sobota, 30 czerwca 2018

Od Takako do Dolorem

Zawsze sprawiłam problemy innym. Chociaż, że chciałam pomóc to i tak nie potrafiłam. Swój wzrok i głowę zniżyłam. Nie miałam kompletnie żadnego pomysłu w jaki sposób mogłabym odwdzięczyć się dziewczynie za jej dobroć.  Dziewczyna wstała co dokładnie usłyszałam. Ona sama pomogła mi wstać na równe nogi. Była miła w dodatku robiła wszystko z gracją i kulturą. Przynajmniej tak usłyszałam od chłopaków. Ja tylko mogłam oceniać ją po tobie głosu oraz zachowaniu wobec mnie i osób znajdujących się do okoła.
- Co jestem w stanie zrobić? - dobre pytanie, powtórzyłam sobie je po cichu w myślach. Trochę się bałam, że nie będę w stanie w niczym pomóc. Każdy się stara i jest w stanie pomóc, a ja znowu jestem bezradna.
- Powinnam być w stanie rozróżnić zioła, gdyż jestem w stanie rozpoznać je po zapachu. Mogę również podlać kwiatki, ale to i tak mogę zrobić źle... - zaczęłam wymieniać w głowie, ale tak naprawdę mówiłam wszystko na głos. - Jestem bezużyteczna we wszystkim, jakim cudem mogę komuś pomóc gdy to wszyscy wciąż pomagają mi - nagle zorientowałam się, że wszystko to co mówiłam sobie w myślach tak naprawdę wypowiedziałam na głos. Dolorem wszystko usłyszała, a mi nie pozostało nic innego jak tylko zawstydzić się i zniżyć swoją głowę ponownie w dół. Koniec końców bałam się, że znowu ktoś się na mnie zawiedzie. Czarne scenariusze w mojej głowie zaczęły przelatywać jeden po drugim. Wróciłam do swojej poprzedniej pozycji, skulając się w kulkę, aby zakryć swoje zawstydzenie oraz bezradność.
<Dolorem?> (///▽///)

środa, 27 czerwca 2018

Od Annmeii do Carreou

Dziewczyna przez chwilę milczała. Zaskoczyły ją słowa Carreou. Wydawało się jej, że dobrze udawała. Wygląda na to, że nie wystarczająco. Poczuła też wpływ innej magii. Nie zablokowała jej. Nie miała na to siły. Usiadła na chłodnych kamieniach obok drobnego blondyna. Wolną dłonią, delikatnie pogładziła go po włosach, aby zyskać na czasie.
- Panie Carreou... - zaczęła niepewnie.
Nie wiedziała czy może mu zaufać. Chociaż widziała, że mężczyzna czuł się lepiej. Jeszcze trzy czy cztery dni i powinno być wszystko dobrze. A jeśli się nie myliła i ta magia pochodziła od niego, nawet szybciej, bo się uleczy. Tak jak mistrz nie popierała tego typu zachowania. Chyba, że w ostateczności, gdy grozi ci ogromne niebezpieczeństwo czy jesteś potrzebny, a ranny czy chory, jesteś bezużytecznym. W każdym razie, niedługo miała go zabrać stąd. W mieście pewnie już huczało od nowiny, że przywódca jednej z największych i najsławniejszych trup artystycznych nie żyje. Zdecydowała się wyznać mu prawdę. Spojrzała na tę niewinną twarz. Wyglądał jak ci święci z obrazów, które widziała kiedyś w katedrze, gdy kuzynka Roxali brała ślub.
- Dzisiaj o poranku... - wyszeptała, czując gulę w gardle.
Wzięła głęboki oddech. Gula jednak nie zniknęła.
- Umarł człowiek, który przez ostatnie kilka lat zastąpił mi ojca, a jego rodzina stała się moją. - Powiedziała w końcu.
Pojedyncze łzy zaczęły spływać po jej twarzy, a ramionami wstrząsnął szloch.
- A ja nie mogłam mu pomóc. Tyle dla mnie zrobił, a gdy mogłam mu się w końcu odwdzięczyć to tego nie chciał. A bez zgody mi nie wolno było nic zrobić. To moja wina, że już go nie ma.
Ukryła twarz w dłoniach. Co z tego, że jestem magiem? To nic nie znaczy! 
- Chcę wrócić do domu. - szepnęła tak cicho, aby Carreou nie mógł jej usłyszeć.
Nagle poczuła, że czyjeś ramiona ją obejmują.
- Już dobrze. - usłyszała słowa Carreou. - Wszystko, będzie dobrze. Ojciec zawsze ma plan. A po chwilach smutku przychodzi radość.
Podniosła wzrok i przyjrzała się chłopakowi. Chciałaby posiadać taką wiarę jak on. Dawno już straciła wiarę w bogów. Może są tam gdzieś w swoich siedzibach, jednak nie ma ich na Ziemi. A losy ludzi są im całkiem obojętne. Czy to byli ich wierni wyznawcy czy osoby, które w nich nie wierzyły. Tak na dobrą sprawę byli sami na tym świecie.
- Plan? - szepnęła. - Wybacz Panie Carreou, ale nie wierzę w coś takiego.  W sensie w siłę, która kieruje naszym życiem.
Wstała, wyswobadzając się z objęć mężczyzny. Delikatnie postawiła go na nogi.
- Powinien pan jeszcze odpoczywać. - Rzekła podrzucając do ognia i stawiając kociołek z resztkami z wczorajszej kolacji. Na jedną porcję starczało. I tak nie miała ochoty teraz jeść.
Myślami była gdzie indziej. Zastanawiała się kim jest Carreou. Do głowy przychodziła jej jedynie myśl, że jest kapłanem. Jednak w jego ubiorze nie widziała emblematów z żadnej świątyni. No może poza krucyfiksem. Ale czemu takto sprzedawał obrazy? Zbyt wiele pytań kłębiło się jej w głowie.
- Rozumiem, że możesz mieć wątpliwości - usłyszała słowa Carreou. - Lecz to normalne w takich sytuacjach. Musisz jednak pamiętać, że w każdej chwili swojego życia, nawet tej najciemniejszej, odnajdziesz światło w Ojcu. Nie jestem od tego, aby cię przekonywać, ale... Po prostu nigdy o tym nie zapominaj.
Uśmiechnęła się smutno na jego słowa. Tyle wiary w jednym człowieku. Tak bardzo przypominał jej ją, jeszcze całe lata temu. Nie potrafiła go zrozumieć. Przecież skoro jest wyznawcą swojego "Ojca" to czemu wciąż wierzy mimo tego co się wydarzyło kilka dni temu? A także zdarzało się wcześniej? Czy jeszcze nie pojął, że pomimo tak silnej wiary jest sam.
- Trochę trudno mi w to uwierzyć. - Powiedziała patrząc w płomienie.
Czuła ich siłę i doskonale wiedziała co mogą zrobić. Mogła sięgnąć po ich moc i... Szybko pokręciła głową powstrzymując się przed tym pragnieniem. Ogień lekko zamigotał. Miała nadzieję, że Carreou tego nie zauważył. Jednak on wyglądał na zamyślonego. Na wszelki wypadek ukryła jeszcze bardziej swoją aurę magiczną.
- Błogosławieni ci, co nie widzieli, a uwierzyli. - rzekł w końcu.
- Błogosławieni, mówisz - szepnęła.
Przerzuciła włosy na plecy. Między nimi zapadła cisza. W końcu potrawka się zagrzała. Nałożyła jedzenie dla Carreou. Nalała też wody do kubka. Bez słowa wróciła do paleniska i zaczęła grzebać w nim pogrzebaczem.
- Panie Carreou... - zaczęła zwracając na siebie jego uwagę. - Wybacz mi, że nie potrafię obdarzyć wiarą tego samego co pan. Ale przez lata doszłam do wniosku, że tylko nad swoim życiem mam realną kontrolę. -Chociaż też nie zawsze. Dodała w myślach. - I żadne bóstwo ani nic innego na to nie wpływa. I muszę się trzymać tej myśli.

Nieświadomie jej dłoń powędrowała do lewego ramienia. Zdążyła ją jednak zatrzymać w pół drogi, nim dotknęła ukrytego, pod warstwami bandaża i ubrania, piętna niewolnicy. Czasem wciąż czuła ogień i ból w tym miejscu tak samo prawdziwy jak lata temu. Mimo, że minęło tyle czasu. Wciąż często rozglądała się w tłumie, w obawie iż ujrzy ją któraś z kurtyzan. Doniesie swojej Pani, a potem będzie zmuszona wrócić do nich. Wedle prawa wciąż pozostawała niewolnicą, towarem, a ona moją właścicielką. I nawet ujawnienie nazwiska czy poparcie znamienitej Grupy Fariana, czy Naemy by jej przed tym losem nie uratowało. Swoją drogą zastanawiała się czy nazwisko wciąż coś znaczy. Obawiała się również, że może spotkać tych którzy sprzedali ją wtedy w niewolę. Mimo, że zmieniła się nie mal do poznania. Wciąż czasem w ciemności słyszała słowa ich przywódcy: Jesteś taką śliczną, choć głupią, dziewczyną. Wziąłbym sobie ciebie, gdybyś tylko była starsza i oczywiście nie była paskudną wiedźmą. 
Wtedy nie zabił byś mojej rodziny i puścił nas wolno. Odwarknęła mu wtedy. Nie było to zbyt mądre. Mocnym uderzeniem posłał ją wtedy w zaspę przy drodze. Ogień rozgorzał wtedy w jej oczach, jednak nie zapłonął w rękach, a szkoda. "Nie zapomnę cię." Warknął oprych. "Takich oczu się nie zapomina." 

Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Carreou. To przywołało ją do rzeczywistości. Musiała się do tego zdystansować pomimo, że w obecnej sytuacji było to ciężkie. Oni wszyscy odeszli do Krainy Zmarłych. A próba sprowadzenia ich na ziemię, byłaby ogromnym grzechem, a także zasmuciłaby ich. A także byłaby wbrew zasadom na jakich się wychowywała. Nie była nekromantą. Musiała się pogodzić z tym, że nie należeli już do tego świata. Każdego to czekało. Czy świętych czy grzeszników. Królów i żebraków. Jedna myśl często zaprzątała jej głowę. Co się stało z ludźmi, którzy rozeszli się po całym świecie.. Dawno temu zdążyła im wybaczyć, że w tamtym czasie jej nie bronili. Że nie zbuntowali się, gdy byli ciągnięci przez całą Aranayę w największym śniegu. Każda reakcja z ich strony była niebezpieczna. Rozumiała, że bali się o życia swoje i swoich bliskich. Dzięki życiu i słuchaniu mądrości magów, wiedzieli kiedy odpuścić. Mimo, że wcześniej odważnie walczyli u ich boku, broniąc wspólnego domu, swoich rodzin i przyjaciół. A kiedy przegrali i magowie musieli uciekać przed rzezią, oni wiedzieli, że muszą się poddać, bo agresorzy ich nie skrzywdzą. Bo to nie było ich celem. Zamierzali zniszczyć "zło w jego gnieździe". Chcieli zniszczyć magów co im się udało. Owiana legendą Gildia z Księżycowej Doliny już nie istniała.
- Mea powiedz coś. - usłyszała szept Carreou.
- Oh. Wybacz mi Panie Carreou. Trochę się zamyśliłam. - Spróbowała się uśmiechnąć. Wyszła jednak marna parodia uśmiech. - Odkładając na bok wcześniejszą rozmowę, niech mi pan powie proszę jak się Pan czuje?
Mimo, że wciąż czuła się mocno przygnębiona dalej martwiła się o podopiecznego. Zaczęła się nawet zastanawiać, jak go w tym zamieszaniu wyprowadzić z zamku. W końcu musiała się nim wciąż zajmować i być przy rodzinie Fariana. Na razie jednak próbowała nie zawracać sobie tym głowy. Jakoś dam sobie z tym radę. Postanowiła. Jak zawsze zresztą. Dodała po chwili.

<Carreou?>

sobota, 23 czerwca 2018

Od Dolorem do Takako

Spojrzałam przez ramię na dziewczynę, klęczącą za mną, by po chwili się do niej odwrócić.
- Dolorem... - zaczęła nieśmiało. Od razu poczułam, że w czymś jest problem.
- Tak, słucham? - zapytałam ze stoickim spokojem.
- Jakie to rośliny, które zbierasz? - Takako wyraźnie chciała zacząć rozmowę od czegoś innego. Chcąc dowiedzieć się, o co chodzi, postanowiłam odpowiedzieć na wszystkie wymijające pytania, jakie mi zada. Albo raczej prawie wszystkie.
- Głównie są tu przyprawy i zioła, które często wykorzystuję do gotowania. Tymianek, szczypiorek, bazylia i jeszcze kilka innych. - zaczęłam wymieniać.
- Wybacz, że sprawiam ci problemy, ale czy mogę zrobić coś innego dla ciebie niż zbieranie owoców z drzew? Wiesz, ja sobie trochę nie radzę z odróżnianiem dobrych jabłek od tych, co muszą zostać i od tych, co są złe. Naprawdę przepraszam za kłopot jaki ci wciąż przysparzam. - Takako spuściła wzrok. Nagła zmiana tematu mnie zaskoczyła. Jednak faktycznie zapomniałam o tym, że dziewczyna jest niewidoma. I co ja mam z nią zrobić? Nie chcę wpuszczać jej do kuchni, nie jest w stanie pracować w ogrodzie, a ze zwierzętami pewnie też sobie nie poradzi.
Westchnęłam cicho i odwróciłam się w stronę dziewczyny.
- Co więc jesteś w stanie zrobić? - wstałam i pomogłam zrobić dziewczynie to samo.

<Takako? Nie szkodzi ^^ >

środa, 20 czerwca 2018

Od Takako do Dolorem

Sad. Czyli dziewczyna miała koło swojej posiadłości sad. Po skończeniu kolacji od prawie od razu wybraliśmy się w tamtą stronę. Zapach owoców zaczął mnie otaczać tym samym zrobiłam się weselsza. Kochałam takie miejsca jak to. Dolorem na opuściła, a myśmy zaczęli pomagać. Przynajmniej ja się starałam, ale nie szło mi tak sprawnie jak chłopakom. Trudno było mi zbierać jabłka z drzewa. Zwłaszcza, że drzewa obrodzone były w tym roku sporą ilością owoców. Zeszłam z drabiny i skierowałam się ostrożnie do Dolorem. Wiatr jaki wiał był przyjemny, ale tym samym mówił, że dzisiaj trochę popada.
- Dolorem - przykucnełam bardziej za nią.
- Tak, słucham? - poczułam jak skierowała swój wzrok na mnie.
- Jakie to rośliny, które zbierasz? - zapytałam się o coś innego, nie miałam odwagi, aby powiedzieć jej, że nie daje rady sobie ze zrywaniem jabłek.
- Głównie są tu przyprawy i zioła, które często wykorzystuje do gotowania. Tymianek, szczypiorek, bazylia i jeszcze kilka innych - odpowiedziała na moje pytanie.
- Wybacz, że sprawiam ci problemy, ale czy mogę zrobić coś innego dla ciebie niż zbieranie owoców z drzew? Wiesz ja sobie trochę nie radzę z odróżnianiem dobrych jabłek od tych co muszą zostać i od tych co są złe. Naprawdę przepraszam za kłopot jaki ci wciąż przysparzam - schyliłam swój wzrok ze zawstydzenia i zażenowania.
<Dolorem?> wybacz za opowiadanie i za to, że musiałaś tak długo czekać...

Od Sivika do Carreou

Widziałem to całe spięcie się ciała, drgnięcie mięśni, które głośno mówiło, świadczyło o tym, że mężczyzna chciał się ruszyć, zadziałać, zrobić coś, najwidoczniej pomóc mi nawet z przygotowaniem legowiska, jak z dosłownie wszystkim, co robiłem i co miałem zamiar robić. Zreflektował się w ostatniej chwili, zrezygnował, cofnął i wyglądał, jak mocno kopnięty, potrącony kociak, który za bardzo nie wie, co ze sobą począć. Objął sam siebie ramionami, obserwował mnie i ciągle podrygiwał, jakby kierowany jakimś instynktem, wyraźnie zalecającym mu podejście i zaoferowanie pomocy.
A potem po prostu się ruszył w stronę okna, grzebiąc gdzieś pod koszulą i za chwilę wyciągając zza materiału mały krzyżyk.
— Pozwolisz — mruknął cicho, dość wyciszony, uspokojony w całej tej sytuacji — że pomodlę się. Dawno tego nie robiłem, a nie chcę oddalić się od Ojca.
A potem, nim kiwnąłem głową i wróciłem do własnych zajęć, klęknął na tej zdartej, mającej już swoje lata podłodze i przystąpił do modlitwy, składając dłonie i zamykając oczy.
Jak to przy sprawach duchowych bywało, zdecydowałem się mu nie przeszkadzać, tylko dalej babrać się w swoich interesach, ścieleniu łóżka, poprawianiu poduszek i ogarnianiu się przed popołudniową, czy jakąś tam drzemką, bo dalej mnie w kręgosłupie niemiłosiernie kłuło.
Potem tylko obiło mi się o uszy, że coś tam o mnie mruknął, ale nie starałem się bardziej zgłębiać w temacie, nie było przecież ładnym, wściubiać nos w nie swoje sprawy, nawet jeśli istniało prawdopodobieństwo, że właśnie ze swoim ojcem o mnie plotkował, czy co tam mógł robić.
A kiedy już się ogarnął, wstał, popoprawiał i spojrzał na mnie, to ja skinąłem głową.
— Pozwolisz — odparłem w prawie identycznym tonie, tym razem zbliżając się do łóżka i siadając na nim, jednym, ciężkim ruchem. — Udam się na krótki spoczynek, jeśli to nie problem.

wtorek, 19 czerwca 2018

Od Ashley do Cyrusa

Nie czekając dłużej, ruszyłam ku łaźni, zarzucając sobie materiał na ramię.
- Zużyję ci całą - oznajmiłam zadowolona i zamknęłam za sobą drzwi. Tak dawno nie myłam się ciepłą wodą... jeśli nie korzystałam z publicznych łaźni z zimną wodą, brałam kąpiel w jeziorze czy wodospadzie, by chociaż zmyć z siebie smród. To była jedna wada, która przeszkadzała mi w życiu; brak własnej ciepłej wody. Gdy ciecz oblała moje nagie ciało, poczułam się jak w niebie. To było całkowicie inne uczucie, niż przy lodowatej wodzie, w której nie chciałeś spędzić więcej, niż trzy minuty. W tej chwili zamarzył mi się własny dom, taki mały, cztery szare ściany, ale z własną łaźnią... może by kupić sobie jakiś i osiedlić się gdzieś na stałe?
Siedziałam w pomieszczeniu dobrą godzinę i wcale nie zużyłam mu wody, wręcz przeciwnie. Uszanowałam jego słowa, dotyczące niemarnowania wody i starałam się wykorzystać jej jak najmniej - dlatego praktycznie polewałam się gorącą wodą, której temperatura była dla mnie idealna. Przez resztę czasu, po prostu sobie siedziałam i cieszyłam się ciepłem wokół. Gdy dobiegł do mnie odgłos pukania w drzwi i pytanie, czy żyję, zaczęłam się zbierać. Ostatni raz poczułam na sobie krople gorącej cieczy, starając się zapamiętać to przyjemne uczucie. Wróciłam do swoich ubrań i wyszłam z łaźni.
- Ciepła woda się skończyła! - oznajmiłam wchodząc do pokoju. Musiał siedzieć w kuchni, skoro go tutaj nie było. Skłamałam jeśli chodzi o wodę, chciałam po prostu, by uwierzył w to kłamstwo i nalał sobie najgorętszej wody myśląc, że to ostatnie resztki ciepłej. Chciałam sobie po prostu z niego pożartować.
Wskoczyłam na jego wolne łóżko i wygodnie się w nim ułożyłam. By nie stracić ciepła po wodzie, owinęłam się w kołdrę niczym naleśnik. Zamknęłam oczy i oddałam się chwili.
- Nie za wygodnie? - usłyszałam ponury głos Cyrka. - Chyba nie sądzisz, że będziesz spała na moim łóżku - mruknął. Nie spojrzałam na niego, zamiast tego posłałam mu uśmiech.
- Przecież wiem. Daj mi tu chwilę poleżeć, tak dawno nie miałam styczności z czymś tak miękkim. Jak będziesz chciał się położyć, daj znać. Ja śpię na górze.
- Na górze? Chyba nie zauważyłaś, ale to nie jest piętrowe łóżko - otworzyłam jedno oko.
- Uważasz, że jestem głupia? - zaśmiałam się. Użyłam mocy; zamieniłam się w ducha i uniosłam ponad łóżko, ale bez kołdry. - Często śpię w powietrzu, na wypadek jakichś zwierząt. Nie mam ochoty czatować w nocy i dorzucać do ogniska, by je odstraszyć - po zademonstrowaniu mojego sposobu snu, wróciłam na łóżko i do kołderki.

<Cyrus?>

Od Cyrusa do Ashley

Zmierzyłem ją pobieżnie wzrokiem, z każdą sekundą coraz bardziej upewniając się w przekonaniu, że jednak proponowanie dziewczynie przyjść do mego domu to był pomysł nie o tyle zły, co aż fatalny. Jak to się mówi, co się stało, to się nie odstanie. Klamka zapadła. Kości zostały rzucone i tysiąc innych epitetów, które mogłyby opisać daną sytuację. Dlatego machnąłem ręką na słowa dziewczyny, po czym podszedłem do komody. Otworzyłem jedną z szuflad i zacząłem przeglądać jej zawartość.
— Naprzeciwko sypialni znajduje się łaźnia — mruknąłem jakby od niechcenia. Wnioskując po trzasku paneli podłogowych, towarzyszącemu przenoszenia ciężaru z jednej nogi na drugą, dziewczyna musiała się już nudzić. Nie zwróciłem na to wybitnej uwagi, bo cierpliwość jest cnotą, którą trzeba wyrobić sobie tak czy owak. A jeśli komuś brakuje tej cechy... Cóż. Któżby był lepszym obiektem do trenowania swego charakteru niż uparty smok?
Po chwili poszukiwań, odnalazłem to, czego szukałem. Obróciłem w palcach miękki materiał, ukradkowo nawet nabierając w nozdrza woń. Przywodziła ona na myśl las, pola oraz kwiaty, rosnące w pełnym słońcu. Co za tym szło, również dom, jego okolice i wszystko, co zostało mi odebrane przez własną, głupią decyzję. Nie chcąc coraz bardziej zatracać się w przeszłości, rzuciłem tkaninę w stronę Ashley, po czym odwróciłem się. Dziewczyna oglądała właśnie obiekt w swoich ramionach, unosząc pytająco brwi. Splotłem ręce za plecami, po czym minąłem ją, kierując się do kuchni. W progu zatrzymałem się i zerknąłem przez ramię na towarzyszkę.
— Oszczędzaj tylko wodę.

< Ash?>

niedziela, 10 czerwca 2018

Od Carreou do Annameii

Bałem się po raz kolejny zasnąć. Głównie przez koszmary, które nawiedzały mnie od początku "wizyty", dotyczące głównie wydarzeń z przeszłości. Jednak był jeszcze jeden rodzaj snów. Ten, którego nienawidziłem bardziej niż ponowne przeżywanie wojny czy śmierci ojca. Mgliste, wizje przyszłości. Zawsze takie same. Tak samo mroczne, tajemnicze. Niezrozumiałe.

Górzyste pole bitwy wyglądało na pokryte warstwą szarawego popiołu, który pojawił się wraz z przybyciem anioła. Boski posłaniec stąpał dumnie między stosami ciał poległych, patrząc na nich z góry z dumą, a za razem pogardą dla nic nie znaczących istnień ludzkich.
Wiatr zerwał się niespodziewanie, łopocząc podartym sztandarem, wbitym gdzieś samotnie w pełną od krwi ziemię. Anioł spojrzał na to pobieżnie, lecz nie zwrócił większej uwagi na źródło dźwięku. Skupił się bardziej na niebie, gdzie to chmury rozstępowały się niczym wody morza przed Mojżeszem.
Zaśmiał się krótko, bez krzty wesołości w głosie.  Wzniósł ku górze płonący, półtoraręczny miecz. Wycelował nim w tworzące się przejście między światem ludzkim a niebiańskim.
— Nie powstrzymacie mnie — szepcze, kiedy to na jego twarzy zaczyna błądzić szaleńczy uśmiech — Nie powstrzymacie Drugiego Lucyfera

Obudziłem się przerażony i zlany potem. Nie wiem, jak długo spałem. Kołysanki Mei były niezwykle kojące, więc odpływałem po nich jak dziecko. Nigdy nie zrobiłbym tego przy obcej osobie (Nie licząc pewnego Piórkowego Człowieka), a teraz? To aż niewyobrażalne jak zmieniłem się przez jeden jedyny akt dobroci.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że mogę siedzieć prosto i to bez większych problemów. Czyżbym odzyskał siły?  Jeśli tak, to pewnie będę nawet w stanie wyleczyć swoje ciało.
Dotknąłem swoich ramion, skupiając się na pokładach mocy, ukrytych w głębi mego jestestwa. Powoli wyprowadziłem nici energii, aby te przemknęły jak zagubione ogniki po skórze, próbując naprawić to, co inni ludzie zniszczyli. Pomyślałem przelotem, że takie potraktowanie boskiego sługi jest obrazą dla samego Stwórcy. To tak samo jakby kopnąć rzeźbę artysty na jego oczach. Tak się po prostu nie robi.
Musnąłem palcami szorstką pościel, ułożyłem dłonie odpowiednim miejscu, abym miał jak najlepsze oparcie. Wziąłem kilka głębokich wdechów. Przygryzłem wargę i poderwałem nadal obolałe ciało na kilka centymetrów. Ręce momentalnie zaczęły drżeć, straciłem równowagę i opadłem na siennik. Chwilę leżałem nieruchomo, z policzkiem wtulonym w poduszkę, zbierając siły i próbując przeanalizować dokładniej swoją pozycję. Wiedziałem, że momentami zachowuję się bardziej jak te przedziwne istoty, zwane w którymś ze światów "androidami" (tak przynajmniej opowiadał mi kiedyś Eneki, jednak on zawsze lubił się przechwalać oraz podbarwiać swe historie nieprawdziwymi szczegółami). Patrzę na wszytko jak na ciąg zadań, które muszę wykonać. Chociaż, nie różni się to w zbyt dużym stopniu od sposobu, w jaki zachowuję się jako anioł. Również jestem gotowy wykonać polecenie, jeśli otrzymam impuls z góry. Nie mam jako takiej wolnej woli, lecz to się ostatnimi czasy poprawiło. Posiadam marzenia, własne myśli... Cudowne wręcz uczucie. Mam sporo ograniczeń, nakazów, zakazów i tym podobnych. Pod groźbą kary, muszę się do nich stosować.
— Carreou — szepnąłem, ponownie siadając na łóżku — Dasz sobie radę.
Podjąłem kolejną próbę. Tym razem wstałem szybciej, aby jak najkrócej utrzymywać się na rękach. Będąc już w pionie, rozłożyłem ręce na bok jak akrobata i zwalczyłem zawroty głowy. Po kilku minutach mogłem już przemieszczać się, nadal jednak będąc zmuszonym do łapania się co jakiś czas mebli. Zrobiłem niewielką wycieczkę po pokoju, chłonąc dokładnie każdy szczegół taki jak ułożenie przedmiotów czy ich wielkość. Po chwili chodzenia w tę i z powrotem, spojrzałem na wyjście. Walcząc sam ze sobą, chwiejnie podszedłem do niego i z sercem bijącym jak oszalałe w piersi, zrobiłem krok do przodu, w stronę korytarza . Nie powinienem tego robić. Mea zdenerwuje się, jeśli wyjdę bez słowa, a jej zawodu sprawiać nie chciałem. Zbyt wiele dla mnie zrobiła, aby odwdzięczyć się w taki sposób. Dodatkowo, jeśli to, co mówiła o tych mniej żywych mieszkańcach podziemi jest prawdą... Zadrżałem na samą myśl o spotkaniu ducha. Ciekawość jednak zwyciężyła i postanowiłem wyjrzeć z pomieszczenia chociaż na chwilę. Tylko po to, żeby sprawdzić, na jakich fundamentach stoję. Z tego powodu bez dłuższego zwlekania, wystawiłem głowę na zewnątrz. Nic takiego się nie wydarzyło na początku. Jednak z czasem, kiedy to próbowałem nakreślić w głowie pobieżny plan okolicy, usłyszałem kroki. Ktoś szedł w stronę mojej kryjówki. Nie myśląc zbyt długo, schowałem się w bezpiecznym pomieszczeniu i momentalnie znalazłem się przy palenisku, gdzie wesoło trzaskał ogień. Dlaczego uznałem to za dobry pomysł nie byłem zbytnio pewien. Prawdopodobnie dużą rolę odegrała w tym irracjonalna potrzeba przebywania w świetle. W końcu, jasność przegania mrok i wszystko, co tam mieszka.
Kroki nie ucichły, wręcz przeciwnie. Były coraz bliżej, aż ostatecznie dochodziły z okolic załomu. Nie mogłem już powstrzymać drżenie całego swego ciała.
Dźwięk nagle ustal, a nic złego się nie wydarzyło. Obejrzałem się przez ramię, ku swojemu szczęściu widząc ciemnowłosą bohaterkę, anioła w ciele człowieka. Zrzuciła kaptur, podeszła bliżej, stając w plamie migotliwego, ciepłego światła.
— Witaj. Przepraszam, że nie przyszłam rano. Musiałam pilnie gdzieś iść. Mam nadzieję, że Pan nie czuł się tutaj źle, gdy mnie nie było.
Powiedziała to cichym tonem. Całą swoją osobą emanowała smutkiem, rozpaczą, żalem. Coś się stało. Coś, co dogłębnie dziewczynę dotknęło, zraniło wręcz. Wbiłem w nią swoje uważne spojrzenie, próbując zrozumieć powód jej zachowania. Widziałem, że czuje się niekomfortowo, że nie podoba się Meii. Jednak musiałem dowiedzieć się, dlaczego jest taka smutna. Nie spocznę, dopóki nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi.
Wstałem więc z podłogi i chwiejnie, ledwie utrzymując równowagę, podszedłem do niej, aby klęknąć następnie przed zdziwioną dziewczyną. Spojrzałem jej długo w oczy, po czym ująłem delikatną, zmęczoną zapewne od ciężkiej pracy dłoń ciemnowłosej w swoje. Użyłem swojej mocy, aby nieco ukoić jej nerwy, dodatkowo uśmiechając się.
— Nie przepraszaj — wyszeptałem, niepewnie przytulając rękę do piersi — Co się stało? Mogę ci jakoś pomóc?


<Annamea?>

sobota, 9 czerwca 2018

Od Carreou do Sivika

Ręka cofnęła się, sprawiając, że znowu mogłem oddychać. Ale mimo tego dusiłem się, czy raczej dławiłem poczuciem winy. To nie powinno tak wyglądać. Po prostu nie powinno.
— Nie mówię tego dlatego, żeby zrobić ci przykrość, czy żeby cię bez powodu opierdolić, dobrze? Chcę dla ciebie i dla mnie jak najlepiej, chcę chociaż odrobiny bezpieczeństwa, jakie nam pozostało, czy coś. I mam pieniądze, ładnych rzeczy mam pod dostatkiem. Jeśli proszą o zapłatę, to płacimy. Czego was w tym Edenie uczyli, że wszystko wam się należy? — Wzruszyłem ramionami, obserwując spode łba, jak mężczyzna poprawia swoje włosy, moim zdaniem bardzo ładnie pasujących do jego osoby — Chyba się położę.
Byłem gotowy zaoferować mu swoją pomoc w pościeleniu łóżka, nawet otworzyłem usta, aby przedstawić Piórkowemu Człowiekowi swój pomysł, kiedy to zreflektowałem się i jedynie skinąłem głową. Pozwoliłem Sivikowi samemu ogarnąć się oraz przygotować do jego przyszłych planów. Przez cały ten czas stałem w rogu, obejmując się za ramiona i jak ta sierota wojenna wodziłem spojrzeniem za postacią mężczyzny. Ostatecznie pokręciłem głową i opuściłem swój punkt obserwacyjny.
— Pozwolisz — powiedziałem cicho, podchodząc do okna i wyciągając spod koszuli krzyżyk — że pomodlę się. Dawno tego nie robiłem, a nie chcę oddalić się od Ojca.
I może nawiążę kontakt z którymś z archaniołów, dodałem w myślach, klękając na wysłużonej podłodze i składając ręce do modlitwy. Krucyfiks znalazł swoje miejsce na parapecie, gdzie został oparty o okno. Następnie zamknąłem oczy, opuściłem głowę z uniżeniem i przeżegnałem się. Nie chcąc zbytnio denerwować czy przeszkadzać mojemu towarzyszowi, zniżyłem głos do szeptu i przeszedłem na aramejski. Odmawiałem kolejne inkantacje, gorliwie i żarliwie, jakby od tego zależało moje życie. Być może, po części tak było.
— Panie przenajświętszy w Niebiosach, jeśli mnie słyszysz — Splotłem ze sobą palce dłoni, licząc, że może to sprawi, iż modlitwa trafi tam, gdzie trzeba — dopomóż Sivikowi i utrzymaj go na prawej ścieżce, wolnej od grzechów i pokus. Amen.

Od Dolorem do Takako

Diaval usiadł przy mnie. Zjadłam niewiele, wiedząc, że z pełnym brzuchem pracuje się ciężej. Co jakiś czas podawałam krukowi elementy dań, które by mu nie zaszkodziły.
- Pyszne to jest. - powiedziała dziewczyna, biorąc pierwszy kęs.
- Jesteś wspaniała! - Takako z uśmiechem kontynuowała jedzenie. Tak łatwo mogłabym ich otruć. Ale jeszcze nie teraz.
Po posiłku dziewczyna odłożyła delikatnie sztućce.
- Dziękuję za wyśmienite jedzenie. Dolorem, czy jest może coś, co moglibyśmy zrobić, aby odwdzięczyć ci się za to, co dla nas zrobiłaś? - wulkan energii i pozytywizmu na nowo zaczął kipieć.
- Właściwie to możecie mi pomóc w sadzie. - odparłam po chwili namysłu.
- Jest w nim wiele drzew owocowych. Mi samej zbiory zajęłyby trochę czasu. - dodałam, gładząc przy tym grzbiet kruka.
*
Przebrałam się w strój podobny do tego, który dałam Takako. Jej przyjaciele również otrzymali luźniejsze ubrania.
Zabraliśmy ze sobą kilka drabin i wiele koszy oraz wiader. Zaprowadziłam gości to dużego ogrodu, podzielonego na kwatery. Wszystko musiało mieć swój porządek. Dzięki temu było wiadomo, do czego służy każda jego część. Otworzyłam bramę, umieszczoną w murze i wpuściłam wszystkich do środka.
- Postarajcie się nie uszkodzić gniazd oraz gałęzi lub pnia. Te drzewa mają wiele lat. Nie mieszajcie też zgnitych owoców z jadalnymi, bo wszystkie będą do niczego. Te zepsute wrzucajcie do wiader. Sama się nimi później zajmę. - powiedziałam, ostrożnie stawiając przy tym drabiny obok drzew. Po krótkim instruktarzu, zostawiłam gości z drzewami i Diaval'em. Sama natomiast zajęłam się delikatniejszymi, najmłodszymi i najstarszymi roślinami. Ostrożnie zbierałam plony, następnie umieszczając je delikatnie w kosztach lub wiadrach. Kątem oka jednak obserwowałam co jakiś czas energiczną trójkę.
Przymknęłam powieki, czując na twarzy delikatny, wilgotny wiatr. Zapowiadało się na deszcz. Otworzyłam oczy, słysząc czyjeś kroki.

<Takako?>

piątek, 8 czerwca 2018

Od Sivika do Carreou

Patrzył na mnie tym szczenięcym wzrokiem, przygryzając wargi, marszcząc brwi i nawet chowając skrzydła, co nie zmieniało faktu, że nie miałem najmniejszego zamiaru go puszczać. Ba, jeszcze mocniej przyparłem go do ściany, zaciskając porządniej kły i zastanawiając się, jakim cudem skończyłem w takiej, a nie innej sytuacji. W jaką alejkę na drodze życia zstąpiłem, że wylądowałem w klitce z aniołem, już którąś noc z rzędu, uciekając przed pieprzonymi demonami. A miałem się na starość nie obciążać takimi głupotami, miałem spokojnie dychać i sobie pożyć, a tu taki fant. Jeszcze przedwcześnie mnie do grobu złożą, zobaczycie.
— A—Ale... Ja nie chciałem, żebyś na nas tyle wydawał... Żebyś kupił sobie coś ładnego... — wybączał nagle, wymruczał nisko, opuszczając ciężko głowę, z drżącym głosem i palcami ułożonymi na moim ramieniu. Ściągnąłem znacząco brwi, przyglądając się gówniarzowi. Prawdopodobnie byłem zbyt surowy i prawdopodobnie znowu pieprzyłem, bo prawda była taka, że chyba potrzebowałem go naprostować i nieco się wyżyć, a czemu nie zapewnić sobie ulgi w obu sytuacjach za jednym zamachem? — Wiem, że nie powinienem używać magii, czy nawet chodzić w anielskiej formie. Dlatego przepraszam cię po raz kolejny, Siviś. Naprawdę nie chciałem, abyś się zdenerwował. Będę bardziej uważał, dobrze?
Dalej na mnie nie patrzył, dalej nieco drżał i dalej zachowywał się, jak zbity szczeniak. Westchnąłem głośno, ciężko, bez nadziei nawet w tym odgłosie i puściłem go, by założyć prędko dłonie na piersi i uciec spojrzeniem do mniejszej osóbki.
— Nie mówię tego dlatego, żeby zrobić ci przykrość, czy żeby cię bez powodu opierdolić, dobrze? Chcę dla ciebie i dla mnie jak najlepiej, chcę. chociaż odrobiny bezpieczeństwa, jakie nam pozostało, czy coś. I mam pieniądze, ładnych rzeczy mam pod dostatkiem. Jeśli proszą o zapłatę, to płacimy. Czego was w tym Edenie uczyli, że wszystko wam się należy? — spytałem ze zmęczeniem, przecierając leniwie włosy, które były zdecydowanie zbyt długie. Westchnąłem cicho. — Chyba się położę.

Od Carreou do Sivika

Kiedy tylko uderzyłem o ścianę, zawirowało mi przed oczami. Otworzyłem usta, aby spytać, co się dzieje, lecz wtedy ręka Sivika docisnęła mnie, dodatkowo wypychając z płuc powietrze. Dlatego, oddychając szybko i płytko, odwzajemniłem spojrzenie mężczyzny. Bałem się, że zrobię mu krzywdę. Bałem się wręcz tego panicznie. Mimo, że brzmiało to irracjonalnie, w końcu to Sivik dominował nade mną w prawie każdej dziedzinie. No właśnie. "Prawie" to słowo klucz. Nawet jeśli moje ciało było wątłe, znajdują się w nim niewykorzystane pokłady Niebiańskiego Ognia. Mając przed oczami niepokojącą wizję, z całych sił skupiłem się na opanowaniu samego siebie.
— Nie rób, kurwa, za Matkę Teresę i nie próbuj ugrać wszystkiego za frajer, bo dostaniesz kiedyś w pysk za to, jaką manianę odpierdalasz
Słysząc te słowa, opuściłem głowę i przygryzłem nieznacznie wargę. Miał rację. Jak zawsze miał cholerną rację.
— Obnosisz się z magią na prawo i lewo, a potem się dziwisz, że cię z odległości pięćdziesięciu kilometrów wyczuwają i za tobą gonią. Plus nie jestem jakimś pieprzonym żebrakiem, żeby nie mieć na nocleg, rozumiesz to, czy nie?
— A—Ale... Ja nie chciałem, żebyś na nas tyle wydawał... Żebyś kupił sobie coś ładnego... — Głos załamał się w trakcie mówienia do tego stopnia, że stał się piskliwy i drżący. Zamilkłem więc na dłuższą chwilę, a kiedy się uspokoiłem, dotknąłem opuszkami palców skóry mężczyzny. Aby poczuć, że jest w pobliżu. Wziąłem głębszy wdech, po czym opuściłem skrzydła i zacząłem je chować w swoje ciało. — Wiem, że nie powinienem używać magii, czy nawet chodzić w anielskiej formie. Dlatego przepraszam cię po raz kolejny, Siviś. Naprawdę nie chciałem, abyś się zdenerwował. Będę bardziej uważał, dobrze?
Najchętniej przytuliłbym się do piersi ciemnowłosego, zniknął w jego ramionach i ukrył się przed światem. Ale nawet Sivik nie uratuje nas przed moją głupotą i lekkomyślnością. Z trudem powstrzymałem się przed rozpłakaniem, mimo, że drobne łzy przysłoniły mi pole widzenia.

Od Sivika do Carreou

Cała sytuacja w nowo napotkanej gospodzie jakoś szczególnie mnie nie uradowała, a nie ze względu na zachowanie właściciela całego tego burdelu, ani ze względu na Carra, którego chyba coś zaczynało powoli ponosić w niektórych chwilach. Początkowo typowa dla takich miejsc sytuacja jakoś niezbyt robiła na mnie wrażenie, zwykły wymóg zapłaty, ot co, wystarczyło, bym wyjął sakwę i opłaciłbym mój pobyt, jak i samego skrzydlatego bez mrugnięcia okiem, spokojnie starczyłoby jeszcze na śniadanie i może zakupy dnia następnego, gdy wyruszylibyśmy już dalej. Szczerbaty mężczyzna szczerzył się w stronę aniołkowatego, grymasił niemiłosiernie i pluł, gdzie popadnie, gdy ja tylko się krzywiłem i zerkałem z lekkim znudzeniem po lokalu, który renomą nie zachwycał.
Mężczyzna uderzył zaciśniętą pięścią w stół, gdy Carr wyjechał z tekstem o długim podróżowaniu. Westchnąłem cicho, bo gówniarz chyba nieszczególnie umiał się licytować, a i nie rozumiał, że wszystkich na szczenięcy wzrok nie weźmie. Nie byli tak głupi i naiwni, jak ja, żeby od razu łapać takiego chuderlaka pod swoje ramiona i chronić go do upadłego, przywiązując się w ciągu dobrej godziny, może nawet i mniej. Jak durnym człowiekiem byłem, żem dalej się szlajał z tym dzieciakiem po mieścinach, to ja nie wiem, trzeba było tego ducha przepędzić i mieć to z głowy, to się tacham z nim po świecie i liczę na, nie wiem, jakiego rodzaju cud.
A potem blondyn złapał go za szmaty, przyciągnął szybko do siebie i nachylił mu się nad uchem. Jak zaczarowany, mężczyzna od razu jakoś dziwnie zwiotczał, łypiąc pustymi oczętami po okolicy. Czyli gówniarzeria lubi sobie poczarować towarzystwo i losie, naprawdę podniosło mi to wszystko ciśnienie. Dostał klucz, który wepchnął mi.
Już nie chciałem się spierać, dlatego spojrzałem na wybity w metalu numer i ruszyłem w głąb budynku, szukając pokoi mieszkalnych, a gdy znaleźliśmy się już w jednym z nich i Carr zamknął drzwi, przygwoździłem go do nich jednym zwinnym ruchem, dociskając jego pierś do drewna przedramieniem, bo bardziej angażować się nie chciałem.
— Nie rób, kurwa, za Matkę Teresę i nie próbuj ugrać wszystkiego za frajer, bo dostaniesz kiedyś w pysk za to, jaką manianę odpierdalasz — syknąłem, warknąłem, lampiąc się ze zdenerwowaniem w błękitne oczka chłopaczka. — Obnosisz się z magią na prawo i lewo, a potem się dziwisz, że cię z odległości pięćdziesięciu kilometrów wyczuwają i za tobą gonią. Plus nie jestem jakimś pieprzonym żebrakiem, żeby nie mieć na nocleg, rozumiesz to, czy nie?

czwartek, 7 czerwca 2018

Od Carreou do Sivika

Oglądając tutejszą przyrodę, przypominałem sobie poszczególne wersety ze Świętej Księgi. Wszystko w końcu było dziełem stworzenia naszego Pana, jego najpiękniejszym tworem. Byłem mu wdzięczny, że dał mi wzrok, abym mógł podziwiać boską kreację w pełnej glorii. Widząc niezwykle piękny kwiat, podszedłem do niego, ująłem w dwa palce i powąchałem. Miał niezwykle słodką woń, przywodząc na myśl Ogród Edeński. Z wielką chęcią zerwałbym ten delikatny twór, lecz nie chciałem krzywdzić drzewa, nawet jeśli to miało tysiące podobnych kwiatostanów. Przecież dla matki strata jednego dziecka nie jest "niczym takim", czyż nie?
Bóg widząc, że były dobre, rzekł: «Niechaj ziemia wyda rośliny zielone: trawy dające nasiona, drzewa owocowe rodzące na ziemi według swego gatunku owoce, w których są nasiona». I stało się tak. Ziemia wydała rośliny zielone: trawę dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było nasienie według ich gatunków. A Bóg widział, że były dobre.
Wtedy usłyszałem, że Sivik również zatrzymał się, czy raczej przystanął na chwilę i spojrzał w stronę linii horyzontu. Unosząc delikatnie brwi, zerknąłem w tamtą stronę. Naszym oczom ukazał się budynek. Ni to dom, ni to gospoda. Nie byłem pewny, a krzywa tabliczka poddała jedynie w wątpliwość wiarygodność tego miejsca.
— Tu? — spytał brunet, na co delikatnie skinąłem głową. Najchętniej ominąłbym to miejsce szerokim łukiem, lecz Sivik rzeczywiście potrzebował odpoczynku. To znaczy, ja tak uważałem.
— Możemy spróbować — Skierowałem się szybkim krokiem w stronę budynku, aby dotrzeć tam przed mężczyzną. Od razu zajrzałem przez brudne okna, widząc jedynie niewyraźne zarysy mebli i kilku gości. Objąłem się za ramiona, obejrzałem za ciemnowłosym, a kiedy ten znalazł się w pobliżu, pchnąłem barkiem drzwi. Nie odczuwałem potrzeby zarażenia się jakimś choróbskiem, więc kontakt z otoczeniem ograniczyłem do werbalnego.
— Czy mają państwo wolny pokój? — zapytałem grzecznie właściciela, który zmierzył naszą dwójkę wzrokiem, po czym splunął na podłogę i wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu.
— Jak masz pieniądze, to będzie. — odpowiedział, po czym zaśmiał się pod nosem z określenia "państwo". Zbyłem to delikatnym uśmiechem. Trzeba przecież robić dobrą minę do złej gry.
— Nie mamy, ale ... podróżujemy już długo... — podskoczyłem w miejscu, gdy mężczyzna uderzył pięścią w stolik. Stojące na nim szklane naczynia, już pewnie nie pamiętające czasów swej świetności, zadygotały niebezpiecznie.
— Albo płacicie, albo wychodzicie — zagrzmiał posępnie, zwracając na naszą uwagę osowiałego, starego krasnoluda, modlącego się nad pustym dzbanem. Zerknąłem przez ramię na Sivika, chcąc prosić go o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, lecz wtedy przypomniałem sobie o poprzednim wieczorze. Może w końcu użyję mocy do czegoś, co komuś pomoże?
Odchrząknąłem cicho i z ukrywanym obrzydzeniem chwyciłem właściciela za ubrania, przyciągając go do siebie.
— Dasz nam pokój — szepnąłem mu do ucha. Mięśnie gbura momentalnie rozluźniły się, a on sam wpatrywał się w przestrzeń jak ciele w malowane wrota — oraz posiłek. Nie będziesz nam przeszkadzał do momentu, aż wyjdziemy z gospody.
Ledwie widoczne skinięcie głową utwierdziło mnie w przekonaniu, że zaklinanie udało się. Przyjąłem więc ciężki, metalowy kluczyk i podszedłem z nim do towarzysza podróży, po czym bez słowa wcisnąłem mu go w dłoń.

środa, 6 czerwca 2018

Od Yoru do Nathaniela

Po ciekawych przeżyciach w nocy, z wielką chęcią wstałem z miękkiego łóżka, rozciągnąłem się z lubością po sennym zastoju, a następnie wyszedłem z sypialni. Nathaniel podreptał za mną, bo w sumie jaki wybór miał? To ja byłem panem domu, a on gościem. Dlatego powinien podążać po moich śladach, jeśli nie chce się zgubić. Lub żeby przydarzyło się mu coś jeszcze gorszego.
Jednak, jak to się dało przewidzieć, nikt nie lubi iść w ciszy. Zwłaszcza koty, gdyż te nawet jeśli są w pełni niezależne, lubią pomarudzić sobie nad pustą miską. To chyba po prostu leży w ich naturze, a w odwieczne prawa, rządzące tym światem, wnikać nie należy. Zaśmiałem się cicho pod nosem, dochodząc do wniosku, że mówię, a raczej myślę jak typowy klecha, co jest niezwykle ironiczne, zważywszy na okoliczności.
— Na długo tutaj zostajesz? — Spytałem od niechcenia, widząc, że Nathaniel czuje się chyba niekomfortowo, co nieco zbiło mnie z pantałyku.
— Jakieś dwa miesiące. Później jadę dalej.
Skinąłem nieznacznie głową, przyjmując takie wyjaśnienie do wiadomości, nawet jeśli nie było zbyt satysfakcjonujące. Preferowałbym oczywiście znać każdą rzecz na temat swojego posłańca, gdyż ten zainteresował mnie. I to bardzo. W końcu, jak często trafia się na hybrydę dwóch skrajnie różnych ras? Wampir, krwiożercza istota, upiór, według niektórych nawet demon oraz nekomata, pocieszne kocie dziecko. Wszystko to sprawiało, że najchętniej zamknąłbym go w którymś z pokojów i nie wypuszczał, aż zdradzi mi swe wszystkie tajemnice. Ale nie mogłem tego zrobić. Po pierwsze, ten przeklęty relikt nie zostałby przekazany dalej. A po drugie, po ostatniej kłótni z innym obiektem i groźbą spalenia na stosie, postanowiłem jako tako respektować prawa człowieka. I kota. Jedno i to samo. Koty oraz kaczki razem rządzą światem.
— Jak się Pan nazywa? — pytanie chłopaka sprowadziło mnie na ziemię i sprawiło, że zerknąłem na niego z delikatnym zdziwieniem.
— A co cię to obchodzi? — odparłem momentalnie, dopiero po chwili reflektując się, że posłaniec zasługuje na przynajmniej podstawową wiedzę na ten temat — Yoru. Tyle powinno wystarczyć.
Nathaniel skinął głową i odwrócił wzrok. Wyglądał na urażonego, czy raczej niepocieszonego. Machnąłem więc na to ręką, zbywając zupełnie temat, i pchnąłem drzwi do jadalni. Suto zastawiony, nieproporcjonalnie duży stół znajdował się na środku pomieszczenia. Tutaj również znajdowało się wysokie okno, lecz te tym razem wychodziło na ogród. Wciągnąłem nosem zapach świeżych kwiatów w wazonach, rozłożonych na meblach, po czym zaprosiłem gestem chłopaka do zajęcia miejsca. Sam oczywiście usiadłem na rzeźbionym fotelu, znajdującym się u szczytu stołu. Nathaniel chwilę się wahał, lecz pod wpływem surowego spojrzenia, padł ostatecznie na krzesło po mojej lewicy.
Wskazałem podbródkiem na półmiski.
— Jedz. W podróży zapewne nie będzie Ci dane pożywiać się w ten sposób — Siląc się na spokojny ton, sięgnąłem po dzban z ciepłym mlekiem i napełnieniłem zawartością kubek Nathaniela. Nathana? Nate'a? Nieważne. Będę nazywał go po prostu kocim dzieckiem. Białowłosy zmierzył krytycznym wzrokiem kubek, jednak pragnienie zwyciężyło i zanurzył usta w mleku. Zaledwie chwilę później zajął się piciem, dając mi chwilę odpoczynku. Opadłem więc na fotel, przeniosłem na talerz nieco sałatki, a do filiżanki nalałem kawy. Mimo, iż to połączenie nie wyglądało na najlepsze, nie zważałem na takie szczegóły. Leniwie wyjrzałem przez okno, poruszając widelcem wśród zieleniny i uciekających cząstek pomidorów.
— Moja służba przyniesie Ci prowiant i zaliczkę. Ja natomiast zaprowadzę cię do bramy miasta. Tam nasze drogi się rozejdą.
Nathaniel przerwał jedzenie słodkiej bułki i przechylił nieznacznie głowę na bok, a gdyby miał taką możliwość, przysięgam, zamerdałby ogonem.
— Osobiście? Dlaczego?
Skrzywiłem się delikatnie, słysząc w głosie chłopaka bezpośredniość, lecz nie skomentowałem tego. Odpowiedziałem jednak na pytanie, nie omieszkając przy tym zrobić wręcz teatralnej pauzy.
— Chcę się upewnić, że nie uciekniesz z moją paczką — pochyliłem się nad stołem, patrząc nekomacie prosto w oczy — To, co się tam znajduje, jest ważniejsze niż życie twoje czy nawet króla. I pamiętaj, Nate — wziąłem od niego pieczywo i wgryzłem się ostrymi zębami w słodkie ciasto — Nie wolno otwierać ci szkatuły. Jak to zrobisz, znajdę cię, i...
— Masz coś na nosie, panie Yoru — Przerwał mi nagle i uśmiechnął się nieznacznie. Spojrzałem na niego zdziwiony, nie rozumiejąc, o co mu chodzi, lecz wtedy wziął chusteczkę i starł nią lukier z mojej skóry. Następnie, zupełnie jakby nieprzejęty, wrócił do dawnej pozycji, aby później kontynuować śniadanie. Prychając pod nosem, wstałem od stołu. Zaspokoiłem swój głód, więc nie odczuwałem potrzeby przebywania w tym miejscu. Nathaniel jednak zatrzymał mnie chrząknięciem.
— Będę czekał na pana przed domem — powiedział z uśmiechem, na co przytaknąłem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.

***

Tak, jak obiecał, był gotowy do drogi. Nawet nie okazywał zdenerwowania faktem, że musiał czekać na mnie prawie godzinę (przecież nie można wyjść na miasto, nie wyglądając jak lisie bóstwo, prawda?). Z tego, co widziałem, sam się również jako tako ogarnął. I, ku szczęściu służby, posiadał wszystkie potrzebne rzeczy do przeżycia na szlaku. Poprawiłem maskę oraz katanę, po czym poczochrałem włosy chłopaka i wskazałem na budynki za oknem.
— A więc, wyruszajmy.
Przez całą drogę do bramy, milczeliśmy. Głównie z mojej winy, gdyż każde komentarze kociego dzieciaka zbywałem prychnięciem. Jednak nie powiem, czasami uśmiechałem się czy nawet cicho śmiałem. Bo młody zdawał się roztaczać wokół aurę humoru i radości. Zupełne przeciwieństwo.
— Tutaj masz mapę. Pytaj o Rieggena, jak dojedziesz na miejsce. — pomogłem Nathanielowi dosiąść wypożyczonego konia i podałem mu zwinięty pergamin, zalakowany woskiem — A jak ktoś będzie miał do ciebie problemy, mów, że jesteś od Aishiego. To powinno większość spraw załatwić. Ale niektórzy pewnie i tak ci przywalą, dla zasady.
— Panie Yoru..
— Nie przerywaj mi, młody, jak mówię. Wracając..
Nathaniel spoglądał na coś za mną, więc powoli odwróciłem się. Przeklnąłem głośno, widząc niezwykle znane mi twarze. Egzekutorzy, czy jak to zwykłem mówić, piekielni komornicy, podążali za mną od momentu, kiedy moje poprzedni "właściciel" umarł, a ja nie wróciłem do Piekła. Bo kto by chciał!
Ale to nieważne. Głównym problemem w ich przypadku jest to, że nienawidzą mnie. Z wzajemnością w sumie. Spojrzałem na katanę, po czym niewiele myśląc wyskoczyłem na grzbiet konia za Nathanielem i spiąłem rumaka łydkami, przez co ten wyrwał do przodu. Nathan obejrzał się przez ramię. Widziałem, że chce o coś spytać, ale po raz kolejny go uciszyłem go ruchem dłoni. To nie czas na takie rozmowy. O ile w ogóle jest czas na dyskusje o przeklętych reliktach, sprowadzających nieszczęście czy nieznacznej śmierci z rąk egzekutorów. A teraz, to biedne kocie dziecko, tkwi w tym mule razem ze mną, czy tego chce czy nie.

Nathaniel? Towarzyszu?

wtorek, 5 czerwca 2018

Od Takako do Dolorem

Zapytałam się z nadzieją, że wyrafinowana kobieta pozwoli mi chociaż upiec coś dla niej. Jednak nie, wolała sama coś przyrządzić bez niczyjej pomocy. Ponownie mi się nie udało! - powiedziałam sama do siebie w myślach. Przeszliśmy do jadalni gdzie zasiedliśmy do stołu. Yuzu był na tyle uprzejmy, że odsunął mi krzesło. Dolorem poszła do kuchni pozostawiając nasz trójkę ze swoim przyjacielem panem krukiem. Siedzieliśmy prawie w całkowitej ciszy. Oczywiście prowadziliśmy rozmowę, ale nie głośno. Nie chcieliśmy urazić w jakiś sposób osoby, która robi dla nas tak dużo. Dania jakie przyrządziła kobieta pachniały znakomicie.
- Życzę smacznego - powiedziała jak tylko zasiadła przy stole.
- Smacznego - powiedzieliśmy wspólnie we trójkę. Chłopcy pomogli mi nałożyć na talerz jedzenie. Oczywiście z kulturą zachowywaliśmy się przy stole.
- Pyszne to jest. - wzięłam pierwszy kęs, a już mogła poczuć wszystkie przyprawy jakich to użyła. - Jesteś wspaniała! - uśmiechnęłam się tym samym dalej zajadając. To wszystko było takie pyszne, rozpływało się w ustach.
- Dziękuję za wyśmienite jedzenie - odłożyłam delikatnie sztućce, następnie dziękując za jedzenie. - Dolorem czy jest może coś co moglibyśmy zrobić, aby odwdzięczyć ci się za to co dla nas zrobiłaś? - zapytałam się pełna entuzjazmu i energii do działania.
<Dolorem?> ^^

niedziela, 3 czerwca 2018

Od Ashley do Cyrusa

Spojrzałam w stronę chłopaka, siedzącego na klaczy. Dość długo zajęło mu wypowiedzenie tych słów; wyglądał, jakby się nad czymś zastnawiał, nie ruszał się z miejsca i dopiero po jakimś czasie się odezwał i poruszył koniem. Lekko się uśmiechnęłam, zastanawiając się nad propozycję.
- A masz wygodne łóżko? Bo mimo wszystko ziemia i trawa jest miękciejsza od podłogi – powiedziałam oczekując pozytywnej odpowiedzi. Cyrus wyglądał na zdziwionego tym pytaniem, ale skinął głową. Uśmiechnęłam się szeroko. - Więc skorzystam z okazji. Rzadko śpie w domach – "a raczej nigdy" poprawiłam się w myślach. Wstałam z ziemii i chwyciłam wodze Ramzesa. Pociągnęłam go w kierunku towarzyszy, gdy gdzieś w oddali niebo zabłysnęło białym blaskiem, a po chwili usłyszeliśmy grzmot, charakterystyczny dla zbliżajacej się burzy. Wskoczyłam na ogiera. - Świetne wyczucie czasu – pochwaliłam go.
Podczas drogi do miasta, burza była coraz bliżej. Zastanawiałam się, czy to moja wina (czy to możliwe, że przyzwałam tak szaloną pogodę, bez żadnych magicznych zdolności czarownic i innych wiedźm?), czy może zwykły przypadek. Gdy kopyta uderzały o betonową posadzkę, zaczęły spadać pierwsze krople. Pospiewszyliśmy konie do kłusa, a gdy stajnia była już blisko, przeszliśmy do galopu. Mimo, iż mój ogier powinien już zostać stąd wypisany i nie powinno go tu być, wątpię, by ktokolwiek skapnął się, że Ramzes przesiaduje tutaj nielegalnie. Zostawiając konie w boksach z jedzeniem i wodą, wyszliśmy ze stajni. W tej chwili lunął porządny deszcz, biegiem wpadliśmy do jego sklepu, nieco dysząc. Machnięciem ręki zebrałam wodę z twarzy i ruszyłem za Cyrusem, który podążał po schodach. Gdy znaleźliśmy się w jego lokum, zdjęłam buty i ruszyłąm do salonu. Byłam bliska rzucenia się na łóżko, ale mnie powstrzymał.
- Jesteś cała mokra, nie kładź się – odwróciłam się w jego stronę przewracajac oczami.
- I tak to potem zrobię. Ostatnim razem na łóżku leżałam... parę miesięcy temu – stwierdziłam.

<Cyrus?>

sobota, 2 czerwca 2018

Od Sivika do Carreou

— Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi — odparł bez namysłu, gdzie ja mogłem tylko prychnąć pod nosem i może nieco pokręcić głową, próbując, chociaż uwierzyć w trafność tego spostrzeżenia, powiedzenia, które przemykało się między pokoleniami jak jakiś przebiegły gad, łaskoczący uszy sykiem i mruczący kolejne wyssane z palca opowieści. A on wyciągnął nagle szkicownik, notatnik, obłożony skórą, zadbany, skrzętnie oporządzany przez szczupłe, uważne palce. Podał mi go bez zastanowienia, a gdy dotknąłem jego dłoni, iskra gładko przeskoczyła z ręki na rękę, przyprawiając mnie o drgnięcie, krótki impuls, który przeprawił ciarki przez całą drogę od karku po kość ogonową, uważnie, przez kręgosłup.
— Eden nie wygląda na pewno tak, jak sobie wyobrażają to ludzie. To znaczy, tak, mamy ogród oraz Drzewo Poznania, ale nie jest to jabłoń. Cały nasz kraj składa się z wznoszących się ku górze skał, które tworzą poszczególne stopnie. Jest ich dziewięć, po jednym na każdy chór. Najwyższy i najbliższy Boga zamieszkują Serafini. Zgaduję jednak, że nie chodzi ci o geografię terenów Edenu, prawda? W Niebie jest pięknie. Panuje pokój, każdy się miłuje nawzajem. Nie ma głodu, chorób czy śmierci. Wszyscy żyjemy w dostatku, nic nam nie brakuje. Cieszymy się, chwalimy Ojca, pomagamy ludziom. Chociaż, powinienem użyć czasu przeszłego. Od kiedy Lucyfer powrócił, Eden został prawie doszczętnie zniszczony. W czasie wojny zginęło prawie osiemdziesiąt procent naszej ludności, w tym dużo archaniołów. Przeżył jedynie Gabriel i Kamael. Jednak, tak samo jak Metatron i Stwórca, nikt nie wie, gdzie są. Mimo wszystko, wierzę, że Niebo zostało już odbudowane. Z chęcią zabrałbym cię tam...
Łypnąłem uważnym, nieco ciekawskim spojrzeniem na mężczyznę, na jego włosy, oczy, prosty nos, usta, które poruszały się miarowo z każdym wypowiedzianym słowem. Na płaszcz piór, który szczelnie okrywał plecy blondyna.
W odpowiedzi otrzymał tylko pokiwanie głową, obawiałem się bowiem, że słowa mogą zostać dobrane niezbyt trafnie, że mogę go urazić, przecież mówiliśmy o jego ojczyźnie. Zdecydowałem się tylko na przytaknięcie, a dalsze maszerowanie bez większej ilości reakcji, słów, czy gestów.
Do momentu, gdzie na horyzoncie nie zamajaczył nam budynek, mały, drewno połączone z kamieniem i krzywy napis „gospoda”. Nawet dalsza nazwa została zdarta przez słońce, które widocznie mocno operowało na tych terenach przez większość roku, nieco zmarnowane deski, postrzępione kanty.
— Tu?

piątek, 1 czerwca 2018

Od Carreou do Sivika

Opuściłem skrzydła wzdłuż swojego ciała, układając je na wzór płaszcza. Sam nie wiem, dlaczego postanowiłem to zrobić, lecz naiwne pomyślałem, że może w ten sposób któryś z demonów uzna, że nie jestem aniołem i zostawi naszą dwójkę w spokoju. Odrzuciłem w tym przypadku całkowicie głos rozsądku, że to jedynie zwraca uwagę i że powinienem pióra ukryć całkowicie. Wiązałoby się to jednak z bólem, a tego wolałbym mimo wszystko uniknąć.
Szliśmy przez las, który tworzył nad naszymi głowami zielony gmach, przepuszczając tylko część promieni słonecznych. Nie zważając na to, skierowałem twarz ku słońcu, uśmiechając się przy tym jednoznacznie. Chłonąłem ciepło i energię przez dłuższą chwilę, kiedy to Sivik zabrał głos.
— Losie, gdzieś ty nas wyeksmitował — powiedział ze śmiechem, zapewne chcąc obrócić te słowa w żart. Mój krnąbrny umysł jednak uznał, że mężczyzna zaczyna mieć mi za złe to, co zrobiłem. Że ma do mnie pretensje, a jego ton nie był rozbawiony, tylko raczej ironiczny. Opuściłem głowę, nerwowo skubiąc palcami materiał swoich ubrań, przedłużając w ten sposób ciszę między nami. Powinienem ją przerwać. Tylko jak? Dlaczego nie radzę sobie w relacjach międzyludzkich? Dlaczego tak szybko się przywiązuję? Dlaczego tu jest tyle pytań?
— Carr, czy mogę cię spytać... Jak tam jest? W sensie, tam, skąd pochodzisz? Nie, żeby coś, ciekawość zwykła, jeśli nie chcesz, to nie mów i... Ach, zresztą, głupoty pieprzę, przepraszam.
Uśmiechnąłem się do siebie, mimo tego, że zdawałem sobie sprawę, iż mężczyzna nie ujrzy tego grymasu. Sam jednak fakt pojawienia się go wywołał u mnie pozytywne odczucia.
— Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi — Wyciągnąłem zza paska niewielką książeczkę i otworzyłem ją. Przeszukałem zapiski ojca, dotyczące jego podróży, a kiedy znalazłem niewielki szkic wszystkich stopni Nieba, podałem tomik Sivikowi.
— Eden nie wygląda na pewno tak, jak sobie wyobrażają to ludzie. To znaczy, tak, mamy ogród oraz Drzewo Poznania, ale nie jest to jabłoń. Cały nasz kraj składa się z wznoszących się ku górze skał, które tworzą poszczególne stopnie. Jest ich dziewięć, po jednym na każdy chór. Najwyższy i najbliższy Boga zamieszkują Serafini. Zgaduję jednak, że nie chodzi ci o geografię terenów Edenu, prawda? — Zwolniłem nieco, objąłem się za ramiona i poruszyłem skrzydłami — W Niebie jest pięknie. Panuje pokój, każdy się miłuje nawzajem. Nie ma głodu, chorób czy śmierci. Wszyscy żyjemy w dostatku, nic nam nie brakuje. Cieszymy się, chwalimy Ojca, pomagamy ludziom. Chociaż, powinienem użyć czasu przeszłego. Od kiedy Lucyfer powrócił, Eden został prawie doszczętnie zniszczony. W czasie wojny zginęło prawie osiemdziesiąt procent naszej ludności, w tym dużo archaniołów. Przeżył jedynie Gabriel i Kamael. Jednak, tak samo jak Metatron i Stwórca, nikt nie wie, gdzie są. Mimo wszystko, wierzę, że Niebo zostało już odbudowane. Z chęcią zabrałbym cię tam...
Zakończyłem wypowiedź już nieco ciszej, jakbym nie wierzył we własne słowa. Bo mówienie, że chce się kogoś zabrać do Edenu, może być równoznaczne z życzeniem śmierci, czyż nie?

Od Annmeii do Carreou

- Wiedziałam...- wyszeptałam, gdy potwierdziły się słowa mojego mistrza i to widziałam. Znów przed oczami ujrzałam ogień. Ten sam co osiem lat temu. Aby nie pozwolić wspomnieniom całkiem zawładnąć moim umysłem zacisnęłam dłonie na materiale sukienki.. zrobiłam to tak mocno że aż pobielały mi kłykcie. Niewiele to jednak dało. Zerwałam się z miejsca i aby zająć czymś umysł zaczęłam podgrzewać jedzenie. - Powinien pan się położyć. Rany jeszcze się nie zagoiły.
Powiedziałam spoglądając przez ramię na chłopaka. Ten jedynie się zaśmiał i próbował wstać. Kiedy zrobił jeden krok-co było już dużym osiągnięciem- przewrócił się. Zmartwiłam się czy aby przypadkiem nie porozrywał sobie szwów i czy jakaś rana się nie otworzyła. Przymusiłam go by się położył i po upewnieniu się, że wszystko w porządku wróciłam do przerwanej czynności.
- Jeszcze pan nie wyzdrowiał. -powiedziałam stanowczo. - Musi pan jeszcze odpoczywać tydzień, aby rany mogły się ładnie podgoić. 
I wtedy to poczułam. Dziwne drgania mocy. Na wszelki wypadek ukryłam swoją aurę, aby żaden mag, ani inne stworzenie władające magią nie mogło mnie wyczuć. 
- Co jest nad nami?- Zapytał nagle Carreou. - Jakie pomieszczenie jest nad nami? Czy są tam jakieś miecze?
W zamyśleniu spojrzałam na sufit. Powoli odbudowałam w głowie plany zamku. Komin znajdował się zaraz przy kuchni. A kuchnia przy sali tronowej.
- Jeżelo dobrze pamiętam to jest to Sala Tronowa. I co do mieczy... Korytarz dalej jest zbrojownia.... Jednak w samej sali są symbole władzy króla. Halabarda oraz miecz. Tylko ten miecz jest bardzo długi. Więc nie wydaje mi się żeby władać mógł go dzierżyć. Jest raczej do ozdoby. Bo żaden przeciętny śmiertelnik go nie podniesie. 
Nałożyłam jedzenia dla chłopaka. Byłam przekona, że jest bardzo głodny. W końcu nic nie jadł przez dłuższą chwilę.
- Proszę. - rzekłam podając mu miskę. - I wybacz, że nie ma tu mięsa, jednak ja nie jadam go. Może czasem rybę. Kucharz doskonale wie o tym... Więc gdybym zaczęła brać z kociołka dla reszty mógłby nabrać podejrzeń. 
Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam za swoją niedużą teraz porcję. Kiedy skończyliśmy posiłek Carreou postanowił trochę odpocząć, a ja wcieliłam mój plan w życie. Szybko odnalazłam obluzowane cegły i wyciągnęłam je, akurat w tym miejscu, gdzie otwór dawałby światło, ale jednocześnie był przysłonięty przed wzrokiem straży. Do środka wpadł zapach nocnego powietrza, a także zalała go srebrna poświata. Gdy się odwróciłam ujrzałam wpatrzone we mnie oczy mężczyzny. Wyglądał na takiego zagubionego. Podeszłam do niego. 
- Odpocznij trochę, panie Carreou. - Powiedziałam i bardzo delikatnie pogłaskałam go po włosach. Tak jak to robiłam ze swoim rodzeństwem, gdy któreś z nich bało się burzy. Bardzo za nimi tęskniłam. Uśmiechnęłam się do niego.
- Teraz na chwilę muszę iść. - Powiedziałam spokojnie.
Chłopak złapał mnie za dłoń, jakby nie chciał mnie puścić. Tak bardzo przypominało mi to mojego młodszego brata, który wiele razy zatrzymywał mnie po przeczytaniu bajki, bo chciał po prostu leżeć  wtulony w moją pierś i słuchać bicia mojego serca. Mistrz mówił, że będzie doskonałym magiem, przez te pokłady empatii, które w sobie ma. Pogładziłam Carreou po ramieniu.
- Przyjdę o świcie przed pracą. Zostaną z panem moi futrzani przyjaciele. Będą wiedzieć kiedy mnie zawołać. Są bardzo mądre, mimo że nie mówią ludzkim głosem. 
Carreou odprężył się, jednak wciąż nie puścił mojej ręki. Znów się do niego uśmiechnęłam.
- Zostanę z panem, aż pan zaśnie. Dobrze?
Mężczyzna pokiwał głową. Zaczęłam mu nucić moją ulubioną kołysankę, aż wreszcie jego oddech się uspokoił i spokojnie zasnął. Wtedy ruszyłam na górę. Kroki w uśpionym korytarzu rozbrzmiewały echem. Światło księżyca rozświetlało puste wnętrza. Cały zamek już spał. Tylko od strony sali tronowej od czasu do czasu dobiegały mnie głosy ucztujących tam jeszcze ostatnich gości króla. Cicho przemknęłam obok uchylonych wrót, powstrzymując chęć zajrzenia do środka. Weszłam przejściem dla służby w stronę sypialni. Wiele łóżek wciąż było pustych. Widać służba wciąż się uwijała przy tych na dole. Położyłam się na swoim posłaniu, i gdy tylko położyłam policzek na poduszce zasnęłam. 
***
Znów byłam w Mieście W Górze. Znów miasto stało w płomieniach. Ludzie i magowie walczyli ramię w ramię broniąc swojego domu. Ogień sięgał nieba i zdawał się zamykać nas pod swoją bursztynową kopułą. Szyby pękały z trzaskiem. Drewno skwierczało. Usłyszałam huk i odwróciłam się w tamtą stronę. To płonął Gmach. Nagle nade mną zamajaczyła uzbrojona postać. Próbowałam skrzesać płomienie na dłoni, jednak ze strachu wychodziły mi jedynie małe płomyczki.
- Wiedźma! - warknął ten ktoś. 
Uniósł miecz. W klindze odbiła się jego wykrzywiona gniewem i nienawiścią twarz. Już miała opaść na moją głowę, gdy uderzenie zbiło go z nóg. Ktoś podniósł mnie na nogi i zaczął ciągnąć za sobą. W osobie poznałam mistrza. Nagle zatrzymali nas ONI. 
- Ella! - krzyknął mężczyzna. - Uciekaj!
Zrobił dla mnie wyłom w ludzkiej gromadzie. Niewiele myśląc ruszyłam biegiem. Coraz bardziej mieszkańcy przestawali mieć przewagę. Magowie spoglądali na walczących przy ich bokach ludzi. Jeden z nich szepnął coś mężczyźnie, który dowodził ludźmi. Tamten gorączkowo zaprzeczył. Jednak mag był nieugięty. Poznałam w nim najstarszego z braci. Miałam już do niego podbieg, gdy zaczęło się dziać coś dziwnego. Magowie zaczęli znikać. Teleportowali się, a ludzie nagle rzucali swoją broń. Wkrótce nie czułam tutaj nikogo z magicznymi zdolnościami. Poza jedną osobą, ale wiedziałam, że ta osoba ma złe zamiary. Rozglądałam się za mistrzem. W końcu go ujrzałam. Leżał pod stertą płonących kłód. Rzuciłam mu się na pomoc.
- Mistrzu! Mistrzu! - Krzyczałam, ciągnąc go za ramię. - Obudź się! Obudź się, proszę!
Nawet palący ból nie powstrzymywał mnie przed szarpaniem bezwładnego ciała za rękaw. 
- A co my tu mamy? - usłyszałam głos.
Ktoś złapał mnie za ramię...
***
Czułam, że ktoś potrząsa moim ramieniem. Od razu się poderwałam do siadu. Do świtu pozostały jakieś trzy godziny. Czyli spałam jakąś jedną. W mroku poznałam perfumy Naemy i Leitii. Leitia? Zaraz.. Co ona tu robi? Przecież nigdy nie chciała zostać służącą...Chyba, że...
- Mea... - usłyszałam drżący głos Naemy.
Płakała? Od razu wzmogło to we mnie czujność i pojawiły się przejmujące dreszczem podejrzenia. Wyostrzyło to mi wszystkie zmysły. 
- Co się dzieje? - spytałam patrząc na nie.
- Ojciec... - zaczęła kobieta.
Poczułam, jak żołądek zawiązuje mi się w supeł. Zaczęłam drżeć z nerwów, ale dałam radę wstać. A raczej się zerwałam. 
- Prowadź. - rzuciłam do przyjaciółki. 
Sięgnęłam po torbę z lekami, którą ukrywałam pod łóżkiem. Kiedy Leitia złapała mnie za nadgarstek, poczułam jej lodowatą dłoń.
- Zmarzłaś. - sięgnęłam po koc i zarzuciłam go na dziewczynę. - Ruszajmy.
Pozwoliłam się pociągnąć. Serce waliło mi bardziej przez nerwy niż szaleńcze tempo, które nam narzuciła. Fiolki z medykamentami cicho podzwaniały przy każdym kroku. Wydawały się nas pośpieszać. Prawie mogłam usłyszeć jak szepczą: szybciej! Mea, szybciej! Droga przez las nie przypominała niczym miłej przechadzki w świetle księżyca, a raczej dziki bieg, napędzany ogromnym lękiem. Tak samo droga przez miasto. Ciemne uliczki wydawały się kryć niebezpieczeństwo, a budynki nachylać się nad nami. Dodatkową trudność stanowili ludzie, którzy wciąż jeszcze bawili się na jarmarku. Na szczęście bratanica Naemy znała każdy zakątek miasta i wkrótce znalazłyśmy się poza miastem. Koszula nocna plątała mi się wokół kostek, utrudniając bieg, jednak nie zatrzymywałam się ani nie próbowałam jej podkasać, bo wiedziałam, że groziło to upadkiem lub stratą czasu. Czasu którego nie miałyśmy. Noc nie była wcale przyjemna. Wydawała się ciemnieć z każdą chwilą pomimo, że do świtu miało być blisko. Obozowisko było pełne płonących pochodni i ognisk. Ich blask nas oślepił, gdy weszłyśmy w krąg światła. Leitia pociągnęła mnie do namiotu, a za nami ruszyła Naema. Reinair mocno mnie objął, gdy tylko mnie zauważył po czym podszedł do Naemy. Roxalia trzymała w ramionach Lathię. Podeszłam do siennika, na którym leżał blady mężczyzna. Koszulę miał całą przemoczoną od potu, jego krople zbierały się także na czole. Położyłam mu dłoń na nim. Było całe rozpalone, a sam chory ciężko oddychał. Zmarszczyłam brwi. Przypadek, był bardzo ciężki. A Farian mógł umrzeć w każdej chwili. Czułam jak wszystko we mnie zamarza.
- Wyjdźcie stąd. - zaczęłam drżącym głosem. - Proszę... - Dodałam.
Naema trochę się opierała. Reinair szepnął jej coś na ucho i dopiero wtedy ruszyła za wszystkimi. Wychodząc raz jeszcze obejrzała się przez ramię. Podwinęłam rękawy. Wrzuciłam do moździerza trochę ziół i zaczęłam je rozcierać. Wlałam trochę leku  z fiolki, a także wody, aby łatwiej było wypić. Położyłam mu okład na czole.
- Farianie... - wyszeptałam. - Musisz to wypić. Pomoże ci.
Przytknęłam mu naczynie do ust. Jednak, dał radę wypić tylko kilka łyków, reszta spłynęła po brodzie, którą szybko otarłam. Widziałam, że był zbyt słaby, aby dalej pić. A to bardzo źle wróżyło. Byłam jednak bardzo zdeterminowana. Przez następną godzinę próbowałam wszystkich metod na obniżenie gorączki. Wszystkie, jednak zawiodły. W końcu, gdy skończyły mi się pomysły wiedziałam co muszę zrobić. Może się uda. Podeszłam do poły namiotu. Przez chwilę patrzyłam na ludzi krążących po obozie. Zatrzymywali się, szeptali, pocieszali. Najwięcej ich zebrało się przy głównym ognisku. Próbowali podtrzymać na duchu rodzinę Fariana. Wiedziałam, że polegając na mnie. Nie mogłam ich zawieść. Nie mogłam zawieść Fariana. Nie mogłam zawieść siebie. Opuściłam połę, która zakryła mi widok. Wróciłam do chorego. Położyłam mu dłoń na głowie i piersi. Pod palcami czułam bijące nierówno serce. Czułam strach, jednocześnie byłam gotowa to zrobić. Czułam łzy pod powiekami. Nie pozwolę ci odejść. Za dużo dla mnie znaczysz. Zamknęłam oczy Oczyściłam umysł ze zbędnych myśli, wspomnień, czegokolwiek co mogłoby mnie rozproszyć. Przez chwilę przypominałam sobie słowa zaklęcia. Kiedy je już całkiem pamiętałam, zaczęłam je wypowiadać. Pilnowałam każdego słowa, intonacji, aby zadziałało jak najlepiej. Czułam mrowienie w palcach, gdy magia powoli budziła się do życia gotowa wypełnić moje rozkazy, a także szczęśliwa, że w końcu spuściłam ją z uwięzi. Czułam jak wibrowała w powietrzu. Nie była mi jednak obca. Była moja. Nie zdążyłam, jednak dojść do połowy inkantacji, gdy Farian nagle się ocknął i złapał mnie za nadgarstek. Zdekoncentrowało mnie to na tyle, że przerwałam zaklęcie. Spojrzałam na niego. Wydawał się trochę zagniewany. Jednak widziałam w jego oczach zrozumienie.
- Mea nie rób tego. - powiedział patrząc mi w oczy.
Po raz pierwszy w czasie rozmowy z nim odwróciłam wzrok. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Nie mogłam. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Mistrz zawsze mówił, że nie powinniśmy ingerować w naturę czy procesy regeneracyjne. Ale nie miałam innego wyjścia. Za bardzo kochałam tego człowieka by pozwolić mu odejść.
- Ale... - zająknęłam się.
Miałam zamiar go przekonać, by mi pozwolił. Że to nic takiego.
Farian jedynie pokręcił głową. Wiedziałam, że nie ustąpi. Nie wolno nam było używać mocy wbrew woli innych. To była jedna z najważniejszych zasad.
- Zawołaj ich, proszę. - poprosił. - Chcę po raz ostatni ujrzeć moją ukochaną rodzinę.
- Ależ Farianie, o czym ty mówisz? - Poczułam łzy pod powiekami. - Nie rozumiem. Nie rozumiem...
- Doskonale rozumiesz Annmeo Mealinesenne. - powiedział używając mojego imienia i nazwiska. Zrobił to po raz pierwszy od dawna. Wiedziałam, że nie żartuje i sprawa jest poważna. - Na mnie już czas. Pora już odjeść z tego świata. Zawołaj więc ich wszystkich. Pragnę się pożegnać.
Wykonałam polecenie. Nie potrafiłam spojrzeć żadnemu z nich w oczy. Mała Lathia patrzyła na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Widziała łzy w moich oczach. Nie znała jednak ich źródła. Na pewno chciała mnie pocieszyć. Mały aniołek. Nachyliłam się do niej, tak jak w czasie naszych zabaw.
- Idź do niego. - Szepnęłam jej do ucha.
Dziewczynka posłusznie podeszła do Fariana i mocno się do niego przytuliła. A po niej każdy z jego rodziny zrobił to samo. Żadne z nich nie szczędziło łez i słów. Na koniec podeszłam ja. Długo trzymałam go w ramionach. Nie potrafiłam puścić. Nie hamowałam łez. Było mi strasznie źle.
- Nie odchodź. - szeptałam mocząc mu łzami koszulę. - Potrzebuję cię. Wszyscy cię potrzebujemy.
Mężczyzna pokręcił głową. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził mnie po włosach.
- Wyrosłaś na wspaniałą odważną i piękną damę. Jestem z ciebie taki dumny. Jestem dumny ze wszystkich moich dzieci, z wnucząt. Z mojej wspaniałej i ukochanej rodziny. Do zobaczenia w Zaświatach. - Ostatnie słowa wyszeptał i opadł na poduszki. Odsunęłam się od niego.
- Odszedł... - wyszeptałam.
Usłyszałam szloch Roxalii i Naemy. Jednak jedyne na co patrzyłam to nieruchoma sylwetka mężczyzny. Niby wciąż była Farianem, jednak coś w niej sprawiało, że również nim nie była. Poczułam czyjeś małe dłonie próbujące dosięgnąć mojej. Mocno objęłam zapłakaną Lathię. Gładziłam ją po włosach, gdy moczyła mi koszulę nocną. Po chwili obok nas klęknęła Laitia i mocno nas przytuliłam. Odwzajemniłam uścisk. Czułam jak jej ciałem wstrząsa szloch. Zaczęłam więc gładzić ją, wolną ręką, po plecach.
- Będzie mi go brakowało. - szepnęła mi do ucha.
- Wszystkim nam będzie. Wszystkim. - Powiedziałam patrząc w przestrzeń. Czułam się pusta, jakbym wraz z Farianem straciła także istotną część siebie. I tak było. Odegrał bardzo ważną rolę w moim życiu. Uratował mnie przed życiem na ulicy. Nagle zostałam oślepiona promieniami Słońca. To na horyzoncie powoli wstawał nowy dzień. Wtuliłam się w ramię przyjaciółki i przymknęłam oczy.
***
Nie chciałam wracać do zamku. Nie chciałam nigdzie iść. Najlepiej zakopałabym się w dołku i została tam na resztę swojego życia. Musiałam jednak wrócić. Czekał tam na mnie Carreou, któremu obiecałam, że przyjdę przed pracą. Czułam wyrzuty sumienia, że go tam zostawiłam. Że złamałam obietnicę. Nie potrafiłam się z tym wszystkim pogodzić. Nagle moje życie wykonało obrót o 180 stopni. Próbowałam pozbyć się mętliku z głowy. Wszystkie wysiłki spełzły na niczym. Siedziałam zapatrzona w płomienie, gdy obok mnie usiadła zmęczona Naema. Jej oczy były całe czerwone i spuchnięte od płaczu. Widziałam też worki ze zmęczenia. Objęła mnie ramieniem.
- Mea... - Powiedziała zachrypniętym głosem. - Weź kilka dni wolnego. Pozwalam ci. Możesz zostać w obozowisku, aż nie zorganizujemy pogrzebu... Później... Później... Później się zobaczy...
Pokiwałam kilka razy głową. Bałam się, że jeśli powiem chociaż słowo to się rozpłaczę.
- Nie wierzę, że go już z nami nie ma... - szepnęła znów kobieta. - Wiem, że zrobiłaś wszystko co mogłaś. Dziękuję ci.
Nie wszystko! Chciałam krzyknąć. Nie wykorzystałam magi do uratowania go! Nie możesz być dla mnie taka miła! To moja wina! Z oczywistych względów nie mogłam tego zrobić więc milczałam.
- Muszę na chwilę pójść po rzeczy... - Powiedziałam w końcu. - Wrócę w porze obiadu.
Nikt mnie nie zatrzymywał. Pożyczyłam pelerynę od Laitii, gdyż nie chciałam wracać przez miasto w samej koszuli nocnej. Mocno naciągnęłam kaptur na głowę. Ukryłam pod nim rozczochrane włosy oraz zapłakane oblicze. Idąc śpieszyłam się i nie zwracałam uwagi, że mogę kogoś popchnąć. W końcu dotarłam do lasku. W strumieniu obmyłam trochę twarz. Ruszyłam w dalszą drogę. Znów jednak płakałam. Poszłam tą samą drogą, która szłam wtedy niosąc za sobą Carreou, gdy został ranny. Nie miałam ochoty wpaść na nikogo ze służby. Nawet na kucharza, który był jak miły wąsaty wujek. Poza tym zatrzymaliby mnie bym coś robiła, a chciałam najpierw iść do pacjenta. Nie powinien być dłużej sam. Poczułam dreszcze, gdy przypomniałam sobie jego atak paniki. Zanim jednak weszłam do środka wytarłam rękawem oczy i twarz, aby pozbyć się śladów łez. Próbowałam przywołać na twarz uśmiech, jednak przez to poczułam łzy w oczach więc zrezygnowałam z nich. W końcu zebrałam się na odwagę i uspakajając oddech weszłam do pomieszczenia, odrzuciłam wcześniej kaptur, aby mógł od razu ujrzeć moją twarz. Carreou siedział przed kominkiem i grzał się w płomieniach ognia. Ucieszyłam się, że czuje się lepiej. Płomienie pięknie podkreślały jego urodę. Jego włosy wyglądały niczym płynne złoto. Cała sylwetka wydawała mi się emanować dziwną aurą. Przez chwilę wydawał mi się być nie z tego świata. Dopiero teraz zauważyłam jego uszy, który wyglądały jak u półelfów. Spostrzegłam je dzięki błyszczącym kolczykom. Gdy weszłam drgnął, ale może mi się to wydawało. Wciąż nie otwierał oczu.
- Witaj. - Powiedziałam mając nadzieję, że głos mi nie drży. - Przepraszam, że nie przyszłam rano. Musiałam pilnie gdzieś iść. Mam nadzieję, że Pan nie czuł się tutaj źle, gdy mnie nie było. 
Blondyn odwrócił się w moją stronę i zaczął uważnie mi się przyglądać. Widziałam złote plamki w jego błękitnych oczach. Patrzył na mnie jakby czegoś nie potrafił zrozumieć. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze wytarłam twarz. Byłam jednak sparaliżowana jego spojrzeniem by unieść rękaw i wytrzeć oczy. Chociaż może miało to związek z moim ubiorem. Wiedziałam, że koszula jest wymięta i brudna, a także że nie prezentuje się zbyt okazale. Nie potrafiłam się jednak odezwać. Czekałam więc na pierwszy ruch Carreou. Chciałam się uwolnić od tego jego uważnego spojrzenia.

<Carreou?>

Od Fufu do Lucasa

Mężczyzna zachowywał się dziwnie. Naprawdę dziwnie. Nie dość, że mi nie odpowiedział to jeszcze zaczął się jakoś wariacko kołysać. Chwilę potem zaś postanowił wyciągnąć do mnie nagle dłoń przez co aż pisnęłam. Była to pierwsza reakcja, która pozwalała wykluczyć to, że jest jakimś umarlakiem. Wyglądało co prawda jakby chciał tylko dotknąć moich włosów... ale po co? Może jednak był pijany tak jak powiedział ten przechodzień? Ale tacy zachowują się przecież bardziej energicznie, bardziej odważnie, bardziej hałaśliwie i bardziej bardziej. On zaś był raczej mniej bardziej. Przecież tacy upici marynarze potrafili zrobić nawet większy harmider niż ja jak się postaram! Tacy ludkowie są po prostu chodzącą kulką chaosu co robi wszystko tylko nie to czego, byś się po nich spodziewał.
A on po prostu... siedział. I wyglądał źle. Ale nie tak źle jak Ci umierający podpici ludzie, ale jakoś inaczej. I nie śmierdział! Znaczy, śmierdział trochę potem i czymś dziwnym, ale nie był to ten brzydki odór alkoholu i chmielu.
Znowu się mu przyjrzałam, szukając czegokolwiek znajomego w jego zachowaniu. Niby nie jestem medykiem i nie rozpoznałabym raczej żadnej choroby to liczyłam, że zobaczę w nim przynajmniej jakieś znajome zachowanie od anginy, grypy czy czego innego. Jednak jak na razie jedyne co postanowił mi ukazać to upadek na twarz, którego nie miałam nawet szans powstrzymać, i cichy bulgot, który wydobył się z jego ust. Delikatnie dotknęłam jego czoła ręką.
- Gorące. - mruknęłam.
Czyli jednak to nie tak, że spędził za wiele godzin w knajpie. Tacy ludzie raczej nie mają gorączki. A przynajmniej tak mi się wydaje. Dlatego też chwyciłam niemal bezwładne ramię mężczyzny i spróbowałam go podnieść na nogi, ale nieznajomy zdecydowanie wolał ziemię. A przynajmniej bardzo lubił opadać na nią z całej siły swoim grubym zadkiem.
- Zaraz wrócę. - rzuciłam więc szybko, udając się na poszukiwania pomocy.
Tylko, że ludzie, którzy moim zdaniem mogliby pomóc, wcale nie chcieli pomóc. Zlewali moje prośby, psiocząc coś, by dziecko nie plątało im się pod nogami, i wracali do swoich zajęć. Tak po prostu mnie zlewali! Jednak, jako, że byłam bardzo dobrze wychowana, znosiłam to grzecznie przez jakieś... trzy razy? Aż uznałam, że czas z tym skończyć.
- Hej Ty! Pomożesz mi. - zakrzyknęłam, łapiąc przechodnia za ramię.
- Dziecko, idź się lepiej pobawić z innymi bachorami, a nie zatruwać życie dorosłym.
- Pomożesz mi. - Ponownie chwyciłam go za rękę po tym jak mi się wyrwał. - Albo wybierzesz się na rozmowę z moim ojcem czy też jego gwardią. - Pokazałam skryty dotychczas sygnet władców Nalayan.
I to na szczęście poskutkowało. Co prawda jakby mężczyzna uparł się, że wokół mnie nie ma straży czy zwyczajnie se polazł to... nie znalazłbym go raczej. Znaczy, nie no, jak chcę to umiem znaleźć wszystkich. Naprawdę, od tego mam służbę! Tylko po prostu, by mi się nie chciało.
Jednak z cudem przekonanym człowiekiem udało się odnieść chorego do pobliskiego domu, gdzie również użyłam co nieco perswazji i uroku osobistego, po czym szybko pognałam po królewskiego medyka. Może on będzie w stanie coś zrobić.

< Lucas? Przepraszam za styl, staram się ogarnąć po długiej przerwie w pisaniu xD >

Od Ishi do Marco

Uniosłam pełny pytań wzrok na mężczyznę, który z nieukrywaną desperacją starał się zniwelować możliwość jakiegokolwiek kontaktu między mną, a jego rodzicielem. Cała sytuacja i tak mnie dostatecznie, wewnętrznie przerażała, a co dopiero... 
- Panie Marco, proszę się opanować... - powiedziałam cicho, przecierając jednocześnie powieki. - Nie potrzebne są nam awantury na dzień do- - urwałam w momencie, gdy w trakcie wypowiadania tych słów zaczęłam świdrować ciemnowłosego wzrokiem. W oczy momentalnie rzucił mi się opłakany stan ubrania oraz masa plam na całej jego powierzchni. Zacisnęłam mocniej dłonie na pościeli, mrużąc jednocześnie podejrzliwie oczy. - Racja... Chyba, że ktoś jest już na nogach od paru godzin - mruknęłam pod nosem, posyłając stojącemu nade mną wymowne spojrzenie.
- To nie czas na podobne rozmowy - odparł prosto, spoglądając na mnie kątem oka. Widocznie przeszkadzała mu obecność swojego rodziciela, który z delikatnym, przesiąkniętym swego rodzaju trucizną uśmiechem, przyglądał się naszej wymianie zdań. Powstrzymałam się od jakiegokolwiek komentarza, przenosząc tym samym wzrok na drugiego osobnika odmiennej płci, który wciąż milczał. 
- Przepraszam za zbycie, również mi miło - skinęłam na niego delikatnie głową, przy tym odgarniając od siebie pościel oraz podnosząc się na równe nogi. Poprawiłam nieco swoją przydużą, ciemną koszulę nocną. - Co pana tutaj sprowadza? - podpytałam, zachowując jednocześnie neutralny wyraz twarzy. 
- Plotki o grasującej w okolicy demonicy, nadzwyczaj szybko się roznoszą... Z kolei swego potomka, czy też jego rzeczy, jestem w stanie bezproblemowo zlokalizować - wytłumaczył się bardzo ogólnie, pozostawiając kąciki swych ust delikatnie uniesione. Odwzajemniłam nieco drobniej gest.
- Przepraszam na ten moment panów. Pójdę się ubrać - powiedziałam, zbywając tym samym odpowiedź mężczyzny, którą wolałam na spokojnie, w samotności przeanalizować. Dorwałam do siebie jedynie bieliznę, białą nić oraz szarawą sukienkę z nielicznymi falbankami. Był to najprostszy i najszybszy do ubrania strój jaki posiadałam w całej swojej podróżnej "garderobie", ze względu na konieczność jedynie zapięcia trzech guzików pod szyją. Nie wliczając już nawet zawiązania drobnej kokardki, czy owinięcia sobie broni w postaci podległego mi kunsztu drutu. Gotowa byłam po niespełna pięciu minutach, z poukładanymi myślami oraz nieco bardziej rozbudzoną twarzą. Wyszłam z pomieszczenia, wprost do przesiąkniętego ciszą i mrokiem pokoju... Ta dwójka, chyba naprawdę siebie nie trawi. Odłożyłam koszulę nocną na swoje miejsce, zbliżając się przy tym do swego towarzysza.
- Mam nadzieję, że nie zapomniał pan o zapłacie starowince, w postaci pomocy domowej? - uniosłam wzrok na mężczyznę, przy tym uśmiechając się delikatnie. Dopóki nowo poznany nie zachowuje się w stosunku do mnie, czy też pana Marco agresywnie, pozostaje mi jedynie mieć się na baczności - przynajmniej coś takiego wywnioskowałam, przez te parę minut spędzonych w łazience.
- Jasne, wypadałoby się za to wziąć... - powiedział pod nosem i choć jego spojrzenie zostało skierowane na mnie, wciąż widocznie skupiał się na swym ojcu.
- Lecz przed tym, proszę iść się umyć i przebrać - wypaliłam prosto, uśmiechając się złośliwie na swój sposób. - Nie może pan paradować w takim stroju. Przynajmniej w moim towarzystwie - dodałam własnym zdaniem słusznie.
- Nie ma takiej opcji - urwał niemalże w momencie, piorunując mnie przy tym wzrokiem. - Nie mogę zostawić cię z nim samej, choćbym był w o wiele gorszym stanie - podsumował stanowczo.
- Natomiast ja, nie mam zamiaru tłumaczyć starowince twego stanu, czy tym bardziej, wchodzić z panem do łazienki... - burknęłam cicho, marszcząc niezadowolona brwi. - Zachowuje się pan jak nadopiekuńczy rodzic, choć jestem już prawie pełnoletnia. Proszę się nie martwić, przecież nic mi nie będzie - podsumowałam zwięźle, zapewniając przy tym mężczyznę nieco cieplejszym uśmiechem.
- Nie podoba mi się to wszystko... - odwrócił wzrok nieco w bok. - Przepraszam na trzy minuty, gdyby cokolwiek się... -
- Panie Marco, prysznic czeka. - wywróciłam oczami, kierując się wprost do postawionego tuż obok łóżka krzesełka. Przysiadłam na nim spokojnie, zakładając jednocześnie nogę na nogę. - Będę tęsknić, żegnaj. - palnęłam żartobliwie, dostrzegając wymalowany na jego twarzy frasunek. Westchnął cicho, biorąc do rąk swoje ciuchy, by po chwili zniknąć za drzwiami. Odetchnęłam z ulgą, mimowolnie uśmiechając się do siebie. Wewnętrznie już porzucałam nadzieję, że jakkolwiek uda mi się go zagonić do wzięcia prysznica i pseudo pozostawienia mnie na "pastwę losu". Zgryzotą dla pana Marco widocznie jest sam fakt oddychania osobnika, jakim jest jego rodziciel. Zupełne przeciwieństwo, w porównaniu do mojego stosunku do ojca...
- Zadziwiające... - wtrącił mi w myśli obecny wciąż w tym pokoju, pan Sarlic. - Bardzo ceni się panienkę wśród najemników, podczas gdy z trzeciej osoby, zdajesz się być najzwyklejszą przedstawicielką płci pięknej - zauważył słusznie mężczyzna, na co początkowo odpowiedziałam mu cichym śmiechem. 
- Nie są mi znane ich szczegółowe intencje, lecz podobno, stanowię spore zagrożenie. Jako przedstawicielka wiadomej rasy - dodałam, dobrze wiedząc o jego świadomości w kwestii bytu gatunkowego mojej osoby. Choć nasza odmiana nie idzie w parze, obie rasy mają świadomość o obecności przedstawiciela swego rodzaju antagonisty. Tym bardziej, jeśli mowa o samych bogach śmierci, posiadających wiedzę niemalże o każdej jednostce. - Niestety lub stety, nie gustuję w duszach ludzkich - dodałam jedynie, uśmiechając się przy tym.
- Nie są one potrzebne podobnym istotom do ciebie, by regulować funkcje życiowe? -
- Nie czuję podobnych potrzeb. - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się przy tym.
Sarlic już otwierał usta by coś powiedzieć, gdy wtem w pomieszczeniu na powrót znalazł się Marco. Podniosłam się szybko z krzesła, podchodząc szybko do ciemnowłosego. Wzięłam sobie go momentalnie pod rękę, unosząc wzrok do góry.
- Chodźmy już, panie nadopiekuńczy! -
<Panie Marco? :3 >

Wyniki ankiety

Uwaga, uwaga, cisza, uwaga... Ekhem!
No, dziękuję.

Chcę wszem i wobec ogłosić, że właśnie dziś nastała ta wiekopomna chwila, gdy Wasza ukochana administratorka spięła zad, wzięła się do roboty i w końcu skończyła to co skończyć miała dawno temu. Czyli... o ankiecie słów kilka.
Z góry chciałabym wszystkich przeprosić, że post jest tak późno (to przez maturki, naprawdę, one chciały mnie zjeść!) i przepraszam, że jest on tak długi, ale inaczej się nie dało. No, to nie moja wina! Znaczy z tym, że to tyle trwało to trochę moja, ale ciii, nikt nie widział, nikt nie słyszał. A na pewno nie Wy!


I to nie jest żadna sugestia dla Was, nieee ~ 


W każdym razie post początkowo miał składać się z dwóch części - ogólnej i szczegółowej, ale jako, że szczegółowa jest ciut nazbyt szczegółowa (ma już ponad 5000 słów)... to nie będę tego dodawać tutaj, a po prostu podrzucę link do Dysku Google jakby kto chciał zerknąć. Dlatego też chętni i wytrwali mogą kliknąć tutaj, a resztę zapraszam do przeczytania skróconej wersji co się stało i co dziać się będzie! Pss... rozwiń posta!