Nagle zobaczyłam błysk, a w nim znaną mi dobrze twarz Jastrzębia. Walczyła z kimś, ale nosiła na sobie ciężkie łańcuchy. Wydawało mi się, że jej policzki okalają krwawe łzy, a ciało słabnie. Próbowałam podejść, wyrwać się z uścisku. Nie byłam w stanie się poruszyć. Co się dzieje?
Gwałtownie otworzyłam oczy i z trudnością łapałam powietrze. Próbowałam się unieść, ale ból skutecznie mi to uniemożliwił. Z moich ust wydobył się żałosny syk, a dłonie złapały za podbrzusze.
Wyczułam tam jakiś materiał i od razu na to zerknęłam.
Dopiero wtedy przypomniałam sobie co ja tu robię i co się właściwie stało. Spojrzałam na ciemniejące niebo i zacisnęłam zęby. Czułam się mokra od potu i niesamowicie zmęczona. Klatka piersiowa szybko opadała i wstawała z trudem łapiąc każdy oddech.
- Jak się czujesz? – obok pojawiła się towarzyszka.
Ogarnęła mnie fala wstydu, przez którą nie mogłam spojrzeć na dziewczynę. Powinnam temu jakoś zapobiec.
- Kiepsko, ale do przeżycia. – wymamrotałam. – Bardzo spieprzyłam sprawę? Ile mnie ominęło?
Na ułamek sekundy pozwoliłam, aby nasze spojrzenia się spotkały i od razu tego pożałowałam.
W jej ślepiach dostrzegłam gniew i rozczarowanie.
Z jakiegoś powodu bałam się, że się na mnie zawiodła. Było mi z tego powodu głupio. Dlaczego?
- Spałaś dwa dni. Bliźniaki uciekły. – jej głos nie zdradzał żadnych emocji. – Najlepiej będzie jeżeli jeszcze poleżysz. Rana wygląda brzydko.
Pokiwałam potwierdzająco głową i zamknęłam oczy. Zastanawiało mnie gdzie są i co to dla nas oznacza. Musieli wiedzieć o naszych poszukiwaniach i zastawić pułapkę.
W takich momentach żałowałam, że nie posiadam jakiś cudownych mocy. Wydawało mi się, że tak byłoby łatwiej.
No i nie musiałam pchać się w tą podróż. Przysporzyło mi to jedynie problemów. Z drugiej strony będę mogła spotkać się z braciszkiem. Ciekawe jak mu się wiedzie.
Droga była wyboista i co chwilę kołysało nami na boki. Nie dałam rady usnąć, a ból z każdym takim wybrykiem narastał. Kiedy zdjęłam opatrunek ujrzałam głęboką ranę. Była jednak na tyle płytka, aby nie przebić narządów.
- Jesteśmy. – pierwszy raz odezwał się Mer, który powoził.
Podniosłam się na tyle ile dałam radę i rozglądnęłam. Wjechaliśmy do biednego miasta, które wyglądało tragicznie. Smród drażnił nos, a ludzie wydawali się dziwnie podejrzliwi. Oglądali nas i szeptali między sobą. Zauważyłam, że byli tutaj praktycznie starzy i niedołężni.
Stanęliśmy dopiero przez stajnią i małą karczmą obok. Wyszła do nas grubsza i starsza kobieta z połowicznie siwymi włosami. Przez moment wydała mi się dziwnie znajoma.
- Potrzebujemy koni. – Jastrząb zabrał głos i krzywo na mnie spoglądnął. – Zatrzymamy się tu na chwilę.
Miałam zaprotestować i zapewnić, że dam radę jechać sama, ale jej wzrok pewnie mnie zatrzymał. Westchnęłam i przeklęłam przez zęby.
Do pokoju wniósł mnie Zbroja, który był zimny, a moje poszukiwania jego oczu się nie powiodły. Znaleźliśmy się teraz w jednym pokoju. Nawet dziewczyna wyglądała na zmęczoną, co wcale nie było czymś nienormalnym.
- Dziękuję. – powiedziałam, kiedy zostałyśmy same. – Czuję się już dobrze, więc jutro nadgonimy.
Kiedy nasze spojrzenia się ze sobą zetknęły, nieco się speszyłam. W przeciwieństwie do mnie jej kąciki ust lekko się uniosły i jedynie pokiwała delikatnie głową. W tym momencie dostrzegłam, że jest naprawdę piękną kobietą. No i chyba nie była już zła.
- Ciekawą masz tą moc. Wyglądało to bardzo ciekawie. – poprawiłam poduszkę, uważając na wciąż obolałe ciało.
- Być może. Wszystko ma swoje plusy i minusy.
Dziewczyna również się rozluźniła i przymknęła ślepia. Wyraźnie nad czymś myślała, więc postanowiłam więcej nie przeszkadzać. Kiedy ułożyłam się do spania, na nowo zawitał w mojej głowie obraz Jastrzębia skutego w ciężkie łańcuchy.
Obudził mnie świt. Ptak jeszcze spał, a Mer jak zwykle gdzieś znikł. Przez chwilę dziewczyna ciężko oddychała i nerwowo poruszała rękami, aby nagle otworzyć oczy. Patrzyła w sufit i próbowała zaczerpnąć powietrza, co za krótką chwilę jej się udało.
Nie zauważyła mojego tępego wpatrywania się w tą scenkę, więc udawałam, że wciąż śpię. Dopiero kiedy usłyszałam jak wstaje w z łoża, zrobiłam to samo. Robiłam to powoli i ostrożnie, zważając na zwiększony ból.
- Jak się spało? – spróbowałam zagadać.
- Mogło być lepiej. – wzruszyła ramionami, poprawiając włosy. – Jednakże nie ma na co narzekać.
Kłamała, dobrze to wiedziałam. Ale gdyby nie obraz z wcześniej, wcale bym tego nie widziała. Jej ukrywanie uczuć było niesamowite i przerażające.
- Złapmy ich jak najszybciej i skończmy tę zabawę. – uśmiechnęłam się niepewnie.
Podeszłam do okna i oparłam dłonie o niemal rozpadający się drewniany parapet. Widok z okna nie zachwycał. Ukazywał bowiem jedynie dachy starych domów.
Po krótkiej wymianie zdań udałam się do łazienki, gdzie założyłam nowy opatrunek. Rana wyglądała jeszcze gorzej niż wieczorem i zaczęłam się poważnie martwić. Jednak nie miałam czasu bardziej się nią zająć. Bliźniaki wciąż miały artefakt.
Kiedy przyszedł czas zapłaty okazało się, że karczma jest pusta. Nigdzie nie było dosłownie żywej duszy. Zaraz potem okazało się, że całe miasto po prostu opustoszało.
Niektóre domy pozostawały otwarte i ukazywały przedmioty, które normalnie powinny zostać zabrane. Wyglądało to tak, jakby mieszkańcy nagle uciekli. Tyle, że w nocy nic specjalnego się nie działo. A właściwie była to zwyczajna noc.
- Nie podoba mi się to. Możemy już stąd jechać? – zapytałam, kiedy udało mi się wdrapać na konia.
Był wysoki, więc w tym momencie usadowienie się na nim było niezwykle ciężkie. Każdy krok konia powodował silniejszy ból. Z czasem udało mi się przyzwyczaić i ciało po prostu go ignorowało.
Podróż musiała odbywać się galopem, a tylko w razie konieczności zwalnialiśmy tempo. Moja kara klacz wyglądała na zmęczoną i było mi jej naprawdę szkoda. Nie mogłam niestety z tym faktem nic zrobić, jak jedynie liczyć, że szybko znajdziemy Rudych głupków.
W połowie dnia natknęliśmy się na kolejną opustoszałą wioskę. W środku było kilka osób, a raczej tylko ich ciała. Na własne oczy przekonałam się jak groźny jest ten przedmiot. Ta wiedza spowodowała u mnie również większe zainteresowanie artefaktem.
Ruszyliśmy dalej. Zbroja jak zwykle był prawie taki, jakby go nie było. Dziewczyna za to wyglądała na przejętą i głęboko nad czymś się zastanawiającą.
Wkroczyliśmy w las niezwykle wysokich drzew. Sięgały one niemal 30 metrów, a ich grube pnie zasłaniały większe obszary. Podłoże było piaszczyste i powodujące większe zmęczenie naszych koni. Z rozkazu Jastrzębia zrobiliśmy postój.
Było tutaj chłodniej i pozwoliło to na zyskanie sił. W między czasie zajęłam się swoją raną, która powoli zaczęła się zasklepiać. Opuchlizna nadal jednak nie schodziła, a ja liczyłam, że uda mi się obejść bez zakażenia.
Nagle usłyszałam dziwne uderzenie. Z każdą sekundą było głośniejsze . Mer niemal natychmiast powstał i chwycił za swoją broń. To samo zrobiła dziewczyna, która dzierżyła swoją piękną włócznię.
Tylko ja nie mogłam się wygramolić i zdołałam tylko chwycić swój mały sztylet.
Zza drzew pojawiło się pięciu wyrostków. Wyglądali na starszych, ale byli umięśnieni i na pewno nie mieli dobrych zamiarów. Ich twarze ukryte były za dziwnymi maskami, a ich broń składała się z dwóch ostrych mieczy.
Maski były na swój sposób straszne. Wyglądało to tak, jak jakaś zorganizowana grupa. Przez chwilę pomyślałam nawet, że zostali nasłani przez Rudzielców. Co wcale nie mogło zostać wykluczone.
Wszystko działo się szybko. Ptak dzielnie walczył z dwoma, Mer również. Tylko ja siłowałam się z pojedynczym. Musiało to wyglądać komicznie, a wskazywała na to jego rozbawiona mina.
Gdzieś w oddali zobaczyłam nasze ofiary, które skutecznie nas zwodziły. Dwie czerwone głowy stały i uważnie nas obserwowały.
Zauważyłam, że moja towarzyszka bardzo łatwo sobie poradziła i już biegła w ich stronę. Jej skóra wydzielała to samo co poprzednio i wyglądała teraz naprawdę groźnie. Zaraz potem i mi udało się pokonać przeciwnika i nie czekając pobiegłam za nią. Zauważyłam na swojej dłoni krew, która sączyła się teraz z niepogojonej rany.
- Teraz nam nie uciekniecie… - szepnęłam do siebie.
Lexie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz