środa, 31 stycznia 2018

Od Ashley do Aristaira

Obserwowałam jak wściekły gryf przelatuje przeze mnie, wpada na swego właściciela i oboje wpadają do wody. Szczerze? Bardziej byłam pewna tego, że Bandyta (to określenie to niego idealnie pasuje) odwróci się i mnie zignoruje, zamiast poda mi dłoń, niż tego, ze jego stworzenie mnie zaatakuje. Najwyraźniej emocje wzięły górę nad rozumem. Oglądając, jak woda z nich kapie i widząc ich twarze; zażenowanego Bandytę i skruszonego gryfa, zaczęłam się śmiać. Nie mogłam się powstrzymać, to było ode mnie silniejsze. Śmiałam się głośno, a kiedy przestałam, otarłam łezkę radości z policzka i spojrzałam na Pożeracza Kości, który w tej chwili chciał mnie zamordować.
- Może ci pomóc się wysuszyć? - zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Poradzę sobie - mruknął ścierając wodę z twarzy. Wyglądał jak mokry biały goryl.
- Dobra odpowiedź - zauważyłam. - Pirokinezą raczej bym cię podpaliła, niż wysuszyła - spojrzałam w kierunku stworzenia. Wycierało swoje pióra, kątem oka patrząc albo na mnie ze wściekłością, albo na białowłosego ze skruchą w oczach. To było takie zabawne i piękne. - Myślałam, że gryfy są mądrzejsze - stwierdziłam z poważną miną, ale po chwili delikatny uśmiech powrócił. Wróciłam wzrokiem do Bandyty i się uniosłam w powietrzu. Przeleciałam nad nim i zatrzymałam się do góry nogami, z twarzą na przeciwko jego. Widocznie starałam się mnie ignorować. - To Bandyto... - zdecydowałam, że tak będę się do niego odzywała. To określenie idealnie do niego pasowało. - ...skąd jesteś? - dokończyłam pytanie. Gryf w tym czasie grzebał w skrzydłach dziobem, uważnie mi się przyglądając. A mi się bardzo spodobała pozycja do góry nogami, ponieważ grzywka nie zasłaniała mi tej bladej twarzy, która jest bliższa czaszce, niż żywej głowie.

<Aristair?>

piątek, 26 stycznia 2018

Od Takako do Alistaira

Chłopak obszedł mnie do około. Nie podążyłam za nim ze względu na wiatr oraz to, że nie chciałam udawać iż coś widzę skoro tak nie jest. Wciąż powstrzymywałam swoje włosy przed tym, aby nie zasłaniały mi twarzy.
-... Nie jesteś zbyt naiwna? - usłyszałam pytanie od chłopaka. Trochę mnie zaskoczyło to pytanie chociaż mogłam się go spodziewać. Co jak co, ale to pytanie zadaje mi każda jedna osoba, która mnie spotka i zaczyna rozmowę ze mną. Niby mogłam mu odpowiedzieć na pytanie, ale jakoś nie potrafiłam tego ubrać w słowa.
- Już taka jestem. Jeżeli mogę w jakiś sposób pomóc, aby drugą osobą miała sobie lepiej to czemu by nie - odpowiedziałam uśmiechając się tym samym w jego stronę. Kolejny podmuch wiatru zawisł, a ja poczułam zapach krwi. Zapewne nie była to jego, ale przez inne zapachy przyniesione przez wiatr nie potrafiłam dokładnie ich rozpoznać.
- Taka-chan! - usłyszałam głos jednego ze swoich przyjaciół.
- Ta-senpai gdzie jesteś?! - odezwał się drugi.
"Nareszcie mnie znaleźli!"-pomyślałam sobie w duchu. "Jaki dureń wydziera się w górach" - przyszła mi druga myśl do głowy.
- Tutaj jesteś! - usłyszałam zadowolony głos Ryuu.
- Nareszcie ciebie znaleźliśmy. Chyba wiesz, że nie powinnaś się oddalać od nas?! - udzielił się Yuzu.
- Czy moglibyście nie dramatyzować - odwróciłam się w ich stronę. - Jakbyście chcieli zażywać to jestem w trakcie rozmowy - naburmuszyłam się odrobinę na nich. - Przepraszam za ich zachowanie, ale oni już tacy są - odwróciłam się w stronę chłopaka.
- Taka-chan co zrobiłaś mu? - zapytał Yuzu.
- Naprawdę przepraszamy za to iż ciebie skrzywdziła - dodał Ryuu.
- Dlatego czułam krew - wymruczałam pod nosem. - Co? - po krótkiej analizie tego co powiedzieli chłopcy, miałam zamiar ich uderzyć, ale nie wypadało przy kimś. - Chyba nie myślicie na serio, że ja mogłabym go skrzywdzić skoro tuż obok niego jest ogromny ptak... Nie żeby coś, ale mnie trochę zaskoczyło to, że można spotkać takiego uroczego zwierzaka - obniżyłam swój ton głosu. Chłopcy postawili mnie przed trudną sytuacją. Już nie wiedziałam co mam myśleć o reakcji chłopaka stojącego przede mną.

<Alistair?>

czwartek, 25 stycznia 2018

Od Annmea'i do Aidana

Noc rozpoczęła się już na dobre i pierwsze śmielsze gwiazdy zaczynały rozświetlać niebiański firmament. Zakapturzone postaci powoli przemierzały pogrążone w mroku uliczki. Ich szaty cicho szeleściły przy każdym kroku. Szeptem prowadziły rozmowę w Starej Mowie. Miłej i melodyjnej w wymowie. Mimo znajomości dziewczyna nie mogła usłyszeć nawet jednego słowa. W jej głowie wciąż rozbrzmiewały słowa młodego, blondwłosego elfa. Wiedziałem, że tutaj odnajdziemy córkę Eyolfa Mealinesenne i Dayenne Mealinesenne z rodu Birschon. Córkę Eyolfa Mealinesenne i Dayenne Mealinesenne... I tak w kółko. W końcu, przez to wszystko, potknęła się o porzucony na ziemi śmieć. Straciła równowagę i niechybnie upadła by na ścieżkę, gdyby nie refleks elfiego chłopaka. Złapał ją w ostatniej chwili i mocno przytrzymał.
- Nic ci nie jest panienko? - Spytał wpatrując się w nią intensywnym spojrzeniem szmaragdowych oczu.
- Nie... - Rzekła przytrzymując się jego ramienia. - Wszystko w porządku, Szlachetny Panie. - dodała po chwili przypominając sobie odpowiedni zwrot.
Elf pomógł jej złapać równowagę po czym roześmiał się perlistym śmiechem.
- To niezwykle uprzejme, że nazywasz mnie Szlachetnym Panem. Jednakże ja nim nie jestem. - rzekł, a roześmiane ogniki nie znikały z jego oczu. - Znam twoje imię lecz nie podałem ci swojego.
Kiedy był pewien, że dziewczyna stoi stabilnie na ziemi, zrobił krok do tyłu.
- Nazywam się Sauiriel z rodu Derrów. - Wykonał lekki ukłon w stronę Mea'i. - Moi towarzysze to Eurien i Aurien z rodu Hureów oraz Xantien z Aeunów i Berigun z Geirów.
Kolejno wskazywał elfów, z których każdy złożył dziewczynie delikatny i grzeczny ukłon. Ona odpowiedziała na nie lekkim dygnięciem. Kiedy już się sobie przedstawili ruszyli w dalszą drogę.
- Podróżujemy większą kompanią. - Rzekł Sauriel po chwili ciszy. - Poznasz ich już wkrótce.
- Panie... -zaczęła Mea.
Chłopak posłał jej spojrzenie z ukosa. Uśmiechnął się delikatnie.
- Znaczy Saurielu. - poprawiła się, odsuwając zbłąkane kosmyki z twarzy. - Czy wasza obecność tutaj oznacza iż moi rodzice... Moja rodzina.... Czy oni żyją?
Cień przemknął po szlachetnych rysach elfa i jego przyjaciół. Młodzian zdawał się nad czymś intensywnie rozmyślać. Po chwili, która wydawała się dziewczynie godzinami, młodzieniec odetchnął ciężko.
- Tutaj nie możemy rozmawiać. Źle się czuję w tej ograniczonej przestrzeni. - Rzekł w końcu, nie zaspokajając ciekawości dziewczyny.
Po tych słowach zamilkł. W końcu wyłonili się na skraju miasta. Annmea patrzyła w stronę kolorowych namiotów. Zebrani przed nimi artyści z rodzinami powoli pakowali dobytek. Najwyraźniej zrozumieli, że jarmark oficjalnie dobiegł końca. Niektórzy z nich byli ranni. Dziewczyna zwalczyła pokusę, żeby odłączyć się od elfów i pobiec aby pomóc ludziom.
- Spokojnie panienko. - rzekł ten nazwany Aurienem. - Nasze siostry już zostały powiadomione o zaistniałej sytuacji. One się nimi zajmą.
Słowa mężczyzny mimo wszystko jej nie uspokoiły, ale postanowiła mu zaufać. I rzeczywiście po chwili z miasta wyłonił się kordon barwnie ubranych elfek. Każda z nich dźwigała ciężką torbę, w której prawdopodobnie miały potrzebny sprzęt. Dziewczyna zauważyła nagle Fariana. Uniosła dłoń w geście pozdrowienia. Twarz starego mężczyzny zasępiła się jednak, gdy ujrzał kto jej towarzyszy. Po chwili podszedł do niego Aidan, a ona postanowiła skoncentrować się na tym czego elfowie chcieli od niej.
- Na pewno zastanawiasz się czemu nagle zaczęliśmy cię poszukiwać. - rzekł trafnie elf. - Szczególnie, że od tamtych wydarzeń minął szmat czasu.
Mea pokiwała kilka razy głową.
- Otóż coś złego zaczyna powracać zaa Darawy. Trudno nam jest określić co to takiego, gdyż nie mieliśmy z tym do czynienia od wieków. Od czasów jednej z wojen, którą prowadzili magowie z Telepsa Lan. Twoi przodkowie Annmea'o.
- Wiem. Jednak jaki to ma ze mną związek? - przerwała mu.
Jeden z elfów posłał jej zniesmaczone spojrzenie. Jednak Sauriel się tym nie przejął.
- Poszła plotka, że do Miasta w Górze zaczęli powracać magowie i elfowie z całego Sayari. Możliwe, że wśród nich będzie twoje rodzeństwo. - rzekł spokojnie.
- Moje rodzeństwo? Ale co z moimi rodzicami? Jeśli nikt z moich braci i sióstr was nie wysłał to w takim razie kto?
- Annmeo Miadello Mealinesenne, ja, najmłodszy syn Deuriella z rodu Derrów, Sauriel z rodu Derrów zostałem wysłany przez Eyolfa Mealinesenne i Dayenne Mealinesenne z rodu Birchson, w celu odnalezienia ich drugiej najstarszej córki. Ciebie.
Słowa uderzyły ją jak obuch. Z wrażenia aż musiała się oprzeć o drzewo, by nie upaść. Tyle lat żyła w przekonaniu, że wszystkie jej bliskie osoby już dawno przekroczyły wrota Krainy Zmarłych.
- To oni żyją? - wymamrotała.
- Na to wygląda. Musisz czym prędzej wyruszyć do Aranay'i by dołączyć do nich w Mieście.
- To oni tam wracają? Przecież lasy Aranay'i są niedostępne. Dawne ścieżki zatarte. A mieszkające tam elfy nie przepuszczą nikogo przez swoje tereny! - zaprzeczyła dziewczyna.- Poza tym nie znam drogi!
- Takie krążą pogłoski, że powracają na tamte tereny. Widać może sama kraina wskazuje im drogę,a mogę cię zapewnić panienko, że mieszkające tam elfy są jak najbardziej po stronie magów.
- Nic z tego nie rozumiem... - wyszeptała opierając dłoń o czoło.
- Nie musisz. Wszystko wyjaśni się z czasem. Wiadome jest to, że musisz wyjechać z Merkez tak szybko jak to tylko możliwe. Jeśli my cię odnaleźliśmy to ci, którzy chcą twojej śmierci również niedługo złapią twój trop. I myślę, że wiedzą iż znajdujesz się w tym mieście. Świadczyć może o tym dziś atak tej bestii. Atakują we wszystkich miastach. Poszukują Magicznej Krwi.
- Co to było za stworzenie? - spytała niepewnie.
- Smok. - Rzekł chłopak.
- Smok? Przecież te stworzenia dawno...
- Wyginęły? - dokończył jeden z kompanów elfa. - Też nam się tak zdawało. Jednak dzisiejsze wydarzenie dowiodło, że najwyraźniej wciąż żyją i mają się nadzwyczaj dobrze.
- Wracając do tematu. - rzekł w końcu blondyn. - Musimy zaplanować w jaki sposób przedostaniesz się z Merkez do Aranayi.
- Poczekaj Saurielu. - rzekła powoli dziewczyna. - Skoro wieść iż magowie powracają do Miasta w Górze... Z tego co pamiętam tych magów były setki jak nie tysiące! Jeżeli tam wracają.. Byłoby ich widać. Lub skoro mówią o tym ludzie może oznaczać jedno. Jeśli tam pojedziemy wpadniemy w pułapkę.
Uśmiech znów zagościł na twarzy chłopaka.
- O co chodzi? - rzekła dziewczyna przerywając swój monolog.
Spojrzała uważnie na chłopaka.
- O to panienko, że magowie nie podróżują sami...
- Ale i tak powinna być zauważona taka wielka migracja ludzi.. - przerwała mu.
Wzrok Sauriela spoważniał.
- Wybacz.. Po prostu nie rozumiem.. Jak? Ani skąd..
- Posłuchaj panienko. Magowie wracają, albo zaczną wracać. W dniu przesilenia zimowego, zgodnie z tradycją moje plemię zebrało się na Czuwanie. O północy pojawiła się Wyrocznia. Doskonale pamiętam jej słowa: "Kiedy zło powraca z wielką siłą, wróci dobro co powstrzyma, tę plagę. Telepsa Lan to latarnia, gdy ciemność owładnie świat." Później spojrzała na mojego ojca i rzekła: "Oni żyją. Zacne rody o Magicznej Krwi. Wciąż ktoś z nich żyje i oni wrócą. Powrócą do Miasta. Do domu" I gdy wypowiedziała słowo "dom" wszyscy poczuli nagle, jakby powierzyła im jakąś wspaniałą tajemnicę. Tydzień później zaczęły się ataki tych bestii, najpierw na prowincji, a teraz jak widać teraz także i tutaj. Oraz w dzień Końca Roku pojawili się twoi rodzice. Jako pierwsi wrócili do Góry. Stamtąd postanowili odszukać mego ojca, który od lat był ich przyjacielem. Od tamtego czasu cię szukamy Annmeo. Niektórzy szukają innych rodów. Naszej grupie przypadła twoja rodzina oraz kilka innych. Możesz ich znów ujrzeć, tylko nam zaufaj.- spojrzał z wyczekiwaniem na nią.
Annmea wzięła kilka głębokich wdechów. Wyprostowała się, jakby zaraz miała przemówić przed tłumem ludzi.
- Tak pięknie posługujesz się ich imionami i nazwiskami. Znasz ich rody oraz powołujesz się na swego ojca, który był, jak twierdzisz, ich przyjacielem. Mówisz mi o Wyroczni, a także na potwierdzenie swych słów używasz ważnych dla nas Magów, dni w roku. Tylko, że... Że.. -zawahała się przez chwilę. Z jednej strony bardzo tęskniła, za rodziną i chciała ich zobaczyć. Sprawdzić jak wyrosło jej młodsze rodzeństwo, uściskać to starsze. Przekonać się czy starszy brat zmężniał. Z drugiej strony nie umiała zaufać mężczyźnie, który pojawił się znikąd zaraz po ataku potwora, który mógł skrzywdzić bliskie dla niej osoby. W końcu postanowiła wyznać mu prawdę. Jej wzrok pociemniał. - Nie ufam ci Saurielu. Żadnemu z was. Skąd mogę wiedzieć, że nie chcecie mnie wyprowadzić w pułapkę. Ci co chociaż trochę słuchali w czasie opowieści na dobranoc, zdają sobie sprawę, jak pełna niebezpieczeństw jest droga przez Aranayę. Niewspominając już o samej podróży przez Równiny. Nawet jeśli uda mi się dotrzeć do Miasta w Górze skąd mam pewność, że nie czeka tam na mnie pułapka?
- Jak śmiesz?! - wykrzyknął jeden z elfów. - Mój Pan jest szlachetnym i prawym elfem! Tak samo jak cały jego ród! Odpowiesz mi za to zuchwalstwo!
Szybkim ruchem wyciągnął dłoń w rękawicy i złapał dziewczynę za ramię. Zamknął je w żelaznym uścisku i przyciągnął do siebie. Annmea szarpnęła się, jednak jedynie poczuła ból.
- Puść ją natychmiast Xantienie. - rzekł spokojnie Sauriel.
- Ależ Panie... Ona właśnie cię obraziła! - zaprzeczył.
Bez ostrzeżenia powietrze, zaczęło się elektryzować. Na niebie, zaczęły zbierać się burzowe chmury. Odległe grzmoty i zygzaki błyskawic zdawały się przybliżać z każdą chwilą.
- Jeśli nie chcesz huraganu, puść ją! - wykrzyknął zaskoczony blondyn.
Mężczyzna trzymający Meę dopiero teraz zauważył co się dzieje. Jak oparzony odskoczył od niej. Zaskoczona dziewczyna zachwiała się, jednak nie upadła. Powietrze uspokoiło się, jednak groźba burzy na dobre zawisła nad odległymi terenami.
- Musisz bardziej kontrolować swoje emocje. - mruknął Sauriel.
- Jeszcze jedno słowo...- zaczęła Mea.
Chłopak uniósł dłoń uciszając ją.
- Możesz to zrobić. - rzekł. - I przyrzekam na swój honor, że nie zrobię nic, aby ci to uniemożliwić.
- Panie jesteś pewien? - rzekł Xantien.
Elf pokiwał głową.
- Jeśli cię to przekona, byś nam zaufała, zezwalam ci.
Dziewczyna lekko odetchnęła. Położyła palce na skroniach chłopaka. Zamknęła oczy, aby przypomnieć sobie odpowiednie zaklęcie. Po czym wraz ze słowami wypływającymi z jej ust, wślizgnęła się do wspomnień elfa. Uprzejmie ominęła te z dzieciństwa i wczesnej młodości. Przejrzała te od czasu, gdy wszystko się zaczęło. Nie znalazła nic. Cierpliwie przeglądała dzień po dniu i minutę po minucie. Podświadomie pragnęła jednak ujrzeć swoich rodziców i przekonać się, że to nie jest tylko piękny sen, który pryśnie, gdy dojdzie do niepożądanego momentu. Teraz oboje byli bezbronni, tak, że elfowie mogli w każdej chwili zrobić jej krzywdę. Stłumiła te myśli. Musiała się skupić na zadaniu. W końcu doszła do dnia, gdy Wyrocznia pojawiła się w czasie Czuwania. Wszystko było tak jak elf powiedział. Teraz ledwie zwracała uwagę na pozostałe dni do Dnia Końca Roku. Wreszcie ich ujrzała. Wydawało się jej, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Zobaczyła swoich rodziców. Oboje postarzeli się okrutnie. Ojciec cały posiwiał i schudł, a oczy takie same jej, niegdyś wypełnione blaskiem i radością teraz były smutne i zatroskane. Niegdyś czarne jak heban i długie włosy matki, były poprzetykane pasmami siwych kosmyków. Błękitne jak ocean oczy również były pozbawione wszelkiej radości. Towarzyszył im chłopiec na oko dziesięcioletni. Dziewczyna z westchnieniem rozpoznała w nim Nikoleana, jej najmłodszego braciszka, który w tamtym dniu miał zaledwie dwa latka. Prowadził za rękę dziewczynkę, która była jej lustrzanym odbiciem. Wyglądała na jakieś cztery lata. "Leonne" odczytała z ust brata. Ukochana bohaterka książki całego rodzeństwa. Dziewczynka co chwilę coś mówiła do brata, który cierpliwie odpowiadał na jej wszystkie pytania. Annmea uśmiechnęła się delikatnie do siebie. Równie delikatnie wysunęła się z umysłu elfa. Mimo, że znalazła odpowiedzi na swoje pytania to teraz w jej głowie pojawiła się setka innych. Co z pozostałą trójką młodszego rodzeństwa? Czy też byli z nimi? Czy może zostali zabrani przez swoich mistrzów? Lub kogoś z rodziny? A co ze starszymi? Gdzie byli? I czy, jeśli żyli to wrócą do Miasta?
- To co? Teraz mi ufasz? - spytał chłopak.
Dziewczyna pokiwała kilka razy głową. Po czym niepewnie objęła elfa i mocno przytuliła.
- Dziękuję. - wyszeptała mu do ucha. - Bardzo ci dziękuję.
- Nie ma za co. - rzekł przytulając ją. - Nie płacz już. Niedługo się z nimi zobaczysz. Twój ojciec mówił, że rozmawiał z najstarszym z synów. Znalazł już całe twoje rodzeństwo. Na pewno niedługo już będziecie razem.
Annmea odsuneła się od niego.
- Poznałeś Nikoleana? -spytała go nagle. - I Leonne? Jacy są?
- Skąd znasz Leonne? Przecież to zdażyło się dziesięć lat temu?
- Nie znam jej. Wyczytałam to jednak z ruchu warg Nikoleana. Poza tym to imię. Leonne. Jest to imię naszej ulubionej bohaterki z książek. Tak samo jak Nikolean. Oboje pochodzą z tej samej historii.
- Naszej czyli całego..
- Owszem. Całego naszego rodzeństwa.
Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Jesteś bardzo związana ze swoją rodziną. Widzę to w twoich oczach.
Annmea pokiwała kilka razy głową. Po czym spojrzała w kierunku namiotu Fariana. Mężczyzna wciąż stał na zewnątrz, mimo iż zerwał się zimny wiatr.
- Jest jeszcze ktoś, kogo uważam za rodzinę i muszę z nim teraz porozmawiać.
Elf spojrzał w tym samym kierunku.
- Rozumiem. Jak już się zdecydujesz znajdziesz nasz obóz na skraju lasu. - rzekł wskazując na światła kilka kilometrów za polem namiotowym. - Do zobaczenia. - rzekł, kłaniając się.
Dziewczyna odkłoniła mu się. I szybko pobiegła w kierunku Fariana. Mocno go objęła i przytuliła.
- Farianie! Oni żyją. Wszyscy. Moja rodzina żyje! - rzekła wtulając dłoń w szczupły tors mężczyzny.
- Bardzo się cieszę. Annmeo wejdźmy do środka, musimy porozmawiać.
Jego ton od razu nie spodobał się Meii. Jednak posłusznie weszła do środka. Wokół stołu stała cała rodzina Fariana, a w kącie na pryczy spała Lathia. Dziewczyna niepewnie zajęła wskazane jej miejsce.
- Muszę się ci do czegoś przyznać. - zaczął Farian. - Kilka miesięcy po naszym pierwszym spotkaniu, przyszedł do mnie chłopak. Domagał się wskazania miejsca twojego pobytu. Nie wiedziałem kim jest. Teraz już wiem. Wtedy jednak, pamiętając o mojej obietnicy, że będę chronić wszystkich ważnych dla twego mistrza ludzi, powiedziałem mu, że nie żyjesz. Bałem się, że chce cię skrzywdzić.
- Kim on był? - spytała powoli dziewczyna.
- Nie ważne kim. Ważne, że wiesz teraz, że możesz odnaleźć swoich bliskich.- zaprzeczyła Roxalia.
- KIM...ON...BYŁ? - wycedziła te słowa.
- Mea... - mruknęła Leitia.
Farian uniósł dłoń. I wziął głęboki oddech.
- Myślę, że był to twój najstarszy brat. Niradahar.
- Czemu mi wtedy nie powiedziałeś? Przecież od razu bym go rozpoznała? To w końcu mój brat! - krzyknęła zrywając się z miejsca. Krzesło z hukiem przewróciło się na drewnianą podłogę. Gniew płonął w oczach dziewczyny dużym i jasnym płomieniem. - Jak mogłeś?! Ufałam ci Farianie, a ty nie powiedziałeś mi o czymś tak ważnym!
- Annmeo... - zaczął mężczyzna.
Dziewczyna jednak go nie słuchała. Wybiegła z namiotu. Na ścieżce wpadła na Aidana. Szybko go przeprosiła i pobiegła dalej. Deszcz i łzy zamazywały jej wzrok. Zatrzymała się dopiero w połowie drogi do obozu elfów. Usiadła pod jedną z gęstych wierzb i rozpłakała się. W duszy przeklinała wszystkich bogów i boginie, wszystkich ludzi, a najbardziej tych, którzy zniszczyli jej całe szczęście. Rozdzielili rodzinę i skazali na życie jako niewolnica, a później służąca.
- Wszystko w porządku? - usłyszała głos Aidana.
Wytarła łzy z twarzy. Mimo, że już się trochę uspokoiła wciąż jeszcze drżała. Była przemoczona, zziębnięta i głodna, a także miała mętlik w głowie.
- Nie wiem... - przyznała cicho.
- Chcesz mi powiedzieć? - spytał siadając obok niej.
- Nie wiem... - powtórzyła jak echo.
- Jestem dobrym słuchaczem, a przy okazji potrafię dochować tajemnicy. - posłał jej delikatny i szczery uśmiech.
- W porządku.
Dziewczyna opowiedziała mu o najbardziej oczywistych faktach. Pominęła tylko, że jej ród należy do jednych z najpotężnijszych i najdłuższych Linii Magicznej Krwii, a także ledwie wspominała o Mieście w Górze. Kiedy spojrzała zapadła między nimi cisza.
- I co? Pewnie teraz uciekniesz, bo uznasz, że skoro jestem magiem to mogę być niebezpieczna? To mówią ludzie swoim dzieciom?


<Aidan?>

środa, 24 stycznia 2018

Od Aristaira do Ashley

To było irytujące. Nazwała mnie bandytą... Jeszcze czego
Trzeba jak najszybciej się jej pozbyć. Nie tylko dla własnego spokoju, ale i dla Vai. Może i była czasami denerwująca, ale nie do tego stopnia. Teraz sama była wystawiona na ciężką próbę.
Może jak przekonam ją, że nie ma na co patrzeć, to pójdzie w cholerę?
Spojrzałem na jej dłoń. Niech będzie. Byleby szybko poszła.
Chwyciłem wyciągniętą dłoń. Aż się zdziwiłem, tak mała była.
Jednak, stało się coś, czego zdecydowanie się nie spodziewałem.
Zawsze myślałem, że to Vaikne jest tym głosem rozsądku w naszym duecie, ale chyba jednak nie było tak do końca.
Gdy zauważyła, że tym razem nie jest niematerialna, od razu wykorzystała okazję, oślepiona urazą i wściekłością.
Skoczyła z ni to skrzekiem, ni to rykiem, wyciągając przed siebie szpony.
Ułamek sekundy później poczułem, że ręka dziewczyny znika z mojej, ale wściekły gryf nie zniknął. Z tak bliskiej odległości nie wyhamowała ani nie zmieniła toru lotu, a ja nie miałem też czasu się odsunąć.
Wpadło na mnie potężne, ciężkie cielsko. Zbiła mnie z nóg, i polecieliśmy w tył, kotłując się.
Na moment straciłem poczucie góry i dołu. Chwilę później poczułem chłód. Wpadliśmy do rzeki, i chwilę później moja towarzyszka odzyskała rozum.
Otrzepując wodę z piór odskoczyła na sporą odległość, widocznie rozeźlona na samą siebie.
Na moment jeszcze nie wstawałem, trochę zdezorientowany. Zaraz jednak podniosłem się, tym razem jednak mocno rozeźlony.
- Co ty odstawiasz, co? - syknąłem gniewnie. Tym razem byłem całkiem przemoczony.
Vai opuściła potulnie łeb. Wolała już mnie raczej nie irytować.
Wyszedłem z wody. Wszystko, wszystko było mokre. Ugh.
Poirytowany całkiem zapomniałem o osobie, która była powodem tych wszystkich zdarzeń..
< Ashley? Ty nie mów nic o długości opek... Moje mnie dobijają  ;-; >

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Od Aristaira do Takako

Uniosłem brew. Wysoka dziewczyna, ale chuda. Jedno pewne, nieprzydatna na posiłek.
I, cóż, zachowuje się dziwnie. Zbyt posłusznie zareagowała... I nie zwracała się dokładnie w moim kierunku. Była odwrócona w bok.
I nie reagowała na widok Vai czy krwi.
Przyglądałem się jej jeszcze przez kilka chwil.
Czyżby... Mnie nie widziała?
Ciekawe... Osoba niewidoma, sama na takim pustkowiu...
Zaczęło mnie to intrygować.
Zapomniałem o swoim pierwszym celu. Bardziej zainteresowała mnie osoba przede mną...
Powoli ruszyłem w bok, krok po kroku.
Vaikne zrobiła to samo, jednak w drugą stronę. Dobrze wiedziała, co mam zamiar zrobić.
Podczas gdy bezszelestnie obchodziłem dziewczynę dookoła, dokładnie ją obserwowałem. Chciałem się upewnić, że miałem rację.
I na to wyglądało. Pazury Vai zgrzytały o podłoże, i to w tym kierunku zwróciła się obserwowana.
Hmmm, więc naprawdę mnie nie widzi.
To znaczy, że właściwe mógłbym zrobić z nią co chciałem, a być może nie byłaby nawet w stanie się obronić.
Chyba że była mniej niewinna i naiwna niż wyglądała...
Skoro ktoś chciał ją okraść, a ona jeszcze przestrzegała przed trującymi roślinami...
Pff, naiwne. Takie osoby nie żyją zbyt długo.
...prawie poczułem wyrzuty sumienia. Prawie.
= Co masz zamiar zrobić? = usłyszałem pytanie ze strony Vaikne. Jedynie na nią spojrzałem, nie odpowiadając. Najpierw miałem zamiar zająć sobie chwilę, by dowiedzieć się jeszcze coś o tejże niewidomej istoty.
Przeszedłem dookoła dziewczyny, znów stając przed nią. Wciąż trzymała rozwiane przez wiatr włosy.
- ...Nie jesteś zbyt naiwna? - cóż, można się dowiedzieć, co tu łazi po okolicy
< Takako? Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie miałam pomysłu... I tak wyszło słabo xd >

niedziela, 21 stycznia 2018

Od Ashley do Aristaira

Nie spuszczałam go z oczu. Szłam za nim – a raczej leciałam, skoro jako niematerialne ciało unosiłam się parę centymetrów nad ziemią – a potem musiałam przyspieszyć, gdy zaczął biec. Jego towarzysz leciał przed nim. W końcu się zatrzymali nad rzeką, ignorując mnie, nieznajomy zaczął zmykać zaschłą krew z ciała i ubrania, a gryf mimo, iż próbował robić to samo, nie uciekło mojej uwadze, że była zdenerwowana. Najpewniej chciałaby mi teraz wypruć flaki, ale ją także mam zamiar pomęczyć. W końcu się odezwał pytając, czego chcę. Stałam parę metrów przed nim, ale po chwili się uniosłam i usiadłam na gałęzi drzewa. Mogłabym teraz wrócić do normalnego ciała, ale to równałoby się z ogromnym ryzykiem pożarcia przez gryfa. A z tego co widzę, to nawet kości by po mnie nawet nie było.
- Czego chce? - powtórzyłam pytanie. W moim głosie zabrzmiało coś, co wskazywało na to, że był idiotą. - Przez jakiś wiek siedzę wśród ludzi i ich obserwuje, a tu nagle zjawia się bandyta, który jest pożeraczem kości. Czego chce? Od ciebie niczego. Po prostu moje życie jest na tyle nudne, że lubię obserwować innych – wytłumaczyłam. - Twoja towarzyszka też jest bardzo ciekawa. Nie często można spotkać tak pięknego przedstawiciela gryfów – dodałam patrząc na skrzydlate stworzenie. W jej oczach widziałam chęć mordu. W takich chwilach byłam z siebie dumna, że mam moc, dzięki której nikt mnie nie dotknie. Czułam się wielka.
- Skąd wiesz, kim jestem? - zapytał zaciskając palce na kawałku kości. Spojrzałam na niego jak na kretyna i się zaśmiałam.
- Nie każdy może zjadać kości – wskazałam na to, co trzyma w ręku. Zamilkł obserwując swoje jedzenie. Zleciałam z drzewa i stanęłam przed nim. - A tak w ogóle to Ashley jestem – przedstawiłam się wyciągając w jego kierunku rękę. Byłam bardzo ciekawa, czy jej dotknie. Czy może przedstawiciele tej rasy (pierwszy raz słyszę o "Pożeraczach Kości") boją lub nie lubią czyjegoś dotyku? Moja moc pozwalała mi także na materializację określonych części ciała, dlatego mogłam być jednocześnie duchem, a moja ręka, ludzką, zwyczajną dłonią. Mimo to byłam wciąż ostrożna i gotowa użyć swych mocy. Ten gryf wydaje mi się gorszy, od jego właściciela.

< Aristair? Ale cię będę irytować xd Tylko oczy mnie bolą, jak patrzę na tak krótkie coś, co napisałam >

czwartek, 18 stycznia 2018

Od Aristaira do Ashley

Podczas gdy miałem zamiar po prostu zgarnąć co tam miała, zrobiło się dziwnie.
Bardzo szybko zdałem sobie sprawę z tego, że nie była to istota ludzka.
I rozpoznała, że również nie jestem człowiekiem.
Vai była widocznie poirytowana, żeby nie powiedzieć wściekła. Stała z pochylonym łbem i nisko rozłożonymi skrzydłami. Jej duma została głęboko zraniona...
Nie atakowała, ale powoli przesuwała się w moim kierunku. Wreszcie stanęła tuż obok mnie.
Spojrzałem na nią, ignorując na razie pytanie tego wiszącego w powietrzu czegoś.
= No, powiedz jej. Może przestanie uważać i będę mogła wyrwać jej flaki. = syknęła Vaikne, wbijając szpony w podłoże. Zgrzyt, który powstał, wwiercał się w uszy.
- ....Aristair. - odpowiedziałem wreszcie na jej pytanie, wciąż ją obserwując. Nie mogłem jej dorwać, skoro była niematerialna.
Ależ to irytujące. Nie wiem, czy tylko przez tą zdolność... Czy może przez płeć. Vai też jest czasem taka denerwująca....
Tak, to zapewne wina płci. Te baby....
Dość tej szopki.
Nie miałem tu już nic więcej do roboty. Nic od niej nie zdobędę.
Znów się odwróciłem, chcąc wreszcie stąd odejść. Musiałem znaleźć tą rzekę. Chciałem się wreszcie umyć.
Ruszyłem szybko, ignorując jej nawoływania.
Niezadowolone pomruki mojej towarzyszki uświadomiły mi, że moja niedoszła ofiara za nami podąża. Jeszcze tego brakowało.
Przyspieszyłem, właściwie już biegnąc. Vai co chwila się odwracała, szybując tuż nad ziemią.
Szybko dotarliśmy nad wodę. Świadomość, że wciąż jesteśmy śledzeni oraz marudzenie gryfa sprawiła, że i ja straciłem cierpliwość.
No, nie tyle straciłem, co zaczęło mi to przeszkadzać.
Przed brzegiem gwałtownie zahamowałem. Ignorując wszystko zacząłem zmywać z siebie całkiem suchą już krew. Poszło szybko i już po chwili wsadziłem dłoń do torby, wyciągając niezbyt dużą kość do przegryzienia. Odgryzłem pierwszą część, znów spoglądając na irytujące coś, będące teraz już tylko kilka metrów ode mnie. Czemu nie odpuści?
- Czego chcesz? - wbiłem w nią wzrok.
< Ashley? Sukces, napisałam! :D >

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Od Takako do Aristaira

Zrobiłam dzisiejsze zadania, po czym wyszłam z zamku. Moi towarzysze towarzyszyli mi tak jak zawsze. Poszliśmy w stronę gór. Chciałam pozbierać kilka roślin leczniczych. Była to odpowiednia pora roku, aby zebrać rośliny, które były dostępne o tej porze i w tym królestwie. Usiadłam na grzbiet Yuzu, który sam mi to nawet zaproponował. W górach zaczęła się rozprzestrzeniać mgła, co nie za bardzo pomagała nam w poszukiwaniu. Zeszłam z Yuzu, gdy droga była już na równi oraz odpowiednia do pójścia. Szłam przed siebie, gdyż Yuzu i Ryuu zaczęli się ponownie się kłócić. Sama nie wiedziałam dokładnie dlaczego zaczęli się kłócić, ale co ja mogłam zrobić. Gdy się kłócili, ja nie miałam szans aby ich rozdzielić. Po jakimś czasie usłyszałam ciszę. Chłopaki jakby ucichli. Myślałam, że idą tuż za mną, ale najwidoczniej nie szli. Obejrzałam się za siebie.
- Chłopcy, jesteście? - zapytałam się, wyczekiwałam odpowiedzi, ale nie dostałam. - Chłopcy?
"Pięknie Takako, znowu się rozdzieliłaś z nimi" powiedziałam sama do siebie w myślach. Poszłam dalej przed siebie, jak nie oni mnie nie znajdą to ja znajdę ich jak będę wracała. Szłam w górę. Było mi coraz ciężej, ale czułam woń jednej z roślin. Nie dzieliła mnie duża odległość. Sama musiałam sobie dać radę. Po zrobieniu kilka kroków, wyczułam czyjaś obecność.
- ...Daj mi to co masz - zarządził chłopak, a ja podeszłam kilka kroków bliżej.
- Wybacz mi, ale nie mam za dużo przy sobie. Nie przygotowałam się na to, że kogoś spotkam. Możesz sobie wziąć to co przyrządziłam do jedzenia, ale roślin nie zjedz bo niektóre mogą być nawet trujące - odpowiedziałam spokojnie z delikatnym uśmiechem wyciągając rękę w stronę chłopaka, może nie precyzyjnie przed nim, ale miałam nadzieję, że w miarę w jego kierunku. Silny podmuch wiatru zrzucił kaptur z mojej głowy, a ja przeczytałam swoje włosy, które poczuły "wolność".

