poniedziałek, 3 października 2022

Od Akroteastora i Uftaka - Krowie Bóstwo

Była ciepła czerwcowa noc, bezchmurna i pełna gwiazd. Uftak uciekał właśnie z karczmy "Wesołe Krówsko", przemierzając ciemne ulice Leoatle. Nazwa tego przemiłego przybytku wzięła się od żywej krowy, Sonii -  ulubienicy karczmarza, która cały czas przechadza się po karczmie. Tak naprawdę jest nie tylko ulubienicą karczmarza, każdy lokalny pijaczyna kocha to zwierze, można było by nawet powiedzieć że Sonia otoczona była niezwykłą aurą spokoju i dobrobytu, która to przyciągała tłumy klientów do Wesołego Krówska. Do dzisiaj. Orkowy magik próbował pokazać swoją najnowszą sztuczkę w odrobinie zmienionej formie: żonglował jednocześnie swoim toporem, dwoma butelkami i znalezionym na podłodze niziołkiem. Wszystko szło świetnie, niziołek bezwładnie latał, omijając z każdym obrotem głownie lecącego topora o parę centymetrów, a butelki co jakiś czas zatrzymywały się w ustach magika, by mógł on wypić odrobinę trunku. Wyglądało na to że oczarowani jego popisem widzowie nagrodzą go kolejką ale albo dwoma, gdy nagle cholerny niziołek obudził się, i co gorsza – zaczął panikować! 
W jednym momencie niziołek zorientował co się wyczynia, i zwymiotował prosto na głowę Uftaka. Oślepiony ork wypuścił topór z dłoni, który poleciał prosto w stronę biednej Sonii. Gdy tylko zobaczył zakrwawioną krowę i zaciśnięte pięści zszokowanych tubylców, jednym susem ulotnił się z karczmy i lekkim zygzakiem zgubił pościg krowich mścicieli. Po chwili zatrzymał się w ciemnej, ponurej uliczce, zmówił krótką modlitwę do Croma o duszę biednego zwierzaka i obrócił się by udać się do innej części miasta. Przed nim jednak stała wysoka dziwaczna istota, o prawie ludzkich kształtach, wystających żebrach, wydłużonych palcach, i co najdziwniejsze, ze zwierzęcą czaszką zamiast głowy! Orkowi przypominała teraz do złudzenia czaszkę martwej krowy, mimo ogromnych rogów i piór okalających ją. Uftak stał jak wryty przez parę dobrych sekund, gdy nagle jego oczy pokazały pełen zrozumienia i przerażenia wyraz, a on krzyknął: 
- Na Croma! Przyszłaś się zemścić!? Przecież wiesz że to był wypadek … Sama widziałaś! Nie możesz mnie posądzać … Naprawdę! Wynagrodzę ci to – powiedz tylko czego chcesz …
Akroteastor wyszedł ze sklepu zielarza i z zadowoleniem odłożył nieco cięższą sakiewkę z pieniędzmi do podręcznego wymiaru, po czym ruszył powoli słabo oświetloną ulicą, kierując się do "Wesołego Krówska" - gospody, w której już nie raz spędzał noc, a która znajdowała się w strategicznym punkcie miasta - dało się z niej szybko ewakuować. Wieczór był przyjemny, a okolica cicha. Morteo ściągnął kaptur, by dać nieco swobody ukrywanym cały dzień cierniom. Nie spieszył się zbytnio, rozkoszując brakiem ludzi w pobliżu. W mieście nie było to częste zjawisko. Przechodząc koło jednego z wielu zaułków, kątem oka stwór dostrzegł modlącego się orka. Zatrzymał się i zapominając poprawić płaszcz zanurzył w uliczkę, garbiąc się nieco i cicho podchodząc do postaci. Niespodziewanie ork odwrócił się, a jego zszokowana twarz znalazła dokładnie na wprost czaszki Akroteastora. 
- PYTASZŻE MNIE SIĘ CZEGO PRAGNĘ? - Przerażenie, z jakim nieznajomy zwracał się do stwora bardzo mu pochlebiało. Przypominało mu o czasach, kiedy budził faktyczny lęk w sercach wielu ludzi. Morteo wyznawał również zasadę - że należy brać, jeśli ktoś ci coś oferuje. Nawet jeśli nie jesteś pewien, dlaczego. Liivei wyprostował się na pełną wysokość i przybrał pełną zadumy pozę. - MA OSOBA PRAGNIE, BYŚ WYPEŁNIAŁ ME POLECENIA DO MOMENTY, W KTÓRYM TWA WINA NIE ZOSTANIE ZMAZANA.
Blask w oczach Morteo rozjarzył się niebezpiecznie.
Uftak dużo podróżował po świecie i wiedział o nim zaskakująco wiele. Jedna jednak rzecz budziła w nim mieszane uczucia – Bogowie. Nie rozumiał ich. Plagi, wypadki, wszelakie tragedie – wszystko to było poza rozumem dzielnego orka. Mimo wszystko wiedział jedno – bogów należy słuchać, zwłaszcza jeśli przed chwilą zabiło się ich ulubieńca, a Oni pofatygowali się osobiście mu o tym przypomnieć. Co prawda ta dziwna postać nie przypominała nikogo z orkowego panteonu, zwłaszcza Grundy, patronki zwierząt, ale Uftak wolał nie ryzykować. Może jest to jakiś mało znany patron krów? Spojrzał jeszcze raz uważnie na groźnie wyglądające stworzenie, zwłaszcza na jego ostre kły oraz przerażający błysk w oczach, i stwierdził że nie ważne czego patron to jest, zdecydowanie bez dwóch zdań będzie się go  słuchał. 
- Tak jest! Twoje życzenia są dla mnie rozkazem! - mówiąc to skłonił się bardzo nisko, tak jak nauczył się udając członka prominentnego rodu szlacheckiego parę lat temu.
Po strachu który przed chwilą widniał jeszcze na jego twarzy nie było już ani śladu. Zastąpiła go stanowczość, determinacja, oraz ulga, że los ponownie postanowił oszczędzić jego tyłek. „Życie to jednak gra w karty” , pomyślał Uftak, i doszedł do wniosku że wykorzysta najlepiej jak może te karty, które rozdało mu życie. Mimo że karty te wyglądały jak same dwójki… 
- Swoją drogą, nazywam się Uftak. Jestem wędrownym magikiem! - w jego ręce pojawiła się znikąd równo rozłożona talia – wybierz jedną, zapamiętaj, i odłóż.
Stwór z zaciekawieniem wziął jedną z kart i obejrzał ją. Twarz dupka spoglądała na niego spod czarnego kapelusza. W rogu widniał symbol czarnego serca lub też ostrza włóczni, jak kto wolał. W pewien sposób Morteo rozbawiła ta konfiguracja. Wydawała się dość znajoma. Znad karty spojrzał na magika, przekrzywiając lekko łeb. Światła w jego oczach przygasły nieco. Dla prawdziwego maga magicy byli niczym podludzie, używali szlachetnych sztuk tajemnych jako zabawki, by bawić pospólstwo. Magia nie powinna być używana w celach tak niskich.
- MIANEM AKROTEASTOR MEAGLITE POEMIKA NOSTRUE TOTNEOMON LIIVEI ZWĄ MĄ OSOBĘ - powiedział z wyższością, odkładając kartę do talii. - DOMENĄ MĄ SĄ UMARLI ORAZ POTĘPIENI. JAKOŻ I TWOJA OSOBA, JESTŻEM W PODRÓŻY.
Stwór z zaciekawieniem patrzył na palce Uftaka. Może i sztuczki magiczne były czymś prymitywnym i nie wartym uwagi, jednak cóż, skoro ten mały magiczyna chciał mu coś pokazać? Równie dobrze mógł z przyjemnością obejrzeć te marne popisy. I nie było to żadną ujmą na honorze, szczególnie że skoro pozyskał jego lojalność powinien okazywać mu jakąś ciekawość.
Swoją drogę odległe myśli Akroteastora powędrowały w stronę rozważań o powodzie, z którego wynikła cała ta sytuacja. Nie było na to jednak logicznego wytłumaczenia. Być może później uzyska odpowiedź na to pytanie.
Gdy karta wróciła do rozłożonej talii, magik złożył zręcznie całość, przetasował, przerzucił z jednej ręki do drugiej, tak, że wyglądało to, jakby karty tworzyły między nimi most, a następnie schował do kieszeni. 
- Czy to ta karta? - spytał się, z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem na twarzy. 
Następne pare sekund można by opisać tylko i wyłącznie jako niezręczne - Uftak stał niewzruszony, z założonymi rękoma, patrząc się zuchwale w stronę swojego krowiego bóstwa. Morteo za to stał, uważnie obserwując otoczenie, szukając jakiegokolwiek śladu wskazującego na to, że sztuczka zakończyła się sukcesem. Przeszedł wzroliem od potarganego kapelusza z piórkiem, wieńczącego głowę orka, poprzez karmazynowy strój z biezliczonymi kieszeniami i skrytkami, aż do eleganckich butów z czarnej skóry, teraz już mocno ubłoconych i poplamionych. Jego uwagę zwróciła nagle mała tuba, która prawie niezauważalnie toczyła się, od buta w stronę Akroteastora.
BUM!  Mała tuba rozjarzyła się wszystkimi kolorami tęczy, jednocześnie wydając z siebie ogłuszający dźwięk. W ułamku sekundy nekromanta wytworzył potężne magiczne bariery, prawie niewidoczne dla niewprawnego obserwatora. W tym samym momencie dostrzegł jednak znajomy kształt... Kolorowe iskry wytworzone przez wybuch tworzyły teraz podobiznę dupka pik, patrzącego z tym samym zuchwałym uśmieszkiem, który można zobaczyć na twarzy orkowego iluzjonisty. Po paru kolejnych sekundach zniknął pozostawiając tylko osmaloną ziemię, i kłaniającego się Uftaka: 
- Tadaaam!
- NIE RÓB TAK WIĘCEJ - Spojrzenie nekromanty rozjarzyło się z dużą mocą. Gdy patrzył na wciąż kłaniającego się magika. Nigdy nie lubił niespodzianek, a szczególnie takich, które wybuchały mu w twarz. Poprawił płaszcz i zarzucił kaptur, po czym odwrócił się bokiem do orka. - MA OSOBA PRAGNIE NIGDY WIĘCEJ NIE BYĆ ZASKAKIWANA. A TERAZ, MAGICIEN, NIE ZWLEKAJMY DŁUŻEJ, ALBOWIEM PORA JUŻ NAJWYŻSZA ZBLIŻA SIĘ, BY UDAĆ SIĘ NA SPOCZYNEK. 
Akroteastor dyskretnie rozproszył okrywające go tarcze mając nadzieję, że ork ich nie zauważył, po czym odwrócił się zamaszyście i ruszył pustymi ulicami. Nie dał po sobie poznać, że obecność Uftaka za jego plecami sprawia mu dyskomfort. Nie lubił czuć na sobie czyjegoś oddechu. Z drugiej strony nie wypadało w tej sytuacji okazać niepewności. Nie gdy został uznany za coś wartego obawy. 
Szedł szybko, jego nienaturalnie długie nogi robiły masywne kroki, za którymi nawet ten rosły ork z trudem nadążał, nie przechodząc do truchtu. Mijali dzielnicę, za dzielnicom, aż na ich drodze nie wyrósł wyposażony w widły i pochodnie tłum. Widząc go Morteo szybko skręcił i zmienił kierunek marszu. Jego niezawodny instynkt maga mówił mu, że lepiej nie zbliżać się do ludzi, których znakiem charakterystycznym są widły i pochodnie. 
- TOŻ OSOBLIWE, ŻE LUDZIE W LEOATLE WYPRAWIAJĄ SIĘ NA POLOWANIE - powiedział w przestrzeń, starannie dobierając drogę, by zminimalizować szansę ponownego natknięcia się na wściekły tłum. - MA OSOBA ZWYKŁA CENIĆ TO PAŃSTWO ZA JEGO TOLERANCYJNOŚĆ I OTWARTE UMYSŁY. ACZKOLWIEK NIESZCZĘSNY JEST TEN, KOGO OBRALI ZA SWÓJ CEL.
Akroteastor wiedział, co mówi. Bardzo ciężko było mu zbiec z Leoatlańskiego więzienia, po wywołaniu zamieszania w jednej z mniejszych wiosek. Może i mieszkańcy byli tolerancyjni, jednak nie wielu toleruje hordy zombie, nacierające od pobliskiego cmentarza. 
Uftak nie mógł być szczęśliwszy gdy jego nowy mistrz dyskretnie ominął wkurzoną zbieraninę. Przyśpieszył tylko jeszcze bardziej kroku, by wielka sylwetka Akroteastora go zasłoniła. Miał jeszcze trochę planów dotyczących tego miasta, i nie chciał zbyt szybko go opuszczać. 
Po chwili marszo-truchtu zaczął samowolnie myśleć o nowej sztuczce. Nie, nie sztuczce, SPEKTAKLU! W każdym razie coś wielkiego i spektakularnego, czym oczaruje swojego posępnego boga. Orka martwiły tylko jego słowa, coś o tym że nie chce być zaskakiwany? Przecież to bez sensu. Nie da się zrobić dobrej sztuczki bez elementu zaskoczenia. Zresztą, filozofia Uftaka dotycząca tego tematu była dosyć prosta: "Są dwa typy ludzi – Ci którzy lubią magiczne sztuczki, i ci, którzy polubią je kiedy pokaże się im wystarczająco dobrą".  Po prostu musi uważać na niektóre elementy, Liivei najwyraźniej nie lubi wybuchów, sądząc po tym jak okropnie rozświetliły mu się wcześniej oczy. Brrr, zimny dreszcz wstrząsnął orkiem na samo wspomnienie tych przerażających ogników. Żeby do tego ponownie nie doszło musi się dowiedzieć o nim więcej… 
- Hmm, jestem ciekaw, czego bogiem dokładnie jesteś… Krów? Zwierząt hodowlanych? Chociaż te rogi wyglądają dosyć groźnie. Wiem! Może Bogiem tragicznie zmarłych krów. To by pasowało, niestety. Oczywiście to nie tak że wątpie czy coś, wręcz przeciwnie, chcę odpokutować swoje winy, przysięgam na swoją duszę! Po prostu będzie mi łatwiej układać modlitwy. - Mówiąc to, Uftak przyjął najbardziej świątobliwy i pokorny wyraz twarzy jak tylko mogła mu na to pozwolić jego orkowa, kanciata, i pełna blizn twarz.
Akroteastor spojrzał krzywo na towarzysza. Bóg krów? Zwierząt hodowlanych? Tragicznie zmarłych krów? Powoli zaczynał odczuwać, że sytuacja w której się znalazł wcale nie jest tak komfortowa, jak z początku myślał. Bóg tragicznie zmarłych krów mszczący się na orku... Najwyraźniej Uftakowi udało się ubić jedno z tych brudnych zwierząt, co zresztą nie brzmi wcale nietypowo. Ludzie ciągle to robią i nikt się na nich nie mści. Do jaźni Morteo wkradł się cień obawy. Wciąż jeszcze zbyt delikatny, by poderwać stwora do ucieczki, jednak dość wyraźny, by zmusić go do przemyślenia całej sytuacji jeszcze raz. Musiał być bardzo ostrożny. Teraz, gdy podał się za bóstwo i zdobył tymczasową lojalność tego magika nie zamierzał zbyt szybko rezygnować z tego przywileju. Nie chciał również by ten za cel postawił sobie zemstę na nim za to oszustwo.
- MA OSOBA JEST PATRONEM ŚMIERCI NIESPRAWIEDLIWEJ - powiedział ostrożnie, z twarzy orka próbując wywnioskować, czy jego odpowiedź nie wzbudził żadnych podejrzeń. - FORMA MA, JAKOŻ I MOJE ROGI, WYMYSŁEM SĄ WIERNEGO MNIE LUDU. - Co w gruncie rzeczy było prawdą.  Cóż, być może nie całą prawdą, jednak wciąż prawdą. - ŚMIEM PRZYPUSZCZAĆ, ŻE BUDZĄCA GROZĘ FORMA NALEŻYCIE W ICH MNIEMANIU ODDAWAŁA MOJĄ NATURĘ. TAKO TWOJĄ NATURĘ ODDAJE TWÓJ STRÓJ. ŚMIERTELNICY NAJWYRAŹNIEJ CZERPIĄ PRZYJEMNOŚĆ Z WIZUALIZOWANIA ESENCJI BYTU.
  Morteo rozejrzał się nieufnie, gdy mijali skrzyżowanie z ulicą prowadzącą do dzielnicy czerwonej latarni, po czym skręcił w nią, obierając kierunek przeciwny do wiadomych przybytków i wracając na najprostszą trasę, prowadzącą ku "Wesołemu Krówsku". Nagle ta nazwa wydała mu się bardzo ironiczna. Prowadzi krowobójcę do przybytku poświęconego krowie, będąc uważany za krowie bóstwo. 
Każdy doświadczony awanturnik, najemnik, mag lub złodziej, słowem każdy, kto nie raz otarł się o śmierć, zdążył wyrobić sobie tą niezwykłą umiejętność: Instynkt przetrwania. Pozwala on zobaczyć miniaturowe odbarwienie wina, w którym ktoś przed chwilą umieścił jad mantikory. Sprawia on, że bełt z kuszy wycelowany idealnie w serce chybia, mimo iż przed chwilą szło się spokojnie ulicą i rozmawiało z przyjaciółmi. W następnej sekundzie ciało samo wykonuje szalony unik, pozostawiając niedoszłego zamachowca zaskoczonego i skołowanego. Czasem jednak, instynkt nie działa w sytuacjach najbardziej trywialnych. Na przykład gdy zmierza się do gospody "Wesołe Krówsko".
Uftak szedł więc spokojnie za Morteo, myśląc o ciepłym łożu i planach na kolejny dzień. Był już zmęczony i odrętwiały, po paru dniach picia i imprezowania, a także po dzisiejszej niespodziewanej akcji. Oczy powoli mu się już zamykały, gdy nagle obudził go nieco fakt iż weszli do ciepłego pomieszczenia. 
- Ahh, mówiłeś coś o odpoczynku, prawda? - powiedział magik, przeciągając się i powoli otwierając oczy i rozglądając się po dookoła.
Skamieniał. Na jaja Croma! Miał właśnie przed oczami wnętrze "Wesołego Krówska", a w nim:  lamentujący miejscowi w czarnych, żałobnych płaszczach, przynajmniej dwa oddziały straży miejskiej spisującej zeznania, oraz grupka elfickich poszukiwaczy przygód, właśnie przysięgających na swój honor, iż znajdą i zgładzą winowajcę tego niespotykanego okrucieństwa. Wszystko nagle zamilkło. Cisza jak makiem zasiał. Można było usłyszeć tylko szuranie odsuwanych powoli krzeseł i zgrzyt dobywanej stali. Niedobrze…
Akroteastor spojrzał na zbiorowisko. Spojrzał na Uftaka. Ponownie spojrzał na zbiorowisko. Elementy układanki w jego głowie wskoczyły na właściwe miejsce. Choć wolałby, by pozostały rozsypane. Morteo poprawił kaptur i dyskretnie wyszeptał do towarzysza:
- TYLKO SPOKOJNIE, NIE RÓB GWALTOWNYCH RUCHÓW. WYCOFUJEMY SIĘ. - Mówiąc to zrobił niewielki krok do tyłu. I wtedy rozpętało się piekło. Szczęknął metal. Rozległy się krzyki ciżby.
- Stać w imieniu prawa!
- Poddajcie się mordercy krowy!
- Nie wyjdziecie stąd żywi!
- Ała, moja stopa!
- Zajebię was skurwiele!
- Dorwiemy was!
- Precz ze zbrodniczym reżimem!
  Nie było czasu na ostrożność. Liivei chwycił magika za ramię i wyciągnął z gospody, by wpaść prosto na widły i pochodnie pochodu, który mijali już wcześniej.
- To on! - krzyknął jakiś dzieciak, stojący na czele zgromadzenia.
- SFGSURRT - warknął Morteo, robiąc zamaszysty gest dłonią w powietrzu. Jego szata zafalowała, gdy w nagłym wybuchu energii wokół zgromadzonych pojawiła się gęsta, biała mgła, której nie rozpraszało nawet światło pochodni. Tymczasem Akroteastor wciągnął swego sługę do portalu i wypuścił dopiero, gdy byli na jego drugim końcu. Dookoła nie było ani śladu żywej duszy. Stali na plaży, a za nimi widać było otwory jaskiń, przez lata rzeźbionych przez działalność morza. Stwór poczuł, jak robi mu sią słabo. Usiadł ciężko na sypkim piasku, a płomienie w jego oczach przygasły. Potrzebował odpoczynku. Wiedział o tym. Jeśli zużyje choć trochę więcej many jego chowańce dowiedzą się o tym i przybędą rozerwać go na kawałki. Nie spodziewał się jednak takich kłopotów zaraz po tym, jak udało mu się wykaraskać z poprzednich. Spojrzał słabo na magika.
Spojrzenie magika było za to pełne ekscytacji i adrenaliny. Cuda działy się na jego oczach: mgła ratująca go przed mścicielami, podróż tajemniczym portalem – przejściem do dalekiej krainy, słowem, ratunek z niezwykle ciężkiej sytuacji, można by powiedzieć że bez wyjścia. Uftak w tym momencie wznosił się na kolejne wyżyny wiary. Siły wyższe wybrały go by odpokutował swoje winy, ale także opiekują się nim i ratują. Czyż to nie wspaniałe?! 
- To było niesamowite! A  już myślałem że przyprowadziłeś mnie tam żeby wydać mnie oprawcom... Od dzisiaj mam zamiar modlić się codziennie! I już nigdy nie zjem mięsa żadnej krowy! Więcej, jak tylko jakąś zobaczę, to od razu się jej pokłonie i ją nakarmię.
Podekscytowany magik był w tym momencie zbyt zachwycony by zauważyć ponure i zmęczone spojrzenie Morteo. Kontynuował więc swoją tyradę wykrzykując kolejne obietnice i pytając się o różne szczegóły życia religijnego, którego chciał się stać członkiem: 
- Macie jakąś świątynie w Leoatle? Jakie jest moje następne zadanie? Co w ogóle lubią krowy? - Każde zdanie wypowiadał szybciej od poprzedniego, nie zostawiając nawet miejsca na odpowiedź. Sytuacja ta trwała dobrą chwilę, aż w końcu dostrzegł spojrzenie swojego wybawcy. Zaczęło świtać mu w głowie pytanie: czy to tylko zmęczenie? Gniew ?! Niemożliwe … ale czy na pewno?
Czy to jest…?
- WIEM, ŻE ZOBOWIĄZAŁEŚ SIĘ WYPEŁNIAĆ MOJE POLECENIA - stanowczym, donośnym głosem przerwał potok słów z ust Uftaka. - JEDNAKOŻ MA OSOBA NIE BĘDZIE OD CIEBIE WYMAGAŁA, BYŚ UCZYNIŁ TO O CO ZA CHWILĘ POPROSZĘ. INNYMI SŁOWY ZEZWALAM CI NA ODMOWĘ. - Morteo zamilkł na chwilę. Nie specjalnie podobało mu się, że miał to uczynić istocie żyjącej. Przypominało mu to o dawnych czasach, gdy zachowywał się jak zwierzę. To nie były miłe wspomnienia. - MA OSOBA PRAGNIE, BYŚ UŻYCZYŁ MI SWOJEJ TOROMI... ENERGII ŻYCIOWEJ. JEŚLI SIĘ ZGODZISZ BĘDZIE TO PRZYPIECZĘTOWANIEM PAKTU MIĘDZY NASZĄ DWÓJKĄ ORAZ POTRAKTUJĘ TO JAKO CZĘŚĆ ZAPŁATY - za coś, co nie zostało uczynione mnie, ani nawet nikomu mi znanemu, jednak najwyraźniej dobrze ci z tym, że masz jak oczyścić się z tego grzechu... - ZA MORDERSTWO MEJ PODOPIECZNEJ. JEŚLI ZAŚ SIĘ NIE ZGODZISZ, BĘDZIESZ MUSIAŁ MNIE WSPOMÓC SWOIM RAMIENIEM. RUSZYMY W DALSZĄ DROGĘ. W TYM MIEŚCIE JUŻ I TAK ZAŁATWIŁEM WSZYSTKIE INTERESUJĄCE MNIE KWESTIE. NIEZALEŻNIE OD WSZYSTKIEGO NASZYM AKTUALNYM CELEM JEST CELLAN, BĘDZIESZ WIĘC MUSIAŁ ZDOBYĆ DLA NAS ŁÓDŹ.
Akroteastor uważnie obserwował twarz orka zastanawiając się, jaka będzie jego decyzja. Nie wyjawił mu co prawda wszystkich konsekwencji jego postanowienia, jednak już sama nazwa "siła życiowa" powinna mu dać do myślenia, nieprawdaż? 
Ork drgnął. 
- Ja... - wyglądało jakby się zawahał, ale było to tylko chwilowe. - Zaszczytem dla mnie będzie spłacenie siłami mojego życia i wiary moich niecnych występków. Zgadzam się, zgadzam na twoją prośbę. Co mam zrobić? Klęknąć? Modlić się? Wyśpiewywać hymny pochwalne?
- TAK. - Po krótkim namyśle odparł morteo. -     KLĘKNIJ, UNIEŚ DO GÓRY GŁOWĘ I DŁONIE NA SWOJEJ SZYI UŁÓŻ, AŻEBY ODGIĄĆ JE NASTĘPNIE, UNOSZĄC PODBRÓDEK KU NIEBU. NADGARSTKI TRZYMAJ PROSTO. ZAMKNIJ OCZY I MÓDL SIĘ, ŚMIERTELNIKU. 
Pozycja, jaką przyjął ork była absurdalna. Większość religii miała jakąś absurdalną pozę, którą przyjmowali wierni podczas zwracania się do bogów. Akroteastor lubiał, jak jego wyznawcy odczuwali niewygodę i poświęcali swój komfort, gdy do niego mówili. Taka modlitwa miała większą wartość, niż komfortowe klęczenie z czołem przy ziemi, którego wymagał Erevis. Morteo wyciągnął dłoń, zakończoną długimi pazurami i przyłożył szpon do jabłka adama Uftaka. Po jego ręce pomknęły ciernie, chwytając szyję orka i zaciskając się na niej. Ten otworzył oczy z zaskoczeniem i opuścił ręce, zaciskając je na kłujących pnączach i próbując je oderwać. Te jednak tylko mocniej sie zaciskały, coraz boleśniej raniąc szyję tamtego.
A Liivei czerpał. Czuł, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele, jak zmęczenie odpływa, zastępowane adrenaliną i ekscytacją. Chciał więcej, coraz więcej... 
Rozluźnił ciernie i cofnął dłoń. Uftak upadł przed nim na twarz, charcząc i dysząc. Jego szyja, twarz i dłonie były zakrwawione, a mięśnie wydawały dziwnie wiotkie.
- DAWNOM TEGO NIE CZYNIŁ - powiedział cicho i zreflektował się patrząc na orka. - DOBRZE SIĘ SPISAŁEŚ, MÓJ SŁUGO. - Położył dłoń na jego czole i wyszeptał ciche zaklęcie lecznicze. Rany po cierniach szybko zaczęły się zasklepiać, pozostawiając po sobie jedynie ślady krwi na skórze. - WSTAŃ. NIE MAMY CZASU, BY ZWLEKAĆ. - Uniósł orka do pozycji stojącej. Jego druga lewa ręka zdjęła mu chustę z szyi i zaczęła nią wycierać gardło Uftaka, by po chwili drugą prawą ręką przechwycić jego lewą i przenieść do szmaty. - POZBĄDŹ SIĘ POZOSTAŁOŚCI PO RYTUALE. MAMY WIELE DO ZROBIENIA. 
Wciąż oszołomiony Uftak jął wycierać gardło z posoki, a wkrótce szmata ujawniła cienki cierniowy tatuaż, oplatający jego szyję w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą oplecione były wiązki Akroteastora.

KONIEC WĄTKU

Od Cythian'diala do Kiku

 Karzełek majtał nogami w powietrzu, delektując się aromatem napoju. Zwłoki zniknęły na zapleczu, a właściciel baru starał się właśnie pozbyć nieprzyjemnego zapaszku i doprowadzić herbaciarnię do jej zwykłego stanu. A szkoda, niewielka doza gore przypominała ludziom o kruchości ich istnienia i nieuchronności śmierci. Cythian zastanowił się, czy by po powrocie nie umieścić gnijącego cielska jakiegoś monstrum nad tronem. A może jakiś nadto wyrywny mag byłby lepszym materiałem? Będzie musiał to jeszcze uważnie przemyśleć. Nie chciał przecież portretować się jako tyrana, choć może dla pewnej scenerii wizja takiego władcy byłaby odpowiednia?
- Przepraszam za to truchło. - Kiku oparł się o ladę przed demonem. - Zapomnij i rozkoszuj się herbatą. Nie jest to w końcu pierwszy raz.
Karzełek pokiwał głową lekko, a jego nóżki majtały zabawnie.
"Nie jest to pierwszy, ale jest ostatni. To miejsce jest od teraz pod moją jurysdykcją. Nikt nie będzie niepokoił mojego herbaciarza."
- Cenię sobie swoją niezależność - Kiku roześmiał się. - Ale miło z twojej strony, że proponujesz. - Cythian'dial patrzył nieruchomo na kotowatego, a temu uśmiech nieco zrzedł z twarzy. - Nie mówisz chyba, że... - Demon zeskoczył ze stołka, znikając za blatem. Kiku wychylił się za nim z nietęgą miną. - Zaczekaj! Dokąd idziesz? Zamierzasz tak po prostu wyjść po takim oświadczeniu?
"Twoja herbata jest doskonała. Zapach pubu ma w sobie melodię minionych dni i straconego czasu. Nie zostanie utracone, co doceniłem, nie odejdzie w przeszłość barman, który napełnia duszą międzywymiarowy bar." Władca Temeni pchnął drzwi, otwierając je na niewielkie pomieszczenie, na którego jednej ścianie znajdował się regał, a na drugiej lustro. Karzełek odwrócił się do skonsternowanego barmana. "Będę tu wracać. Nie mogę się doczekać, jaką herbatą zaskoczysz mnie następnym razem." Cythian'dial przekroczył magiczne wrota, stając w swoim gabinecie. Przed nim w dół ciągnęły się kręte schody wieży, a zaskoczony pyszczek Lamii powiedział demonowi, w jak dziwny sposób działały drzwi.
- Życzysz sobie coś ode mnie, mistrzu? - królica zastrzygła uszami.
"Poleć Ghormowi ustawić luźną czujkę w herbaciarni Kiku."

[...] - Witamy, witamy! - wykrzyknął Kiku zza baru, widząc wchodzącą postać w kapturze. - Co podać?
- A masz Nicollasa Dalies rocznik 1100? - mężczyzna wyszczerzył się, w uśmiechu, siadając przy barze.
- Tak jest, jak pan sobie życzy.
Nieznajomy podniósł w zadbanych palcach szklaneczkę z napojem, unosząc ją do ust. Uważny obserwator zapewne zauważyłby, jak spod jego podbródka powoli cofa się przed światłem czarny cierń róży.

KONIEC WĄTKU

Od Lexie do Madelyn

Rozumiem - odparła tamta. - Więc lepiej nie będę się naprzykrzać. 
- Lepiej nie wchodzić pod kopyta koniom, gdy trwają łowy - przyznała Lexie. - Życzę miłej podróży i owocnego handlu, panienko.
- Tobie również powodzenia w poszukiwaniu zaginionego rumaka. - Uśmiechnęła się przyjaźnie, opuszczając las. 
Tak, odnalezienie wierzchowca powinno być dla Lexie priorytetem. A potem samego księcia. I dopilnowanie, by na pewno nic mu się nie stało. Ruszyła w zarośla do miejsca, gdzie jego wysokość spadł ze swojego rumaka. Nie była łowcą, nie będzie łatwo podążać za śladami kopyt. Pamiętała za to mniej-więcej w jakim kierunku tamten się udał. Licząc na szczęście, zapuściła się głębiej w las, uważnie wypatrując gniadej sierści ogiera.

KONIEC WĄTKU

Od Anatola do Misy

Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie natłok ludzi, którzy z nudów wzywają lekarzy. Naprawdę nie mają na co pieniędzy wydawać? Co by nie było koszt wizyty domowej to blisko sto monet.  Naprawdę im się nudzi... Do reszty załamany brakiem zainteresowań i sposobu spędzania wolnego czasu przez mieszkańców postanowiłem odprężyć się grą. Anubisie, miało tu być lepiej, nieprawdaż? Usiadłem na tarasie hotelu, w którym się zatrzymałem i zacząłem lekko pociągać za struny. Najpierw powoli, Em, C, G, D, Em. Później samo jakoś poszło i nie patrzyłem już nawet na struny, mój wzrok utkwił gdzieś daleko za horyzontem. Skupiałem się na jakiś ulotnych myślach, a dłonie grały automatycznie. Z trasy wyrwało mnie chrząknięcie, przez które o mało co gitara z rąk mi nie wypadła. Westchnąłem i wstałem z tarasu, wróciłem do pokoju, gdzie przebrałem się w typowo lekarski uniform i wyszedłem z Anubisem do następnego pacjenta.

~~~

Chciałbym w końcu czymś bardziej pożytecznym się zająć niż zabawianie ludzi rozmową. Po co kończyłem medycynę? Chciałem tutaj żyć inaczej, ale jak? Muszę jakoś zarabiać a ciężko zarabiać poprzez grę. Może czas zacząć używania lisie umiejętności? Te i wiele innych pytań nie dawały mi spokoju. Długo myślałem i w końcu postanowiłem przez kilka dni pobyć w postaci Kitsune, dawno jej nie używałem, a powinienem o nią zadbać. Tak też zrobiłem i tuż za miastem przemieniłem swoją formę. Anubis ominął się sprytnie wokół mojej szyi, zdobiąc ją jak naszyjnik z pięknych białych łusek, lśniących wśród równie białego futra. Wokół mnie zaczęło tańczyć kilka błękitnych ogników, które z chęcią zacząłem łapać i gonić. Muszę popracować nad zwinnością, zastygły mi już stawy od tego ciągłego jeżdżenia. W lesie spędziłem kilka następnych dni; polowałem, bawiłem się, po prostu odpocząłem od świata.

KONIEC WĄTKU

Od Lexie do Crylin

Lexie klęczała na posadzce sali tronowej przed zasiadającymi na tronie królem i królową. Jej pani, Mirajane, zasiadała po lewej dłoni ojca, a na jej twarzy malował się niepokój. 
- Lexie E'eian z Tehali, jesteś oskarżona o kradzież klejnotu koronnego Mirajane Melanie z rodu Reiss, Łzy Oceanu. Co masz na swoją obronę? - zapytał król, patrząc z góry na gwardzistkę.
- Gdy ją brałam, była już fałszywką, panie - odparła beznamiętnie Lexie, nie podnosząc spojrzenia. - Została skradziona prawdopodobnie dzień lub dwa wcześniej. Przywódca jednego z gangów wysłał kilku doświadczonych złodziei, by podjęli się tej próby, podczas gdy ja trafiłam na trop jedynie jednego, tego, któremu się nie powiodło.
[...] Najemniczka sięgnęła po koronę i zdjęła ją ze stojaka. Przez chwilę chyba coś przy niej majstrowała, po czym odłożyła ją na miejsce i powoli ruszyła w kierunku wyjścia. Gdy przechodziła koło kryjówki gwardzistki ta przystawiła jej nóż do gardła.
- Zapłacę ci dwa razy więcej. Pracujesz teraz dla mnie.
Homme d’honneur. Są rzeczy cenniejsze od pieniędzy. Choć mogę mieć swoje powody do współpracy. Wszystko uzgodnimy. Kiedy na niebie w pełni zakwitnie białe kwiecie, ponownie się spotkamy. Tym razem wśród latających kropel kamiennej syreny. Jeśli jednak się nie zjawisz lub naślesz na mnie ludzi… będę przychodzić co noc po łzę. Z zasady nie lubię zabijać, ale tym razem nie będę miała z tym problemów. À tout à l'heure! [...]
Chcąc nie dopuścić, by przywódca wymierzył mu karę zgodził się dostarczyć swojemu przywódcy sporządzoną przeze mnie fałszywkę.
[...] - Chciałaś, bym zaprowadziła cię do swojego pracodawcy. Mogę to zrobić, ale nie tak jawnie. Dlatego zaproponuję ci pewien układ. Ty załatwisz mi dobrze wykonaną kopię łzy oceanu, a ja zaprowadzę cię do niego. [...]
Jednak tamten przejrzał nasz podstęp. Miał już prawdziwą perłę od innego złodzieja w swoich rękach. 
[...] - Cóż, moja droga, najwyraźniej zostałaś perfidnie oszukana - powiedział cicho. - Kopia. Piękna, perfekcyjna kopia. A szkoda. Nieźle sobie radziłaś, jak na kobietę.
Zdołaliśmy go ogłuszyć, nie znał naszych atutów, jego  i odebrać kamień, a następnie uciec, jednak...
[...] Z twarzy dowódcy spełzł nieprzyjemny wyraz, gdy okuta w żelazną rękawicę dłoń gwardzistki zderzyła się centralnie z jego czołem, pozbawiając go przytomności. W ostatniej chwili został powstrzymany przed przywaleniem głową w blat biurka i zmiażdżeniem drogocennego klejnotu. Lexie ostrożnie odłożyła go na stertę papierów, po czym powoli wzięła Łzę Oceanu do rękawicy i podniosła do oczu. [...]
Gdy używając przywódcy gangu jako zakładnika zdołaliśmy wydostać się z ich siedziby, złodziej mnie zdradził. Użył swojej magii, kryształów na tyle potężnych, że ich rozproszenie wycieńczyło mnie, a gdy się zbudziłam, go już nie było, a resztki rozczłonkowanego ciała szefa gangu walały się wszędzie dookoła.
[...]  Krew rozchlapana była po całej komnacie, kawałki mięsa czerwieniły się zdrowym, naturalnym kolorem na klepisku. Crylin dyszała, opierając się o krzesło, na którym wciąż jeszcze siedziały nogi mężczyzny. [...]
Nie wiem panie, czemu przeżyłam. Zapewne zbytnio się śpieszył, by upewnić się, że magia nie położyła mnie trupem. Zapewne na każdego zadziałałaby dostatecznie skutecznie. Nie wiedział, że zgubił liścik z groźbą, co dało mi możliwość naprawienia mojego błędu. Jak jednak wiesz panie, na próżno.
[...] Zwitek papieru wylądował u jej stóp. Strażniczka schyliła się i podniosła go delikatnie. Czytała, a z każdym słowem robiło jej się coraz zimniej.
"Wiemy, że przetrzymujesz gdzieś szefa, dlatego mamy dla ciebie propozycje nie do odrzucenia. Znaleźliśmy tu małą białowłosą ślicznotkę, jeśli nie chcesz, by koledzy się za nią wzięli, lepiej przyprowadź szefa całego. Masz 48 godzin, inaczej młoda zostanie rozszarpana od środka. A za tobą ruszy każdy wojownik i najemnik. Pamiętaj, że i tak cię znajdziemy, a oddanie młodej to jedynie nasza dobra wola. Masz być o 23 pod karczmą i nie próbuj żadnych sztuczek."[...]
Złodziej miał pod swoją opieką dziecko najwyraźniej tak dla niego ważne, że gotów był zaryzykować wszystko, by je odzyskać. Mając to na względzie, przez straż miejską odnalazłam kryjówki gangu. Przynajmniej te, o których wiedziała straż.
[...] Mam listę kryjówek twojego gangu, współpracowników oraz kontakt do agenta straży w ich szeregach. [...]
Szukała miejsca, które zostało zaatakowane przez złodzieja. Na szczęście nie zajęło mi to dużo czasu. Pozostawił za sobą ślady krwi i rozdartych przestępców. 
[...] Lexie minęła ciało czujki, której pierś rozdarta była pazurami bestii i ruszyła w stronę wejścia do meliny. Para łotrzyków, najwyraźniej ochroniarzy zaległa w uchylonych drzwiach bez życia. Buty gwardzistki mlasnęły cicho, gdy wkroczyła do środka. Nie wiele pozostało tam dla niej do zrobienia. Przestępca przy wejściu musiał stracić głowę, nim zorientował się, że coś się dzieje. Kilkoro pomniejszych rabusiów zostało przygniecionych masywnym stołem, a jeden, który najwyraźniej zdołał przeskoczyć lecący mebel, wisiał wbity od dołu w stalowy kandelabr. Ciało z cichym świstem poszybowało ze swojego miejsca i mlasnęło o podłogę. Kobieta przekroczyła parę nóg, pozbawionych reszty i starannie wyminęła butem ciągnące się jelita, zmierzając na zaplecze. [...]
Odnalazłam go w chwili, w której wymieniał perłę na dziewczynkę z jakąś rudowłosą dziewczyną.
[...] Crylin trzymała perłę w pazurach, wpatrując się nieruchomo w jakiś punkt przed sobą.
- W przeciwnym razie twoje mała ange skończy martwa, dame dragon. - Lexie wychynęła z krótkiego korytarzyka, a jej oczom ukazała się osobliwa scena. Na przeciw na wpół przeobrażonej smoczycy na niskim stoliku siedziała wysoka i wychudzona dziewczynka o rudych włosach do ramion i zielonych oczach, w jednej ręce trzymając na kolanach coś, co przypominało drewniany flet, a drugą niedbale opierając za sobą. Obok niej stała wyglądająca na przerażoną mała dziewczynka, do której szyi przyciśnięty był nóż, stojącego za nią opryszka o pustym wyrazie twarzy.
Crylin zacisnęła gwałtownie dłoń na perle i przed twarzą gwardzistki wyrosła kryształowa ściana. Kobieta instynktownie się cofnęła, jednak zaraz wyciągnęła dłoń, by zlikwidować magiczną przeszkodę. Kryształ posypał się pod jej dotykiem, a ona wpadła do środka w chwili, w której rudowłosa z uśmiechem chowała coś w biust, stojąc na ziemi. Oczy tha'xil i tamtej spotkały się i dziewczynka uniosła flet do ust. [...]
Tamta dziewczyna... mój panie, miała dziwny przedmiot... - Lexie zawahała się, po raz pierwszy od początku relacji.
- Mów dalej - zarządał król.
- Coś jak drewniany flet. Gdy dmuchnęła w moją stronę, omiótł mnie strumień magii, praktycznie unieruchamiając swoją mocą. 
[...] Lexie poczuła, jak uderzył w nią strumień magicznej mocy z małej odległości, szorstkim piaskiem zdzierając skórę, raniąc do krwi drobnymi odłamkami, rozdzierając ubranie i szurając po wnętrzu zbroi. Wyciągnęła dłoń, sięgając w stronę dziewczynki z obiektem, jednak ta odskoczyła, znajdując się bliżej drzwi. Gwałtownie przestała dmuchać i dała nura na zewnątrz. Gwardzistka skoczyła za nią, jednak opryszek, który popchnął przestraszoną dziewczynkę, zablokował swoimi plecami drzwi.
- Aria, moja ange, moja kochana mała ange - Crylin schwyciła dziewczynkę w ramiona, przytulając ją z całej siły dokładnie w momencie, w którym Lexie wjechała włócznią w opryszka i odrzuciła go na bok. Ten osunął się, nienaturalnie wyginając ciało, a gwardzistka wypadła na zewnątrz. Rudowłosej dziewczyny jednak już nigdzie nie było.
Kobieta wróciła na zaplecze. Smoczyca powoli wracała do swoich zwykłych kształtów, wtulona w swoją siostrzyczkę. 
- Musicie uciekać. - Lexie oparła się ciężko o ścianę. Adrenalina, która dotąd przyćmiewała wszystkie inne odczucia, powoli schodziła, pozostawiając po sobie ból, zmęczenie i mroczki przed oczami. - Zaraz pewnie będzie tutaj straż miejska. Lepiej, żeby was nie znaleźli.
Crylin podniosła spojrzenie na kobietę. 
- Garde, ja musiałam...
Jednak tamta powstrzymała ją uniesieniem dłoni. Robiło jej się czarno przed oczami, ale musiała wytrzymać jeszcze chwilę. 
- Nie ważne. Uratowałaś swoją siostrę. Cieszę się. - od strony sali głównej rozległ się hałas butów, uderzających o drewno. Ktoś zaczął wykrzywiać coś niezbyt dla gwardzistki zrozumiałego. - Uciekajcie. Poradzę sobie z tym... jakoś.
- Chodź, Aria...  - Crylin wzięła dziewczynkę na ramiona i przyskoczyła do drzwi. Mijając Lexie wyszeptała jeszcze ciche - dziękuję.
Chwilę później do pomieszczenia wparowało kilka osób. Może dwie, może pięć. Kobieta ledwie trzymała się na nogach, oparta o ścianę, uciskając najmocniej krwawiącą ranę. Znaleźli się przy niej, mówili coś, jednak nie rozumiała słów. Powoli odpływała w bolesną, szorstką ciemność. [...]
Dało to im czas na ucieczkę. Dalszą historię znasz, panie.
Król zamyślił się.
- Ojcze - odezwała się z kolei Mirajane — Lexie postąpiła na pewno w najlepszy możliwy sposób, by ochronić nas wszystkich. Jestem pewna, że decyzje, które podjęła, były słuszne, gdy...
- Dosyć! - Król uniósł dłoń z powagą. 
- Ale ojcze! Nie możesz ukarać MOJEJ gwardzistki! Ona... ja...
- Mirajane, dosyć. - Król wstał, patrząc surowo na córkę. - Lexie E'eian z Tehali, niniejszym uznaję cię winną postawionym ci zarzutom...
- Ojcze! - Mirajane również wstała. - Nie możesz tego zrobić!
- ...i skazuję na dożywocie w lochu. Straże, zabrać ją.
Lexie podniosła się z kolan, nie unosząc jednak głowy. Para gwardzistów chwyciła kobietę pod ramiona i wyprowadziła z sali, pozostawiając króla, kłócącego się ze swoją latoroślą.
Zwykle więźniowie wyprowadzani w ten sposób byli, gdy nadmiernie wyrywali się, chcąc uciec od swojego losu. Jednak tym razem uchwyt strażników był raczej krzepiący, niż nienawistny.
- Trzeba było to od razu zgłosić - mruknął gwardzista po prawej. - Wtedy kapitan by się tym zajął, załagodził. 
- Nie powinnaś brać tego na siebie - pokiwał głową drugi.
- Co cię podkusiło?
- To, co zawsze - Lexie westchnęła i uśmiechnęła się słabo.

[...] Leżała, rozłożona na twardej pryczy. Myślała o Mirajane. Księżniczka na pewno zamartwiała się teraz o nią. Pewnie lada chwila może się spodziewać jej wizyty tutaj. Będzie musiała ją zapewnić, że wszystko jest w porządku, że to jej wina... jakoś ją uspokoić. Przecież wciąż ma Mer. No i może ją przecież odwiedzać, kiedy chce. Lexie nie była entuzjastycznie nastawiona do tej rozmowy. Wiedziała, że jej pani nie zrozumie jej argumentów. Że będzie chciała walczyć o nią do końca.
Drzwi celi szczęknęły cicho. Lexie poderwała się błyskawicznie.
- Moja pani... - zamilkła i błyskawicznie opadła na kolana przed wchodzącym władcą. - Proszę mi wybaczyć, panie. Nie ciebie się spodziewałam.
- Wiem Lexie, moja córka próbuje się do ciebie dostać, odkąd zostałaś zamknięta. Jednak chciałem się z tobą spotkać pierwszy. - Król przeszedł przez pomieszczenie i opadł na pryczę. Klęcząca kobieta przesunęła się nieco, by pozostać przodem do władcy w stosownej odległości. - W normalnej sytuacji karą za kradzież tak cennego artefaktu byłaby śmierć, jednak... - król zawiesił głos.
- Zdaję sobie sprawę, panie. Jej wysokość Mirajane nie byłaby z tego rada. Tylko mojej pani zawdzięczam życie. Jeśli jest jakiś sposób, w jaki mogę się jej przydać przed śmiercią, zrobię to. - Lexie uniosła lekko głowę, nie nawiązując jednak kontaktu wzrokowego z władcą.
- Nie powinnaś deklarować zgody przed usłyszeniem, co mam do powiedzenia - zauważył miękko król. 
- Zadeklarowałam zgodę, przystępując do Gwardii Królewskiej, panie - odparła pewnie kobieta i zamilkła na chwilę. - Jeśli pragniesz, bym coś uczyniła, zrobię to.
- Flet również zaginął z naszego skarbca. - oznajmił król, budząc zaskoczenie w gwardzistce. - Ze skarbca drugiej stolicy konkretnie. To niebezpieczny przedmiot, którego trytony strzegły przez wieki. Przedmiot pozwalający na akumulację energii z istot żywych pozostawiając jedynie pustą skorupę. Energii, którą potem można użyć. - Król westchnął. - Mirajane nie może się dowiedzieć, że posyłam cię, byś go odzyskała. Inaczej sama zechce jechać, a to postawi jej życie w niebezpieczeństwie. Tylko ty, jak widać, jesteś odporna na działanie tego przedmiotu z piekieł.
- Nie zasługuję panie na takie zaufanie. - Lexie skłoniła niżej głowę. 
- Cieszę się, że powierzyłem ci opiekę nad Mirajane. Gdy odzyskamy artefakt, wrócisz do niej na służbę. - Król się podniósł ze swojego miejsca.
- Dziękuję, panie... - Lexie poczuła, jak do oczu napływają jej łzy ulgi. Wszystko, co musiała zrobić, odzyskać artefakt i będzie mogła znów stanąć u boku swojej pani. - Dziękuję.
Król przystanął na chwilę w wyjściu, przyglądając się z góry kobiecie, ale nic nie powiedział, wychodząc.

 Koniec wątku

czwartek, 19 listopada 2020

Od Zachariasa cd. Matriasena

 Zapalniczka leciała w stronę budynku w zwolnionym tempie i tak samo, niczym w filmie, wybuchnął gorący ogień, pożerający cały warsztat od fundamentów po dach. Wszystko się zapaliło, a razem z budynkiem zajęły się ptaki. Te, których od razu nie pochwycił ogień, zaczynały się dymić od iskierek, jakie wylądowały na ich piórach. Patrzyłem na to niczym zahipnotyzowany. Jednocześnie czułem zafascynowanie jego pomysłem, w którym bez żadnych problemów zniszczył wszystko, nad czym planował tak długie dni, w imię ratowania swoich ludzi, oraz niepokój, do czego mężczyzna może być zdolny, jeśli w sprawę wchodzi życie poddanych. Był nieobliczalny.
- Ruszajmy – do jego uszu dobiegł głos Matriasena. - Wy wracajcie do inkwizytorni i przekażcie, co się stało. Niech wyślą oddział i przeczeszą teren. Mają sprawdzić, czy ktoś przeżył i czy wszystkie ptaki zostały unieszkodliwione – zwrócił się do dwóch żołnierzy, którzy stali bacznie obok mnie. Jeden z nich spojrzał na mnie.
- A co z tobą panie?
- Trzeba jak najszybciej znaleźć źródło magii, inaczej może być tylko gorzej – wyjaśnił.
- Odmawiam pozostawienia cesarza samego bez obrony.
- Jeden wojownik starczy. Z moich obliczeń wynika, że wszyscy wrogowie zostali usunięci, a najbliższy obóz inkwizycji tylko kilka godzin drogi stąd. Poradzę sobie, wykonać rozkaz – żołnierze niechętnie się zgodzili. Posyłając mi jeszcze ostatnie groźne spojrzenie, odwrócili się i ruszyli na wschód, w kierunku swojego celu. Cesarz odwrócił się do mnie. - Znajdziemy obóz, tam zbierzemy oddział, potrzebny sprzęt i znajdziemy źródło  – oświadczył. - A więc w drogę! - powiedział to zbyt radosnym tonem jak na kogoś, kto właśnie zniszczył swój warsztat i wszystkie swoje plany.
Jesteśmy sami w środku lasu. Zero świadków, a miecz znajduje się przy moim boku. Wystarczyło go chwycić, zamachnąć się i odciąć mu głowę. Szybki ruch, który nie sprawi mu bólu. Nie będzie wiedział nawet, co się stało. Szybka śmierć na miejscu, a ja zdarzę uciec, nim ktokolwiek się dowie. Dlaczego tego nie robię? Bo cała sytuacja się zmieniła, a ja nie chce popełniać kolejnych błędów. Musiałem czekać i wszystko sprawdzić.
- Daleko ten obóz? - zapytałem, brzmiąc pewnie jak niesforny brzdąc wiecznie pytający „Daleko jeszcze?”
- Trochę… - cesarz spojrzał na niebo, rozumiejąc, o co mi chodziło. - ...dużo – dokończył. Robiło się już ciemno, a ja nie miałem konia, na którym dotarlibyśmy do Inkwizycji szybciej; chociaż może i dobrze? Czy na pewno oni są dobrym pomysłem? To tak, jakbym pomagał wrogowi.
- W nocy nic nie widać, lepiej rozpalmy ognisko i zaczekajmy do rana – zaproponowałem, ale mężczyzna pokręcił głową.
- Ta sprawa nie może czekać do rana – i jakby na potwierdzenie swych słów, przyspieszył. Westchnąłem tylko i nie chcąc (a raczej nie mając prawa) kłócić się z władcą, zaraz zrównałem z nim kroku. Nagle się zatrzymał. Przed nami płynęła rwąca rzeka. - Wcześniej jej tutaj nie było! - wręcz to wykrzyczał zdenerwowany. Zaczął się rozglądać i szukać szybkiego przejścia na drugą stronę, w tym czasie pozwoliłem sobie usiąść na zwalonym pniu. - Magia musiała zmienić teren lasu – zaczął mruczeć pod nosem. - W takim wypadku nie jestem pewien, jak daleko może być obóz. I czy jest on na swoim miejscu.
- Skoro ta magia jest taka przebiegła, to nawet jak tam dojdziemy, to może nas gdzieś przenieść – pomyślałem na głos. - Pójdę po chrust – sięgnąłem do torby. - Jako cesarz pewnie jadasz coś lepszego, ale nic więcej nie mam – podałem mu kawałek chleba, po czym poszedłem po drewno na ognisko.
<Matriasen?>

piątek, 6 listopada 2020

Od Matriasena do Zachariasa

To jest jedyne. - Cesarz nie zamierzał czekać na dalszy rozwój wypadków. Zaczął się miotać między stertami gruzu, wyciągając spod nich niezidentyfikowane przewody i łącząc w bezwładną plątaninę. - Teraz mamy większy problem. Jeśli posłańcy zakażą Stolicę, wszystko będzie stracone.- Zerwał ze ściany projekty, zamaszystym gestem i zmiął w kulę, następnie rzucił żołnierzowi. - Rozłóżcie podpałki pod tym, tym, tym, tamtym... - mówiąc, wskazywał kolejne sterty. - A ty wojowniku... - przykucnął przy stercie beczek. I szpikulcem z palca wybił dziurę w dnie jednej. Coś szarego zaczęło się sypać wyłomu. - Rozsyp to między podpałką. I rozłóż pozostałe beczki obok. 
  Inkwizytorzy bez słowa wykonywali polecenia, tylko Zacharias się nie ruszył, obserwując miotającego się Matriasena.
- Czekaj, czy ty chcesz wysadzić nas w powietrze? - Oparł się o beczkę, którą chłopak próbował właśnie dźwignąć. - Oszalałeś?
  Ich oczy się spotkały i ku zdziwieniu wojownika w oczach tego drobnego chłopaczka nie było ani krzty szaleństwa. Za to pełno lodowatej determinacji.
- Jeśli nie chcesz pomóc wojowniku, przynajmniej nie przeszkadzaj. - Wycedził zimno, próbując odepchnąć postawnego mężczyznę, co poskutkowało tylko odbiciem się od niego i gwałtownym bólem w plecach.
- Ja to wezmę, panie - wtrącił nadal trochę zdyszany posłaniec, wyciągając spod podróżnika beczkę, pod którą usypała się już spora kupka prochu. 
- Czekaj, nie skończyłem. - Zacharias, ku irytacji wojskowego, przytrzymał obiekt. - Ludzie zwykle umierają, gdy wysadzisz ich w powietrze!
- Gorszy los czeka ludzi, poddanych działaniu magi! - Matriasen podniósł głos. Inkwizytor odepchnął wojownika, zabierając beczkę. - Jeśli nie zareagujemy stanowczo, zaraz może być za późno.
  Jakby w odpowiedzi coś wbiło się w ścianę magazynu, odginając ją. 
- Czyli nic z tego co mówiłeś, nie było prawdą, tak? Zamiast poprowadzić świat w lepsze jutro, dasz się tutaj zabić?
- Panie, skończone - oznajmił jeden z inkwizytorów, odstawiając beczkę na ziemię. Cesarz zacisnął usta. Uderzenia z zewnątrz stawały się coraz częstsze i mocniejsze.
- Nie będzie jutra, jeśli nie zadziałamy dzisiaj - mruknął, ale już bez początkowego przekonania. Widać było, że jego umysł coś kalkuluje. Spojrzenie uciekało do różnych elementów.  - Dobrze. 
  Podbiegł do kolejnej sterty złomu, wyciągając z niej kolejne kable. Przepiął kilka instalacji i koniec podłączył do masywnej rury. Spojrzał na wojownika. 
- Przenieś to do ściany i trzymaj mocno. Pomóżcie mu. - Wojownik spojrzał pytająco. - Przebijemy ją.
  Mężczyzna nie miał dalszych obiekcji, a podczas gdy z żołnierzami próbował dźwignąć kawał metalu i ustawić w odpowiednim miejscu, Matriasen podpinał ostatnie  elementy.
- Gotowe. - Głos Zachariasa przebił się przez huk wyginanej stali. Cesarz podskoczył do zaworu i z wysiłkiem przekręcił go maksymalnie w prawo. Z trzymanej przez wojowników rury buchnął ogień, przepalając dziurę w metalu magazynu. Mężczyźni opuścili rurę, poszerzając otwór, a Matriasen zakręcił zawór ponownie.
  Czuła czwórka skoczyła w stronę wyjścia i wypadła w zimne powietrze po drugiej stronie magazynu. Stąd nie było widać ptaków, jednak nad dachem budynku przełaziły groteskowo wyglądające gałęzie. Cesarz zatrzymał się przy otworze, spoglądając na magicznego potwora, pożerającego jego dom nauki. I wyciągnął zapalniczkę. 
-  Jeśli mamy wygrać, nie możemy się zatrzymać - powiedział, patrząc na Zachariasa i cisnął zapalniczkę do wnętrza magazynu.
(Zacharias?)

Od Zachariasa do Matriasena

W milczeniu obserwowałem jego kręcenie się w kółko i starałem się zrozumieć sytuację. Osiemdziesiąt procent… czyli tyle miałem po matce, a reszta to ludzki ojciec. Ciekawe obliczenia, aczkolwiek dlaczego zaprzątałem sobie głowę czymś tak błahym? Moja misja wisi na włosku, przez moje roztrzepanie dowiedzą się, kim jestem – już nie chodziło o to, czy jestem następcą tronu czy ich wrogiem, ale to, że nie byłem człowiekiem, a jak wiadomo, magii w tym kraju się nie toleruje. Kiedy mężczyzna próbował wymyślić, co zrobić, ja patrzyłem na tajemnicze mikstury, jakie mi dał, jak one się nazywały? Latocyn? Faktocyn? Molocyt? Palozyt? Zamieszałem cieczą w naczyniu i się rozejrzałem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym je wylać: niestety, zamiast znaleźć kwiatka, czy jakiekolwiek naczynie wypełnione wodą, co zobaczyłem? Jak jeden z żołnierzy ukrywa się w cieniu i nas obserwuje. Starając się nie łapać z nim kontaktu wzrokowego, wypiłem te cholerstwa z nadzieją, że nie zrobią mi żadnej krzywdy. Po co? Nie mogłem ryzykować, że mężczyzna doniesie nawet taki szczegół dowódcy, mogłem być przez to obserwowany dwadzieścia cztery godziny na dobę – a pod czujnym okiem chyba ciężko zabić cesarza? 
Czy ja naprawdę chciałem go zabić? Jeszcze raz spojrzałem na wynalazcę. Nie wyglądał na władcę państwa, nie przypominał tyrana opisywanego przez ojca, nie nadawał się na wojownika mordującego niewinnych ludzi. Czemu więc miałem go zabijać? 
- Dobra, wprowadzę twoją próbkę do czujnika i zaraz ich namierzymy – jego głos oraz igła trzymana w dłoni wyrwała mnie z namysłu. Momentalnie znienawidziłem siebie za brak rozumu, zamiast myśleć o aktualnej chwili, co zrobić, aby żadna z prawd się nie wydawała, to ja na nowo decydowałem, kogo chce mordować.
- Wydaje mi się, że twoja maszyna jest zepsuta – powiedziałem pierwsze, co mi wpadło do głowy. Chłopak zniżył dłoń i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – Sam powiedziałeś, że osiemdziesiąt procent to dużo, przy czterdziestu są jakieś zmiany. Nie uważasz, że już powinno się coś zacząć dziać? Na przykład jakieś gałęzie z uszu, albo liście w nosie? Sam nie wiem. Chodzi mi konkretnie o to, że ty także oberwałeś, masz nawet poważniejsze obrażenia przez ich magię. Wydaje mi się, że maszyna połączyła wszystkie wyniki w jedno i przypadkiem wpisała go do moich - w jego oku coś błysnęło, a na twarzy pojawił się niezadowolony grymas.
- Może i masz rację – pokręcił palcem w górze, obrócił się na pięcie i zaraz podszedł do swojej maszyny. Zaczął coś klikać, przykręcać, a po chwili chwycił klucz i zaczął coś rozkręcać. Miałem chwilę, aby coś jeszcze wymyślić, tylko czy mogłem zrobić cokolwiek pod czujnym okiem wojownika, którego wynalazca dalej nie zauważył? Znowu się rozejrzałem po pomieszczeniu. Zniszczyć mu maszynę? Podmienić próbki? Takie rzeczy działy się tylko w książkach, tutaj jedynie mogłem mu wciskać kit o zepsutej maszynie. Potrzebowałem… cudu.
Nagle usłyszałem głośne rżenie konia, a po nim hałas na zewnątrz. Czyjeś krzyki i głośne poruszenie. Ktoś wpadł do środka.
- Co się dzieje?
- Kolejny atak. Zamieniają się w drzewa! – nie mogłem uwierzyć własnym uszom w te słowa. Momentalnie ruszyłem ku wyjściu, aby sprawdzić jego prawdomówność. Cesarz także chciał wyjść i to sprawdzić, ale został zatrzymany przez żołnierza. Zerknąłem na zewnątrz…
Niebo przesłoniły niebieskie ptaki, za które dałbym uciąć prawą rękę, że wyglądały jak piniaty na festynach! Atakowały żołnierzy, którzy się nie poddawali i próbowali je zabić, ale tym razem było ich więcej. Jedne padały i pojawiały się na ich miejsce drugie. Tym jednak razem nie korzystały z lodowych szpikulców, jak poprzednio, ale spod ich skrzydeł opadał pył, który po zetknięciu ze skórą… zamieniał ją w korę. Ludzie najpierw sztywnieli, a potem drewno rozrastało się po ich całym ciele. Kiedy ich twarze wyciągnięcie w niemym krzyku stały się kawałkiem drewna, zaczynali porastać liśćmi. 
- Zabierz stąd cesarza! – usłyszałem krzyk obok. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, jak dowódca opada na ziemię, a po chwili zamiast jego twarzy, widziałem bujną koronę liści. Nie mając zamiaru ryzykować życia, zostając tu jeszcze chwilę, zamknąłem drzwi i spojrzałem na wynalazcę i dwóch żołnierzy, którzy przy nim stali.
- Jest tu jakieś drugie wyjście?
<Matriasen?> 

niedziela, 1 listopada 2020

Od Matriasena do Zachariasa

 Wynalazca pobrał próbkę patykiem, następnie zanim wojownik nie odwrócił się do niego z powrotem wielką igłą pobrał krew z okolic zranienia.
- Ałć. - Powiedział bardziej z zaskoczenia, niż bólu mężczyzna. 
- Ma dziwny kolor. - Matriasen zamieszał dość ciemną cieczą wewnątrz igły. - Chyba oberwałeś gorzej, niż się spodziewałem. 
  Chłopak wyjął kapsułkę z próbką z urządzenia i wstawił do dziwacznie wyglądającej maszyny, na pierwszy rzut oka będącej zaledwie przedłużeniem otaczającego ją złomowiska. W sąsiednich komorach stały próbki inkwizytorów, a na koniec dołączyła do nich również próbka samego cesarza. Wynalazca sprawdził wystający z boku maszyny druk, zapełniony dziurkami, pokręcił głową, wyjął go, popisał ołówkiem, chwycił losowy projekt ze ściany projektów, zerwał i dziurkaczem przygotował nową matrycę, wzorując się na starej, wsunął do maszyny, przestawił kilka dźwigni, przekręcił kilka kurków, nacisnął pedał i ustawił będące tu i tam zegary, po czym rzucił szalone spojrzenie wojownikowi.
- Moja ulubiona część. Czerwony przycisk. - I z dziką satysfakcją wdusił go z całej sił. Maszyna zabuczała, zachrobotała i zatrzymała się. Chłopak zmarszczył brwi i zaczął obiegać ją z jednej strony na drugą, przestawiając przyrządy i ścierając kurz z niektórych części. Następnie podszedł do miejsca, w którym blacha była nieco wgnieciona i wziął zamach metalową pięścią. Brzdęknęła o metal, a dźwięk poniósł się po całym pomieszczeniu, rezonując z blachami. Maszyna ponownie zachrobotała, coś w środku kliknęło i z niektórych rur buchnęło nieco pary. - No. - skwitował z dumą Matiasen. 
  Wojownik podszedł trochę bliżej, patrząc jak jego krew znika w bebechach potwora z mieszaniną fascynacji i lęku.
- Nie martw się, wojowniku - powiedział cesarz pogodnie. - To nie jest jednym z tych piekielnych magicznych potworów, przy których największym twoim błędem jest pozwolić im zabrać fragment twojego ciała. Nie przeklnie cię, ani nie przejmie kontroli. Ot, cud techniki! Jedyna w swoim rodzaju Maszyna Do Badania Przypadłości Spowodowanych Przez Magię, w skrócie MDBPSPM, Módbips, jak go czasem nazywam. Zapytasz pewnie co z dwiema ostatnimi literami akronimu? Nic! Użycie jeszcze ich sprawiłoby, że imię Mudbipsa byłoby za długie. I niewymawialne. Ale pewnie nie interesują cię takie szczegóły. Lepiej opowiem ci, jak to działa. Zobacz sam! Tutaj wkładasz próbki, ważne, by grupować próbki różnego typu od różnych osób w sposób synchroniczny, by nie zostały pomieszane, gdyż mogłoby to sfałszować wyniki. Próbki wchodzą do aorty głównej, gdzie...
- Panie - zwrócił uwagę wynalazcy Vanton, wskazując na wysuwający się z maszyny podłużny papierek. - Wyniki.
- Ah, tak! - Cesarz podskoczył do kartonika i wyrwał go urządzeniu. Zaczął szybko przesuwać w palcach. - Czysty... czysty... czysty... czysty... - mruczał pod nosem, gdy nagle jego palce zatrzymały się na ostatnim rekordzie. - Komisarzu, ewakuuj inkwizytorów i Vantona - rozkazał, spoglądając na dowódcę inkwizytorów. Sprawa może być poważniejsza, niż mi się wydawało. 
- Ale panie... - zaczął Vanton, jednak silne ramię komisarza go zagarnęło. 
- Słyszałeś co powiedział cesarz? - spojrzał na niego twardo. Oficer zacisnął zęby i pozwolił się wyprowadzić.
  Prawdopodobnie umknęło to wzrokowi Matriasena, który właśnie zagarniał wojownika do wydzielonego metalowymi ściankami pomieszczenia, a nawet samemu wojownikowi, który nie był pewny, czy powinien się bronić przed tym niespodziewanym atakiem, czy na razie poddać woli wynalazcy, ale komisarz dał znać jednemu z inkwizytorów, by został i obserwował sytuację.
- Nie jest dobrze, nie jest dobrze. - Chłopak posadził towarzysza na krześle, wyposażonym w obręcze, które tamten uniknął, nie wkładając swojego ciała zbyt głęboko. Cesarz miotał się między buczącymi i parującymi urządzeniami. - Jest gorzej, niż myślałem. Najwyraźniej zarodniki musiały dostać się do twojej krwi, a może magia karnawałowych posłańców? W końcu oberwałeś na prawdę potężnym, akumulowanym atakiem. Co robić... poziom skażenia magią w twojej krwi osiąga niemal osiemdziesiąt trzy procent. Przy czterdziestu zaczynają się zdecydowane zmiany w organizmie i jeśli szybko się nie zdziała, staną się wkrótce nieodwracalne. Lacydozal, trzymaj i wypij. I popij glukorycytyną. Spowalnia działanie i niweluje moc magii. O i propazotal, odkaża krew. Zwykle wystarcza, ale przy takiej dawce... - Zatrzymał się gwałtownie, jakby coś w głowie obliczając, by równie gwałtownie wyrwać jakiejś maszynie jej obliczenia. Pokiwał do siebie głową, ruszając przy tym wargami. - Zlikwidowanie posłańców powinno pomóc. W siedzibie tego, kto sprowadził na nas las też na pewno będzie odtrutka. Skoro chcą nas zniszczyć żywym lasem zapewne mają coś, żeby nie rozniosło się u nich. Nie są tak głupi, by rzucać w nas coś takiego i nie mieć odtrutki. Tak. Tak! Musimy zebrać sprzęt! Ludzi! Maszyny! Albo nie, nie... zbyt duży ruch ich ostrzeże i uciekną. Trzeba ich znaleźć. Znaleźć, po cichu. Użyjemy czujek inkwizycyjnych do nawigacji. Weźmiemy czytniki linii magicznych. Próbka z twojego ciała powinna nas doprowadzić do tego maga. - Matriasen pokiwał głową do siebie.
(Zacharias? 🐱‍👤)

Od Lexie do Mirajane

 Księżniczka wstała, pozostawiając gwardzistkę samą sobie i ruszyła do doktora. Lexie odprowadziła ją wzrokiem, po czym położyła się na swoim posłaniu. Zamierzała jak najefektywniej wykorzystać pozostawiony jej na odpoczynek czas. Gdzieś z drugiego końca pomieszczenia dobiegła ją rozmowa Mirajane i lekarza.
-  Choroby są różnorodne, bardzo różnorodne. Najpierw trzeba zbadać szczegółowo pacjenta, następnie na podstawie składowych choroby, jej objawów pojedynczych i całościowego obrazu należy rozpocząć eksperymenty z podobnymi recepturami i właściwymi im składnikami. Wyniki należy podawać pacjentom, w nie dużych ilościach, i obserwować ich reakcje. Wzmocnić działanie składników, które pomagały, zlikwidować te, które szkodziły. Czasem wielokrotnie trzeba przebudowywać całą strukturę leku, bo niektóre składniki niezbędne do uleczenia choroby nie współgrają ze sobą, albo też potrzebne jest coś mocniejszego o tym samym działaniu. Zwykłe zielarstwo może nie wystarczyć na wyleczenie nieznanej choroby. Zwykle potrzeba badań wielu medyków i alchemików, którzy łączą siły w poszukiwaniu leku, a i nie zawsze udaje się go znaleźć. Czasem choroba zbierze swoje żniwo i odejdzie. Czasem wraca, ale wtedy ludzki organizm jest już na nią bardziej gotowy i jest w stanie łatwiej ją zwalczyć z pomocą ogólnodostępnych leków. Wszystko zależy od choroby. - Mówiąc, Richard żywo gestykulował, ale tylko jedną ręką, a jego bystre oczy odpływały nieco, czego wrażenie potęgował tylko zielony kolor okularów na jego nosie. - Leczenie nowych, dziwnych chorób, jak to ujęłaś, nie jest prostą sprawą, a i jeśli weźmie się do tego niedoświadczony medyk to może bardziej zaszkodzić, niż pomóc. A mówimy o czymś konkretnym? Być może choroba nie jest tak dziwna, jak ci się wydaje? - Lekarz patrzył z wyczekiwaniem na rozmówczynie, po czym machnął ręką. - A zresztą, nie moja sprawa. Ah eliksir, eliksir namierzający? Nie, nie ma czegoś takiego głuptasie. - Klepnął lekko w głowę Mirajane, na co Lexie prawie podskoczyła, jednak karcące spojrzenie obojga rozmówców przykuło ją z powrotem do łóżka. - Ale są zaklęcia namierzające. Potrzebujesz tylko czegoś, co należało do namierzanej osoby, najlepiej części ciała. Serca, płuc... albo paznokci lub włosów, jeśli nie masz takowych pod ręką. - Mrugnął do niej. - To podstawowa magia. Jeśli masz choć śladowe predyspozycje magiczne to jestem w stanie cię jej nauczyć. Oo, nic nie mów. - Przyłożył palec do ust kobiety, która zrobiła się lekko czerwona na twarzy. - Widzę, że lekarstwo działa, jesteś znacznie cieplejsza. Tak, tak. Z zaklęciem namierzającym nie powinno być problemu. A co do twojego ostatniego pytania... - zawiesił się na chwilę, a Mirajane odetchnęła, mając chwilę czasu na przeanalizowanie jego wcześniejszych słów. - Coś pomyślę, jednak przysługa za przysługę. Będziesz mi coś winna, KRÓLOWO Leoatle. - Słowo "królowo" wymówił z przesadnym naciskiem. - Jeszcze nie wiem co, ale jak nadejdzie czas to się upomnę. Na pewno byłbym w stanie przygotować coś dla twojej wojowniczki, jakieś wspomagacze i stymulanty, jednak nie są one zbyt zdrowe. I łatwo się uzależnić. 
- Nie przeszkadza mi to - wtrąciła ze swojego miejsca na łóżku Lexie. Mimo usilnych starań nie mogła się skupić na zaśnięciu, gdy ta dwójka rozmawiała tuż obok. Czuła się niespokojna i obawiała, że zwłoka tylko im zaszkodzi. I to z jej winy. Ale bardzo się starała odgonić te myśli. - Znam kilka ziół, pomagających w odwyku, a i zdrowie mam raczej mocne.
- Tak mocne, że musiałem wpompować w ciebie trzy litry lekarstw, nim odzyskałaś świadomość. Ah, młody organizm. Tak łatwo zbiera się po tak ciężkich ranach. W każdym razie jest to dla was na pewno wyjście. Eliksiry leczące to prostsza sprawa. Chociaż nie będą uniwersalne. Zrobienie uniwersalnego wymaga składników, których nie mam tutaj, na wyspie. Ale byłbym na pewno w stanie zrobić coś na krwawienie, coś na infekcje, na pewno mogę wam też dać morfinę na ból.
(Mirajane? Wchodzimy w delikatne tematy xd)