środa, 27 lutego 2019

Od Takako do Lexie i Ayarashi

Prędzej czy szybciej zostałabym wezwana do króla. Zostawiłam dziewczynę samą w moim pokoju, jednak Ryuu miał mieć ją na oku. Był pod swoją zwierzęcą postacią i obecnie był na łóżku. Miał udawać mojego małego zwierzaka. Szybkim krokiem zmierzyłam w stronę sali tronowej. Stanęłam przed Królem. Ten zaczął zadawać pytania i oskarżać wszystkich do okoła. Nie dopuścił mnie nawet do słowa.
- Więc dlaczego nie udało im się pojmać jednego ze skrytobójców?.... I dlaczego drugi został uwolniony? Takako Mitsuri. Jak rozumiem to twoja sprawka? - chciałam dodać coś od siebie, ale król ponownie zaczął się denerwować. Wysłuchiwałam go dalej do momentu w którym Yuzu poprzez telepatie nie powiedział mi co odkrył.
- Wasz Wysokość czy mogę się wypowiedzieć! - uniosłam swój głos przez co on wreszcie zwrócił na mnie uwagę.
- Niby skrytobójca nie był tym który powinien zostać schwycony, wzięłam ją do zamków ponieważ uratowała księżniczce życie, jednak przez przypadek została zraniona sztyletem księżniczki. Tak więc zabrałam ją ze sobą, aby dać jej antidotum. Prawdziwy skrytobójca to tak naprawdę jest zjawą więc szybko go nie odszukamy, pojawi się zapewne za kilka dni, gdyż stracił za dużo sił - wypowiedziałam się, a na sali pojawiła się cisza. - Tak więc Królu nie masz o co się złościć na swoich poddanych, gdyż zjawy nie da się łatwo schwytać nie będąc na to przygotowanym - pozostało mi się modlenie o to, żeby Lexie i Mer nie zostali zdegradowani, ukarani i cokolwiek jeszcze.
- Ale dlaczego akurat moją córkę? - zapytał się spokojnie.
- Pamięta Wasza wysokości co kiedyś mówiłam na temat księżniczki, to dlatego jest narażona na niebezpieczeństwo - zrozumiał o co mi chodzi.
- Rozumiem. Możecie odejść, wezwę was później - powiedział, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Lexie, Mer wiem że chcecie pojmać tą zjawę, zupełnie tak samo jak ja, ale jeżeli nie połączymy sił to jej nie złapiemy. Jeżeli będziecie mieli czas to przyjdźcie do mnie, a ja wam coś dam - uśmiechnęłam się do nich delikatnie. Poszłam w innym kierunku niż oni. Wróciłam do swojego pokoju gdzie zostawiłam dziewczynę.
- Już jestem - uśmiechnęłam się gdy weszłam do środka.
- Witaj Tako-chan - usłyszałam głos Ryuu. Dziewczyna milczała.
- Jesteście może głodni? - zapytałam się będąc pełna entuzjazmu.

<Ayarashi? Lexie?>

Od Takako do Lexie & Mer

Zaczęłam czytać zwój, niby klątwa została zdjęta, ludzie wrócili do życia nim dopadła ich choroba, jednak problem był inny. Księżniczka wciąż się nie obudziła. Podeszłam do niej. Usiadłam tuż obok niej, chwyciłam jej ciepłą dłoń.
- Dlaczego ona wciąż się nie obudziła? - usłyszałam pytanie od gwardzistki.
- Lexie, wyprowadź wszystkich ludzi. Masz czas, aby ich wyprowadzić do północy. Wtedy pełnia księżyca się pojawi, a ja będę potrzebować przestrzeni - uśmiechnęłam się do niej delikatnie. - Yuzu, Ryuu idźcie odpocząć!
- Ale... - uciszyłam dwójkę swoich towarzyszy.
- To rozkaz, nie chce was widzieć - usiadłam na ziemi tuż obok łoża księżniczki. Zaczęłam medytować, dzięki temu miałam zamiar poszukać rozwiązania. Gdy otworzyłam oczy, ludzie zniknęli, a ja zostałam sama wraz z księżniczką.
- Nikogo już nie ma, więc ja również odejdę - usłyszałam głos Lexie.
- Lexie zostań, będziesz mi potrzebna - uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Ja, ale do czego? - chyba była zaskoczona.
- Przeniosę ciebie do snów księżniczki, tam pomożesz jej uporać się z koszmarem przez który nie może się obudzić. Ja będę wam pomagać, jednak ty znasz księżniczkę lepiej ode mnie i to ona posłucha ciebie bardziej niż mnie. - uśmiechnęłam się delikatniej do niej, a ona się zgodziła. Gwardzistka usiadła naprzeciw mnie. Chwyciłam jej dłoń oraz dłoń księżniczki. Jako, że nie zostało mi dużo siły, zrobiłam coś ryzykownego. Mianowicie musiałam poświęcić coś w zamian. Nie naraziłam na to nikogo innego prócz samej siebie. - Lexie, księżniczka znajduje się nieopodal. Jest w ogrodzie pełnym róż - wzięłam się w garść i zaczęłam podawać wskazówki gwardzistce.

<Lexie? Mer?>

niedziela, 24 lutego 2019

Od Lexie & Mer do Takako

- I... tyle? - wyrwało się gwardzistce, jednak szybko zamaskowała tą niezręczność krótkim pokłonem. - Zatem wracajmy, pani.
- Tak. Wracajmy.
  Czarnowłosy sługa Lazy przemienił się w panterę i dał dosiąść dziewczynie, zaś Lexie i Mer potrzebowali chwili, by odnaleźć swoje wierzchowce i zrównać się na nich z czekającym kotowatym. Cała czwórka była wyczerpana jednak mieli świadomość, że szybki powrót do zamku jest kwestią życia i śmierci dla wielu ludzi. W tym dla samej Mirajane.
- Wio - rozkazałą krótko gwardzistka i zadudniły podkowy na miękkim gruncie, a miękkie łapy pantery zaszeleściły lekko, gdy kotowaty ruszał. 
  W podróży nie mówili wiele. Zielarka nie wyglądała, jakby była w nastroju do wyjaśnień, a wycieńczeni wojownicy nie mieli ochoty na wdawanie się w czcze dyskusje. Wciąż jeszcze było coś do zrobienia. Nie mogli sobie jeszcze pozwolić na odpoczynek. Nie teraz. Miarowy tętent wprowadził Lexie w rodzaj monotonnego transu i nim się obejrzała byli już w Leoatle.
  Konie zostawili stajennym, nie pozwalając sobie na luksus przypilnowania, by ci zajęli się nimi jak należy. Za Lazy wbiegli do sali chorych, w której wciąż leżało wielu ludzi. Ku przerażeni Lexie brakowało tam jednak wielu znajomych twarzy.
  Zielarka rozwinęła szybko zwój. Gdy zaczęła odczytywać pierwsze sylaby w sali zaległa grobowa cisza. Medycy stali, wpatrzeni w dziewczynę jak w obraz, a ta czytała dalej. Wokół jej smukłej sylwetki pojawiały się symbole, tworząc pierścienie i poruszając się powoli w powietrzu. Jej warkocze uniosły się delikatnie w powietrze. Czytała coraz szybciej, a nieznanej natury echo niosło jej głos po całej sali, a potem na zewnątrz, na miasto. Padła ostatnia sylaba i tajemnicze symbole rozbłysły w gwałtownym wybuchu, a fala uderzeniowa przetoczyła się przez mury pomieszczenia. I wszystko się skończyło. Chorzy nagle się uspokoili, medycy wrócili do badań. Rozległy się pierwsze okrzyki radości. Żyją! Żyją!
(Takako? Co teraz? Kończymy kolejny wątek?)

sobota, 23 lutego 2019

Od Cythian'diala do Orelli

  Jeleń powoli podniosła się z pozycji półsiedzącej, kładąc uszy po sobie. Jej białe oczy uważnie wpatrywały się w czarnowłosą kobietę. I musiała przyznać rację Rosowi - była ona ładna. Jak czarny kwiat róży, z którego część płatków dawno odleciała z wiatrem przeciwności losu, pozostawiając po sobie zaledwie namiastkę tego, czym była kiedyś. Cythian'dial powoli podeszła do granicy cienia, gdzie przystanęła na chwilę, mrużąc oczy, nie przyzwyczajone do blasku. Witki wierzbowe delikatnie muskały jej twarz swoimi listkami.
  Kim jesteś? Nie wyglądasz na Rezydentkę. Delikatny, cichy i melodyczny, telepatyczny głos wniknął do umysłu kobiety, która drgnęła. Jak większość ludzi nie była przyzwyczajona do porozumiewania się z nią telepatycznie.
- Nie jestem nią. Jestem tylko wędrowcem. - Kobieta wyglądała na spiętą. Nic dziwnego, w końcu była na kompletnie nie znanym sobie terytorium. W zapomnianym przez boga kraju. Sama. Co tylko działało na korzyść Cythian'diala. Jeleń przekrzywiła delikatnie głowę.
  Jeśli nie jesteś Rezydentką ryzykownie jest zapuszczać się samotnie w głąb Temeni. Oni sprawią, że znikniesz. Satyrka chwyciła dłońmi wierzbowe gałązki, delikatnie się na nich wieszając, a jej ogon zatańczył, jakby posiadał własną wolę.
- Po prostu pozwól mi przejść. Muszę spróbować. - Orella wyglądała na zdeterminowaną. Jeleń podziwiała jej stalowe rysy, jej ciemną sylwetkę na tle mlecznej mgły. Mogłaby namalować olbrzymi obraz, chwytający cały otaczający tą kobietę krajobraz, jednaj jej drobna, malutka sylwetka ściągałaby na siebie wzrok każdego obserwatora. 
  Co jest tak ważnego, że ryzykujesz swoim bytem? Zapytała jeszcze ciszej. Co prowadzi cię w otchłanie piekielne?
  Cythian znał odpowiedź. Znał je wszystkie. W głowie kobiety kotłował się obraz małej dziewczynki. Jej pulchnych policzków, jej ciemnych włosów, jej wiotkiego ciałka, tak pełnego życia. Słowa Rosa nie były w stanie w pełni wyrazić mocy z jaką ta kobieta pragnęła odzyskać swoje dziecko. Nawet jej ułamka. Była idealnym celem. Zdesperowana. Pogrążona w rozpaczy. A jednak pełna nadziei. Kobieta, która na koniec świata skoczyłaby za swoim potomstwem. Sprawdzi każdą pogłoskę, jeśli będzie trzeba. Wejdzie w paszczę lwa, gdy ten jej powie, że w środku czeka Berenika. Gra miała tylko rozstrzygnąć, którą paszczę wybierze.
- Szukam kogoś...  Czy teraz mnie przepuścisz? - W głosie kobiety nie było strachu. Jednak była ostrożna. Bardzo ostrożna. W krainie, w której wszystko może czyhać na twoje życie to jedyna postawa, która gwarantuje ci... możliwość przeżycia. Dobrze.
  Nie zagradzam ci drogi. Zauważyła Jeleń, nadal pozostając w cieniu. Kobieta spojrzała na nią niepewnie, po czym powoli poprowadziła swojego konia obok wierzby, mijając kryjówkę stworzenia. Cythian'dial podążyła za nią w cieniu, idąc niemal równolegle do boku konia. W absolutnej ciszy, jakby jej kopytka nie stąpały po tym samym gruncie co kopyta konia Orelli. Gdy cień się skończył powoli wychynęła spod wierzby, ukazując się oczom kobiety w pełni okazałości. Która zresztą nie była jakoś specjalnie imponująca. Jak na standardy Temeni Jeleń była wyjątkowo zwyczajną postacią.
  Jeśli kogoś szukasz w Temeni będzie ci potrzebny przewodnik. Satyrka oplotła ramionami swoją pierś, a jej ogon nieco nerwowo kołysał się na nogi. Nie patrzyła w kierunku kobiety. Jej wzrok był spuszczony. Ja również kogoś szukałam... siostry. Być może będziemy w stanie pomóc sobie nawzajem?
(Orella? Wreszcie. To było ciężkie i do ostatniej linijki nie wiedziała, jak chcę to rozegrać. Ale cóż, pozostawiam inicjatywę i Jeleń w twoich rękach^^ Powodzenia~)

Od Lexie do Crylin

  Lexie poczuła się niezręcznie, gdy na scenę tej poufnej rozmowy wparowała ta mała istotka. Oczywiście pamiętała, jak najemniczka mówiła, że są ważniejsze rzeczy od pieniędzy, nie sądziła jednak, że w takiej chwili na własne oczy będzie dane jej zobaczyć prawdopodobnie jedną z nich. Osoba, za którą poświęciłabyś życie, co? Gwardzistka uśmiechnęła się pod nosem. W takich chwilach nie cierpiała swojej delikatnej natury Tha'xil.
  Odwróciła się przodem do dziewczynki i kucnęła, by być na jej poziomie.
- Nie przyjaźnimy się - powiedziała cicho. Wyciągnęła dłoń, jakby chciała pogładzić ją po głowie, jednak zaraz ją cofnęła, jakby zażenowana. Najemniczka zrezygnowała z wyciągania do gwardzistki dłoni i również ją opuściła. - Ale mam nadzieję, że to się zmieni. - Podniosła wzrok na najemniczkę i kiwnęła głową. Następnie wstała i rozejrzała się czujnie. - Ale to potrwa. Poradzisz sobie?
  Gwardzistka zrobiła sugestywny ruch głową w kierunku, z którego przyszła Aria.
- Nie musisz się o to martwić, garde - powiedziała, a Lexie pokiwała głową. Rzeczywiście, nie musiała. Najemniczka nie wygadała jak osoba, o którą ktoś musi się martwić.
- Gdzie i kiedy następny raz? - spytała rzeczowo. Skoro czas tak bardzo naglił nie należało się dłużej rozwodzić nad tą sprawą.
- Białe oko spogą...
  Gwardzistka zrobiła zamaszysty, gwałtowny ruch ręką sprawiając, że dziewczynka wciąż przytulona do najemniczki skuliła się nieco.
- Data i miejsce. - Lexie nie miała ochoty rozgryzać kolejnej zagadki i patrolować miasta po nocach. Miała już dość problemów z dodatkowymi wartami w skarbcu. Po śmierci Tracka zrobiła się luka w zaufanym personelu i ostatecznie kobieta dostała wszystkie jego zmiany. Trudno powiedzieć, by była z tego powodu szczęśliwa. Z drugiej strony dawało jej to też okazję do podrobienia Łzy Oceanu. - Proszę.
- Podczas pierwszej kwadry, przy świątyni Flier, a dokładniej jej prawej nawie - wyjaśniła, strażniczka była pewna, że gdyby nie materiał, zakrywający jej oczy, na pewno by nimi wymownie wywróciła. - Dostatecznie jasno?
  Gwardzistka pokiwała głową i zrobiła ruch, jakby miała odejść, jednak się zawahała.
- Pytaj o Lexie E'eian, jeśli coś się zmieni - powiedziała cicho po namyśle i naciągając kaptur mocniej na twarz szybkim, wojskowym krokiem oddaliła się z miejsca spotkania, pozostawiając za sobą płaczącą syrenę.

[...]Zdjęcie precyzyjnych wymiarów z Łzy okazało się nie być takie proste, jak początkowo się spodziewała. Po ostatnim włamaniu zwiększono liczbę strażników i prawie przez cały czas przebywała w towarzystwie innego gwardzisty. Oczywiście to normalne, że po takim wydarzeniu jak włamanie zwiększa się ochronę. Szczególnie, że wciąż nie wykryto, co zostało ukradzione (ponieważ nic nie zostało ukradzione, co jednak było wiadome jedynie Lexie). Dodatkowo strażniczka nie czuła się najlepiej z faktem, iż musi dopuścić się fałszerstwa klejnotu korony królestwa Leoatle. Takie rzeczy były wbrew regulaminowi, którym już dawno nauczyła się zastępować swoją wrażliwą moralność. Gdy wyjmowała kryształ z jego miejsca trzęsła jej się ręka, a gdy go odkładała, niemal upuściła go na posadzkę. Niemal, bo gdy tylko opuścił opuszki jej palców, samodzielnie wsunął się na swoje miejsce. 
  Znalezienie odpowiedniej formy nie było wyczynem. W całym mieście było mnóstwo rzemieślników, którzy za grosze byli w stanie zrobić dla ciebie podróbkę czegokolwiek. Większość z nich nie miała za grosz uczciwości, co tylko działało na korzyść gwardzistki. Ci, którym brakuje poszanowania dla prawa zwykle lubią mieć dług wdzięczności u tych, którzy któregoś dnia mogą szepnąć katowi, że nie warto marnować na nich sznura. Kopia więc, którą otrzymała była dokładna i wierna, a delikatne szkło, z którego została utworzona miało miękką i śliską fakturę. Tak jak powinno. Potrzebowała tylko zaklęcia. I dobrej szkatułki.

[...]- Czar fluorescencyjny oraz odorescencyjny. Proste zaklęcia kosmetyczne. - Mag oglądał dokładnie kamień ze wszystkich stron. - Faktycznie, mogą mu nadać bardziej magiczny wygląd, jednak prawdziwy znawca od razu przejrzy iluzję. Nie, nie. W tej sytuacji trzeba czegoś... mocniejszego.
- Potrzebuję tego jutro o świcie - oznajmiła gwardzistka, stojąc sztywno przy samym wejściu do królestwa magi. Samo przebywanie w tym miejscu sprawiało, że czuła mrowienie na skórze. Zdążyła już się odzwyczaić od tego uczucia i wcale nie miała ochoty znów się do niego przyzwyczajać.
- Mało czasu, mało czasu - czarodziej zacmokał ustami. - To będzie kosztować.
- Czy to nie kolcobot królewski - zainteresowała się niespodziewanie gwardzistka, zwracając uwagę na niewielki słoiczek, wciśnięty na półkę razem z innymi rzeczami. Miała nadzieję, że to było to. Otrzymała bardzo dokładne opisy wszystkich nielegalnych ingrediencji, które znajduje się niekiedy w magicznych sklepach i odkąd weszła przeszukiwała wzrokiem półki w poszukiwaniu jednej z nich. Strzeliła na oślep, jednak najwyraźniej szczęście jej dopisywało.
- Jutro rano, tak? - zapytał z nagłym zapałem mag. - Oczywiście, oczywiście. Będę musiał bardzo się sprężyć, jednak jest to do zrobienia. Tak, tak. - Czarnodziej chwycił Lexie pod ramię i zaczął prowadzi w kierunku drzwi. -  A teraz proszę mnie zostawić samego. Mistrz potrzebuje się skupić!
  I nim się obejrzała była już na zewnątrz. Bycie gwardzistą zdecydowanie ma swoje plusy.

[...]Pudełeczko obijało się jednostajnie o nogę postaci, ubranej w prosty, wygodny, skórzany strój,  długi, nie rzucający się w oczy płaszcz, wyposażony w zestaw ostrzy i długą, zakrzywioną szablę. To zaskakujące, że Mer trzyma takie rzeczy. Lexie nigdy nie podejrzewałaby tej wolno mielącej informacje, masywnej zbroi o używanie tak subtelnych i wyrafinowanych narzędzi, jakimi są noże. Najwyraźniej wiele jeszcze nie wiedziała o swoim partnerze. Co ważniejsze liczyła, że nie będzie musiała sama ich używać, gdyż pomijając szkolenie gwardii królewskiej nigdy nie uczyła się władać tak małym ostrzem.
  Gwardzistka, a właściwie Najemniczka - poprawiła samą siebie w myślach - nerwowo zacisnęła i rozprostowała palce w grubych, obłożonych metalem rękawicach. Nie chciała w żadnym razie ryzykować kontaktu spreparowanej Łzy ze skórą. Zaklęcie prawdopodobnie puściłoby, nim zdążyłaby wogle pomyśleć, że tam jest.
  Przystanęła, przy nawie bocznej świątyni Flier. Odetchnęła głębiej. Nie lubiła takich miejsc. Blisko bogów. Za bardzo przywodziły jej na myśl Źródło pierwotnej magii oraz jej kapłanów. Zastygła w bezruchu, wykorzystując jedną z umiejętności, którą gwardziści opanowali do perfekcji - drzemanie w pozycji na baczność z otwartymi oczyma i aktywnymi zmysłami, jak u psa czy królika. Z tego stanu wyrwał ją ruch i ciemna postać, zbliżająca się do świątyni.
(Crylin?)

piątek, 22 lutego 2019

Od Lexie do Mirajane

  Lexie, zaskoczona gwałtownym ruchem księżniczki, cofnęła się chwiejnie kilka kroków, a przed jej nosem wyrosła lodowa bańka. Gwardzistka przyskoczyła do niej i dotknęła otwartą dłonią, jednak cała magia zdążyła już ulotnić się z konstruktu. Przez przeźroczyste ściany dziewczyna doskonale widziała kobiece postaci oraz chmarę małego robactwa, kłębiącego się wokół postaci Mirajane. Nie myśląc wiele Lexie zamachnęła się włócznię i uderzyła nią z dużą siłą w lód. Kawałek zimnego materiału odprysnął od bryły, nie czyniąc jednak wyrwy, więc gwardzistka uderzyła ponownie i jeszcze raz, i znów. W środku królowa, a właściwie to, co z niej zostało, dusiła Mirajane.
  BRZDĘK! Włócznia kobiety wreszcie przebiła się przez pokrywę lodową, robiąc wyłom w jednej z bocznych ścian. Gwardzistka rzuciła się w jego stronę, jednak z dziury wypadł na nią rój owadów. Jedną ręką zasłoniła przed nimi twarz, jednocześnie drugą mocniej zaciskając na trzonku włóczni, by w końcu wedrzeć się do wnętrza bąbla. Omiotła obie kobiety szybkim spojrzeniem. Twarz Mirajane była sina, a dziewczyna luźno zwisała z ramion matki - nieprzytomna. Królowa, czymkolwiek była, mimo to dalej zaciskała swoje palce na jej gardle. 
- ...wytrzymaj jeszcze trochę moja mała... - mówiła królowa, chrapliwym głosem - już niebawem...
  Gwardzistka bez wahania wykonała zamach, oczywiście na tyle, na ile pozwalała jej ograniczona przestrzeń, i nabiła królową od tyłu na grot włóczni. Kobieta zacharczała i wypuściła Mirajane z uścisku, jednocześnie próbując się odwrócić do swojej zabójczyni.
- Lexie... - powiedziała słabym głosem, nim ta wbiła swoją broń głębiej, pozbawiając jej życia.
  Strażniczka wypuściła z rąk włócznię i próbując nie myśleć o tym, co właśnie zrobiła, wyminęła upadające na ziemię zwłoki władczyni i podbiegła do jej córki. Była nieprzytomna, jednak do jej twarzy powoli wracał kolor. Lexie sprawdziła jej puls. Był słaby, jednak nadal dobrze wyczuwalny. Gwardzistka odetchnęła i ostrożnie podniosła swoją panią z lodu. Muszę ją zanieść w bezpieczne miejsce - myślała. Powoli, starając się nie zahaczyć żadną częścią ciała księżniczki o krawędzie wyłomu w lodowej kuli, wydostała się do sali tronowej. Rzuciła przelotne spojrzenie królowi, który nadal siedział na swoim tronie. Jego głowa niespodziewanie się poruszyła. Jednak nie był to naturalny ruch. Ludzie nie powinni poruszać się w ten sposób. Jego ciało przebiegł dreszcz. Lexie nie czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Z ciężkim sercem przerzuciła sobie Mirajane przez ramię i podbiegła do ściany sali, z której jednym ruchem zerwała zimną pochodnię. Kucnęła i oparła uprzędzenie o kolano. Z trudem udało jej się wyciągnąć z sakiewki na pasie niewielkie krzesiwo i pomagając sobie drugą ręką, trzymającą księżniczkę w końcu udało jej się zapalić nieszczęsne łuczywo. 
  Dokładnie w tym samym momencie poczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Zamachnęła się pochodną, by w jej mętnym blasku ujrzeć bladą twarz króla. Nie słyszała jego kroków. Mężczyzna, a właściwie jego ciało, cofnęło się, jakby obawiając się ognia, dając tym samym kobiecie szansę do ucieczki. Którą zresztą od razu wykorzystała. Brunetka ruszyła biegiem w kierunku drzwi. Nie było czasu na tą walkę. Wrota sali tronowej wciąż były otwarte. Jeśli jej podejrzenia były słuszne wraz ze śmiercią królowej...
  ...śpiące królewny obudzą się.
  Tuż koło gwardzistki kokon spadł na ziemię, rozrywając się na pół. Lexie zamachnęła się pochodnią  na wychodzącego ze środka stwora, jednocześnie podpalając jego kokon. Istota zawyła, jednak ciemnowłosa nie miała czasu, by poświęcać mu więcej uwagi. Dopadła wyjścia, machając na lewo i prawo pochodnią, by odgonić ewentualne nadchodzące stwory o zasłonach z skrzydełek ćmy na twarzy. Faktycznie odskakiwały, jedna tylko na chwilę, co jednak dawało gwardzistce dość czasu, by przedzierać się do przodu. Na korytarzu leżało pełno kokonów. Część z nich wydawała się jeszcze spać, część powoli poruszała się, a część... była już pusta. Strażniczka odskoczyła, gdy jedna z ćmokobiet zamachnęła się na nią, i upadła na miękki materiał, pustej otoczki. To było to. Chwyciła go, podpaliła i cisnęła w górę, w kierunku wiszących na suficie. Czymkolwiek był materiał z którego zrobione były oprzędy tych stworzeń, płonęło doskonale. Torując sobie drogę pochodnią i unikając spadających, płonących ochłapów, Lexie wybiegła na zamkowy dziedziniec. Czerwona łuna spowijała ciemne mury. 
  Zamek królewski krainy Leoatle płonął.
(Mirajane? Masowy mord. Umarł król, niech żyje król! Teraz dopiero się zacznie zabawa xd)

Od Lottielle c.d do Cythian'diala

Nie bać się? Dobre sobie. Był to mag. Na dodatek pochodził z Temenii, a co najgorsze władał tamtymi ziemiami. I ona miała się go nie bać po tym co zrobił jej Malum? Czyżby nie wiedział, że jego zła sława go wyprzedziła?  Jeśli myślał, że łatwo podda się jego woli to grubo się mylił. Od ucieczki z niewoli minęło dopiero kilka miesięcy. Za nic nie zamierzała tam wracać. Nawet za cenę życia. Spojrzała na niego z ogniem w oczach. Przez co fiolet wydawał się pulsować własnym życiem, a czerwień wręcz wylewać się na policzek. Narastał w niej niemy sprzeciw. Źródło* zapulsowało żywiej, gdy wyczuło budzącą się w dziewczynie moc. Wybuchła ona ognistym kręgiem, gdy tylko Cythian ją dotknął. Zaskoczony mag cofnął się o kilka kroków, a jego szata lekko zadymiła. To była jej szansa. Rzuciła się do ucieczki, nie ważąc na płomienie, które liznęły brzeg jej szkarłatnego płaszcza. Jedno było pewne. Tanio skóry nie odda! Dopadła potężnych dębowych drzwi. Rozwarła ich skrzydła, po czym nim dopadli do nich kruko i królikopodobni zatrzasnęła je. Korytarz zdawał się być wypełniony czarną, duszącą mgłą, a ludzie poruszający się w nim zdawali się to robić w spowolniony sposób. Szarpnęła sprzączkę przy szyi pozbywając się niepotrzebnego, ciężkiego płaszcza. Wpadała na innych pracowników i gości. Przewróciła stojącą wazę z kwiatami. Kryształ rozbił się na tysiące migotliwych kawałeczków, które opadły na czerwono-złoty dywan. Rośliny podzieliły ich los. Biegła tak szybko jak tylko potrafiła, wciąż czując za sobą oddechy swoich prześladowców. Gdy wydostała się na ulicę, gwar życia miejskiego niemal ją ogłuszył. Każdy krok kradł jej oddech, a moc domagała się ujawnienia. Źródło ochoczo oferowało jej swoje zasoby. Jednak Lottielle obiecała sobie, że jej już nigdy nie użyje. Nie zamierzała teraz łamać tej przysięgi. W biegu udało się jej dobyć sztyletu, który rozbłysł srebrnym blaskiem w słońcu.
- Z drogi! - warknęła do grupki wysoko urodzonych dam stojących przy straganie z drogimi materiałami. - Z drogi!
Kobiety widząc uzbrojoną pół-elfkę ochoczo usunęły się jej z drogi, wciąż narzekając, że jedwab taki mało jedwabny, a cena zbiłaby z nóg nawet władców. Pościg z każdą chwilą się zbliżał. Nad sobą usłyszała niemal niedosłyszalny szum skrzydeł. Gdy ptako-podobny zanurkował, ramię Lotte przeszył znany już dreszcz, a na dłoni rozgorzała kula ognia, którą posłała w jego kierunku. Była pewna, że trafiła, gdy usłyszała, że coś ciężko grzmotnęło o podłoże. Próbowała obejrzeć się przez ramię, ale zrezygnowała, gdy zaczęła tracić równowagę. Dobiegła do wiekowego lasu, gdzie od razu usłyszała szepty szemrzących strumieni, dostojne i spokojne głosy starych drzew. Doskonale znała ścieżki te widoczne i ukryte. Wiedziała którędy dostanie się w bezpieczne miejsce. O ile te potwory wcześniej jej nie złapią.
- Lesie pomóż mi! - krzyknęła.
Puszcza jakby w odpowiedzi na jej słowa zaczęła tworzyć przeszkody, spowalniając tym samym ścigające ją demony. Udało się jej zyskać przewagę. I mogła zwolnić. Wiatr delikatnie ją otulił, dając poczucie bezpieczeństwa. Jednak dziewczyna wiedziała, że nie jest bezpieczna. Jeszcze nie. Krew ci leci z nosa. Gdyby nie wyostrzony w tej chwili słuch nie usłyszałaby szeptu najbliższej topoli. Dotknęła nosa dłonią i zaklęła cicho. Mogła się tego spodziewać. Zaskoczyło ją, że stało się to tak wcześnie. Nawet Malum był zaskoczony, gdy po godzinie eksploatowania jej mocy wciąż trzymała się na nogach. Więc skąd ta nagła słabość? Zawsze modliła się, aby to coś z czym się urodziła zniknęło. Teraz zadrżała na myśl, że mogła to stracić. Źródło. Zaczerpnij z niego. Tak jak uczył cię Malum. Poczuła podniecenie i strach jednocześnie. Nigdy nie czerpała zbyt długo. I nie z tak potężnego miejsca. Linie mocy w Temeni, były słabe i prawie puste. Podczas, gdy te w Merkez posiadały pełnię życia i tylko czekały, aby ktoś je dostrzegł. Wtedy bezlitośnie próbowały przejąć nad tą osobą kontrolę. Ostrożnie sięgnęła wgłąb ziemi. Nie musiała nawet mocno się zagłębiać, gdy poczuła, że wracają jej siły. Moc próbowała uciec z jej sideł. Po moim trupie. Pomyślała wiążąc ją tak jak nauczył ją mag. Niespodziewanie koło jej głowy świsnął krótki sztylet. Przewróciła się, kalecząc kolana. Pogoń była blisko. Zerwała się na nogi. Odwróciła się dostrzegając Lamii w oddali. Sprawnie pokonywała wszystkie przeszkody. Znów zaczęła biec, aż dopadła polany z ogromnym cokołem, za którym z łatwością się ukryła. Oddaj Źródłu kontrolę. Szeptały kusząco głosy. Ocal siebie. Pokręciła przecząco głową. Wiedziała, że jeśli podda się podszeptom może już nigdy nie odzyskać kontroli nad własnym ciałem i losem. Do tego nie mogła i nie chciała dopuścić. Wciąż pamiętała słowa swojego Pana, gdy ją przed tym przestrzegał.
- Wyjdź! - usłyszała wysoki głos królicy. - Wiem, że tutaj jesteś. Odór lęku czuć na sporą odległość.
Chciała ją sprowokować to było jasne. Mocniej ścisnęła rękojeść broni, aż zbielały jej kłykcie. Serce galopowało wściekle, gdy próbowała je uspokoić, aby zastanowić się nad odpowiednią linią obrony. Słyszała ciche kroki demona na trawie. Czuła trwogę istot wokół siebie. Powoli podniosła kamień leżący u jej stóp. Ostrożnie wyjrzała zaa kamienia i gdy uszasta nie patrzyła cisnęła nim w stronę lasu. Gdy ta się odwróciła w kierunku hałasu, Lotte uformowała w myślach zaklęcie. Sztylet zapłonął bursztynowym płomieniem. Próbowała zajść ją od tyłu. Ta jednak zorientowała się co się święci, gdyż z nadludzką szybkością zablokowała ostrze nim dotknęło jej skóry. Na polanę posypały się iskry. Nie mogąc się cofnąć dziewczyna z całej siły kopnęła humatoidalną kreaturę w piszczel. Lamia odskoczyła gwałtownie co dało Lottielle okazję do zadania ciosu i ranienia przeciwniczki. Ta nie pozostała jej dłużna. Uderzyła tak dziewczynę, że ta aż przewróciła się zamroczona siłą ciosu. Zdążyła się jeszcze przeturlać nim królica uderzyła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była. Lotte wezwała na pomoc moc wody. Strumienie pojawiły się niemal natychmiast, owijając się wokół przed ramion dziewczyny. Próbowała utrzymać przeciwniczkę na dystans. W końcu, gdy ją powaliła mogła odsapnąć chwilę. Jasna koszula Lamii, była poznaczona trawą, ziemią oraz brunatną posoką. Podobnie jak koszula Lottielle. Dziewczyna coraz bardziej opadała z sił. Wymiana ciosów, jednak trwała i nie zapowiadało się, żeby szala zwycięstwa przechyliła się na którąkolwiek ze stron. Nagle Źródło zaczęło protestować. Zbyt długo z niego korzystała. Próbowało jej się wyślizgnąć i znów ukryć pod ziemią, jednak dziewczyna mocniej ścisnęła wiążące je pęta. Jeszcze chwilę, błagam. Jeszcze tylko moment. Nagle poczuła ruch za plecami. Całkiem zapomniała o drugim prześladowcy. Potężne uderzenie posłało ją na ziemię i ogłuszyło. Źródło wyrwało się z uwięzi i dziewczyna nie mogła go już pochwycić. Mrok sięgnął po nią swoimi szponami. Nie miała jednak siły z nim walczyć. Po chwili ciemność całkiem ją pochłonęła.

<Cythian'dial?>



*Źródło- Tak Lotte nazywa miejsca w Sayari, gdzie wciąż czuć magię

środa, 20 lutego 2019

Od Dolorem do Marco

Odłożyłam czarne pióro obok kałamarza o tym samym kolorze i spojrzałam na napisane przeze mnie zaproszenia. Przyjęcie postanowiłam zorganizować za dwa miesiące. Do tego czasu wszystkie listy powinny dotrzeć na miejsce, a goście zdążyliby przygotować się i przyjechać.
Złożyłam zdobione kartki, każdą dwa razy, po czym przewiązałam je czarnymi wstążkami. W miejscu, gdzie były małe supełki, rozlałam szkarłatny lak. Następnie sięgnęłam po rodzinną pieczęć, przedstawiającą dużą literę "N", oplecioną przez róże i odbiłam ten symbol na każdym zaproszeniu.
Słysząc ciche kraczenie Diaval'a, przeniosłam wzrok na ptaka.
- Spokojnie, nie będą tu długo. Najwyżej siedem dni. - powiedziałam, gładząc kruka powoli po grzbiecie. Następnie złożyłam zaproszenia w stosik i pokazałam je Diaval'owi.
- To jest dla pani Josephine i jej męża, Ludwik'a od Timor'ów. To dla pary szlacheckiej, Elizabeth i Carol'a ze strony Salvis'ów. To dla hrabiny Eleonory i jej męża, hrabiego Grimsby'ego z rodu Superbia. - odłożyłam na bok trzy zaproszenia, zatrzymując w dłoni kolejne trzy - To dla naszego tła, panny Camile od Amissów, a to dla naszej postaci drugoplanowej, pana Damien'a z rodu Pristini. I w końcu nasz gość honorowy, panna Lotta z rodu Duplicia. Wspaniała przyjaciółka, dama i narzeczona. - zakończyłam z drwiącym uśmiechem na ustach. Kruk przesiadł się ze stosu książek na oparcie zajmowanego przeze mnie fotela.
- Jeszcze dziś odwiedzimy Nelayan. Muszę złożyć zamówienie. Zatrzymamy się tam na noc, a od następnego dnia zaczniemy rozwozić listy. - oznajmiłam, składając zaproszenia na nowo w stosik. Diaval zaskrzeczał, przechylając przy tym głowę na bok.
- Nie, nie możemy ich wysłać. Muszą trafić tylko do rąk osób, dla których są zaadresowane. Poza tym wątpię w skuteczność gołębi, a ciebie nie chcę wysyłać samego w taką podróż. Droga jest zdecydowanie za długa. - powiedziałam, przenosząc wzrok na ptaka. Był jedyną bliską mi istotą. Nie mogłam go stracić.

Po skromnym śniadaniu wyszliśmy na dziedziniec przed posiadłością. Czarna kareta już na nas czekała wraz z wynajętym poprzedniego dnia woźnicą. Zobaczywszy nas, mężczyzna uśmiechnął się szeroko i ukłonił nisko.
- Wszystko już jest gotowe, pani. - powiedział, wskazując otwartą dłonią na powóz.
- Cieszy mnie to, dziękuję panu. Zgodnie z umową, zapłatę otrzyma pan po wykonaniu zadania. - odparłam, wsiadając do karety. Zanim drzwiczki się zamknęły, usłyszałam jeszcze westchnięcie szatyna. Może i byłam nazbyt surowa, ale lepiej dmuchać na zimne. Nie mogłam od tak ufać każdemu na słowo honoru, bo dla większości zazwyczaj nic ono nie znaczy.
Oparłam się i spojrzałam przez okno, gładząc przy tym kruka na moich kolanach. Przed nami była długa i niebezpieczna droga. W duchu modliłam się o to, by wszystko poszło zgodnie z planem.
Uniosłam wzrok na gęste korony drzew, które tworzyły tunel prowadzący do posiadłości. Wokół panowała przyjemna cisza, która w połączeniu z cieniem rzucanym przez rośliny działała kojąco na moje nerwy.

Po kilku godzinach podróży, w trakcie której zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, by nakarmić oraz napić konie zaczęłam odczuwać zmęczenie. Doskonale jednak wiedziałam, że nie mogę zasnąć. Nie ufałam wynajętemu woźnicy. Przez te wszystkie lata nauczyłam się, że nie można ufać nikomu. Za dużo zapłaciłam za swoją naiwność, by o tym zapomnieć. Obce strony również nie sprawiały, że mogłabym poczuć się bezpiecznie. Prawdopodobnie zbyt długo ograniczałam się jedynie do pałacowego ogrodu i lasu. Ale taka już byłam. Nigdy nie pasowałam do ludzi, którzy za wszelką cenę chcą zwrócić na siebie uwagę, być zabawiani i komplementowani.
Moje rozmyślania nagle przerwało gwałtowne zatrzymanie się karocy. Syknęłam cicho z bólu, gdy moje ciało uderzyło z całej siły o jej ścianę.
- Co tym razem? - warknęłam, słysząc krzyki. Już zamierzałam się podnieść i wyjść z pojazdu, gdy do środka zajrzał jakiś mężczyzna w średnim wieku. Czarna broda zasłaniała mu część twarzy jak maska, a krzaczaste brwi niemal wchodziły brunetowi do oczu. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że był przystojny.
- Hej, mamy tutaj jakąś lalunię! - krzyknął do bandy, która zaczęła zbierać się za jego plecami. Czy ja im wyglądałam na eksponat?
- Jakąś lalunię? - powtórzyłam, mierząc ich wzrokiem z obrzydzeniem.
- Zamknij się i wyłaź. - odparł mężczyzna. Zmrużyłam oczy i bez słowa podniosłam się z siedzenia, a następnie wysiadłam z karocy na udeptany szlak. Diaval poleciał za mną i przysiadł na moim ramieniu.
- To jest napad, paniusiu. - oświecił mnie rudowłosy mężczyzna. Nie wiem, co bym zrobiła bez jego pomocy.
Uniosłam brew i spojrzałam na tą grupę amatorów. Dalej nie mogłam uwierzyć w to, że ktoś taki zmusił nas do postoju i dodatkowo związał mi woźnicę. Zdecydowanie to był jeden z tych momentów, w których nie wie się, czy powinno się śmiać czy płakać.
Słysząc jak jeden z mężczyzn dobywa sztyletu, przeniosłam na niego wzrok.
- Jeśli chcesz żyć, musisz zrobić to, co ci każemy... - zaczął z obrzydliwym uśmiechem na twarzy - Oddasz nam wszystkie swoje kosztowności i konie. - ciągnął dalej, zbliżając się do mnie, by po chwili przyłożyć mi ostrze do gardła - Chętnie się też trochę zabawimy. - dokończył, kładąc dłoń na moim biodrze. Automatycznie chwyciłam jego nadgarstek, będący bliżej mojej twarzy i wykręciłam go. Ostrze sztyletu wbiłam w drugie ramię zdezorientowanego blondyna. Mężczyzna z krzykiem cofnął swoją rękę, wyklinając siarczyście pod nosem. Jego przyjaciele dobyli swoich broni, wśród których przeważały łuki. Spojrzałam na kruka, który przysiadł na ziemi obok mnie, gotowy na mój ruch.
- W wilka, Diaval. - mruknęłam, skierowawszy na niego dłoń. Spomiędzy moich palców zaczęła ulatywać czarna wiązka, przypominająca dym. Otoczył on ptaka, gęstniejąc z każdą chwilą. Gdy opadł, przed sobą miałam ogromnego basiora o czarnej sierści. Mężczyzna będący najbliżej nas, cofnął się nieco. Wilk warknął groźnie i rzucił się na rabusiów.

Po incydencie w lesie kontynuowaliśmy podróż, jakby nic się nie wydarzyło. Był już środek nocy, gdy zdecydowaliśmy się na postój. Wykupiłam dwa pokoje i miejsca dla koni w stajni. Niska, pulchna kobieta obsługiwała nas z uśmiechem.
Kiedy woźnica był zajęty późną kolacją, ja i Diaval udaliśmy się do naszego pokoju. Od razu wzięłam ciepłą kąpiel, a po niej ułożyłam się do snu. Byłam wykończona już po jednym dniu, a kierowałam się dopiero do pierwszego z czterech państw.

Ruszyliśmy z samego rana, dzięki czemu dotarliśmy na miejsce późnym popołudniem. Zostawiłam konie i powóz pod opieką nowej gospodyni, pozwoliłam woźnicy na chwilę dla siebie i udałam się na targ pod pretekstem zrobienia zakupów na przyjęcie.
Wolnym krokiem zwiedzałam targ w poszukiwaniu niezbędnych do przygotowania potraw produktów, ale to nie były jedyne rzeczy, których wypatrywałam. Wzrokiem szukałam skromnego straganu z ziołami. Dostrzegłam go na samym końcu. Kupiec odziany w łachmany stał przy swoim małym straganie ulokowanym w cieniu. Przechodnie mijali go obojętnie, jakby nie zauważali chemika. Zrobiłam drobne zakupy i ruszyłam powoli w jego kierunku.
- W czym mogę pani służyć? Jakieś ziółka? Coś na niestrawność? Mam świetną mieszankę do wina, nie pożałuje pani. - powiedział sprzedawca, gdy zatrzymałam się przy drewnianej ladzie i zaczęłam przeglądać suszone rośliny.
- Szukam raczej czegoś...mocniejszego. - odparłam, patrząc na niego porozumiewawczo.
- Oczywiście. W formie stałej, płynnej? - mężczyzna sięgnął po środki na gryzonie.
- Nie, wolałabym raczej coś dyskretniejszego. - szepnęłam. Mężczyzna spoważniał i patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu. Szybko jednak uśmiech powrócił na jego bladą twarz. Wyjął spod ciemnego materiału drewniane pudełko po biżuterii i podniósł ostrożnie wieko, pokazując mi jego zawartość. Było ono wypełnione flakonikami o różnej zawartości. Przyjrzałam im się w poszukiwaniu tego, po co tak naprawdę przyjechałam do Nelayan. Niestety nie znalazłam upragnionego płynu.
- Mam nawet flakoniki po perfumach dla niepoznaki. - dodał mężczyzna.
- Ile czasu potrzebujesz, żeby zdobyć tetrodotoksynę? - zapytałam wprost. Sprzedawca zamyślił się.
- Z miesiąc?
- Nie dasz rady szybciej? Zapłacę.
- Niestety.
-... Dobrze więc, niech będzie miesiąc. - westchnęłam zrezygnowana.

Miesiąc minął niezwykle szybko. Za ten czas zawiozłam zaproszenia Timor'om, paniczowi Pristini i pannie Amiss z Leoatle,
pannie Duplici z Merkez oraz państwu Superbia i Salvis z Patriam. Przed powrotem do domu ponownie obrałam na cel Nelayan pod pretekstem zakupu wszystkiego, co zapomniałam kupić wcześniej.

Obróciłam w  palcach ukrytych pod czarną rękawiczką kryształową flaszkę odpowiadającą wielkością połowie dłoni. W środku znajdował się przeźroczysty płyn.
- Jest pan pewny, że to na pewno to? - zapytałam podejrzliwie. Mężczyzna w końcu mógł wcisnąć mi wodę z byle jakiego źródła za kosmiczną cenę. A ja nie bardzo jak mogłam sprawdzić, czy mówi on prawdę.
Sprzedawca spod ciemnej gwiazdy złapał gwałtowny oddech, ściągnął grube, krzaczaste brwi i poczerwieniał na twarzy, przez co w połączeniu z jego gęstym, czarnym owłosieniem na całym ciele wydawało mi się, że zawieram pakt z prawdziwym diabłem.
- Uważa pani, że kłamię?! Mój towar jest najwyższej jakości! - oburzył się brunet, zupełnie jakbym przed chwilą nazwała jego matkę kobietą lekkich obyczajów.
- To się okaże. Inaczej słono mi za to zapłacisz. - mruknęłam - I lepiej zamilcz, jeśli nie chcesz, żeby wszyscy się tu zlecieli, łącznie ze strażnikami. - syknęłam nieco ciszej, mróżąc przy tym oczy. Wyraz twarzy mężczyzny błyskawicznie przeszedł z gniewu w przerażenie. Rzuciłam mu małą sakiewkę z pieniędzmi.
- Żegnam pana. - powiedziałam, naciągając duży kaptur tak, by zasłonił jeszcze większą część mojej twarzy.
- Dla jasności, nigdy się nie widzieliśmy. - dodałam, chowając flaszkę w koszyku pod warzywami i ziołami, po czym ruszyłam w drogę powrotną do domu.

Kilka dni przed przyjęciem zaczęłam przygotowania. Wszystko musiało być doskonałe, dopięte na ostatni guzik. Wystrój pałacu miał pasować do muzyki, mojej sukni, pory roku, ogrodu, a nawet potraw. Kupiłam niezbędne ozdoby, trunki oraz suknię.
Na początek, dzień przed przyjęciem, zajęłam się otoczeniem posiadłości. W trakcie pielęgnacji ogrodu zebrałam nieco plonów i ziół do ugotowania potraw oraz kwiatów na girlandy, do ozdobienia stołu i do wazonów. Nimi zajęłam się jednak dopiero, gdy pałac lśnił. Starannie dobierałam rośliny, by ozdoby zrobiły na gościach jak najlepsze wrażenie.
Potrawy, które nie mogły czekać za długo bezczynnie zostawiłam na dzień, w którym mieli przyjechać wszyscy zaproszeni.
O zmierzchu zastawiłam do stołu, zapaliłam świece i czekałam już przebrana na przyjazd wszystkich zaproszonych osobistości. Obserwowałam jak kolor nieba przechodzi z błękitu, przez szary, złoty i ognisty czerwony w granat. Wokół panowała błoga cisza, przerywana jedynie muzyką świerszczy i pohukiwaniem sów. Wypełniłam płuca zapachem sosen.
- Piękna noc, czyż nie? - zapytałam cicho, nie chcąc psuć tejże chwili. Diaval rozsiadł się na moim ramieniu.
Słysząc tętent końskich kopyt przeniosłam wzrok na tunel z drzew. Poprawiłam szybko swoją suknię z czarnego i białego jedwabiu, którą zdobiły "prawie oczka", wyszywane srebrną nicią. Na dziedziniec wjechało po chwili pięć karet - dwie białe, jedna pudroworóżowa, jedna błękitna i jedna ciemnozielona. Dwie pierwsze - jedna ze złotym "S" na drzwiczkach, a druga ze srebrnym - przyjechały z Patriam. Pierwsza przywiozła parę Superbia. Hrabina Eleonora ubrana była w niebieską, jedwabną suknię, zdobioną złotymi nićmi. Dodatkiem do niej był złoty naszyjnik z diamentami i szafirami. Kręcone, kasztanowe włosy związała z tyłu w mały kok. Jej mąż również miał na sobie ubrania o podobnej kolorystyce.
Z drugiej białej karety wysiadło państwo Salvis. Szlachcianka odziana była w fioletową suknię o srebrnych obręczach nad łokciami. Czarne włosy związała w warkocze, które zaplotła po obu stronach głowy na wzór baranich rogów. Pan Carol natomiast ubrany był w granatowy płaszcz, ciemne spodnie oraz białą koszulę.
W błękitnej karocy ze srebrnym "T" na drzwiczkach przyjechała z Leoatle pani Timor wraz z mężem. Ludwik wyraźnie skupił się na uzyskaniu jak najczystszej bieli, natomiast Josephine kontrastowała z nim w swojej turkusowej sukni. Zaraz za nimi, z tego samego państwa, przyjechała panna Amissa i panicz Pristini. Jechali jedną karocą, zieloną ze srebrnym "P" na drzwiczkach, oraz byli ubrani na ten sam, bordowy kolor. Bogato zdobiona suknia panny Camile, której jasnobrązowe włosy związane były w ten sam luźny kok, co moje, rzucała się w oczy, ale nie tak bardzo jak łososiowa sukni panny Lotty, pełna kokard i białych koronek. Na odkryte ramiona opadały falami blond włosy, które gdzieniegdzie zdobiły perły. Wraz z nią z pudroworóżowej, bogato zrobionej karety ze złotym "D" na drzwiczkach wysiadł młody mężczyzna odziany w czerń ze szkarłatnymi elementami. Przyjrzałam się zaskoczona przystojnej twarzy bruneta. Czyżby kolejny nieszczęśnik?
Powitałam gości, zostawiając Lottę na koniec. To jednak jej nie zraziło. Miała tą minę, co zawsze, gdy chciała się czymś pochwalić. Mogłabym się założyć, że swojego towarzysza poznała tuż przed wyjazdem.
- Witaj, Dolorem. Tak bardzo się cieszę, że mnie zaprosiłaś. To jest Marco Taranisson, mój partner. Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci kłopotu, zapraszając go. - powiedziała blondynka, chcąc wyglądać jak najbardziej niewinnie. Dygnęłam przed brunetem, który w odpowiedzi ucałował wierzch mojej dłoni.
- Ależ skąd. To żaden kłopot. - odparłam z uśmiechem.
Zaprosiłam gości do środka, ruszając następnie z nimi do jadalni. Przedstawienie czas  zacząć.


<Marco? >

poniedziałek, 18 lutego 2019

Od Akroteastora do Kiirana

Fala uderzeniowa odpłynęła pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne uczucie. Akroteastor maszerował raźnie, wyciągnięty na swoją pełną wysokość. Zapewne szybciej byłoby mu iść na czterech łapach, jednak odrzucił ten pomysł jako zbyt… Nie zamierzał się poniżać jeszcze bardziej przed tym młodzieńcem. Zresztą jego długie nogi stawiały dostatecznie duże kroki w zaistniałych warunkach. Awanturnik, który ruszył w ślad za Morteo, miał i tak duży problem w nadążeniem za nim.
Nie było dobrze. Nawet bez swoich mocy nekromanta był w stanie to określić, nie będąc jeszcze w stanie zobaczyć, co się wydarzyło. Jego instynkty alarmowały, powinien się wycofać, zniknąć, na zawsze i już nigdy więcej nie pokazywać.
Po niemal godzinie marszu wyszli z lasu na wypalony, olbrzymi krąg. Wszystko, co znajdowało się w jego obszarze zostało zmienione w szary pył i zrównane z ziemią. Akroteasto przyklęknął i wziął w palce nieco tego pyłu. Potarł go delikatnie i powoli wstał, wypuszczając go powoli i odwracając się w kierunku awanturnika. Idealnie wpasowywał się w scenerię pogorzeliska, jakby kroczenie po zgliszczach dawnych światów było dla niego codziennością.
- NIE PRZYPADNIE CI DO GUSTU MA OPINIA MŁODZIEŃCZE – powiedział ponuro.
- Co masz na myśli? – Kiiran wkroczył na pyliste podłoże, z rozglądając się bacznie dokoła, jakby miało się okazać, że ich przeciwnik nadal się tam znajduje.
- OTÓŻ DEMON NIE PRZEBYWA OBECNIE NA WOLNOŚCI – oświadczył spokojnie.
- To chyba dobra wiadomość? – Awanturnik uniósł brew, a stwór westchnął.
- TO BYŁABY „DOBRA WIADOMOŚĆ” JAK TO UJĄŁEŚ, GDYBY NIE ZASADNICZY PROBLEM. SKORO ZOSTAŁ POZBAWIONY WOLNOŚCI, KTÓŻ JEST OBECNIE OSOBĄ W JEGO POSIADANIU? - Z czaszki Akroteastora rozległo się westchnięcie.
- Wciąż. Skoro ktoś go ujarzmił - zaczął ostrożnie Kiiran, jakby ważąc swoje słowa - nie powinien być już niebezpieczny. Z tego co pamiętam tak to działało w świecie demonów.
  Morteo spojrzał na niego z ukosa. Technicznie rzecz biorąc młokos miał rację. Szkoda, że zwykle sprawy nie są takie proste, jakie wydawałyby się być. Pokręcił łbem, po czym z przyzwyczajenia sięgnął w powietrze lewą dolną dłonią. Ręka trafiła w pustkę i zatrzymała się w powietrzu niepewnie. Stwór spojrzał na nią, spojrzał na towarzysza, na buławę, którą miał przy sobie i ponownie westchnął. Będzie musiał wyjaśnić temu awanturnikowi w czym rzecz, a tłumaczenie nigdy nie było jego dobrą stroną. Oczywiście słyszał, że prawdziwy mistrz sztuk tajemnych przyjmuje sobie uczniów, by chełpić się przed nimi swoją wiedzą tak długo, aż ci go przerosną i postanowią pewnego dnia zamordować, dzięki czemu bez skrupułów będzie mógł się ich pozbyć w samoobronie i przechwalać się tym potem na którymś z bankietów u Arcymaga, które magowie tak bardzo lubili ze względu na darmowe przekąski. Sam jednak nie wyobrażał sobie uczenia kogokolwiek czegokolwiek. Westchnął jeszcze raz.
- Słuchaj, stanie tutaj w niczym nam nie pomoże. - Kiiran patrzył badawczo na nekromantę. - Wierzę, skoro mówisz że niebezpieczeństwo dalej istnieje, bo nie miałbyś interesu w kłamaniu w tej sprawie, skoro desperacko chcesz się mnie pozbyć. Więc...
- TAK, MASZ SŁUSZNOŚĆ. - Przerwał mu Akroteastor i spojrzał otwarcie na awanturnika. - PRAGNĘ USTALIĆ, KIMŻ JEST ÓW MISTRZ, KTÓRYŻ POSIADŁ IMIĘ DEMONA. JESTEM W STANIE TO UCZYNIĆ, JEDNAKOWOŻ MUSISZ POMÓC ZDOBYĆ MEJ OSOBIE STOSOWNE SKŁADNIKI ORAZ DEZAKTYWOWAĆ MOC LASKI, BYM MÓGŁ WYKONAĆ RYTUAŁ.
(Kiiran?)

niedziela, 17 lutego 2019

Od Takako do Lexie & Mer

Umowa ze Szamanem była zgodna jednak zapomniał wspomnieć o małym drobiazgu. Odczuwałam ból nawet gdy wygrywałam lub mój pionek został zbity, co prawda nie bolało to tak bardzo jak przegrywałam. Jednak gra o dziwo bardzo mnie interesowała. Była ciekawa, pełna wrażeń ale i też przyprawiała mnie o dreszcze. Gra która przywoływała tyle emocji na raz, była czymś niezwykłym.
- Szamanie jaką klątwa rzuciłeś na ludzi z tego królestwa? - zapytałam się nim wykonałam kolejny ruch. 
- Jest bardzo łatwa do rzucenia nawet złamanie jej nie jest trudne. Po prostu została zapomniana przez wielu ludzi, ja sam zapomniałem o niej. Przypomniałem sobie ją niedawno, gdy szukałem czegoś w mojej księdze klątw - wykonał swój ruch. Czas na przyjemności się skończył i trzeba było przyspieszyć. Nie mogłam pozwolić na to, aby coś się im przytrafiło. Zwłaszcza, że w obecnej chwili byłam wykończona przez co nie byłabym ich w stanie uleczyć od razu.
Na planszy pozostało osiem pionków dla każdego.  Postanowiłam zmienić odrobinę zasady, wziąć się w garść i postawić wszystko co mam.
- Ta gra jest naprawdę interesująca - powiedziałam zadowolona.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Wreszcie znam ciebie lepiej niż ktokolwiek inny... - przerwałam mu na chwilę rozmowę.
- Jednak staję się coraz bardziej nudna - po usłyszeniu tego trochę go to zamurowało.
- Co masz na myśli? - oparłam się na stole swoje ręce i uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Może przyspieszymy trochę tępo gry. Mamy osiem osiem pionków to co powiesz, aby ukończyć grę w cztery minuty?
- Czemu by nie. Ale moje zasady będą dwukrotnie gorsze dla twoich przyjaciół jednak dla ciebie sześciokrotnie. Chcę oszczędzić moją ulubienicę - zaśmiał się cicho pod nosem.
- No to zaczynajmy - uśmiechnęłam się, zaczęliśmy kontynuować naszą grę. On zbił moje dwa pionki, ja nie zbiłam żadnego po czym zbił moje kolejne do momentu w którym pozostał mi tylko jeden.
- Chyba przegrałaś? - liczył, że wygra, jednak się mylił. To był właśnie mój ból.
- Raczej ty - uśmiechnęłam się pod nosem, wzięłam do góry swój pionek i ruszyłam nim do przodu zbijając wszystkie jego pionki. - Miło się grało, ale czas już na mnie - wzięłam zwój, który leżał na stole. Otrzymałam to co chciałam po czym po protu skierowałam się w stronę wyjść. Nim jednak wyszłam położyłam dłoń na ramieniu Szamana.
- Dziękuję ci za wszystko - wyszeptałam mu na ucho. Przeszłam przez magiczne drzwi. Pojawiłam się koło moich towarzyszy, którzy byli zmęczeni.
- Musimy ruszać do zamku, najszybciej jak się da - powiedziałam. Yuzu podszedł do mnie, mocno mnie przytulił. Chciał już zadawać pytania tak jak zawsze to robił, ale powstrzymałam go przed tym, mówiąc mu, że życie ludzi w królestwie jest bardziej ważne.
- Zajmę się waszymi ranami, jak tylko wrócimy na zamek - uśmiechnęłam się delikatnie w ich stronę.

<Lexie? Mer?> 

Od Lexie do Takako i Ayarashi

Lexie, Mer oraz kapitan Tlaoe klęczeli w milczeniu u stóp króla. Na twarzy tego postawnego blondyna gościł wyraz niezadowolenia, czego gwardziści byli aż nadto świadomi. Nie było dobrze wprawiać jego wysokości w złość. Mogło się to skończyć bardzo szybko wydaleniem ze służby. Albo gorzej. Legenda, krążąca wśród gwardzistów głosiła, że jeden nierozgarnięty strażnik, który opuścił kiedyś stanowisko, przez co złodziej ukradł ulubiony naszyjnik królowej matki za swoje zaniedbanie został za karę zdegradowany do pozycji sługi. Lexie przemknęło przez myśl, że nawet służba w zamkowej kuchni nie może być taka zła i że była to stosunkowo lekko kara jak za takie przewinienie. Otrząsnęła się jednak z tych myśli. Do pomieszczenia weszła królewska zielarka. Lazy, z tego co ze swojej pozycji mogła ujrzeć gwardzistka, miała zaniepokojony wyraz twarzy.
- Wasza wysokość – skłoniła się elegancko. Dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy pierwszy raz się spotkały – uświadomiła sobie Lexie.
- Doskonale. Wyjaśni mi ktoś, co to wszystko ma znaczyć? – Król powiódł morderczym wzrokiem po zgromadzonych. Jedyną osobą, która nie ugięła się pod tym spojrzeniem była właściwie Takako, która go zwyczajnie nie widziała. – Gdzie byli gwardziści, gdy moja córka była w niebezpieczeństwie i kim w ogóle jest ta kobieta, której przesłuchanie kazano przerwać bez konsultacji ze mną. Słucham?
- Wasza wysokość, Lexie i Mer zareagowali tak szybko, jak tylko było to możliwe. – Kapitan Tlaoe postanowił bronić honoru gwardii królewskiej. – To uzdolnieni strażnicy i postępowali zgodnie z …
- Więc dlaczego nie udało im się pojmać jednego ze skrytobójców? – Ostry głos władcy przerwał mu w połowie. –  I dlaczego drugi został uwolniony? Takako Mitsuri. Jak rozumiem to twoja sprawka?
(Takako?)

Od Misericordii do Te'Yahnny

Misericordia stopniowo uwalniała resztki magii i kurczyła się aż jej ciało zmieniło się w całkiem zwyczajnie wyglądającą marchew. Przemiana miała również wpływ na jej umysł. Kiedy przestawała być człowiekiem zmieniał się jej sposób myślenia, o ile uznać, że rośliny potrafią myśleć. Kiedy była warzywem nie docierały do niej żadne dźwięki ani obrazy. Jedyny „ludzki” zmysł jaki posiadała w tej postaci to dotyk. Czuła zmiany temperatury i powietrze muskające jej listki. Docierały do niej również całkiem nowe informacje, niedostępne dla ludzi. Potrafiła dostrzec minimalne zawahania  w składzie czy też strukturze gleby. Wyczuwała przepływ wody i magii, którą ziemia nasiąkła. Powoli pochłaniała wszystkie potrzebne składniki, a jej zmysły zaczynały się wyostrzać. Po pewnym czasie mogła zacząć swoją przemianę.
Misericordia budziła się do życia. Czuła jak jej korzonki pęcznieją pełne wody i soków wyssanych z ziemi. Skupiła całą swoją magiczną energię i zaczęła zamieniać się w człowieka. Najpierw jej marchewkowe ciało zaczęło rozdzielać się na dwie części, które to po chwili przekształciło się w nogi. Górne korzonki zmieniły się w ręce, a górna część warzywa, ta, z której wyrastała nać stała się głową otoczoną burzą rudych włosów. Przechodziła przemianę wielokrotnie, jednak jeszcze nigdy w czyjejś obecności. Otwarła oczy i rozejrzała się dookoła. Najwyraźniej jeszcze żyła.
Te'Yahnna przez cały ten czas siedziała na ziemi, obserwując marchew. To znaczy, ruszyła się kilkakrotnie, by rozprostować łapy, lecz cały czas pozostawała na polance. Teraz, gdy rudowłosa odzyskała ludzką postać, smoczyca spojrzała na nią natarczywie, jak ciekawski kot.
Dziewczyna zauważyła wpatrujące się w nią smocze oczy i zrozumiała, że teraz musi odpowiedzieć na kilka pytań.
- Co dokładnie chcesz wiedzieć?
- Jak? Marchewka, człowiek? - zapytała smoczyca. Jej ogon lekko drgnął, ukazując zainteresowanie.
Misa niechętnie wracała myślami do czasów swoich narodzin. Teraz jednak będzie zmuszona to zrobić. Smocza ciekawość nie pozwoli jej zbyt szybko odejść
- To długa historia...
- Mam czas - powiedziała smoczyca, patrząc na dziewczynę z zainteresowaniem. Położyła się na brzuchu i lekkim skinieniem głowy pokazała rudowłosej, by też usiadła.
Pomimo dziwności całej tej sytuacji Misericordia postanowiła zaufać skrzydlatej. Usadowiła się wygodnie na kępie mchu wystającej spod śniegu i zaczęła swoją opowieść.

Narodziłam się kilka miesięcy temu na polu gdzieś niedaleko Temenii. Czułam się wtedy podobnie jak przy każdej przemianie w człowieka. Nie wiedziałam wtedy czym jestem, trwałam w trudnym do opisania stanie. To tak jakby dookoła nie istniało nic oprócz mnie i pobieranych przeze mnie soków. Nagle… Coś zaczęło się zmieniać. Ziemia zaczęła się trząść, a obecna w ziemi woda i, jak się później dowiedziałam, magia zaczęły płynąć w zupełnie inną stronę. Jakby pojawiła się w pobliżu jakaś przyciągająca je siła. Wtedy właśnie usłyszałam krzyki. Wiele głosów wołało o pomoc, błagało o litość. Słyszałam je po raz pierwszy w swoim krótkim życiu, a jednak wydawały się dziwnie znajome. Nie mogłam ich znieść, chciałam żeby tylko się skończyły. Jednak głosy nie chciały zamilknąć, wprost przeciwnie, krzyczały coraz głośniej, a do starych dołączały nowe. Chciałam się wydostać, uciec gdzieś daleko, nie musieć już słuchać kolejnych głosów proszących o pomoc. Jednak nie byłam w stanie się ruszyć. Poczułam na sobie ogromny ciężar, który wciskał mnie w ziemię. Coś pociągnęło mnie za włosy, a może raczej nać. Z moich ramion osypała się ziemia i zostałam wyciągnięta na powierzchnię. Krzyki stały się jeszcze głośniejsze kiedy nie tłumiła ich warstwa ziemi. Wtedy otwarłam oczy. Jasne światło początkowo oślepiało, jednak po chwili byłam w stanie wyłowić mgliste kształty otoczone bielą. Zostałam rzucona w miejsce, skąd wydobywały się głosy i sama zaczęłam krzyczeć. Świat powoli nabierał ostrości. Ujrzałam widok tak makabryczny, że głos zamarł mi w gardle. Leżałam w koszu pełnym marchewek. Przerażonych marchewek, które krzyczały nie mogąc się nawet ruszyć. Spoglądałam na ich twarze i poczułam, że muszę im pomóc. Byli moją jedyną rodziną.
Do koszyka trafiały kolejne marchewki kiedy ja próbowałam zmusić się do jakiegokolwiek ruchu. Zebrałam całą swoją siłę i jeden z moich korzonków drgnął. W czasie kiedy reszta moich krewnych czekała nie mogąc nic zrobić ja uczyłam się jak poruszać tym ciałem. Odkryłam również zdolność do zmiany kształtu mojego ciała. W czasie kiedy formowałam swoje korzonki tak, aby pomogły mi opuścić koszyk, zapytałam jednej z leżących obok marchwi, dlaczego nie próbuje się wydostać. Wtedy dotarła do mnie kolejna rzecz. To nie tak, że nie chciała uciec. Żadna z obecnych tam marchwi nie posiadała oczu ani zdolności do ruchu. Mogły jedynie wysyłać swoje prośby, które zdawały się nie docierać do postaci niosącej koszyk. Postanowiłam przyjrzeć się jej dokładniej. Była ona wysoka, na pewno dużo większa od marchwi. Miała na sobie pelerynę z jasnego, cienkiego materiału, a na głowę zarzucony kaptur. Jasne włosy zakrywały większość twarzy, jednak wyraźnie widziałam uszy o charakterystycznym, szpiczastym kształcie i mały nos. Postać usiadła na niewielkim pieńku i wyspała zawartość koszyka na trawę obok. Z trudem wygrzebałam się spod leżących na mnie ciał i odpełzłam kawałek dalej. Jednak na tym mój horror się nie skończył. Postać trzymała w rękach nóż. Brała kolejne marchewki z ziemi i odkrawała im nać razem z głową. Następnie wrzucała ich martwe ciała co pustego teraz koszyka. Próbowałam chwycić którąś z krewniaczek i uratować ją przed okrutną śmiercią. Jednak uformowane w niewielkie haki korzonki, które miały mi pomóc opuścić koszyk nie nadawały się do chwytania. Schowałam się więc w trawę i zaczęłam formować korzonki na kształt dłoni, które miał nasz oprawca. Nie zdążyłam. Postać zamordowała wszystkie marchewki, po czym wzięła do rąk koszyk, zebrała z ziemi nacie i odeszła gdzieś w dal.
Po wielu próbach udało mi się stworzyć ciało podobne do tego, które miał nasz morderca. Niestety nie jestem w stanie utrzymywać go przez zbyt długi czas, zawsze po jakimś czasie wracam znów do postaci marchwi. Nauka chodzenia zajęła mi wiele przemian. Podobnie było z mową. Dotarcie do siedzib ludzkich i możliwość obserwacji ich zachowania znacznie ułatwiła mi zdobycie potrzebnych informacji. Tak więc udało mi się jakoś odnaleźć w tym świecie, gdzie nie tylko marchewki, ale i inne niewinne warzywa są mordowane aby ludzie mogli je zjeść. Zaczęłam polować na zwierzęta i je sprzedawać. Jeśli ludzie mają dostęp do mięsa więcej roślin jest bezpieczna. Moim celem jest jednak odnalezienie szpiczastouchej istoty, którą ujrzałam w dniu swych narodzin.

(Te’Yahnna?)

piątek, 15 lutego 2019

Od Lotte do Carreou

Dziewczyna nic z tego nie zrozumiała. Była przerażona. Czyżby od teraz miała być zbiegiem, aż bogowie odbiorą jej dech? Czy nie odnajdzie nigdzie spokoju? Rodziny? Biegnąc potknęła się o kamień i przewróciła. Upadek zabolał i nie mal od razu poczuła szczypanie na otartych kolanach. Nagle wszyscy ludzie zdawali się mieć oczy tego czegoś. Zdawali się wpatrywać w nią uporczywie, jakby próbowali ocenić jak bardzo zasługiwała na życie czy, o zgrozo, jak bardzo dobrą rzeczą byłaby jej rychła śmierć. Zerwała się i mimo bólu pomknęła aż do szałasu. I tak robiło się zbyt zimno na mieszkanie w nim. Spakowała trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Nie wiedziała jak ten człowiek ją odnajdzie. Od teraz musiała uważać. Zaplanować każdy krok, a przede wszystkim wymyślić jak najszybciej uciec z Merkez. Spięła włosy i zarzuciła na siebie płaszcz, kryjąc twarz pod kapturem. Słońce rzucało refleksy, zalewając las bursztynowym blaskiem. Wiatr niósł chłodne pocałunki. Jednak Lotte i bez tego było zimno. Trzęsła się wręcz ze strachu. Ruszyła biegiem. Dobry, stary sposób poruszania się, wrócił jej odrobinę spokoju. Był jednak zbyt wolny, aby odjeść daleko. Gdy wybiegła z lasu prawie wpadła pod kopyta barwnej kawalkady.
- Prr- zawołał młodzian w barwnej etoli. - Spokojnie. Stójcie!
Uniósł dłoń w skórzanej rękawiczce. Po czym spojrzał na dziewczynę. Jego jasne oczy, wyraźnie odcinały się na ciemnej twarzy. Patrzyły bystrym i mądrym wzrokiem, a figlarny uśmiech błąkał się na jego ustach.
- Kogo tutaj mamy? - zapytał z rozbawieniem. - Też panna opuszcza Merkez przed zimą?
Cofnęła się kilka kroków. Nie ufała temu człowiekowi. Chłopak roześmiał się perliście widząc jej reakcję. Zeskoczył z konia i podszedł do niej. Lotte dobyła sztyletu. Wywołało to szmer wśród jego towarzyszy. Jednak znów uniesiona dłoń uspokoiła ich.
- Spokojnie madame. Nie skrzywdzimy cię. Jesteśmy bandą kuglarzy i poetów,  która podróżuje na południe, aby tam przeczekać mroźne miesiące.
- Muszę ruszać w dalszą drogę. - mruknęła próbując przejść obok mężczyzny.
- Poczekaj. Może wyruszysz z nami? Na pieszo nie dojdziesz zbyt daleko. Oczywiście nie ma nic za darmo.
- Nie mam pieniędzy. Muszę na prawdę ruszać. - naciągnęła mocniej kaptur na głowę.
- Oh nie to miałem na myśli! Potrafi panienka coś? Żeby pokazywać ludziom? Lub coś co może przydać się naszej społeczności?
- Ma pan na myśli żonglowanie? Znam się też trochę na zielarstwie.
- Świetnie! Dalejże Sophie! Dajcie naszej przyjaciółce konia!
Młoda dziewczyna o niesamowicie kręconych włosach podeszła do nich i wręczyła Lotte lejce karego rumaka.
- Nazywa się Meri. I nie kieruj nim bo sam doskonale wie gdzie ma iść.- warknęła.
- Sophie, bądź uprzejma dla naszego gościa. - mruknął chłopak.
Dziewczyna tylko prychnęła w odpowiedzi i zniknęła wśród ludzi wokół. Młodzian jedynie się roześmiał.
- Wybacz jej. Nazywam Baelarbert. Ale mów mi Bael lub ewentualnie Albert. A zdradzisz mi swoje imię?
- Nazywam się Lotte. I to się raczej nie zdrabnia.
- Wonderful! - zakrzyknął. - Hajże na koń! Ruszamy!
Lotte bez problemu dosiadła wierzchowca i od razu zrozumiała co Sophie miała na myśli. Meri dokładnie wiedział, gdzie ma iść. Obejrzała się raz jeszcze za siebie. Wy myślach przywołała obraz blizn Carreou. Któż cię tak skrzywdził? Czyżby ten, który każe ci teraz robić te okrutne rzeczy. Mocniej ścisnęła lejce rumaka.
- Wszystko w porządku? - Spytał Bael. - Wydajesz się nieobecna myślami.
- Powiedz mi Albercie... - zaczęła.
Poczekała aż mężczyzna utkwi w niej spojrzenie szarych jak chmury oczu.
- Słucham cię siostro.
- Czy... - zaczęła niepewnie.
- Tak?
Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na lejcach, aż pobielały jej kłykcie. Rozluźniła uścisk dopiero, gdy Bael położył jej dłoń na jej dłoniach.
- Możesz zapytać mnie o wszystko. Nie musisz się obawiać. Jesteś teraz wśród przyjaciół.
- Czy jesteście wierzący?
Zaskoczony chłopak roześmiał się, niepewny czy to żart. Jednak widząc wyraz twarzy dziewczyny sięgnął pod koszulę. Wyciągnął rzeźbiony w kawałku drewna krzyż.
- Każdy z nas taki posiada. Wierzymy, że nasz Bóg uchroni nas przed złymi ludźmi. A uwierz mi do metropolii jaką jest Merkez ściąga ich na prawdę wielu.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, Baelu. W Merkez jest ich zbyt wielu. Może nie tylu ile w Khayrze czy Sharze.
Bael milczał dłuższą chwilę, bawiąc się wisiorem. Patrząc na tę dziewczynę zastanawiał co musiała przejść. Nawet słowem nie skomentował widocznych blizn na jej szyi. Panie, zdradź mi co spotkało tę biedną dziewczynę? Czy specjalnie postawiłeś ją na naszej drodze? Przed czym ucieka? Z zamyślenia wyrwała go Sophie.
- Co o niej myślisz Baelu? Mam nieodparte wrażenie, że ściągnie na nas kłopoty. Co jeśli pomagamy zbiec przestępcy? Co jeśli została skazana na śmierć i jakimś cudem uciekła?
- Sophie siostrzyczko, czy pamiętasz co nasz Pan mówił o pomaganiu ludziom w potrzebie?
- A czy ty pamiętasz ilu ludzi straci wszystko, jeżeli cię zabiją?
- Nie obawiam się śmierci. Jeśli jest taka Jego wola...
- Przestań natychmiast! - warknęła Sophie. - Jesteś mi jak ojciec od kiedy jakiś szaleniec zamordował moich bliskich za to, że nie zamierzali się pokłonić jego bogom. Jesteś równie uparty jak oni! Oni też nigdy nie odmawiali pomocy innym i patrz jak skończyli!
- Sophie - zaczął łagodnie.
Jednak dziewczyna go już nie słuchała. Zawróciła i zniknęła wśród barwnej kawalkady. Młody mężczyzna westchnął ciężko. Odgarnął włosy z czoła. Jeśli ktoś wątpił, że nie pamięta tego wydarzenia sprzed prawie dekady to się grubo mylił. Pamiętał wszystko dokładnie sekunda po sekundzie, minuta po minucie, każdy szczegół, gdy został zerwany w środku nocy, wiadomością o pogromie w pobliskim miasteczku. A kiedy przybył na miejsce wśród gruzów i zgliszczy znalazł niewielu ocalałych, w tym Sophie. Wciąż przed oczami miał to małe przerażone i ranne stworzenie. I teraz ten sam obraz przedstawiał mu się w osobie Lotte. Nie wiedział co przeszła. Wiedział jedynie, że musi przy niej być. Ściągnął lejce swojego rumaka i pokierował go w stronę nowej towarzyszki. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Słuchaj Lotte, wszystko się ułoży. Nie martw się niczym. Jeśli przed czymś lub kimś uciekasz to ochronimy cię. Tam dokąd zmierzamy nie musisz się niczego bać. - Objął ją i przytulił.
Odepchnęła go mocno, tak że zachwiał się w siodle.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła.
Zapomniała, że nie włożyła stóp w strzemiona. Zwaliła się ciężko na ziemię, wzbijając tumany kurzu. Wśród ludzi rozległ się szmer i wszyscy się zatrzymali. Baelalbert zeskoczył ze swojego wierzchowca.
- Nic ci się nie stało? - spytał patrząc na nią zatroskanym wzrokiem.
- Wszystko w porządku. - mruknęła naciągając kaptur głębiej na oczy. - Nic mi nie jest. Po prostu mnie nie dotykaj, ani teraz, ani nigdy więcej.
- Nie wiem co ci się przytrafiło. Jednak musisz wiedzieć, że już po wszystkim. Jesteśmy tutaj dla ciebie - Mówiąc to zdjął z szyi swój medalion. - Chcę, abyś go wzięła. Nie zależnie od tego w co wierzysz. Nie musisz nawet go zakładać.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń. Jednak zatrzymała ją w połowie drogi. Pokręciła przecząco głową.
- Nie mogę go przyjąć. Nie jestem jedną z was.
- Weź go. Będzie cię chronił.
- Wątpię, by drewniany krzyż mógł ochronić mnie... - zaczęła.
Przyjęła jednak podarek. Zanim jednak schowała go do torby, zdecydowała się zawiesić go na szyi. Z trudem uśmiechnęła się do tego dobrego człowieka. Miała nadzieję, że ten potwór, który ją ściga nie zrobi krzywdy nikomu z tych szlachetnych ludzi.
- Od razu lepiej prawda? - rzekł. - Dobrze, pora ruszać. Chciałbym zatrzymać się na popas na równinie.
I wyruszyli w drogę. Wszyscy zachowali takt i nikt nie zadawał jej niewygodnych pytań.

<Carreou?>

wtorek, 12 lutego 2019

Od Mirajane do Ayarashi

Tego dnia miał się wieczorem odbyć bal. Nie znosiłam takich imprez, ale niestety, ojciec i matka bardzo nalegali, dlatego też postanowiłam wyjść do ludzi. Nie miałam jednak zamiaru odrywać wzroku od książki z magicznymi zaklęciami. Musiałam zapanować nad magią lodu, co do czego, czuję się do tego zobowiązana. Temu, że obudziłam się bardzo wcześnie, miałam więcej czasu na naukę oraz spokojny odpoczynek, bez żadnych zobowiązań. Ubrałam luźną suknię, po czym wolnym krokiem ruszyłam na śniadanie. Matka spojrzała na mnie z uśmiechem, ojciec jak zawsze z powagą. Zasiadłam do stołu, biorąc coś zimnego do picia i do jedzenia. Padło na wodę z cytryną, do tego sałatka oraz zimne już grzanki. Dodatkowo, kiedy rodzice zajęli się sobą, dorzuciłam do szklanki z wodą lód. Byli przeciwni temu, bo dobrze wiedzieli w jakim jestem stanie. Po śniadaniu wstałam i chrupiąc kostkę lodu w zębach opuściłam jadalnię, od razu kierując krok ku bibliotece. Tam zamknęłam się, oj, moja pustelnia, piękna. Obróciłam się wokół własnej osi, powodując osadzenie się szronu na ziemi oraz na okolicznych półeczkach. Usiadłam na moim ulubionym miejscu w cieniu, otworzyłam książkę, która otoczona była kilkoma wieżyczkami z innych lektur i powieści. Po lewej jeszcze nie przeczytane, po prawej już przeczytane, do odłożenia na półkę. Zawsze ostrzegałam służbę, aby nawet nie próbowała tego dotykać, bo to ja sama zajmuje się swoimi maleństwami...
Kiedy nadeszła pora, abym wreszcie wyszła, ubrałam się w swoją kreację. Było to coś co popadało w kimono. Miała ona błękitny kolor, wysoki kołnierz i była krótka. Idealnie odkrywała moje ciało, jakie szczególnie na nogach było delikatnie oszronione. Założyłam do tego wysokie botki na obcasie oraz dodatkowo w upięte lekko u góry włosy wpięłam ozdobę do nich w postaci dwóch ciemno niebieskich szpil oraz ozdób. Opuściłam pokój, pozostawiając za sobą chłodną mgłę, jaka zamrażała parkiet oraz dywan pode mną. Po chwili weszłam na salę, a wszystko ucichło. Ludzie patrzyli na mnie jak na kogoś, kogo nigdy w życiu nie widzieli. Ogłaszający przybycia sługa stanął przy drzwiach.
- Jej Wysokość Księżniczka Mirajane! - krzyknął.
Zeszłam po schodach i wyjęłam z torby na boku swoją książkę. Usiadłam przy jednym ze stołów, założyłam nogę na nogę. Spędziłam początek tego wszystkiego na sali, a potem postanowiłam wyjść na korytarz, aby odsapnąć. Tam natrafiłam na... Jakąś dziewczynę. Wycelowałam w nią nożykami i warknęłam, ale widząc, że jest ona gościem, schowałam je. Przedstawiłyśmy się sobie, po czym we dwie ruszyłyśmy na bankiet. No niechaj jej będzie. Westchnęłam, nie lubiłam towarzystwa osób, jakich jeszcze nigdy na oczy nie widziałam. Co z tego, że to jakaś księżniczka, akurat to mi wisiało i to jak bardzo. Przewróciłam oczami i wyjęłam książkę o magii lodu. Wróciłam do czytania jej w ciszy, niech nie myśli, że się odezwę. Weszłyśmy na salę, a tam prawie od razu ujrzałam mężczyznę. Miał brązowe włosy, błękitne jak niebo oczy oraz garniaczek wizytowy, czyli nie był z Leoatle. Spojrzałam na jego wystawioną do mnie dłoń, po czym wyminęłam go i ruszyłam do stołu. Mężczyzna był tym, kogo ojciec wybrał mi na przyszłego małżonka. Oczywiście, że go nie kochałam i nie mam zamiaru kochać z przymusu. Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Chłopak jednak nie dawał za wygraną, szedł za mną, ciągle mówił coś upierdliwego. Czułam, jak skacze mi brew, a ręce zaczynają zamarzać. Nim spostrzegłam, pojawiła się Lexie. Kobieta złapała mnie za ręce, po czym uspokoiła. Dobrze, że ona tutaj jest i mnie pilnuje... Usiadłam razem z nią do stołu, głęboko wzdychając. Wiedziałam, że to będzie ciężki wieczór...
<Ayarashi?>

poniedziałek, 11 lutego 2019

Ayarashi do Mirajane

Poranne promienie słońca, wpadły do mojej komnaty w rodzinnym zamku, powoli podniosłam się z łóżka przecierając oczy. Podeszłam do szafy, wzięłam najwygodniejszą suknię i szybko ją zarzuciłam na siebie. Zaścieliłam łóżko i jak wiatr wybiegłam z swojej komnaty. Skierowałam się ku najbliższym schodom, które prowadziły w dół i w mgnieniu oka dotarłam do kuchni, chwyciłam babeczkę i parę innych przysmaków, a następnie opuściłam kuchnię. Stanęłam na parapecie przekładając metalowy pręt nad żelaznym sznurem i chwytając się go drugą ręką, nie zważając na krzyki w moją stronę, zeskoczyłam, w szybkim tempie nalazłam się koło stajni. Szybko ubrałam swojego wierzchowca, i opuściłam teren zamku, kierując się w galopie w stronę lasu. Tarcze czekały już na poranny trening, puściłam wodze. Ufając swojemu towarzyszowi, nałożyłam strzałę na cięciwę i naciągnęłam i wycelowałam, a następnie puściłam. Trening jak zawsze kończyliśmy na polanie wśród gór. Zatrzymaliśmy się tam, przyozdabiałam drewnianą Kingę własnego ostrza, po skończonym odpoczynku, wróciliśmy wraz z Wichurą do domu. Po drodze pobawiłam się z dziećmi z naszego królestwa. Oporządziłam Wichurę i weszłam do zamku, w ten po przekroczeniu drzwi dowiedziałam się, że ojciec mnie wzywa. Dość szybko go odnalazłam, po krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że mam jechać na bal do królestwa Leoatle. Poszłam się spakować na tą nudną maskaradę.
Wieczorem znajdowaliśmy się w zamku Leoatle, straż zamkowa nas przywitała, a jedna z pokojówek pokazała mi moją komnatę. Następnego wieczoru miał odbyć się bal, tym bliżej było do tej maskarady, tym więcej ludzi plątało się po zamku, cały wolny czas spędziłam na szlifowaniu mojej magicznej wiedzy. Gdy nadszedł czas, ubrałam czerwoną suknie i opuściłam komnatę, los tak chciał, że za bardzo się zamyśliłam i wpadłam na kogoś i zanim się obejrzałam, ostrza zostały wymierzone w moją, ale po chwili opadł.
- Przepraszam zamyśliłam się. Sądząc po ich reakcji, jesteś księżniczką Mirajane.
- Tak, a ty..?
- Ayarashi księżniczka Aranaya. - Razem skierowaliśmy się na ten bankiet.

< Mirajane, akcja dzieje sie przed opuszczeniem przeze mnie mojego domu >

niedziela, 10 lutego 2019

Od Orelli do Cythian'diala

Temeni. 

Ostatnie miejsce, do którego powinien zaglądać człowiek. Ostatnie, do którego powinna jechać samotna kobieta pozbawiona jakichkolwiek mocy, protekcji maga, sama wraz ze swoją nadzieją. Do zapomnianego przez bogów kraju na końcu świata.

Podróżowała trzeci miesiąc, aby wreszcie sięgnąć granic Khayru. Gdy Orella zaskoczyła z Mary, jej buty zatonęły w błocie spływającym z gór, a widok był więcej, niż ponury. Kobieta wyjęła z sakwy pognieciona mapę i rozprostowała na siodle, patrząc przed siebie. Świstek papieru nie mówił wiele, zaznaczał tylko dolinę leżącą za wzniesieniem, najbliższe przejście prowadzące do Temeni.

sobota, 9 lutego 2019

Od Mirajane do Lexie

Przyjrzałam się dla mojego ojca. Jego blond włosy lekko opadały na jego ramiona. Siwe odrosty nie były widoczne przez koronę na jego głowie, przez co odjęło mu to kilka lat. Zazwyczaj lekko różowa cera mężczyzny była teraz blada, wręcz biało-szara, a w niektórych miejscach był siny lub niebieskawy kolor. Ubrany był w królewski mundur, czyli... Siedział tutaj od kiedy powrócił do zamku? To niemożliwe, przecież zawsze zmieniał swój ubiór po powrocie. Blade, puste, zielone oczy mojego ojca wpatrywały się we mnie i w Lexie, nic nie rzekł. Okropna cisza nadal była, dodawała tylko tego okropnego nastroju, przez jaki dostałam gęsiej skórki.
- Tatusiu...? - zapytałam, podchodząc nieco niżej. - Tatusiu, co się stało...?
Wtedy właśnie firany królewskich okien nieco się odsłoniły, a słońce wpadło do ciemnej komnaty. Ujrzałam, że mój ojciec był... Sparaliżowany. Nad tronem, w całej sali były na suficie umieszczone kokony. Służba, strażnicy, odwiedzający, kilka osób z miasta. Kiedy rozglądałam się, usłyszałam cichy śmiech. Zbladłam, bo prócz chichotu rozlegało się przerażające bzyczenie. Dziwiło mnie, że kobiece kokony różniły się od tych, w jakich byli mężczyźni... Żeńskie były znacznie grubsze. Zza tronu wydobyła się kobieta. Jej oczy i kości policzkowe były zakryte czymś... Dziwnym. Jakąś naroślą, przypominającą skrzydła ćmy... Kiedy ujrzałam uśmiech, ubiór nieznajomej, stała się od razu osobą mi tak  bliską. - M-Mama...? - zapytałam.
- Moja kochana córeczka wróciła... Witaj Lexie... Wreszcie mogę uwięzić dwie ostatnie kobiety... Kiedy to się stanie, wszystkie się obudzą... Moja armia powstanie, będę mogła zniszczyć wszystkich mężczyzn, a kobiety... One będą rządziły, wszystkie... Śpiące królewny przejmą kontrolę, a żaden mężczyzna ich więcej nie zrani... - powiedziała królowa, śmiejąc się głośno.Spod skrzydeł na jej twarzy, rozjaśniły się białe oczy, widocznie bez źrenicy. Kolor powoli przemieniał się na lekki pomarańcz, włosy z bieli zmieniały się w brąz. Wszystko robiło się tak okropnie straszne. Zaczęłam się cofać w przerażeniu, aż nagle wpadłam na gwardzistkę, jaka złapała mnie za przedramiona. Moja matka wrzasnęła nagle niczym harpia, ruszając w naszym kierunku. Byłam przerażona. Odepchnęłam Lexie do tyłu, a sama zamknęłam siebie oraz mamę w więzieniu z lodu. Nie może zranić mojej gwardzistki.
- Mamusiu... Proszę, uspokój się... - powiedziałam, ale kobieta po chwili rzuciła we mnie czymś dziwnym.
Przypominało to mały kokon, który po zderzeniu z lodem rozpadł się i wyleciało z niego milion robali, między innymi ćmy oraz większe owady, których na pewno nie chciałabym spotkać na swojej drodze. Wrzasnęłam, kiedy niektóre z nich mnie oblazły i zaczęły gryźć. Zetknięcie ich jednak z moją skórą i wypicie mojej krwi spowodowało, że te zamarzały i spadały na ziemię, a potem tłukły się na milion kawałeczków jak rozbita szklana karafka. Spojrzałam na moją matkę, jaka patrzyła na mnie. Biała cera, żółte oczy niczym u ćmy, okropne skrzydła na twarzy okrywające jak welon. Przerażała mnie. To nie była moja mama, co się stało, że tak bardzo zamroczyła się w ciemnej klątwie. Czy to w ogóle była klątwa, czy może jednak coś całkiem innego...
- Mamusiu... Boję się... - powiedziałam, odsuwając się, a wtedy kobieta stanęła przede mną i bez zahamowania zaczęła mnie dusić...
<Lexie? Co ty na to? ^^>

Od Crylin do Lexie

Po nieudanej próbie wykonania misji wróciłam do domu, ówcześnie sprawdzając, czy przypadkiem nikt mnie nie śledzi. Było już bardzo późno, dlatego nie spodziewałam się zastać młodszą siostrę chodzącą po korytarzu. Kiedy jednak ujrzałam lekkie, ciepłe światło w pokoju, mój umysł zaczął tworzyć rozmaite scenerie, niestety negatywne. Pośpiesznie szarpnęłam za klamkę, w tym samym czasie zdejmując maskę i przepaskę.
- Aria? – Zaczęłam wołać dziewczynkę, przeszukując coraz to kolejne pomieszczenia, aż w końcu moim oczom ukazała się biała czupryna. – Skarbie, czemu nie śpisz? Jest już bardzo późno.
Dość szybko dostrzegłam onyksowe oczęta, oświetlane ciepłym płomieniem świeczki i roztrzepane dwa kucyki.
- Nie mogłam spać. Bałam się być sama. – Wyszeptała zmęczona, podchodząc do mnie. Spokojnie objęłam ją rękoma, głaszcząc po głowie.
- Nie bój się, bijou (skarbie). Już jestem przy tobie. – Podniosłam Arie, która szybko wtuliła się w zagłębienie mojej szyi. Wolną ręką sięgnęłam po lichtarz, aby oświetlić sobie drogę do pokoju.
- Mogę dzisiaj spać z tobą Crylin? – Spytała, usypiając na rękach w swojej białej koszuli nocnej.
- Jasne. – Szepnęłam, kierując się do sypialni. Odłożyłam mlecznowłosą na pościel, po czym sama przebrałam się w piżamę.
~*~
Minęło kilka dni od felernej akcji w skarbcu, kiedy to na niebie zawitał srebrzysty księżyc w pełni. Ubrałam się w swój standardowy strój i ruszyłam na miejsce spotkania. Na szczęście nie było ono daleko od domu, mogłabym nawet powiedzieć, że nie raz pojawiałam się tam, jako zwykła mieszczanka, wraz z siostrą.
Cierpliwie wyczekiwałam strażniczki, spoglądając na fontannę spod przepaski i maski wilka. Miałam przeczucie, że brązowowłosa nie zignoruje ostrzeżenia i pojawi się za kilka chwil. W tym samym czasie zastanawiałam się nad rozwiązaniem sytuacji zlecenia. Gdyby mężczyzna nie był zagrożeniem dla Arii, a jego cała organizacja szumowinami, prawdopodobnie zrezygnowałabym z propozycji gwardzistki. Jednak w aktualnej sytuacji, współpraca z kobietą mogłaby przynieść mi wiele korzyści, oczywiście, jeśli wszystko zostałoby dobrze zaplanowane.
- Omdunner… - Usłyszałam niedaleko siebie. Lekko zaskoczona, kątem oka spojrzałam w kierunku znajomego głosu. Nie przekręcałam jednak głowy. Wystarczyło, że wyczuliłam wzrok, aby dostrzec strażniczkę. Mimowolnie kącik moich ust powędrował ku górze. Pierwszy raz spotkałam się z kimś, kto wymawiał słowa w moim ojczystym języku, nie znając ich znaczenia. Sytuacja ta zachęciła mnie do niewinnego żartu.
- Ne pas vous avoir laissez moi. (Nie zawiodłaś mnie) – Nie spojrzałam nawet na jej osobę. - Vous êtes l’un de ma famille? (Jesteś jedną z mojego rodu?)
Przyglądałam się jej skrzywionej buźce, powstrzymując przed wybuchem śmiechu. Mimo zakłopotania brązowowłosej postanowiłam nie drążyć tej zabawy. Chciałam szybko wrócić do siostry, która kolejny raz musiała zostać sama.
- Tylko żartowałam, ale lepiej nie wypowiadaj słów, których znaczenia nie znasz. – Odparłam dość szorstko. – Chciałaś, bym zaprowadziła cię do swojego pracodawcy. Mogę to zrobić, ale nie tak jawnie. Dlatego zaproponuję ci pewien układ.
- Jaki? – Jej ręce oplotły się w geście zainteresowania.
- Ty załatwisz mi dobrze wykonaną kopię łzy oceanu, a ja zaprowadzę cię do niego, jednak wcześniej musisz upewnić się, że wyglądem będziesz przypominać najemnika. W innym wypadku cały plan pójdzie w łeb.
- Dobra, ale po co ci kopia i czemu sama się tym nie zajmiesz? Przecież widziałaś, jak wygląda. – Spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Jeśli nie wykonam zadania, a nagle zginie pracodawca, wszelkie podejrzenia przejdą na mnie, tym bardziej że pałam wielką nienawiścią do tego mężczyzny. – Wyjęłam z pochwy na nodze metalowy szpikulec, by chwilę później zacząć się nim bawić.
- Rozumiem, ale to nie zmienia faktu, że sama możesz się… - Nie dałam jej dokończyć, od razu chwytając za maskę. Delikatnie ją zdjęłam, ukazując czarny materiał w miejscu oczu.
- Nie widziałam go, jedynie byłam w stanie wyczuć jego kształtu. Nie mam pojęcia, jak wygląda, a tym bardziej, z jakich materiałów mogłabym go zrobić. – Ponownie założyłam maskę na twarz. Sądziłam, że moja interlokutorka zacznie jeszcze bardziej dopytywać się szczegółów, jednak nie miało to miejsca.
- I tak powinna spaść na ciebie kara. – Szepnęła cicho, jakby do siebie, ale na szczęście to usłyszałam.
- A to niby dlaczego? – Zakpiłam.
- Zabiłaś jednego z naszych strażników. – Mogłabym przysiądź, że ton głosu gwardzistki się podniósł, a mnie zaczęło zastanawiać, czy istoty po tej części gór naprawdę tak ubolewają nad stratą kogoś, z kim tylko pracują.
- Wiem i nie zamierzam za to przepraszać. – Odparłam spokojnie, jakby było to dla mnie czymś oczywistym. Nie dałam nawet oburzonej kobiecie się zbesztać, bo znów zaczęłam swój monolog. – Gdybym żałowała jego śmierci, oznaczałoby to, że sama nie doceniałabym życia. Nie było tu nic innego niż zabić lub zostać zabitym. Sądzisz, że pozwoliłby mi żyć ze świadomością, że jakimś cudem dostałam się aż tak daleko?

