niedziela, 18 listopada 2018
Od Akroteastora do Kiirana
Tego poranka Akroteastor obudził się z uczuciem, że coś się spierniczy. I owszem, wiele rzeczy tego dnia poszło nie tak, jak to sobie zaplanował, jednak ta była najgorsza z nich wszystkich. Już prawie opuścił miasto. Nikt go nie zatrzymywał, bo przecież wszyscy w panice starali się z niego uciec, jednak już na samych obrzeżach, gdy już niemal problem zniknął mu z oczu musiał się pojawić on. Liivei stał, lustrując wzrokiem przystojnego młodzieńca, okolonego mroczną aurą, którego postawa i słownictwo przywiodło stworowi na myśl bardzo kłopotliwy typ człowieka. Taki, który nie daje się tak łatwo spławić kilkoma półsłówkami. Mimo to Akroteastor zadecydował spróbować.
- NIEBYŁŻEM I DEFINITYWNIE NIE JEST MOIM PRAGNIENIEM WIDZENIE TEGO, CO SPOWODOWAŁO TENŻ RUMOR – powiedział, naciągając mocniej kaptur na czaszkę i próbując wyminąć młodzieńca, który jednak zastąpił mu drogę.
- Za przeproszeniem waszej ekscelencji, jednak jeśli jest to magiczna bestia zapewne masz lepsze kwalifikacje do pokonania jej ode mnie. Proszę pójść ze mną i przekonać się, co to za stwór. – Przystojna twarz chłopaka coraz bardziej nie podobała się Liiveiowi.
- MOJA OSOBA NIE POSIADA CZASU, NA TAKIE JOELTE – machnął lekceważąco ręką, jednocześnie czując, że jeśli nie oddali się z tego miejsca natychmiast to wszelkie opory staną się daremne, bo nie będzie w stanie dalej wmawiać nieznajomemu, że nie ma z tym nic wspólnego. – PROSZĘ USTĄPIĆ, PRAGNĘ PRZEJŚĆ.
Młodzieniec pokręcił głową. Od strony miasta, niespodziewanie blisko rozległ się kolejny ryk i Akroteastor odwrócił nieco głowę w tamtym kierunku, co sprawiło nieznaczny ruch kaptura i odsłonięcie rogów.
- Natychmiast – powiedział z naciskiem, wyjmując jedną z rąk spod szaty.
W tym momencie ziemia zaczęła drżeć, przewracając obu nie spodziewających się tego rozmówców i spory kawał muru z hukiem wylądował w fosie. Liivei gwałtownie poderwał się na nogi o odwrócił w kierunku wyłomu, prze który doskonale widać było olbrzymią postać o masywnych nogach jaszczura, zakończonych ostrymi szponami oraz jakby przesadnie umięśnionych, tygrysich łapach, których paski jednak układały się w znacznie bardziej złożony wzór, niż na ciele tego króla jungli. Jego głowa również ewidentnie była tygrysia, jeśli nie liczyć trzech par masywnych rogów ją okalających oraz faktu, że zamiast pary oczu posiadała ich aż troje. I teraz one wszystkie wpatrzone były w Akroteastora.
- TYY! – zaryczał demon, opadając na cztery łapy i powoli zbliżając się tym charakterystycznym chodem kota, zbliżającego się do sparaliżowanej strachem myszy.
Morteo cofnął się, niemal przewracając ponownie i tamtego młodzieńca, któremu również udało się już podnieść z gruntu. Przelotnie spojrzał na niego zauważając, że ten zdążył już dobyć krótki sztylet z pochwy, umieszczonej przy pasie.
- TY NĘDZNIKU! POKRAKO! – Słowa tygrysa przeradzały się w coraz cichszy i groźniejszy warkot.
- Ale paskudztwo – skomentował przystojniak, stając pomiędzy Akroteastorem a demonem. – Wasza eks-lencja jest pewien, że nie wie, o co chodzi?
- NAJWYRAŹNIEJ TENŻE POTWÓR MA DO CIEBIE JAKIŚ ROMANS – oznajmił Liivei, który zdążył już zrobić kolejny krok do tyłu, wydobyć z woreczka przy pasku trochę kulek dymnych i zacząć rozgrzewać je w palcach. – KIMŻ BYM BYŁ, GDYBYM WTRĄCIŁ SIĘ W PRYWATNE PORACHUNKI GENTELMANÓW?
- Co? – chłopak rzucił spojrzenie w stronę maga akurat by ujrzeć chmurę dymu.
W tym samym momencie demon zaszarżował w jego kierunku.
<Kii?>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz