Strony

poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Ashley do Madelyn

Dziewczyna dość zabawnie mówiła. Trochę bawiła mnie ta jej łatwowierność. Nawet tym, którym prześlicznie z oczek błyszczy, mogą okazać się największymi zdrajcami jaki nosił ten świat. Nawet największy kłamca może powiedzieć prawdę, aby zmylić przeciwnika, a tym bardziej kiedy mówi tak jak mi, że jego towarzysz wyczuwa kłamstwo. Do tego łatwo jest wcielić kłamstwo w prawdę i na odwrót. Wystarczy tylko trochę techniki i logicznego zamętu, a nie można się połapać, że coś nie gra. Kiedy stwierdziła, że mi z oczu dobrze patrzy, uśmiechnęłam się lekko w duszy. Czy demonowi może ładnie patrzeć z oczu? Czy one nie mają być przypadkiem straszne, a ich oczy przeszywać na wylot zimnem i wrogością? Może tak długo przebywam wśród ludzi, że nawet nie wiem kiedy moje oczy się do tego wszystkiego tak dobrze przystosowały?
Nagle Madelyn zadała za dużo pytań, przypominała mi w tej chwili zwykłego Pionka, który po prostu gada ze zwierzętami; ale czy tak nie jest? Nie słyszałam o Zaklinaczach, jak o jakiejś rasie podobnej do elfów, magów czy demonów. Raczej to Pionek z mocą, w krwi posiadającą magiczne strużkę pozwalającą jej na takie rzeczy.
- Powoli - powiedziałam odstawiając od ust napój. - Jestem handlarzem i wędruje tu i tam. Zatrzymuje się w miastach na jakiś czas nocując w karczmach - wytłumaczyłam. Dziewczyna wzięła kęs swojego jedzenia, a ja przyjrzałam się niskiej kobiecie siedzącej niedaleko nas. Miała zapłakane oczy, siedziała sama i zapijała smutki alkoholem.
- To tak jak ja - odpowiedziała moja towarzyszka po przełknięciu. - A co sprzedajesz?
- Wszystko - odparłam z lekkim uśmiechem i wypiłam do końca piwo. - Zaraz przyjdę - po tych słowach wstałam z naczyniem w dłoni i poszłam do blatu. Położyłam kufel i zamówiłam jeszcze jedną porcję alkoholu. Po zapłacie otyły mężczyzna wlał mi ów płyn i oddał naczynie. Wróciłam popijając do stolika, w którym Maddie zajadała się tym, co miała w talerzu. Usiadłam na swoim miejscu. - Sprzedaje wszystko co jest możliwe, co trafi mi się pod ręką - "nawet Pionki" przeszło mi przez myśl. Przypomniał mi się mały chłopczyk, bez rodziców, który chciał mnie okraść, ale nieudanie. Za pyskowanie i brak szacunku sprzedałam go na jakąś wieś jako pracownika za dobrą sumkę. Wtedy stwierdziłam, że handel ludźmi jest bardziej opłacalny niż cokolwiek innego. Tyle, że nielegalny, ale kto by w tych czasach to sprawdzał?
- Ja tylko tkaniny.
- Zauważyłam - powiedziałam.
- Czyli jeździsz jakimś wozem, prawda? - no tak, handlarze raczej powinni takowymi jeździć, aby przewozić swoje towary. Tyle, że możesz zostać napadnięty i okradziony ze wszystkiego, co posiadałeś. Mój mały woreczek był bardziej praktyczny.
- Można by tak powiedzieć - i w tej chwili jak to dziewczyna powiedziała, jej pupil mógłby wyczaić kłamstwo i jej o tym powiedzieć. Ale to nie było kłamstwo, mimo, iż ja sama nie posiadałam żadnego wozu. Nie odpowiadając dokładnie na jej pytanie nie mogłam skłamać, ponieważ czasem przejeżdżałam obok wozów. Jednocześnie bezsensu, zagmatwane, ale jakąś logikę to posiada. - Kiedy wyjeżdżasz? Przejadę się z tobą - zaproponowałam.

<Madelyn?>

sobota, 29 lipca 2017

Od Riliane

Był to jeden z dni kiedy przebywałam w stolicy Merkez. Za kilka dni miałam mieć audiencję u króla. Na niebie nie było ani jednej chmurki i słońce prażyło wszystkich, których nie było w cieniu albo w jakimś pomieszczeniu bez okien od strony słonecznej. Damy oraz córki kupców ubrane w drogie bawełniane suknie były całe spocone od grubych ubrań. W takie dni wybierałam przewiewną lnianą sukienkę. Nie była ani piękna ani kosztowna. Większość mieszczanek takowe posiadała. Była wygodna i praktyczna.
Siedziałam w cieniu wielkiego dębu oczekując na powrót Analind, która załatwiała kwaterę na obrzeżach miasta. Oto minus wymogów bezpieczeństwa - ciągła zmiana miejsca pobytu, informowanie niewielkiej liczby osób i ogólna konspiracja. Wstałam i rozejrzałam się dokoła aby sprawdzić czy już nie idzie. W oddali widziałam wymijającą innych czarnowłosą postać. Zapewne była to Analind. Ruszyłam więc w jej kierunku. Nie pomyliłam się to była ona. Mogłabym przysiąc, że wszędzie bym ją rozpoznła. Miała krótkie kruczoczarne włosy oraz niebieskie oczy. Do tego była nieprawdopodobnie wysoka. Przewyższała większość mężczyzn, przez co w jej obecności dużo ludzi czuła się niepewnie. Dodatkowo była dobrze zbudowana. Posiadała dobrze widoczne mięśnie.
- Znalazłam coś - oświadczyła - Możemy ruszać - Kobieta pomimo iż z wierzchu wydawała się być szorstka i chłodna w stosunkach lecz tak naprawdę była bardzo miłą osobą. Bardzo starała się podczas swojej pracy i zawsze podchodziła do wszystkiego co z nią związane od strony technicznej. Dojście do naszego miejsca zakwaterowanie nie trwało długo, może pięć minut. Był to domek z pokojem na wynajem. Niczym nie wyróżniał się od pozostałych. W wejściu powitała nas gospodyni. Wyglądem odstawała od poprzednich - była szczupła, a jej długie włosy były w kolorze blond.
- Witaj - przywitałam się z nią
- Witaj - odparła z uśmiechem - Jestem Mia, a ty to Ane? - przedstawiła się. Moje imię, a raczej jego skrót poznała za pewne od mojej towarzyszki.
- Zgadza się - odwzajemniłam uśmiech - Miło mi poznać!
- Mi też, zapraszam do środka! - obróciła się i weszła w głąb domku, a my podążyłyśmy za nią - Ten pokój jest wasz - wskazała pokój po lewej - Kuchnia jest na wprost, a łaźnia zaraz obok mojego pokoju - wskazała na pomieszczenie. - Swoją drogą, czemu wybrałyście prywatną kwaterę, a nie tawernę?
- Większy komfort, nie ma tylu ludzi… - odparła Analind. Po chwili wyjęła kilka monet i wręczyła gospodyni.
- Interesy z wami to przyjemność - powiedziała przyjmując monety. - Kolacja będzie o siedemnastej. Lubię chodzić wcześniej spać.
- Dobrze, będziemy na czas z Ane
- To do zobaczenia! - pożegnała się i zanim zdążyłyśmy coś odpowiedzieć zniknęła za drzwiami. Zapewne miała wiele spraw do załatwienia. Im dłużej byłam w stolicy Merkez tym więcej widziałam różnic między stolicą Cellanu. Pierwszą z nich był sposób ubioru. Każda dama, hrabianka czy nawet córka kupca chciała się stroić i wyglądać jak najlepiej choć nie zawsze było to wygodne i odpowiednie do pogody, zaś w moim królestwie więcej osób nosiło wygodniejsze stroje. Proste lniane tuniki były popularne nie tylko wśród mieszczanek ale także wśród osób o wyższym statusem. Drugą różnicą było tempo życia. W Cellanie dzień toczył się powoli i dokładnie, a tutaj zaraz po wschodzie słońce już jest południe i po chwili już wieczór. Na nudę zapewne nikt tu nie mógłby narzekać.
- Chodźmy się rozpakować - zaproponowałam
- Mogę zrobić to za ciebie, księżniczko
- Po pierwsze Ane, a po drugie przez to zadanie korona mi z głowy nie spadnie, przecież jej jeszcze nie mam - uśmiechnęłam się i weszłam do pokoju, a za mną Analind. Był on niewielki, stały w  nim dwa łóżka, dwie skrzynie przy nich oraz stolik z dwoma krzesłami. Panował półcień z powodu zasłoniętych grubych zasłon. Podeszłam do nich i odsłoniłam je wpuszczając popołudniowe światło. Po czym zaczęłam rozpakowywać rzeczy. Każda z nas zajęła się swoimi bagażami i po godzinie skończyliśmy. Usiadłyśmy na moim łóżku i długo rozmawiałyśmy. Na tyle długo, że nastała siedemnasta.

Kolacja była prosta - ziemniaki, kawałek mięsa, jakaś surówka oraz grzane wino. Mia opowiadała z zafascynowaniem wszelkie miejskie plotki. Słuchałam jej z zaciekawieniem. Była to dla mnie niejako nowość gdyż z miastowymi miałam rzadko kontakt. Jedyną taką była Esme… Gdy tylko jej imię przyszło mi do głowy natychmiast odtrąciłam myśl.
- Co robisz oprócz wynajmowania mieszkań? - zapytałam.
- Jestem szwaczką, szyję suknie i je haftuję - odparła - Mogę ci je pokazać zaraz po kolacji - zaproponowała z uśmiechem na ustach.
- Jestem całkowicie za - zgodziłam się. I tak się stało pokazała mi je. Były cudowne. Pomimo, że kroje nie były wymyślne całość dopełniał piękny i misterny haft. Szczególnie spodobała mi się zielona bez rękawów i złotymi zdobieniami. Były to ptaki. Przypominały mi feniksa - Mogłabym ją kupić?
- Oczywiście! Tylko zdejmę miarę i trochę ją zwężę i będzie idealna! - Szybko pobiegła z miarką i zdjęła ze mnie miarę po czym chwyciła sukienkę - Będzie gotowa na jutro! - Zanim zniknęła w swoim pokoju zdążyłam przekazać jej zapłatę za suknię i za usługę. Było to pewnie więcej niż wartość sukienki ustalona przez szwaczkę ale dla mnie miała właśnie taką wartość.

Z Analind postanowiłyśmy się położyć wcześniej spać. Jednak zeszło nam się, że położyłyśmy się o wiele później niż zakładałyśmy. Moja towarzyszka szybko zasnęła ja jednak nie mogłam. Obserwowałam księżyc, którego światło wpadało do pokoju. Wszędzie był tak samo piękny, tak samo towarzyszące mu gwiazdy. Nagle usłyszałam niepokojący hałas  dobiegający z pokoju Mii. Chwyciłam za sztylet z feniksem i szybko udałam się tam. Ujrzałam postać stojącą nad łóżkiem. Z całą pewnością nie była to gospodyni. Nie odpowiadała mi postura.
- Kim jesteś? - zapytałam. Owa postać obróciła się w moim kierunku szukając mnie wzrokiem. Wysunęłam dłoń na której pojawiła się mała kulka ognie rozświetlając pomieszczenie. Spojrzałam na postać leżącą w łóżku. Była to gospodyni, bardziej blada niż zwykle… - Co jej zrobiłeś?!
- Stało się co musiało… - odparł i zrobił krok w moją stronę, na co ja wyciągnęłam sztylet i skierowałam w jego stronę, zwiększyłam również kulę ognia.
- Nie sądzę. Spróbuj tylko zrobić coś podejrzanego a zostaniesz albo kupką popiołu albo mokrą plamą - ostrzegłam. Choć zapewne moje moce nie były na tyle rozwinięte by to zrobić wolałam zagrozić czymś gorszym niż poważne oparzenia. Jednak w oczach mężczyzny nie widziałam strachu. - Nie żartuję. Powiedz mi co tu się dzieje - zażądałam.

<Tib? Przepraszam, że tak beznadziejnie xDD>

Od Madelyn do Ashley

Naprawdę ucieszyło mnie, że dziewczyna zgodziła się, bym z nią usiadła. Przez las wędrowałam z Makim kilka tygodni i brakowało mi człowieka, z którym mogłabym uciąć sobie beztroską pogawędkę.
- Zawsze tak spokojnie mówisz, kim jesteś? - zapytała w pewnym momencie, przekrzywiając z zaciekawieniem głowę. - Jako człowiek mogłabym cię wydać komuś. Jako łowca zabić, aby sprzedać. Jako kolekcjoner zabić, aby powiększyć swoje zasoby, a jako naukowiec, porwać cię i dowiedzieć się, jakim cudem rozmawiasz ze zwierzętami. Nie sądzisz, że takie gadanie jest zbyt ryzykowne?
~ Dobrze gada~ zauważył z respektem ryś, patrząc uważnie na naszą towarzyszkę.~ Mogłabyś czasem wziąć przykład i być trochę ostrożniejsza!
Z tymi słowami, ułożył się wygodnie przy moich nogach i zwinął w mały, puchaty kłębek. Poklepałam go w odpowiedzi tylko po łebku - podobnymi uwagami raczył mnie przy każdej możliwej okazji, ale i to właśnie w nim kochałam. Jakby przejął rolę mojego ojca, gdy opuściliśmy rodzinny dom.
- A wiesz, że chyba tak? - potaknęłam po chwili, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. - Wiesz, na dobrą sprawę, ludzie po usłyszeniu tego, czasem proszą mnie o jakieś przysługi, a gdy jest się cały czas na szlaku, to każda moneta jest ważna, no nie?
- Co nie zmienia faktu, że lepiej być ostrożnym, prawda?
- Pewnie masz rację - przyznałam z ociąganiem. - Ale to nie jest tak, że trąbię każdemu, kim jestem. A ty wyglądasz na dobrą osobę. Chcesz mojej głowy, żeby ją sprzedać.
- Myślisz, że nawet jeśli, to bym się przyznała? - odpowiedziała pytaniem.
- Masz szczery wzrok, mi to wystarczy. Chociaż większość pewnie by się z tobą zgodziła. Maki zawsze w sumie mówi, że za dużo gadania przynosi więcej szkody, jak pożytku, ale przecież w życiu nie możemy otaczać się grubym murem, żeby tylko być bezpiecznym, co nie?
- Kolekcjonerzy i inne takie typy lubią słuchać - ostrzegła mnie.- Więc taki mur to rzecz przydatna.
- Ale wtedy nie dociera słońce- rozżaliłam się. - Zresztą, skoro tyle przeżyłam, to jest dobrze! Ludzie są w większości mili, a ja i Maki umiemy się obronić, gdy trzeba!
Na dowód swoich słów, uniosłam entuzjastycznie zaciśnięte pięści i wykonałam wymianę ciosów z wyimaginowanym przeciwnikiem.
- Świetnie poradziłabyś sobie nawet z najtwardszym zabójcą - skomentowała z uśmiechem Ashley.
- No nie? - zabrałam się znowu za potrawkę, energicznie połykając porcję: od dłuższego czasu nie miała w końcu niczego w ustach. - Poza tym, widać, kiedy komuś źle z oczu patrzy. Jest wtedy taki straszny i w ogóle!
- Niektórzy dobrze udają - odparła cicho dziewczyna.
- Wyobrażasz sobie mnie jako, na przykład, taką łowczynię głów? - zaśmiałam się, rozkładając szeroko ręce. - Oszuści są może i wszędzie, ale nie znajdziesz nikogo doskonałego ,a zwłaszcza kłamcy. Tym bardziej, że Maki ma do nich niezły zmysł.
Drzemiący ryś zamruczał cichutko, gdy wspomniałam jego imię, ale nie powiedział ani słowa.
- Tak w ogóle - zagaiłam znowu, uważnie przypatrując się dziewczynie. - To też może wędrujesz? Czym się zajmujesz? Sprzedajesz coś czy jak? A może mieszkasz tu i po prostu byłaś na przejażdżce?

< Ashley? >

Współpraca

Witam wszystkich serdecznie! Przychodzę z dobrą informacją. Jaką? Otóż...
Rozpoczynamy współpracę z blogiem Four Clans!

Więcej informacji znajdziecie w zakładce "Współpraca".

czwartek, 27 lipca 2017

Od Tiba

- Tib, Tib. No chodź - zniecierpliwiona Evelin zaczęła ciągnąć mnie za rękę
- No już, coś ty taka nie cierpliwa? - uśmiechnięty pozwoliłem się prowadzić wgłąb lasu
Mijaliśmy drzewa, chodziliśmy po miękkiej ściółce i słuchaliśmy otaczających nas dźwięków. Szum wiatru w koronach drzew, śpiew ptaków i odgłosy małych leśnych stworzonek. W pewnym momencie siostra puściła moją dłoń i ruszyła biegiem przed siebie.
- Złap mnie, jeśli potrafisz - zaśmiała się, a ja pognałem za nią
Straciłem ją z oczu, lecz dalej biegłem. W pewnym momencie las pociemniał, otoczył mnie dym i nieprzyjemny zapach spalenizny. Z każdej strony dobiegały kroki, szybkie, głośnie i ciężkie. Było ich wielu. Zbyt wielu.
- Tib! - głos siostry rozbrzmiał za mną, odwróciłem się i ujrzałem las stojący w płomieniach - Tib! - powtórzyła z innej strony, tam także były płomienie.
Gdzie się nie odwróciłem, w którą stronę nie spojrzałem - widziałem tylko płomienie, słyszałem jej zdenerwowane wołanie, i kroki. Były wszędzie.

***

- Tib, Tib - głos naśladujący moją siostrę był nieprzyjemny i sarkastyczny. To Śmierć znowu ze mnie kpi.
Otworzyłem oczy i wściekle na nią spojrzałem.
- Oh Tib. Tib - wyszczerzyła się wrednie w postaci mojej siostry. Siedziała na komodzie z nogą na nogę - Czemu mi nie pomożesz? Tib! - zaśmiała się i spoważniała. Zeskoczyła z komody i stanęła tuż przy mnie - Masz zlecenie.

W postaci demona, czekałem pod domem mojej ofiary i wpatrywałem się w jego okna. Otaczała mnie ciemność, tak jak resztę ulicy. Noc. Pora idealna na wykonywanie zleceń dla Śmierci. Gdy tylko zgasło światło, niespiesznie ruszyłem w stronę drzwi mojego celu. Lekko je pchnąłem, a te mi uległy. Otworzyły się na oścież. Cicho wdarłem się do środka i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic cennego, ani obrazów, ani szkatułki ze złotem. Żadnego złotego posążka. Ruszyłem w stronę schodów, uważając aby nie zbudzić właściciela przybytku. Na górze to samo, gołe ściany, nic drogiego lub z jakkolwiek wartościowego. Zakradłem się do sypialni, szkatułka leżała na szafce nocnej. Stanąłem przy niej, mężczyzna leżący na łóżku obok niespokojnie się poruszył. Skamieniałem i spojrzałem na niego. Prawie zapomniałem po co tu jestem. Nachyliłem się nad nim i wsunąłem rękę do jego klatki piersiowej. Mocno chwyciłem i szybkim pociągnięciem wyrwałem z niego duszę. Patrzyłem chwilę jak się budzi i przestraszony próbuje oddychać. Próbuje zrobić cokolwiek, aby jeszcze chwile pożyć. Konając zwija się na łóżku, aż w końcu daje za wygraną i umiera. Nie sądzę, aby ciało cierpiało po pozbawieniu go duszy, ale wszyscy reagują podobnie. Fakt jedni szybciej inni wolniej. Ten ewidentnie chciał jeszcze żyć, ale tak już jest. Nie zawsze chcieć znaczy móc. Przeniosłem wzrok z denata na jego duszę wciąż tkwiącą w mojej dłoni, wystającą z obu jej stron i wijącą się. Zostawiała po sobie białe nie wyraźne smugi. Tak piękna. Starczy. Zmiażdżyłem ją, a ta skamieniała na chwilę po czym się rozpadła na kawałki, które poleciały w każdą możliwą stronę. Ten smak, którego nie da się poczuć i opisać. Ten smak był cudowny, tak jak za każdym razem. Za każdym razem smakuje lepiej. Za każdym razem coraz bardziej się od niego uzależniam. To piękne chwile. Z dołu dobiegł mnie szmer. Chwyciłem szkatułkę i wyskoczyłem przez okno, tłukąc szkło i budząc okolicznych mieszkańców. Teleportowałem się na dach najbliższego domu. kucnąłem już w normalnej postaci i przeglądałem zdobycze. Złoty łańcuszek, naszyjnik z białych pereł i srebrna obrączka. Schowałem wszystko do kieszeni i wyrzuciłem niepotrzebne pudełeczko. Z dumą przyglądałem się jak ludzie biegają spanikowani od domu do domu, ostrzegając siebie nawzajem i informując wszystkich o śmierci jednego z nich. Gdy słyszałem niewyraźne głosy ,,To znowu on" ,,Znów uderzył" ,,Bestia" nastawał ranek. Mimowolnie uśmiechnąłem się, a chwilę później już stałem przed moją ulubioną tawerną.
- Ah, witaj znów. Co podać? - spytał zza lady znajomy głos - To co zwykle? - pokiwałem głową i po chwili, przede mną stał kufel z zimnym piwem. Wziąłem dużego łyka i kontem oka zobaczyłem śmierć przyglądającą mi się.
- Czego chcesz? - powiedziałem półgłosem - I co tu robisz?
- Mam dla ciebie kolejne zadanie. Szykuj się do dalekiej drogi - uśmiechnęła się
- Czemu dajesz mi coraz więcej zleceń? Nie masz innych Talltosów? - mruknąłem niezadowolony.
- Mam, ale ty jesteś moim ulubieńcem - odpowiedziała sarkastycznie i puściła mi oko
- Nie możesz ty się tym zająć? - popatrzyła na mnie krzywo
- Dzisiaj nie mogę, przecież jestem umówiona do fryzjera - powiedziała wymachując rękami po czym spojrzała wzrokiem mówiącym ,,Nie mam czasu na takie płotki" No jasne, znów zadałem głupie pytanie...
- Gdzie i kto? - chciałem już skończyć z nią rozmowę i dopić w samotności trunek
- Wyciągnij mapę - tak zrobiłem, a ona wskazała na Merkez i krótko opisała daną osobę. Jak wygląda, i kiedy będzie w jakim miejscu. Reszty musiałem dowiedzieć się sam. Zawsze uważała, że tak jest ciekawiej. Gdy muszę się wysilić aby kogoś "upolować" - Ah, jakie życie jest piękne. Prawda, Tib?
- Ty mówisz o życiu i to jeszcze chwilę po tym jak zleciłaś zabójstwo? - spojrzałem na nią niedowierzającym wzrokiem - Masz tupet
- Szczegóły. Oh, mój fryzjer. Powodzenia - i zniknęła zostawiając mnie z mapą i kuflem pustym do połowy
Spojrzałem raz jeszcze na mapę. W sumie mogę się przenieść... tu. Spojrzałem na tawernę niedaleko głównego wejścia do Merkez. Tak tu będzie dobrze. Dopiłem i zostawiłem barmanowi naszyjnik zdobyty dzisiejszej nocy. Wyszedłem i od razu przeniosłem się we właściwe miejsce. Stałem przed karczmą, otoczony ludźmi spieszącymi się. Tu wszyscy się śpieszą. Zobaczyłem opisaną przez śmierć osobę, niespiesznie ruszyłem za nią wymijając przechodniów. Skupiłem na nią całą swoją uwagę. Nawet nie zrobiło na mnie zbyt dużego wrażenia to, że się z kimś zderzyłem. Przeprosiłem i podążałem dalej nie spuszczając z ofiary wzroku. Dotarliśmy do jej domu. Tak jej. Była to kobieta, o blond włosach i dość wątłej postury. Nie teraz, zbyt dużo ludzi. Jutro. Przeniosłem się do tawerny z zamiarem zamówienia kufla piwa. Jak tylko stanąłem przy ladzie zakręciło mi się w głowie i zebrało na wymioty. Nie powinienem tak często używać teleportacji ,,Nigdy się do tego nie przyzwyczaję..." - pomyślałem i zamówiłem trunek. Musiałem poczekać do nocy. Oto kolejny minus teleportowania się, jest taki, że naprawdę mało czasu zajmuje przemieszczenie się z punktu A do punktu B.

Wieczór już się zbliżał więc wygramoliłem się z tawerny i powolnym krokiem ruszyłem w stronę miejsca zamieszkania kobiety która miała dzisiaj zginąć. Znalazłem odpowiednie miejsce aby poczekać, aż ofiara pójdzie spać i zgasi światło. Bez pośpiechu przemieniłem się w demona, patrzyłem jak pokój ofiary się zaciemnia po czym ruszyłem w stronę drzwi. Próbowałem je otworzyć lecz tym razem były zamknięte. Dziwne, jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Obszedłem cały cały dom i ku mojej uciesze były jeszcze jedne drzwi. Tym razem otwarte. Wszedłem do środka i rozejrzałem się po dość dużej kuchni. Przeszukałem szafki lecz nie znalazłem nic cennego. W sumie można było się tego spodziewać. Ruszyłem dalej, kierując się do sypialni przetrząsałem każdy zakątek chaty. Gdy dotarłem do przymkniętych drzwi łożnicy, miałem już pełną jedną kieszeń. Tyle dobra by się zmarnowało, gdyby dostał to zlecenie inny Talltos. Pchnąłem drzwiczki i w mgnieniu oka znalazłem się przy śpiącej jasnowłosej. Nachyliłem się nad nią i pozbawiłem ją duszy, po czym ją zmiażdżyłem. Znów najedzony. Cudownie. Przybrałem swoją normalną postać i w spokoju zacząłem przeszukiwać sypialnie. Ileż cudownych znalezisk, dwie sakiewki pełne złota, wisiorki i pierścienie. Wybornie, wszystko pakowałem do swoich wielkich kieszeni.
- Kim jesteś? - usłyszałem czyjś głos za plecami. Jak mogłem nie wyczuć czyjejś obecności? Odwróciłem się zdziwiony i omiotłem wzrokiem postać. Nie mogłem odgadnąć czy był to mężczyzna czy kobieta, było zbyt ciemno.

(Ktosiu?)

środa, 26 lipca 2017

Od Ashley do Nathaniela

Delikatnie się uśmiechnęłam. Ciekawe, dlaczego pyta? W mojej głowie zaczęły pojawiać się nowe i ciekawe scenariusze. Gdyby był człowiekiem, takie pytanie mogłoby go pogrążyć w ciemności. Gdyby był łowcą, albo on by zginął, albo ja. Gdyby był innej rasy, jak elf czy animag, nic by się raczej nie stało. Ale skąd mu do głowy mógł przyjść taki pomysł, aby zapytać mnie o bycie demonem? To jeszcze nic, ale w takim miejscu? Między Pionkami? Nawet, jeśli większa część nie jest zwykłymi ludźmi, to jednak takie posunięcie z jego strony jest bardzo ryzykowne. Wcześniej wydawał mi się dziwny, nieobeznany, a teraz nieco... głupi. Tak, głupiutkie dziecko nie wie, że w każdej chwili może go ktoś podsłuchiwać? Nawet zwykły człowiek, który sam w sobie może nie być groźny, a jednak może na ans ściągnąć kłopoty? Zabawne, taki bezmyślny, a nie wydaje mi się, żeby był Pionkiem. Gdyby nim był, raczej by się mnie bał, bał by się zadać mi takie pytanie, a on hardo stał przede mną, pewny siebie i mierzył mnie morderczym wzrokiem.
- Skąd takie przypuszczenia? - zapytałam ciekawa, uśmiechając się zadziornie. Jednocześnie głupiutki, a taki ciekawy i zabawny.
- Czyli zgadłem? - nie spuszczał ze mnie wzroku. Jestem pewna, że gdyby strzelał laserem z oczu lub potrafił zabijać samym wzrokiem, właśnie by to na mnie wykorzystał.
- Takich rzeczy się nie omawia na środku drogi – powiedziałam nieco ciszej, ruszając przed siebie. Chwilę tak szłam spokojnym tempem, kiedy Nathaniel stał w miejscu i się nie ruszał. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. - Będziesz tak stał? - zaśmiałam się i ponownie ruszyłam, a po chwili białowłosy do mnie dołączył. Długo szliśmy w ciszy w stronę jego domu. Gdy znaleźliśmy się pod drzwiami, wprosiłam się do środka. W sumie, nie miał tu nic do gadania, jeśli chciał znać prawdę. Dlaczego mam zamiar mu odpowiedzieć szczerze? Bo sama czuje, że nie jest normalny i nie należy do Pionków. Czuć od niego inna, mroczną energię, która praktycznie zawsze towarzyszy przy nas, czyli przy demonach. Po za tym swój swego pozna, to jest pewne.
Kiedy chłopak zamykał drzwi ja się rozglądałam po pomieszczeniu.
- Ładnie masz. Ja zazwyczaj sypiam w karczmach i ruszam dalej – przyznałam dalej się rozglądając, kiedy z tyłu mnie stanął Nathaniel. Poczułam na sobie jego morderczy wzrok. Odwróciłam się w jego stronę.
- Już nie stoimy na środku drogi – powiedział mocnym głosem.
- Zauważyłam – odpowiedziałam siadając na łóżku. Już tak dawno nie miałam okazji chociażby usiąść na mięciutkim łóżeczku... a może zamieszkam w jednym miejscu? Chyba tylko na miesiąc, dłużej bym nie dała rady.
- Odpowiesz mi? - nacisnął. Położyłam się i założyłam ręce za głowę. Było cudnie, zamknęłam oczy.
- Chyba nie muszę. Swój swego pozna – przyznałam. - Ale ja mam lepsze pytanie. Dlatego jesteś taki... nieobeznany ze wszystkim? - zapytałam, podnosząc jedną brew do góry.

<Nathaniel?>

Od Ashley do Madelyn

Spokojnym tempem przemierzaliśmy cały rynek. Przyglądałam się Pionkom - tragarzom i przechodniom ulicznym, którzy chcieli coś kupić. Tak jak radziłam to wcześniejszej dziewczynie, większość ludzi stawała na jakimś podwyższeniu, a swoje towary ładnie reprezentowała w dłoniach, na wieszakach lub półkach, przekrzykując się nawzajem. Moją uwagę przykuły białe figurki aniołów, które ludzie bardzo lubili kupować. Zastanawiało mnie, dlaczego nie tworzą figurek demonów. Przecież są ładniejsze i ciekawsze, bo zamiast zwykłych piór, możemy mieć wszystko - rogi, ogony, kły, dodatkowa parę rąk, a jeśli ludzie tak bardzo lubią skrzydła, to nawet to. Ale w całym swoim życiu nie spotkałam owych figurek, nie licząc marnej podobizny diabła, który w ogóle tak nie wyglądał. Przechodząc obok sprzedawczyni własnoręcznie niewyrabianych garnków, moje uszy prawie krwawiły. Ta kobieta miała nie tylko głośny, ale i strasznie piskliwy głosik, od którego jak najszybciej chciałam uciec. Nabywcy latali za to od straganu do straganu, zahipnotyzowani nowymi przedmiotami lub krzykami sprzedawców. To wszystko można było porównać do chaosu, który był nawet poukładany. Tak, poukładany chaos nie brzmi najlogiczniej, ale tylko to pasowało do tego wszystkiego. Mimo, iż wszyscy biegali i krzyczeli, to jednak była tu jakaś harmonia. Chwilę pokrzyczał, chwilę proponował, potem sprzedał i znowu krzyczał. Chwilę stali, oglądali, kupowali i zamieniali się miejscami, aby zrobić to samo. Jestem pewna, że gdybym nie jechała na koniu, przejście przez całą długość targu nie byłaby możliwa. Większość na siebie wpadała, dlatego rodzice mocno musieli pilnować i trzymać swoje pociechy, aby któregoś nie zgubić. Dzięki mojemu ogierowi, Pionki schodziły nam z drogi, zapewne bojąc się o potrącenie i bliskie spotkanie z jego kopytami. "Cudny Ramzes, właśnie tak, krocz przed siebie dumnie i nie przepuszczaj nikogo.".
Zatrzymałam się przy karczmie nie za bardzo oddalonej od targu. W środku było pełno ludzi, ale to mnie nie zniechęciło. Zostawiłam konia na zewnątrz, wpierw przywiązując lejce do słupa przy korycie z wodą. Weszłam do środka, a większość oczy skierowała się w moją stronę. Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie czując na sobie wzrok Pionków, ale nie koniecznie. Nie mam gwarancji, że w pobliżu nie znajdują się jacyś magowie, czarodzieje, elfy czy zmiennokształtni, skoro ja sama jestem demonem. A może ktoś tu był jeszcze z mojej rasy? Podeszłam do lasy, za którym stał otyły mężczyzna wycierający kieliszki.
- Są wolne pokoje? - zapytałam, na co ten pokręcił głową.
- Wszystko zajęte - poprosiłam o jednego drinka.
Po jego wypiciu ulotniłam się stąd. Musiałam znaleźć dla siebie i dla ogiera miejsce do spania. chyba, że znajdziemy miłego rolnika, u którego możemy się przespać w stodole. Szczerze? Nawet taka oferta by mnie zadowoliła. Ważne, żeby mieć dach nad głową i coś pod tyłkiem, aby całkowicie nie zdrętwiał, a siano było idealne. Ramzes w dalszym ciągu stał przy slupie i chyba drzemał, bo miał zamknięte oczy. Podeszłam do niego.
- Ramzes - wypowiedziałam jego imię, na co się ocknął. - Idziemy dalej, tu nie ma miejsc. Napiłeś się? - koń prychnął po czym zamoczył pysk w wodzie. Odwiązałam lejce i tym razem na niego nie wsiadając skierowałam się z nim w stronę następnym barów.
Tym razem trafiłam dobrze. Zarezerwowałam pokój na jedna noc, oraz boks do jutra. Po odpowiedniej zapłacie wróciłam do konia, którego zostawiłam tak jak wcześniej (niestety tutaj nie było koryta z piciem dla koni) i zabrałam go do nowego miejsca. Stajnia była cała, nie wyglądała na rozwalającą się, a w środku znajdowały się już trzy konie. Ramzes był czwarty. Zaprowadziłam go do wolnego boksu dając mu trochę siana i dużo wody.
- Wieczorem jeszcze przyjdę - poklepałam go dając mu kostkę cukru i wracając do karczmy. Tam zamówiłam piwo i usiadłam z dala od wszystkich ludzi, czyli w kącie. Nie sądziłam, że kolejna osoba, która tu wejdzie, przysiądzie się do mnie. Chciałam odmówić, ale zauważyłam, że była to ta Zaklinaczka Zwierząt czy jakoś tak. Skinęłam głową, a... Madelyn usiadła na przeciwko mnie.
Czyli jednak można mówić wszystkich, kim się jest, tak? Chociaż... nie rozumiem. Dlaczego powiedziała mi to? Nie znała mnie, równie dobrze mogłabym być łowcą, który by ją zabił dla swojej kolekcji. Gdybym ja chodziła po mieście i rozgłaszała, że jestem demonem, przysyłali by do miasta nie wiadomo ile egzorcystów - tyle, że to były przesądy.
Złożyłam palce w spluwę i skierowałam nią w kierunku dziewczyny. Spojrzałam zdziwiona, kiedy wydała z siebie odgłos strzelania "puf".
- Co ty robisz? - zapytałam po przełknięciu swojej potrawki. Wzięłam do rąk kufel piwa i się napiłam.
- Zawsze tak spokojnie mówisz, kim jesteś? - zapytałam ciekawa, ale nie dałam jej czasu do odpowiedzi. - Jako człowiek mogłabym cię wydać komuś. Jako łowca zabić, aby sprzedać. Jako kolekcjoner zabić, aby powiększyć swoje zasoby, a jako naukowiec, porwać cię i dowiedzieć się jakim cudem rozmawiasz ze zwierzętami. Nie sądzisz, że takie gadanie jest zbyt ryzykowne? - teraz zamilkłam czekając na jej odpowiedź. Po części czułam się, jakbym była czymś na wzór doradcy z radami.

<Madelyn?>

poniedziałek, 24 lipca 2017

Od Nathaniela do Ashley

Zgodziłem się, ale gdzie ona chce iść? Nie mam w ogóle pojęcia o czym ona mówi, ale lepiej udawać kogoś "normalnego". No bo co jej powiem? "Hah, wybacz ale nie mam pojęcia o czym Ty mówisz bo jestem z innego wymiaru i w sumie to nie wiem nic o tym świecie."? I tak już pewnie uważa mnie za kogoś dziwnego lub chorego psychicznie, jest też taka opcja.
- A gdzieś dokładnie chcesz iść? - zapytałem, idąc obok dziewczyny.
- Hm, nie wiem w sumie, a Ty gdzieś konkretnie chcesz iść?
- Em, mi to obojętne...
Jak mogę chcieć gdzieś konkretnie iść, skoro nie wiem nawet czym jest to o czym ona mówi. Spokojnie, jakoś się z tego wybrnie. Poszedłem za dziewczyną do jakiegoś miejsca. Usiedliśmy przy stoliku, chwile pogadaliśmy w sumie o niczym, potem zamówiliśmy coś do picia. Upiłem łyka i się zakrztusiłem, na co Ashley się głośno zaśmiała.
- Co ty? Nigdy nie piłeś? - nie przestawała się śmiać.
- Można tak powiedzieć. - mruknąłem.
- Abstynent? - zaśmiała się głośniej. He? Że kto? Nie ważne, pokiwałem delikatnie twierdząco głową.
- Aż tak ci nie smakuje? - zapytała.
- Gorzkie, cierpkie i mdłe. - odparłem zrezygnowany.
- Mówisz i wyglądasz jakbyś z księżyca spadł! - znowu się zaśmiała.
- Można tak to ująć. - mruknąłem prawie niesłyszalnie.
- To może zamów coś innego? Musi być coś co lubisz pić. - powiedziała widocznie zainteresowana.
- Hm... Może... mleko? Jest słodkie i dobrze smakuje. - odparłem po chwili zastanowienia.
Najwidoczniej Ashley rozbawiła moja odpowiedź, ponieważ znów się zaśmiała. Po chwili mimo wszystko, dostałem to czego chciałem.
- Skąd ty się urwałeś skoro nawet alkoholu nie pijesz? - zapytała z uśmiechem.
- Powiedzmy, że z bardzo daleka.
- To znaczy skąd?
- Jak to ujęłaś wcześniej, dla was, prawie z księżyca.
Mówiąc "was" miałem na myśli ludzi, jednak ta dziewczyna coraz bardziej wydawała mi się inna. Ciagle towarzyszyła jej mroczna energia, tak dobrze mi znana, a jednak nie mogłem po prostu zapytać. Po jakimś czasie wyszliśmy z karczmy, przeszliśmy się jakiś kawałek po mieście.
- Ja to już chyba będę wracał do siebie. - powiedziałem.
- Już idziesz? Noc jeszcze młoda! No ale jeśli bardzo chcesz to dobra. Ale musisz mi obiecać, że się jeszcze spotkamy!
- Mogę cię o coś zapytać? - wpatrywałem się w jakiś niewidzialny punkt.
- Jasne! Wał śmiało!
- Jesteś demonem? - spojrzałem na nią z kamiennym wyrazem twarzy i wzrokiem mogącym zabić.

< Ashley? >

niedziela, 23 lipca 2017

Od Fufu do Sakita

- Ja...? - spytałam niepewnie, nie wiedząc co im odpowiedzieć.
Nie mogę przecież powiedzieć im prawdy! Jeszcze się okaże, że znają mojego ojca i mnie zaciągną do niego, a potem zmuszą do małżeństwa! Nie, nie, nie! Dla zdobycia trochę czasu wepchnęłam sobie do wciąż otwartych ust pokaźną porcję jakiejś brei, pokazując, że nie mogę tym samym nic powiedzieć. Damom przecież nie wypada mówić z pełną buzią. Prawda? Prawda.
- Ja... - znów zaczęłam, gdy tylko przełknęłam ostatni kęsek. - Zwiedzałam! - olśniło mnie nagle. - Tak, zwiedzałam! Macie bardzo fajną krainę.
Sakit uniósł znacząco brew, ale choć starałam się to ignorować to język mi się zaczął plątać.
- No, nie kłamałabym przecież, prawda? Dorosłam to tatuś pozwolił mi wyjechać, a uznałam, że pandy będą miłą odmianą po niedźwiedziach. Macie tu pandy, tak? - zaczęłam się mieszać. - Ale za to tego Pana doskonale wiem jak poznałam! - wskazałam palcem na Sakita.
Który znów próbował mi przerwać!
- Ten Pan. - podniosłam znacząco głos. - Był na tyle nieuprzejmy, że pomylił mnie z drogą! I chciał mnie zabić! Na szczęście tylko mnie podeptał. - naburmuszyłam się, a Francis zaśmiał się szczerze, milknąc nagle jakby czymś zmieszany.

< Sakitek? Nie tłumacz się! I nie obraź się na Francisa :c >

NEW : Fufowo-Sakitowe

Odetchnęłam głęboko, próbując pozbierać myśli i nie skoczyć mu prosto do gardła. Miałam ochotę wykrzyczeć mu teraz w twarz wszystkie znane mi przekleństwa, i uwierzcie, nie ograniczałabym się jedynie do języka wspólnego, i pewnie nie ograniczałabym się też tylko do języka. Po prostu aż mną rzucało na jego widok zwłaszcza, że znowu chciał dodać swoje kilka, jakże zacnych, słówek, które miały ponownie ukazać jakim jest ciotą.
- Zamilcz. - powiedziałam cicho, spoglądając na niego ostro. - Daj mi zebrać myśli, a postaram wypowiedzieć się stosunkowo grzecznie.
Jeszcze tego brakowało, by smarkacz znowu zaczął mi coś truć. Co ta młodzież ma teraz w głowie? Przecież dwa wieki to nie tak długo, by całkowicie pozbyć się etykiety i zasad, w końcu ile mogło się w tym czasie zmienić? Przecież za moich czasów to gówniarze przynajmniej znali swoje miejsce, a nie nadskakiwali królowej! Czekaj... w tej powłoce nie byłam królową, ale nawet Fufu miała wyższy od niego status! Była damą, księżniczką, a ten był jedynie podrzędnym złodziejaszkiem, który powinien jej buty lizać.
Spojrzałam lekko w lewo, chcąc na chwilę zapomnieć o tym tępym mężczyźnie, a mój wzrok spoczął na czekającym nieopodal drwalu. Szlag. Musieliśmy o nim podczas całej tej rozmowy zapomnieć. Nie chciałam mu jednak dawać złudnych nadziei, że ktoś zwrócił na niego uwagę, więc rzuciłam w jego stronę jedno z moich zabójczych spojrzeń i ostatecznie odwróciłam się w stronę lasu.
Khayr... Jak ja tu dawno nie byłam. Nad moją głową przeleciał jakiś charakterystyczny dla tych rejonów ptak, a ja ponownie przyłapałam się na tym, że nie pamiętam ich nazwy. Ach, Simánei z pewnością skarciłaby mnie za tę niewiedzę - w końcu nie był to pierwszy raz jak odwiedzałam tę krainę, a przez dłuższy czas nawet mieszkałam tutaj. Choć moja nauczycielka doskonale wiedziała, że od jej ukochanych zwierzątek o wiele bardziej pociągały mnie zaklęcia i czary, których w tych stronach nie brakowało to mimo żądała ode mnie chociaż znajomości podstawowych nazw fauny i flory. Simánei była zdecydowanie wymagająca, ale chciała mi przede wszystkim przekazać jak najwięcej. I jej się udało.
Od wspomnień oderwał mnie jednak pojedynczy błysk, wyłapany kątem oka. Nieopodal drogi, ukryty lekko pomiędzy krzewami, spoczywał głaz, na którym ktoś dawno temu postarał się wyryć kilka znaków, aktualnie mocno zatartych przez czas. Zaciekawiona, podeszłam do niego i delikatnie przesuwając palcami po jego powierzchni starałam się odczytać przesłanie. Po kolei wyczuwałam rysy, które stopniowo układały się runy, pisane w starym języku magów. Napis głosił: Ypakoí, dwie mile stąd, teren zajęty. Uśmiechnęłam się lekko. Był to jeden ze starych i dobrze znanych sposobów za zarobek, który wśród czarodziei uchodził raczej za mało wydajny i przeznaczony głównie dla starszych i znudzonych ludzi, nie mających już siły na eksperymenty. Dlatego ten też zawód skupiał się na jednostajnym pomaganiu i służeniu jednemu, wybranemu miastu. Od prostych porad i medycyny do drobnych zaklęć pogodowych, naparów, eliksirów; zależnie od tego co potrafił sam mag. Bywało jednak, że ze względu na ograniczone zainteresowanie takimi usługami czy też nieufność mieszkańców często pozostawiano na skraju osady właśnie takie kamienie, które na celu miały ograniczanie konkurencji. No i często też towarzyszyły temu drobne zaklęcia, które miały wykrywać każde odrobiny magii i informować właściciela o potencjalnych gościach czy zagrożeniu. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie tak? Dlatego też nie miałam wątpliwości, że ktokolwiek tu teraz mieszkał już o nas wiedział. To jednak podsunęło mi pewien plan.
- Słuchaj, tępaku. - odwróciłam się gwałtownie do Sakita, który najwidoczniej do mnie podszedł jak byłam zajęta oglądaniem kamienia. - Widać, że się nie dogadamy, więc przedstawiam prosty sposób, byś pozbył się mnie i Fufu.
Sakit ciekawie spojrzał mi w oczy choć zauważyłam, że też lekko posmutniał może? Chyba na pewno nie jest taki twardy za jakiego się uważa, albo po prostu mam zwidy. W każdym razie kiwnął przyzwalająco głową, bym kontynuowała temat, a ja nie zamierzałam zwlekać.
- Dwie mile stąd jest niewielkie miasteczko - Ypakoí, powinniście dotrzeć tam w nie dłużej niż godzinę. - machnęłam ręką w stronę osady. - Tam będziesz musiał rozejrzeć się za okolicznym magiem, każdy mieszkaniec pewnie będzie potrafił wskazać Ci drogę, a Ty powiesz czarodziejowi pewną formułkę, której zaraz Cię nauczę. Nie powinno być w każdym razie większych problemów, a jeśli będziesz miał szczęście to powinien Ci z góry dostarczyć napór i zapas ziół, który pozwoli mi utrzymywać kontrolę nad ciałem. Ewentualnie poczekacie dzień na zebranie zielska i będziesz mógł już spokojnie sobie odtruchtać stąd.
Podniosłam gwałtownie dłoń, widząc, że się wcina.
- Chcesz, byśmy dały Ci spokój to się słuchaj. Chcę dostarczyć Fufu w jednym kawałku, a do tego potrzebuję pełnej władzy nad jej ciałem. - poprawiłem ręką włosy, układając w głowie formułę. - Naucz się tego "Je ame Arete, tier é frixe. Nevi atepsima ore Simánei."*, a nie powinno być już z niczym problemów.
Wtedy też poczułam jakby ktoś uderzył mnie prosto w brzuch, a moje ciało zaczęło bezwładnie opadać na ziemię, by niespodziewanie złapał je... drwal? Skąd on się u licha wziął za mną, cholera... Chyba tracę kontrolę.

* - Jestem Arete, nowa powłoka. Potrzebuję kontroli lub Simánei.

< Sakitku? c: Co zrobisz z tym faktem? :D >

~~~~~~


Cholera jasna znowu to samo?! Nie sądzę aby nagła zmiana charakteru była jakimś kolejnym skutkiem zatrutych jagód, więc to musi być „ona” i najwidoczniej ponownie nie przyszła tu z pokojową misją.
-Słuchaj, ona nie ma już 5 lat, a ja nie jestem jej tatą, który będzie trzymał ją za rączkę. Gdyby się mnie nie uczepiła już dawno leżałaby martwa gdzieś między drzewami. Nie prosiłem żeby za mną lazła, nawet jej to odradzałem, więc jeśli coś ci się nie podoba – szybkim ruchem ręki zebrałem z ziemi rzeczy, podniosłem Pompejusza i wcisnąłem dziewczynie – to zabieraj swoje manatki i futrzaka i wynoście się stąd! Nikt nie karze wam za mną leźć! Nie potrzebuję towarzystwa. – widząc, że drwal ma jakiś problem i zmierza w moją stronę, wyciągnąłem miecz i prosta ręką skierowałem go w stronę mężczyzny – Nie wtrącaj się! – warknąłem nie opuszczając miecza, znów zwróciłem się do Fufu, albo kogoś kim aktualnie była – Decyzja należy do niej, jeśli chce może iść ze mną, ale to nie znaczy że będę robił za jej ojca, jeśli nie, to znikajcie z moich oczu zanim sztylet powiruje i w waszą stronę!

<Fufu? Sakitek chyba się z lekka zirytował całą tą sytuacją xD>

~~~~~~

Cholera. Czy to durne dziecko musi mieć tyle siły? Nie wiem czy przeżyłaby w lesie dłużej sama, ale jak raz próbuję wyjść na powierzchnię to nawet po totalnym nawaleniu jagodami walczy. Jak tonący chwyta się brzytwy. No ile można! Gwałtownym zrywem przejęłam jej ciało, odpędzając ostatnie myśli o ojcu, książętach, ropuchach i bizonach. Bogowie, co to dziecko ma w głowie?
Zamrugałam, gdy w końcu poczułam światło słoneczne na moich powiekach i wstałam z ziemi. Dobra, to co ta mała ostatnio wyprawiała? Lazła z tym głupkiem, nażarła się jagód i jeśli dobrze pamiętam to powiększyła swoją drobną kampanię. Rozejrzałam się. Tsa, niedaleko stał Sakit, który chyba nawet okazał się na tyle rozumny, by dostrzec przemianę, a kawałek dalej był... drwal. Ta to sobie potrafi dobierać facetów (<3 xD ~ podpisane i dopisane przez Olę :D).
Rozgarnęłam ręką fryzurę, wzięłam głęboki wdech na uspokojenie i się zaczęło:
- Co Ty, durniu, sobie wyobrażasz? - podeszłam, wbijając palec w jego pierś. - Albo ją raz i porządnie spław i zostaw na pastwę losu, czy też zabij bo może to Ci bardziej odpowiada, albo bądź, do cholery, odpowiedzialny! Jagody rozpoznałeś? Rozpoznałeś. To czemu pozwoliłeś jej je zjeść? Kuźwa no, ona zachowuje się jak dziecko, a takie da się zadowolić czy przypilnować jednym słowem. Jednym! Do cholery jasnej, nawet Ty dałbyś temu radę. Ale nie, lepiej sobie grabić u rodziny królewskiej. - urwałam, by nabrać tchu.
Nie wiem i nie chce wiedzieć jak Fufu wytrzymuje z tym gościem. Może własny, porąbany świat w jej głowie ma jednak jakieś zalety?
- Bogowie. - westchnęłam, przewracając oczami i zwracając się tym samym do drwala. - A Ty na co się gapisz? Wracaj do swoich ukochanych drzewek, to nie są problemy dla takich małych móżdżków jak Twój. - burknęłam.
Choć może powinnam mu choć trochę podziękować? Eee, kurczę, chyba udziela mi się co nieco z myślenia Fufu co nie jest dobrym znakiem. Jak się dłużej zastanowić... ten pomysł jest po prostu idiotyczny.
- Dziękuje za Twą jakże "wspaniałą" obecność, ale naprawdę możesz już wrócić do swojego lasku gdzie mieszkają pierwotni ludzie. Ewentualnie jak możesz to mógłbyś sprać jeszcze tego tutaj. - wskazałam Sakita, ale mężczyzna dalej patrzył na mnie nierozumnym wzrokiem. - No, dalej, do widzenia. Papa. Sayonara i inne takie. - wskazałam ręką skąd przyszedł.
Wtedy też w oczach drwala zalśniły niebezpieczne iskierki gniewu.

< Sakitek? Ups? xD>
Zabije ;-;

sobota, 22 lipca 2017

Od Azraela do Fufu

Byłem nienaturalnie spokojny kiedy księżniczka posłała po kata. Nie bałem się śmierci przecież znałem ją lepiej niż ktokolwiek tutaj. Jednak, aby wyglądać naturalnie na mojej twarzy było widać nutkę gniewu, a może i strachu. Jednak to oczy pokazywały prawdę, oczy w których mieszał się szary z odrobiną zieleni. Cała ta sytuacja zaczynała mnie powoli bawić. Tym bardziej, że księżniczce nie podobała się moja postawa. Nie należałem wszak do uległych osób, które przyparte do muru odpowiedzą na każde pytanie. Trudno było tego ode mnie chcieć. Nawet teraz czekałem tylko na dogodną chwile do ucieczki, a taka się nie nadarzy dopóki nie pozbędę się z rąk tych łańcuchów. Aktualnie szedłem obok niej przez kręte korytarze zamku. Zastanawiało mnie jak to się zakończy i czy się odezwie, bo mi ta cisza raczej nie przeszkadzają, kto wie jak jej.
- Hej, człowieczku... - odezwała się dziewczyna przeciągając nienaturalnie wyrazy. - Jak się w ogóle nazywasz?
- A czy to potrzebne do przycięcia ręki? - spytałem z chamskim uśmiechem. Raczej nie podawałem cennych informacji od tak. Nawet komuś tak ważnemu w królestwie.
- Nie... - mruknęła speszona, jednak zaraz znowu odżyła. - Nie pozwolę Ci jednak uciec przed tym jak mi nie powiesz! Chcę widzieć!
Cicho prychnąłem.
- Jesteś trochę zbyt rozpieszczona. - stwierdziłem lekko ziewając. Czekałem jedynie, aż Lezard się tu zjawi, przydałby się.
- Nie jestem rozpieszczona! - pisnęła. - Jestem dzielną, samodzielną kobietą co potrafi sobie radzić w życiu! - tupnęła nogą. - I nie waż mi się mówić, że polegam tylko na moim durnym ojcu! Zresztą... - uśmiechnęła się szeroko. - Kto ma klucz do Twoich łańcuchów, no kto? Ja! I sama go zdobyłam!
- I wydaje Ci się, że można dostać wszystko czego Ci się chce. - westchnąłem. Ciężki przypadek człowieka, ale cóż nawet nie wie co to znaczy życie w biedzie. Czego ja od niej chce. - Wybacz, ale to nie takie proste. - dodałem po chwili ciszy. Kompletnie nic sobie nie robiłem z jej złości, wręcz przeciwnie - bawiło mnie to.
- Nieprawda! - lekko prychnęła dodając - Ale... Czemu to nie takie proste? Nie rozumiem. - w jej oczach skierowanych na mnie była ciekawość.
- I zapewne nie zrozumiesz. - odpowiedziałem. O swoim życiu opowiadam tylko tym, którym ufam. Czyli aktualnie nikomu, pomijając pewne koniowate stworzenie, które się spóźnia.
- A właśnie, że zrozumiem! Musisz mi tylko powiedzieć! -  dziewczyna nadal się ze mną wykłócała.
- A co jeśli Ci powiem, że nie mam na to ochoty. - powiedziałem spokojnych głosem. Na mojej twarzy tak nie widać było, żadnych emocji.
Kiedy dziewczyna zaczęła swój wywód po zamku rozniosło się histeryczne rżenie koni, teraz pewnie już martwych, a po chwili dziwny odgłos wydawany przez Lezarda (coś między rżeniem a wyciem). Cicho zagwizdałem, aby łatwiej mu było mnie znaleźć. Jednak musiał się tu najpierw przedrzeć przez straż.

< Fufu? >

Rób co chcesz, wszystko jest możliwe...


Imię: Hirokashi 
Pseudonim: Hiro
Wiek: 18
Wzrost: 186 cm
Rasa: Zmiennokształtny 
Stanowisko: Handlarz oficjalnie, a trochę mniej? Zwykły pirat.
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Urodził się Nelayan obecnie mieszka na statku. Czasem nocuje w portowych miastach. Ewentualnie spędza tam kilka dni.
Charakter: Hirokashi jest osobą, która nie zadaje się z Tobą, gdy nie ma interesu. Prędzej Cię okradnie niż porozmawia z tobą. Jednak jeżeli potrzebujesz pomocy jest szansa, że Ci pomoże. W normalnych rozmowach często jest sarkastyczny i oziębły. Jeżeli jakimś cudem uda Ci się zdobyć jego przyjaźń okaże się być zupełnie innym człowiekiem. Będzie dla Ciebie niesamowicie lojalny oraz o wiele mniej sarkastyczny. Wypije z Tobą piwo i normalnie pogada. Hiro jest trochę zamknięty na innych. Nie znosi arystokracji, która jest zazwyczaj okrutna i pusta. 
Rodzina: Jego rodzina to jego kamraci - John, Samuel, Ricki, Danny oraz Petter. W rzeczywistości na statku przebywa więcej osób jednak ta piątka jest z nim od dawna.
Partner: Raczej nie.
Umiejętności: 
- jego umiejętność walki jest na naprawdę wysokim poziomie,
- jest jednym z przebieglejszych i sprytniejszych złodziei. Właściwie ten fach ma w małym palcu. Od dawna nie zdarzyło się, by ktoś go przyłapał,
- potrafi zmienić się w prawie dowolne zwierze - na razie jest to spora część ssaków i papuga. 
- jest bardzo dobrym pływakiem,
- umie sterować statkami oraz wykonywać wszelakie rzeczy przy nich.
Aparycja: Hirokashi jest wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Zazwyczaj pod luźną koszulą trudniej jest dostrzec mięśnie jakie posiada. Jego skóra jest w kolorze karmelowym. Czekoladowe włosy zwykle nosi zaczesane lekko do tyłu oraz strzyże je w charakterystyczny sposób. Oczy Hiro są nieco ciemniejsze od jego włosów. W lewym uchu posiada tunel z kolczykiem oraz dwa kolczyki powyżej, a w prawym tylko dwa kolczyki na wysokości tych w lewym. Na klatce piersiowej posiada bliznę ciągnącą się przez jej całość. 
Historia: Urodził się jako syn dziwki i jednego z jej klientów. Nie był chciany przez matkę, gdyż ograniczył jej na pewien czas zarobki. Odkąd skończył trzy lata zaczął wykonywać drobne prace w domu uciech. Kobiety będące w nim, zarówno jak i mężczyźni pomiatali nim jak się dało. W wieku sześciu lat zaczął kraść. Pewnego dnia został na tym złapany i dostało mu się za to nieźle w skórę. Po tym incydencie już nikt go nie przyłapał. Zaczął wykorzystywać swoje umiejętności zmiany postaci. Gdy skończył dziesięć lat zaczął dorabia w porcie tak by być jak najdalej od miejsca którego z głębi serca nienawidził. Rok później zaczął wozić różne rzeczy na statkach. Gdy miał dwanaście lat wraz z innymi chłopcami dołączył do handlarza, który potem okazał się być piratem. Jednak mu to nie przeszkadzało. Uznał to za szansę od losu i możliwość wyrwania się z miasta i z burdelu w którym musiał żyć. Po sześciu latach sam stał się kapitanem statku pirackiego, wraz z pięcioma chłopcami, którzy dołączyli wraz z nim pływa po morzach, grabi statki oraz kradnie na lądzie, a potem sprzedaje.
Inne: 
- lubi grać w karty i tym podobne gr,
- lubi czytać książki, posiada ich dosyć sporo,
- zakłady to część jego dochodów 
Właściciel: ♠lilian 123♠

Od Sakita do Fufu

Jednak, gdy wprowadziłem dziewczynę do domu przyjaciela to nie zdążyłem ich nawet przedstawić bo Fufu po kilku sekundach zniknęła. Francis ewidentnie chciał mi coś powiedzieć, ale w momencie kiedy otworzył usta, a jego struny głosowe wydały pierwszy dźwięk usłyszeliśmy głośny wrzask dochodzący z drugiego piętra. Mój niedoszły rozmówca już chciał tam iść, ale go uprzedziłem.
- Załatwię to. - rzuciłem krótko.
- Dziękuje, ja zrobię kolację. Pewnie jesteście strasznie głodni. - skinąłem głową i pobiegłem na górę.
Namierzenie źródła krzyku nie było trudne. Francis ma trójkę dzieci, więc od razu udałem się do ich pokoju. Widok Fufu bawiącej się z nimi nie zdziwił mnie. Wszyscy zamarli kiedy przekroczyłem próg.
- Kto krzyczał i dlaczego? - zapytałem sucho, a dzieci zaczęły mówić jedno przez drugie. - Cisza! Nic nie rozumiem z Waszych wrzasków. Sofia, tłumacz.
- No bo Maggie była księżniczką czekającą na rycerza, ale jej zamek atakowała wielka bestia - krwiożerczy Pompejusz. - wskazała futrzaka na rękach Fufu. - No, a dama w opałach piszczy...
- Ech... Fufu? Co Ty tutaj robisz?! - zapytałem, akceptując wytłumaczenie dziewczynki.
- No bo, ja, emm... Pilnuję dzieci! Były tutaj całkiem same!
- W ich własnym domu? - nie ma szans, że jej uwierzę. - Nieważne, chodź... Wypadałoby się przywiać z właścicielem i podziękować za gościnę, nieprawdaż? - Fufu uśmiechnęła się lekko i poszła za mną.
Zeszliśmy na dół i udaliśmy się do jadalni gdzie stał ogromny stół ozdobiony daniami z całego obrębu Sayari, a nawet dalej. Fufu mimo wszystko powstrzymała żądzę dążenia do jedzenia i poczekała aż przedstawię ją właścicielowi domu.
- Francis, to jest moja towarzyszka - Fufu i jej zwierzak - Pompejusz.
- Pompejusz Klusek I z rodu Włochatków! - przerwała mi dziewczyna, szeroko się uśmiechając.
- Bardzo miło mi gościć Wasz... Was, w moim skromnym domu.
- To my jesteśmy wdzięczni. - głupie zasady dobrego wychowania. - Naprawdę nie musiałeś przygotowywać tyle jedzenia...
- Ależ to czysta przyjemność przyjmować takich gości! Zapraszam, usiądźmy. - poprowadził nas gestem gestem ręki.
Zajęliśmy miejsca przy stole i rozpoczęliśmy ucztę.
- Co Ty tutaj tak właściwie robisz, Sakit? - zaczął rozmowę.
- Przyjechałem pozwiedzać. - rzuciłem sucho.
- W to akurat nie uwierzę. - naciskał.
- Miałem tu do załatwienia kilka spraw. - konwersacja była tylko formalnością i ożywiła się dopiero kiedy Francis zaczął:
- Muszę Ci o czymś powiedzieć. - popatrzyłem na niego przerywając na chwilę jedzenie, ale nie miałem zamiaru mówić, a on dobrze o tym wiedział.
- Twój ojciec... szuka Cię. Domyślam się, że to coś poważnego bo rozesłał wiadomość do wszystkich swoich zagranicznych posłów. - popatrzyłem na niego surowo, nie powinien poruszać tego tematu przy Fufu.
Mój wzrok ewidentnie to pokazywał co Francis szybko zrozumiał. Kiwnął lekko głową na znak akceptacji tego, że wrócimy do tej rozmowy później, na osobności. - Dobrze, to nieistotne. Fufu, a Ty skąd się tu wzięłaś? Skąd się znacie? - zapytał mimo wszystko bardzo uprzejmie.

< Fufu? Noo... skąd się tu wzięłaś :3 Opowiedz coś o sobie x3 >

Od Fufu do Sakita

Duże domki w pewnym momencie przestały robić na mnie wrażenie póki nie odkryłam, że w większych domach jest więcej zakamarków i jeszcze więcej sekretów! Nie zawsze lubiłam je oglądać, w końcu wszystkie arystokracie mieszkania wyglądały tak samo, według tych samych, aktualnie sławnych, wzorów, ale uwielbiałam przechodzić przez małe drzwiczki, szukać tajnych przejść czy zaglądać we wszystkie szuflady. Wiecie ile ciekawych rzeczy można się doszukać, a ile o domownikach dowiedzieć? Począwszy od kochanków w szafach do tajemniczych, delikatnych liścików miłosnych, które nigdy nie zostaną doręczone. No chyba, że znałabym tą uroczą kobietę, bądź mężczyznę... wtedy ktoś mógłby je przypadkiem znaleźć.
Dlatego też, gdy mężczyźni wrócili do pokoju - mnie już tam nie było. Przemierzałam liczne korytarze, zerkając nawet z lekką ciekawością na tutejszą architekturę i ozdoby, szukając jakiś drzwi, które do mnie przemówią. Co prawda, nie miało to być aż tak dosłowne, ale gdy usłyszałam jak zza drzwi dobiegają wesołe piski to nie wahałam się długo, a po prostu tam weszłam.
W środku zaś był raj. Cały pokój zabawek ze stadem szczęśliwych dzieciaków w środku. Ja zaś nie mogłabym ich tak zostawić bez opiekuna, prawda? Przypilnuję ich, przypilnuje grzecznie.

< Sakitek? :3 Masz wolną rękę, może porwać i ubrudzić dzieci xD >

Od Annmea'i do Sakita i Króla

Książę nie dał się tak nabrać jak reszta arystokratów. Zaskoczyło mnie, że nie zareagował na moje nazwisko. Było przecież coś warte, nie? To zaskoczenie sprawiło, że prawdopodobnie się zdemaskowałam. Serce już chciało zabić mocniej ujawniając mnie już całkiem. Ale miałam jeszcze jednego asa w rękawie. Prawdę. Ale moją i dawną. Tak dawną, że nieomal mogła zostać zapomniana. Dotknęłam dłońmi swej maski, jakbym chciała ją zdjąć. Pilnowałam dokładnie, żeby nie zadrżała mi ręka przy tej małej próbie oszustwa. Zanim druga dłoń powędrowała w kierunku związanych wstążek spojrzałam na rozmówcę. To jeszcze nie koniec rozgrywki, książę.
- Wybacz mi Wasza Wysokość, ale nie mogę ukazać Ci swego oblicza. - rzekłam odejmując dłoń od twarzy. Wzrok księcia przez chwili pokazał mi pytanie, które powinien zadać. Jednak tego nie zrobił. Nie potrzebował maski, aby wszystko ukryć. Jego twarz była jak jedna wielka maska.- Tradycja nakazuje, aby zdjąć maski dopiero o pierwszych blaskach poranka. Na znak, że niebezpieczeństwo mroku odeszło. I jesteśmy bezpieczni, gdyż mroczne siły nie odkryły naszych twarzy. Mój jak i Twój ojciec, książę, nie byłby zadowolony ze złamania tradycji.
Zauważyłam, że książę zacisnął szczękę na wzmiankę o swoim ojcu. 
- Ja odkryłem przed tobą swoje oblicze. Uważam iż byłoby to adekwatne, gdybyś uczyniła to samo. -odparł.- I dobrze znam tradycję. Nie musisz mi o niej mówić. Więc jak? Moja Pani?
Sprytnie. Ale na tyle abym i na to nie znalazła odpowiedzi.
- Panie mój. Twoją tożsamość znałam od momentu, gdy przywitałam się z Twoim ojcem i rodzeństwem u stóp schodów. Nie chcę zawieść mego ojca. Łamiąc tradycję, naraziłabym się na jego gniew i rozczarowanie. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jednakże nie ma go dziś z Tobą. - wciąż próbował.
- Myślisz Panie, iż nie doszłoby to do niego? Zapewne, ktoś by mu powiedział. I nie byłby tym zachwycony. A teraz, wybacz mi. Noc jest dość chłodna.
Odwróciłam się, aby wrócić do sali. Jednak kiedy postąpiłam kilka kroków, poczułam jego silną dłoń zaciskającą się na moim ramieniu.
- Po prostu zdejmij tę maskę! - zażądał. 
Spojrzałam w kierunku sali. Król akurat rozmawiał z magami. Jeden z nich, ten młodszy, uważnie lustrował salę wzrokiem. Jakby czegoś szukał. Albo, pomyślałam ze zgrozą. Kogoś. Odwróciłam się do księcia chcąc coś odpowiedzieć, ale coś innego przykuło moją uwagę. Zobaczyłam rozjarzoną łunę na horyzoncie. Było zbyt wcześnie na wschód słońca. Poza tym była na północnym wschodzie. I zbliżała się do nas bardzo szybko. Sakit również podążył za moim spojrzeniem.
- Co się dzieje?! - krzyknął zaskoczony książę. - Co to ma być?
Nie zdążyłam odpowiedzieć bo pocisk uderzył nad naszymi głowami. Zaskoczony książę puścił moje ramię. Powietrze przeszył grzmot. Kieliszki i kandelabry zabrzęczały. Następca tronu minął mnie i wbiegł do sali. Arystokraci kulili się i biegali po sali, próbując uniknąć lecącego sufitu. Dwóch magów, których widziałam wcześniej, z tym, że było ich już pięciu, łapało spadające kawałki sklepienia. Pilnowali, aby żaden z nich nie przygniótł nikogo z gości. Ruszyłam za chłopakiem. Zauważyłam chwiejący się kawałek sufitu z ogromnym błyszczącym kandelabrem. Przyspieszyłam do biegu. Było jednak za późno. 
- Wasza Wysokość! - krzyknęłam. 
Złapałam go pociągając na podłogę. Upadłam na jego plecy, akurat wtedy kiedy ów duży kawał oderwał się od sufitu. Runął  lecąc prosto na nas. Wiedziałam, że żaden z magów nie zdąży. Że nawet tego nie zauważą póki nas on nie zmiażdży. Zamknęłam, więc oczy i przylgnęłam do pleców chłopaka chwytając materiał jego marynarki. Nie chciałam umierać. Nie teraz. Po tym wszystkim co przeszłam miał mnie zabić taki kawał kryształu i cegieł? Zdecydowanie się na to nie godziłam. Magia zawirowała w powietrzu, elektryzując moją skórę. Po niej nastąpił ogłuszający huk i dźwięk tłuczonego szkła. Po tym była już tylko cisza. Dzwoniąca w uszach cisza.. Nie poczułam za to uderzenia. Uchyliłam powieki i ze zdziwieniem ujrzałam, że otacza nas srebrzysta kopuła. A na niej resztki pięknego kryształowego kandelabru. Jeszcze jedną rzeczą jaką zauważyłam było spojrzenie magów. Przyglądali mi się uważnie. Ich spojrzenie było pełne ciekawości. Czułam jak powoli zaczyna opuszczać mnie energia, przerwałam, więc zaklęcie. Zostaliśmy obsypani pyłem i drobinami kryształu. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Potłuczone drobinki zsunęły się ze mnie z cichym brzękiem. Książę również się podniósł. 
- Co do...? - zaczął, ale zamilkł kiedy zauważył spojrzenie magów.
Przeklęłam w duchu. Używając magii przerwałam poprzednie zaklęcie i teraz moja aura jaśniała błękitnym blaskiem. Niewyćwiczone zmysły, by jej nie dostrzegły. 
- Kim Ty do cholery jesteś?! - krzyknął książę zrywając się z podłogi. 
- Sakit! - król próbował go powściągnąć.
Była jednak zbyt późno bo Sakit złapał za maskę i pociągnął. Wstążki urwały się, odsłaniając wszystkim moje oblicze. Włosy rozsypały się onyksowymi falami wokół twarzy. Przy upadku wszystkie spinki dawno gdzieś zginęły. Tak samo cała służba. Anna i Sae mi nie pomogą. Jakimś cudem ozdoba do włosów mojej matki utrzymała się na włosach.
- Służąca?! - krzyknął zaskoczony następca tronu.
- Co to ma wszystko znaczyć? - zapytał władca.
- Wiesz, dziewczyno, co cię czeka za zrobienie z następcy tronu głupca? - warknął mi do ucha książę. - Jesteś zwykłą służącą! - złapał mnie za przód sukienki i przyciągnął do siebie. - A na dodatek wiedźmą.
- Niekoniecznie. - odezwał się młodszy z magów. 
- A kim z kolei Ty jesteś? Kolejny czarnoksiężnik? - zapytał Sakit, wciąż trzymając mnie w uścisku.
- Sakit! - wtrącił się Yaradan. - Ci mężczyźni są…
- Pozwól królu, że sami się przedstawimy. - wszedł mu w słowo ten najmłodszy zdejmując maskę. - Jestem Sauiriel z rodu Derrów. To moi towarzysze. Eurien i Aurien z rodu Hureów. - kolejni zdjęli swoje maski. - A ci to Xantien z Aeunów i Berigun z Geirów. - Kolejni dwaj odkryli swoje twarze.
Piękne, mądre elfie oblicza. Ich aury magiczne były niemal tak jasne jak moja. Z wyjątkiem Sauiriel'a. Jego była niezwykle jasna. Młody, a potężny. 
- Prosiłbym, abyś puścił tę dziewczynę. - znów przemówił.
Książę z niechęcią mnie puścił. Zaskoczona opadłam na kolana. Jeden z towarzyszy podszedł i pomógł mi wstać. 
- W porządku? - spytał obejmując mnie swoim ramieniem.
Kiwnęłam jedynie głową na potwierdzenie.
- O co tu wszystko chodzi? Co to w ogóle było? - zapytał władca.
- Smok. - mruknęłam.
- Co? Przecież te bestie dawno wyginęły! - żachnął się jeden z arystokratów.
- Jak widać nie wszystkie. 
Nagle do sali wbiegł posłaniec. Zdyszany podbiegł do króla.
- Wasza Wysokość! - zaczął dysząc. 
- Co się dzieje? - zapytał władca patrząc na młodziaka.
Chłopiec na oko dziesięcioletni próbował coś powiedzieć, jednak przeszkadzał mu w tym oddech. A raczej jego brak.
- Miasto... - zaczął.
Momentalnie spojrzałam w kierunku Merkez. 
- Co miasto?! - zapytał potrząsając dzieciakiem.
- Merkez stoi w ogniu. - powiedziałam widząc czerwoną łunę. 
Nagły podmuch wiatru przyniósł ze sobą swąd spalenizny. Ten sam co osiem lat temu. Ten sam co zniszczył wszystko co kocham.  Król podbiegł do okna. Spojrzenie zasnuł mu cień. 
- O co tu chodzi? - spytał ten z rodu Wella podchodząc do mnie. Jednak młody mag zastąpił mu drogę. - Zjawia się na balu, atakuje nas bestia i na dodatek okazuje się, że jednak jest wiedźmą! A i mało tego przez lata przemykała korytarzami zamku. Przez cholerne  lata mieliśmy pod dachem niebezpieczną wiedźmę! Straż! - Do komnaty wbiegli uzbrojeni mężczyźni. - Weźcie ją i dowiedzcie się od niej wszystkiego!
- To nie będzie konieczne. - rzekł spokojnie Sauiriel. - Powiedz mi. Czy Twoi przodkowie wywodzą się w linii prostej od rodu Mealinesenne? Czy Ty jesteś córkę Deamina Leonida i Freyi Esmeradle Mealinesenne? 
- Skąd znasz moich rodziców? - zapytałam zaskoczona.
- To wszystko wyjaśnia.
- To niczego nie wyjaśnia! - krzyknął inny hrabia.
- Ona pochodzi z rodu magów. Czyli w jej żyłach również płynie magiczna krew. Nie jest jednak Waszym wrogiem. Nie ona sprowadziła to dzisiejsze nieszczęście. 
- Służąca jest magiem? - zapytał król.
Towarzysze Sauiriel'a zachichotali. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie młodzieńca, by zamilkli. 
- Wybacz mi, Panie, ale Miadella nie jest żadną służącą. W każdym razie już nie. Jej nazwisko jest zbyt ważne. I na pewno nie możesz zostać jako służąca. 
- Ona nie ma na imię Miadella. - rzekła jakaś służąca. - Wołają na nią Mea.
Jak widać jakaś została i zaskoczyła tym elfa, który zaraz rozpromienił się w uśmiechu.
- To w takim razie musisz mieć na imię Annmea! Jedna z Twoich poprzodkiń  miała tak na imię. - rzekł.
Książę widać już trochę podirytowany wyszedł z sali. Jakby chciał nam zakomunikować, że sami mamy sobie to wyjaśnić. A tak to przez całą rozmowę stał z boku i patrzył. Słuchał. Może chciał to sobie przemyśleć.
- Wybacz mi, Panie. - rzekł król. - Jest najwidoczniej zdezorientowany tą sytuacją tak samo jak ja.
- Rozumiem, Królu. Więc jeśli pozwolisz wyjaśnię Ci wszystko na osobności. Bo jak rozumiem bal się skończył. 
Po milczącej zgodzie króla odwrócił się do swoich kompanów. 
- Zabierzcie ją do komnat. Siostry powinny już wrócić z jarmarku w mieście. A w każdym razie Zaklinaczki Wiatru na pewno. Dopilnujcie, aby nic się jej nie stało. Wcześniej weźcie jej rzeczy. 
- Nie mam wiele. - szepnęłam cicho.
- Tym lepiej. Szybciej pójdzie. - rzekł Sauiriel, wychodząc za królem. 
Poszłam w ciszy do sypialni dla służby. Zostałam otoczona od razu wianuszkiem służących. Ale szybko zostały odgonione przez Naemę.
- Zawsze wiedziałam, że z Tobą jest coś nie tak. - rzekła bez uczuć. - Masz. - wcisnęła mi jakieś prześcieradło, abym spakowała swój skromny dobytek. Włożyłam tam tylko dwie suknie. Bo rzeczy służącej zostawiłam. Potem wyciągnęłam spod materaca łuk i kołczan ze strzałami. Oraz małą szkatułkę z pieniędzmi.
- To tyle. - rzekłam cicho.
- Na pewno nie masz nic więcej? - spytał elf. 
Skoro teraz już było po wszystkim mogłam się przyznać do ksiąg ukrytych głęboko pod zamkiem.
- Wymykałam się w nocy uczyć magii. Znalazłam magiczne księgi w piwnicach. Chciałabym je zabrać.
- A wiec prowadź. - rzekł najwyższy. 
Przemknęłam z nimi przejściem dla służby. Ledwie się w nim mieścili bo byli bardzo barczyści. 
- Nie ma innej drogi? - spytał w końcu jeden z nich.
- Ta jest mi najlepiej znana. - rzekłam idąc w mroku przed siebie. Na ramieniu błyszczała mi mała srebrzysta kula. W końcu wyszliśmy w piwnicach. Poprowadziłam ich do drzwi ukrytych za gobelinem. Kiedy weszłam przywitały mnie znajome piski. Szczury. Elfowie wcale się nie skrzywili kiedy zwierzątka zaczęły ich uważnie obserwować.
- To przyjaciele. - powiedziałam zapalając świece. - Przyszliśmy zabrać księgi. 
Pokazałam na biblioteczkę z tomami. Było ich około setki. Tylko tyle znalazłam. Były na prawdę grube.
- Całkiem porządne. Przeteleportuje je do komnat. - rzekł znów najwyższy prostując ramiona.
- Poczekaj! - rzekłam biorąc kilka moich ulubionych. - Teraz możesz.
Po chwili biblioteczka była już pusta. Poszłam za nimi do komnat. Były rozświetlone błyszczącymi kamieniami z runami. Nie świecami. Kilka młodych elfek siedziało na podłodze na środku salonu i z ożywieniem rozprawiało o czymś. Umilkły jak nas tylko zobaczyły. Najmłodsza z nich od razu podbiegła do mnie. 
- Jaka ładna! - zapiszczała we wspólnej.
- Esme, proszę... - zaczął Eurien. - Annmea na pewno jest zmęczona.
Najstarsza i najwyższa z nich podeszła do mnie i wzięła mnie za dłonie. 
- Dziękuje ci, bracie. Zajmiemy się nią. 
Zabrała mnie do pustej sypialni. Wytłumaczyła mi że miała jechać z nimi jeszcze jedna osoba, ale ważne sprawy zatrzymały ją w Aranayi. Pomogła mi zdjąć suknię. Rozczesała włosy, a ozdobę schowała do kuferka. Nie zapytała mnie o bandaż na ramieniu. Jakby rozumiała, że raczej o tym mówić nie chcę. Rzekła tylko, że jeśli będzie potrzebna zmiana opatrunku to przyniesie mi czysty. Podziękowałam jej i położyłam się na łóżku. Było niezwykle cicho, gdy wokół mnie nie słyszałam kilkuset oddechów. Po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi. 
- Proszę! - rzekłam siadając.
Do środka zakradła się Esme. Usiadła w nogach łóżka. Jej zielone oczy błyszczały w mroku tak samo jak aura tego samego koloru. 
- Chyba Cię nie obudziłam. - rzekła.
Pokręciłam przecząco głową. 
- Jest bardzo cicho. Znaczy zawsze zasypiałam i budziłam się w gwarze. A nawet jak już wszyscy spali to słyszałam ich oddechy. Tutaj jest tylko cisza.
Esme tylko cicho zachichotała. 
- Masz rację. A właśnie nie przedstawiłam się. Mam na imię Esmeralde Ayaxa z rodu Derrów. Najmłodsza siostra Sauiriel'a. 
- A mi się wydawało, że on jest najmłodszy z was wszystkich. 
- Nie nie jest. On ma w przeliczeniu na Wasze... - zamyśliła się. - Około 21 lat. 
- Och, rozumiem. - rzekłam. - A właśnie nie przedstawiłam się. Jestem Annmea Miadella Mealinesenne.
- Ella! Tak będę na Ciebie mówić. - zapiszczała Esme. - Dobra, ja uciekam. Jeśli złapie mnie Aravenna to mnie skrzyczy. Na razie!
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, elfka zeskoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju nie czyniąc żadnego hałasu. Położyłam się znów. Długo patrzyłam przez okno nim wreszcie usnęłam.

< Królu? Sakit? Co sądzą o całej zaistniałej sytuacji koronowane głowy? >

Tak btw wygląda Sauiriel:

Od Madelyn do Ashley

Uśmiechnęłam się lekko, słysząc radę dziewczyny.
- Wiem. - potwierdziłam, zaplatając dłonie za plecami. - Zazwyczaj rzeczywiście tak robię, ale dzisiaj trochę za późno przyszłam. I tak została mi już tylko jedna, więc mam nadzieję szybko ją sprzedać i wrócić. Ktoś w końcu na pewno się znajdzie, trzeba myśleć pozytywnie!
- Cóż, życzę powodzenia. - odparła dźwięcznym, miłym dla ucha głosem, po czym ujęła lejce, gładząc drugą ręką muskularną szyję karego konia, który to wydał z siebie pełne zadowolenia parsknięcie.
~ Nieco w prawo, w prawo! ~ usłyszałam: ton wesoły, nieco wydłużający sylaby. Z całą pewnością musiał należeć do dosiadanego przez nieznajomą wierzchowca.
- Już się robi. - przejechałam dłońmi ze wskazanym przez niego miejscu.
~ O, dziękuję!~ Mruknął z wyraźnym zadowoleniem.
- Nie ma za co!
W tej chwili dostrzegłam, że dziewczyna, najwyraźniej nieco skonsternowana, patrzy to na mnie, to na tłum ludzi, jakby usiłując wychwycić, z kim przeprowadziłam rozmowę.
- Jestem Zaklinaczką. - wyjaśniłam zatem. - Jakbyś kiedykolwiek miała jakiś problem ze zwierzętami, mogę pomóc. Ogółem, to miło mi, Maddie jestem. A to jest Maki, mój przyjaciel, ryś elfi.
~ Opiekun, konkretniej rzecz ujmując. ~ przypomniał mi, a ja przewróciłam oczami, klepiąc go po delikatnie łebku.
- Tak, tak, zrozumiałam!
- Ashley. - przedstawiła się natomiast dziewczyna, najwyraźniej powstrzymując śmiech i wyciągając w moją stronę rękę, którą to natychmiast uścisnęłam. Jak na niewiastę o tak delikatnej aparycji, miała zaskakująco pewny chwyt. - A on to Ramzes.
~ Miło mi. ~ wtrącił ogier, potrząsając lśniącą grzywą.
~ Nam też. ~ odparł Maki, zadzierając pyszczek w górę, by ujrzeć nowego znajomego w całej okazałości. Mojej uwadze nie uszedł grymas niezadowolenia, jaki przewinął się przez pyszczek rysia. Nawet jeśli takie sytuacje zdarzały się bardzo często, nienawidził, kiedy musiał rozmawiać z nowo poznanym wyższym od niego.
- Będziemy się powoli zbierać, trzeba coś zjeść.
- Jasne. - kiwnęłam głową. - Ja, jak tylko uporam się z tą tkaniną, pewnie też poszukam czegoś na ząb. Szerokiej drogi!
- Pomyślnych łowów!
~ Do zobaczenia!
Pomachałam im ręką i obserwowałam, dopóki nie zniknęli za jednym z wyższych budynków - gildią kupiecką, o ile dobrze kojarzyłam.
- Szukamy dalej. - stwierdziłam, bezradnie patrząc na rysia, a ten tylko miauknął ponaglająco. Ruszyłam więc za nim, co jakiś czas pytając ludzi, czy nie chcieliby kupić owej nieszczęsnej tkaniny. Jak na złość, wszyscy jednak mieli podobną opinię, co Ashley- za jasna.
- Jak tak dalej pójdzie... - jęknęłam, wyciągając bukłak i biorąc łyk letniej wody o posmaku skóry. - To chyba przerzucę się tylko na czarne tkaniny!
Maki nie odpowiedział, drzemiąc w cieniu drzewa. Skwar był niemiłosierny, a słońce właśnie wzeszło w najwyższy punkt. Tłumy jakby natomiast wyległy na ulicę, więc oprócz skwaru, towarzyszył też zapach spoconych ciał, mokrej sierści i rozgrzanego bruku.
~ Następnym razem idziemy do Anthrakas. ~ zarządził ryś. Uśmiechnęłam się, słysząc marudny ton jego wypowiedzi. Nie znosił upałów, a górzysta kraina, o której tak często wspominał, słynęła raczej z chłodnych dni.
- Chciałabym za niedługo odwiedzić dom. - stwierdziłam, opierając kark o cegły. Lada chwila mieliśmy wrócić do szukania kupca na tkaninę bo gdy słońce zmieni pozycję, nasza mała kryjówka przestanie być już tak przyjemnie zacieniona. Dlatego zmobilizowałam wszystkie siły i wstałam, trącając lekko żebro rysia.
- Wstajemy! Mam przeczucie, że zaraz znajdziemy kogoś, kto kupi naszą tkaninę!
~ Jeść. ~ mruknął, ale posłusznie wstał i zaczął dreptać obok mnie, co jakiś czas dzieląc się swoimi spostrzeżeniami o mijanych budynkach i ludziach.
O cudzie, po kilku minutach rzeczywiście pojawił się nabywca - wysoka kobieta o oczach w kolorze soczystej trawy i ujmującym głosie. Jej sukni trzymała się zgraja maleńkich dzieciaczków - najmłodsze, niesione na rękach nieznajomej, mogło mieć około dwóch lat, zaś najstarsze, z zaciekawieniem przyglądające się Makiemu, liczyło sobie zapewne niecałe dziesięć wiosen.
- Zrobię z niej sukienkę i może jakieś falbanki, mam pasujący materiał. - postanowiła, wręczając mi kilka monet.
- Miło mi to słyszeć, życzę powodzenia. Tymczasem, będę się zbierać. - skinęłam głową na pożegnanie i ruszyłam w stronę najbliższego miejsca, gdzie można było wziąć coś na ząb - tawerny "Pod zębem smoka". Kiedy ruszyłam w stronę mężczyzny, by poprosić o jedzenie - jak się okazało, podawali dzisiaj potrawkę z kurczaka, a do tego cydr - dostrzegłam siedzącą w kącie Ashley. Kiedy więc dostałam talerz z daniem, ruszyłam w stronę jej stolika.
- Witam ponownie. - uśmiechnęłam się. - Mogę się może dosiąść?

< Ashley? >

piątek, 21 lipca 2017

Od Riliane do Sivika

Gdy tylko Sivik wyszedł z pokoju w celu umożliwienia mi zmiany sukni szybko zrzuciłam zakrwawioną, podartą tkaninę. Podeszłam do torby przygotowaną na nagłe wypadki, które mogłyby przeszkodzić mi w moim zadaniu. Znajdowały się w niej między innymi suknia w kroju uniwersalnym, koszula nocna, kilka przydatnych narzędzi takich jak igła i nitka czy dwie sakiewki pełne monet, listy polecające od króla oraz lista adresów pod które mogłam się udać. Wyciągnęłam z niej ciemnoniebieską niemalże granatową suknię delikatnie zdobioną i szybko założyłam na siebie. Następnie korzystając z rady wyprałam suknię. Wyszłam na balkon aby zobaczyć czy moi towarzysze już przyszli jednak w około było cicho i pusto. Powiesiłam również suknię i dołączyłam do Sivika jedzącego już na dole. Pożyczyłam mu smacznego, jak również on mnie i zaczęłam jeść, a on kontynuował. Widocznie smakowało mu. 
- Jeszcze raz dziękuję posiłek. - na jego twarzy widziałam wdzięczność. Skinęłam lekko głową przyjmując podziękowania. Ja, niestety, pomimo tego, że posiłek był naprawdę pyszny nie mogłam go jeść. Czułam lekką blokadę. Możliwe, że wynikało to ze stresu spowodowanego niewiedzą co dzieje się z Analind, Joshuą i resztą. Gdybym się odwróciła możliwe, bym wiedziała. Lecz ta wiedza mogłaby być dla mnie ciężarem. Co jeśliby okazało się, że zginęli, a ja po prostu uciekłam? Miałabym wtedy ogromne poczucie winy… A może musieli rozproszyć się i uciekać? Tego też nie mogłam wykluczyć. Jednak wybrałam nie oglądanie się za siebie więc pozostała mi tylko nadzieja, że za chwilę wejdą przez drzwi. Cała ósemka z uśmiechem na ustach podeszłaby do mnie, a ja bym im przedstawiła Sivika. Za pewne by zezłościli na mnie za podążanie za osobami, których nie znam oraz za nie udanie się z raną do medyka. Jednak po chwili byliby znów weseli. Znając ich na pewno by wynagrodzili jakoś Sivika. Ale były to tylko moje przypuszczenia. Dlatego co chwila zerkałam na drzwi mając nadzieję, że za chwilę się tu stawią. 
- Co tu robi Moccobi? A w dodatku Mantrikarczayk? Czy Wy czasem nie latacie po dżungli? - przyczepił się do nas widocznie już trochę podpity mężczyzna. Przez chwilę miałam cień obaw, że to może się skończyć źle. Jednak mój towarzysz ujawnił jedną ze swoich cech - spokój i opanowanie. 
- Jestem tutaj, więc jak widać nie. - odparł. W jego głosie nie było słychać emocji. Po chwili wszystko sobie wyjaśnili i zabrali się do wspólnego picia. Zresztą mało kto w karczmie nie pił. Zdecydowaną większość stanowili mężczyźni, ale mogłam też zauważyć kobiety. Pracownice co chwila dolewały piwa lub innych trunków do kufli, które były co chwile opróżniane. Słychać było też muzykę. Wszystko to pokrywało się z opowieściami, które słyszałam na temat karczm. Oczywiście tymi od mieszkańców i służących, ponieważ obraz jaki przedstawiła mi moja nauczycielka to grupa pijanych mężczyzn oraz nie mniej trzeźwych kobiet robiących różne rzeczy przyzwoite mniej lub bardziej oraz to, że zawsze się bili. Może nie było jeszcze zbyt późno oraz wypili jeszcze zbyt mało? Jak na razie nie wydawało mi się, że może to pójść w złą stronę tak bardzo. Pracownice bowiem pilnowały swoich klientów, a tym co zaczęli zbyt dokazywać uderzały w głowę i po chwili był już spokój. Zamówiłam grzane. W pewnym momencie zauważyłam jak przez drzwi wejściowe wchodzą trzej mężczyźni. Znałam ich, niestety, byli to członkowie grupy, która zaatakowała mnie oraz moich towarzyszy. Widać, że byli obolali oraz z rękawa jednego wystawał bandaż z kolei inny nie miał ramienia. Zapewne przyszli się napić i coś zjeść. Wstałam i zwracając na siebie jak najmniej uwagi udałam się do swojego pokoju. Drzwi dla mojego bezpieczeństwa zamknęłam na klucz. Usiadłam na łóżku i wyjęłam sztylet. Był jeszcze brudny od krwi jednego z bandytów. Wzięłam więc ściereczkę i zaczęłam powoli czyścić ostrze. Pamiętałam dokładnie tamten moment. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Poczułam wtedy przypływ adrenaliny. Ręka jakby sama sięgnęła po broń a następnie zadała cios w serce. Potem jakby wszystko nabrało tempa. 

Zupełnie jak przy Esme.

