Niebo było przed ziemią! W końcu co niby miałoby być wcześniej? Bez nieba? I powietrza? No właśnie, powietrza! Czym byśmy mieli oddychać? Jak niby to, by miało działać? Przecież wtedy byłaby taka ciemność, że własnych czterech liter byś nie widział, a co dopiero swojego kamienia! - emocjonował się, mocno już podchmielony, kompan kapłana.
- Nie, nie, nie, nie słuchaj go, mój kochany! - tym razem zaoponował drugi towarzysz, sądząc po wzroście i wyglądzie - z domieszką krwi elfiej, obejmując go ramieniem. - Veinty, na czym postawiłbyś niebo jakbyś nie miał ziemi? No na czym? Przecież ono nie ma skrzydeł i nie potrafi samo z siebie latać!
- A chmury jakoś unoszą się w powietrzu, a przecież nie postawiłeś ich na niebie!
- Przecież każdy dekiel wie, że chmury podnoszą powietrzne smoki! Skąd Tyś się urwał?
No, tak też wyglądały ich ambitne dyskusje, a o dziwo wyglądało, że nigdy się nie skończą jako, że popleczników obu stron wciąż przybywało i przybywało. Jednak z każdym wypitym kuflem głowy kolejno opadały na stół, a ich właściciele usypiali. Ci jednak, którzy jeszcze trzymali się na nogach, gotowi byli bić się za swoje poglądy i bronić ich własną piersią co też wkrótce zniechęciło towarzystwo do ciągnięcia tej rozmowy, a wszyscy zgrabnie, czy też mniej zgrabnie, zmienili temat.
Wtedy też nieco przycichło przy stołach, a moją uwagę przykuły ów nieszczęsne krasnoludy, które wcześniej nie dawały mi spać, gdy jeden z ich chłopaków, a właściwie patrząc na jego budowę ciała to chłop, który gotów był ściąć swoją brodę jeśli przegra z kimś pojedynek! Cóż, trza przyznać, że nawet mimo młodego wieku to imponował zarówno wzrostem jak i mięśniami, a taką brodą mógłby poszczycić się niejeden jego pobratymiec. Dlatego też szybko znalazło się kilku chętnych, którzy za cel postawili sobie uczynienie z tej brody trofeum. Mimo złowieszczeń karczmarza kilka takowych pojedynków się odbyło, a wkrótce też okazało się, że młodziak nie jest tak silny za jakiego się uważał.
- Czas zobaczyć jak wyglądają krasnoludy bez brody, panowie, podajcie mi brzytwę! - huknął zwycięzca i mimo protestów sprawnie ogolił podbródek przeciwnika sztyletem, puszczając go dopiero po skończeniu swojego dzieła.
Przeczuwając jednak katastrofę zawczasu zapłaciłem za posiłek i pozbierałem swoje manatki, opuszczając budynek idealnie w momencie, gdy wybuchła bijatyka. No cóż, może i humorek mi się poprawił, ale nie na tyle, by na to patrzeć, a tym bardziej - wplątać się w to jakoś. Ja spokojny chłopak, grzeczniutki, nie będę się mieszał. Niech się bawią.
Mimo chodem skierowałem swój krok w stronę lasu, z czego zdałem sobie sprawę dopiero jak wyszedłem z miasta. Jednak... jakby się nad tym zastanowić to całkiem mi ten pomysł odpowiadał, a mój mózg chętnie odpocznie. W końcu chyba właśnie to próbował mi przekazać.
Dlatego też, nie bacząc zbytnio na hałas, który standardowo w lesie czyniłem, szedłem spokojnie przed siebie, relaksując się przy przyjemnej temperaturze i łagodnym wietrze. Zieleń była teraz wszystkim czego potrzebowałem. Bez zbędnego gwaru, bez obelg, bez żadnych problemów, które tylko czyhają, by uprzykrzyć Ci życie. Taka moment wyciągnięty z życia.
Okazało się jednak, że nie tylko ja lubię na chwilę zapuścić się w gąszcz. Po pół godzinnym marszu najpierw mignął mi zza drzew jakiś inny kolor, a wkrótce moje obawy co do innego spacerowicza potwierdziły się, gdy dotarł do mnie miły, spokojny głos z nutą niepewności w sobie.
- Maki? - spytała wcześniej dostrzeżona przeze mnie plama odmiennego koloru.
- Pudło. - odpowiedziałem spokojnie i rozsunąłem ostatnie chaszcze, które oddzielały mnie od, sądząc po głosie, kobiety.
W tym momencie ukazał mi się dość niecodzienny widok. Na środku polany stała drobna osóbka, właściwie prawie dziecko, z leżącym nieopodal rysiem, również nie wyglądającym jak pospolite zwierzaki, kryjące się w lasach. Co tu jednak robi taka młoda persona? W końcu nie raz, nie dwa słyszało się opowieści o coraz to dziwniejszych potworach, które wychodzą w te okolice na żer.
- Ranny ptaszek? - zagaiła ponownie osóbka, a ja zdałem sobie sprawę jak bardzo się myliłem, przeklinając w duszy moją nieuwagę.
Nie był to nikt młody. Ostrożne spojrzenie i ręka, która powoli podążała w dobrze znane sobie miejsce wyraźnie mówiły, że panienka zna się na życiu i nawet jak wygląda niepozornie to nie jest wcale taka zagubiona. Czułem jak moje mięśnie spięły się na krótką chwilę, bacząc czy nie jest to przypadkiem pułapka, a zaraz potem znów wróciły na swoje naturalne pozycje. Poczułem się głupio. Nikt normalny nie nastawia na człowieka pułapki w środku lasu, nie wiedząc nawet, że ów osóbka się tutaj uda. Prędzej martwiłbym się o swoją sytuację na miejscu tej dziewczyny.
- Nie ma się czego bać, naprawdę. Nie przyszedłem tutaj szukać draki, sam raczej od nich uciekam. - uśmiechnąłem się przyjaźnie do niej, domyślając się, że pod jej odzieniem skrywa się sztylet czy nóż. - Co zaś do rannych ptaszków to... - umilkłem na chwilę, spoglądając na słońce.
Nie sądziłem, że jest tak wcześnie. Zazwyczaj bywalcy tawern rozpoczynają swoje balangi o późniejszej porze, więc zakładałem, że teraz mogłoby, by być coś koło południa, a tu dziwnym trafem mamy wczesny ranek. Chyba muszę poważnie porozmawiać z tymi krasnoludami. W takim razie to nie dziwne, że nie chciało mi się rano zwlec z łóżka.
- Cóż... - odezwałem się po chwili, spoglądając znów wesoło na dziewczynę. - Raczej tak wcześnie nie wstaję, ale okazało się, że moi kompani mają chyba jakieś problemy z zegarkiem i siłą rzeczy też musiałem wstać. - pokręciłem głową, znów się uśmiechając. - Jednak, jak już tu jesteśmy, to co Cię tu sprowadziło? To nie jest tak, że młode dziewczyny nie powinny same chodzić po lesie?
< Maddiś? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz