wtorek, 30 kwietnia 2019

Słońce świeci, ptaszek kwili, może byśmy się upili?


Imię: Nuven
Nazwisko: Xyryarus 
Przydomek/Pseudonim: Nuvi, Nuv, Dudi (tak nazywa go Renis, oznacza mniej więcej twardy kawałek kału, który utrudnia normalne funkcjonowanie i nie sposób się go wydalić)
Wiek: 96 lat (Wizualnie można już uznać go za dorosłego elfa, aczkolwiek ewidentnie jest świeżym podrostkiem. Jak na elfa przystało jest obdarzony nieśmiertelnością i nie umrze na żadną z chorób, czy zaraz, ale może zginąć od ognia, miecza lub ze smutku)
Płeć: Mężczyzna
Wzrost: 198cm
Rasa: Elf leśny
Zawód: Elf do zadań specjalnych - żadnej pracy się nie boi! Można wynająć go do najgorszej roboty. Czasem pomaga w Nehir przy połowie ryb.
Miejsce zamieszkania: Postać wędrowna - swoją główną siedzibę ma w lasach Aranayi, najczęściej też można go spotkać  w Merkez i Nehir
Miejsce urodzenia: Gdzieś za oceanem.
Charakter: Nuven jest stworzeniem lasu, żyje blisko i w zgodzie z naturą. Kocha wodę i obserwację gwieździstego nieba, z którego wyczytuje wiele rzeczy. Jest niezwykle ciekawski, bardzo szybko się uczy rzeczy teoretycznych jak i praktycznych. Niezwykle biegły w manualnych zajęciach i sztukach walki, posiada dużą propriocepcję, dzięki czemu w każdym terenie czuje się jak ryba w wodzie. Jest dwuręczny. Bardzo szybki i zwinny. Posiada wyostrzone zmysły wzroku i słuchu, ma bardzo szybką reakcję - złapanie lecącej strzały w dłoń? Żaden problem! Jest ekscentrycznym ekstrawertykiem, nie porównuj go do innych elfów, to ich całkowite przeciwieństwo. W jego zachowaniu nie ma ani odrobiny delikatności, dumy czy stoicyzmu. Ma burzliwy charakter, który często doprowadza do kłótni i bijatyk. Bywa zarozumiały i arogancki, często jest podejrzliwy i nikomu nie ufa w pełni. Bardzo pamiętliwy, gdy ktoś mu podpadnie, potrafi pałać do niego nienawiścią, często nieuzasadnioną. Jest częstym bywalcem knajp i przydrożnych barów, gdzie oddaje się w szpony alkoholowych libacji. Jest również kobieciarzem i gustuje we wszelkich istotach, które mają odpowiednie kształty. Często wpada w przelotne romanse i nie ma z tym problemów. Lubi wieść życie pełne przygód i mocnych wrażeń, ale jednocześnie jest złakniony ciszy i spokoju lasu. Bywa litościwy, ale częściej działa instynktownie, więc uważaj, gdy się do niego zbliżasz, bo możesz skończyć jako trup. Prywatnie jest przyjazny i wesoły, w pracy bezwzględny i okrutny.
Rodzina: Na pewno jakaś jest, ale Nuv nikogo nie pamięta.
Partner: Prawa ręka, czasem lewa.
Umiejętności: 
Posiada wrodzone zdolności magiczne 
- potrafi uleczyć drobne obrażenia
- pstryknięciem palców tworzy małą kulę ognia unoszącą się w powietrzu
Dzięki skradzionemu medalionowi może zmienić się w wilka (normalnych wymiarów szarorudy wilk mówiący głosem elfa)
Aparycja: Przede wszystkim wysoki, wizualnie typowy podróżnik i rebeliant. Posiada półdługie potargane włosy w barwie brązu wpadającego w rudy. Ma charakterystyczne szpiczaste uszy występujące u elfów. Oczy szare w nocy mocno odbijające światło gwiazd. Zawsze na jego twarzy widniają dwa pasy zrobione przy pomocy błota i zielonej glinki. Twarz młodzieńcza, powoli nabierająca mocniejszych rysów dorosłego mężczyzny. Ciało niezbyt smukłe, bardzo dobrze zbudowane, wyposażone w silne i sprężyste mięśnie. Stopy i dłonie bardzo dużych rozmiarów. Na lewym ramieniu posiada bliznę w kształcie smoka wykonaną przez kapitana statku na którym pływał. Na jej miejscu zawsze nosi jakąś osłonę, bo jest to miejsce niezwykle wrażliwe i trudno gojące się. Nosi się w ciuchach typowo użytkowych... wiązane skórzane buty, spodnie z grubej dzianiny, którą ciężko przebić nożem oplatają różnej długości liny. Na górnej części ciała nosi kamizelkę ze smoczej skóry, która skutecznie chroni go przed wieloma obrażeniami i niespodziewanymi atakami. Na klacie nosi magiczny zawieszony na szyi. Zawsze ma przy sobie pas przewieszany przez ramię, do którego przymocowane są miecz, maczeta i krótki nóż. Oprócz tego nosi linę z kotwiczką i pas na wysokości bioder, do którego przymocowane są sakwy, w których trzyma najróżniejsze rzeczy i Renisa. 
Historia: Od zawsze wychowywał się wśród ludzi w wiosce rybackiej. Często wypływał statkiem i pomagał przy połowie ryb, najczęściej sprzątał pokład i dbał o czystość narzędzi, jednak, gdy podrósł i nabrał siły pomagał przy wyciąganiu siedzi. Często wspinał się na maszty i naprawiał uszkodzone żagle. Podczas jednej z wypraw olbrzymia wodna bestia zatopiła ich statek. Nuv przez kilkanaście tygodni dryfował na kawałku drewna bez jedzenia i picia. Gdy dotarł do brzegów Cellan, był skrajnie niedożywiony. Został odnaleziony przez kowala, który przygarnął go i pomógł powrócić do pełni zdrowia. Opuścił Cellan i wędrując przez Leoatle, Anthrakas i Merkez dotarł do lasów Aranayi, gdzie zbudował swój dom. Jest to wygodne i strategiczne miejsce, bo ma blisko do Merkez, gdzie znajduje się dosłownie wszystko, oraz do Nehir, gdzie można łatwo się wzbogacić. Będąc jeszcze w Cellan udało mu się ukraść ze statku magiczny medalion dzięki, któremu zmienia się w wilka.
Głos: jedwabisty, ale jednocześnie mocny (nie wyprze się tego, że jest elfem)
Towarzysz: Golec Renis
Inne:
- w elfiej postaci potrafi ruszać uszami niczym wilk
- w wilczej postaci potrafi porozumiewać się ze zwierzętami
- jest wszystkożerny
- piwo to jego paliwo
- uwielbia panienki i przelotne romanse
- sroki mogą mu pozazdrościć zdolności kradzieckich
- boi się kotów
- uszy to jego czuły punkt, dotykany w nie rozpływa się
Właściciel: BEŁT
Preferowana długość odpisów: 800+
Stopień Wpływu (SW): 4


~~


Imię: Reginald
Pseudonim: Renis
Płeć: samiec
Wiek: 130 lat (nieśmiertelny - nie starzeje się i nie umrze śmiercią naturalną. Można go zabić wyłącznie bronią sieczną zrobioną ze złota)
Gatunek: Golec Aranajski
Charakter: Wredny łysy szczurokret, uwielbia toczyć sprzeczki z Nuvenem. Ma charakterystyczny skrzeczący głos, który jednocześnie może słyszeć tylko jedna osoba. Mimo wszystko jest pomocny. Zawsze służy dobrą radą. Lepiej go nie dotykać, udziabie bardzo mocno. Zachowuje się trochę jak emeryt...
Wygląd: Renis jaki jest każdy widzi. Nosi szelki zrobione ze skórzanej tasiemki i ma niecałe dziesięć centymetrów długości, jest łysy. Jedyne włosy jakie występują na jego ciele to wibrysy. Urodą nie grzeszy, jest po prostu brzydki. Posiada mikrouszka, jeszcze mniejsze oczy, dwie dziurki na kształt nosa i dwa długie siekacze. Renis nie pełza, chodzi na krótkich łapkach pozbawionych pazurów. Żeby tego było mało, jest ślepy.
Moce: Jego najważniejszą umiejętnością jest penetracja. Potrafi w kilka sekund sprawdzić rozległy teren i wykryć postaci znajdujące się na nim. Mimo ślepych oczu ,,widzi'' ukształtowanie terenu, za to nie licz na to, że coś przeczyta - jest ślepy. Jego ugryzienia są dosyć nieprzyjemne, postać zostaje sparaliżowana na kilkanaście sekund, jednocześnie odczuwając spory ból.
Historia: Przez 115 lat Reginald był szczęśliwym golcem żyjącym na wolności. Wszystko zmieniło się, gdy jakieś wielkie cielsko przygniotło właz na końcu jego tunelu uniemożliwiając wyjście. Zaczął dyskutować z tym czymś i po długich polemizacjach udało mu się przekonać, aby stwór oddalił się z tego miejsca. Wszystko poszło nie po jego myśli i został schwytany przez Nuvena. Przez prawie 10 lat był więziony i trzymany na smyczy. Gdy udowodnił, że jest wiernym towarzyszem otrzymał więcej swobody. Pomaga Nuvenowi mimo, że wielokrotnie nie popiera jego zachowania.
Właściciel: Nuven

niedziela, 28 kwietnia 2019

Na jednym stosie król i wiedźma spłonie, ważne jednak to, kto przeżyje.

Imię: Aradia
Nazwisko: Le Rouge
Pseudonim: Często nazywana jest po prostu Wiedźmą.
Wiek: Liczy sobie 342 lata.
Płeć: Kobieta
Wzrost: 178 cm
Rasa: Arcymag 
Zawód: Prowadzi mały sklep z przeróżnymi magicznymi przedmiotami. Od eliksirów po zaklęte bronie.
Miejsce zamieszkania: Merkez 
Miejsce urodzenia: Przyszła na świat w odległej krainie, która ponad dwieście pięćdziesiąt lat temu przestała istnieć. Została strawiona przez krwawą, niszczycielską wojnę.
Charakter: Aradia jest osobą bardzo neutralną. Nie jest zła, ale bycia dobrą też nie można jej zarzucić. Kiedy idzie ulicami miasta dużo ludzi twierdzi, że unosi się za nią mroczna energia, która kiedyś może strawić całe państwo. Bzdura. Nic z tych rzeczy. Nawet gdyby była w stanie zrobić coś takiego uznałaby to za niepotrzebne. Nigdy nie traci kontroli. Kiedy wyzywają ją od wiedźm czy też mrocznych pomiotów ignoruje to i idzie dalej. Zawsze intrygowało ją takie zachowanie ludzi. Nic złego im nie zrobiła, a traktują ją jak potwora. Dziwi ją również fakt, że magowie nie są czymś nadzwyczajnym w ich świecie. 
Kobieta bardzo nie lubi patrzeć na cierpienie dzieci. Zawsze kiedy spacerując po ulicach miasta trafi na żebrzące maluchy kupuje im jedzenie i w razie potrzeby mówi im gdzie mogą ją znaleźć. Zdecydowanie ma ogromną słabość do dzieci. Uśmiech na jej twarzy widzą głównie maluchy.
W interakcjach z dorosłymi jest bardzo zdystansowana. Nie lubi pokazywać swoich emocji osobom, które dopiero poznała. Musi minąć trochę czasu żeby się przed kimś otworzyła i zdradziła więcej sekretów o swojej osobie. Często patrzy na innych z góry gdyż wie, że mimo wszystko jest dużo lepsza. Oczywiście takie słowa nigdy nie padły z jej ust. W końcu jest dojrzałą kobietą. 
Rodzina: Miała tylko matkę i ojca. Obydwoje zmarli ze starości jeszcze przed wojną.
Partner: Otwarcie przyznaje, że od lat szuka godnego mężczyzny, który da jej silnego potomka. W końcu nie będzie żyć wiecznie, a szkoda żeby cała jej wiedza poszła do grobu razem z nią. Marco Taranisson wygląda na takiego, który spełni jej oczekiwania. Oczywiście nie zmienia to faktu, że ktoś inny może ją zaskoczyć.
Umiejętności: Do perfekcji opanowała czarną jak i białą magię. Przez tych kilka stuleci, które przeżyła wyuczyła się większości zaklęć na pamięć. Od dłuższego czasu wymyśla własne. Ponadto dzięki energii życiowej, którą chłonie z roślin, dzikich zwierząt oraz w skrajnych przypadkach ludzi jej ciało nie starzeje się. Była, jest i będzie wiecznie młoda. 
Swego czasu zajmowała się nekromancją oraz szukała sposobu na nieśmiertelność. Poddała się po kilkunastu latach poszukiwań. A tworzenie żywych trupów nigdy nie wychodziło jej dobrze więc to również porzuciła. W życiu miała również do czynienia z demonami. Przyzwała monstrum, które w zamian za posłuszeństwo pragnęło posiąść ją po śmierci. Nie zgodziła się. Każdy zna sztuczki demonów i dobrze wiedziała, że coś może pójść nie po jej myśli. 
Cały asortyment do sklepu tworzy sama. Potrafi zaklinać przedmioty, tworzyć eliksiry oraz rzucać uroki, ale to tylko w szczególnych przypadkach… i dobrej zapłacie. Oprócz tego zna się bardzo dobrze na roślinach i innych składnikach alchemicznych. Większość z nich zbiera sama na sprzedaż bądź do przyrządzania eliksirów, które również widnieją na półkach małego sklepiku. Można rzec, że jest chodzącym atlasem roślin i zwierząt. Przez ponad trzysta lat wyuczyła się tego wszystkiego na pamięć. Na półkach w jej domu można znaleźć wiele atlasów i podręczników, których sama jest autorką. Rysuje jak i opisuje wszystkie nowe stworzenia, które poznała.
Jeśli chodzi o 'pozamagiczne' umiejętności posiada tylko jedną. Jej głos jest wręcz hipnotyzujący, a mimo to nie śpiewa często. Czasami zdarzy jej się nucić jakieś melodie w trakcie pracy. Cóż, na pewno jej dziecko będzie codziennie słuchało pięknych kołysanek na dobranoc.
Aparycja: Można rzec, że Aradia została obdarzona boskim ciałem. Pod każdym calem jest perfekcyjne. Długie nogi, delikatnie zaokrąglone biodra, smukła talia, jędrne, kształtne piersi oraz twarz budząca pożądanie niejednego mężczyzny. 
Zacznijmy może od góry. Włosy kobiety naturalnie były czarne. Przez to, że chłonie życie z istot żywych straciły swój kruczy odcień dziesiątki lat temu. Sięgają delikatnie za ramiona. Wiedźma nie wyobraża sobie życia z krótkimi włosami. Uważa, że są atrybutem kobiety i powinny stanowić ważny element jej wyglądu. Schodząc trochę niżej zatrzymamy się na oczach. Kiedy nie używa magii jej tęczówki przybierają brązowy, delikatnie podchodzący pod żółty odcień, natomiast w trakcie walki czy też zwykłego rzucania zaklęć jej oczy w całości świecą na złoto. Jej uszy zdobią bardzo duże tunele.
Kobieta jest naturalnie blada, a jak wszyscy wiedzą tylko szlachcianki noszą taką barwę skóry. Oczywiście większość z nich używa tony pudru żeby osiągnąć to, co Aradia ma od urodzenia. Na całym jej ciele, nie licząc twarzy, można zaobserwować białe smugi energii. Kiedy używa mocy przybierają odcień jej oczu. 
Aradia zawsze ubiera się na czarno, a jej stroje są bardzo wyzywające. Każda z jej sukni ma rozcięcie na nodze i dekolt, który pięknie eksponuje jej piersi. Ponadto w jej szafie nie ma żadnej krótkiej sukienki oraz spodni. Chodzi tylko w szpilkach. Ręce, palce oraz szyję wiedźmy zawsze zdobi jakaś biżuteria, a jej paznokcie wiecznie przybierają czarny odcień. Są również bardzo długie.
Historia: Aradia urodziła się w państwie, które już dawno zniknęło z map. Miała bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Jej rodzice byli szlachcicami zarabiającymi na życie magią. Dziewczynka dorastała ucząc się od najlepszych. Ukończyła najlepsze szkoły w królestwie. Po śmierci rodziców odkryła sekret wiecznej młodości. Wtedy też została zaproszona na dwór króla. Przez dłuższy czas pełniła funkcję prawej ręki króla, dopóki ten nie poprosił ją o rękę. Aradia odmówiła. Człowiek ten kompletnie nie był w jej typie. Uważała go za najgorszego kandydata na króla, a tym bardziej męża. Wygnał ją z kraju, a kilka lat później rozpętała się wojna. Kobieta spodziewała się, że jego rządy prędzej czy później do tego doprowadzą. 
Kiedy przybyła do Sayari była nikim i to jej bardzo odpowiadało. Nigdy nie pragnęła rozgłosu. Interesowało ją tylko odkrywanie nowych rodzajów magii. Pragnęła ją odkrywać. Kiedy w jej domu zaczynało brakować miejsca na nowe, magiczne przedmioty postanowiła coś z tym zrobić. Założyła mały sklepik w ciemnej dzielnicy, który jak na razie bardzo dobrze prosperuje.
Towarzysz: Czarny kruk noszący imię Mori. 
Inne: 
- Nienawidzi kiedy ktoś dotyka jej włosów.
- Pije dużo herbaty, którą sama robi.
- Nie przepada za alkoholem. Jeśli uda ci się ją namówić na kilka głębszych na pewno odpadnie przy pierwszym.
- Od lat marzy o założeniu rodziny. Bardzo chciałaby mieć synka.
- Zabiła kilku ludzi, ponieważ bardzo potrzebowała dużej dawki energii. Zdarzyło jej się być blisko śmierci, więc musiała sobie radzić. Nikomu się do tego nie przyznała. Nikt do tej pory nie znalazł ciał.
- W jej ciele kryje się sekret jednakże nikt go jeszcze nie odkrył. Nawet ona sama.
- Wiedźma walczy tylko na dystans. Żeby zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo wystarczy zbliżyć się do niej. Nigdy nie była dobra w walce wręcz.
Iii
- Energię życiową może chłonąć tylko i wyłącznie z istot, które własnoręcznie zabiła. Dla przykładu żeby wyciągnąć ją ze zwykłego kwiatka musi go po prostu zerwać. Kobieta stara cię trzymać z dala od miejsc, w których jest mało zieleni gdyż wie, że jeśli coś pójdzie nie tak nie będzie miała z czego się wyleczyć w trakcie walki.
I w sumie możemy jeszcze dopisać
- Stara się trzymać z dala od konfliktów.
Właściciel: Howrse: xCeres, Discord: loli hentai is bad

~~


Imię: Mori
Płeć: Samiec
Wiek: 154 lata
Gatunek: Magicznie zmodyfikowany kruk.
Charakter: Nic specjalnego. Zachowuje się jak zwykły ptak przywiązany do właścicielki. Jest wolny więc robi co zechce. Zawsze wraca do domu. Jego ulubionym miejscem do przesiadywania jest ramię Aradii.
Wygląd: Zwykły czarny kruk obdarzony krwistoczerwonymi ślepiami. 
Moce: Potrafi wpłynąć na ludzki umysł. Wywoływanie koszmarów to jego specjalność. Bardzo łatwo przełamać czar, który rzuci jednakże zanim ofiara to zrobi przeżyje prawdziwe piekło. Ponadto potrafi tworzyć kopie własnego siebie. Jeśli zobaczysz czarną chmurę to nie deszcz tylko iluzja setek ptaków lecących w twoją stronę.
Historia: Aradia odnalazła go kiedy wykluł się z jaja i spadł z drzewa. Uratowała go od śmierci. Dała mu taki sam dar jak sobie. Zwierze otrzymało magiczną moc dzięki kilku zaklęciom Wiedźmy oraz stało się wiecznie młode. Tak jak właścicielka musi czerpać energię z istot żywych.
Właściciel: Aradia


Preferowana długość odpisów: Średnie i długie. Oczywiście nie mam nic przeciwko krótkim bo sama czasami mam problem z wymyśleniem czegoś sensownego.
Stopień Wpływu (SW): 4
Inne uwagi: Zezwalam na wszystko tylko proszę pamiętać, że Aradia nie jest słabą niewinną dziewczynką. W końcu przydomek Wiedźma nie wziął się znikąd. Żeby ją zabić, zgwałcić bądź dotkliwie skaleczyć musisz mieć postać, która będzie w stanie jej dorównać, a nawet ją przewyższać. Teoretycznie na śmierć mogłabym się zgodzić tylko i wyłącznie jeśli będzie jakiś sposób na wskrzeszenie, ewentualnie jeśli Aradia dorobi się już potomka.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Mirajane do Mera i Cynthii

W miejscu, gdzie teraz przebywał jej gwardzista, pojawiła się sama księżniczka. Słyszała o kradzieżach, ale nie o takiej ze szczególnym okrucieństwem. Oburzona i wściekła, gotowa na ścięcie sprawcy, weszła na posterunek, rozglądając się. Część straży doprowadziła ją do miejsca, gdzie teraz działo się piekło. Minęła poobijaną ofiarę, jaka przywitała ją pokłonem, a ona stanęła po chwili z lewej strony Mera. Uśmiechnęła się lekko do zbroi i zdjęła kaptur, ujawniając piękne, złote włosy, błękitne oczęta, jakie buchały lodem. Po chwili spojrzenie zwróciła ku kobiecie.
- To ty okradłaś tamtego mężczyznę? - zapytała.
Gwardzista był w gotowości, gdyby nieznajoma stała się niebezpieczna, takie było jego zadanie, a ona bardzo to doceniała. Nadal była poważna, widocznie wściekła za wprowadzanie chaosu w jej państwie.
- Może. - powiedziała.
Widocznie dostrzegała fakt, że przed księżniczką nie ma co kłamać, gwardzista i tak by powiedział jej prawdę, a Mirajane jak najbardziej by mu uwierzyła. Poprawiła rękawy oraz płaszcz, po czym z pogardą zwróciła spojrzenie do dziewczyny.
- Zostaniesz zamknięta na posterunku do czasu wyjaśnienia sprawy z ofiarą. Szykuj się jednak na okropną karę. - warknęła. - Mer, mógłbyś? - zapytała.
Mężczyzna oczywiście, złapał ją za nadgarstki, a księżniczka wyjęła księgę. Wypowiedziała magiczne zaklęcie, kładąc dłonie na splecionych nadgarstkach kobiety.
Sit glacies catenae de manibus tuis, et tantum habet vim, ut libero eos.* - po tych słowach, ręce dziewczyny zostały zamknięte w ciasnej, lodowej powłoczce, nie do zbicia od środka i od zewnątrz.
To nie był zwykły lód, a magiczny. Dłonie blondynki od razu nieco zamarzły, a ona złapała się ramienia gwardzisty. Kiedy przestało się jej kręcić w głowie, zabrała dłoń i odetchnęła z trudem.
- Zaprowadź ją do lochu... Tam porozmawiamy. - powiedziała, idąc z Merem na dół.
Ciągle wyglądała na słabą, ale trzymała się albo ściany, albo od czasu do czasu ramienia swojego strażnika. Wypuściła powietrze z ust, widocznie osłabiona...

* łac. "Niechaj lód skuje twoje dłonie, a tylko ma moc je ponownie uwolni."
< Mer? Cynthia? >:3 >

Od Mirajane do Lexie

Kiedy Discord został zraniony, chciałam rzucić się na te stworzenia za to, że skrzywdziły mojego pupila. I tak przecierpiał dużo, bardzo dużo, nim odnalazłam go u ujściu rzeki ze złamanym skrzydłem. Moje małe, biedne stworzonko. Przytuliłam go delikatnie, a Hares wydał z siebie dźwięk przypominający świergot ptasi z domieszką króliczego pisku. Pogładziłam futerko zwierzęcia, a te potrząsnęło łbem i posłusznie z głosem Lexie ruszył do morza. Był posłuszny, w poważnych sytuacjach nie zbierało mu się nigdy na żadne żarty i to doceniałam. Zawsze mnie ratował, zawsze mnie pocieszał, teraz to ja miałam mu się za to odwdzięczyć. Pocałowałam stworzenie w szyję, a potem, po dość długiej chwili, wylądowaliśmy na plaży. Zeszłam ze grzbietu hybrydy, wyjmując z torby opatrunki. Discord położył się na ziemi, przemieniając się ponownie w mniejszą wersję siebie, abym miała ułatwione zadanie. Zwierzę wlazło mi na kolana, a ja zaczęłam opatrywać mu tą okropną ranę, jaka na szczęście nie zrobiła dużo krzywdy Haresowi. Przełknęłam głośniej ślinę, dobrze wiedziałam, czyja to była włócznia, choć nie użyta przez właściciela... Mer. Ten tajemniczy gwardzista... Nie, to nie mógł być on. Dlaczego ktoś go tak skrzywdził, dlaczego... Nic nie zrobił złego, chciał pomóc mi i Lexie. Chciał dobrze dla całego królestwa, a teraz jest opętany. Dlaczego, dlaczego nie znam sposobu aby ich uratować...
Przez te przemyślenia niechcący nieco mocniej złapałam za skrzydło zwierzęcia, a te zaskrzeczało. Od razu podskoczyłam i spojrzałam na białą kuleczkę. Jestem okropna...
- Wybacz mi Discord... Przepraszam cię... - powiedziałam, a kiedy skończyłam opatrunek, odetchnęłam.
Hares wdrapał mi się na ramię i od razu się przytulił do mojej szyi. Położyłam dłoń na jego łepku, głaszcząc go ostrożnie palcami. Było mi szkoda mojego zwierzęcia on cierpiał z mojej nieuwagi. Tak samo jak Mer, mój gwardzista stracił swój rozum tylko dlatego, że byłam bezsilna i miałam za mało wiedzy. Wyjęłam książkę, od razu szukając tam jakiegokolwiek zaklęcia, klątwy, seansu, czegokolwiek, co może uratować moich bliskich i poddanych. Po policzkach popłynęły mi łzy, a te po powolnym spadaniu na ziemię, zmieniły się w małe, piękne drobinki lodu, wyglądające jak kryształy i z resztą... Były nimi. Discord wlazł do mojego kaptura i ułożył się w nim zmęczony tym wszystkim. Zakryłam więc kaptur, aby ten mógł w spokoju i ciemności odpoczywać. Popatrzyłam na Lexie, jaka... Cóż, widocznie myślała co dalej. Nie możemy lecieć przez co najmniej kilka dni, bo zwierzę musi odpocząć, a jego rana do końca się wyleczyć. Nie chcę, aby cierpiał w czasie drogi, przecież lecąc przez wodę nie będziemy mieli jak się zatrzymać. A może... Przecież będę mogła stworzyć krę na wodzie, aby zrobić kilkunastominutowy odpoczynek. Od razu otworzyłam magiczną księgę na zaklęciu i zaczęłam czytać o jego działaniu i sposobie, dzięki któremu zadziała. Zaklęcie było wymagające, ale dam radę. Zakaszlałam, czując znowu uderzającą gorączkę oraz ból głowy. Nie wiedziałam od czego się to bierze, podejrzewam, że od nadmiaru używania swojej siły. Popatrzyłam na dłonie jakie powoli zaczęły mi zamarzać. Przełknęłam ślinę, chowając ręce w rękawy mojej sukni i płaszcza. Nie chcę przecież martwić gwardzistki...
- Możemy lecieć za co najmniej trzy dni. - powiedziałam nagle. - Mam zaklęcie, dzięki któremu na morzu będę mogła stworzyć płyty lodowe. Starczy na kilkanaście minut odpoczynku. Gdyby nie to, że Discord jest teraz niezdolny do podróży, wyruszyłybyśmy od razu. - wyznałam gwardzistce.
- Możesz mi proszę pokazać tą książkę, księżniczko? - zapytała.
Serce mi zabiło mocniej. Jak zabierze mi księgę, zobaczy moje dłonie, spoconą twarz i widocznie mocno uderzającą w policzki gorączkę. Nie mogę pozwolić, aby się martwiła. Podałam jej szybko księgę, po czym spuściłam głowę, zaciskając dłonie pod płaszczem, modląc się, aby ta nie zapytała o stan jej zdrowia... Może... Trzeba jej powiedzieć prawdę? Co jak zemdleję na morzu? Co jak nie dam rady stworzyć na wodzie małego, lodowego lądu? Wtedy sprawię, że Discord, ja i Lexie spadniemy do wody i kto wie kiedy się uratujemy...
- L-Lexie, ja... Muszę ci coś wyznać. - zaczęłam nagle, unosząc od razu głowę do kobiety.
- Co się stało, księżniczko?
- Dobrze wiesz, że posługuję się magią lodu, znasz jej skutki i tak dalej... Lexie, znowu. - pokazałam jej zamarznięte dłonie, rozgrzaną twarz i blade spojrzenie. - Z-Znowu... Coś się stało. - powiedziałam, mając łzy w oczach.
Właśnie wtedy głowa mi zawirowała i upadłam na piasek, tracąc całkowicie przytomność. Co się dalej stało...? Co powiedziała gwardzistka? Nie pamiętam...

Glaciei egregiam corporis viribus frustra obsidet. Et certe surgere, sed non per sensum.*

*łac."Kiedy lód opanuje ciało, opadnie ono bez sił. Obudzisz się z pewnością, ale już nigdy z uczuciem."

<Lexie? ^^>

sobota, 20 kwietnia 2019

Od Mer do Cynthii

  Gdy mężczyzna, wściekły i czerwony na twarzy, dopadł do rannej dziewczyny Mer ruszył w jego stronę. Zbroja skrzypiała cicho, jednak tłusta postać najwyraźniej nie zwracała na to zupełnie uwagi, zbyt zajęta swoją ofiarą.
- Ty. Suko. Ty. Wstrętna. Suko - cedził przez zaciśnięte zęby, coraz mocniej zaciskając dłonie na gardle miotającej się dziewczyny.
  Milcząca zbroja położyła mu dłoń na ramieniu, jednak niema groźba nie została nawet zauważona przez owego jegomościa.
- Proszę ją puścić. - Głos. Zabrzmiał, jakby z samego wnętrza mrocznej czeluści. 
- Co? - nabuzowana twarz odwróciła się w stronę hełmu, a oczy grubasa mogłyby ciskać piorunami. - Ta suk...
  Jego głos zmienił się w wycie bólu, gdy rękawica zbroi zacisnęła się na jego ramieniu, po czym jednym ruchem wyrwała jego rękę z barku. Od razu wypuścił rudowłosą, która upadła na ziemię kaszląc i z trudem łapiąc oddech. 
- Doniosę na ciebie twoim przełożonym! - zaryczał mężczyzna, trzymając się za zwisające bezwładnie ramię. - To karygodne! Straż miejska nie może zachowywać się w ten sposób! Jestem wysoko postawionym kupcem! Doniosę na ciebie! Wylądujesz na ulicy i będziesz żebrał o marne grosze! Zobaczysz!
  Podniósł się z kolan, mierząc wściekłym spojrzeniem zupełnie nieruchomego Mer. 
- Ta dziewczyna ogłuszyła mnie i okradła! A ty jej bronisz?! - W kącikach jego ust pojawiała się piana.
  Gwardzista pokręcił głową, po czym wskazał na niewielki stosik kosztowności wciąż leżący na stole.
- A dziewczyna zostanie ukarana - oznajmił tym samym ciężkim, odległym głosem. 
  Kupiec nieco stracił rozpęd. Wszelkie jego krzyki i groźby zdawały się odbijać od żelaznej zbroi. Zresztą widział swoje złoto. Ono do niego przemawiało. A skoro dziwka i tak miała zostać ukarana... Splunął i unosząc wysoko brodę zabrał zrabowany dobytek, po czym wyszedł do głównej części posterunku, gdzie najwyraźniej wyrażał swoje niezadowolenie strażnikom miejskim, zanim ci go wyprosili.
(Cynthia?)

czwartek, 18 kwietnia 2019

Od Crylin do Richarda

Wraz z siostrzyczką cierpliwie czekałyśmy na przybycie zleceniodawcy. Mimo że spóźniał się już kilka godzin, nie traciłam nadziei. Korzystając z wolnej chwili, pozwoliłam sobie na doedukowanie Arii. Rozmawiałam z nią w starej smoczek mowie, a kiedy nie rozumiała jakichś słów, starałam się jej wyjaśniać ich znaczenie. Jak na swój wiek, świetnie sobie radziła z wymową, gorzej szła pisownia, ale wśród obcych osób nie miałam, jak jej z tego szkolić. Nie zamierzałam tak wcześnie wyzbywać się swojego alibi ślepca.
Nie byłam zadowolona również z aktualnego miejsca, jak i towarzystwa. Karczma z nadzwyczaj wulgarnymi i agresywnymi osobnikami, zdecydowanie nie jest dobrym otoczeniem dla ośmioletniej dziewczynki. W dodatku taki natłok różnych zapachów przyprawiał mnie o ból głowy. 
Niestety w tym przypadku nie miałam innego wyboru, nie zostawiłabym jej samej w obcym miejscu bez żadnej opieki. Wystarczy, że rzuca się w oczy swoimi nienaturalnie jasnymi włosami. Na tym świecie jest mnóstwo idiotów, którzy przy pierwszej lepszej okazji by ją porwali i sprzedali jakiemuś psycholowi.
Na samo wyobrażenie tej sceny, po moich plecach przelatywały ciarki. Jedni uważaliby, że jestem na tym punkcie przewrażliwiona, ale dobrze wiedziałam, że nie zniosłabym utraty ostatniego członka rodziny. Przetrwałam z nią mnóstwo wspaniałych, jak i strasznych chwil. Traktowałam ją praktycznie jak swoją córkę, próbując tym samym przekazać jej matczyną miłość.
W pewnym momencie ludzie zaczęli opuszczać lokal, wpuszczając tym samym trochę ciszy i spokoju. W końcu nie czułam natłoku rozmaitych zapachów, które po połączeniu ze sobą wręcz kaleczyły moje nozdrza. Nawet nie zauważyłam, kiedy karczma praktycznie opustoszała. Tylko przy jednym ze stołów siedział zamaskowany mężczyzna. Dokładnie go obserwowałam, kiedy podszedł do naszego stolika. Poczułam, jak na jego widok białowłosa znacznie się spina. Jeszcze bardziej skupiłam swoje zmysły na mężczyźnie, aż zaczęłam odczuwać dziwny zapach z jego ciała.
Chemikalia? Leki? Zioła? Czyżby to był ten zleceniodawca? Pomyślałam, po czym zauważyłam, jak siada naprzeciwko nas. Jednak to co chwilę później usłyszałam, całkowicie zbiło mnie z tropu. On wiedział, był świadomy, że doskonale go widzę. Automatycznie po moim ciele przeszedł impuls ostrzegawczy. Teraz doskonale wiedziałam, aby być ostrożną w jego towarzystwie. Po chwili na stole zaczęły pojawiać się rozmaite potrawy, które swoim wyglądem powodowały nadmierne działanie ślinianek.
- Proszę, częstujcie się. Porozmawiajmy. - Odrzekł pewnym siebie głosem. Dostrzegłam pytający wzrok czarnych tęczówek dziewczynki. Jednak zanim dałam jej jakikolwiek sygnał, starałam się wyczuć szkodliwe substancje z potraw. Dopiero kiedy byłam prawie pewna, że wszystko jest tak, jak być powinno, kiwnęłam pozytywnie głową. Mała siadła na moich kolanach, aby mieć lepszy dostęp do jedzenia i zaczęła wybierać najsmaczniejsze według niej potrawy.
- Nie miałyśmy nic do stracenia i tak przyjechałyśmy tu dopiero wczoraj, a wolę osobiście pilnować swoją ange (aniołka/anielice). - Odpowiedziałam na wcześniejsze słowa. - Niemniej jednak ciekawi mnie twa jakże "bogata" wiedza. Nie przypominam sobie, byśmy się spotkali, a tym bardziej, by ktokolwiek żywy wiedział o moim wzroku.
- Bo nie spotkaliśmy, po prostu to wiem. - Kąciki jego ust wyraźnie się podniosły, ukazując tajemniczy uśmiech. Następnie mój wzrok skupił się na delikatnie odsłonięte szmaragdowe oczy. Jednak patrząc na nie, nie czułam spokoju. Ich barwa była ostra, pełna szaleństwa, przyprawiając mnie o niepokój.

- Sis, il sait à propos de nous? (Siostrzyczko, on wie o nas?) - Spytała mnie szeptem, jednak zrobiła to na tyle głośno, że zleceniodawca usłyszał niezrozumiałe dla niego słowa. Jego brew powędrowała ku górze, a uśmiech się poszerzył. Zdecydowanie zielonooki był przerażający.
- Przejdę do rzeczy... Potrzebuję pewnych próbek do swoich badań i aby je zdobyć, przetransportujemy się na moją wyspę, gdzie mieszkam. - Odparł poważnie, a ja tylko się mu przyglądałam przez materiał.
- Rozumiem, a co z wynagrodzeniem? - Zadawałam kolejne pytania. Kiedy w końcu wszystko było zapięte na ostatni guzik, przenieśliśmy się bliżej wody. Widząc połyskującą taflę, wzdrygnęłam się. Czułam, jak moje ciało drętwieje, a z czoła spływa kropla potu. Przełknęłam głośno ślinę i ścisnęłam mocniej dłoń Arii. Ona w przeciwieństwie do mnie uwielbiała wodę i potrafiła pływać. Nie bała się głębin tak jak ja. Wróciłam do świata żywych, dopiero kiedy pociągnęła mnie mocniej w stronę naszego transportu. Mimowolnie moje dłonie zaczęły drżeć, a nogi stały się jak z waty.

