czwartek, 28 marca 2019

Exitus acta probat.


Imię: Raphtalia
Nazwisko: Nawet jeśli kiedykolwiek ów posiadała, nie pamięta go. Jako niewolnik i tak pozostaje jedynie numerem.
Pseudonim: Nie przytrafiło się nic pozytywnego, czemu pozwoliłaby pozostać w swojej pamięci. Rodzice zwykli byli zdrabniać jej imię do formy "Raph".
Wiek: 11 lat. Wiek u pół-ludzi bazuje na ich stopniu rozwinięcia umiejętności. Raphtalia jest na jego początkowym stadium.
Płeć: Kobietą nie można jej nazwać, ale tak - płeć piękna.
Wzrost: Nie mierzy więcej niż 130 cm.
Rasa: Pół-człowiek, a mówiąc dokładnie - człekokształtny z cechami szopa pracza.
Zawód: Jest niewolnikiem.
Miejsce zamieszkania: Nie posiada go. Można ją przez to nazwać postacią wędrowną, jednak nie robi tego rzecz jasna ze swojej, nieprzymuszonej woli.
Miejsce urodzenia: Daleko za oceanem.
Charakter: Raphtalia jest wyjątkowo bojaźliwą dziewczynką - nie da się ukryć, że zdarza się jej przerazić własnego cienia. Posiada przeróżne fobie, z którymi często nie daje sobie rady. Listę można by było zacząć od prostego lęku przed widokiem krwi, natomiast skończyć na głębszym urazie do płci przeciwnej. W niedalekiej przeszłości była wyjątkowo przedmiotowo traktowana przez mężczyzn, przez co straciła do nich sporą część zaufania. Nie ma w zwyczaju dzielić się z innymi swoimi emocjami, czy odczuciami głównie przez wcześniej wpajane zakazy poprzednich właścicieli. Choć drzemie wciąż w jej wnętrzu beztroska, dziecięca radość, przynajmniej w pewnym stopniu udało się jej odsunąć ją na drugi plan. W codziennym życiu Raphtali nie ma miejsca na czułości, do czego zdążyła się przyzwyczaić. Słabowite ciało dziewczynki przez miniony okres srogiej zimy ledwo pozostało przy funkcjach życiowych, co odzwierciedla się na jej aktualnym stanie fizycznym. Choć mija niespełna rok od jej "oficjalnego" pozostania niewolnikiem, wciąż nie jest w pełni pogodzona ze swoim losem i psychicznie oraz okazjonalnie fizycznie stara się walczyć, za co najczęściej jest jeszcze bardziej karana.
Rodzina: Rodziciele poświęcili za nią swoje życie.
Partner: -
Umiejętności: Nie jest uzdolniona pod żadnym względem. Jedyne czego nauczyła się przez ostatnie lata swojego życia to niezbędne do przetrwania umiejętności, typowe dla osobników jej gatunku. Mimo wszystko szybko przyswaja sobie wiedzę, więc nauka nie sprawia jej większego problemu.
Aparycja: Raphtalia to pospolity pół-człowiek o szopich cechach. Jak można się domyślić po jej drobnej budowie ciała - nie grzeszy siłą, ani wytrzymałością. Skóra dziewczyny jest bardzo delikatna, czego dowodzi pojawienie się dużej ilości krwi przy nawet niewielkim zadrapaniu oraz zwolnionym procesie gojenia. Jej tęczówki - zależnie od światła - gubią się w odcieniach jasnej czerwieni, nierzadko podchodząc pod róż. Rudowłosa dziewczynka posiada trójkątne uszka oraz ryży, puszysty ogon. Nie preferuje żadnego typu ubrań, zazwyczaj była po prostu zmuszana do założenia takiej, a nie innej szmatki.
Historia: Do dziesiątego roku życia Raphtalia mieszkała w niewielkiej, nadmorskiej wiosce za oceanem. Spokojne życie jej rodziny zakłócił niespodziewany atak przybyłych z innego wymiaru istot. W trakcie ucieczki stwory zagoniły całą trójkę w kozi róg, jakim był sam czubek wysokiego klifu. Rodzice dziewczynki postanowili złożyć się w ofierze za życie córki. Gdy monstrum było coraz bliżej, zepchnęli ją z urwiska, sami ponosząc krwawą śmierć. Nieświadoma niczego Raphtalia powróciła po jakimś czasie do znajomych stron w celu odnalezienia bliskich, co rzecz jasna spotkało się z niepowodzeniem. Wkrótce potem do jej wioski przybyła grupa handlarzy niewolnikami, dla których stała się łatwym celem. W późniejszym czasie jej osoba wędrowała po wielu domach, również wykorzystywana na przeróżne sposoby. Ostatni z jej właścicieli upodobał sobie znęcanie, przez co do tej pory przechodzą ją dreszcze na widok mężczyzny.
Głos: Nie wyróżnia się z tłumu - posiada pospolity, cieniutki, dziewczęcy głosik.
Towarzysz: -
Inne:
- Jest bardzo słabego zdrowia.
- Często miewa związane z traumatyczną przeszłością koszmary.
- Posiada delikatną Androfobię
Właściciel: Vane

Preferowana długość odpisów: Średnie (400-800)
Stopień Wpływu (SW): 5
Inne uwagi: -

środa, 27 marca 2019

Od Kiirana do Akroteastora

Nie pozostało mi nic więcej jak wzruszyć ramionami, wcisnąć dłonie do kieszeni nieco brudnych po tej całej walce i ucieczce bryczesów, a następnie skwitować to wszystko krótkim, lecz znaczącym spojrzeniem na to dziwne stworzenie, jakie przede mną stało. Chciałem uwierzyć. Naprawdę. Ale było to o tyle trudne, że miałem styczność ze sprawami tego typu (oczywiście na mniejszą skalę, nigdy nie ratowałem świata, z tego, co mi wiadomo) i wiedziałem, iż niektórzy ludzie mają tendencję do mówienia rzeczy na wyrost bądź naginania rzeczywistości, byleby tylko swoje cztery litery uratować. Ale Akroteastor nie był ani człowiekiem, ani kimś, kto miałby interes w zwodzeniu mnie na nieodpowiednią drogę, zwłaszcza, iż zawarliśmy swego rodzaju umowę. Może i brzmiało to naiwnie. Umowa. Niepisana w dodatku. Jest wręcz nic nie warta, po prawdzie. Mimo to, chciałem wierzyć, że chociaż on nie będzie taki sam jak inne persony spotkane na szlaku i postanowi współpracować. Westchnąłem ciężko po chwili ciszy.
— Pomogę ci — zacząłem powoli, jakbym mówił do dziecka, głównie z powodu wielu sprzecznych emocji, jakie mną miotały — Znajdę to, czego potrzebujesz. Ale laskę dezaktywuję, jeśli mi się uda, na koniec. Bez obrazy, ale twój widok nie sprawia, że wszelkie opory przed odwróceniem się przy tobie zniknęły — Pochyliłem się jakby odruchowo, aby zerknąć w oczy Morteo — Taaak, nie ufam ci. A więc? Czego potrzebujesz? Ogon traszki? Skrzydła nietoperza? Krew dziewicy? Ludzkie serce?
Skwitowałem całą wypowiedź gromkim śmiechem, mającym na celu obrócenie wszystkiego w żart. Może nieco makabryczny, ale nadal żart. Taką przynajmniej miałem nadzieję.

<Akroteastor?>

Od Ayarashi do Lexie

Ayarashi obserwowała poczynania gwardzistki, która zwracała się do mężczyzny za biurkiem.
- Oczywiście. - odparł, widząc znak gwardii królewskiej, który leżał przednim na biurku.
Mężczyzna wyciągnął kartoteki trzech skrytobójców. Aya sięgnęła lewą ręką po jedną z kartotek, gdy wzrok mężczyzny skupił się na dziewczynce.
- A to kto? - spytał, pokazując na nią palcem i spoglądając na gwardzistkę.
- Pomaga rozwiązać tę sprawę. - Wymamrotała, przeglądając inną kartotekę. W tych papierach były wypisane miejsca, w których dani podejrzani najczęściej są widoczni. Lexie podała Ayi karty, a ta spisała nazwy sklepów i barów przy których ostatnio byli widziani. - Liczę na owocną współpracę. -Takie padły słowa, gdy dziewczyny opuszczały pomieszczenie.
  Na mieście jak zawsze panował gwar, nawet mimo późnej godziny. W barach słychać było śpiewy i głośne rozmowy oraz muzykę. Dziewczyny weszły do baru, gdzie dość szybko w tłumie ujrzeli Minormator. Lexie niepostrzeżenie wyciągała Minormatora, a następnie rzuciła nim o ceglaną ścianę budynku na co mężczyzna skrzywił się wyraźnie.
- Co jest, kurna? - warknął ze złowrogim spojrzeniem na kobietę, która natychmiast przystawiła mu ostrze do gardła.
- Nie mam czasu. Co wiesz na temat ataku na zamek? - warknęła gwardzistka, lecz mężczyzna nie wydał się, być tym poruszony.
- Nie podaje informacji nieznanym ludziom. - Wyszczerzył zęby lecz długo to nie trwało. Blondyn dostał prawego sierpowego w szczękę na tyle mocno, że jego głowa się odwróciła.

(LEXIE?)

piątek, 22 marca 2019

Od Lexie do Ayarashi

- Kogo mamy na liście - zapytała strażniczka, jakby mimochodem.
- Dragragov, Setallic i Minormator - powtórzyła Ayarashi, idąc przy boku strażniczki. - Zamierzasz przesłuchać ich wszystkich?
- Oczywiście. A masz jakiś inny pomysł? - zapytała Lexie, pewnie maszerując ulicami stolicy.
  Jej towarzyszka nie odpowiedziała. Najwyraźniej zastanawiała się nad możliwymi innymi opcjami i nie za bardzo widziała jakąkolwiek, która byłaby odpowiednia. Wreszcie najwyraźniej zrezygnowała.
- Jak chcesz ich znaleźć? - spytała. 
  Gwardzistka nie odpowiedziała, tylko skręciła na główną ulicę. Kierowały się w kierunku dużego budynku, którego okna miały kraty, a nad drzwiami wisiał charakterystyczny szyld. Komenda Straży Miejskiej Miasta Stołecznego Leoatle. Ciemnowłosa po stopniach podeszłą do bramy. Stało przy niej dwóch wzorowo umundurowanych przedstawicieli tego szlachetnego przybytku. Spod luźnego ubrania Lexie wyciągnęła symbol Gwardii Królewskiej i bez słowa pokazała wartownikowi. Ten skinął głową i otworzył drzwi. Kobiety weszły do gwarnego pomieszczenia, w którym w tę i z powrotem przemieszczali się strażnicy oraz urzędnicy, zajmujący się zwykłymi, codziennymi sprawami komendy.
  Brunetka pewnym krokiem skierowała się do biura komendanta. Ani razu w ciągu tej podróży nie zostały zatrzymane i zapytane o powód przebywania w tym budynku. Strażnicy zwykle byli w stanie rozpoznać siebie nawzajem nawet jeśli nie nosili munduru. Coś w sposobie bycia Lexie oraz tego, jak prowadziła swojego jeńca upewnił ich, że jest na właściwym miejscu.
  Dopiero przed drzwiami dowódcy zostały zatrzymane przez nieco zmartwionego, młodszego strażnika.
 - Lepiej tam teraz nie wchodź - poradził zduszonym szeptem. - Komendant jest nie w humorze. Ma kupę roboty przez ten cały zamach. Wszędzie szukają tego skrytobójcy, jednak nie są w stanie nic odkryć. Jakby się rozpłynął.
- Trudno. Muszę tam wejść - odparła gwardzistka i łagodnie, acz zdecydowanie przesunęła chłopaczka ze swoje drogi. 
  Kobiety wmaszerowały do gabinetu, w którym starszy mężczyzna siedział pochylony nad sterta papieru, przerzucając nerwowo kolejne strony. Lexie stanęła na baczność z przytupem i zasalutowała. Zwróciło to uwagę przełożonego straży. Jego spojrzenie było nieco nieprzytomne, jednak widok nieznajomej twarzy go rozbudził.
- Wolno mi spytać, kto panie wpuścił do tego budynku? - mruknął niechętnie, wyjmując spod biurka czystą kartkę i maczając pióro w atramencie.
  Gwardzistka bez słowa podeszła i położyła przed nim symbol Gwardii Królewskiej. Komendant łypnął na nią ponuro.
- Przejmuję tą sprawę - oznajmiła stanowczo, a serce jej biło jak oszalałe. - Od teraz macie się ze mną dzielić wszystkimi informacjami. Chcę również akt Dragragoya, Setallica i Minormatora.
(Ayarashi?)

Od Ayarashi do Lexie

Wzięłam łyk napoju i rozejrzałam się po pomieszczeniu, wzrokiem oceniając, który z nich może coś wiedzieć na temat niedawnych wydarzeń. Moją uwagę przykuła postać, która obserwowała nas z cienia.
- Tamten w cieniu. - Powiedziałam po czym wstałyśmy i ruszyłyśmy w stronę zakapturzonej postaci.
Sama trzymałam w ręce kufel i brałam co chwilę sporę łyki. Zaczęła się rozmowa, a starsza kobieta na parę sekund skupiła na sobie wzrok wszystkich bywalców. Mężczyzna jednak nie zwracał na nią uwagi. Jego wzrok skupiony był na mniejszej dziewczynce, która na spokojnie usiadła naprzeciwko niego.
- Mamy... nie. Ja mam do ciebie interes. - Musnęłam go ostrzem po nodze, a jego wzrok zatrzymał się na mnie przelotnie.
- Słucham? - Powiedział cicho, biorąc łyk z kufla.
- Poszukuje osoby, która miała zadanie na Perłę.
- Na pewno, powiadasz? Znam parę osób, które podjęłyby się tego zadania. - Wymamrotał. - Ale wiesz, nie ma niczego za darmo.
Kobieta pracująca w zamku usiadła bliżej mężczyzny i niewidocznie przyłożyła mu ostrze do szyi.
- A zostawienie cię przy życiu, pasuje?
- Jasne.
- Spróbuj tylko komuś coś pisnąć, a będziesz gryźć piach.
Podał mi ksywki trzech osób i gdzie możemy ich znaleźć. Opuściłyśmy pomieszczenie, a po wyjściu z budynku zapisałyśmy informacje i ruszyłyśmy na poszukiwania.

(Lex. Jakieś pomysły? xd)

środa, 20 marca 2019

Od Sivika do Carreou

Przez dłuższą chwilę naprawdę z uporem godnym maniaka wmawiał sobie, że to wszystko było tylko i wyłącznie efektem uderzenia, adrenaliny buzującej we krwi i ogólnego rozdrażnienia połączonego z roztargnieniem. Że tylko dlatego, że tylko przez połączenie się tych wszystkich czynników, tak bardzo to nim tąpnęło i tylko dlatego odnosił wrażenie, że skądś znał mężczyznę, że kiedyś już go spotkał. Że znał świdrujące, błękitne oczy.
Zaciskał kurczowo palce, wyrywając spomiędzy kostki kępki trawy i chwastów. Chuchnął, sapnął, jęknął, raz, drugi, przy okazji nie spuszczając wzroku z głównej przeszkody na drodze ucieczki, która szła już tak dobrze, tak płynnie, bez szczególnych problemów.
To zawsze musiało się zjebać i do tego w tak spektakularny sposób, prawda?
Odgarnął zdecydowanie zbyt długie kudły na prawą stronę, byle odsłonić sobie chociaż jeden fragment widoku, byle nie być już całkiem zgubionym i byle być w stanie nasłuchiwać, bo potencjalne zagrożenie wciąż nie zniknęło.
— Nic ci się nie stało, o-obywatelu? Proszę wybaczyć me roztargnienie. Nie zdałem sobie sprawy, że obywatel zmierzał w moim kierunku. — Były szaman chciał już odpowiedzieć, może uspokoić mężczyznę, gdy usłyszał hałas. Hałas, który nie zapowiadał niczego dobrego, wręcz przeciwnie. Przypominał tylko i wyłącznie o straży, która najwidoczniej nie zapomniała o występku i wciąż goniła, coś ostatnimi czasy pechowego, mężczyznę.
Warknął, syknął, rozglądnął się szybko i równie żwawo popędził przed siebie, zagarniając przy okazji materiał koszuli mężczyzny w garść i wręcz targając go za swoją osobą, bo pragnął jedynie zakopać się w ciemnej uliczce między starymi budynkami, dbając przy tym o to, by ten przypadkiem nie wpadł na pomysł puszczenia farby.
Może dlatego skończył przyklejony plecami do ściany, z jedną dłonią na ustach, a drugą na plecach blondyna, wręcz bojąc się nawet głośniej odetchnąć, świadomy faktu, że z tego miejsca zbyt dużego pola manewru nie miał.
— Skąd go znam? — spytał rozgoryczony, rozwierając delikatnie powieki trzeciego oka. Odpowiedziała mu cisza. Odpowiedział mu wszechobecny milczący mrok. — Kim on jest? — powtórzył, pozwalając sobie na ukrócenie słabej widoczności. Ognisto czerwona poświata delikatnie pulsowała. Istota miała zamknięte oczy.
Mężczyzna krzyknął. Raz, drugi.
Głucha, wiercąca dziurę w brzuchu cisza. Brak jakiejkolwiek odpowiedzi.
Przecież miały ucichnąć już na wieki.
— Kim on jest, do cholery — ryknął, paszcza rozwarła się, oczy zobaczyły wszystko. Drażniąco białe światło wręcz buchnęło z piersi stojącego przed nim młodzieńca, znacząc charakterystyczne znaki na klatce piersiowej.
Fuksjowy pysk kłapnął, wilk warknął.
Trzecie oko zamknęło się.
Obiecał, że nigdy tam nie wróci, obiecał, że przestanie.
Jednak czuł, że w tym wszystkim jedynie duchy będą w stanie mu pomóc.
Chociaż jedynie przyprawiły go o zawroty głowy i skrzywienie twarzy, gdy zreflektował się, że pozwolił sobie na zbyt wiele po tak długiej przerwie.
— Cichutko, proszę — wyszeptał, siląc się na uśmiech i mrużąc przy okazji oczy. Wszystko to przepełnione dziwnym zaufaniem co do błękitnych tęczówek.

poniedziałek, 18 marca 2019

Od Lexie do Ayarashi

  Wyjaśnienia Takako były dość mętne i nie przemawiały do Lexie. Usłyszawszy wszystko, co ta miała do powiedzenia zadecydowała, że rozpocznie śledztwo na własny sposób. A poszukiwanie skrytobójcy najlepiej zacząć od ich wylęgarni - jednej ze spelun, w której spotykały się takie typy. A dzięki pewnym doświadczeniom gwardzistka poznała kilka takich miejsc od podszewki. "Kwiczący prosiak" wydał jej się dobrym wyborem. Na początek.
  Ayarashi trochę protestowała, jednak Lexie dobrze wiedziała, że nie należy pchać się do paszczy lwa w sukni zrobionej z krwistego steku. Szybko zmieniła strój królewskiego gwardzisty na coś znacznie lżejszego - swoje błękitne, luźne ubranie, które zdążyło już porządnie się zakurzyć, odkąd ostatni raz miała je ubrane. W końcu rudowłosa miała nieco racji - gwardzistka od bardzo dawna nie wychodziła na miasto. Gdy całe dnie wartuje się przy boku księżniczki nie pozostaje wiele czasu na podobne rozrywki.
  Ruszyły w miasto. Dotarcie do karczmy nie zajęło im wiele czasu. Nie była zbytni oddalona od zamku. Jak to mówią - najciemniej po latarnią, nieprawdaż? Lexie pchnęła ciężkie drzwi i kobiety wmaszerowały w świat śmiechów, trunków i poszturchiwań. Ich wejście zwróciło uwagę kilku bywalców, siedzących bliżej drzwi oraz być może kilku ciemnych postaci, piastujących urząd w ciemnych rogach sali - tych naturalnych oraz tych stworzonych właśnie po to, by tacy jak oni mogli w nich usiąść. Tajemnicze postacie w kapturach - zabójcy. 
  Gwardzistka pewnym krokiem podeszła do baru, ciągnąc za sobą Ayarashi i usiadła na wysokim, okrągłym stołku przez blatem. 
- Dwa piwa poproszę - oznajmiła, a karczmarz spojrzał na nią z ukosa, po czym zdjął kufel z wieszaka, przetarł go brudną szmatą sprawiając, że kufel stał się brudniejszy niż był przed chwilą, po czym napełnił go złocistym trunkiem.
  Gdy alkohol stał przed dziewczynami, a właściciel tego zacnego przybytku oddalił się, Lexie zwróciła się do towarzyszki. 
- Wybierz któregoż z podejrzanych jegomości - mruknęła, ledwie poruszając wargami i unosząc alkohol do ust, by zamoczyć w nim wargi udając, że pije.
- Po co? - Ayarashi podniosła swój kufel i pociągnęła z niego spory łyk. 
- Wyciągniemy od niego informacje - Lexie wzruszyła lekko ramionami.
(Ayarashi?)

niedziela, 17 marca 2019

Od Ayarashi do Lexie

Ruszyliśmy pospiesznie na skrzydło zajmowane przez zielarzy. Weszłyśmy do pomieszczenia, Tako zajmowała się jakimiś ziołami.
- Takako powiedz nam co wiesz, na temat tego ducha.- usiadłam na krześle, gdy zielarka zaczęła opowiadać gwardzistce, wszystko co wie, na temat tak zwanych duchów. Lecz nasza biedna zielarka, nie zdawała sobie sprawy, że większość ze zdobytych informacji jest przedawniona. Przyciągnęłam ręce nad głową, tej czynności stanowił charakterystyczny dźwięk łańcucha. - Więc powinniśmy udać się do „Kwiczącego prosiaka”. - Na tą nazwę speluny, aż się wzdrygnęłam, co zwróciło uwagę gwardzistki na moją osobę.
- Zwariowałaś!? - zapytałam podnosząc lekko ton swojego głosu, nie spuszczając gwardzistki ze wzroku.
- Speluna jak speluna. - Odparła niczego nieświadoma kobiet, przetarłam obręcz z kajdan, która luźno zwisała na moim lewym nadgarstku.
- Ty na miasto nie wychodzisz, czy jak!? Nie wiesz, że żaden gwardzista tam nie wchodzi, a jak jakiś wszedł to żywy karczmy nie opuścić. - mówiłam bez zawahania, dziewczyna nie spuszczała mnie ze wzroku, a Tako gdzieś się ulotniła. - Na pewno nie pójdę tam z tobą, jeśli będziesz w tym stroju. -Wykonałam gest, wskazując na jej ubiór gwardzisty.
-Idziemy do mnie. - ruszyliśmy w stronę jej pokoju, szliśmy powoli schodami do góry. Korytarz, który nam się ukazał, był długi. Zatrzymaliśmy się przed którymiś z kolei drzwiami, po drodze odebrała klucz, by się przebrać. Gdy już wszystko, było gotowe, zapięła ponownie kajdanek i oddała kluczy towarzyszowi i ruszyliśmy do baru.

(Lexie? Przepraszam, że taka beznadziejnie.)

sobota, 16 marca 2019

Od Lexie do Crylin

  Lexie uważnie obserwowała zachowanie najemniczki, podążając za nią niczym cień. Nie odzywanie się, zimny wygląd i podążanie za kimś było w końcu jej specjalnością. Można powiedzieć wręcz, że mogła to robić całymi dniami, nie odczuwając zmęczenia czy nudy. Zresztą czy można odczuwać nudę, gdy przez cały czas jest się świadkiem wyczynów osoby, której się asystuje? Gwardzistce nigdy nie zdarzyło się nudzić przy boku humorzastej księżniczki, a bok zadziornej najemniczki był nawet ciekawszy. Oczy Lexie omiotły spojrzeniem wszystkie szumowiny, znajdujące się w tym wątpliwej reputacji miejscu instynktownie szukając potencjalnych zagrożeń. Czujniki kobiety zareagowały natychmiast serią pisków i syren, jednak wskazania mieściły się w dopuszczalnej normie. Przynajmniej do tamtej chwili, gdy przekroczona została strefa intymności gwardzistki.
- No proszę, czyżby nowa zabaweczka szefa? - Lexie poczuła nieprzyjemną, lepką i ciężką łapę na swoim ramieniu. - No pokaż nam się nowa, chcemy wiedzieć, w kim wybierać w nocy.
  Mięśnie kobiety zareagowały, zanim jeszcze informacja została poprawnie przesłana do mózgu, zaprotokołowana i odesłana z powrotem. Lexie chwyciła jego dłoń i poruszając się z szybkością i zwinnością profesjonalnego strażnika wykręciła rękę typa, sprawiając że syknął z bólu i zaskoczony opadł na jedno kolano. Normalnie dla gwardzistki były to moment, w którym by zapytała, co ma z nim zrobić, jednak gdy do głosu doszedł wreszcie świadomy umysł, nie zaś wyuczone przez lata treningu instynkty ta opcja została szybko odrzucona. Kobieta kopnęła podeszwą buta w twarz,napastnika, puszczając jednocześnie jego wykręconą rękę. Wszystko to wydarzyło się w przeciągu kilku, może kilkunastu sekund.
  Drugiemu mężczyźnie, widząc co stało się z jego towarzyszem, nieco zrzedła mina, jednak wziął się w garść, by zachować twarz przed wyglądającymi ciekawie z karczmy bywalcami. Tego wieczoru zapewne sprzeczka "tej nowej" z nimi zapewne będzie jednym z głównych tematów do żartów w gronie najemników.
- Ostra z ciebie laseczka, co? - powiedział, opierając się uwodzicielsko o ścianę, próbując jeszcze jakoś uratować beznadziejną sytuację.
- Lepiej się nie zbliżaj, bo się zatniesz, plouc - odparła Crylin z doskonałym refleksem osoby, przyzwyczajonej do rozmowy w tym tonie. - Twój kolega nie wygląda najlepiej, a szkoda by było oszpecić również twoją piękną twarzyczkę.
- Chodźmy już - mruknęła Lexie. - Czas mnie goni.
- Chwileczkę... - kobieta wymierzyła celnego kopniaka w krocze bandyty, po czym wyminęła jego zwijające się z bólu ciało bez słowa. Gwardzistka ruszyła za nią. Odkąd wsypała piratów nie miała do czynienia z takimi ludźmi. I chyba zdążyła już odzwyczaić się od ich sposobu postępowania. Zniesmaczało ją i zapewne niesmak pozostanie w jej ustach jeszcze przez kilka dni.
  Najemniczka się zatrzymała, na co ciało Lexie zareagowało niemal bez ingerencji umysłu. Znajdowały się przed drzwiami. Drzwiami, w których nie było nic niezwykłego, ot zwykłe, drewniane drzwi. Zapewne nikt nie zatrzymywałby na nich swojego spojrzenia dłużej, niż przez sekundę gdyby nie fakt, że stały przed nim dwie uzbrojone po zęby postaci, swoją posturą przypominające filary od mostu.
- Mam artefakt dla szefa, garde - powiedziała niewidoma, pokazując strażnikom pudełeczko. Ci spojrzeli na siebie wymownie. Lexie poczuła ukłucie zazdrości. Wymowne spojrzenia! W tak perfekcyjnej synchronizacji! A ona, choć tak bardzo się starała nie zdołała wymienić jeszcze ani jednego z Mer. Nawet najbardziej niezgrabnego!
- Pokaż go - rozkazał jeden z nich.
  Niewidoma uniosła pudełeczko na wysokość swojej piersi i otworzyła jej. Nastąpiła chwila prawdy. Przez umysł gwardzistki przeleciał pełen rachunek sumienia, w którym upewniała się, że jej dłonie nie dotknęły klejnotu.
  Łza Oceanu, a właściwie Wierna Kopia Łzy Oceanu leżała w ciszy wewnątrz pudełeczka, lśniąc delikatnym, mistycznym blaskiem. Mężczyzna delikatnie ją podniósł i obrócił w palcach.
  Lexie zaparło dech w piersiach.
- Wygląda w porządku - przyznał, odkładając ją na miejsce i odsuwając się nieco na bok. Drugi ochroniarz zrobił to samo i obie kobiety weszły do biura.
  Na jego końcu, za masywnym meblem siedziała osoba, która najwyraźniej była owym tajemniczym "szefem". Nie zareagowała na nasze przybycie, zajęta najwyraźniej oglądaniem pod lupą diamentu. Najemniczka pewnym krokiem podeszłą do biurka i położyła na nim szkatułkę, co zwróciło uwagę mężczyzny. Gwardzistka zbliżyła się, starając się by nie wypaść zbyt sztywno. Mężczyzna odsunął lupę sprzed swoich oczu po czym wziął pudełko. Otworzył je jedną dłonią, by drugą wydobyć przedmiot. Uśmiechnął się, jednak w tym wyrazie nie było wesołości.
- Cóż, moja droga, najwyraźniej zostałaś perfidnie oszukana - powiedział cicho. - Kopia. Piękna, perfekcyjna kopia. A szkoda. Nieźle sobie radziłaś, jak na kobietę.
  Lexie zareagowała w tym samym momencie, w którym zrobiła to najemniczka. I nie była to reakcja, jakiej spodziewała się tamta. Ręka niewidomej została przechwycona w połowie drogi w stronę przywódcy, a z nadgarstka wytrącony nóż. Ciężki przedmiot upadł na blat z cichym stuknięciem. Następnie ręka, która jeszcze przed chwila trzymała broń została wykręcona za plecy kobiety.
- Co robisz? - syknęła, uwięziona w uścisku kobiety. Gwardzistka nie odpowiedziała. Jej wzrok zastygł nieruchomo na szefie.
- Twoja koleżanka jest teraz pod moją kontrolą - spokojnie odpowiedział mężczyzna. - Zmartwiło mnie, że spóźniasz się z wykonaniem zadania, więc wziąłem sprawy w swoje ręce.
  Sięgnął pod biurko i wyciągnął stamtąd niewielki pakuneczek, skupiając na nim całą uwagę zgromadzonych. Na oczach kobiet rozwinął go, ukazując... Łzę Oceanu. Lexie poczuła ucisk w żołądku. Najemniczka szarpnęła się gwałtownie, jednak gwardzistka tylko zacieśniła chwyt. A póki ją trzymała, ta nie była w stanie użyć swojej magi.
- Po co więc zlecałeś to mnie, skoro sprawniej zdołałeś zając się tym sam, caïd? - zapytała ponuro.
- Widzisz... - mężczyzna uśmiechnął się paskudnie. - Miałem nadzieję...
  W tym momencie uścisk na ręce niewidomej zelżał, a z twarzy dowódcy spełzł nieprzyjemny wyraz, gdy okuta w żelazną rękawicę dłoń gwardzistki zderzyła się centralnie z jego czołem, pozbawiając go przytomności. W ostatniej chwili został powstrzymany przed przywaleniem głową w blat biurka i zmiażdżeniem drogocennego klejnotu. Lexie ostrożnie odłożyła go na stertę papierów, po czym powoli wzięła Łzę Oceanu do rękawicy i podniosła do oczu.
- Co to miało znaczyć, garde? - Najemniczka wyglądała na zdenerwowaną. Brunetka schowała klejnot do wnętrza rękawicy i obeszła biurko, nie spoglądając na towarzyszkę. Wyjęła z kieszeni kawałek sznura i zajęła się wiązaniem dłoni szefa za plecami.
- Intuicja - mruknęła, zwinnie poruszając dłońmi w sekwencji więzów. - Wyczuwanie nastrojów pana jest moją mocną stroną.
- Twierdził, że miesza ci w umyśle, ale wygląda na to, że jednak nie miał zdolności telepatycznych - zauważyła ironicznie niewidoma, zaplatając ręce na piersi.
  Lexie wydobyła z kieszeni kolejny kawał sznura i zniknęła pod stołem, wiążąc nogi przywódcy najemników.
- Powiedzmy, że usłyszałam, ale zignorowałam nakaz posłuszeństwa - odparła, by po chwili podnieść się i wydobyć na światło dzienne już ostatni element układanki "mój jeniec" - knebel. Bezceremonialnie wcisnęła bandycie szmatę do gardła, po czym dźwignęła jego ciało i spojrzała w kierunku okna. - Jesteś w stanie nas stąd wydostać?
- Co planujesz, garde? - w słowach najemniczki było coś, co kazało Lexie przypuszczać, że gdyby posiadała wzrok, mrużyłaby zapewne oczy.
- Muszę wiedzieć, skąd ją ma. I kto mu to zlecił - oznajmiła gwardzistka. - Więc?
(Crylin? Przepraszam, jeśli w ostatnim fragmencie Crylin nie jest Crylinowa, ale totalnie nie miałam pojęcia na ile będzie spokojna, a na ile agresywna ;-;)

poniedziałek, 4 marca 2019

Od Lexie do Ayarashi i Takako

- Tak, wasza wysokość - potwierdziła Lexie. Perspektywa bycia uwiązaną do osoby, która być może uczestniczyła w próbie zabójstwa jej pani nie za bardzo jej się podobała. Z drugiej strony mówi się, żeby przyjaciół trzymać blisko, a wrogów - jeszcze bliżej.
- To wszystko, możecie odejść - oznajmił król.
  Kobiety wstały i wyszły z pomieszczenia. Na zewnątrz na gwardzistkę czekał Mer. Strażnik stał nieruchomo dokładnie tam, gdzie Lexie zostawiła go, wchodząc do komnaty króla. Rzuciła mu ponure spojrzenie.
- Tobie zawsze wszystko uchodzi - mruknęła z rezygnacją, na co jej towarzysz kompletnie nie zareagował. Gwardzistka jakoś nie potrafiła się dziwić, że wszyscy błędy Mer puszczają w niepamięć. Jakoś nie wyobrażała sobie, by on wziął sobie do serca jakąkolwiek karę. Podejrzewała, że nawet gdyby skazano go na śmierć nie bardzo by się tym przejął. Zapewne zostałby powieszony, a nazajutrz jak zawsze stawił się przed komnatą księżniczki Mirajane, gotów na służbę.
- My zaś zostałyśmy skazane na siebie - zauważyła rudowłosa, zwracając się do strażniczki. - Jestem Aya, a jak mam się do ciebie zwracać?
- Lexie - przedstawiła się gwardzistka krótko. - A teraz idziemy.
- Dokąd? - dziewczyna ruszyła we wskazanym przez strażniczkę kierunku. Lexie szła tuż obok, a za nimi, szczękając cicho metalem, maszerował Mer. Brunetka nie była pewna, czy idzie z nimi, ponieważ dostał rozkaz pilnowania ich, ponieważ akurat szedł w tym samym kierunku czy dlatego, że akurat nie miał nic lepszego do roboty. Czasem na prawdę ciężko było zgadnąć, co tej kupie żelastwa chodziło po hełmie.
- Znajdziemy ci jakieś wygodne kajdanki - mruknęła kobieta, instynktownie wybierając najkrótszą drogę do magazynu zamkowej straży. 
  Zatrzymały się przed samym wejściem. Gwardzistka spojrzała na Mer wymownie, po czym widząc, że jak zawsze nie odnosi to skutku, wypowiedziała swoje myśli na głos.
- Mer, przypilnuj Ayi - rozkazała, po czym zwróciła się do dziewczyny. - Nie próbuj mu uciekać. Nie wygląda, ale jest mistrzem włóczni. Powaliłby cię jednym ciosem.
- Nie wątpię w jego umiejętności, ale obawiam się, że nie zdążyłby - dziewczyna uśmiechnął się zadziornie.
  Lexie rzuciła Mer przelotne spojrzenie i skrzywiła się. Przypomniał jej się moment, w którym tak samo jak Aya twierdziła jeszcze, że ta masywna kupa żelastwa nie zdąży nawet poruszyć włócznią, gdy będzie nokautowana. To było mylne wrażenie i kobieta do dziś pamiętała ból zgniatanych wnętrzności, gdy drzewce włóczni wbiło się w jej brzuch, wyginając kolczugę.
  Po czym zniknęła wewnątrz magazynu. 
  Po kilku minutach wróciła, niosąc w dłoniach długie kajdanki. Jeden jego koniec przypięła do dłoni cierpliwie czekającej dziewczyny, a drugi do własnej dłoni. Cichy szczęk metalu zapieczętował los kobiet.
- Mer, zaopiekuj się kluczem, dobrze? - gwardzistka podała niewielki kawałek metalu towarzyszowi, który przyjął go i kilkoma płynnymi ruchami schował wewnątrz swojej rękawicy.
- To gdzie teraz, pani gwardzistko? - zapytała Aya, poprawiając na nadgarstku obręcz.
- Pójdziemy do Królewskiej Zielarki - oznajmiła. - Opowie nam więcej o zjawie.
(Takako?)

Od Lexie & Mer do Takako

  Lexie słuchała w skupieniu. To, co mówiła zielarka wydawało się rozsądne i kobieta na prawdę chciała uwierzyć, że to może zadziałać. Lazy delikatnie ściskała jej dłoń, kończąc tłumaczyć.
- Zrozumiałaś wszystko? - zapytała.
- Tak, pani. - Gwardzistka pokiwała głową i wyswobodziła swoją dłoń z uścisku. - Pani, nie dasz rady tego zrobić. 
- Dlaczego tak sądzisz? - Białowłosa wyglądała na zdziwioną i zaniepokojoną. Jakby sama podejrzewała, że może nie być w stanie podołać temu zadaniu.
  Lexie wstała i poprawiła swoje ubranie. Było jej głupio, że straciła tyle czasu, pozwalając zielarce tłumaczyć sobie ten koncept. Jednak przez cały czas miała nadzieję. 
- Twoja magia nie wpłynie na mnie, pani - oznajmiła gwardzistka. - Za pozwoleniem, sprowadzę kogoś odpowiedniejszego.
- Zaczekaj, proszę. - Niewidoma również wstała. - Nie uważasz, że mimo wszystko warto spróbować? To może być nasza jedyna szansa...
- Pani, od urodzenia moje ciało negowało magię. Znacznie potężniejszą od twojej, pani. Ośmielę się wątpić, by tym razem miało być inaczej. A wolałabym, by jedyna nadzieja jej wysokości nie opadła przedwcześnie z sił. Także proszę mi wybaczyć, ale zamierzam teraz sprowadzić brata mojej pani. On będzie stosowną osobą. - Gwardzistka skłoniła się lekko i odmaszerowała szybkim krokiem, pozostawiając zielarkę swoim myślom.
  Żałowała, że nie mogła tego zrobić osobiście. Robiło jej się niedobrze na myśl, że ktoś będzie grzebał w głowie Mirajane. Nawet jeśli miał to być jej brat. Szybko przemierzyła zamek. Stopy same ją prowadziły tymi tak znajomymi korytarzami, aż do komnat Jacka Reiss, młodszego brata księżniczki. Gwardziści, stojący przed jego drzwiami zatrzymali jednak Lexie, nim ta zdążyła zapukać.
- Książę jest zajęty - powiedział jeden z nich, wymownie przewracając oczami. Tajemnicą poliszynela było, iż od jakiegoś czasu książę spotykał się z pewną nisko urodzoną kobietą. Mimo, że chłopak starannie ukrywał ten fakt, służba miała swoje sposoby, by dowiadywać się rzeczy, ukrywanych przez swoich panów. W innym razie nie byłaby prawdziwą służbą. 
  Książę najwyraźniej nie spodziewał się, by w całym zamieszaniu tajemniczej choroby ktoś zwrócił na niego uwagę. Cóż, miał pecha. Gwardzistka nie mogła odpuścić. Nie w takiej chwili.
- Od księcia być może zależy życie jej wysokości Mirajane. - oznajmiła stanowczo. - Muszę się z nim spotkać.
  Strażnicy spojrzeli po sobie. Mieli rozkaz nikogo nie wpuszczać. Z drugiej strony gdyby okazało się, że przez nich umarła następczyni tronu zapewne skończyłoby się to dla nich szubienicą. Nie warto było ryzykować. Kiwnęli sobie głowami i jeden z nich dał znak Lexie, że może próbować.
  Gwardzistka zapukała. W pomieszczeniu zapanowało nagłe ożywienie. Kobieta odczekała chwilę, by pozwolić ukochanej księcia znaleźć bezpieczną kryjówkę i pchnęła drzwi. Jack Reiss siedział przy biurku, najwyraźniej się ucząc. Brunetka wyprężyła się na baczność i zasalutowała.
- Panie, Królewska Zielarka potrzebuje twojej pomocy w ratowaniu jej wysokości Mirajane ze szponów choroby - wyrecytowała na jednym wydechu i zamilkła. Książę wstał gwałtownie i odwrócił się w stronę gwardzistki. Na jego twarzy widać było niepokój. 
- Myślałem, że kryzys został już zażegnany - odparł.
- Tak, panie - potwierdziła Lexie.
- Ale?
- Ale jej wysokość dalej się nie obudziła - dokończyła. Książę potrząsnął głową, jakby opędzając się od natrętnej myśli.
- Zaprowadź mnie do niej, szybko.

[...]Drzwi otworzyły się zamaszyście i zaaferowany książę Jack wpadł do pomieszczenia szpitalnego. Za nim weszła Lexie, zostając jednak przy drzwiach. Lazy siedziała nad księżniczką, kiwając się lekko. Prawdopodobnie odprawiała jakiś rytuał czy coś takiego.
- Co z nią? - zapytał książę, siadając przy zielarce.
(Takako? Wybacz, ale to jedyna rzecz, której Lexie nie mogła zrobić)

niedziela, 3 marca 2019

Od Crylin do Lexie

Po dość niespodziewanym przybyciu mojej siostry, szybko wraz z gwardzistką ustaliłyśmy miejsce następnego spotkania. Niestety tak jak się spodziewałam, kobieta nie miała ochoty na odrobinę rozrywki, jaką były zagadki. Właściwie mogłam się spodziewać tego po niej. Żołnierze nigdy nie umieli się bawić, jedynie martwili się dobrem władcy, który i tak ich okłamuje. Z drugiej strony żyjemy na świecie opartym na łganiu w żywe oczy i pojedyncze osoby tego nie zmienią. Myśli te spowodowały, że nawet przez chwilę zrobiło mi się szkoda brązowowłosej. Gardziłam kłamcami, a tym samym sama jestem jednym z nich i nie tłumaczy tego, nawet moja troska o siostrę. Gdyby ludzie dowiedzieli się, kim jestem i skąd pochodzę, kto by mógł wiedzieć, co by zrobili.
Moje myśli przerwał cichutki głosik Arii. Jako że niosłam ją na rękach, mogłam dokładnie usłyszeć jej prośbę.
- Jutro pobaw się ze mną, dobrze? Zostań ze mną w domu. – Białowłosa miała zamknięte oczka i kurczowo trzymała się mojej szyi. Natychmiast posmutniałam na jej słowa, zdając sobie sprawę, jak ostatnio mało czasu poświęcałam swojej ange (anielicy). Miałam świadomość, że czuje się samotna i nie zawsze rozumie, dlaczego tak często wybywam z domu.
- Zostanę skarbie, obiecuje. – Szepnęłam, przytulając ją jeszcze bardziej do swojej piersi.
~*~
Przez następne dni spędzałam czas z siostrą, ucząc ją smoczej mowy, mimo że nie miała smoczych zdolności. Wciąż była córką rodu Doragon, więc byłam pewna, co do lekcji tego języka. Również zaczęłam uczyć ją podstawowych chwytów obronnych. Czułam, że nie zawsze będę w stanie ją bronić, a jest już na tyle duża, by zacząć trening. Oczywiście byłam surowa, ale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, cieszyła się, że w końcu zgodziłam się na zajęcia z samoobrony.
Kiedy jednak nadszedł czas na spotkanie z gwardzistką, od razu rozpoczęłam realizowanie swojego planu. Poszliśmy odwiedzić sąsiadkę, która już nie jeden raz nam pomogła. Mimo że nie była człowiekiem, miałam do niej ogromne zaufanie. Aria darzyła sympatią staruszkę i wraz z nią nie raz coś piekły w kuchni. Dopiero wieczorem, kiedy zauważyłam senny wzrok białowłosej, postanowiłam działać, bo już i tak byłam pewna swojego spóźnienia. Usiadłam na krzesełku przed pianinem. Delikatnie musnęłam opuszkami przyjemnie polakierowane drewno, następnie przenosząc je na klawisze.
- Crylin, zaśpiewasz w ludzkim języku? Proooszę. – Ujrzałam jej duże węgliki w oczach, które zawsze mnie rozczulają.
- Spróbuje, bijou (skarbie). – Dziewczynka położyła się na fotelu, wtulając się do jednej z poduszek.

Czasem zazdroszczę drzewom spokojnych snów,
Że rozumieją się bez żadnych słów
I że nie wstydzą się swych zielonych łez.
Czasem zazdroszczę drzewom ich drewnianych serc.

Kątem oka ujrzałam, jak z kuchni zerka staruszka. Przypatrywała się mojej grze, jak i słowom, które pierwszy raz mogła zrozumieć.

Zazdroszczę też tak bardzo aniołom z gór,
Nie skrzydeł, aureoli, ale domów z chmur.
Lekkiego puchu, w którym kryją myśli swe.
Tak bardzo im zazdroszczę wiary w lepszy dzień.
Przy każdej czarnej chwili ciszy.
Choć serce wrzeszczy,
Nikt nie słyszy.
Pod powiekami krople rosy zimny deszcz
I słów zgubiony sens.

Widziałam, jak Aria usypia na czerwonym fotelu. Uwielbiała, jak jej śpiewałam do snu już, kiedy była niemowlakiem. Mimo to nie przerywałam gry, chciałam mieć pewność, że dziewczynka się nie obudzi, poza tym, sama wspominałam swoje dzieciństwo, śpiewając tę piosnkę.

I jakoś niespokojnie płynie teraz krew, gdy idę,
Drogą, przy której czarny las rozdartych drzew.
Zostało dziś jedynie ruszyć w inny świat.
Zrozumieć ciszę i być z ciszą za pan brat.
I niech mi jeszcze raz powtórzą,
Że nie ostatnią jesteś burzą,
Spalonym zdjęciem, co się długo będzie tlić.
Niech mi powtórzą albo już nie mówią nic.

W pewnym momencie powstrzymywałam się przed łzami, przypominając sobie jeden z najboleśniejszych wspomnień przeszłości. Obiecałam sobie, że nie pozwolę, by białowłosa przeżyła to, co ja, dlatego będę bronić ją całym swoim sercem.

Przy każdej czarnej chwili ciszy,
Choć serce wrzeszczy,
Nikt nie słyszy.
Pod powiekami krople rosy zimny deszcz.
I słów zgubiony sens…

Zaprzestałam gry, jeszcze przez chwilę przypatrując się klawiszom w idealnym bezruchu. Dopiero uświadamiając sobie o spotkaniu, przekręciłam głowę na siostrę, głęboko pochłoniętą w śnie. Zdołałam jedynie przykryć ją kocem i chwycić maskę. Przed wyjściem zarzuciłam na siebie ciemny płaszcz, chowając w nim białe pasma włosów.
Dość pośpiesznie przemieszczałam się pomiędzy uliczkami, co jakiś czas sprawdzając czas. Tak jak się spodziewałam, na miejsce trafiłam spóźniona, jednak gwardzistka wciąż tam była.
- Wybacz za spóźnienie, garde (gwardzistko). – Szepnęłam, delikatnie kłaniając się przed dziewczyną. Mimo wszystko znałam takie słowo jak kultura. – Czy wszystko masz?
Jako odpowiedź dostałam jedynie niewyraźne mruknięcie, jednak to mi wystarczyło.
- Więc chodź, na miejsce jest kawałek, w tym czasie wyjaśnię ci parę spraw. – Odpowiedziałam, po czym zaczęłam kierować się w stronę karczmy. – Po pierwsze nie zwracaj na siebie większej uwagi na miejscu, a jak ktoś coś do ciebie będzie miał, nie bój się użyć tych cudeniek w pochwie.
- Skąd wiesz, co mam przy sobie, skoro mnie nie widzisz? – Zauważyłam, że wciąż była w stosunku do mnie bardzo podejrzliwa, ale z drugiej strony nie dziwiłam się jej.
- Czuję zapach metalu, mogę być ślepa, ale węch zastępuje mi wzrok, dlatego wciąż jestem w stanie walczyć. – Odparłam spokojnie, wciąż brnąć w kłamstwo swojej ślepoty. – Więcej zaufania, mamy tego samego przeciwnika, a nie wiem jak ty, ale ja muszę jeszcze trochę pożyć...
Kiedy byłam pewna, że moja interlokutorka zrozumiała, kontynuowałam swoją wypowiedź.
- Od razu zgłosimy się do szefa za wykonanym zadaniem, ale i chęcią przyłączenia się nowej najemniczki. Wtedy obie wylądujemy w gabinecie z dala od ciekawskich spojrzeń. Oczywiście wcześniej będę musiała pokazać ‘’swoją zdobycz’’, aby zostać wpuszczoną, więc mam nadzieję, że kopia łzy jest dobra. W gabinecie będziesz mogła robić, co tylko chcesz z mężczyzną. W razie potrzeby będę cię osłaniać, jednak jeśli nie chcesz go brać na jakieś przesłuchania czy coś, to zginie na miejscu. Nikt nie może się dowiedzieć, że z tobą pracuje. - Chociaż i tak będę musiała się przeprowadzić z siostrą, bo już nie będzie tu bezpieczna. – Dodałam w myślach.
~*~
Będąc już przed drzwiami karczmy, delikatnie szturchnęłam swoją towarzyszkę.
- Bądź zimna. – Szepnęłam, po czym z całej siły walnęłam w drzwi, tym samym je otwierając. Wiele spojrzeń od razu zawędrowało w naszą stronę. Spokojnym tempem podeszłam do lady i kładąc pudełko z kopią łzy oceanu.
- No proszę, a jednak udało ci się wykonać zadanie. Szef już się niecierpliwił i uznał cię za uciekinierkę. – Powiedział prześmiewczo barman. Już chwytał za pudełko, kiedy jego ręka została przebita przez szpikulec.
- Zapomniałeś już, że tylko szef może ode mnie odebrać cel ogłoszenia? – Wywarczałam. - Poza tym znalazłam mu kolejnego człowieka. Więc teraz powiesz mi, gdzie jest, chce odebrać zapłatę.
Widziałam, jak powstrzymywał się przed krzykiem, najwyraźniej jeszcze nikt nie przebił mu ręki do blatu, co i tak było dla mnie dużym szokiem, zważając na wkurzającą naturę mężczyzny.
- W biurze… - Wysyczał, na co wyjęłam z niego szpikulec i wraz z towarzyszką podążyłyśmy w kierunku schodów. – Suka.
Słysząc jego ostatnie słowo, uśmiechnęłam się złośliwie i rzuciłam sztylet tak, że wbił się obok głowy mężczyzny.
- Uważaj, do kogo mówisz, bo następnym razem przypadkiem trafię cię w ten twój pusty łeb.
Kiedy już myślałam, że dalsza droga będzie spokojna, na naszej drodze pojawiło się kolejnych dwóch mężczyzn. Jeden z nich był elfem, drugiego nie byłam w stanie zidentyfikować, chociaż miałam wrażenie, że skądś ich znam.
- No proszę, czyżby nowa zabaweczka szefa? – Zakpił jeden z nich, łapiąc gwardzistkę za ramię. – No pokaż nam się nowa, chcemy wiedzieć, w kim wybierać w nocy.

<Lexie?>

piątek, 1 marca 2019

Od Ayarashi do Takako i Lexie

Ayarashi skończyła bawić się w wytwarzanie mikstury, odłożyła większość potrzebnego sprzętu na miejsce, wiedząc, że małe białe zwierzątko leżące na pościeli ją obserwuje. Następnie podeszła do okna i usiadła na dość szerokim parapecie, oparła głowę o szybę i spoglądała w dal obserwując, wszystko dookoła, gdy tylko poczuła ciepłe promienie słońca muskające jej skórę na twarzy, zamknęła oczy.
- Jak sądzisz lisku, co się wydarzy?
Zapytała nie licząc na odpowiedz, a małe zwierzątko podniosło głowę i spojrzało na oświetloną twarz dziewczynki. Aya skupiła swoją uwagę na treningu straży, gdy do pokoju weszła Takako, ta nawet nie spojrzała na nią, a do jej uszu dotarło następne pytanie wypowiedziane przez niewidomą zielarkę.
- Jesteście może głodni?
Aya odwróciła się i zdjęła nogi z parapetu, a następnie wstała i podeszła do dziewczyny.
- Z chęcią coś zjem.
Cała trójka zeszła na dół do kuchni i poprosili o posiłek, po paru minutach jedli w niewielkim pomieszczaniu.
- Więc jak audiencja u króla? - zapytała biorąc kolejną łyżkę zupy do posiłku.
- Hm... Był zły i obwiniał straż o całą sytuacje.
~Nie dziwie mu się - pomyślała i odparła. - No cóż ducha ciężko złapać, jeśli tego nie chce. -Kończyła powoli jeść swój posiłek. - Tako chce się spotkać z tamtą strażą, muszę udowodnić, że nie miałam i nie mam złych zamiarów. 
- Jasne. - Odparła różowooka dziewczyna, po skończonym posiłku, opuściłyśmy pomieszczenie. Nie doszliśmy, z powrotem na skrzydło, gdy zatrzymał nas jeden z strażników i patrząc na Ayarashi jak na mordercę, wypowiedział słowa skierowane do niej. 
- Król chce cię, w tej chwili widzieć. - Dziewczyna siknęła głową, w geście, że rozumie. Takako ruszyła za nimi, z powodu, że puki co ma ją pilnować. Po chwili przeszli przez sporę drewniane drzwi, które prowadziły do sali tronowej. Weszliśmy do środka, a zimny wzrok przeszył Aye na wylot. Podsiedli na odpowiednią odległość i się ukłonili.
- Takako możesz odejść. - Dziewczyna ukłoniła się, po czym skierowała się w stronę wyjścia, gdy drzwi się zamknęły, głos króla rozbrzmiał w Sali. - Takako twierdzi, że jesteś niewinna, jednak nie jestem w stanie w pełni dać wiary jej słowom. Co masz na swoją obronę? - Chwila ciszy między wypowiedziami trwała chwilę.
- Królu, prawdą jest, że wdarłam się do sypialni księżniczki, ale tylko dla tego, że ujrzałam w mroku wkradają się postać do jej komnaty. Zablokowałam atak skrytobójcy i chwilę się z nim szarpałam...
- Ja mam w to uwierzyć. - Ręce dziewczyny trzęsły się i ocierały nawzajem, a nogi miała jak z waty, a na jej twarzy malował się strach.
- Panie pozwól dowieść mojej niewinności. - Władca zmrużył oczy i gestem przywołał do siebie jednego z straży, w tym czasie Aya uklękła. Strażnik po chwili opuścił pomieszczenie, a dziewczyna starała opanować reakcję jej ciała, a jej wzrok utkwiony w schodach prowadzących do tronu. Gdy drzwi się otworzyły przez nie weszła gwardzistka, która uklękła przed swoim władcą, który wziął wdech i wypowiedział słowo po słowie.
- Dam ci szansę na złapanie skrytobójcy i oczyszczenia się, w tym czasie Lexie odpowiadasz za nią. -Obu dziewczyną, przyśpieszyło tętno, obie nie wierzyły co właśnie się stało, zostały skazane na siebie. - Dla pewność, że nie ucieknie możesz ją związać.
- Ciekawe jak ma mi to pomóc? - pomyślała Ayarashi.
(Lexie?)

Od Cythian'diala do Lottielle

Cythian'dial spojrzał znad książki na swoich strażników. Lamii była mokra, jej ubranie oraz futro szczelnie przylegało do jej umięśnionego ciała, uwydatniając jego kształty, co byłoby zapewne pociągające, gdyby dodatkowo nie była pokryta również błotem, trawą oraz krwią. Idąc, ledwie zauważalnie utykała na lewą nogę. Mimo to krok miała pewny, a na pyszczku wyraz triumfu podobny bardziej do tego, który przybiera kot, który wreszcie złapał myszkę, niż królik w jakiejkolwiek sytuacji. Za nią kroczyła długimi krokami postawna postać Medicore, niosąca w swoich upierzonych ramionach nieprzytomną dziewczynę. Lotte również była mokra i brudna. Nie wyglądała najlepiej, jednak szybkie skanowanie jej umysłu wykazało, że nie doznała trwałych uszczerbków na zdrowiu.
- Dorwaliśmy ją, mistrzu! - oznajmiła triumfalnie królica, wyprężając się na baczność i salutując. Oczy jej się iskrzyły radośnie. Jej towarzysz przewrócił oczyma
  Dobrze się spisaliście pochwalił Arcymag, odkładając książkę na stolik. Wstał i wskazał fotel, na którym jeszcze przed chwilą siedział. Połóż ją tutaj rozkazał.
  Medicore podszedł do siedziska i posadził na nim czarnowłosą. Cythian'dial wyjął z kieszeni chusteczkę i delikatnie otarł jej  twarz, po czym w zamyśleniu wpatrzył się w delikatne rysy dziewczyny. Protegowana Maluma wyglądała spokojnie, prawie jakby spała. Jednak nie jej urocza twarzyczka zaprzątała głowę władcy Temeni. Cythian’dial dobrze pamiętał, jak Malum się przechwalał, że dorwał naprawdę łakomy kąsek i że wkrótce będzie gotowy do prezentacji. Robił to do stosunkowo niedawna, a potem nagle umilkł. Złośliwi podejrzewali, że się przeliczył i eksperyment zakończył się klapą. Nikt nie mógł się spodziewać, że on się powiódł. Nawet za bardzo. Niewolnicy nie często uciekali z Temeni. Jeszcze rzadziej robili to pozostając przy życiu. Dar dziewczyny był niezwykły. Mag byłby nawet skłonny poświęcić czas na złamanie jej woli i zniewolenie umysłu. Wydało mu się to nawet przez chwilę atrakcyjną perspektywą. Najwięcej satysfakcji z łamania czyjejś woli ma się w końcu wtedy, gdy jest ona dostatecznie silna, by długo się opierać.
  Lamii zaczynała się powoli nudzić. Rozglądała się czujnie na boki, a jej uszy poruszały się gwałtownie, mimo że w okolicy nie było żywej duszy. Z jakiegoś powodu czytelnia opustoszała. Być może ich obecność odstraszała gości. Szturchnęła Medicore.
- Moje żebra kończą się niżej, słabo wycelowane – zauważył stwór, po czym niemal zgiął się w pół, gdy całe jego powietrze wyleciało z płuc, reagując na łokieć drugiej strażniczki, który wylądował pod jego żebrami.
- Dobrze wiem, gdzie celuję – oznajmiła głośnym głosem, który w jej mniemaniu zapewne musiał być tonem cichej rozmowy. – Spójrz.
  Spojrzenie czaszki zogniskowało się na punkcie wskazywanym wymownym ruchem głowy Lamii. Pod półką z książkami skradała się przeciętnej wysokości postać, wyglądająca na kupca, w dłoniach trzymająca kilka opasłych tomów. Gdy usłyszał głos królicy, mówiący „Spójrz”, skamieniał i odwrócił powoli głowę w kierunku strażników. Oboje wpatrywali się prosto w niego. Przełknął ślinę.
  Ma pan na sobie futro Deteiri., panie Karfan. Radzę panu uciekać. Przekazał Cythian’dial, nie odrywając spojrzenia od Lottielle.
  Kupiec upuścił książki i z prędkością, której trudno byłoby się spodziewać po kimś jego postury zaczął przemieszczać się w kierunku drzwi. Lamii zeszła na cztery łapy i wybiła się z nich, w długich susach ruszając w pogoń. Medicore rzucił Arcymagowi zmęczone spojrzenie i poczłapał w ślad za nią, mrucząc pod nosem coś o niańczeniu wariatki i zmianie pana. Najlepiej na kogoś, kto da mu w spokoju siedzieć nad jego książkami.
  Z drugiej strony był Malum. Na pewno zareagowałby na jego nowy nabytek. Jego nowy nabytek zaś zareagowałby na Maluma. Oczywiście miałoby to miejsce tylko wtedy, gdy pozostawałby w niezmienionym stanie świadomości. Złamana w tej sytuacji byłaby dość nudna. Arcymag schował chusteczkę. I tak będzie musiała się potem porządnie wykąpać i przebrać. Nic, co miał przy sobie nie mogło jej w żaden istotny sposób pomóc wrócić do stanu sprzed gonitwy.
  Z korytarza rozległ się hałas podniesionych głosów, wśród których władca Temeni z łatwością mógł rozróżnić głos Lamii. Dało się też rozróżnić niektóre słowa jej wypowiedzi, jednak ich sens był i tak dla Cythian’diala oczywisty. Komuś się nie spodobało, że królik goni kupca po jego własnej gildii.
- Tak nie może być! – wykrzyknął, niemal wtaczając się do pokoju pokaźny jegomość, ubrany zgodnie z zasadami najnowszej mody w kalesony oraz fioletową kamizelkę, na którego szyi lśniły się grube, złote łańcuchy, a którego palce niemal ginęły pod powłoką złotych pierścieni. Na głowie miał dość dziwacznie wyglądający, bufiasty kapelusz. Słowem – kupiec. Bardzo bogaty kupiec. Za nim weszli członkowie świty Arcymaga oraz Karfan, na którego polowanie zostało najwyraźniej tymczasowo zawieszone. – Gdzie jest wasz pan?
  Medicore wysunął się bezszelestnie na przód tanecznym krokiem i skłonił się nisko przed zgromadzonymi, wyciągając jedno skrzydło do góry, a drugie przykładając do piersi oraz krzyżując nogi i nieco je uginając.
- Panowie i panie oraz ty Lamii, oto Cytahian’dial, Pan na Cytadeli, Arcymag i władca Temeni. – Uniósł głowę, cały czas pozostając nienaturalnie wygięty – Obecnie incognito.
  Incognito z definicji oznacza, że występuje się nie ujawniając swojej tożsamości, zaś moja osoba została właśnie szczegółowo przedstawiona. Nie uważasz, że to się kłuci ze sobą, Medicore? Arcymag nie raczył nawet odwrócić się w kierunku przybyłych. Swoją drogą musiało ci umknąć, ale jestem zajęty i wolałbym, by mi nie przeszkadzano.
- A więc ty sprowadziłeś tu te dziwadła? – Kupiec ruszył w kierunku niewielkiego człowieczka, odpychając ptaka tak, że ten niemal się przewrócił. Lamii zastrzegła nerwowo uszami i najeżyła sierść. Stojący obok niej Karfan odsunął się nieco dyskretnie, czując się bardzo niezręcznie w towarzystwie królika, który lada chwila mógłby pozbawić go życia.
  Są członkami mojej gwardii osobistej. I muszę cię ostrzec. Zrobisz jeszcze jeden krok w moim kierunku, a Lamii rozszarpie tłuszcz na twoim karku, a potem wgryzie się w kręgosłup tak mocno, że przerwie połączenie pomiędzy mózgiem a ciałem, Mistrzu Gildii Kupieckiej, panie Fordzie Calton.
  Na te słowa kupiec się zatrzymał niepewnie. Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania we własnej gildii, jednak gdyby nie silnie rozwinięty instynkt samozachowawczy zapewne nie zaszedłby tak daleko w gildii. Teraz ten instynkt podpowiadał mu, by wykonywać polecenia tego kurdupla, który przedstawiał się jako jakiś tam władca.
- Słuchaj no ty… - zaczął, Arcymag podszedł do stolika i zaczął oglądać książkę, którą wcześniej czytał. – Nie wiem za kogo się uważasz, ani kim jesteś, ale… - przerwał, czując na sobie jasny wzrok karzełka. Nikt nie wpatruje się tak intensywnie, przewiercając cię na wylot jak dziecko, które właśnie zauważyło, że masz coś na twarzy. Takie przynajmniej odniósł wrażenie kupiec, gdy oczy Cythian’diala spoczęły na jego źrenicach.
  Zabieram tą dziewczyn oraz tę książkę. Arcymag uniósł lekko trzymaną pozycję. Otrzymasz za nie zadośćuczynienie pieniężne, o to się nie martw. Jednak nie oczekuj przeprosin za zachowanie Lamii. Wasza rasa wytępiła cały jej lud, brutalnie zdzierając z nich skóry, a potem kładąc przed kominkiem, gdzie spały na nich psy myśliwskie. Pozbawiliście ich wszystkiego. Nawet ich reputacja łowców została przez was znieważona i wyśmiana. Karfanie, dziś daruję ci życie i niech to będzie… mój podarunek dla was. A teraz przepraszam, ale zapragnąłem zająć się pewną sprawą, która nie dotyczy żadnego z was.
- To moja gildia i nie będziesz mi dyktował warunków. Mogę w każdej chwili wezwać straż…
- Szkoda, że nikt nie przyjdzie. – Medicore przyłożył teatralnie skrzydło do czoła a jego pusta czaszka wydawała się kpiąco spoglądać na Mistrza Gildii.
- Co…?
  Lamii wyminęła pana Caltona i z wyskoku zdzieliła towarzysza przez łeb.
- Spróbuj okazywać więcej szacunku ludziom, z którymi układa się mistrz – fuknęła.
  Mrok wokół małej osóbki zafalował i pokrył pomieszczenie nagłym brakiem światła. Gdy blask wrócił, podróżników z Temeni już nie było.
[…]- Wygląda bardzo spokojnie, gdy jest nieprzytomna – zauważyła głośno Lamii, pochylając się nad Lottielle. – Aż się prosi, żeby narysować jej runy Omegi.
  Cythian’dial siedział na fotelu tuż obok kanapy, na której zmaterializowała się dziewczyna. Machał w powietrzu nogami, nie dosięgając do podłoża.
  Lamii, każ przynieść jej herbaty. Gdy to zrobisz, możesz wrócić do swoich obowiązków. Medicore, przekaż Ghornowi, że przyjmę go nie wcześniej, niż gdy skończę rozmawiać z tu obecną.
- Tajest, mistrzu! – wykrzyknęła strażniczka, stając zamaszyście na baczność i salutując. Jej towarzysz tylko skłonił lekko głowę i wyszedł. Cythian’dial i Lottielle zostali wreszcie sami. Arcymag był cierpliwy. Miał zresztą o czym myśleć. A wkrótce przyniesiono ciepłą herbatę w imbryku. Jej zapach koił zmysły demona, zaspokajając jego potrzebę tego trunku. I dalej czekał. A herbata stygła.
(Lottielle? XD Tak. Niezręcznie, niezręcznie.)