Siedziałem na naszym wozie ledwie szóstą godzinę, gdy Rakagorn w końcu zjawił się z powrotem i zaczął marudzić na typowe opóźnienia związane z handlem, ale poza powierzchownym zirytowaniem wydawał się nie być naprawdę zły, więc po prostu założyłem, że i tak nie muszę się niczym martwić. Wręcz zacząłem się uśmiechać pod nosem, gdy braciszek oznajmił mi, że spędzimy kilka dni w mieście i nie będę musiał pilnować wozu, bo załatwił nam strzeżony magazyn na ten czas.
- Czyli jeśli dobrze zrozumiałem... - zacząłem zbierać moje klamoty z wozu w czasie, gdy Rakagorn opowiedział mi o swoich postępach i znów zaprzęgał kucyki do wozu - ...mam około trzech, czterech dni wolnego dla siebie, śpimy w karczmie "Dno beczki", w której twój znajomy załatwił nam pokoje i nie mogę tam powodować awantur... - kontynuowałem, a Rakagorn potakiwał i pomrukiwał w zgodzie - ...aha ...no dobrze, to ja się rozejrzę trochę po mieście. Jakbym nie wrócił za dwa dni przejdź się do świątyni lub lecznicy powinieneś mnie tam zastać. - odparłem wesoło i wymaszerowałem z uśmiechem i marudzeniem Rakagorna za plecami, który miał zająć się dowiezieniem wozu do pilnowanego magazynu.
Z plecakiem na plecach i torbą przewieszoną przez ramię zagłębiłem się w mieście szukając jakiegoś warsztatu lub sklepu rzemieślniczego. Chciałem wpierw uzupełnić brakujące mi materiały i odczynniki zanim będę mógł zająć się przyjemnościami.
Po jakimś czasie znalazłem sklep, który nadawał się w sam raz. "Kotłujący kociołek", który był czymś w stylu połączonego sklepu aptecznego i zielarza. Na wejściu jak to w przypadku takich miejsc uderzyła mnie mocna nieprzyjemna woń różnych roślin, nawozu oraz typowej "chmurki" wydobywającej się z kociołków. Gdy wszedłem rozległ się również dzwoneczek, którego w pierwszej chwili zignorowałem usiłując przyzwyczaić się do aromatów, ale sklepikarz oswojony z aromatami szybko przybiegł z zaplecza.
- Witam, w czym mogę pomóc? - zapytał niski człowiek (wciąż o jakieś czoło wyższy ode mnie) w pobrudzonym fartuchu, i rękami pobrudzonymi ziemią, jakby dopiero przed sekundą oderwał się od pracy. Szybko spytałem o najważniejsze brakujące mi odczynniki. Uzupełniłem większość zapasów i na odchodnym spytałem.
- A tak z innej beczki... nie wie pan, gdzie jest tu jakaś gildia najemników lub duża oberża? - spytałem, a na twarzy sklepikarza widać było zdziwienie, bo uznał mnie za uczonego lub alchemika nie zaś za łowcę nagród.
- Eee... no cóż... jeśli zajdzie pan na rynek powinien pan spostrzec tawernę "Tarcza i kufel"... tam przez większość czasu rezydują... osoby do wynajęcia. - skończył trochę niezgrabnie człowiek po czym pożegnaliśmy się i ruszyłem w stronę rynku. Oczywiście zanim dotarłem do oberży wpadłem jeszcze do kuźni i zaopatrzyłem się w trochę gwoździ i metalu, dzięki czemu mój plecak znów stał się przyjemnie ciężki (choć większość ras uznałaby już i tak, że był stanowczo za ciężki).
Teraz stałem przed szyldem ukazującego rycerza z tarczą, zrobioną z taboretu, i kuflem w drugiej dłoni będącego jego orężem. Widać w mieście musiał być jakiś rzeźbiarz albo artysta... zresztą nie mnie oceniać takie ozdoby, skoro niektórzy moi współplemieńcy sami tworzą wielkie murale lub wykuwają całe sceny bitew lub sag na ścianach jaskiń i domów.
Wzruszając ramionami wszedłem do tawerny, moje wejście zostało zauważone przez część biesiadników, ale tylko tych bliżej wejścia, bo pod barem było duże zamieszanie i rozgardiasz, którego z początku nie rozumiałem. Gdy jednak podszedłem bliżej (przepychając się pomiędzy kilkoma ludźmi) spostrzegłem, że nad barem jest zawieszona duża tablica wypełniona plakatami i zleceniami, a teraz akurat jakaś barmanka przypinała nowe zadania, które musiały być źródłem zainteresowania otaczających mnie ludzi.
Gdy barmanka z uśmiechem odeszła od tablicy naraz cały tłum zamilkł, zaczytany w listach i opisach zadań, aż ktoś zawołał.
- Dla nas zadanie z górskim ogrem! - Młody wojownik otoczony przez swoją drużynę podszedł do lady, a uprzejma barmanka podała mu kopię zadania wiszącego na tablicy ogłoszeń. Po czym zanotowała imiona śmiałków i odeszła do innych obowiązków.
Gdy znów skupiłem się na czytaniu zleceń szybko musiałem odrzucić dużą część zadań polegających na polowaniu na bandytów lub wymagających długich miesięcy podróży. W końcu wyłowiłem jedno dziwne zadanie, które mnie zaciekawiło.
- Chciałbym to zadanie z znikającymi krowami... - powiedziałem podchodząc do lady, a lekko zdziwiona kelnerka przez chwilę szukała zlecenia, o które mi chodzi, aż wyłowiła to, które mnie zaciekawiło. Polegało ono na pozbyciu się bestii, która porywała z farmy krowy co około tydzień. Nie było żadnego opisu stwora, bo farmer nie był na tyle odważny, by samemu spróbować zapolować na stwora, gdy usłyszał jego ryki w czasie zarzynania jego bydła.
- No dobrze... proszę oto pańska kopia, jako dowód wykonania zadania farmer powinien dać panu taką oto kamienną tabliczkę... używamy ich, by potwierdzić wykonanie zadania i jako upoważnienie do wypłacenia nagrody za rozwiązanie problemu. Kogo mam wpisać do rejestru? - spytała na koniec dziewka trzymając już uniesione pióro.
- Brainin Ogniobrody - odparłem chowając kopię zlecenia do wewnętrznej kieszeni kurty po czym zamówiłem jeszcze kufelek piwa i potrawkę z królika, bo już zaczynałem być porządnie głodny.
Gdy skończyłem posiłek, ruszyłem szukać karczmy "dno beczki" w której miałem nadzieję złapać Rakagorna i powiedzieć mu, że planuję jednak wybyć na trochę z miasta... na szczęście znalazłem go w karczmie wraz z kilkoma innymi handlarzami, którzy zagrywali się w "karawanę", grę dość wolną jak na standardy kasyn i wymagającą troszku myślenia i planowania. Gdy oderwał się od stołu był wyraźnie zadowolony i podrzucał wesoło nową sakiewkę.
Usiedliśmy przy barze zamawiając sobie po szklanicy czegoś mocniejszego po czym opowiedziałem bratu gdzie zamierzam wybyć. Niedaleko miasta jakieś trzy czy cztery godziny od miasta na granicy z lasem leżała nieszczęsna farma, która była celem mojego zadania. Chciałem również dowiedzieć się czy Rakagorn zechce ze mną wyruszyć czy woli jednak spędzić czas w mieście.
(Rakagorn?)