niedziela, 18 marca 2018

Od Vanitasa do Ktosia

Rozchyliłem z lekka, dotychczas przymknięte powieki. Pomyśleć, że ostatnio tak łatwo daję się ponieść tej przyjemnej czynności, jaką jest drzemka. Sam do końca nie wiem, czy mój organizm naprawdę domaga się snu, czy jednak, samoczynnie uśpić mnie zdoła chwilowe położenie się na kanapie. Westchnąłem cicho, przecierając swoje na powrót przymykające się oczy, wierzchem owiniętej w czarny materiał dłoni. Po niedługiej chwili, mimo przyciągającego do siebie ciepełka leżanki, zdołałem jakoś o własnych siłach - podnieść się na równe nogi. Rozciągając się, w drodze do znajdującej się kilka metrów dalej kuchni, przy okazji poprawiłem owijającą me biodra kokardę. Co mnie natchnęło, by swój codzienny wygląd opierać właśnie na takich dziwactwach? - szczerze, sam nie wiem. Wymysł mojego najwidoczniej niezbyt zdrowego umysłu, zwyczajnie wymagał tego. Z delikatnym grymasem na twarzy, zająłem się przygotowywaniem kawy. Przysiadłem na blacie, czekając, aż postawiony na gazie czajnik zacznie wydawać z siebie dosyć charakterystyczne piski. Dosyć znużony przymusem wyczekiwania, dorwałem do swoich rąk, umieszczoną w kaburze Księgę, która dodatkowo przyczepiona łańcuchem do mojego paska, wydała z siebie cichy szmer. Poświęciłem kolejne kilka minut, na wyczytywaniu w myślach losowych, znalezionych na pierwszej stronie nazwisk. Żadnego z tych ludzi nie było i zapewne nie będzie mi dane poznać. Przynajmniej tak podejrzewam... Bo jeśli któreś z nich okaże się nosicielem klątwy, będę zmuszony przez własne sumienie odnaleźć ów wampira. Wywróciłem z lekka oczami, zeskakując z dotychczas zajmowanej powierzchni, prosto na znajdujące się niżej płytki. Odkładając przedmiot w swe prawowite miejsce, zająłem się kontynuacją przygotowania naparu. Wcześniej przygotowany, zapełniony ciemnymi drobinkami kubek, zapełniłem niemalże w całości gorącą wodą. W nieco lepszym humorze niż dotychczas, przepełniłem swe drogi oddechowe przyjemnym aromatem, który zdążył roznieść się w całym pomieszczeniu. Niezdatne do opisania uczucie, które samoczynnie potrafi wywołać na moich ustach szeroki uśmiech... Nieco unosząc kąciki ust, ująłem kubek w dłoń, by zasmakować ukochanej cieczy. Jeszcze lepszy efekt, niż po samym zadowalaniu się zapachem rozcieńczonych, czarnych ziarenek. Uwielbiam właśnie takie, nieco rutynowe popołudnia. Chociaż jestem zdolny przygotowywać kawę, nawet kilka razy dziennie, każda spędzona przy niej chwila zdaje się być bardziej magiczna od poprzedniej. Ignorując wysoką temperaturę cieczy, opróżniłem praktycznie całą zawartość kubka w zaledwie cztery, spędzone w tej samej pozycji minuty. Biorąc się za ostatni, niewielki łyk, jakby momentalnie, zostałem zmuszony przerwać czynność, przez dosyć głośne pukanie do drzwi wejściowych, oddalonych o kilkanaście metrów. Zmrużyłem oczy, wpatrzony w źródło dźwięku. Nie winienem miewać dzisiaj listonosza, tym bardziej gości. Szybko obtarłem usta dłonią, sprawdzając przy tym swoje ewentualne narzędzia obrony. Upewniony, że wszystko jest na swoim miejscu, zbliżyłem się do wciąż wydającego charakterystyczne odgłosy, źródła dźwięku. Przekręcając zamek, po chwili rozchyliłem z lekka drzwi. Osoby, które w tamtej chwili ujrzałem, od razu przeskanowałem swym badawczym wzrokiem w poszukiwaniu ewentualnych broni. Aktualnie, stali przede mną dwaj mężczyźni, ubrani w czarne, sięgające samej ziemi alby...
- Czy ma pan chwilę, by porozmawiać o Bogu? - zaczął jeden z nich, wpatrując się w moją osobę, swym nad wyraz przesłodzonym spojrzeniem. Jakby automatycznie zrobiłem niewielki krok, w głąb swego mieszkania. Ta przerażająca mimika twarzy, ciepły wzrok... Jakim prawem, księża, czyli tak traumatyczne dla mnie osoby, muszą mnie nawiedzać nawet we własnych czterech kątach?! Wymusiłem na sobie sztuczny uśmieszek. Wbiłem palce nieco mocniej w drzwi, przy tym drugą z dłoni zamieniając w pięść. Najchętniej, zarówno jednego, jak i drugiego wcisnąłbym jakimkolwiek, sposobem do grobu.
- Będę miał z nim samym sporo do gadania, gdy w końcu umrę i zabiorę was ze sobą do grobu. - fuknąłem, szybko zamykając za sobą drewniany przedmiot. Nie chcąc już dłużej konfrontować się z dwójką, błyskawicznie przekręciłem niedużą gałkę w drzwiach. Skoro mam zamiar, to popołudnie spędzić na świeżym powietrzu, zmuszony będę wyjść oknem. W mgnieniu oka dorwałem do siebie, zawisający na jednym z haków płaszcz, by równie szybko odziać w niego swe ramiona. Upewniony, o pełni swojego codziennego wyposażenia, podbiegłem do okna, by w ułamku kilku kolejnych sekund, znaleźć się stopami na parapecie. Przez stworzone samemu sobie przejście, przeszedłem równie sprawnie. Minutę później, już dane mi było kroczyć przez dosyć zarośnięty chodnik. Przekleństwo... Nikt nie potrafi zadbać o to pseudo osiedle, na terenie którego dane mi jest mieszkać. W spokoju i panującej wokół ciszy, dane mi było pokonać kolejne kilkaset metrów. Lubiłem takie najzwyczajniejsze, dotleniające spacerki w trakcie całkiem ładnego dnia. Pozwalały mi się przynajmniej w pewnym stopniu odprężyć i pobudzić organizm do życia... Co chyba w moim przypadku, jest naprawdę przydatne. Również ludzie, których dane mi jest spotkać w jego trakcie, są całkiem interesujący. Najprostszym przykładem, może być sytuacja sprzed dwóch dni, podczas której wraz z jakąś starszą kobietą, dokarmiałem wygłodniałe gołębie suchym chlebem. Tym razem, mojej spostrzegawczej osobie, rzuciła się w oczy drobna, widocznie śpiesząca się dokądś, zakapturzona istota. Z łatwością, po budowie ciała mogłem domyślić się, iż jest to przedstawicielka płci pięknej. Śledząc wzrokiem, jak ta, najwidoczniej nie chcąc mieć do czynienia z żadną egzystencją człekopodobną, w pośpiechu decyduje się o zmianie chodnika - po prostu nie potrafiłem nie zareagować. Rozpędzony powóz konny, który w tym momencie był oddalony od niej zaledwie o trzy metry, mówił sam za siebie. Podbiegłem szybko do dziewczyny, by w ułamku sekundy pozwolić sobie przyciągnąć jej drobną egzystencję do siebie. Trzymając dłoń niedoszłej ofiary, nie widząc innego wyjścia przytrzymałem ją, tuż przy swoim torsie. Gdy powóz, za którym dosłownie się kurzyło, odjechał w tym samym tempie, uwolniłem przedstawicielkę płci pięknej ze swych objęć. Przeskanowałem jej osobę od góry do dołu.
- Jeśli jest panienka inteligentną istotą, sądzę, że zostanie rozważone przez panienki umysł, delikatne zwolnienie tempa. - odparłem, z lekka się uśmiechając. - Garstka ludzi zdołałaby kogokolwiek uratować w takiej konfrontacji.
<Milady?>

1 komentarz: