Po raz kolejny wybrałem się do miasta... Ale tym razem nie tylko w interesach.
Ostatnio wyjątkowo mi się nudziło.
Gdy tylko w torbie znalazło się wszystko, czego potrzebowałem, zacząłem szukać rozrywki.
W mieście było sporo różnych miejsc, w których mógłbym miło spędzić czas. Tawerny, teatry...
No, jakoś nie miałem na to ochoty.
Ale, aaale, co my tu maaamy… Hohoho…
Tory wyścigowe! Dreszczyki emocji, idealnie!
Dostałem się tam bez problemu. Kto wie, czy trzeba było mieć jakiś bilet czy coś... Mi udało się wejść tak czy tak.
Akurat miały zacząć się wyścigi psów. Zapowiadało się ciekawie.
Gapie pokrzykiwali z radością i niecierpliwością, czekając, aż zwierzęta ruszą do biegu.
Gdy rozległ się dzwonek z klatek wystartowały wspaniałe, smukłe psy, bodajże charty. Już na samym początku jeden z nich przykuł mój wzrok..
Mocnymi susami wyrywał się na sam przód pogoni. Czarny jak noc, o falującej sierści.
Chce go. Ja go chce. Będzie mój.
Byłem prawie pewny, że wygra. Cóż, stało się inaczej, ale nie obchodziło mnie to. Nie chciałem psa na wyścigi, tylko psa-towarzysza. I tyle.
Tuż po zakończeniu gonitwy szybko udałem się za mężczyzną, który odprowadził gdzieś psa. Miałem zamiar go odkupić, za wszelką cenę... Nawet jeśli miałbym go ukraść.
Zaniepokoiła mnie jednak jedna rzecz... Im bliżej byłem, tym głośniej słyszałem podejrzane odgłosy... Piski, kwilenie, skowytanie. Odgłosy uderzeń.
Przyspieszyłem.
...Ten kurwesyn bił MOJEGO psa. KATOWAŁ go!
Cicho niczym cień zjawiłem się za mężczyzną, łapiąc go za rękę i uniemożliwiając mu kolejny cios.
- No błagam, po co ta agresja.... - rzuciłem słodko, powoli zabierając temu gnojowi smycz z dłoni. Miałem go najwyżej ukraść... Ale tego nie daruję. - Chce kupić tego psa. Ile? Jak się nazywa?
Kolesiowi od razu zaświeciły się oczy. Zaczął rzucać jakieś komentarze, że tak, że to jego Parys, champion, że wygrał tyle wyścigów... Gdyby wiedział, jak mało mnie to obchodziło...
- Och, Szanowny Panie, Pan się jeszcze nieźle na nim dorobi! Może i już się starzeje, ale mogę Panu po dobrej cenie wspaniałego szczeniaka dorzucić, szczeniaka jak marzenie...
- Nie. Chce tylko jego. - uciąłem go krótko, sięgając po sakiewkę. - Ile? - zapytałem po raz kolejny. Mężczyzna podał mi jakąś śmieszną sumę... Cóż, dla niego to chyba fortuna.
Wysypałem na dłoń złote monety, warte dużo więcej niż ta jego cena. Gdy je mu podałem, nie czekał. Od razu je chwycił, odstępując od psa skulonego i trzęsącego się na ziemi.
Handlarz nie nacieszył się pieniędzmi. Złamanie karku komuś takiemu było samą przyjemnością. A i psy stróżujące, zamknięte kilka boksów dalej, były bardzo zadowolone z dodatkowego posiłku..
Nie zbierałem monet z ziemi. Nie były mi potrzebne.
Zdjąłem z siebie płaszcz. Torbę zarzuciłem na plecy i schyliłem się do psa.
- Cześć, Parys... Spokojnie, nie bój się mnie... Ja ci nic nie zrobię... - pies wciąż był przerażony. Delikatnie owinąłem go swoim płaszczem i wziąłem na ręce. Teraz można było iść do domu.
Przez całą podróż łodzią trzymałem go na kolanach, nie puściłem nawet na chwilę. A w domu...
W domu od razu do gabinetu, najpierw tego lekarskiego.
< Piesełku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz