Tutaj możecie poszukać jakiejś uprzejmej osóbki do pisania czy też po prostu wyrazić chęć na popisanie z kimś. Może znajdziecie swojej postaci bratnią duszę czy też miłość? Może zaś się mylę, może ktoś zostanie Waszym śmiertelnym wrogiem? Śmiało, piszcie, deklarujcie się! Nic nie szkodzi na przeszkodzie, by zaproponować jakąś fabułę, może ktoś właśnie tego szukał?
[Ogłoszenia piszcie w komentarzach]
Strony
▼
czwartek, 31 stycznia 2019
Od Crylin do Takako
Kiedy kobieta wyciągnęła nożyk z torby, poczułam, jak moje ciało znacznie się spina. Mimo wszystko musiałam powstrzymać się przed nagłymi ruchami, sama w końcu prosiłam o pomoc, a jeśli działania kobiety mają pomóc mojej siostrze, to muszę to zaakceptować. Stałam, jak na szpilkach uważnie przyglądając się poczynaniom obcych mi osób. Ogromne było moje zdziwienie, gdy do moich dłoni trafiła niewielka fiolka z nieciekawie wyglądającą substancją. ”Trucizna?” – przyszło mi pierwsze do głowy, jednak nie miało to kompletnie sensu. Nie znałam się na tutejszych ziołach i lekarstwach, poza tym, jaki sens miałoby uśmiercenie obcej osoby? Niepostrzeżenie zerknęłam na jasnowłosą dziewczynkę. Wydawało mi się przez chwilę, że na jej zaróżowiałej twarzyczce pojawił się delikatny uśmiech.
- Może, zanim wyjdziemy, czy wiecie może gdzie moglibyśmy znaleźć jakieś miejsce w karczmie do przenocowania? Te które odwiedziliśmy nie miały ani jednego pokoju wolnego, a spanie pod niebem dzisiaj odpada. – Zaczęłam intensywnie myśleć nad odpowiedzią. Z jednej strony, nie chciałam słać jej do miejsca mojej aktualnej pracy, z drugiej musiałam odwdzięczyć się za wystawioną dłoń w czasie upadku. Miałam swoje zasady i honor, jak przystało na członkinię rodu Doragon.
- Jakieś dwa kilometry stąd jest karczma, wystarczy iść cały czas prosto. Nie mogę wam dokładnie opisać, jak wygląda, ale jeśli powiecie, że jesteście od Angech, bez problemu was przyjmą. – Spojrzałam przez materiał na długowłosą kobietę, a następnie na jej towarzyszy. Jeden z nich uważnie mi się przyglądał, jakby wyczuwał ode mnie coś niepokojącego. Gdyby nie aktualne okoliczności mogłabym bez problemu pokazać mu jego obawy na własnej skórze. Wymusiłam się na delikatny uśmiech, aby wyglądać naturalnie, jak na zwykłą mieszczankę. – Mogę was odprowadzić, chce się na coś przydać, jako wasza dłużniczka.
Delikatnie się skłoniłam, ukazując swój szacunek i wdzięczność. Mimo wszystko cichy głosik w mojej głowie buntował się temu pomysłowi. Gdybym odprowadziła tę trójkę, najprawdopodobniej rzuciłabym się w oczy ze względu na przepaskę, która w karczmie jest dość rozpoznawalna.
- Dziękujemy, ale nie trzeba, powinniśmy trafić. – Odpowiedziała uprzejmie, przyglądając się z zaciekawieniem na moją twarz. Chwilę później towarzystwo, przekroczyło drzwi wejściowe, a ja spojrzałam na fiolkę, bijąc się z myślami.
„Wypić? Czy może pozbyć się?” – Ostatecznie nie tknęłam zawartości szklanej buteleczki. Zamiast tego opiekowałam się Arią, a kiedy się obudziła, mogłam zauważyć w jej oczach iskierki szczęścia. W przeciwieństwie do mnie, jej czarne oczy często zachwycały się różnymi pięknymi rzeczami. W jej spojrzeniu można czytać, jak z otwartej księgi.
- Crylin? Nie jesteś na mnie zła? – Spytała ze skruchą, ówcześnie obserwując oddalającą się starszą kobietę.
- Zła? Nie mam do tego powodu, ange. – Uśmiechnęłam się i posadziłam siostrę na swoich kolanach. – Ale następnym razem, jeśli coś ci się stanie, od razu mi powiedz, a jeśli mnie nie będzie, to idź do kogokolwiek.
Złożyłam delikatny pocałunek na czole czarnookiej i przykryłam szczelniej kocem. Widziałam, jak spokojnie przytakuje i ponownie znika w objęciach Morfeusza. Najlżej jak tylko mogłam, położyłam siostrę do łóżka, następnie podziękowałam sąsiadce za pomoc, kłaniając się nisko. Kątem oka dostrzegłam pełną buteleczkę lekarstwa, którego nie miałam zamiaru wypić. Miałam ważniejsze rzeczy do roboty, a dokładniej pewna kobieta i jej dwójka partnerów. Musiałam wiedzieć, kim jest i czy rzeczywiście jej dobroć nie jest jakimś oszustwem.
Dość pośpiesznie chwyciłam płachtę z głębokim kapturem i ruszyłam w kierunku karczmy. Wskoczyłam na drzewo znajdujące się najbliżej okna, w którym wyczuwałam charakterystyczną woń. Dokładnie pamiętałam zapach osoby, która przebywała w mieszkaniu, poznawałam też dwa kolejne zapachy, jednak były one nieco inne niż kobiety. Niestety nie mogłam do końca wybadać otoczenia przez deszcz, więc postanowiłam przez uchylone okno puścić swojego płomiennego motyla. Dzięki tej zdolności łączącej ogień z moim ciałem zdołałam wyraźniej usłyszeć rozmowy trójki osób.
Ułożyłam obie dłonie w kulkę i po chwili pozwoliłam świecącemu płomykowi przedostać się do pomieszczenia.
Spokojnie słuchałam rozmów o niczym, jednak w pewnym momencie głosy ustały. Poczułam, jak płomyk zostaje zniszczony. Sprawnie zniknęłam z miejsca zdarzenia, a zaraz potem ktoś odsłonił zasłony.
,,Wiedzieli, że ktoś ich podsłuchuje.” – Pomyślałam. Na mojej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech, który zazwyczaj oznaczał moją ciekawość i podziw.
,, Jednak mam nową misję, dowiedzieć się więcej na temat tej trójki.”
- Niech zacznie się zabawa!
<Takako?>
- Może, zanim wyjdziemy, czy wiecie może gdzie moglibyśmy znaleźć jakieś miejsce w karczmie do przenocowania? Te które odwiedziliśmy nie miały ani jednego pokoju wolnego, a spanie pod niebem dzisiaj odpada. – Zaczęłam intensywnie myśleć nad odpowiedzią. Z jednej strony, nie chciałam słać jej do miejsca mojej aktualnej pracy, z drugiej musiałam odwdzięczyć się za wystawioną dłoń w czasie upadku. Miałam swoje zasady i honor, jak przystało na członkinię rodu Doragon.
- Jakieś dwa kilometry stąd jest karczma, wystarczy iść cały czas prosto. Nie mogę wam dokładnie opisać, jak wygląda, ale jeśli powiecie, że jesteście od Angech, bez problemu was przyjmą. – Spojrzałam przez materiał na długowłosą kobietę, a następnie na jej towarzyszy. Jeden z nich uważnie mi się przyglądał, jakby wyczuwał ode mnie coś niepokojącego. Gdyby nie aktualne okoliczności mogłabym bez problemu pokazać mu jego obawy na własnej skórze. Wymusiłam się na delikatny uśmiech, aby wyglądać naturalnie, jak na zwykłą mieszczankę. – Mogę was odprowadzić, chce się na coś przydać, jako wasza dłużniczka.
Delikatnie się skłoniłam, ukazując swój szacunek i wdzięczność. Mimo wszystko cichy głosik w mojej głowie buntował się temu pomysłowi. Gdybym odprowadziła tę trójkę, najprawdopodobniej rzuciłabym się w oczy ze względu na przepaskę, która w karczmie jest dość rozpoznawalna.
- Dziękujemy, ale nie trzeba, powinniśmy trafić. – Odpowiedziała uprzejmie, przyglądając się z zaciekawieniem na moją twarz. Chwilę później towarzystwo, przekroczyło drzwi wejściowe, a ja spojrzałam na fiolkę, bijąc się z myślami.
„Wypić? Czy może pozbyć się?” – Ostatecznie nie tknęłam zawartości szklanej buteleczki. Zamiast tego opiekowałam się Arią, a kiedy się obudziła, mogłam zauważyć w jej oczach iskierki szczęścia. W przeciwieństwie do mnie, jej czarne oczy często zachwycały się różnymi pięknymi rzeczami. W jej spojrzeniu można czytać, jak z otwartej księgi.
- Crylin? Nie jesteś na mnie zła? – Spytała ze skruchą, ówcześnie obserwując oddalającą się starszą kobietę.
- Zła? Nie mam do tego powodu, ange. – Uśmiechnęłam się i posadziłam siostrę na swoich kolanach. – Ale następnym razem, jeśli coś ci się stanie, od razu mi powiedz, a jeśli mnie nie będzie, to idź do kogokolwiek.
Złożyłam delikatny pocałunek na czole czarnookiej i przykryłam szczelniej kocem. Widziałam, jak spokojnie przytakuje i ponownie znika w objęciach Morfeusza. Najlżej jak tylko mogłam, położyłam siostrę do łóżka, następnie podziękowałam sąsiadce za pomoc, kłaniając się nisko. Kątem oka dostrzegłam pełną buteleczkę lekarstwa, którego nie miałam zamiaru wypić. Miałam ważniejsze rzeczy do roboty, a dokładniej pewna kobieta i jej dwójka partnerów. Musiałam wiedzieć, kim jest i czy rzeczywiście jej dobroć nie jest jakimś oszustwem.
Dość pośpiesznie chwyciłam płachtę z głębokim kapturem i ruszyłam w kierunku karczmy. Wskoczyłam na drzewo znajdujące się najbliżej okna, w którym wyczuwałam charakterystyczną woń. Dokładnie pamiętałam zapach osoby, która przebywała w mieszkaniu, poznawałam też dwa kolejne zapachy, jednak były one nieco inne niż kobiety. Niestety nie mogłam do końca wybadać otoczenia przez deszcz, więc postanowiłam przez uchylone okno puścić swojego płomiennego motyla. Dzięki tej zdolności łączącej ogień z moim ciałem zdołałam wyraźniej usłyszeć rozmowy trójki osób.
Ułożyłam obie dłonie w kulkę i po chwili pozwoliłam świecącemu płomykowi przedostać się do pomieszczenia.
Spokojnie słuchałam rozmów o niczym, jednak w pewnym momencie głosy ustały. Poczułam, jak płomyk zostaje zniszczony. Sprawnie zniknęłam z miejsca zdarzenia, a zaraz potem ktoś odsłonił zasłony.
,,Wiedzieli, że ktoś ich podsłuchuje.” – Pomyślałam. Na mojej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech, który zazwyczaj oznaczał moją ciekawość i podziw.
,, Jednak mam nową misję, dowiedzieć się więcej na temat tej trójki.”
- Niech zacznie się zabawa!
<Takako?>
Od Akroteastora do Kiirana
Awanturnik wyglądał na coraz bardziej poirytowanego i zmęczonego całą tą wymianą zdań. Akroteastorowi również nie była ona na rękę jednak wiedza, że młodzieniec również nie czerpie z niej przyjemności była niezwykle budująca. Duma Morteo wiele zdążyła już wycierpieć i każde poniżenie, na jakie mógł sobie pozwolić z pozycji jeńca dawało mu poczucie pewnej satysfakcji.
- Dobrze. - Kiiran patrzył na maga z niebezpiecznymi błyskami w oczach. - Więc pozostał nam tylko go odnaleźć i zgładzić.
- MOJA OSOBA NIE PRZEPOMINA SOBIE, COBY ZGODZIŁA SIĘ NA COŚ TAKIEGO. - Zauważył stanowczo stwór, jednocześnie wiedząc, że jego słów nie popiera żadna moc, która mogłaby mu pozwolić nie zgodzić się z awanturnikiem.
- Posłuchaj Aktorze, masz dwie opcje. Albo pomożesz mi pozbyć się tamtego demona, albo cię zabiję. - Chłopak spojrzał stanowczo w oczy maga, a Akroteastor odwzajemnił się tym samym. - I nie próbuj uciekać. "Twoja osoba" jest na tyle charakterystyczna, że nie ważne gdzie uciekniesz, w końcu cię odnajdę.
Morteo dalej wpatrywał się nieruchomo w Kiirana. Awanturnik na pewno przywykł do zabijania bestii i miał rację co do tego, że osoba maga była dość rozpoznawalna i na pewno wielu by się znalazło, którzy chcieliby mu pomóc... jednak Akroteastor nie żyłby tak długo, gdyby nie wiedział, jak radzić sobie z takimi typkami. Podjął więc decyzję. Nie zamierzał walczyć z demonem i narażać swojej skóry, jednak nie zamierzał też ginąć w tym miejscu. Przez myśl mu nawet przemknęło, że lochy straży miejskiej wcale nie byłyby takim złym miejscem.
- ZGODA, ZOBOWIĄZUJĘ SIĘ WSPOMÓC CIĘ W TEJ WYPRAWIE - powiedział wreszcie. - A TERAZ MNIE ROZWIĄŻ.
- Dobrze. - Kiiran patrzył na maga z niebezpiecznymi błyskami w oczach. - Więc pozostał nam tylko go odnaleźć i zgładzić.
- MOJA OSOBA NIE PRZEPOMINA SOBIE, COBY ZGODZIŁA SIĘ NA COŚ TAKIEGO. - Zauważył stanowczo stwór, jednocześnie wiedząc, że jego słów nie popiera żadna moc, która mogłaby mu pozwolić nie zgodzić się z awanturnikiem.
- Posłuchaj Aktorze, masz dwie opcje. Albo pomożesz mi pozbyć się tamtego demona, albo cię zabiję. - Chłopak spojrzał stanowczo w oczy maga, a Akroteastor odwzajemnił się tym samym. - I nie próbuj uciekać. "Twoja osoba" jest na tyle charakterystyczna, że nie ważne gdzie uciekniesz, w końcu cię odnajdę.
Morteo dalej wpatrywał się nieruchomo w Kiirana. Awanturnik na pewno przywykł do zabijania bestii i miał rację co do tego, że osoba maga była dość rozpoznawalna i na pewno wielu by się znalazło, którzy chcieliby mu pomóc... jednak Akroteastor nie żyłby tak długo, gdyby nie wiedział, jak radzić sobie z takimi typkami. Podjął więc decyzję. Nie zamierzał walczyć z demonem i narażać swojej skóry, jednak nie zamierzał też ginąć w tym miejscu. Przez myśl mu nawet przemknęło, że lochy straży miejskiej wcale nie byłyby takim złym miejscem.
- ZGODA, ZOBOWIĄZUJĘ SIĘ WSPOMÓC CIĘ W TEJ WYPRAWIE - powiedział wreszcie. - A TERAZ MNIE ROZWIĄŻ.
(Kiiran? A zatem?)
niedziela, 27 stycznia 2019
Od Vincenta do Aurory
Pamiętam swoje przerażenie, kiedy siedziałem w Wielkiej Bibliotece jako dzieciak i czytałem książkę na temat procesów czarownic z Salem. Nie pamiętam nawet, dlaczego wybrałem akurat taką lekturę. Może dlatego, że miała obrazki, które swoją drogą jedynie jeszcze bardziej mnie przestraszyły? A może dlatego, że byłem po prostu ciekawy, jak traktowano moich pobratymców w czasach, gdy jeszcze nawet za najmniejszy odchył od normy można było trafić na stryczek? Nieważne, jakie były przyczyny mojej decyzji, jedno jest pewne. Obraz palonych na stosie kobiet pozostał ze mną przez długie lata, a że wtedy o czymś takim jak terapia u psychologa nie mówiono, zostałem sam na sam ze swoimi myślami.
Ciekawe więc, dlaczego teraz wyruszyłem w środku nocy z torbą pełną świec na ramieniu, nożem przy pasie, trzymając w jednej ręce księgę, a drugiej czarnego kozła na postronku, wiedząc, że jak ktoś mnie przyłapie, to raczej za przyjemnie nie będzie. Ale cóż, jak trzeba, to trzeba. I tak przez cały rytuał, w czasie którego ułożyłem świece na wzór pentagramu, poświęciłem cztery żywioły i złożyłem kozła w ofierze pradawnym bóstwom, aby następnie jego ciało spalić w sabatowym ognisku, którego pomarańczowo - białe płomienie prawie muskały czubki drzew, oglądałem się przez ramię, aby upewnić się, że nikt mi nie przeszkodzi.
Mimo to, kiedy siedziałem już na środku kształtu ze świeczek, oczyszczając ciało w promieniach wschodzącego księżyca, usłyszałem dochodzący z lasu odgłos, ewidentnie należący do człowieka. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się wokół, dodatkowo wysyłając chowańca na zwiady. Połączyłem się mentalnie z przywołanym puszczykiem, dzięki czemu mogłem oglądać świat z jego perspektywy. Dzięki temu dostrzegłem jakąś kobietę, wędrującą samotnie między drzewami. Uśmiechnąłem się lekko. Stworzenie iluzji człowieka idącego z pochodnią było dziecinnie proste o tej porze, podobnie jak wywołanie sztucznych dźwięków. Z satysfakcją obserwowałem, jak dziewczę, nim owca zaganiana przez psy pasterskie, biegnie w moją stronę, aż ostatecznie wypada na polanę. Wtedy przerwałem połączenie z puszczykiem i wstałem z trawy. Okryty jedynie kawałkiem materiału i z wymalowanymi na ciele krwistymi runami wyglądałem na pewno niezbyt przyjaźnie, lecz nie zwróciłem na to uwagi. Bardziej interesowała mnie ta osóbka, która mogłaby cudownie dopełnić rytuał.
— Czyżbyś się zgubiła, dziewczynko?
<Aurora? :v>
Od Vincenta do Nyati
Daleko mi było do ludzi, którzy to przebywali na zewnątrz każdej wolnej chwili. Bo co przecież można robić na dworze? Chodzić? Zwiedzać? Szukać ziół? Irytować innych swoją obecnością? Być produktywnym członkiem społeczeństwa? O nie, nie, nie. Zwłaszcza to ostatnie nie pasowało mi do gustu w żadnym stopniu. Czasami jednak trzeba było opuścić przyjemny chłód czterech ścian piwnicy, bo to albo któryś z chowańców zrzucił słój z pijawkami, albo to grupa pijaków poprzedniego wieczoru wpadła do mojej pracowni, błagając o coś na kaca, bo mają jutro służbę wartowniczą. Doprawdy, żałosne, lecz zabawne stworzonka mieszkają w tym mieście.
To był właśnie powód, dla którego tuż po przebudzeniu się, leniwie spojrzałem na puste skrzynki z ziołami oraz na listę zamówień na najbliższy tydzień. Ciekawe, że w jednym miejscu są gotowi spalić cię na stosie lub powiesić za chociaż najmniejszy przejaw stosowania magii czy, w tym przypadku, alchemii, a w drugim wręcz padają przed tobą na kolana, abyś tylko łaskawie poratował ich eliksirem miłosnym. Co kraj, to obyczaj, jak to się zwykło mówić w moim świecie. Dla mnie liczyły się tylko pieniądze, które to akurat w Merkez płynęły cieszącym serce strumyczkiem wprost do mojej sakwy.Wzdychając cierpiętniczo, podniosłem się z łóżka, od razu sięgając po wypolerowaną laskę. Niby nie potrzebowałem jej, aby przygotować się do wyjścia, jednak wolałem nie być bezbronnym, jeśli jakiś złodziejaszek postanowi wyskoczyć zza rogu i odebrać mi moje oszczędności. Nie żeby to miało szansę się wydarzyć, lecz lepiej dmuchać na zimne.
Z koszem na ramieniu, opuściłem swoją piwnicę, kiedy życie w mieście już się pojawiło. Witałem po drodze do bramy kilka znanych twarzy, przeprowadzając krótkie rozmowy z co bardziej lubianymi klientami czy miłymi sprzedawcami. Warto przecież dbać o swój wizerunek, nawet jeśli do końca miesiąca planuję opuścić ten cały cyrk i znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce. Może zbuduję sobie w końcu jakąś chatę i tam zacznę szukać sposobu na powrót do siebie? Byleby blisko do miasta było, bo mimo wszystko, żyjemy w materialnym świecie, a ja jestem materialistą. Pieniądze się same nie zarobią, a wątpię, że wielu ludzi będzie zbaczać z trasy, aby zajść do domku na uboczu po maść na czyraki.
Pogrążony w marzeniach, dotarłem ostatecznie do głębszej części lasu, gdzie miałem zamiar poszukać wilczej jagody i kilku innych ziół. Nie znałem jeszcze dokładniej tych terenów, wiec wypuściłem chowańca w formie niewielkiego puszczyka przed siebie, aby pomógł mi zlokalizować położenie roślin. Tak więc szedłem przed siebie, zajmując się samym sobą, nikomu nie wadząc, kierując się od jednego nawoływania sowy do drugiego, kiedy to usłyszałem głośny dźwięk, należący do grupy zwierząt. Zaciekawiony, zbliżyłem się w tamtą stronę i jak na zawołanie, strzała świsnęła tuż obok mojego ucha. Jakaś elfa dziewczyna zaczęła coś tam krzyczeć, lecz irytujące piszczenie w uchu, które nie zniknęło, kiedy nieznajoma ponownie wycelowała w moim kierunku, nie pozwoliło mi wyłapać poszczególnych słów. Mogłem być jednak pewien, że nie były to żadne komplementy.
— Już, już, spokojnie — Roztarłem ucho dłonią, tym samym odzyskując pełnię słuchu — Bo złość piękności szkodzi... A ty to chyba nie masz na razie czym szastać.
< Nyati? Długo wyczekiwane, ale jednak..>
Od Kiirana do Akroteastora
Jeśli już komuś nie ufałem, to były to dwa typy osób. Do pierwszych z nich zaliczali się wszelcy szlachcice, którzy obietnicami ochrony czy ziemi skłaniali chłopów, aby pracowali u nich za darmo, nic potem nie otrzymując w zamian. Do drugich natomiast zaliczali cię ci, którzy używali trudnych słów. A jak jeszcze człowiek, który używał trudnych słów, miał trudne imię... Cóż. Poziom mojego zaufania dla takich osobników spadał na łeb, na szyję.
— Dobra, Aktaster — zacząłem, zaczynając krążyć wokół drzewa i uderzając rytmicznie kciukiem swój podbródek. Stwór wodził za mną wzrokiem. Przynajmniej tak długo, jak był w stanie. Słysząc, że nadal nie zapamiętałem jego imienia, poruszył ramionami (tymi górnymi), jakby wzdychał.
— AKROTEASTOR MEAGLITE POEMIKA NOSTRUE TOTNEOMON LIIVEI
— powtórzył w sposób podobny, w jaki zrobił to wcześniej. Tym razem w jego głosie usłyszałem jednak dodatkowo znudzenie, a może nawet irytację.
— Cicho! Jesteś moim więźniem, więc mogą nazywać cię jak chcę! Podsumujmy. Poświęciłeś grupę ludzi, aby przyzwać jakiegoś demona, który cię nie lubi. Ale nie powiesz mi, dlaczego cię nie lubi, bo nie. Tak?
— OWSZEM.
I ponownie nastała cisza. Wzniosłem oczy ku górze, błagając bogów o zesłanie mi chociaż części ich cierpliwości.
— Czy cały twój zasób słów ogranicza się tylko do "owszem"? — warknąłem w nerwach, na co Akroteastor obrócił głowę w moją stronę, lekko ją przechylił i powiedział coś, przez co aż jęknąłem żałośnie.
— OWSZEM.
— Dobra, Aktaster — zacząłem, zaczynając krążyć wokół drzewa i uderzając rytmicznie kciukiem swój podbródek. Stwór wodził za mną wzrokiem. Przynajmniej tak długo, jak był w stanie. Słysząc, że nadal nie zapamiętałem jego imienia, poruszył ramionami (tymi górnymi), jakby wzdychał.
— AKROTEASTOR MEAGLITE POEMIKA NOSTRUE TOTNEOMON LIIVEI
— Cicho! Jesteś moim więźniem, więc mogą nazywać cię jak chcę! Podsumujmy. Poświęciłeś grupę ludzi, aby przyzwać jakiegoś demona, który cię nie lubi. Ale nie powiesz mi, dlaczego cię nie lubi, bo nie. Tak?
— OWSZEM.
I ponownie nastała cisza. Wzniosłem oczy ku górze, błagając bogów o zesłanie mi chociaż części ich cierpliwości.
— Czy cały twój zasób słów ogranicza się tylko do "owszem"? — warknąłem w nerwach, na co Akroteastor obrócił głowę w moją stronę, lekko ją przechylił i powiedział coś, przez co aż jęknąłem żałośnie.
— OWSZEM.
<Owszem Akroteastor?>
Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie?
Orella von Warenhasse
kobieta | 38 lat | 175 cm | człowiek | brak profesji
Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci — zapomną. Nie łudźmy się, przyjacielu, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko, jak pogrzebią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc.
Urodzona w Arnie nad Galvatanem, córka Ayleth i Arctosa Martelów, średniej szlachty z Merkez wiodła życie prawie doskonałe — pozbawione przyziemnych trosk i goryczy. Godząc się na zaaranżowane małżeństwo z Peterem von Warenhasse, synem Rene von Warenhasse, kuzynki samej Ince z rodu Krallów, sprawiła swoim rodzicom powód do dumy. Dusząc w sobie lęk i niepewność, stała się wielką panią na dworze w Llyne i dołączyła do szlacheckiej elity.
Gdy po kilku latach Orella została szczęśliwą matką córeczki, którą nazwano imieniem Berenika, wydawało się, że rodzinę nigdy nie dosięgnie nic złego. Los zgotował jednak młodej parze inną historię, gorzką i krwawą.
Peter von Warenhasse zginął podczas podróży do stolicy Merkezu, dokąd zaprowadziła go wiadomość o śmierci jego matki. Gdy Orella przybyła na miejsce napaści, znalazła tylko zmrożone w śniegu ciało męża, sług i koni. Po Berenice, którą Peter zabrał ze sobą, śladu nie było. Prędko okazało się, że wiadomość o zgonie teściowej Orelli okazała się fałszywa, a sprawców nigdy odnaleźć się nie udało.
Orella, choć wracając do Llyne, nie zaniechała poszukiwań i cały swój majątek przeznaczyła na odlezienie córki. Po kilku latach pieniądze się skończyły, a rezultaty były żadne. Szlachcianka zdecydowała się więc odprawić całą służbę, sprzedać zwierzęta i wszelkie dobra w domu, a potem oddać dwór, pola i wioski pod opiekę swojego brata. Gdy dwór von Warenhassów opustoszał, wybrała się samotnie w podróż najpierw do rodzinnej Arny, a następnie do stolicy Merkezu, by zasięgnąć pomocy bliskich, znajomych i przyjaciół, a nawet prosić o audiencję u króla.
Jej starania nie przyniosły skutku. W międzyczasie dwór spłonął, a należące do von Warenhassów wioski opustoszały. Pozbawiona wszystkiego, Orella postanowiła kontynuować tułaczkę.
Kobieta ścięła włosy w dniu, w którym dotarły do niej wieści o śmierci męża. Zgodnie z tradycją kultywowaną przez ród Warenhassów, przez trzy kolejne lata nie wdziała też innej sukni niż czarna. Tak już jej zostało. Dziś stara się zawsze wyglądać schludnie i czysto, choć podróże i nocowanie pod gołym niebem nie zawsze temu sprzyjają. Nosi proste szaty: siwe spodnie i lnianą koszulę, na którą zakłada czarną przeszywaną kamizelkę spinaną klamrami. W zimne dni włoży beżowy płaszcz, w zimie wilczą skórę. Przy sobie ma prosty miecz i medalion, który podarował jej w dniu ślubu Peter. Podróżuje ze swoją siwą szkapą, Marą.
Ludzie nie darzyli jej przesadną sympatią, ale szanowali i nie życzyli złego. Ci, którzy ją znali, mówią, że wtedy była równie chłodna i wyrachowana, trzymająca dystans, milcząca. Nie ufała obcym, a nawet własnej rodzinie, drażliwa i poirytowana z byle powodu. Niezależna i uparta. Ceniąca ciszę i spokój ponad dobre towarzystwo. Znieczulona na krzywdy, wciąż jednak była człowiekiem, a przede wszystkim kochającą matką i żoną.
Choć dawniej gorąco tego pragnęła, Orella nie posiada żadnych zdolności magicznych ni nadprzyrodzonych. Pod śmierci męża wprawiła się w zarządzaniu dobytkiem, pieniądzem i ludźmi. Tułaczka zaś przyzwyczaiła ją do długich podróży, i podejmowania się prostych, dorywczych prac. Swobodnie jeździ konno, zaś broń ma przy sobie bardziej na pokaz, niż do walki.
Gdy po kilku latach Orella została szczęśliwą matką córeczki, którą nazwano imieniem Berenika, wydawało się, że rodzinę nigdy nie dosięgnie nic złego. Los zgotował jednak młodej parze inną historię, gorzką i krwawą.
Peter von Warenhasse zginął podczas podróży do stolicy Merkezu, dokąd zaprowadziła go wiadomość o śmierci jego matki. Gdy Orella przybyła na miejsce napaści, znalazła tylko zmrożone w śniegu ciało męża, sług i koni. Po Berenice, którą Peter zabrał ze sobą, śladu nie było. Prędko okazało się, że wiadomość o zgonie teściowej Orelli okazała się fałszywa, a sprawców nigdy odnaleźć się nie udało.
Orella, choć wracając do Llyne, nie zaniechała poszukiwań i cały swój majątek przeznaczyła na odlezienie córki. Po kilku latach pieniądze się skończyły, a rezultaty były żadne. Szlachcianka zdecydowała się więc odprawić całą służbę, sprzedać zwierzęta i wszelkie dobra w domu, a potem oddać dwór, pola i wioski pod opiekę swojego brata. Gdy dwór von Warenhassów opustoszał, wybrała się samotnie w podróż najpierw do rodzinnej Arny, a następnie do stolicy Merkezu, by zasięgnąć pomocy bliskich, znajomych i przyjaciół, a nawet prosić o audiencję u króla.
Jej starania nie przyniosły skutku. W międzyczasie dwór spłonął, a należące do von Warenhassów wioski opustoszały. Pozbawiona wszystkiego, Orella postanowiła kontynuować tułaczkę.
Kobieta ścięła włosy w dniu, w którym dotarły do niej wieści o śmierci męża. Zgodnie z tradycją kultywowaną przez ród Warenhassów, przez trzy kolejne lata nie wdziała też innej sukni niż czarna. Tak już jej zostało. Dziś stara się zawsze wyglądać schludnie i czysto, choć podróże i nocowanie pod gołym niebem nie zawsze temu sprzyjają. Nosi proste szaty: siwe spodnie i lnianą koszulę, na którą zakłada czarną przeszywaną kamizelkę spinaną klamrami. W zimne dni włoży beżowy płaszcz, w zimie wilczą skórę. Przy sobie ma prosty miecz i medalion, który podarował jej w dniu ślubu Peter. Podróżuje ze swoją siwą szkapą, Marą.
Ludzie nie darzyli jej przesadną sympatią, ale szanowali i nie życzyli złego. Ci, którzy ją znali, mówią, że wtedy była równie chłodna i wyrachowana, trzymająca dystans, milcząca. Nie ufała obcym, a nawet własnej rodzinie, drażliwa i poirytowana z byle powodu. Niezależna i uparta. Ceniąca ciszę i spokój ponad dobre towarzystwo. Znieczulona na krzywdy, wciąż jednak była człowiekiem, a przede wszystkim kochającą matką i żoną.
Choć dawniej gorąco tego pragnęła, Orella nie posiada żadnych zdolności magicznych ni nadprzyrodzonych. Pod śmierci męża wprawiła się w zarządzaniu dobytkiem, pieniądzem i ludźmi. Tułaczka zaś przyzwyczaiła ją do długich podróży, i podejmowania się prostych, dorywczych prac. Swobodnie jeździ konno, zaś broń ma przy sobie bardziej na pokaz, niż do walki.
Właściciel: whiteapple | Infrea#5102
Preferowana długość odpisów: krótkie (200-400 słów) lub średnie (400-800 słów)
Stopień Wpływu (SW): 3
Cytat: Halina Poświatowska (z książki Opowieść dla przyjaciela)
Grafika: pochodzi z gry Dragon Age: Inkwizycja
Preferowana długość odpisów: krótkie (200-400 słów) lub średnie (400-800 słów)
Stopień Wpływu (SW): 3
Cytat: Halina Poświatowska (z książki Opowieść dla przyjaciela)
Grafika: pochodzi z gry Dragon Age: Inkwizycja
sobota, 26 stycznia 2019
Od Takako do Ayarashi
Dzisiejszy dzień miałam przebyć wraz z księżniczką Mirajane. Ostatnio było chora, a ja zostałam poproszona przez nią, aby mogła się dzisiaj gdzieś przejść. Dzisiejszy dzień był moim ostatnim dniem służby na tutejszym królewskim dworze. Chciałam dzisiaj wyruszyć w dalszą podróż, ale księżniczka Mirajane chciała mnie zatrzymać. O dziwo moja ślepota nie przeszkadzała jej. Bardzo mile zaskoczona byłam. Przez przypadek Mirajane odeszła ode mnie, a ja nie zdążyłam jej dogonić przez to, że jacyś ludzie nagle nas zaatakowali.
- Księżniczko czy nic ci nie jest? - podbiegłam do niej. Może i nie widziałam, ale mniej więcej wyczułam co się stało.
- Ta-chan, tak się cieszę, że ciebie widzę - przytuliła się do mnie.
- Dlaczego zraniłaś ją? - zapytałam się trochę przerażona tym co się mogło stać, gdybym nie przyszła szybciej.
- To był... odruch - wytłumaczyła się przede mną.
- Powinnyśmy wracać do domu - wzięłam swoją narzutkę, okryłam dziewczynę, aby nie przeziębiła się jeszcze. Nie wyzdrowiała jeszcze do końca, więc powinna uważać.
- Wybacz, że się nie zainteresowałam od razu tobą. Pokaż mi swoją ranę - odwróciłam się w stronę nieznajomej mi dziewczyny. - Księżniczko Yuzu i Ryuu będą za chwilę, więc wrócisz z nimi, a ja opatrzę ranę tej dziewczyny - uśmiechnęłam się do niej chociaż byłam odrobinę poważna. - Jestem Takako, a ty? - zwróciłam uwagę dziewczyny na siebie.
<Ayarashi?>
- Księżniczko czy nic ci nie jest? - podbiegłam do niej. Może i nie widziałam, ale mniej więcej wyczułam co się stało.
- Ta-chan, tak się cieszę, że ciebie widzę - przytuliła się do mnie.
- Dlaczego zraniłaś ją? - zapytałam się trochę przerażona tym co się mogło stać, gdybym nie przyszła szybciej.
- To był... odruch - wytłumaczyła się przede mną.
- Powinnyśmy wracać do domu - wzięłam swoją narzutkę, okryłam dziewczynę, aby nie przeziębiła się jeszcze. Nie wyzdrowiała jeszcze do końca, więc powinna uważać.
- Wybacz, że się nie zainteresowałam od razu tobą. Pokaż mi swoją ranę - odwróciłam się w stronę nieznajomej mi dziewczyny. - Księżniczko Yuzu i Ryuu będą za chwilę, więc wrócisz z nimi, a ja opatrzę ranę tej dziewczyny - uśmiechnęłam się do niej chociaż byłam odrobinę poważna. - Jestem Takako, a ty? - zwróciłam uwagę dziewczyny na siebie.
<Ayarashi?>
Ode mnie do Ariadny
- To raczej ja powinnam cię przeprosić za to najście. Ja również wolałabym, by była dla mnie inna droga. - Dublerka uśmiechnęła się przepraszająco. - Dobrze, udzielę ci odpowiedzi. Wiem, co cię trapi. Tak, przypadłości twojej... rasy również przyswoiłam. Posiadam wszystkie twoje umiejętności i moce magiczne, jednak mam teraz również twoje słabości. Wyglądam jak ty, posiadam odruchy, charakterystyczne twojemu ciału. Jednak nie działam na zasadzie lustra. Nie będę odbijać twojego bieżącego stanu, a mój stan nie będzie wpływał na ciebie. Odkąd stałam się tobą, jakiś tydzień temu, nasze drogi biegną równolegle.
- Tydzień temu? - Dziewczyna wypuściła głośniej powietrze. Osunęła się z powrotem na krzesło i nalała sobie kolejny kieliszek wódki.
- Zgadza się - przytaknęła dublerka. Biorąc postawiony przed nią pojemnik z trunkiem do ręki. - I nie twierdzę, że to był prosty tydzień. - Kobieta wypiła do dna i odstawiła kieliszek. Skrzywiła się lekko. - Kiedy to się zacznie?
Sobowtór wiedział, że takie rzeczy powinno się sprawdzić, zanim podejmie się decyzję o przyjęciu czyjegoś życia. Jednak Bruxa była niebezpieczna, a co dopiero dwie identyczne. Jednak w tamtej chwili nie miała zbyt dużego wyboru ani czasu do namysłu. Nie posiadała nawet zbyt dużej wiedzy o tych, których miała mimikować przez najbliższe tygodnie. Musiała zdać się na ślepy traf, a smukła, poważna postać Ariadny wydała jej się być wyjątkowo samotna i niezależna. Jej przypuszczenia sprawdziły się po prawdzie jedynie częściowo, gdyż kobieta miała rodzinę, od której jednak lubiła się na całe szczęście izolować. No i miała ów zasadniczy minus, którego jednak w żaden sposób nie dało się przewidzieć.
- Podczas nadchodzącego nowiu, jutro - oznajmiła, a ta druga zmarszczyła uroczo nosek.
- Nadzieja matką głupich, czyż nie? - Westchnęła. - Zatem będziemy musiały przez to jakoś wspólnie przejść. A gdy się to wszystko skończy postaram ci się jakoś odwdzięczyć.
- To będzie olbrzymi dług - mruknęła dziewczyna, a jej sobowtór przytaknął. - W każdym razie... już pomijając twoje imię, którego nie chcesz mi zdradzić... jak mam do ciebie mówić?
- A, racja. - Dublerka zatopiła się w myślach. - Możesz mnie nazywać na przykład... Ari. Jest proste do wymówienia i zapamiętania.
- Po prostu skróciłaś moje imię - zauważyła szlachcianka z przekąsem.
- Stare przyzwyczajenia. - Ari uśmiechnęła się do siebie, jakby wspominając coś miłego. - Mój poprzedni wzorzec często tak robił. Nie miał dobrej pamięci do imion, skracał je więc tak, by nie sprawiały mu problemu. Nawet swoje imię musiał zminimalizować, ponieważ gubił się we wszystkich tytułach jakie nosił. Po prawdzie nie był zbyt bystry...
Dziewczyna odwróciła wzrok i spojrzała przez okno, a potem dalej, w bezkresną przestrzeń. Westchnęła.
- ...bo najlepiej zabić oryginał, bo gdy jest tylko jedno, nikt nie kwestionuje jego prawdziwości - powiedziała do siebie nieco zmienionym głosem, jakby powtarzając jakąś mantrę.
(Ariadna? W porządku^^ W najbliższym czasie będę mieć dość trudny okres, zatem i ja nie będę pewnie odpisywać zbyt często. Ale postaram się, bo ta fabuła ma specyficzny i pokręcony potencjał xD)
- Tydzień temu? - Dziewczyna wypuściła głośniej powietrze. Osunęła się z powrotem na krzesło i nalała sobie kolejny kieliszek wódki.
- Zgadza się - przytaknęła dublerka. Biorąc postawiony przed nią pojemnik z trunkiem do ręki. - I nie twierdzę, że to był prosty tydzień. - Kobieta wypiła do dna i odstawiła kieliszek. Skrzywiła się lekko. - Kiedy to się zacznie?
Sobowtór wiedział, że takie rzeczy powinno się sprawdzić, zanim podejmie się decyzję o przyjęciu czyjegoś życia. Jednak Bruxa była niebezpieczna, a co dopiero dwie identyczne. Jednak w tamtej chwili nie miała zbyt dużego wyboru ani czasu do namysłu. Nie posiadała nawet zbyt dużej wiedzy o tych, których miała mimikować przez najbliższe tygodnie. Musiała zdać się na ślepy traf, a smukła, poważna postać Ariadny wydała jej się być wyjątkowo samotna i niezależna. Jej przypuszczenia sprawdziły się po prawdzie jedynie częściowo, gdyż kobieta miała rodzinę, od której jednak lubiła się na całe szczęście izolować. No i miała ów zasadniczy minus, którego jednak w żaden sposób nie dało się przewidzieć.
- Podczas nadchodzącego nowiu, jutro - oznajmiła, a ta druga zmarszczyła uroczo nosek.
- Nadzieja matką głupich, czyż nie? - Westchnęła. - Zatem będziemy musiały przez to jakoś wspólnie przejść. A gdy się to wszystko skończy postaram ci się jakoś odwdzięczyć.
- To będzie olbrzymi dług - mruknęła dziewczyna, a jej sobowtór przytaknął. - W każdym razie... już pomijając twoje imię, którego nie chcesz mi zdradzić... jak mam do ciebie mówić?
- A, racja. - Dublerka zatopiła się w myślach. - Możesz mnie nazywać na przykład... Ari. Jest proste do wymówienia i zapamiętania.
- Po prostu skróciłaś moje imię - zauważyła szlachcianka z przekąsem.
- Stare przyzwyczajenia. - Ari uśmiechnęła się do siebie, jakby wspominając coś miłego. - Mój poprzedni wzorzec często tak robił. Nie miał dobrej pamięci do imion, skracał je więc tak, by nie sprawiały mu problemu. Nawet swoje imię musiał zminimalizować, ponieważ gubił się we wszystkich tytułach jakie nosił. Po prawdzie nie był zbyt bystry...
Dziewczyna odwróciła wzrok i spojrzała przez okno, a potem dalej, w bezkresną przestrzeń. Westchnęła.
- ...bo najlepiej zabić oryginał, bo gdy jest tylko jedno, nikt nie kwestionuje jego prawdziwości - powiedziała do siebie nieco zmienionym głosem, jakby powtarzając jakąś mantrę.
(Ariadna? W porządku^^ W najbliższym czasie będę mieć dość trudny okres, zatem i ja nie będę pewnie odpisywać zbyt często. Ale postaram się, bo ta fabuła ma specyficzny i pokręcony potencjał xD)
czwartek, 24 stycznia 2019
Od Te'Yahnny do Misericordii
Smoczyca zacisnęła szczęki, dobijając biednego zająca. Upuściła truchełko na ziemię i przykryła je łapą, patrząc podejrzliwie na dziewczynę. Prychnęła cicho i z jej nozdrzy uniósł się mały obłoczek dymu. Misa spojrzała na martwego królika, a następnie na dym wypuszczany przez smoczycę. Miejsce odwagi zajął instynkt samozachowawczy i cofnęła się powoli do tyłu. Te'Yahnna mrugnęła po raz pierwszy, odkąd zobaczyła dziewczynę. Jak na razie rudowłosa nie rzuciła się na nią, a co więcej, złożyła jej propozycję.
– Mag? – zapytała niskim głosem, wskazując na rozmówczynię koniuszkiem skrzydła. Rudą zaskoczyło to pytanie. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Co prawda potrafiła zmienić się w człowieka, ale poza tym nie odkryła u siebie żadnych magicznych umiejętności. Choć prawdę mówiąc nawet nie starała się niczego odkryć. Po chwili namysłu wybrała odpowiedź zgodną z prawdą, jednak nie zdradzającą jej sekretu.
- Gdybym była magiem postarałabym się o lepszy kamuflaż – odpowiedziała. – Nie potrafię rzucać zaklęć.
Te'Yahnna nie była zbyt przekonana, jednak czy gdyby dziewczyna była magiem, nie zaatakowałaby jej od razu? Przekrzywiła lekko łeb i mruknęła cicho, zastanawiając się. Nadal jej nie ufała. Wypuściła z nozdrzy kolejny obłok dymu, tym razem większy. Zastanawiała się, jak ująć w języku wspólnym to, co chciała powiedzieć.
– Nie mów... – zająknęła się. – Nie mów że jestem – wydukała koślawo, po czym zmrużyła oczy, chcąc zabrzmieć bardziej surowo. Miała nadzieję, że dziewczyna zrozumie, o co jej chodzi. Nie chciała jej krzywdzić, jeśli naprawdę była tylko jakimś zbłąkanym myśliwym, a nie współpracowała z magami. Misericordia z trudem zrozumiała słowa smoka, który najwyraźniej nie znał zbyt dobrze języka używanego przez ludzi. Domyśliła się jednak, że smoczyca się przed kimś ukrywa.
– Nikomu nie powiem o twojej kryjówce – odpowiedziała z nadzieją, że dobrze zrozumiałą smocze intencje. – Chcę tylko upolować kilka zwierząt na sprzedaż.
Smoczyca powoli, bardzo powoli skinęła głową. Spojrzała na leżącego na śniegu martwego zająca i przesunęła go w stronę rudowłosej. Ostatecznie, była jej winna jakąś zapłatę za współpracę, a to na razie jedyne, co mogła jej dać. Misericordia ostrożnie podeszła w stronę smoka i wzięła leżącego tam zająca. Jeszcze raz spojrzała na wychudzone ciało obrośnięte piórami i utwierdziła się w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję. Wyciągnęła rękę w jej stronę i powoli odpowiedziała:
– Dziękuję za propozycję, jednak myślę, że bardziej zasługujesz na tego zająca. Ty go upolowałaś, więc należy do ciebie – dodała. Te'Yahnna zmrużyła oczy. Wyciągnęła pysk i ostrożnie wyjęła zająca z ręki dziewczyny, po czym podrzuciła go w górę i połknęła w całości.
– Dziękuję – rzekła powoli. Co jak co, ale jedzeniem się nie gardzi. Tym bardziej, że zaczynała bardzo powoli ufać tej rudowłosej dziewczynie. Jak dotąd nie zrobiła nic podejrzanego. Misa powoli zaczęła rozluźniać napięte mięśnie. Najwyraźniej smok nie zamierzał jej zjeść. Z zasłyszanych opowieści o smokach wiedziała również, że smoki żywią się przeważnie mięsem. Są też istotami długowiecznymi, co znaczyło, że mają rozległą wiedzę na różne tematy. Postanowiła więc zapytać:
– Czy wiesz może gdzie znajduje się kraina zamieszkana przez istoty ze szpiczastymi uszami?
Te'Yahnna przekrzywiła lekko łeb. Nie była pewna, o kogo dokładnie chodzi dziewczynie. Mogła mówić o demonach, elfach, niziołkach... naprawdę wiele stworzeń miało spiczaste uszy. Zastanowiła się, przymykając oczy z zamyśleniem.
– Duże istoty? – zapytała, mając nadzieję, że dziewczyna będzie bardziej konkretna.
Duże? Cóż... Kiedy Misericordia ostatni raz widziała ową istotę wydawała się dość wysoka. Sama była wtedy jednak dość niska, więc jej osąd mógł być nieco zawyżony. Postanowiła jednak zaryzykować.
– Takie wysokie i chude, podobne trochę do ludzi.
Więc elfy lub demony, pomyślała Te'Yahnna. Bardziej prawdopodobne wydają się elfy, mimo że demony również często przyjmują ludzką postać.
– Aranaya – powiedziała, przypominając sobie nazwę krainy otoczonej Pierwotną Magią. Zmarszczyła jednak lekko nos. – Ale nie wsy... wszystkie. Wędrują – dodała. Znowu spojrzała na rudowłosą nieco podejrzliwie. Była ciekawa, jakim cudem ludzka dziewczyna nigdy nie słyszała o elfach. Nie chciała jednak pytać, nie było to jej sprawą.
– Aranaya? – Misa nigdy wcześniej nie słyszała tej nazwy – Jak daleko się znajduje?
Te'Yahnna spróbowała przywołać z pamięci mapy Sayari, które wielokrotnie widziała. Usiłowała przypomnieć sobie tę najnowszą. Granice w końcu się zmieniały, choć akurat tak dawne kraje jak Aranaya chyba były dość stałe w położeniu.
– Daleko – stwierdziła krótko. – Tydzień lotu z Darawy. Myślę – dodała niepewnie. Nie była pewna, jak dokładnie daleko znajdowała się Aranaya. Słowa te nieco zmartwiły Misericordię. Czekała ją daleka podróż. Po cichu liczyła, że kraina szpiczastouchych będzie tuż obok. Nigdy jeszcze nie przekroczyła granicy wytyczonej przez las i pobliskie wioski. A i samego lasu nie zwiedziła jeszcze w całości. Przejęta rozmową nawet nie zauważyła jak ucieka z niej magia i koniuszki włosów zaczynają się odbarwiać. Te'Yahnna, widząc nagłą zmianę kolorów, poruszyła szybko głową. Smoki, tak jak ptaki, są bardzo spostrzegawcze. Źrenice smoczycy powiększyły się. Magia? Napięła lekko mięśnie, zachowując jednak spokój.
– Włosy – powiedziała uprzejmie. Włosy? Misa spojrzała na końce swoich włosów i na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Próbowała jakoś nad tym zapanować, jednak nie dało to żadnego efektu. Wiedziała, że musi jak najszybciej odejść i się ukryć, jednak nie wiedziała jak to zrobić, żeby nie wzbudzić podejrzeń smoczycy, która najwyraźniej uznała zielonkawe końcówki włosów za podejrzane. Spróbowała najprostszego ze sposobów:
– Dziękuję za miłą rozmowę, jednak muszę już iść – powiedziała powoli cofając się w stronę krzaków. – Kiedy wrócę, przyniosę więcej jedzenia.
Te'Yahnna przysiadła na łapach, kołysząc ogonem jak kot szykujący się do skoku. Bardzo nie spodobały jej się zmieniające kolor włosy. Jeśli to nie magia, to w takim razie co? Zrobiła krok do przodu, zbliżając się do dziewczyny.
– Zaklęcie? – zapytała nadal uprzejmie, lecz w jej głosie dało się wyczuć zapowiedź warknięcia.
– Mówiłam już, że nie potrafię rzucać zaklęć. Te włosy... One zawsze tak... – widząc napinające się ciało smoczycy przestraszyła się jeszcze bardziej. – Wyjaśnię wszystko jak tylko wrócę, naprawdę muszę iść.
Próbowała w jakiś sposób oszczędzać swoje siły. Najpierw zaczęła wyłączać wszystkie funkcje tego ciała, które nie były jej w tym momencie niezbędne. Udało jej się zatrzymać proces odbarwiania się włosów. Tylko na jak długo? W kolejnym akcie desperacji zaczęła grzebać czubkiem buta w śniegu licząc, że uda jej się wykopać choć niewielki dołek w zamarzniętej ziemi. Te'Yahnna nie wierzyła rudowłosej. Mówiąc kolejne zdanie, niby przypadkiem obnażyła ostre zęby bardziej, niż było to konieczne.
– Mów teraz – powiedziała chłodno. – Nie zrobię krzywdy, jak mów... – zająknęła się i syknęła z irytacją. - Jak powiesz.
- I tak mi nie uwierzysz. – Misericordia nie wiedziała już co ma powiedzieć. – Ja... Nie jestem człowiekiem.
Oczy smoczycy rozszerzyły się. Stanęła bokiem do dziewczyny i długi ogon zawinęła za jej plecami, odcinając jej drogę do zarośli.
– To czym?
Dziewczyna westchnęła. Nie chciała żeby jej sekret się wydał, nie w taki sposób. Jednak nie miała wyjścia, smoczyca odcięła jej jedyną drogę ucieczki.
– Marchewką.
Te'Yahnna zamarła. Spodziewała się każdej odpowiedzi, lecz nie takiej. Przyjrzała się uważnie rudowłosej od stóp do głów, jej źrenice na przemian rozszerzały się i zwężały. Sierść na jej grzbiecie lekko się nastroszyła w dezorientacji. Spojrzała w zielone oczy dziewczyny, wydając z siebie ciche syczenie.
– Naprawdę? – zapytała tonem żądającym prawdy.
– Jeśli jeszcze dłużej mnie tu przytrzymasz, to sama się przekonasz – dziewczyna już nawet nie próbowała uciekać. – Muszę jak najszybciej zakopać stopy w ziemi.
Te'Yahnna powoli cofnęła ogon i odstąpiła od dziewczyny na dwa kroki, lecz cały czas wpatrywała się w nią swoimi wielkimi ślepiami. Rudowłosa brzmiała przekonująco. Co prawda smoczyca nigdy nie widziała humanoidalnej marchewki, lecz widziała wiele innych dziwnych stworzeń, więc dlaczego nie? Poza tym, dziewczyna nadal nie okazała jej agresji, więc najprawdopodobniej wspólniczką magów naprawdę nie była. To dobrze. Dziewczyna widząc, że smoczyca robi jej miejsce wyciągnęła sztylet i zaczęła kopać nim dziurę w ziemi. Kiedy osiągnęła ona głębokość około jednej stopy ściągnęła buty, włożyła stopy do przygotowanego dołka i przysypała je ziemią. Być może zaraz zginie, zjedzona czy też zdeptana przez smoczycę kiedy będzie najbardziej bezbronna. Jeśli jednak nic nie zrobi może zakosztować smoczej wściekłości, o której tak wiele słyszała. Zadecydowała. Stopniowo zaczęła zmieniać się w marchew. Smoczyca otworzyła szeroko ślepia, patrząc na poczynania dziewczyny. Naprawdę zmieniła się w marchew. Naprawdę była marchewką. Te'Yahnna widziała już kilka całkiem efektownych transformacji, lecz... ta do nich nie należała. Dziewczyna zaczęła się kurczyć, jej włosy zmieniły się w nać, a ręce zmniejszyły do rozmiarów malutkich korzonków. Wbrew woli smoczyca wykrzywiła lekko pysk w uśmiechu, który dla ludzi wyglądałby jak paskudny, złośliwy grymas, dla niej jednak był oznaką rozbawienia. Gadająca marchewka - tego nie spotkała nawet w głębi Darawy. Przysiadła na zimnej ziemi, owijając łapy ogonem i wpatrując się w warzywo. Zostały jej obiecane wyjaśnienia, czyż nie? Poza tym, Te'Yahnna nigdy nie zostawiłaby czegoś tak ciekawego, nawet gdyby mogła.
(Misericordia? Przepraszam, że tyle to zajęło :<)
– Mag? – zapytała niskim głosem, wskazując na rozmówczynię koniuszkiem skrzydła. Rudą zaskoczyło to pytanie. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Co prawda potrafiła zmienić się w człowieka, ale poza tym nie odkryła u siebie żadnych magicznych umiejętności. Choć prawdę mówiąc nawet nie starała się niczego odkryć. Po chwili namysłu wybrała odpowiedź zgodną z prawdą, jednak nie zdradzającą jej sekretu.
- Gdybym była magiem postarałabym się o lepszy kamuflaż – odpowiedziała. – Nie potrafię rzucać zaklęć.
Te'Yahnna nie była zbyt przekonana, jednak czy gdyby dziewczyna była magiem, nie zaatakowałaby jej od razu? Przekrzywiła lekko łeb i mruknęła cicho, zastanawiając się. Nadal jej nie ufała. Wypuściła z nozdrzy kolejny obłok dymu, tym razem większy. Zastanawiała się, jak ująć w języku wspólnym to, co chciała powiedzieć.
– Nie mów... – zająknęła się. – Nie mów że jestem – wydukała koślawo, po czym zmrużyła oczy, chcąc zabrzmieć bardziej surowo. Miała nadzieję, że dziewczyna zrozumie, o co jej chodzi. Nie chciała jej krzywdzić, jeśli naprawdę była tylko jakimś zbłąkanym myśliwym, a nie współpracowała z magami. Misericordia z trudem zrozumiała słowa smoka, który najwyraźniej nie znał zbyt dobrze języka używanego przez ludzi. Domyśliła się jednak, że smoczyca się przed kimś ukrywa.
– Nikomu nie powiem o twojej kryjówce – odpowiedziała z nadzieją, że dobrze zrozumiałą smocze intencje. – Chcę tylko upolować kilka zwierząt na sprzedaż.
Smoczyca powoli, bardzo powoli skinęła głową. Spojrzała na leżącego na śniegu martwego zająca i przesunęła go w stronę rudowłosej. Ostatecznie, była jej winna jakąś zapłatę za współpracę, a to na razie jedyne, co mogła jej dać. Misericordia ostrożnie podeszła w stronę smoka i wzięła leżącego tam zająca. Jeszcze raz spojrzała na wychudzone ciało obrośnięte piórami i utwierdziła się w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję. Wyciągnęła rękę w jej stronę i powoli odpowiedziała:
– Dziękuję za propozycję, jednak myślę, że bardziej zasługujesz na tego zająca. Ty go upolowałaś, więc należy do ciebie – dodała. Te'Yahnna zmrużyła oczy. Wyciągnęła pysk i ostrożnie wyjęła zająca z ręki dziewczyny, po czym podrzuciła go w górę i połknęła w całości.
– Dziękuję – rzekła powoli. Co jak co, ale jedzeniem się nie gardzi. Tym bardziej, że zaczynała bardzo powoli ufać tej rudowłosej dziewczynie. Jak dotąd nie zrobiła nic podejrzanego. Misa powoli zaczęła rozluźniać napięte mięśnie. Najwyraźniej smok nie zamierzał jej zjeść. Z zasłyszanych opowieści o smokach wiedziała również, że smoki żywią się przeważnie mięsem. Są też istotami długowiecznymi, co znaczyło, że mają rozległą wiedzę na różne tematy. Postanowiła więc zapytać:
– Czy wiesz może gdzie znajduje się kraina zamieszkana przez istoty ze szpiczastymi uszami?
Te'Yahnna przekrzywiła lekko łeb. Nie była pewna, o kogo dokładnie chodzi dziewczynie. Mogła mówić o demonach, elfach, niziołkach... naprawdę wiele stworzeń miało spiczaste uszy. Zastanowiła się, przymykając oczy z zamyśleniem.
– Duże istoty? – zapytała, mając nadzieję, że dziewczyna będzie bardziej konkretna.
Duże? Cóż... Kiedy Misericordia ostatni raz widziała ową istotę wydawała się dość wysoka. Sama była wtedy jednak dość niska, więc jej osąd mógł być nieco zawyżony. Postanowiła jednak zaryzykować.
– Takie wysokie i chude, podobne trochę do ludzi.
Więc elfy lub demony, pomyślała Te'Yahnna. Bardziej prawdopodobne wydają się elfy, mimo że demony również często przyjmują ludzką postać.
– Aranaya – powiedziała, przypominając sobie nazwę krainy otoczonej Pierwotną Magią. Zmarszczyła jednak lekko nos. – Ale nie wsy... wszystkie. Wędrują – dodała. Znowu spojrzała na rudowłosą nieco podejrzliwie. Była ciekawa, jakim cudem ludzka dziewczyna nigdy nie słyszała o elfach. Nie chciała jednak pytać, nie było to jej sprawą.
– Aranaya? – Misa nigdy wcześniej nie słyszała tej nazwy – Jak daleko się znajduje?
Te'Yahnna spróbowała przywołać z pamięci mapy Sayari, które wielokrotnie widziała. Usiłowała przypomnieć sobie tę najnowszą. Granice w końcu się zmieniały, choć akurat tak dawne kraje jak Aranaya chyba były dość stałe w położeniu.
– Daleko – stwierdziła krótko. – Tydzień lotu z Darawy. Myślę – dodała niepewnie. Nie była pewna, jak dokładnie daleko znajdowała się Aranaya. Słowa te nieco zmartwiły Misericordię. Czekała ją daleka podróż. Po cichu liczyła, że kraina szpiczastouchych będzie tuż obok. Nigdy jeszcze nie przekroczyła granicy wytyczonej przez las i pobliskie wioski. A i samego lasu nie zwiedziła jeszcze w całości. Przejęta rozmową nawet nie zauważyła jak ucieka z niej magia i koniuszki włosów zaczynają się odbarwiać. Te'Yahnna, widząc nagłą zmianę kolorów, poruszyła szybko głową. Smoki, tak jak ptaki, są bardzo spostrzegawcze. Źrenice smoczycy powiększyły się. Magia? Napięła lekko mięśnie, zachowując jednak spokój.
– Włosy – powiedziała uprzejmie. Włosy? Misa spojrzała na końce swoich włosów i na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Próbowała jakoś nad tym zapanować, jednak nie dało to żadnego efektu. Wiedziała, że musi jak najszybciej odejść i się ukryć, jednak nie wiedziała jak to zrobić, żeby nie wzbudzić podejrzeń smoczycy, która najwyraźniej uznała zielonkawe końcówki włosów za podejrzane. Spróbowała najprostszego ze sposobów:
– Dziękuję za miłą rozmowę, jednak muszę już iść – powiedziała powoli cofając się w stronę krzaków. – Kiedy wrócę, przyniosę więcej jedzenia.
Te'Yahnna przysiadła na łapach, kołysząc ogonem jak kot szykujący się do skoku. Bardzo nie spodobały jej się zmieniające kolor włosy. Jeśli to nie magia, to w takim razie co? Zrobiła krok do przodu, zbliżając się do dziewczyny.
– Zaklęcie? – zapytała nadal uprzejmie, lecz w jej głosie dało się wyczuć zapowiedź warknięcia.
– Mówiłam już, że nie potrafię rzucać zaklęć. Te włosy... One zawsze tak... – widząc napinające się ciało smoczycy przestraszyła się jeszcze bardziej. – Wyjaśnię wszystko jak tylko wrócę, naprawdę muszę iść.
Próbowała w jakiś sposób oszczędzać swoje siły. Najpierw zaczęła wyłączać wszystkie funkcje tego ciała, które nie były jej w tym momencie niezbędne. Udało jej się zatrzymać proces odbarwiania się włosów. Tylko na jak długo? W kolejnym akcie desperacji zaczęła grzebać czubkiem buta w śniegu licząc, że uda jej się wykopać choć niewielki dołek w zamarzniętej ziemi. Te'Yahnna nie wierzyła rudowłosej. Mówiąc kolejne zdanie, niby przypadkiem obnażyła ostre zęby bardziej, niż było to konieczne.
– Mów teraz – powiedziała chłodno. – Nie zrobię krzywdy, jak mów... – zająknęła się i syknęła z irytacją. - Jak powiesz.
- I tak mi nie uwierzysz. – Misericordia nie wiedziała już co ma powiedzieć. – Ja... Nie jestem człowiekiem.
Oczy smoczycy rozszerzyły się. Stanęła bokiem do dziewczyny i długi ogon zawinęła za jej plecami, odcinając jej drogę do zarośli.
– To czym?
Dziewczyna westchnęła. Nie chciała żeby jej sekret się wydał, nie w taki sposób. Jednak nie miała wyjścia, smoczyca odcięła jej jedyną drogę ucieczki.
– Marchewką.
Te'Yahnna zamarła. Spodziewała się każdej odpowiedzi, lecz nie takiej. Przyjrzała się uważnie rudowłosej od stóp do głów, jej źrenice na przemian rozszerzały się i zwężały. Sierść na jej grzbiecie lekko się nastroszyła w dezorientacji. Spojrzała w zielone oczy dziewczyny, wydając z siebie ciche syczenie.
– Naprawdę? – zapytała tonem żądającym prawdy.
– Jeśli jeszcze dłużej mnie tu przytrzymasz, to sama się przekonasz – dziewczyna już nawet nie próbowała uciekać. – Muszę jak najszybciej zakopać stopy w ziemi.
Te'Yahnna powoli cofnęła ogon i odstąpiła od dziewczyny na dwa kroki, lecz cały czas wpatrywała się w nią swoimi wielkimi ślepiami. Rudowłosa brzmiała przekonująco. Co prawda smoczyca nigdy nie widziała humanoidalnej marchewki, lecz widziała wiele innych dziwnych stworzeń, więc dlaczego nie? Poza tym, dziewczyna nadal nie okazała jej agresji, więc najprawdopodobniej wspólniczką magów naprawdę nie była. To dobrze. Dziewczyna widząc, że smoczyca robi jej miejsce wyciągnęła sztylet i zaczęła kopać nim dziurę w ziemi. Kiedy osiągnęła ona głębokość około jednej stopy ściągnęła buty, włożyła stopy do przygotowanego dołka i przysypała je ziemią. Być może zaraz zginie, zjedzona czy też zdeptana przez smoczycę kiedy będzie najbardziej bezbronna. Jeśli jednak nic nie zrobi może zakosztować smoczej wściekłości, o której tak wiele słyszała. Zadecydowała. Stopniowo zaczęła zmieniać się w marchew. Smoczyca otworzyła szeroko ślepia, patrząc na poczynania dziewczyny. Naprawdę zmieniła się w marchew. Naprawdę była marchewką. Te'Yahnna widziała już kilka całkiem efektownych transformacji, lecz... ta do nich nie należała. Dziewczyna zaczęła się kurczyć, jej włosy zmieniły się w nać, a ręce zmniejszyły do rozmiarów malutkich korzonków. Wbrew woli smoczyca wykrzywiła lekko pysk w uśmiechu, który dla ludzi wyglądałby jak paskudny, złośliwy grymas, dla niej jednak był oznaką rozbawienia. Gadająca marchewka - tego nie spotkała nawet w głębi Darawy. Przysiadła na zimnej ziemi, owijając łapy ogonem i wpatrując się w warzywo. Zostały jej obiecane wyjaśnienia, czyż nie? Poza tym, Te'Yahnna nigdy nie zostawiłaby czegoś tak ciekawego, nawet gdyby mogła.
(Misericordia? Przepraszam, że tyle to zajęło :<)
niedziela, 20 stycznia 2019
Od Lexie do Crylin
Lexie spojrzała na Mer, jakby mówił do niej po Nylajańsku, jednak ten jak zawsze pozostawał niewruszony i nie kwapił się do udzielenia dalszych wyjaśnień.
- Mer, to bardzo... - gwardzistka próbowała znaleźć odpowiednie słowa. - Bardzo... niepokojąca wiadomość. Skąd się o tym dowiedziałeś?
Strażnik milczał, jednak nie było to zwyczajne milczenie. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Dziewczynie zjeżyły się włoski na karku. Czasem myślała, że zna Mer lepiej, niż ktokolwiek inny, że może w nim czytać jak w otwartej księdze, wręcz przewidywać jego reakcje, a czasem... wydawało jej się, że jest zupełnie obcą osobą. Tak jak w tej chwili. Dziewczyna westchnęła, nie mogąc znieść ciężaru atmosfery.
- Dobrze, jeszcze raz. Kto. Co. Kiedy - zażądała stanowczo.
- Najemnik. Łzę Oceanu. - Mer na chwilę się zaciął, po czym dodał. - Jutro.
- To wszystko, co wiesz? - Lexie wpatrywała się w niego badawczo. Zbroja zgrzytnęła i hełm poruszył się do góry i na dół. - Skąd? - Gwardzistka spróbowała jeszcze raz. Nie chciała dać za wygraną. Warto było potwierdzić taką informację, zanim postawi całą zamkową straż w stan gotowości, jednak jej towarzysz i tym razem milczał.
- A wy dalej tutaj? Nie mieliście zmienić Thorna i Jassego o 12:00?
Strażniczka prawie podskoczyła, słysząc przyjacielski głos jednego ze swoich kolegów, który najwyraźniej właśnie skończył swoją zmianę i wybierał się do domu, do rodziny. Lexie rzuciła okiem na klepsydrę poprzedniej zmiany, w której nie było już piasku. Pokiwała głową, obróciła klepsydrę i pociągnęła Mer za sobą na korytarz. W minutę byli na drugim piętrze, pod komnatą księżniczki, która o tej porze jeszcze spała.
- Wybaczcie spóźnienie - mruknęła dziewczyna, gdy zajmowała miejsce Thorna. - Później postawię wam piwo.
- Trzymam cię za słowo - odpowiedział trochę naburmuszony gwardzista i po chwili zniknęli z pola widzenia partnerów. Lexie rzuciła ukradkowe spojrzenie Mer. Mer... nie zrobił nic podobnego i kontynuował wyglądanie jak zawsze - jak zbroja, która została postawiona na korytarzu bez żadnego zamysłu estetycznego czy praktycznego powodu.
W głowie dziewczyny myśli galopowały jak szalone. Oczywiście, powinna powiedzieć swojemu przełożonemu o tym, co ma się zdarzyć, jednak... co mu powie? Że Mer powiedział... Absurdalne. Nie, na prawdę. Mer, zyskujący taką informację brzmi jak na prawdę słaby dowcip. Przecież nie da się podsłuchiwać będąc wielką i rzucającą się w oczy zbroją. Może jeszcze w zamku by to uszło. Mógł, tak jak teraz, wydawać się martwym przedmiotem. Ale w mieście? Tam na kilometr widać uzbrojonego wojownika, a co dopiero kogoś o posturze Mer. Nie. Nie może o tym powiedzieć kapitanowi. Zajmie się tą sprawą na własną rękę. A Mer... Lexie wyobraziła sobie, jak próbuje przekradać się po zamku, ciągnąc za sobą ten masywny, trzeszczący obiekt stróżujący. Nie. Przynajmniej jedno z nich musi pozostać na posterunku na wypadek, gdyby księżniczce groziło niebezpieczeństwo. No i w razie czego Mer... nie, bądźmy szczerzy. Nikomu nie wyjaśni sytuacji. Nie będzie krył towarzyszki. Prawdopodobnie oleje wszelkie próby nawiązania z nim rozmowy. Zwykle Lexie była jedyną osobą na zamku, z którą ten zakuty łeb gadał. Trochę jej się zrobiło smutno, gdy pomyślała, że pod jej nieobecność gwardzista będzie samotny, jednak szybko przegoniła to uczucie. Musiała wziąć się w garść i zacząć działać. Gdy tylko skończą swoje obowiązki tutaj...
Drzwi otworzyły się zamaszyście i wyszła zza nich schludnie ubrana i uczesana księżniczka. Lexie ukłoniła się na powitanie swojej pani, a ta skinęła głową i bez słowa ruszyła w kierunku zamkowej biblioteki.
[...]- Czy jest jakiś powód, dla którego prosisz mnie o dodatkowy przydział, Lexie E'eian? - Kapitan spojrzał na dziewczynę nieufnie.
- Oczywiście, kapitanie - potwierdziła gwardzistka, która miała podczas służby dość czasu, by wymyślić wiarygodną wymówkę. - Widzi pan, potrzebuję więcej pieniędzy.
- Żołd Gwardii Królewskiej jest dość wysoki. - Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Owszem, kapitanie, jednakże nie wystarcza na zakup domu - odparła dziewczyna spokojnie. Dowódca zmierzył ją badawczym spojrzeniem i złagodniał nieco.
- Ciężko musi być mieszkać przez cały czas na zamku. Dobrze, zgoda. Wpiszę cię na dzisiejszą zmianę.
- Jutrzejszą również, kapitanie? - spytała Lexie, ze słabo skrywanym napięciem w głosie.
- Tak, nocne zmiany w skarbcu będziesz miała dwa razy w tygodniu. Nie możemy przecież ryzykować twojego przemęczenia, gdy przez większość czasu przebywasz u boku jej wysokości.
- Tak. Ma pan rację, kapitanie. Dziękuję, kapitanie. - Strażniczka wyprężyła się na baczność i zasalutowała.
[...]Noc była spokojna i cicha. Lexie kończyła już dziesiąty obchód i właśnie minęła drugiego gwardzistę, strzegącego skarbca który wyglądał, jakby miał zaraz uciąć sobie drzemkę w marszu. Lexię trochę nim gardziła, a trochę mu współczuła. Nocne zmiany zawsze były próbą woli. W skarbcu było dość ciemno - blask pochodni ledwie był w stanie rozproszyć nieco mrok, było zimno, a obaj gwardziści przechadzali się po skarbcu już od czterech godzin, nawet nie odzywając się do siebie nawzajem, gdyż sztywna etykieta dziewczyny nie pozwalała jej na takie uchybienia w regulaminie. A w perspektywie mieli jeszcze kolejne osiem godzin.
Powoli dobijała piąta godzina warty. Jeśli gwardzistka wytęży słuch zapewne lada chwila będzie w stanie usłyszeć dzwon na pobliskiej świątyni, ogłaszający godzinę 2 w nocy - godzinę, najbardziej nieprzeniknionej ciemności, gdy światła domów są pogaszone, a nieśmiałą łuna słońca nie zaczęła jeszcze pojawiać się na nieboskłonie. Lexie zatrzymała się na chwilę, by spojrzeć na koronę, którą w przyszłości miała otrzymać księżniczka Mirajane. Jej smukły kształt i eleganckie wzory w chwiejnym świetle pochodni przywodziły na myśl starożytny artefakt, mimo że została wykuta zaledwie 24 lata wcześniej, gdy potomkini pary królewskiej przyszła na świat. Łza Oceanu w centralnym punkcie kompozycji lśniła delikatnie własnym blaskiem. Gwardzistka zawsze uważała ten kamyk za zwykłą ładną błyskotkę, jednak skoro komuś na niej zależało nie mogła być czymś tak błahym. Jaką moc mogła w sobie nosić?
Raptem uszom dziewczyny dobiegł cichy jęk. Krew w żyłach Lexie zaczęła krążyć szybciej, a serce przyśpieszyło swoje bicie. Przyszedł. Wszystkie mięśnie strażniczki spięły się. Gwardzistka starała się kontrolować swój oddech. Zgasiła odeszła kawałek i zgasiła pochodnia, po czym powoli ruszyła w kierunku insygniów. Jej wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności. Wsunęła się w załom muru, pomiędzy nimi a wyjściem i czekała. Nie musiała zresztą robić tego zbyt długo, gdyż wkrótce stąpając niemal bezszelestnie pojawiła się postać w czarnym płaszczu. Sięgnęła po koronę i zdjęła ją ze stojaka. Przez chwilę chyba coś przy niej majstrowała, po czym odłożyła ją na miejsce i powoli ruszyła w kierunku wyjścia. Gdy przechodziła koło kryjówki gwardzistki ta przystawiła jej nóż do gardła.
- Nie ruszaj się - rozkazała i powoli wychynęła ze swojej kryjówki zastępując jej drogę. Wyciągnęła dłoń do przodu, a przybyła niechętnie oddała jej koronę. - Jesteś najemnikiem, prawda?
Postać kiwnęła delikatnie głową.
- Dobrze. Teraz pracujesz dla mnie. - Lexie powoli opuściła nóż. - Nie wiem, ile ci zaoferowano za tą kradzież, jednak ja zapłacę ci dwa razy tyle. A zadanie będzie proste. Chcę, żebyś zaprowadziła mnie do tego, kto ci to zlecił.
(Crylin? To był długi wstęp... mam nadzieję, że nie usnęłaś w środku xD)
sobota, 19 stycznia 2019
Od Lexie & Mer do Takako
Krzyk Lexie zwrócił uwagę walczących i w jednej chwili obaj zwierzęcy towarzysze zostawili Mer samego na placu boju i byli przy gwardzistce. Czarna pantera zmieniła się w człowieka i chwyciła dziewczynę za kołnierz, ciągnąc nieco do góry, a jego towarzysz niuchał dookoła i rozglądał się czujnie.
- Jak mogłaś pozwolić mu ją porwać? - spytał zimno, a jego krtań drżała gniewnie.
- Obwinianie mnie nam teraz nie pomoże - zauważyła dziewczyna spokojnie, kładąc swoją dłoń na dłoni mężczyzny i wykonując na niej dźwignie, co sprawiło, że czarnowłosy musiał ją puścić. - Jesteście w stanie w jakiś sposób określić jej lokalizację?
- Teleportacja nie zostawia ścieżki zapachowej. - Białowłosy skrzywił się, rezygnując z prób wywęszenia czegokolwiek.
Nagle, ku zaskoczeniu całej trójki ponownie pojawił się portal, tym razem jednak nikt się z niego nie wyłonił, za to jak na dłoni widać było dwie postaci, stojące w niewielkim pomieszczeniu. Najwyraźniej o czymś rozmawiały, jednak nic nie było słychać. Czarnowłosy sługa podskoczył do przejścia i zrobił krok, jakby chciał przez nie dostać się do swojej pani, jednak zwierciadło rozwiało jak dym z kominka, by po chwili powrócić na swoje miejsce, gdy mężczyzna się wycofał.
- Transmituje nam, co się dzieje - zauważył białowłosy, podchodząc bliżej i przyglądając się rozmawiającym postacią, które skierowały się ku stołowi z ustawionymi na nim szachami.
Coś ciężko upadło u stóp Lexie i dziewczyna odwróciła się, by zobaczyć Mer, który został zepchnięty przez napierających przeciwników do samego wylotu jaskini. Mimo swoich umiejętności nie dawał rady tak wielu.
- Jesteście w stanie ustalić jej lokalizację? - spytała gwardzistka szybko, chcąc ustalić sytuację i wspomóc towarzysza. Obaj zmiennokształtni pokręcili głowami.
- Mimo wszystko spróbujcie. - Lexie odwróciła się do nich plecami i zaszarżowała na najbliższego przeciwnika, unikając przy tym o milimetry włócznię Mer, który ciosem po okręgu rozgniótł właśnie czaszkę stwora. Gwardziści potrzebowali chwili, żeby zsynchronizować swoje ruchy i przestać wchodzić sobie w drogę, mimo tego w przeciągu kilkunastu sekund udało im się przepchnąć napierających przeciwników dalej w głąb jaskini.
(Takako? A co u ciebie?)
Od Ariadny do Dublerki
Zdezorientowana pokręciła głową, wciąż nie będąc w stanie zrozumieć zaistniałej sytuacji. Sobowtór, tak doskonała imitacja, której widok napawał Ariadnę zarówno zdumieniem, jak i pewną odrazą. Zmierzając do kuchni, zastanawiała się, kiedy dublerka zdołała skraść jej tożsamość, wyuczyć pewnych zachowań i cowieczornej rutyny. Wraz z przelotną myślą pojawiły się dreszcze, przeszywające na wskroś jej ciało, zdające się wówczas tak kruchym i bezwartościowym. Gdy zasiadły w kuchni, Bruxa nie potrafiła oderwać oczu od nowej towarzyszki, nieustannie lustrując przybraną powłokę w poszukiwaniu różnic, czy niedoskonałości, które pozwoliłyby odróżnić je od siebie. Bezskutecznie.
Zbywane nieustannie pytania i wymijające odpowiedzi zaczęły doprowadzać ją do szału, lecz dla własnego dobra gryzła się w język za każdym razem, gdy złośliwe słowa starały się opuścić jej usta, torując sobie drogę wprost do uszu włamywaczki.
- Ubogą, tak? - Ariadna uniosła brwi w pytającym geście, nerwowo wystukując paznokciami osobliwą melodię - Nie interesuje mnie twój stan majątkowy. To, co zrobiłaś to zwykła kradzież i wątpię, byś znalazła wymówkę, która usprawiedliwiłaby twoje czyny. - Prychnęła, odwracając wzrok. Doskonale wiedziała, że kłamała, próbując ukryć pewien rodzaj współczucia, rozrywający powoli jej serce.
Odpowiedziała jej głucha cisza, przerywana jedynie niespokojnym biciem własnego serca. Właścicielka mieszkania wstała gwałtownie, chodząc z kąta w kąt, szukając pretekstu, by choć na chwilę zapomnieć o nietypowym najściu. Dublerka zdawała się niewzruszona jej zachowaniem, w spokoju czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Nie rozglądała się wokół, nie sprawiała wrażenie zagubionej, a Ariadna odnosiła coraz to większe wrażenie, że cała ta szopka trwa znacznie dłużej, aniżeli mogłaby przypuszczać.
Zniecierpliwiona i zirytowana własną niemocą sięgnęła w końcu do jednej z szafek, wyciągając opróżnioną do połowy butelkę wódki. Bez odrobiny alkoholu zdecydowanie nie przetrwa najbliższego tygodnia. Nalała trunku do dwóch kieliszków, podając jeden z nich włamywaczce. Nie przykładała dużej wagi do tego, czy dziewczyna skorzysta z gościnności, czy może nie tknie gorzkiej cieczy - mimo tego sama opróżniła swój kielich niemal jednym haustem.
Wtem, jakby znikąd, w głowie Ariadny rozbrzmiał przeraźliwy ryk, przypominający o czyhającej w odmętach jej ciała bestii, podnieconej zbliżającymi się żerami. Twarz wykrzywił bolesny grymas, a palce zacisnęły się mocniej wokół szklanego naczynia.
- Jak długo to trwa? - Nie starała się już modelować głosu, dając upust wszelkim niepewnościom i wzbierającemu na sile strachowi.
Nie otrzymała odpowiedzi lub okazała się zbyt przejęta, by ją usłyszeć. Rozbrzmiewające w głowie zawodzenie, próbujące przekrzyczeć narastające obawy, skutecznie oderwały Ariadnę od rzeczywistości. Zdawała się jakby obłąkana, gdy pusto wpatrywała się w przestrzeń, wypowiadając pojedyncze, niemające głębszego sensu słowa.
- Możesz zostać. - rzuciła w końcu, jakby odzyskując świadomość - Musisz zostać, nie ma innej opcji. - Skierowała swe spojrzenie wprost w oczy sobowtóra. - Potrzebuję jednak odpowiedzi. Najbardziej szczerych i wyczerpujących odpowiedzi, których jesteś mi w stanie udzielić. Jak dokładna jest twoja kopia?
Westchnęła ciężko, a nawarstwiające się od początku rozmowy współczucie w końcu dało o sobie znać, przepełniając Ariadnę od stóp do głów, dominując zmysły.
- I przepraszam, że nie dałam ci się wytłumaczyć.
W duchu klęła jednak na tak rozwiniętą empatię, przez którą nie potrafiła wyrzucić za drzwi nawet kogoś, kto nieproszony wtargnął do jej życia, wywracając wszystko do góry nogami.
<Dublerko? Wybacz, że tyle to trwało>
środa, 16 stycznia 2019
Od Takako do Crylin
Sama nie wiem dlaczego, ale będąc w obecnym mieście nie potrafiłam znaleźć żadnej karczmy dla naszej trójki, aby móc znaleźć miejsce do przenocowania. W dodatku obecna "piękna" pogoda w niczym nam nie pomagała. Trochę byłam zirytowana, ale nie poddawałam się i szukałam dalej. Yuzu i Ryuu byli pod postacią człowieka, bo z pierwszej karczmy wyrzucili mnie ze względu na ich zwierzęcą formę. Chciałam wejść do następnej karczmy, gdy zobaczyłam jak biegnie w moja stronę jakaś dziewczyna. Była wstrząśnięta i wyglądała jakby szukała czegoś ale bardziej wyglądało jakby szukała kogoś.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytałam się tym samym zatrzymując ją przed wpadnięciem na mnie.
- Wiesz może gdzie w tym mieście znajduje się jakiś lekarz? - była zmęczona i wyglądała na wystraszoną.
- Może ja będę w stanie pomóc? - uśmiechnęłam się do niej, a ona jakby odetchnęła z ulgą. Sama nie wiem kiedy dotarłam do jej domu, ale znaleźliśmy się tam bardzo szybko. Wskazała mi miejsce w którym jakaś dziewczyna leżała. Była mocno rozpalona. Obok niej stała kobieta, robiąc jej zimne okłady.
- Czy coś ją użądliło? - po dotknięciu zabandażowanej ręki wiedziałam co mogło się wydarzyć.
- Tak, ale nie wiem dokładnie co - odpowiedziała starsza kobieta. Zdjęłam opatrunek, wyjęłam ze swojej torby mały nożyk, którym przecięłam skórę.
- Yuzu czy mógłbyś przygotować nowy opatrunek oraz wyjąć z mojej torby maść którą dzisiaj przygotowałam - uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Wyjęłam z nacięcia coś podobnego do żądła osy, jednak to było odrobinę bardziej groźne. Po usunięciu go z dłoni dziewczyny, opatrzyłam ranę, a maść posmarowałam na czoło. To specjalna maść pomagająca zbić gorączkę.
- Nic jej nie będzie - odwróciłam się w stronę dziewczyny. - Zostawię wam maść. Musicie ją stosować do momentu w którym gorączka całkowicie nie minie. Zaklęcie uleczające pomoże jej wrócić szybciej do zdrowia - wytłumaczyłam. - Owad jaki ją użądlił jest bardzo znany w tych terenach jednak mało kto wie, że ich żądła pozostają po ukąszeniu pod skórą. Są małe i bardziej groźniejsze od tych zwykłych owadów. - miałam nadzieję, że uspokoiłam kobiety wystarczająco, aby mogły zasnąć. - Poza tym to powinnaś wypić to, abyś się nie przeziębiła. Jesteś w mokrych ubraniach od dłuższego czasu, a pora roku i pogoda są bardzo dobre na to, aby zachorować - uśmiechnęłam się, chwytając Ryuu za jego płaszcz. - Wybaczcie nam, ale już musimy iść. Ryuu jakbyś mógł mnie poprowadzić - uśmiechnęłam się do niego. - Może zanim wyjdziemy, czy wiecie może gdzie moglibyśmy znaleźć jakieś miejsce w karczmie do przenocowania? Te które odwiedziliśmy nie miały ani jednego pokoju wolnego, a spanie pod niebem dzisiaj odpada. - to był dobry pomysł na to, aby się zapytać. Zwłaszcza, że miasto się zmieniło od mojej ostatniej wizyty.
<Crylin?>
- Czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytałam się tym samym zatrzymując ją przed wpadnięciem na mnie.
- Wiesz może gdzie w tym mieście znajduje się jakiś lekarz? - była zmęczona i wyglądała na wystraszoną.
- Może ja będę w stanie pomóc? - uśmiechnęłam się do niej, a ona jakby odetchnęła z ulgą. Sama nie wiem kiedy dotarłam do jej domu, ale znaleźliśmy się tam bardzo szybko. Wskazała mi miejsce w którym jakaś dziewczyna leżała. Była mocno rozpalona. Obok niej stała kobieta, robiąc jej zimne okłady.
- Czy coś ją użądliło? - po dotknięciu zabandażowanej ręki wiedziałam co mogło się wydarzyć.
- Tak, ale nie wiem dokładnie co - odpowiedziała starsza kobieta. Zdjęłam opatrunek, wyjęłam ze swojej torby mały nożyk, którym przecięłam skórę.
- Yuzu czy mógłbyś przygotować nowy opatrunek oraz wyjąć z mojej torby maść którą dzisiaj przygotowałam - uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Wyjęłam z nacięcia coś podobnego do żądła osy, jednak to było odrobinę bardziej groźne. Po usunięciu go z dłoni dziewczyny, opatrzyłam ranę, a maść posmarowałam na czoło. To specjalna maść pomagająca zbić gorączkę.
- Nic jej nie będzie - odwróciłam się w stronę dziewczyny. - Zostawię wam maść. Musicie ją stosować do momentu w którym gorączka całkowicie nie minie. Zaklęcie uleczające pomoże jej wrócić szybciej do zdrowia - wytłumaczyłam. - Owad jaki ją użądlił jest bardzo znany w tych terenach jednak mało kto wie, że ich żądła pozostają po ukąszeniu pod skórą. Są małe i bardziej groźniejsze od tych zwykłych owadów. - miałam nadzieję, że uspokoiłam kobiety wystarczająco, aby mogły zasnąć. - Poza tym to powinnaś wypić to, abyś się nie przeziębiła. Jesteś w mokrych ubraniach od dłuższego czasu, a pora roku i pogoda są bardzo dobre na to, aby zachorować - uśmiechnęłam się, chwytając Ryuu za jego płaszcz. - Wybaczcie nam, ale już musimy iść. Ryuu jakbyś mógł mnie poprowadzić - uśmiechnęłam się do niego. - Może zanim wyjdziemy, czy wiecie może gdzie moglibyśmy znaleźć jakieś miejsce w karczmie do przenocowania? Te które odwiedziliśmy nie miały ani jednego pokoju wolnego, a spanie pod niebem dzisiaj odpada. - to był dobry pomysł na to, aby się zapytać. Zwłaszcza, że miasto się zmieniło od mojej ostatniej wizyty.
<Crylin?>
Od Takako do Lexie & Mer
Byłam pewna tego, że sobie poradzę podczas walki, wreszcie to nie pierwszy raz. Jednak podczas pogawędki z Lexie, zaskoczyło mnie odrobinę to, że Szaman schwycił mnie tak szybko i to w dodatku w tak bardzo łatwy sposób. Nie opierałam się i dałam się przenieść. Lexie chciała mnie chwycić jednak Szaman był szybszy od niej.
- Witam ciebie moja ukochana Neko! - poczułam jego dotyk na swojej buzi.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się wesoło.
- Wiem co ciebie sprowadza do mnie i mam na to lekarstwo, jednak nie dam tego za darmo... Nim zaczniemy negocjacje, przed twoimi towarzyszami pojawiło się lustro z którego będą mogli oglądać wszystko co się tutaj dzieje jednak nie będą nic słyszeć... - przerwałam mu.
- Więc zacznijmy negocjacje - uśmiechnęłam się ostatni raz tak wesoło, po czym stałam się poważna.
- Masz rację, czasu długo wam nie zostało. Co powiesz na grę w karty lub szachy. Jeżeli wygrasz dostaniesz to co będziesz chciała, jednak jeżeli przegrasz...
- Oddam ci się w twoje ręce i wreszcie będziesz mógł zrobić ze mną co tylko zechcesz... Zaczynajmy lepiej już grę - musiałam szybko działać.
- Podoba mi się twoje zaangażowanie. Usiądź sobie proszę, na stojąco nie wypada. Wiesz, że bardzo ciebie lubię, dlatego dam ci pewną ulgę. Za każdym razem gdy zrobisz dobry ruch, zniknie część upiorów które wysłałem, jednak jeżeli popełnisz błąd to przybędzie ich więcej - zasiadłam do stołu i przytaknęłam głową, że się zgadzam. - Co powiesz na szachy? - wyczułam jego podniecenie.
- Niech będzie, i tak nic nie widzę, więc może być - co prawda był to mały haczyk, gdyż mogłam przez pewien czas używać zaklęcia w którym widziałam mnie więcej zarys planszy oraz pionków. - Miłej gry - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Chciałam przetestować Szamana, dlatego specjalnie popełniłam błąd. To że pojawiły się stwory było prawdą, jednak to, że ja będę czuła ból nie było o tym mowy. Mogłam się spodziewać tego po nim. Jego gry były zawsze takie ekscytujące i pełne wrażeń.
<Lexie? Mer?>
- Witam ciebie moja ukochana Neko! - poczułam jego dotyk na swojej buzi.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się wesoło.
- Wiem co ciebie sprowadza do mnie i mam na to lekarstwo, jednak nie dam tego za darmo... Nim zaczniemy negocjacje, przed twoimi towarzyszami pojawiło się lustro z którego będą mogli oglądać wszystko co się tutaj dzieje jednak nie będą nic słyszeć... - przerwałam mu.
- Więc zacznijmy negocjacje - uśmiechnęłam się ostatni raz tak wesoło, po czym stałam się poważna.
- Masz rację, czasu długo wam nie zostało. Co powiesz na grę w karty lub szachy. Jeżeli wygrasz dostaniesz to co będziesz chciała, jednak jeżeli przegrasz...
- Oddam ci się w twoje ręce i wreszcie będziesz mógł zrobić ze mną co tylko zechcesz... Zaczynajmy lepiej już grę - musiałam szybko działać.
- Podoba mi się twoje zaangażowanie. Usiądź sobie proszę, na stojąco nie wypada. Wiesz, że bardzo ciebie lubię, dlatego dam ci pewną ulgę. Za każdym razem gdy zrobisz dobry ruch, zniknie część upiorów które wysłałem, jednak jeżeli popełnisz błąd to przybędzie ich więcej - zasiadłam do stołu i przytaknęłam głową, że się zgadzam. - Co powiesz na szachy? - wyczułam jego podniecenie.
- Niech będzie, i tak nic nie widzę, więc może być - co prawda był to mały haczyk, gdyż mogłam przez pewien czas używać zaklęcia w którym widziałam mnie więcej zarys planszy oraz pionków. - Miłej gry - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Chciałam przetestować Szamana, dlatego specjalnie popełniłam błąd. To że pojawiły się stwory było prawdą, jednak to, że ja będę czuła ból nie było o tym mowy. Mogłam się spodziewać tego po nim. Jego gry były zawsze takie ekscytujące i pełne wrażeń.
<Lexie? Mer?>
wtorek, 15 stycznia 2019
Od Crylin
Minęły trzy dni od rozpoczęcia mojej misji, ale nareszcie udało mi się ją wykonać i wrócić po zapłatę. Przez ten czas musiałam dać siostrę pod opiekę sąsiadce, która jak zawsze nie miała z tym problemu. Nie lubiłam zostawiać Arii samej, ale musiałam, aby zagwarantować jej dach nad głową. Spokojnym krokiem kierowałam się do karczmy, z której już od dłuższego czasu wykonywałam zlecenia obcych mi ludzi. W myślach wyklinałam paskudną pogodę. Zdecydowanie pory deszczowe nie odpowiadały mi przez ograniczoną widoczność. Kiedy jednak dostrzegłam charakterystyczny znak tawerny, w głębi duszy cieszyłam się, że w końcu otrzymam zapłatę. Poprawiłam czarny materiał chusty na twarzy i otworzyłam agresywnie drzwi. Przez chwilę przyglądałam się otoczeniu, by zaraz później dumnie ruszyć w stronę barmana. Usłyszałam, jak dźwięki burzy cichną w towarzystwie skrzypiących drzwi. Usiadłam wygodnie na krześle, wyciągając z sakiewki monety, które niedbale rzuciłam na blat. Brązowowłosy karczmarz szybko zebrał pieniądze i zaczął nalewać mój ulubiony trunek.
- Dość szybko wróciłaś, najwyraźniej misja nie była tak trudna, jak się spodziewałem. – Ciemne tęczówki uważnie przyglądały się potwierdzeniu wykonanej misji, którym tym razem była poplamiona krwią księga.
- Pamiętaj, nie robię tego za darmo, dupeur. – Odrzekłam chłodnym tonem, widząc jego lepkie rączki na księdze. Postawił przede mną trunek, wzdychając męczeńsko.
Szybko odsłoniłam materiał chusty i jednym chlustem wypiłam alkohol, który po chwili rozgrzał moje ciało. Po chwili na stole pojawiła się moja zapłata za zlecenie. Szybko zebrałam wynagrodzenie i nie zwracając szczególnej uwagi na otoczenie, zamówiłam kolejną kolejkę.
- Mam kilka nowych ofert, które mogą cię w najbliższym czasie zainteresować. – Machnęłam zachęcająco dłonią, aby mówił dalej. – Jest zlecenie, aby pozbyć się dzikich bestii z obrzeży miasta, albo zabójstwo handlarza podającego się za lekarza i sprzedającego zatrute lekarstwa.
- Gdzie ostatnio widziano tego handlarza? – Spytałam, bawiąc się kieliszkiem.
- I tu jest właśnie problem. Wiadomo tylko, że przebywa gdzieś w tym państwie, jako doktor Alberto.
- Biorę!
- Haha, przecież ta ślepa kura nie złapałaby tego doktorka, jakby przeszedł jej przed nosem. – Kpiący śmiech rozbrzmiał obok mnie.
- Oj chłopie, rzucasz sobie gwoździe pod nogi. – Ostrzegł wstawionego kolegę, wiedząc, jak to się skończy.
- Chyba żartujesz, co mi może zrobić ślepa baba? – Otwartą dłonią walnął w blat. Wykorzystując chwilę, wyciągnęłam z pochwy cienkie ostrza i rzuciłam tak, aby wbiły się pomiędzy trzema palcami chłystka. Następnie wbiłam swoje przedłużone kunai między nogi najemnika kilka centymetrów od jego przyrodzenia. Nie musiałam nawet przekręcać głowy w jego stronę, by idealnie trafić w wyznaczone miejsca.
- Ferme ta gueule. – Z moich ust wydobyły się spokojne, a zarazem chłodne słowa.
- Ostrzegałem. – W pubie rozbrzmiał melodyjny głos właściciela.
Znudzona atmosferą, podniosłam się z wygodnego krzesła, ówcześnie chwytając i zwijając zlecenie w rulon. Wychodząc z budynku, ponownie nałożyłam na twarz materiał. Pośpiesznie ruszyłam w stronę domu, sprawdzając, czy przypadkiem ktoś mnie nie śledzi. Chciałam jak najszybciej pójść po siostrę, dlatego pośpiesznie rozebrałam się ze stroju roboczego i nałożyłam swoje codzienne ubrania. W drzwiach włożyłam płaszcz, do którego włożyłam naszyjnik z niebiesko-zielonym kamieniem na środku. Zawsze jak znikałam na kilka dni, przynosiłam Arii coś ładnego z podróży w ramach przeprosin. Zmęczonym wzrokiem spojrzałam na porywisty wiatr, niosący ze sobą stado kropli wody. Westchnęłam głośno i pobiegłam pod mieszkanie siwej, starszej kobiety. Głośno zapukałam w jasne drzwi, a już po chwili otworzyła mi zmartwiona kobieta, wpuszczając do środka. Coś mi jednak nie pasowało w jej wyrazie twarzy.
- Dzień dobry, przyszłam po Arie. – Delikatnie uśmiechnęłam się do kobiety, jednak ten szybko zniknął z mojej twarzy, gdy ujrzałam leżącą w salonie siostrę. Cała była pokryta rumieńcami, na głowie leżał zimny okład, a jej ręka była obwiązana bandażem. – Dobry Boże, Aria, co się stało?
Jak najszybciej pobiegłam do siostry i złapałam za rozpalony policzek.
- Dziś rano, powiedziała, że wieczorem, jak wracała z koleżanką, ugryzło ją coś w rękę. Początkowo myślałam, że to nic poważnego, ale zaczęła dostawać gorączki, a w miejscu ugryzienia, powstał obrzęk. Nie wiedziałam, co mam robić.
- Jest gdzieś w okolicy lekarz dla ludzi? – Spytałam zestresowana, próbując wybudzić białowłosą.
- Nie mam pojęcia, nie jestem człowiekiem.
- Aria, wytrzymaj amour. – Pocałowałam rozpalone czoło siostry i wybiegłam z mieszkania.
Biegłam w deszczu, poszukując kogoś, kto mógłby mi pomóc. Gdybym sama znała się na medycynie, prawdopodobnie nie musiałabym się teraz bać o życie swojej ostatniej rodziny. Miałam wrażenie, że biegłam po opustoszałych drogach wieczność, kiedy w końcu zauważyłam jakąś postać przed sobą.
<Ktoś?>
- Dość szybko wróciłaś, najwyraźniej misja nie była tak trudna, jak się spodziewałem. – Ciemne tęczówki uważnie przyglądały się potwierdzeniu wykonanej misji, którym tym razem była poplamiona krwią księga.
- Pamiętaj, nie robię tego za darmo, dupeur. – Odrzekłam chłodnym tonem, widząc jego lepkie rączki na księdze. Postawił przede mną trunek, wzdychając męczeńsko.
Szybko odsłoniłam materiał chusty i jednym chlustem wypiłam alkohol, który po chwili rozgrzał moje ciało. Po chwili na stole pojawiła się moja zapłata za zlecenie. Szybko zebrałam wynagrodzenie i nie zwracając szczególnej uwagi na otoczenie, zamówiłam kolejną kolejkę.
- Mam kilka nowych ofert, które mogą cię w najbliższym czasie zainteresować. – Machnęłam zachęcająco dłonią, aby mówił dalej. – Jest zlecenie, aby pozbyć się dzikich bestii z obrzeży miasta, albo zabójstwo handlarza podającego się za lekarza i sprzedającego zatrute lekarstwa.
- Gdzie ostatnio widziano tego handlarza? – Spytałam, bawiąc się kieliszkiem.
- I tu jest właśnie problem. Wiadomo tylko, że przebywa gdzieś w tym państwie, jako doktor Alberto.
- Biorę!
- Haha, przecież ta ślepa kura nie złapałaby tego doktorka, jakby przeszedł jej przed nosem. – Kpiący śmiech rozbrzmiał obok mnie.
- Oj chłopie, rzucasz sobie gwoździe pod nogi. – Ostrzegł wstawionego kolegę, wiedząc, jak to się skończy.
- Chyba żartujesz, co mi może zrobić ślepa baba? – Otwartą dłonią walnął w blat. Wykorzystując chwilę, wyciągnęłam z pochwy cienkie ostrza i rzuciłam tak, aby wbiły się pomiędzy trzema palcami chłystka. Następnie wbiłam swoje przedłużone kunai między nogi najemnika kilka centymetrów od jego przyrodzenia. Nie musiałam nawet przekręcać głowy w jego stronę, by idealnie trafić w wyznaczone miejsca.
- Ferme ta gueule. – Z moich ust wydobyły się spokojne, a zarazem chłodne słowa.
- Ostrzegałem. – W pubie rozbrzmiał melodyjny głos właściciela.
Znudzona atmosferą, podniosłam się z wygodnego krzesła, ówcześnie chwytając i zwijając zlecenie w rulon. Wychodząc z budynku, ponownie nałożyłam na twarz materiał. Pośpiesznie ruszyłam w stronę domu, sprawdzając, czy przypadkiem ktoś mnie nie śledzi. Chciałam jak najszybciej pójść po siostrę, dlatego pośpiesznie rozebrałam się ze stroju roboczego i nałożyłam swoje codzienne ubrania. W drzwiach włożyłam płaszcz, do którego włożyłam naszyjnik z niebiesko-zielonym kamieniem na środku. Zawsze jak znikałam na kilka dni, przynosiłam Arii coś ładnego z podróży w ramach przeprosin. Zmęczonym wzrokiem spojrzałam na porywisty wiatr, niosący ze sobą stado kropli wody. Westchnęłam głośno i pobiegłam pod mieszkanie siwej, starszej kobiety. Głośno zapukałam w jasne drzwi, a już po chwili otworzyła mi zmartwiona kobieta, wpuszczając do środka. Coś mi jednak nie pasowało w jej wyrazie twarzy.
- Dzień dobry, przyszłam po Arie. – Delikatnie uśmiechnęłam się do kobiety, jednak ten szybko zniknął z mojej twarzy, gdy ujrzałam leżącą w salonie siostrę. Cała była pokryta rumieńcami, na głowie leżał zimny okład, a jej ręka była obwiązana bandażem. – Dobry Boże, Aria, co się stało?
Jak najszybciej pobiegłam do siostry i złapałam za rozpalony policzek.
- Dziś rano, powiedziała, że wieczorem, jak wracała z koleżanką, ugryzło ją coś w rękę. Początkowo myślałam, że to nic poważnego, ale zaczęła dostawać gorączki, a w miejscu ugryzienia, powstał obrzęk. Nie wiedziałam, co mam robić.
- Jest gdzieś w okolicy lekarz dla ludzi? – Spytałam zestresowana, próbując wybudzić białowłosą.
- Nie mam pojęcia, nie jestem człowiekiem.
- Aria, wytrzymaj amour. – Pocałowałam rozpalone czoło siostry i wybiegłam z mieszkania.
Biegłam w deszczu, poszukując kogoś, kto mógłby mi pomóc. Gdybym sama znała się na medycynie, prawdopodobnie nie musiałabym się teraz bać o życie swojej ostatniej rodziny. Miałam wrażenie, że biegłam po opustoszałych drogach wieczność, kiedy w końcu zauważyłam jakąś postać przed sobą.
<Ktoś?>
poniedziałek, 14 stycznia 2019
Bo to takie ludzkie. Źle interpretujemy świat i twierdzimy, że nas oszukuje.
Imię: Mało kto zna jej imię, do takich istot może zaliczyć nieliczne osoby z jej dzieciństwa. Nigdy nie przedstawia się pierwsza, nie mówiąc już, po jakim czasie możesz otrzymać jej prawdziwe imię… Crylin Alira zwykłe smocze imiona, które wśród ludzi mogą zasiać panikę
Nazwisko: Od kiedy pamięta, ród, w którym się urodziła nazywany był Doragon, oznaczający smocze dzieci.
Pseudonim: Kryształowy zabójca, duch, przez informatorów znana, jako ślepa łowczyni.
Wiek: Po dziesiątym roku życia przestała liczyć, bardziej zajmowała się przetrwaniem, ale obecnie można podejrzewać jakieś 18 lub 19 lat.
Płeć: Kobieta
Wzrost: Nigdy się nie mierzyła, ale można uznać, że ma jakieś 166 cm wzrostu
Rasa: Crylin należy do smoczych potomków, którzy rodzą się ze smoczymi cechami i zdolnościami. Wygląd nie różni się praktycznie niczym od zwykłych ludzi. Jedynie włosy dopasowują się do zdolności. Dodatkowo posiadają charakterystyczne smocze oczy. Podczas używania swoich mocy, na ich ciele pojawiają się różne symbole i runy przypisane konkretnemu smokowi. Minusem tej rasy jest posiadanie tylko jednej mocy, ponieważ każdy jest przypisany do jednego stworzenia. Bardzo rzadko zdarzają się istoty mające dwie zdolności. Dzieje się to wtedy, gdy w tym samym czasie umierają dwa smoki, a rodzi się jedno dziecko. Moc dwóch stworów kieruje się do jednego dziecka, aby ostatecznie nie wyginąć. Każdy ze smoczych dzieci ma inne wady, zależne od rasy. Crylin ma problemy z regenerowaniem się krwi. Jej rany goją się dłużej, przez co łatwo może się wykrwawić bez pomocy lekarza. W dodatku nigdy nie udało jej się całkowicie przemienić w smoka.
Zawód: Wolny najemnik, szuka różnych ofert, które zagwarantują jej pieniądze. Najczęściej bierze zlecenia polegające na pojmaniu kogoś, rzadziej zabiciu, ewentualnie odnalezieniu czegoś, bo uważa to za najprostsze i dobrze płatne.
Miejsce zamieszkania: Nie ma stałego miejsca zamieszkania. Czasem zatrzymuje się na parę miesięcy w jakimś mieście, by za jakiś czas znów wyruszyć w podróż do stolicy.
Miejsce urodzenia: Urodziła i wychowywała się w Darawie, nieprzyjemne miejsce, które opiera się na zasadach zabić, lub zostać zabitym.
Charakter: Na pierwszy rzut oka Crylin wydaje się nieprzyjemna, awanturnicza i zamknięta. Tak właśnie wygląda jej maska, gdy musi wykonywać różne misje lub ktoś ma do niej problem. Nikt by się nie spodziewał, że pod tą czarną płachtą skrywa się spokojna i troskliwa dziewczyna, która nie miała miłej przeszłości. Zacznijmy od tego, że ciężko jej przychodzi zaufanie do kogoś, przez co nie dowiesz się o niej zbyt dużo na początku. Zdarza się, że masz wrażenie, że wcale cię nie słucha, jednak jest to całkowitą bzdurą. Kobieta uwielbia słuchać innych. Chętnie uczy się nowych rzeczy i choć to ukrywa, to często jest zafascynowana technologią ludzi. Kiedy trzeba, potrafi wykazać się odwagą i śmiałością. Może wydawać się to dziwne, ale dziewczyna lubi się śmiać i żartować. Początkowo rozmowy z Crylin nie są zbyt ciekawe, dzięki swojemu ciętemu językowi zniechęca potencjalnych interlokutorów. Nie zdziw się jednak, słysząc z jej ust delikatne i przyjemne słowa. Gdy nabierze zaufania, staje się przyjemniejsza. Kiedy jednak wpadnie w furię, lepiej nie być w pobliżu. Nie ciężko ją rozzłościć. Kiedy nie pracuje, często pomaga ludziom z okolicy, jako zwykła dziewczyna.
Rodzina: Matka, Lucia zmarła po narodzeniu się jej młodszej siostry, mimo to nie pamięta jej, za dzieciaka nie widziały się dość często. Ojciec opuścił ich, gdy Crylin miała 2 lata, dlatego nie ma pojęcia, jaki był. Pamięta jedynie jego nad wyraz błękitne smocze oczy, które pojawiają się w jej koszmarach. Przy niej została jedynie 8-letnia Aria, która nie urodziła się ze smoczymi zdolnościami. Dzięki temu Crylin zrozumiała, że ich matka była człowiekiem.
Partner: Nigdy się nie zakochała, chociaż zdarzało jej się w kimś zauroczyć, nie trwało to jednak długo. Na pierwszym miejscu jest ochrona jej ostatniej rodziny, chociaż nie raz przyznała siostrze, że chciałaby kiedyś założyć rodzinę.
Umiejętności: Białowłosa od małego dzieciaka potrafiła świetnie wyczuwać swoją moc, co nie oznacza, że używała jej do zabawy. Przychodząc na świat, jej oczy wyglądały jak dwa błękitne kryształy z kolorowymi przebłyskami. Niedługo potem zauważyła, że może tworzyć różne rzeczy z kryształu. Nie raz uratowało jej to życie, kiedy postanawiała, jak zwykle korzystać z ilości drzew wokół niej. Od małego skakała po drzewach i wykorzystywała ciężkie warunki, aby odciągnąć się od ciągłego strachu. Nawet teraz lubi poskakać na wysokościach wykonując różne akrobacje, mimo że nie musi bać się zagrożenia ze strony innych istot. Nie raz można ją spotkać na murach lub budynkach. Będąc jeszcze za górami, uwielbiała tworzyć z kryształów małe rzeźby, nawet teraz nie raz robi dzieciom małe figurki z kryształów. Z czasem zauważyła, że może się posługiwać ogniem, co oznaczało, że podczas jej narodzin zginęły dwa smoki. W czasie opieki nad młodszą siostrą nauczyła się śpiewać, znała również wiele smoczych pieśni, które opowiadały o męstwie i miłości. W dodatku po uwolnieniu się z Darawy zaczęła bawić się tworzeniem broni i różnych mechanizmów, ułatwiających jej ucieczkę lub walkę. Oczywiście, bez problemu umie posługiwać się rozmaitą bronią. Białowłosa, od kiedy poznała instrumenty takie jak pianino, czy flet poprzeczny, zakochała się w cudnych dźwiękach i sama przy najbliższej okazji szkoliła się w ich obsłudze. Może być również dziwne, że jako chodząca maszyna mordu potrafi tańczyć i lubi to robić, kiedy jest poza pracą. Żyjąc za górami, jej dominującym językiem była stara smocza mowa, dlatego zdarza się, że używa jej zamiast niektórych słów.
Aparycja: Crylin posiada długie białe włosy, najczęściej ukryte za głębokim kapturem. Na jej twarzy zawsze widnieje czarna przepaska, zasłaniająca krystalicznie błękitne, smocze oczy, przez co uważana jest za ślepą i tego się trzyma. Na pozór zwykła szczupła kobieta o wyrazistych kształtach, jednak pod jej ubraniami znajdują się liczne ślady po walce. Największa blizna, jaką ma, znajduje się na jej plecach. Zyskała ją, chroniąc siostrę własnym ciałem przed lodowymi wilkami. Cudem udało jej się przeżyć.
Historia: Te informacje nie zostaną tak łatwo wyjawione.
Głos: https://www.youtube.com/watch?v=oNGq16nHr-Q
Towarzysz: Nigdy jej nikt nie towarzyszył. W Darawie albo zabijałeś, albo dałeś się zabić.
Inne:
- Panicznie boi się głębin morskich, nie potrafi pływać.
- Często można ją spotkać w barach.
- W czasie pełni księżyca, na najwyższym budynku, jaki znajdzie śpiewa spokojną pieśń, aby oddać szacunek wszystkim smokom.
- Wstydzi się prosić kogoś o pomoc.
- Uwielbia dzieci, więc w wolnych chwilach próbuje ich zabawić, tworząc ogniowe zwierzątka lub kryształowe figurki.
- Zawsze, jak pytają o jej rasę, odpowiada mag, co oczywiście nie jest zgodne z prawdą.
- Potrafi być naprawdę uprzejma, jeśli kogoś dobrze pozna.
- Przy pierwszym spotkaniu, nie podaje swojego prawdziwego imienia. Przedstawia się jako „Angech” oznaczające upadłego anioła.
- Jej sekretem są smocze oczy i rasa, z jakiej się wywodzi.
Właściciel: Howrse: BłękitnookaKate | Discord: TheWolfNeto#9158
Preferowana długość odpisów: Średnie
Stopień Wpływu (SW): 4 SW
Inne uwagi: Mimo 4 SW, nie życzę sobie, aby moja postać została zgwałcona oraz okaleczona trwale w oczy. Można sobie jednak pozwolić na zauważenie jej tajemnicy.
niedziela, 13 stycznia 2019
Od Lexie & Mer do Takako
Lexie i Mer pochylili swoje włócznie, odpychając zielarkę do tyłu i stając pomiędzy Lazy i jej towarzyszami a zbliżającymi się ludźmi. Ciała tych ostatnich nie wyglądały jak nic, co dotychczas widziała gwardzistka. Były paskudnie zmutowane i powykrzywiane. Właściwie nazywanie ich "ludźmi" było sporym eufemizmem, gdyż ich człowieczeństwo zostało zaprzepaszczone już dawno, dawno temu. Stwór, którego dane jej było widzieć w zamku mógłby wśród nich uchodzić za przystojniaka.
Gwardziści synchronicznie poprawili tarcze i przygotowali się do walki. Zielarka za ich plecami dobyła sztyletu, a jej towarzysze przybrali zwierzęcą formę i czarna pantera skoczyła na przód, powalając dwóch ludzi na raz. Mer skrzypnął i ruszył za nim, a Lexie wycofała się, zagradzając drogę zielarce, która również chciał przyłączyć się do walki. Biały lis zakręcił się niespokojnie i przybrał formę człowieka. Lazy dała mu jednak znak, żeby dołączył do walki na przedzie.
- Co robisz? - spytała spokojnie tamta, słysząc przed sobą szczęk pancerza gwardzistki.
- Osłaniam cię, pani - wyjaśniła brunetka, nie odwracając się. Bacznie kontrolowała sytuację z przodu na wypadek, gdyby zbliżające się istoty w jakiś sposób wyminęły śmiercionośne kły wielkiego kota lub zabójczą włócznię milczącego strażnika.
- Jestem równie dobra w walce jak obaj moi towarzysze, dam sobie radę - zapewniła z miłym uśmiechem.
- Z całym szacunkiem, pani, nie mogę ci pozwolić narażać swojego życia. - Lexie była już przyzwyczajona do tego typu zachowania. Księżniczka Mirajane za każdym jednym choćby najbardziej błahym razem robiła dokładnie to samo. I najwyraźniej uczyniła to o jeden raz za dużo, skoro dosięgła jej ta paskudna klątwa.
- W cale ich nie ubywa! - krzyknął Ryu, wokół którego tańczyły czerwone płomienie. Rzeczywiście, wyglądało na to, że przeciwnicy pojawiali się znikąd, nieustannie wychodząc z jamy. Jakby byli tam skądś sprowadzani przemknęło gwardzistce przez myśl. Skoro tak.... Odwróciła się akurat w momencie, w którym z czarnego lustra, okolonego szarymi kłębami toksycznej magii wyłonił się kształt, na którego twarzy znajdowała się zwierzęca czaszka, zakończona pióropuszem, opadającym na plecy. Jego długie ręce chwyciły od tyłu zielarkę, która nie mogła przecież go dostrzec i pociągnęły.
- Nie! - Lexie skoczyła do przodu, celując dłońmi w portal, jednak szaman zniknął wraz ze swoją zakładniczką, zanim palce strażniczki zdążyły go dosięgnąć. A potem było już za późno. Gładka tafla rozsypała się w szary pył przy kontakcie ze skórą kobiety, pozostawiając po sobie jedynie ciemniejszy ślad na podłożu.
(Takako? :3 I cyk, porwana xd)
poniedziałek, 7 stycznia 2019
Od Takako do Lexie & Mer
Postanowiłam wyruszyć, przygotowania nie zajęły mi długo. Podałam również szczegółową instrukcję lekarzy co mają robić. Wreszcie miałam zamiar uniknąć jakichkolwiek komplikacji jak i zmniejszyć liczbę zgonów. Co prawda miałam pewne obawy co do zabrania Mer i Lexie nie na wzgląd, że by nas spowalniali, ale może bardziej przydali by się tutaj niż mnie. Poza tym nie chciałam, aby coś się im stało. Jednak nie chcąc się sprzeciwiać, postanowiłam ich wziąć ze sobą.
- Yuzu musimy dotrzeć tam jak najszybciej, Ryuu czy mógłbyś użyć swoich mocy, aby dodać trochę prędkości koniom, proszę - powiedziałam szeptem do nich z uśmiechem na twarzy.
Nie przewidywałam niczego złego, zawsze myślałam pozytywnie, ale coś w głębi mnie mówiło, że wydarzy się coś niespodziewanego. Ruszyliśmy, gdy tylko ja usiadłam na Yuzu. Ryuu pilnował tyłów i pomagał koniom w razie jakichkolwiek przeszkód na drodze czy też przy użyciu magii pomagał im regenerować siły.
Temenia nie znajdowała się daleko, a dotarcie do szamana nie było trudne, gdyż każdy go znał. Mieszkał przy samej granicy, w pewnej jamie przy najbliższym lesie. Tuż koło jego drzwi do jamy rosły przeróżne kwiaty o kolorze czarnym. Dotarliśmy tam bez najmniejszych przeszkód co mnie zaskoczyło, zupełnie tak jakby wszyscy czekali na nasz przyjazd i chcieli się zmierzyć we większej grupie przeciwko nam. Stanęliśmy przed jamą. Każdy zszedł ze swojego pojazdu.
- Bądźcie ostrożni na kwiaty jak i na wasze otoczenie - powiedziałam trochę ciszej. - Przy okazji wypijcie to - podałam im dwie małe buteleczki.
- A co to jest? - zapytała się Lexie.
- Pomoże wam przezwyciężyć zapach kwitów jak i ich działanie na was. Nie bez powodu są one tutaj i to w dodatku czarne - uśmiechnęłam się delikatnie.
Wysunęłam się bardziej w przód. Stanęłam prosto przed wejściem od jamy. Pozostali byli za mną. Wywołanie Szamana nie było zbyt trudne.
- Szamanie, to ja Neko! - uniosłam tak wysoko głos jak tylko mogłam. Niestety dostałam brak odpowiedzi słownej, ale za to do okoła nas pojawili się ludzie chcący zmusić nasze odejście.
<Lexie? Mer?>
- Yuzu musimy dotrzeć tam jak najszybciej, Ryuu czy mógłbyś użyć swoich mocy, aby dodać trochę prędkości koniom, proszę - powiedziałam szeptem do nich z uśmiechem na twarzy.
Nie przewidywałam niczego złego, zawsze myślałam pozytywnie, ale coś w głębi mnie mówiło, że wydarzy się coś niespodziewanego. Ruszyliśmy, gdy tylko ja usiadłam na Yuzu. Ryuu pilnował tyłów i pomagał koniom w razie jakichkolwiek przeszkód na drodze czy też przy użyciu magii pomagał im regenerować siły.
Temenia nie znajdowała się daleko, a dotarcie do szamana nie było trudne, gdyż każdy go znał. Mieszkał przy samej granicy, w pewnej jamie przy najbliższym lesie. Tuż koło jego drzwi do jamy rosły przeróżne kwiaty o kolorze czarnym. Dotarliśmy tam bez najmniejszych przeszkód co mnie zaskoczyło, zupełnie tak jakby wszyscy czekali na nasz przyjazd i chcieli się zmierzyć we większej grupie przeciwko nam. Stanęliśmy przed jamą. Każdy zszedł ze swojego pojazdu.
- Bądźcie ostrożni na kwiaty jak i na wasze otoczenie - powiedziałam trochę ciszej. - Przy okazji wypijcie to - podałam im dwie małe buteleczki.
- A co to jest? - zapytała się Lexie.
- Pomoże wam przezwyciężyć zapach kwitów jak i ich działanie na was. Nie bez powodu są one tutaj i to w dodatku czarne - uśmiechnęłam się delikatnie.
Wysunęłam się bardziej w przód. Stanęłam prosto przed wejściem od jamy. Pozostali byli za mną. Wywołanie Szamana nie było zbyt trudne.
- Szamanie, to ja Neko! - uniosłam tak wysoko głos jak tylko mogłam. Niestety dostałam brak odpowiedzi słownej, ale za to do okoła nas pojawili się ludzie chcący zmusić nasze odejście.
<Lexie? Mer?>
Od Ayarashi do Mirajane
Kolejny dzień poza swoją ziemią zdarza się, że tęsknie za tamtym miejscem, ale tutaj nikt mnie nie zna, przynajmniej odnoszę takie wrażenie. Poranne słońce przebiło się przez ciemne zasłony do mojego pokoju, budząc mnie swoim ciepłem. Przeciągałam się i podniosłam się z łóżka, skierowałam swoje kroki do toalety, za swoją potrzebą. Po przemyciu twarzy wodą wróciłam do pokoju i podeszłam do szafy, wyjęłam brązową bluzkę i ciemniejsze spodenki. Spojrzałam w lustro i ujrzałam moją piękną szopę na głowie, ale czas mnie naglił, bo zaraz miały zacząć się lekcje. Sięgnęłam po szczotkę i związałam gumką włosy w koka, wrzuciłam potrzebne rzeczy do torby, ubrałam sandały i wybiegłam z domu, zawijając go wokół szyi. Po drodze od znajomego zabrałam śniadanie, nie wiem, co bym bez niego zrobiła. Na szczęście zdążyłam na lekcję, nauka magii bardzo się sprzedaje w życiu. Zegar wybił godzinę drugą, lekcję dobiegły końca, a wielkimi krokami zbliża się egzamin na maga. Spakowałam książki do torby.
- Ayarashi. – Nauczyciel wypowiedział moje imię, powodując, że zatrzymałam się w pół kroku.
- Tak profesorze?
- Chciałbym, żebyś odwiedziła moją znajomą, Nerea Anastazja Guarniere. Podszkoli cię do egzaminu.
- No dobrze. - Wzięłam od psoraka adres. Wróciłam do domu, zostawiłam torbę i wyszłam z domu, zamknęłam drzwi i ruszyłam do kolegi podziękować. Po wymienieniu się z nim paroma zdaniami.
Spotkałam się, ze znajomymi i zeszliśmy po głazach bliżej wody, tam zostawiliśmy swoje rzeczy i wskoczyliśmy do niej. Bawiliśmy się w wodzie, gdy nagle usłyszeliśmy głośny plusk, jedna z osób powiedziała. Przebiegliśmy po kamieniach, ujrzeliśmy osobę nieprzytomną opadającą na dno. Kora rzuciła zaklęcie ułatwiające nam nurkowania i popłynęliśmy po tą osobę. Ja złapałam ją po jednej stronie, a mój towarzysz po drugiej stronie. Wyciągnęliśmy nieprzytomną dziewczynę na skały.
- To jest księżniczka Mirajane.
- Księżniczka?
- To zaraz pewnie przyjdzie straż, jak nas znajdą będziemy mieć kłopoty.
- To idźcie, ja się nią zajmę.
- Ale.
- Spokojnie widzimy się w szkole. - Po tych słowach wszyscy zniknęli, zajęłam się księżniczką, udało mi się szybko przywrócić jej oddech. Po chwili odzyskała przytomność, blond włosa musiała stracić przytomność podczas treningu lub walki, bo od razu zaatakowała mnie ostrzem, który zahaczył o moją rękę, rozcinając moje lewe przedramię po zewnętrznej stronie.
- Dobrze wiedzieć, że już lepiej się czujesz.
(Mirajane?)
sobota, 5 stycznia 2019
Ludzi ocenia się po czynach, a nie po pochodzeniu.
Imię i nazwisko: Ayarashi Blood choć tego nazwiska rzadko używa, częściej używa nazwiska Fexseri. Znana też jest jako Aya, król Lisów.
Pseudonim: Aya
Wiek: 17 jesieni ma za sobą.
Wzrost: 165 cm.
Rasa: Jest mieszanka dwóch ras psowatych „Okami” i „Kitsune” co nie oznacza, że jest pół na pół. Ponieważ z tej pierwszej rasy z wyglądu ma 44% z drugiego 56%. Rasę nazwano Kisame
Stanowisko: Jest trzecią w kolejce do tronu, wiec wie, że może do niego nie dotrzeć. Jest jednym z najlepszych wojowników, daje radę dużej grupie ludzi, jest dobrym strategiem i posłańcem. Po dłuższym pobycie poza terytoriom swojego królestwa założyła własną grupę szpiegowską i działającą na zlecenie.
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Urodziła się w Aranayi. Aktualnie przebywa w Leoatle i czasem w Merkez.
Charakter: Aya jest dziewczyną pełną energii, choć z wyglądu wydaję się bezbronna i bezradną dziewczynką, to potrafi o siebie zadbać. Od trzech lat jest przywódcą Umbri
Rodzina: Rodzina królewska i Umbri.
Partner: -
Umiejętności: Aya w podróży nauczyła się wielu sztuczek, w tym żeglowania. Potrafi używać noży do rzucania, bardzo przydatna umiejętność. Widzi dobrze w ciemnościach, potrafi się zwinnie przemieszczać. Włada każdą bronią białą oraz zna sztuki walki. Aya jest zdolna do używania magii dlatego szkoli się w tej dziedzinie
Aparycja: Ayarash posiada oczy w kolorze złocistym, rysy twarzy ma delikatne. Włosy ma dość długie w kolorach pomarańczowego, brązowego, czerwonego, więc można rzec, że jej włosy podchodzą pod kolor rudawy, najczęściej związane są w kucyk, a'
la koka lub zostają rozpuszczone. Ubrana jest w bluzkę z krótkimi rękawami, które kończą się leciutką koroneczką, a całą bluzkę jest w jasno-brązowym kolorze i na to sweterkowy bezrękawnik w kolorze szarym. Spodenki są ciemnego koloru. Na jej szyi zawieszony jest wisiorek z czerwonym „okiem”, a oprócz tego ma cieniutki szalik. Jej buty to sandałki z fioletowym kamyczkiem. Ma jasną karnację, a oprócz tego jej uszka są prawie z niewidoczne bo wtapiają się w jej włosy.
Historia: Nie ma co opowiadać. Urodziła się jako kolejne dziecko i w tym druga córka rodziny królewskiej. Ayarashi żyła w cieniu swojej siostry bliźniaczki, dziewczynka mogła robić wszystko co chciała bo rodzice nie zwracali na nią uwagi. Bawiła się z innymi dziećmi z państwa, gdy tylko udało jej się zmylić straż.
Głos: I Don't Wanna Die
Inne:
- ma tatuaż na prawej wewnętrznej stronie ręki, przypomina on lisa. Jest on znakiem rozpoznawczym rodziny królewskiej,
- wisiorek prawdopodobnie jest magiczny.
Właściciel: yuki21
Od Misericordii do Te'Yahnny
Misericordia patrzyła zaskoczona na stworzenie, które ukazało się jej oczom. Przypominało ono smoka, jednak spod warstwy słota wystawały biało-czarne pióra. Ze swojego schronienia widziała jak smok chwycił zająca, którego zamierzała upolować, a teraz wpatruje się w nią swoimi żółtymi ślepiami. Słyszała co prawda zbliżające się kroki czegoś dużego, jednakże nie sądziła, że spotka pierzastego smoka w samym środku lasu. Spodziewała się ujrzeć sarnę, jelenia, może nawet wychudzonego niedźwiedzia cierpiącego na bezsenność, ale nie to! Dopiero kiedy pierwszy szok minął postanowiła dokładniej się przyjrzeć stojącej przed nią postaci. Nie wiedzieć czemu była niemal pewna, że osobnik przed nią jest samicą. Postanowiła jednak zostawić te przemyślenia na lepszy moment.
Smoczyca miała długi pawi ogon i błękitną skórę, teraz pokryte warstwą błota. Jedno z jej skrzydeł wisiało pod dziwnym kątem. Misericordia domyśliła się, że z jakichś powodów jest ono niewładne. Jej ciało było drobne, wręcz wychudzone. W zębach trzymała miotającego się i krwawiącego zająca. Dziewczyna miała wrażenie, że skrzydlata jest równie zaskoczona tym niecodziennym spotkaniem. Przeklęła w duchu swój słaby kamuflaż i zaczęła zastanawiać się co dalej. Nie mogła uciec, widziany przed chwilą pokaz szybkości sprawił, że od razu zaniechała tego pomysłu. Schować się też nie miała jak, gdyż najbliższe krzewy znajdowały się za plecami smoczycy. Istniało też prawdopodobieństwo, że pierzasta spopieliłaby ten krzak razem z siedzącą tam dziewczyną. Topniejący śnieg stopniowo wsiąkał w ubrania sprawiając, że odmarzały jej korzonki. Jednak to nie mróz okazał się być najgorszy. Najcięższy do zniesienia był strach, który z każdą upływającą sekundą ogarniał kolejne zakątki jej duszy. Miała przed sobą dziwną istotę o nieznanych zamiarach, która to była większa i silniejsza od niej. Znajdowała się w miejscu, gdzie mało kto się zapuszczał. Ponadto Misericordia nie miała rodziny ani przyjaciół, jeśli zginie tu i teraz, w tym lesie, nikt nie będzie jej szukał.
Jednak nad tymi lękami stał jeszcze jeden, najsilniejszy. Czuła jak magia stopniowo się wyczerpuje i znika. Nie zostało jej zbyt wiele czasu. Pochopnie podjęta decyzja może być tragiczna w skutkach. Jeśli jednak się nie pospieszy nie zdąży się schować na czas przemiany, co może doprowadzić do jeszcze większej tragedii. Nie mogła pokazać swojej prawdziwej formy. Nigdy. Nikomu. Nie bez powodu tak pieczołowicie ukrywała swój wygląd, kiedy to nie przypominała człowieka. Nie na darmo trzymała się z dala od ludzkich siedzib, a do wiosek się zbliżała tylko, jeśli miała coś na sprzedaż. To możliwość ujawnienia jej największego z sekretów wydawała się być teraz najbardziej przerażająca. Gdyby tylko bardziej oszczędzała magię..
Wiedziała, że jeśli teraz polegnie nigdy nie osiągnie swojego celu. Celu, który prowadził ją przez życie, dodawał jej sił w trudnych chwilach i nadawał sens każdemu jej działaniu. Jeśli pewnego zimowego dnia zniknie z powierzchni ziemi, któż inny podejmie się zadania, które przecież tak wiele dla niej znaczy? Czy którykolwiek z bardów będzie opiewał jej bohaterskie czyny, jeśli teraz stchórzy? Doprawdy dziwne myśli targały nią w obliczu niebezpieczeństwa, jednak to właśnie w nich znajdowała siłę i odwagę aby iść naprzód. Również i teraz poczuła przypływ energii, a w jej umyśle pojawił się plan. Nie dbała już o oszczędne gospodarowanie magią, potrzebowała maksymalnego skupienia. Skrzydlata wydawała się być wygłodzona, co stało się podstawą dla jej planu.
Będąc pod silną presją czasu Misericordia zdecydowała się na radykalne rozwiązanie. Niezależnie od tego, czy ruszy się czy zostanie w miejscu czeka ją rozprawa ze smokiem. Smoczyca zdążyła oswoić się z sytuacją. Pora działać, teraz, albo nigdy. Choć jej introwertyczna dusza ostro protestowała, postanowiła zrobić coś, co zaskoczyło nawet nią samą. Kierowała nią determinacja. Powoli wstała i otrzepała kurtkę z resztek śniegu. Spod kaptura wysunął się kosmyk jaskrawo-pomarańczowych włosów. Wytężyła wszystkie zmysły i zaczęła powolnym krokiem iść w stronę smoka. Kiedy już zbliżyła się na odpowiednią odległość, tj. na tyle blisko by mogły swobodnie rozmawiać lecz na tyle daleko, my smoczyca nie dosięgła jej swoim skrzydłem, odezwała się cicho.
- Nie zjadaj mnie, proszę. – powiedziała patrząc jej prosto w oczy – Ja również szukam pożywienia w tym lesie. Jeśli chcesz mogę coś dla ciebie upolować
Zamilkła czekając na odpowiedź.
(Te’Yahnna?)
środa, 2 stycznia 2019
Od Te'Yahnny do Misericordii
Niebieska smoczyca, zwinięta w kłębek pod złamanym drzewem, ziewnęła szeroko, budząc się z płytkiego snu. Oblizała się rozwidlonym, wężowym językiem i otworzyła żółte ślepia. Podniosła głowę, by zorientować się w swoim położeniu. Nie spała długo; nadal było ciemno i smoczyca podejrzewała, że dopiero nadchodzi bardzo wczesny ranek. Wstała powoli, wypełzła ze swojej kryjówki i przeciągnęła się jak kot. Wyprostowała na całą długość również swoje lewe skrzydło. Prawe poruszyło się lekko, lecz pozostało przykurczone blisko ciała. Te’Yahnna, bo tak brzmiało imię smoczycy, nawet nie poświęciła mu zbytniej uwagi. Zamiast tego rozejrzała się uważnie, szukając jakiegokolwiek ruchu między drzewami. Szara wiewiórka przeskoczyła z drzewa na drzewo. Dwie wrony poderwały się do lotu. Poza tym cisza i spokój. Te’Yahnna mruknęła cicho, zadowolona. Znajdowała się tuż przy granicy Temeni, więc musiała być ostrożna. Rezydujący tutaj magowie z pewnością pogoniliby ją, gdyby dowiedzieli się o jej istnieniu. Te’Yahnna byłaby skłonna z nimi porozmawiać i przekonać, by pozwolili jej tu pozostać, lecz nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Ledwie znała język wspólny, ponadto magowie, których dotąd spotykała, nie byli zbyt życzliwi.
Smoczyca niespiesznie ruszyła przed siebie. Opadłe, gnijące powoli liście szeleściły pod jej łapami. Unosząca się nad ziemią mgła sprawiała, że gęsty las wyglądał niemal mistycznie. Gdzieniegdzie widać było plamy śniegu, lecz nie było go zbyt wiele – większość osiadła na gałęziach iglastych drzew. Te’Yahnna była jednak niemal pewna, że niedługo czeka ją jakaś śnieżyca. Zima się zbliżała, a właściwie już przyszła, tylko jeszcze nie do końca oficjalnie. Wraz z nią nadchodził znacznie cięższy dla smoczycy czas, czas głodu i jeszcze dokładniejszego ukrywania się. Ślady na śniegu widać bardzo wyraźnie, nie mówiąc już o tym, że śnieg nie chciał się trzymać szafirowej sierści tak dobrze, jak obecne na niej teraz zaschnięte błoto. Większość zimy Te’Yahnna z pewnością spędzi pod górskim stokiem, widocznym w oddali między drzewami. Zaszyje się w jednej z kilku obecnych tam grot i będzie wychodzić tylko, gdy będzie kompletnie ciemno i na tyle późno, by nikomu nie przychodziło do głowy zapuszczać się tak głęboko w las. Porzuciła planowanie swojej strategii na kolejną zimę, słysząc burczenie w brzuchu. Syknęła cicho. Głód był znacznie bardziej naglącą sprawą. Pochyliła głowę, układając ją w jednej linii z grzbietem, i złożyła ciasno skrzydła. To złamane końcówką ciągnęło się po ziemi, pozostawiając na śniegu obok śladów łap również nieregularną linię. Te’Yahnna zwolniła kroku. Jej żółte oczy przesuwały się szybko z lewa na prawo, skanując otoczenie. Gdy zarejestrowały szybki ruch w oddali, smoczyca zatrzymała się. Wyciągnęła szyję. Ruch nastąpił znowu i Te’Yahnna zorientowała się, że patrzy na zająca, stojącego słupka i rozglądającego się równie uważnie, jak ona. Długie uszy zwierzaka poruszały się szybko. Te’Yahnna wysunęła znów język, zastanawiając się. Zające były łatwą zdobyczą, ale tylko pod warunkiem, że podeszło się do nich wystarczająco blisko. Trzeba było być niezwykle cicho, co nie było proste przy rozmiarach smoka, Te’Yahnna miała jednak doświadczenie. Uniosła nieco głowę i poczuła, jak lekki wiatr zwiewa jej długie, delikatne pióra. Skręciła, chcąc podejść do zająca pod wiatr. Sama miała słaby węch, lecz zdawała sobie sprawę, że w świecie zwierząt jest pod tym względem wyjątkiem. Idąc pomiędzy rosnącymi blisko siebie, starymi drzewami, Te’Yahnna cały czas wzrok miała utkwiony w zającu. Szarak obgryzał uschnięty krzak, co jakiś czas przysiadając na tylnych łapkach, by się rozejrzeć. Smoczyca cieszyła się, że jest w większości osłonięta przez grube pnie drzew i młode iglaste krzewy.
Z wielkim zadowoleniem przypadła do ziemi, stawiając łapy bardzo rozważnie i cicho. Zwierzak był już naprawdę niedaleko. Była to odległość na tyle mała, by móc podjąć pościg, ale trzeba jeszcze wykorzystać element zaskoczenia. Te’Yahnna umiała szybko biegać i szybko się zrywać, lecz zające posiadały tę samą umiejętność. Smoczyca siedziała na zgiętych łapach tak długo, że te zaczęły jej drętwieć, lecz nadal nie ruszała się z miejsca. Zając był czujny, kilkakrotnie patrzył w jej stronę, lecz na szczęście dla Te’Yahnny oddzielało ich kilka sporych krzewów. Źrenice Te’Yahnny powiększyły się, gdy zając usiadł na ziemi i zaczął się drapać tylną łapką za uchem. Smoczyca powoli wyprostowała tylne łapy. Szarak podniósł przednie łapki, pochylając łeb i wycierając sobie pyszczek. Te’Yahnna zrobiła powolny, długi krok. Nie podejrzewający niczego zając skończył czyścić długie uszy w momencie, gdy pysk smoczycy wychynął powoli spomiędzy gałęzi dużego jałowca. Ucho zwierzaka drgnęło i biedak odwrócił się w samą porę, by zobaczyć wyskakującą z krzewów niebieską błyskawicę. Nie minął ułamek sekundy, nim zając rzucił się do panicznej ucieczki, ale Te’Yahnna, poruszając się długimi susami, wcale nie była daleko za nim. Wystartowała szybciej, szarak na swoje nieszczęście nie zdążył się rozpędzić. Długie zęby kłapnęły przy tylnych łapach zająca, łapiąc jedną z nich. Zając zdążył ledwie pisnąć, gdy smoczyca zatrzymała się, wzniecając fontannę ziemi i śniegu, i podrzuciła go w górę. Chwyciła go w zęby i już miała połknąć w całości, gdy zamarła.
Przed podejściem do zająca upewniła się kilkakrotnie, że nikogo nie ma w pobliżu. Była wręcz pewna, że jest tutaj sama. Najwyraźniej jednak burczący brzuch zaślepił ją na tyle, że nie zorientowała się, że plama śniegu pomiędzy pobliskimi drzewami wcale nie była plamą śniegu. Była białą, futrzaną kurtką. Te’Yahnna zastanawiała się, jak mogła być tak głupia i tak ślepa, wpatrując się swoimi żółtymi ślepiami w zielone oczy leżącej na ziemi postaci.
(Misericordia?)