Nie zdążyłam dokładnie obgadać planu, kiedy w końcu pojawiłybyśmy się u szefa, słysząc szybkie stąpania i piskliwy krzyk.
- La petite sœur! (siostrzyczko) – Diametralnie odwróciłam się w stronę pędzącej białowłosej. Była czymś wystraszona, nie dało się tego nie zauważyć.
- Aria! Co ty tu robisz? Powinnaś już dawno spać w łóżku. – Skarciłam dziewczynkę, która zamiast się zatrzymać, skoczyła mi prosto w ręce.
- Panowie cię szukają. Powiedzieli, że jak cię znajdą to szef coś ci zrobi niedobrego. – Zaczęła popłakiwać, na co ją podniosłam, przytulając mocno.
- Nic ci nie zrobili? – Pozwoliłam sobie na spokojny ton, stojąc naprzeciw wyraźnie zdziwionej brązowowłosej. Czarnooka pokręciła przecząco głową, po czym dodała.
- Słyszałam, jak rozmawiali przed domem.
- Oczekują łzy, trzeba się pośpieszyć, więc wchodzisz w to? – Skierowałam przed siebie dłoń, czekając na jakikolwiek ruch.
- To twoja przyjaciółka? – Szepnęła dość głośno, na co jedna z brew gwardzistki się uniosła. – Ładna jest i wygląda na silną.
<Lexie?>

piątek, 8 lutego 2019

Od Ayarashi do Takako i Lexie

- Opatrzę tobie rany od kajdanek - uśmiechnęła się do niej miło.
Aya spojrzała zaskoczona na dziewczynę, a następnie podniosła prawą rękę wyżej.
- To nic takiego.
- Nie dyskutuj.
- Dobrze. - Spojrzała z zaciekawieniem na Takako. - Mogę cię zapytać o bardzo częste dla ciebie pytanie?
- Hm...? Tak.
- Jak widzisz otoczenie?
- Mam dobrze wyostrzone zmysły.
- Rozumiem. - Resztę drogi dziewczyny przeszły w milczeniu, Aya rozglądała się po korytarzu zamkowym. Już od dawna nie była w żadnym zamku. Po chwili znaleźli się na skrzydle zielarskim. Weszli do pomieszczenia, w którym znajdywała się dziewczyna, zanim ruszyła za ciemną postacią. Rudowłosa usiadła na łóżku, a w tym czasie Taka wyciągała jakieś maści. Tajemniczą mieszankę nałożyła na mini rany od kajdan i po szamotaninie.
Następnego dnia, Takako była od samego świtu na nogach i zajmowała się sprawami w zamku. Ayarashi otworzyła powoli oczy sądząc, że to wszystko co się wydarzyło było tylko i wyłącznie pomysłem Morfeusza. Jednak szybko zorientowała się, że to wszystko działo się naprawdę, ponieważ znajdywała się w salce zielarskiej, a opatrunki, które zrobiła Takako mówią same za siebie. Dziewczyna wstała z łóżka. Na biurku znajdywała się karta, dziewczyna wzięła ją do ręki i przeczytała wiadomość.
-"Zostałam wezwana do strażników. Proszę, nie rób kłopotów i zostań w pokoju.” No dobra. -Odparła sama do siebie po czym rozejrzała się do wokół. Jej uwagę przykuły zioła leżące nieopodal książki z zaznaczoną informacją potrzebną do wykonania tej mikstury. W tym czasie Lexie, Takako i jeszcze dwóch innych strażników zostali wezwani do władcy, gdy ten dostał raport z nocnej akcji.

(LEXIE)

czwartek, 7 lutego 2019

Od Takako do Lexie & Ayarashi

Toż to się porobiło. Dziewczyna którą przyprowadziłam do zamku i dałam jej odtrutkę oraz kazałam jej się przespać. Sama odeszłam na chwilę od dziewczyny, aby pójść od księżniczki i sprawdzić jak się czuję. W razie wypadku wzięłam ze sobą kilka rzeczy, aby zapobiec przeziębieniu. Gdy wróciłam, usłyszałam od Yuzu, że dziewczyna uciekła. Chwyciłam się za głowę, nie wiedząc co mam zrobić. Co jak co, ale nie zdążyłam jeszcze powiadomić straży o tym, że kogoś zaprosiłam.
- Yuzu, Ryuu musimy ją znaleźć nim wplącze się w kłopoty! - spanikowałam trochę.
- Spokojnie Taka-chan, co może się stać? - powiedział Yuzu, a ja nim już się uspokoiłam, usłyszałam dźwięk alarmowy o intruzach.
- Toż to się teraz porobiło! - panika wzięła ponad górą. - Chłopcy znajdźmy ją! - rozdzieliliśmy się co raczej było mało dobrym pomysłem, ale było już za późno. Ostrożnie chodziłam po korytarzach zamku, straż chodziła, wręcz biegała w poszukiwaniach osoby, która chciała się wkraść do zamku.
- Toż to problem! Znowu ktoś ma przeze mnie problemy - przyspieszyłam tępo poszukiwania dziewczyny. Zatrzymałam się jednak w pewnej chwili, gdy usłyszałam głos strażników. Mówili o jakiejś dziewczynie którą złapali. Zaświtało mi w głowie, że może być to ona. Szybko pobiegłam do miejsca w którym mogli dziewczynę przetrzymywać.
- Z-zaczekajcie! - wleciałam do środka nie dla tego, że mi się tak spieszyło, a to, że straż chciała mnie zatrzymać. - Ja wszystko wytłumaczę! Ona jest tu z mojego zaproszenia - wszyscy skierowali na mnie swój wzrok.
- Co masz na myśli zielarko? - zapytała się Lexie.
- No bo ona została przez przypadek skrzywdzona przez księżniczkę, więc ją zabrałam do zamku, aby podać jej eliksir z odtrutką. Jednak ona wyszła mnie szukać jak się obudziła przez co zgubiła się w zamku i źle oceniliście sytuacje - straż akurat przybiegła, chcąc chwycić mnie i wyprowadzić na szczęście Lexie ich zatrzymała.
- Ej Lexie, to chyba on był w komnacie księżniczki - usłyszałam wybawiający głos Ryuu.
- Dziewczyna może iść z tobą Lazy jednak nie może nigdzie się ruszać od ciebie jak i z tego zamku no chyba, że ja pozwolę na to.
- Dziękuję ci no i nie zawiodę ciebie - uśmiechnęłam się, zabierając tym samym uwolnioną dziewczynę ze sobą. - Opatrzę tobie rany od kajdanek - uśmiechnęłam się do niej miło.

<Lexie? Ayarashi?>

Od Kiirana do Akroteastora

Mimo, że specjalnie w słowa tego stworzenia nie wierzyłem (w końcu, co to dla niego za problem, aby skłamać, a potem wbić mi nóż w plecy, kiedy tylko nadarzy się okazja?), musiałem się zmusić do wykrzesania chociaż niewielkiej dozy zaufania. Bez niego wielu ludzi w tym świecie by nie przeżyło, jak to kiedyś powiedziała pewna karczmarka w jednym z zajazdów, które odwiedziłem w czasie swej wędrówki. Z drugiej jednak strony, tyle samo osób, jak nie więcej, zginęło właśnie z tego powodu, że zawierzyło swój los nieodpowiednim personom.
Dobyłem sztyletu i obszedłem drzewo, aby znaleźć się za Akroteastorem. Powoli, ciągle obserwując reakcję demona czy jego zachowanie, przeciąłem więzy. Prawie jak oparzony odskoczyłem na bok, kiedy tylko istota podniosła się ze ściółki, gdzieniegdzie poprawiła czy otrzepała, a następnie zwróciła w moją stronę głowo - czaszkę. Chwilę się tak przypatrywała, lecz nic nie powiedziała. Westchnąłem więc i przewróciłem oczami. Byłem przyzwyczajony już do takiego zachowania.
— Nie ma za co — mruknąłem, biorąc z ziemi magiczną broń, aby przytroczyć ją do siodła konia. W tym czasie Liivei zaczął poruszać ramionami w sposób, który najbardziej przypominał mi specyficzną próbę bezgłośnego zaśmiania się. Albo po prostu odprawiał jakieś czary, kto go tam wie. W czasie, gdy mój towarzysz rozprostowywał kości, kucnąłem przed Czuwaczem i złapałem jego pysk w swoje dłonie. Zdawałem sobie sprawę, że pies mi raczej nie odpowie, jednak uważałem go za swojego jedynego sojusznika w tej całej sytuacji, więc postanowiłem zawierzyć mu te arcypoważne zadanie.
— Pilnuj tego dziwaka — szepnąłem do jego wielkich uszu. Pies wydobył z siebie cichy pisk, po czym zamerdał ogonem i przeciągnął językiem po moim policzku. Zaśmiałem się pod nosem, uznając to za znak, że Czuwacz przyjął tę informację do wiadomości. Wyprostowałem się, chwyciłem wodze konia i podszedłem do Akroteastora.
— Ten demon uciekł w tamą stronę — oznajmiłem, wskazując kierunek, gdzie po raz ostatni widziałem ogromną bestię. Mój towarzysz także tam zerknął, ale nie skupił się na tym jakoś wybitnie. Bardziej zainteresowało go coś, czego chyba sam nie byłem w stanie wyczuć, ponieważ ten podniósł głowę i przez chwilę tak stał, prawie zupełnie się nie ruszając. Zamknąłem oczy, chcąc uspokoić swoje nerwy, gdy nagły podmuch dziwnej mocy sprawił, że powietrze gwałtownie opuściło moje płuca. Kaszląc, cofnąłem się, a kiedy podniosłem głowę, Akroteastor spoglądał na mnie z słabym cieniem zainteresowania w oczach.
— CÓŻ TAKIEGO SIĘ STAŁO, AWANTURNIKU? — spytał najpewniej z grzeczności niż szczerej troski. Nie byłem pewien.
— Coś poczułem — szepnąłem, a istota przytaknęła nieznacznie. Prawdopodobnie przed chwilą miała podobne odczucia, ale nie było tego tak bardzo po niej widać — Co to było?
Demon jednak nie odpowiedział i ruszył przed siebie. Nie zostało mi nic innego, jak pójść za nim.

<Akroteastor?>

wtorek, 5 lutego 2019

Od Lexie do Ayarashi i Takako

  Noc była cicha, mimo to Lexie była niespokojna. Ostatnio w Leoatle wiele się działo i dziewczyna zaczynała niejasno odnosić wrażenie, że szykuje się coś większego. I że jej pani będzie w samym centrum tego, cokolwiek się wydarzy. Ciszę korytarza przerwał hałas, najwyraźniej dobiegający z wnętrza komnaty Mirajane. Co gorsza nie brzmiało to jak spokojny spacer do wychodka.
  Gwardzistka gwałtownie otworzyła drzwi, by ujrzeć szamoczące się postacie. One również ją zobaczyły i jak zaprzestały walki. Nim kobieta zdążyła do nich podbiec obie zniknęły za oknem.
- Mer! - Lexie zarzuciła włócznię na plecy i dała znać swojemu towarzyszowi, by zaalarmował straż zamkową.
  Gwardzistka chciała zwrócić się do swojej pani, którą najwyraźniej obudził hałas, jednak ta machnęła tylko ręką żeby biegła. Kobieta nie czekała ani chwili dłużej i szybko znalazła się za oknem. Rude włosy zalśniły jej, gdy ścigana zniknęła za krawędzią dachu. Szybka była. Lexie w lekkiej zbroi gwardzisty podciągnęła się za nią i ruszyła biegiem. To było to, co każdy gwardzista lubił najbardziej. Pościg. A cel nie należał do tych, które łatwo pojmać. Poruszał się z niesamowitą prędkością i widać było, że doskonale czuje się na dachach, czego nie można było powiedzieć o strażniczce, która co chwila potykała się i ślizgała. Jednak Lexie znacznie lepiej znała okolicę i dokładnie wiedziała, że tylko w kilku miejscach można przedostać się na ziemię bez specjalistycznego sprzętu. 
  Mer również o tym najwyraźniej wiedział, bo strażniczka ujrzała, jak przy jednej z tych dróg otwiera się klapa i wyskakują z niej inni gwardziści.
- Tam jest! - krzyknęła, wskazując kierunek, w którym jeszcze przed chwilą widziała uciekinierkę.
- Nie pozwólcie jej uciec! - krzyknął ktoś, kto właśnie wydostał się na dach. W świetle księżyca Lexie nie była w stanie określić kto to był, jednak zapewne ktoś ważny.
  Pościg trwał jeszcze chwilę, choć jego wynik był przesądzony. Ruda niedoszła zabójczyni wkrótce została porwana, o czym gwardzistka dowiedziała się słysząc rozkazy powrotu na swoje stanowiska. Odetchnęła. Skoro wszystko się skończyło powinna chyba zobaczyć co u księżniczki.

[...]- Mer, zajmij się jej wysokością. - Zmiana Lexie właśnie dobiegła końca i dziewczyna miała zamiar postarać się o możliwość przesłuchania osoby pojmanej w nocy. Strażnik nie odpowiedział, co kobieta potraktowała jako zgodę. W przypadku takiej osoby jak Mer lepiej było dopisać sobie jej część dialogu, niż liczyć na to, że ją wypowie. To zresztą nie miało znaczenia. 
  Brunetka przekroczyła właśnie drzwi lochu, by usłyszeć strzęp rozmowy z jedynej zapełnionej celi.
- Mówię, że nie miałam zamiaru jej zabić! - deklarował zdecydowanie żeński głos. Gwardzistka podążyła za nim i po chwili weszła do pokoju przesłuchań, zajmowanego obecnie przez rudowłosą małolatę, przypiętą grubymi, metalowymi sztabami do masywnego krzesła, w którego drewno wsiąkło tak wiele krwi, że zabarwiło się ono na lekko czerwono, kapitana straży więziennej oraz niezbyt ładna dziewczyna w maseczce na twarzy, która piastowała zaszczytny urząd kata. Gewlin, jeśli Lexie dobrze pamiętała. W tym momencie wyglądała, jakby wybierała narzędzia, których przeznaczenia gwardzistka mogła się tylko domyślać. Strażniczka wyprężyła się na baczność i zasalutowała.
- Panie, przybywam z rozkazu jej wysokości - oznajmiła w odpowiedzi na pytające spojrzenie tamtego. Skinął jej głową i wrócił do przesłuchania.
- W takim razie co robiłaś w jej komnatach? 
- Z-zaczekajcie! - Gwałtownie do pomieszczenia wpadła burza białych włosów, nieco zdyszana. - Ja wszystko wytłumaczę! Ona jest tu z mojego zaproszenia.
(Takako?)