< Aristair? >

Od Ashley do Aristaira

Zajrzałam na stragan z warzywami i wsadziłem rękę do kieszeni. Była pusta. Ostatnio niczym nie handlowałam, temu też nie mam czym zapłacić. Nadymałam policzki zastanawiając się, skąd wziąć jakiekolwiek monety. Ludzie to by wrócili do swych domów i przegrzebywali najmniejszy kąt, a tym bardziej kanapę; ja nie mam takiej możliwości, dlatego wyszłam na sam środek targu i się rozejrzałam. Wokół mnie była cała masa ludzi, towarzyszył im hałas i ciągłe przepychanki. Świetne warunki dla złodzieja.
Wychwyciłam wzrokiem pierwszą lepszą ofiarę, która akurat płaciła młodej kobiecie za kapelusz. Gdy chował sakiewkę do kieszeni, używając telekinezy, „przypadkiem” wysunęła mu się ona z ręki upadając na ziemię. Ludzie zrobili swoje; zakryli mu całą widoczność, dzięki czemu ja dalej używając mocy, zdobyłam pieniądze. Za nie kupiłam marchewki i cukier dla Ramzesa, który siedział w stajni po drugiej stronie ulicy. Miałam zamiar pójść do niego dłuższą drogą, czyli na około miasta, ponieważ miałam jeszcze sporo czasu do końca dnia, a dzisiaj nie miałam humoru na targowanie się. Jutro to zrobię.
Robiło się coraz ciemniej, a ja wybrałam złą drogę, przez co przeszłam na całkiem inny teren, niż miałam zamiar. Znalazłam się w innej dzielnicy, przy jakiejś starej szkole, za którą był las. W czasie zastanawiania się, którędy powinnam iść, udało mi się wyskubać spod ubrania parę źdźbeł słomy. Nagle przede mną pojawił się jakiś wielki ptak, a z tyłu usłyszałam spokojny głos:
- Daj mi to, co masz – najpierw przyjrzałam się gryfowi; sądziłam, że te stworzenia wymarły, a przede mną stoi ich przedstawiciel. Był cudny. Wyobraziłam sobie jak chwyta Pionka, wzlatuje w niebo i puszcza go z wysokości chociażby pięciuset metrów na beton, a jego głowa się roztrzaskuje. Dopiero po tej wizji odwróciłam się i mocno zadarłam głowę do góry; dwumetrowy duch. Tak go mogłam określić. Nie dość, że wysoki, to jeszcze miał taką bladą i nie wyraźną twarz... Co ciekawsze, oboje byli we krwi.
- No dobra – wzruszyłam ramionami. - A co dokładnie chcesz? - zapytałam.
- Wszystko, co masz – odpowiedział tym samym głosem. Zaczęłam wyciągać z kieszeni marchewki i cukier.
- Jak chcesz, mogę ci dać słomę, bo czuje, że mnie gryzie w nogach – wykrzywiłam usta w grymasie niezadowolenia. - Ewentualnie pożyczę ci – nacisnęłam na ostatnie słowa. - parę czarnych koronkowych majtek, ale chyba się w nie nie zmieścisz – milczał i wyglądał na zdziwionego. Zabawnie wyglądał.
Nagle się odwrócił i zaczął odchodzić. O nie, ja tej zabawy nie chcę kończyć. To najlepsza rzecz, jaka mnie dzisiaj spotkała.
- Tak szybko odchodzisz? Miałam ci zamiar zaproponować jeszcze woreczek zmniejszający – powiedziałam smutnym głosem. - Ale jak nie chcesz... - specjalnie go wyciągnęłam i wymachiwałam nim na boki, z głową zwieszoną w dole. Nagle przedmiot zniknął z mojej ręki. Szybko uniosłam głowę. - Jesteś szybszy niż normalny człowiek – zauważyłam z szerokim uśmiechem. - Ale oddaj mi to – wyciągnęłam rękę.
- Teraz to moje – wsadził mój worek do kieszeni.
- Marny z ciebie złodziej – prychnęłam i używając telekinezy zapanowałam nad jego ciałem, nie pozwalając mu się ruszać. Usłyszałam trzepot skrzydeł i instynktownie zamieniłam się w ducha. Przez moje ciało przeleciał gryf, a potem drugi i trzeci raz. Chwilę tak się bawiłam, aż w końcu przerzuciłam mon telekinezy z mężczyzny na jego towarzysza. Ptak zatrzymał się w powietrzu. - Dawaj to – wyciągnęłam rękę, czekając na mój worek. Mężczyzna milcząc przyglądał mi się uważnie. Podszedł bliżej i nagle się zamachnął, mając zamiar za pewne mnie unieszkodliwić. Ale jego ręką przeleciała przez moją głowę na wylot. Jeszcze raz spojrzał w kierunku gryfa, którego przewróciłam do góry nogami i dopiero wtedy postanowił oddać mi przedmiot. - Dziękuje – powiedziałam mile i puściłam stworzenie. - Nie jesteś człowiekiem – powiedziałam z uśmiechem, unosząc się do góry, dalej będąc duchem. Tak na wypadek, gdyby znowu miał zamiar mnie zaatakować. A jego ruchy są... szybkie. - Jak się nazywasz? - zapytałam ciekawa.

< Aristair? >