Zdarzyło się to trochę ponad pięć lat temu podczas jednego z nudnych bankietów organizowanych przez króla dla jego przyjaciół tylko w celach towarzyskich. Ja niestety musiałam uczestniczyć w owych przyjęciach. Nie było tam nikogo choćby zbliżonego do mojego wieku. Moje siostry były jeszcze zbyt małe by mi towarzyszyć. Postanowiłam więc opuścić przyjęcie i udać się do miasta. Wydawało mi się wtedy takie ciekawe, pełne sekretów. Nie trudno było wymknąć się z sali, a i korytarze były puste gdyż większośc służących miało pełno roboty przy bankiecie. Przemknęłam się do pokoju i zabrałam płaszcz i wyszłam bocznym wyjściem z pałacu. Szybko zeszłam w dół ulicy i wmieszałam się wśród ludzi. Chodziłam ulicami, oglądałam stragany. Pod jednym z budynków ujrzałam siedzącą dziewczynkę. Podeszłam do niej. Była wychudzona i miała na sobie obdarte ubrania. Czarne długie włosy były skołtunione, Skóra koloru karmelu była przybrudzona. Żebraczka. Tak by opisałby mój nauczyciel oraz z pewnością cała służba ową dziewczynkę. Jednak uczona byłam, że żebracy to najczęściej nieroby, bo jeżeli by chcieli mogliby na siebie zarobić ale co jeśli to było jeszcze dziecko? Wydawała się być młodsza ode mnie.
- Hej. - przywitałam się z nią. - Co tutaj robisz? - zapytałam. Ów osóbka spojrzała na mnie krzywo.
- Idź sobie. Nie masz co robić? - odburknęła i się odwróciła plecami do mnie.
- Jesteś głodna? - kontynuowałam, nie zważając na poprzednie słowa dziewczynki.
- Nie słyszałaś?! Spadaj! Tu nie ma miejsca dla takich jak Ty. - krzyknęła na mnie. Wtedy wyjęłam z płaszcza drożdżówkę i wręczyłam jej.
- Proszę. - oczy dziewczynki patrzyły na mnie jakby mi nie dowierzały. Oczywiście przyjęła podarunek i po chwili szybko zjadła. Była naprawdę głodna. - Jestem Ane, a Ty?
- Esme. - odparła. - Dziękuję. - uśmiechnęła się. Jej uśmiech wydawał się dla mnie taki wspaniały. Tak zaczęła się moja przyjaźń z Esme. Codziennie wymykałam się z zamku, aby zanosić jej jedzenie i rozmawiać z nią. Po jakimś czasie przyprowadziłam ją do mojej komnaty w tajemnicy przed służbą - użyłam do tego jednego z sekretnych przejść, które odkryłam jakiś czas temu. Wykąpałam ją i dałam jedną z moich starych sukni. Mnie już by się nie przydała, a Esme na pewno by z nich skorzystała. 
Jednak ile można ukrywać coś w tajemnicy? I to pewnego dnia się wydało. Ojciec wezwał mnie do siebie. Dzięki mojej upartości pozwolił dalej przyjaźnić się z Esme oraz pozwolić jej zostać na zamku pod warunkiem, że będę jej pilnować i wszystkiego nauczę. I tak zrobiłam. Jednak nie podobało się to Rice. Jednej z dam na dworze. Chciała wrobić Esme w kradzież, ale to jej się nie udało, bowiem dziewczyna (jak się okazało półtora roku młodsza ode mnie) doceniła szansę jaka została jej dana, a jej wina nie została udowodniona. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Ale przecież i to nie mogło trwać wiecznie, prawda? Jak się okazało Rica nie zrezygnowała z planu usunięcia Esme. Kupiła więc na czarnym rynku truciznę, która miała sprawić, że dziewczyna wpadnie w szał. Ów mieszanka trafiła do deseru. Działo się to w zimie podczas podwieczorku w moim pokoju. Nie trzeba było długo czekać na efekty bowiem można było zobaczyć po chwili. Dziewczyna rzuciła się na mnie. Jej oczy były czarne niczym węgiel. Musiałam unikać jej ataków. Po chwili wpadły straże. W tym samym momencie upadłam przy kominku i zasłoniłam się ostrym szpicem pogrzebacza. Byłam wtedy taka przerażona. Bałam się, że zginę ja lub Esme. Moje obawy się spełniły. Esme jakby zignorowała kawałek metalu nadziewając się na niego i wydając przeraźliwy krzyk skonała. Byłam niemal przekonana, że usłyszałam od niej przepraszam, ale po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że mogła to być tylko moja wyobraźnia. Szybko wydało się, że to był plan Rici. Ojciec nie oszczędził jej i po tygodniu została za to skazana na dożywotnie więzienie. Winiłam się za jej śmierć. Co by było gdybym odpuściła? Prawdopodobnie, by wtedy żyła. Spotykałybyśmy się rzadko, może wiodłaby niezbyt bogate życie w domu jakiegoś hrabiego jako służąca, ale by żyła. Winiłam się też za to, że nie udało mi się jej powstrzymać. Moment jej śmierci zapadł mi w pamięć na zawsze. Zapamiętałam to jakby się działo w zwolnionym tempie po to żebym mogła jak najdłużej czuć żal…

Jednak przy zabiciu owego bandyty nie czułam żalu. Pozostało tylko zwolnione tempo…
Spojrzałam na swoje dłonie. Na myśl o Esme zaczęły delikatnie się trząść jakby napływające wspomnienie było wciąż świeże. Ostrze przecięło już dawno ściereczkę, ale co dziwne nie zraniło mi ręki. Postanowiłam położyć się spać. Przebrałam się więc w koszulę nocną i położyłam się na łóżku. Sztylet umieściłam koło łóżka. Sen nie chciał jednak tak szybko nadejść, a gdy nadszedł był przerywany i pełen różnorakich koszmarów. Gdy rano wstałam postanowiłam sprawdzić czy moi towarzysze są w pokojach, które były dla nich zarezerwowane. Nie było ich tam. Nie było nawet śladu po ich obecności. Postanowiłam więc zejść do jadalnianej części gospody. Na ławach spali ludzie, którzy wczoraj zasnęli po nadmiarze alkoholu. Pracownice budziły ich poprzez oblanie wodą. Wśród nich był i Sivik, jeszcze nie oblany. Postanowiłam więc obudzić go nim zmoknie. Delikatnie go szturchnęłam.
- Wstawaj. - Szturchnęłam go jeszcze raz. Tym razem otworzył oczy. - Dzień dobry. - przywitałam się z lekkim uśmiechem na ustach. 
- Pięć minut. - odparł i obrócił się na drugą stronę. Tymczasem ja podeszłam do drzwi. Jednak przed wyjściem i rozejrzałem się powstrzymał mnie jeden mężczyzna z tych trzech co wczoraj weszli do baru. Jednego z tych co zaatakowali mnie i moich towarzyszy przed miastem.
- No proszę, kogo my tu mamy? - usłyszałam jego niski głos.

< Trochę późno ale jest! (Sorka :P) Przepraszam jeżeli jest to aż takie złe D:> 

Od Ashley do Madelyn

Nie mógł się poruszyć. Jego ciało było sparaliżowane, jak zawsze z resztą kiedy to robił. Znajdował się w jakimś lesie. Burym i cichym, który przyprawiał o ciarki. Stał, gdyż nie mógł nic zrobić. Nagle obraz zaczął się samoistnie przemieszczać. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i znalazł się przed jakimś wielkim budynkiem wykonanym z kamienia. Znajdował się na polanie, która była otoczona lasem, w którym niedawno się znajdował. Czucie powróciło do niego. Przechylił się w przód, tym samym prawie wpadając na olbrzymie, drewniane drzwi. Budynek był w większości okryty winoroślami. Rozejrzał się w prawo i w lewo. Kiedy jednak chciał dotknąć klamki, drzwi same się otworzyły. Coś go ciągnęło do środka. Stanął, a przed sobą miał trzy drogi. Dwie prowadzące przy ścianach po jego obydwóch stronach, zaś ostatnia prowadziła na wprost. Z niewiadomych przyczyn, wybrał środkową drogę. Z każdym krokiem, zaczął czuć się jakoś dziwnie. Do jego nozdrzy dostał się odór zgnilizny, jakby coś zaczęło się rozkładać. Poczuł zimne powiewy, chociaż, że znajdywał się w środku zamkniętego pomieszczenia. Również światło zaczęło bladnąć. W końcu było ciemno jak w grobowcu. Korytarz był długi i bardzo ciemny. Zakręciło mu się w głowie, przez co upadł na ziemię, przytrzymując się tym samym za czaszkę. O mało co nie wyrwał sobie włosów. Obraz wokół niego rozmazał się, przez co zamknął oczy. Kiedy je otworzył, znajdował się przed jakimiś drzwiami, które wydawały się oświetlone, choć takie nie były. Z trudem wstał i rozejrzał się za siebie. „Przecież... Przed chwilą był tu korytarz, wiec...” ponownie odwrócił się w stronę drzwi, dokańczając myśl „Jak?”. Po obejrzeniu się raz jeszcze dostrzegł, że te drzwi były inne od pozostałych. Były zadbane. Reszta albo miała jakieś dziury lub po prostu wyglądały mało estetycznie, jakby były przesiąknięte pleśnią. A te drzwi... były pomalowane na bordowo, zaś klamka była czarna i o wiele dłuższa od reszty. Niepewnie chwycił za nią. Kiedy popchnął drzwi, oślepił go blask, przez co był zmuszony zasłonić oczy ręką. Kiedy już się do tego przyzwyczaił, w środku ujrzał jakąś grupkę. Patrzyli się na niego. Jedni zza szafek, foteli, inni po prostu oderwali się od rzeczy, które obecnie robili. Wtedy podbiegła w jego stronę szarowłosą dziewczynka. Nic nie robiła, tylko stała i patrzyła się na niego swoimi dużymi, zielonymi oczkami. Nagle, na całej jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Wyciągnęła w jego stronę swoją rączkę.
- Zaopiekujesz się nami? - powiedziała to, przekręcając tym samym swoją głowę.
Kiedy zdjął z niej wzrok i spojrzał się na pozostałe dzieci, ujrzał na ich twarzach ten sam uśmiech co u niej. Jego palce zaczęły drgać ze zdenerwowania. Kiedy chciał się wycofać, ta sama dziewczynka powieliła swą wypowiedź
- Zaopiekujesz się nami?
Przełknął z trudem gulę w gardle. Dzieci skryte we wnętrzu pokoju zaczęły powtarzać jej wypowiedź, lecz brzmiało to jak rozkaz. Cofnął się o krok, a gdy chciał się odwrócić w stronę korytarza, na swej drodze ujrzał srebrnowłosą. Wskazywała na niego palcem, a z jej oczu zaczęła wypływać jakaś dziwna ciecz.
- Zaopiekujesz się nami? - zbliżyła się do niego.
Widząc jego niezdecydowanie, zrobiła srogą minę po czym wrzuciła go do pokoju. Pod wpływem upadku, zamknął oczy, kiedy jednak je otworzył, zobaczył zamknięte drzwi. Czym prędzej wstał i podbiegł do nich, próbując je otworzyć. Naciskał, szarpał, ciągnął - wszystko na nic. Zamarł, gdy tylko poczuł zimny powiew na swym karku. Powoli odwrócił głowę w stronę środka pokoju, jednakże... nikogo tam nie było? Pokój był zniszczony, ciemny. Jakby ktoś tu wpadł, splądrował wszystko i wyszedł. Puścił klamkę i podszedł do krzesełka, które jako jedyne było nienaruszone. Oświetlało je nikłe światło. Wahając się trochę, zaczął do niego podchodzić. Kiedy był na tyle blisko, by usiąść, wyciągnął rękę w stronę tejże rzeczy. Wtedy usłyszał szmer za sobą i zanim zdążył się odwrócić, został popchnięty na krzesło, które wydawało się go uwięzić. W miejscu gdzie stał, pojawiła się ta sama dziesięciolatka, co przedtem.
- Pobawisz się z nami?
Chciał się podnieść, lecz to jej się nie spodobało. Zaczęła wydobywać z siebie szaleńcze krzyki, przez co był zmuszony zatkać uszy, jak i przystać na jej propozycję. Kiedy się zgodził, uspokoiła się, a z cienia zaczęły wychodzić pozostałe dzieci. Było ich łącznie ośmiorgo. Stanęły w półkole przed nim i zaczęły coś szeptać. Wtedy zza ich plecy zaczęli wyrastać jacyś ludzie. Jeden po drugim padali na ziemię, to poprzez odstrzał, to przez dźgnięcie w ciało jakiegoś ostrza. Każde ginęło osobno, w inny sposób. Kazały mu na to patrzyć bo gdy tylko zamykał oczy lub odwracał wzrok, one wszystko powtarzały. Zaczął krzyczeć. Chciał się uwolnić. Tak mocno się szarpał, że... się uwolnił? Był na czworakach, podpierając się o podłogę. Dyszał mocno i głośno. Nagle z ciemności przed nim, zaczęła wypływać jakaś ciecz. Jak poparzony, zaczął się oddalać, lecz wtedy wpadł na coś. Spojrzał się w górę, gdzie opadła kropla tej samej cieczy. Nade nim stała ta sama dziewczyna, a z jej oczu ponownie zaczęła spływać ta ciecz, lecz nie tylko stąd. Zaczęło jej to wypływać z nosa, uszu, jak i ust. Patrzyła się na niego jak gdyby nigdy nic i uśmiechała się.
- Zaopiekujesz się nami?
Wtedy otoczyły go pozostałe dzieci, z których również zaczęła spływać ta tajemnicza ciecz. Choć wyglądało to na krew, wcale nią nie było. Odczuwał to. Wtedy dzieci, zaczęły zamykać go w coraz to ciaśniejszym okręgu. Otwarł na tyle szeroko oczy, jak bardzo mógł. Nagle dziewczyna, przy której leżałem, powiedziała zapłakana.
- Zapłacisz nam za ich winy!

* * *
- Wiesz co Ramzes? Książki z wymiaru Zdziczenia są cudne. Nie znalazłam stamtąd jeszcze ani jednego ze szczęśliwym zakończeniem. Podobają mi się. - przyznałam, zamykając książkę z czarną okładką i chowając ją do zmniejszającego woreczka. Kiedyś sprzedam, bynajmniej mam taki zamiar. Zeskoczyłam z belki i podeszłam do konia. Miałam dzisiaj wolne, nie miałam ochoty się targować, tym bardziej, że nieco za długo spałam i wszystkie dobre miejsca zostały zajęte, a chodzenie w te i we w te nie było nudne. Wolę stać w miejscu i drzeć się, aby wszystkich przekrzyczeć, bo jednak na targu to za cicho nigdy nie jest.
Chwyciłam lejce konia i wskakując na niego wyszliśmy z boksu kierując się na miasto. Trzeba by coś zjeść, prawda? Karczma, w której dzisiaj spałam nie miała zbyt dobrego jedzenia, dlatego musiałam wybrać się w miasto, a raczej na targ. Miałam zamiar kupić sobie coś dobrego, ale kiedy tylko tam się znalazłam poczułam się jak w domu. Ten hałas, każdy siebie przekrzykuje, każdemu chodzi tylko o pieniądze, albo tanio kupiony towar... cudnie. Co ciekawsze, ludzi mi ustępowali, pewnie dlatego, że nikt nie chciał zostać zgniecione przez konia, mojego czarnego ogiera. Stanęłam i zeskoczyłam z konia, kiedy zauważyłam stragan z warzywami. Kupiłam dwie marchewki, jedna dla mnie, a druga dla Ramzesa.
- Witam. - usłyszałam zza pleców. - Chciałbyś może kupić tkaninę? - odwróciłam się i zobaczyłam... dziecko? Zaraz... niektórzy ludzie tak wyglądają, jak ona. Była taka drobna... Mniejsza ode mnie i taka urocza... Wyglądała jak dobry duszek; z tym dobrym to już mniej cudnie.
- A jaką? - same słowo tkaniny mnie zainteresowało, bo miałam nadzieję na coś lekkiego i przewiewnego, aby uszyć sobie nową bluzkę, ale przedmiot okazał się zbyt jasny. - Nie lubię takich kolorów. Kupuje tylko czarne, do ubrań. - podałam dla konia połowę swojej marchewki, której nie zjadłam. Nie miałam już na nią ochoty, była dziwna w smaku.
- Szyjesz ubrania? - pokiwała głową i poklepałam konia do szyi.
- Wiesz co możesz zrobić, aby szybciej sprzedać? Stanąć na jakimś wyższym podeście, wywiesić na czymś dywan i krzyczeć, tak jak oni wszyscy. Zaczepianie pojedynczej osoby chyba mało Ci da. - stwierdziłam wskakując na konia.

< Madelyn? >

Od Sakita do Annmea'i

Nienawidzę balów. Masa ludzi zjeżdżających się w jedno miejsce i o jednym czasie by bez celu krążyć po ogromnej sali, nażreć się, upić i wrócić do swoich pałaców. Zaś mój ojciec, wspaniałomyślny władca, który chcąc zjednoczyć królestwo, co roku urządza ten sam durny bankiet, zapraszając tych samych durnych gości by uczcić cudowny i nic dla nikogo nie znaczący pokój, panujący w krainie. Nuda i bezcelowość jakie wylewają się z tego kielicha, co roku bardziej mnie dobijają. Mimo wszystko, jako pierworodny syn, wielkiego Yaradana, jestem wręcz zmuszony (tak jakby ktokolwiek tutaj miał nade mną władzę) brać udział w tych absurdalnych przyjęciach. Oczywiście, to co muszę, a to co robię, przeważnie chodzi przeciwnymi ścieżkami, jednakże bale tego pokroju nie raz są w stanie wiele mi zaproponować. Informacja. Jest wszędzie, cieknie po każdym kto przekracza próg zamku, leje się po wystawnych sukienkach i spływa po wyszukanych garniturach. Jedno miejsce, a gromadzi wszystkie szychy, które mają tutaj coś do powiedzenia, a szczęśliwie się składa, że snoby ich pokroju nie potrafią trzymać jęzora za zębami więc nie trzeba robić nic, a jedynie słuchać. Najlepsza rzeczą jaką ci ludzie byli w stanie wykombinować są maski. Oczywiście, najlepszą dla mnie, co oznacza wyjątkowo głupią dla nich. Lata obserwuje tych samych lordów przedzierających się przez zamek, ich styl poruszania się i mówienia nie jest mi obcy i to czy założą maskę czy będą tu biegać w samych gaciach nie robi mi różnicy, tak samo dobrze ich rozpoznam. Z drugiej jednak strony, wiele ludzi podświadomie otwiera się i jest w stanie powiedzieć o wiele więcej pod zasłoną fikuśnego kawałka materiału spoczywającego na ich twarzy, tak jakby w mgnieniu oka mogli zmienić osobowość. Zabawne ile absurdów potrafi zmieścić jedna sala.
Zaczęło się, ojciec kazał otworzyć wrota, goście rozeszli się po komnacie, a wspaniały król razem z wesołą gromadką swoich idealnych dzieci, przywitał gości i tu drodzy państwo kończy się rola Sakita, następcy tronu, a zaczyna słyszącego wszystko, cichego złodzieja. Jak zwykle chcąc pozyskać jak najwięcej informacji udałem się w pozornie najbardziej absurdalne do tego miejsce: balkon. Pozornie ponieważ, akustyka sali pięknie dociera do okien, a one wszystkie prowadzą na balkon. Dodatkowo, mogłem być tam sam, całkiem sam, bez głupich pytań, nieszczerych uśmiechów i pustych uprzejmości, mogłem kraść ile wlezie i bez konieczności udawania, że jest inaczej. W pewnym momencie usłyszałem zbliżające się w moim kierunku kroki i wlekący się za nimi materiał, aż w końcu zza drzwi wyszła niewysoka właścicielka niewielkich stóp i długiej sukni. Zdawała się mnie nie zauważyć, ale nawet dziecko wie, że to niemożliwe. Stanęła po drugiej stronie balkonu. Jestem przekonany że nigdy wcześniej nie widziałem jej na tym balu, ale jestem równie pewien, że nie spotykamy się po raz pierwszy. Mimo wszystko jej, zapewne niekolorowa, historia mało mnie interesowała, a towarzystwo nieznajomej nie było mile widziane, więc postanowiłem odpuścić i przenieść się w inne, równie wygodne miejsce idealnie przystosowane do podsłuchiwania, zatrzymał mnie jednak głos, który nigdy nie powinien wydobyć się z jej klatki piersiowej. Wszystko stało się jasne, poznałem reguły, zatem, zagrajmy.
- Kim Ty jesteś? - zadałem pierwsze pytanie, a jej odpowiedź była tak krótka i tak dokładna jak tego oczekiwałem.
- Miadella Annmea Mealinesenne - dziewczyna ukłoniła się zgrabnie. Doskonale, etykieta wymaga przecież by odwzajemnić KAŻDY ukłon. Punkt dla niej. Pierwszy i ostatni w tej turze.
- Sakit z rodu Krallów, syn króla Yaradana. - przesunąłem pionek dwa pola dalej, ukłonilem się głęboko, cały czas patrząc w jej oczy. Zauważyłem ten błysk, nie musisz się ukrywać. Kolejny kroczek. Idealnie, jeszcze jeden ruch. - Moja Pani. - ponownie się skłoniłem, zdejmując złota maskę w kształcie jelenia. Szach.  - Raczysz ukazać mi swoje oblicze? - ruch, za ruch moja droga. Szach i mat.

< Annmea? Ja się zbytnio nie rozpisałam :v Ale Sakitka nie da się tak łatwo przechytrzyć ;) >

środa, 19 lipca 2017

Od Madelyn

Ciemne pomieszczenie. Bure, chropowate ściany, szczelnie przylegające do siebie i podtrzymujące walący się sufit, z którego po każdym kolejnym wstrząsie leciały drobinki... czerwone, lepkie niczym pajęczyna. Nie wiedziałam co to jest. Nie chciałam wiedzieć. Z góry co chwilę dochodziły mnie jakieś krzyki, ochrypłe, przypominające raczej te zwierzęce - jakby wrona nauczyła się mówić i błagała o litość. Wszystko to przeplatane było śmiechem - mrożącym krew w żyłach, głośnym i przerażającym. Tego z całą pewnością nie dało się zaliczyć do przyjaznego chichotu, jakie często towarzyszą spotkaniom w grupach przyjaciół - ten przypominał raczej ropusi rechot. Tak mógłby się śmiać tylko diabeł, który porwał do czeluści piekieł jakąś dziewiczą duszyczkę bez skazy. Przeszedł mnie dreszcz strachu, biegnący od karku do ostatniego kręgu. Ciemności panujące w mojej celi mnie przerażały, ale jeszcze mniej chciałam ujrzeć wąską strużkę światła, z której wyłania się demon. A byłam pewna, że zaraz wejdzie. Muszę coś zrobić. Cokolwiek.
Spróbowałam wstać, by schronić się w jakimś odległym kącie. Ciężki, metalowy łańcuch obcierał mi kostki, a ręce spętane miałam grubym, szorstkim sznurem, który trzeszczał złowrogo przy każdym ruchu nadgarstkami. Zmuszając drżące, obolałe nogi do wstania, zmobilizowałam całą siłę woli, jaka we mnie pozostała. Szorując okowami po zimnej, mokrej od skapującej z sufitu cieczy, zmusiłam się do wykonania kroku. Potem drugiego. Trzeciego. Przystanęłam, by zaczerpnąć oddech i uspokoić kołatanie serca. Powietrze było tu stęchłe i pachnące pleśnią. Jakże brakowało mi teraz woni świeżych, polnych kwiatów, ich barwnych płatków czy też kielichów ze słodkim nektarem! A już najbardziej doskwierała mi nieobecność Maku - odkąd obudziłam się w tym lochu, nigdzie nie widziałam rysia. Supeł strachu gdzieś w okolicach żołądka boleśnie się skręcił. Czy wszystko z nim w porządku?
Głęboki wdech. Przede wszystkim muszę znaleźć wyjście. Podparłam ciężar ciała o ścianę, czując jej chropowatą powierzchnię przez cienki materiał jakiejś szmaty, niedbale zarzuconej na moje ciało. Dokuczliwe zimno kąsało odsłoniętą skórę niczym lodowe ostrza, rzucane niedbale przez jakiegoś złośliwego chochlika. Niedbałym ruchem ręki wygładziłam podartą suknię, by choć trochę obronić się przed chłodem. Marna pomoc, ale, jak to zawsze powtarzał dziadzio po nieudanym grzybobraniu, lepszy rydz niż nic.
Mocniej oparłam ciało o ścianę, przyciskając czoło do nieprzyjemnej powierzchni. Opuszczały mnie siły, jakby wysysane przez samą aurę celi, a ja odnosiłam wrażenie, że każdy włos na głowie ciąży mi niczym ołowiany odważnik. Chciałam na chwilę przymknąć powieki, by odpłynąć w słodki świat snów, ale wiedziałam, że wtedy już nie wstanę. Dlatego podjęłam marsz, z ręką ciągle ciasno przyciśniętą do ściany. Każdy kolejny krok odczuwałam coraz boleśniej, a każda komórka mojego ciała protestowała przeciwko wykonaniu następnego ruchu. Marzyłam tylko o tym, by wyciągniętymi palcami dotknąć prostopadłej ściany... czegokolwiek. Miałam wrażenie, że zmierzam przez bezkres piekielnej doliny. Świadomość, że w każdej chwili cela rozświetlić się może błyskiem światła, będącym wyrokiem śmierci, dodawała mi animuszu. Nie przepadałam za mrokiem, ale niczego w tym momencie tak bardzo się nie bałam, jak ujrzenia wykrzywionej w szaleńczym uśmiechu twarzy oprawcy więźnia z wyższego piętra.
Wzięłam kolejny oddech, świszczący od nadludzkiego wysiłku. Cały ciężar ciała opierałam o ścianę, by nie upaść - o własnych siłach nie ruszyłabym się ani o milimetr. Biodro co chwilę boleśnie uderzało o twardą powierzchnię, z każdą chwilą coraz dotkliwej odczuwałam te zderzenia. Zaciskając zęby, byleby tylko nie krzyknąć, położyłam głowę na swojej podpórce, by choć na chwilę przymknąć oczy...
I wtedy ściana zaczęła się przechylać. Spanikowana, nie zdążyłam nawet złapać równowagi - upadłam razem z nią, a głuchy odgłos tąpnięcia wstrząsnął fasadami budynku, jakby olbrzym postawił krok w błocie, kopiąc piłkę, która stanowiła owe więzienie. Moja klaustrofobia dała o sobie znać, a ja w tym momencie bardzo cieszyłam się, że kiszki marsza mi grały. Zacisnęłam mocno powieki, oczekując najgorszego - przy tej prędkości, prędzej czy później zginę, czy to od uderzenia w głowę, czy też samego zmęczenia.

* * *

- Miau~! - coś pociągnęło mnie mocno za ucho. Wyciągnęłam rękę, by odegnać napastnika, ale moja ręka natrafiła tylko na aksamitne futro, pod którym kryły się dobrze znane mi mięśnie, wznoszące się i opadające w rytm regularnego oddechu.
- Maki. - mruknęłam cicho, nie do końca rozbudzona.
Wolno otworzyłam oczy, mrużąc je od razu, gdy tylko natrafiłam na mocne, oślepiające światło słońca. Potarłam ciężkie powieki i wymacałam bukłak z wodą, leżący nieopodal. Wciąż w stanie półsnu, wzięłam długi łyk, jakbym nie piła od tygodni, a kilka kropel wylałam na wierzch dłoni, by potrzeć twarz.
Rozejrzałam się uważnie po otaczającym mnie terenie. Las, konkretniej rzecz ujmując - jego skraj. Zatrzymaliśmy się tu z Makim, by odpocząć po wyczerpującej podróży, wystawieni przez cały dzień na prażące, bezlitosne promienie. Teraz ochraniały nas drzewa - przyjemny chłód panujący tu ostudził skórę i dodał sił do dalszej wędrówki. Dzisiaj powinniśmy dotrzeć do miasteczka, gdzie miałam nadzieję sprzedać kilka tkanin. Usiadłam wygodnie, opierając plecy o pień buku - nogi swobodnie zwisały mi z konaru drzewa. Gdy tak patrzyłam na ziejącą pode mną kilkumetrową przepaść, miałam nieprzyjemne wrażenie, że takiej przestrzeni brakowało mi tak niedawno... tylko kiedy? Energicznym ruchem potarłam potylicę, by jakoś otrzeźwić umysł. Pewnie miałam jakiś sen. Ale czego dotyczył, nie miałam już pojęcia. Zachowałam z niego tylko nieprzyjemne wrażenie, że muszę uciekać. Schować się w cieniu jak mysz uciekająca przed polującym nań spasłym kotem. Ostatnimi czasy takie wizje zdarzały mi się coraz częściej, ale pamiętałam z nich bardzo niewiele - jakiś strzępek ubrania, pojedynczą scenę czy też jakieś wrażenie, zazwyczaj mało przyjemne, jak dzisiaj.
- Makiś, idziemy. - zarządziłam, nawiązując kontakt wzrokowy z rysiem. Stworzenie przewróciło oczami po czym zgrabnie zeszło z pnia jakby była to zwykła, niska skała. Ja natomiast zeskoczyłam z konaru, trzymając się go jednak rękami - gdy reszta ciała kołysała się już swobodnie, zeskoczyłam miękko na ziemię, lądując na zgiętych kolanach. Przyjaciel spojrzał zaś na mnie drwiąco, jakby pokazując, co myśli o moim tempie.
- Chciałaś wyruszyć rano, czyż nie? - zapytał, pokazując rząd białych kiełków. Uśmiechnęłam się przepraszająco po czym wyjęłam z dziupli obok nasze rzeczy.
- Wybacz. - odparłam. - Ale przypominam, że ostatnio to Ty zaspałeś!
- Nie pamiętam niczego takiego. - usłyszałam w odpowiedzi, po czym Maki ruszył do przodu, nie oglądając się w moją stronę. Ruszyłam za nim, a po zaledwie dwóch sekundach oboje przystosowaliśmy swoje tempo do drugiego. Cieszyła mnie świadomość, jak dobrze znaliśmy się nawzajem.

* * *

Gwar miasta, stukot kopyt, wybijających regularny rytm na ubitej drodze, rozmowy, przekrzykiwania, brzdęk monet - wszystko, co składało się każde tego typu miejsce. Razem z Makim przemierzaliśmy rynek szybkim krokiem, a ryś co chwilę ocierał się o moją nogę. Rozumiałam to doskonale. Na tak tłumnych uliczkach bardzo łatwo było o rozdzielenie się, a do tego żadne z nas nie zamierzało dopuścić. Co jakiś czas przystawaliśmy, by zapytać sprzedawców o chęć zakupienia tkanin. Większość odpowiadała na to odmownym kręceniem głowy i zmarszczonym nosem, inni próbowali kupić je za półdarmo, ale zdarzali się i tacy, którzy brali kilka, dając w zamian jakiś towar lub sakiewkę monet. Ba, handel szedł mi o tyle dobrze, że szukałam już nabywcy na ostatnią tkaninę - delikatną, kwiecistą, na miodowym materiale. Zazwyczaj nie przepadałam za zagadywaniem do ludzi - wolałam raczej rozstawić się na jakimś wolnym skrawku ziemi i czekać na potencjalnych klientów - ale dzisiaj przybyłam zdecydowanie zbyt późno, by takowe miejsce znaleźć.
- Witam. - zagadałam w końcu do jakiegoś przechodnia, który lustrował towar przy jakimś stoisku. - Chciałbyś może kupić tkaninę?

< Ktoś? >