<Rich? Szaleńcze ty>

środa, 17 kwietnia 2019

Od Richarda do Crylin

Już od rana czekałam w karczmie przy porcie. Obserwowałem ludzi, którzy przychodzili, czekali chwilę, po czym odchodzili.
Przysłuchiwałem się ich rozmowom, szybko domyślając się, którzy z nich przyszli tutaj w związku z moim ogłoszeniem.
Już nie po raz pierwszy tak czekałem. Próbowałem już w różnych miastach, jednak jeszcze nigdzie nie udało mi się znaleźć odpowiedniego kandydata. Może był to po prostu mój pech, a może źle rozpuściłem plotkę. Kto wie.
Dobiegała godzina spotkania. Pojawiło się paręnaście osób, hm.  Niestety, większość skreślałem ze swojej listy już przez samą obserwację. Grubiańskie komentarze, zalewanie się najtańszym trunkiem, rozbijanie zastawy. Było gwarno, jak dla mnie, nieznośnie głośno. Do prowadzenia badań potrzebowałem spokoju. Jakakolwiek kultura osobista również była wymagana.
Czas mijał. Nie ruszałem się ze swojego miejsca. Niektórzy wyszli już po dwóch godzinach, zdecydowanie oblewając test nerwów i cierpliwości. Im ciemniej robiło się za oknami, tym puściej było na sali. Wyglądało na to, że i tym razem nie znajdę tu nikogo...
Jednakże, gdy już jedynie świece rozświetlały mrok wdzierający się przez szkło, zobaczyłem, że oprócz mnie znajdują się tu jedynie dwie osoby, nie licząc właścicieli tegoż zajazdu. Dwie kobiety... Jedna właściwie jeszcze dziewczynka.
Siedziały w kącie, na ukos ode mnie. Dziecko siedziało zawinięte w jedną ze skór przykrywających drewniane ławy, za to kobieta, której niezwykle jasne loki uciekały spod kaptura naciągniętego na głowę, zasłaniała oczy przepaską. Wątpliwe, by był to zbieg okoliczności i kobieta znalazła się tu z kto wie jakiego powodu...
Uniosłem dłoń, ściągając na siebie uwagę szynkarza. Rzuciłem mu kilka cichych słów, po czym powoli wstałem i skierowałem się do kobiet.
Bezszelestnie wślizgnąłem się na ławę naprzeciw nich... Wtedy poczułem na sobie dwa spojrzenia, jedno przestraszone i niepewne, a drugie czujne i... Zdecydowanie niezwykłe.
- Nie ma potrzeby udawania ślepoty, droga Pani... Oboje wiemy że nie jest to prawda. Musisz być jednak bardzo zdesperowana, skoro razem z dzieckiem czekałaś tu aż do tej pory. - odsunąłem kaptur o odrobinę, by lepiej je widzieć. Prawie w tym samym momencie żona oberżysty zaczęła razem z nim podawać królewski posiłek. Pod ciężarem różnych półmisków i tac niejeden stół mógł się ugiąć, a zapach wywrócić żołądkiem.
- Proszę, częstujcie się. Porozmawiajmy.
< Lin? ( ͡° ͜ʖ ͡°) >

Od Crylin do Richarda

Powoli na nieboskłonie pojawiały się pierwsze promienie światła, kiedy postanowiłam wrócić do domu z niewielkimi zakupami. Coraz częściej w nocy śniły mi się koszmary o porwaniu Arii przez żądnych zemsty najemników lub łowców. Nie byłam w stanie zmrużyć oczu, bojąc się włamania. Dobrze wiedziałam, że za długo czasu spędziłam w jednym miejscu i w końcu zainteresują się mną łowcy głów, albo daj boże gwardia. Musiałam zaplanować zmianę zamieszkania, ale potrzebowałam również pieniędzy, aby naszykować siebie i siostrę do podróży. Nawet mój pracodawca zaczął się przejmować, że ściągnę na niego organy władzy. Dobrze wiedziałam, że nie byłam tu w najbliższym czasie mile widziana, więc coraz większe problemy miałam w znalezieniu zlecenia.
- Gdzie byłaś siostrzyczko? – Przy drzwiach przywitał mnie widok zaspanej Arii. Drobną dłonią przecierała zmęczone oczka, a drugą nieświadomie ściskała materiał białej piżamki.
- Bonjour ange. Pourquoi t'es-tu levé si tôt? ( Dzień dobry aniołku. Dlaczego wstałaś tak wcześnie?) – Spytałam, kierując się pomału w stronę kuchni. Dziewczynka podążyła za mną, aby następnie rozsiąść się przy stole.
- Nie było cię w nocy, bałam się, że już nie wrócisz. – Szepnęła cicho, czekając na śniadanie. Na chwilę przerwałam rozpakowywanie siatki, aby podejść do białowłosej.
- Oj skarbie, nie martw się, przecież mam, do kogo wracać. – Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i przeczesałam kosmyki włosów. Ponownie wróciłam do przygotowywania skromnego posiłku, na który było mnie stać. Pokroiłam chleb i nałożyłam na niego masło, szynkę i kawałki papryki. Wszystko ułożyłam na talerzu i postawiłam przed siostrą.
- A ty nie będziesz jadła? – Spytała, kiedy zamiast siąść obok niej, ruszyłam do salonu.
- Non, nie jestem głodna.
Zmęczona rozłożyłam się na kanapie, myśląc nad rozwiązaniem problemu z pieniędzmi. Najlepszym wyjściem byłoby opuszczenie tych rejonów. Zawsze mogła być szansa, że za kilkadziesiąt kilometrów znajdziemy jakieś źródło pożywienia, albo ludzie nas nie rozpoznają. Westchnęłam głośno, podejmując ostateczną decyzję.
- Aria, pakuj się, jeszcze dziś musimy opuścić ten dom. – Odparłam stanowczo, zaglądając przez barek do kuchni.
- Dobrze, a będę mogła się pożegnać z koleżankami? – W jej oczach ujrzałam nadzieję i smutek. Doskonale wiedziałam, jak ciężko jej było ciągle opuszczać swoich przyjaciół, z którymi się przywiązała. Niestety byłyśmy obie skazane na taki, a nie inny los.
- Bien sûr. (Oczywiście) Spróbuj tylko być gotowa za dwie godziny. – Oznajmiłam i ruszyłam do swojego pokoju. Sprawnie spakowałam rzeczy do dużego plecaka i postanowiłam spotkać się z właścicielką mieszkania. Przed wyjściem narzuciłam na głowę ciemny płaszcz.
Nie musiałam długi iść, by dotrzeć do brzozowych drzwi świeżo wybudowanego domu. Delikatnie zapukałam i będąc mile przyjętą, wyjaśniłam obecną sytuację. Na szczęście małżeństwo zrozumiało mój problem i nie powodowało sporów. Zadowolona z obrotu spraw wróciłam na targ. Musiałam z resztek pieniędzy kupić jakieś pożywienie na podróż. Dobrze wiedziałam, że wszystko może się wydarzyć w czasie drogi, a przezorny zawsze ubezpieczony. Uliczny gwar całkowicie pochłoną mnie we własnych myślach. Wspominałam czasy spędzone na Darawie, kiedy nikt nie posługiwał się walutą. Walka o przetrwanie była na porządku dziennym, nie to, co tutaj. Czasami uważałam, że miejski klimat mnie rozleniwił i już nie jestem w takiej samej formie, co parę lat temu.
Do domu wróciłam ponownie z niewielkimi pakunkami, które od razu schowałam do plecaka. Do kieszeni spodni wsunęłam niewielką książkę i cierpliwie czekałam na Arię. W pewnym momencie zmorzył mnie sen i nawet nie zauważyłam, kiedy odleciałam do krainy Morfeusza.
Obudziły mnie stanowcze szturchnięcia, jak się okazało czarnookiej.
- Jestem gotowa. – Szepnęła i podeszła do swojego plecaka. Szybko się przeciągnęłam i ostatni raz spojrzałam na salon. Ten sam porządek, co zawsze, jakby nic się nie działo. Jednak to był prawdopodobnie ostatni raz, kiedy tu przebywałyśmy.
- Chodźmy już Ario, czeka nas długa droga. – Odparłam i wyszłam na świeże powietrze. Zamknęłam drzwi, a klucz schowałam pod wycieraczkę.

~*~

Cały dzień przemierzałyśmy opustoszałe drogi, kierując się na południe. Miałam w planach dotarcie do Ucurum, jednak piechotą było to o wiele cięższe. Co jakiś czas musiałyśmy robić postoje, aby się napoić i najeść. Kiedy zbliżał się wieczór, w oddali zauważyłam tory, które mogły być dla nas ocaleniem. Postanowiłam rozbić tu prowizoryczny obóz. Kazałam siostrze rozłożyć śpiwory, a sama ruszyłam nazbierać drewna. Drogę w lesie oświetlałam sobie płomieniami wydobywającymi się z mojej dłoni. Kiedy uzbierałam odpowiednią ilość materiałów, wróciłam do swojej młodej towarzyszki i rozpaliłam ognisko. Niedługo później dziewczynka usnęła, a ja czuwałam na warcie, co jakiś czas dzióbiąc patykiem w ogniu. O świcie moje wyostrzone zmysły zakomunikowały zbliżającą się podwózkę. Szybko obudziłam siostrę i zwinęłam śpiwory. Zaspana białowłosa nie rozumiała, co się dzieje, kiedy jednak do jej uszu doszedł dźwięk naszego transportu, szybko się rozbudziła. Obie podbiegłyśmy do jadącego powozu. Przy torach podniosłam małą na ręce, a drugą chwyciłam metalową rączkę. W ostatniej chwili wskoczyłam do jadącego przedziału. Nie była to pierwsza klasa, ale zawsze mogłyśmy czas drogi zaoszczędzić na odpoczynku i porządnym wyspaniu się.

~*~

Mijały dni, aż w końcu wraz z siostrą dotarłyśmy do niewielkiej wsi na obrzeżach Ucurum. Dość szybko udało mi się znaleźć karczmę, była to głównie zasługa ogromnego ciemnego budynku. Sprawnie weszłam z małą do lokalu, nie zwracając większej uwagi na ludzi. Usiadłam wygodnie na krześle i poprosiłam siostrzyczkę, aby przeczytała mi wywieszone na ścianie zlecenia. Każde z nich było banalne lub nieopłacalne. Jednak w pewnym momencie usłyszałam dość interesującą rozmowę…
- Facet poszukuje pomocnika do jakichś badań, podobno nieźle płaci. Jedynie musisz mieć silne nerwy. – Wytłumaczył jednemu z klientów czarnowłosy barman.
- Permettez (Przepraszam), mógłby pan trochę opowiedzieć o tym? Aktualnie poszukuje jakiejś roboty, a to zlecenie brzmi ciekawie. – Poprosiłam, unosząc dumnie głowę.
- Taa, podobno chętne osoby mają się zgłosić jutro przy porcie, aby ten wybrał tę odpowiednią. Z tego, co słyszałem, ochotnik będzie miał zagwarantowany nocleg i wyżywienie. Nie jestem pewny, co do prawdziwości tego, ale jeśli chcesz się przekonać, to po prostu zjaw się na miejscu przed czternastą. – Odpowiedział uprzejmie, podając klientowi kolejną kolejkę trunku. Sama jedynie kiwnęłam twierdząco głową i zaczęłam z uśmiechem przyglądać się śpiącej na moich rękach białowłosej.
- Chyba znalazłam coś odpowiedniego dla nas Aria. Przynajmniej nie wpakujemy się w żadne bagno. – Szepnęłam, jakby sama do siebie, wewnątrz nie mogąc się doczekać jutrzejszego spotkania.

<Richard?>

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Od Lexie do Mirajane

  Przez całą noc Lexie czuwała, czując przyjemne ciepło swojej pani na udach. Poza tym było jej zimno od momenty, w którym przykryła ją swoim płaszczem. Nogi jej drętwiały, jednak nie śmiała się poruszyć, by nie obudzić księżniczki ze snu. Tyle się wydarzyło, tyle wycierpiała. Gwardzistka czuła, że i w jej oczach wzbierają łzy. Zamek płonął, a w nim wszyscy których znała. Służba, gwardziści, dworzanie... rodzina królewska. Jednak nie mogła sobie pozwolić na rozklejanie się. Nie teraz, gdy była prawdopodobnie jedynym wsparciem dla swojej pani. Nie mogła jej zawieść. 
  Pogładziła Mirajane delikatnie po głowie, przeklinając siebie za tę słabość. Nie mogła sobie jednak tego odmówić, gdy księżniczka była tak blisko i wyglądała tak spokojnie. Lexie zaskoczyło, jak gorące było czoło dziewczyny. Zaskoczyło i zaniepokoiło. Nie miała nic więcej, żeby ją okryć i zaczęła się obawiać, że jej wysokość rozchoruje się od emocji i spania na świeżym powietrzu.
  Dotyk jakby obudził księżniczkę, bo otworzyła oczy, po czym zaraz wtuliła się mocniej w brzuch gwardzistki. Nie dane jej było jednak ponownie zasnąć. Do uszu obu kobiet zaczęły dochodzić dźwięki. Jej wysokość podniosła się dobywając ukrytej pod płaszczem różdżki, a gwardzistka wstała. Tego właśnie obawiała się najbardziej. Z krzaków przed nimi zaczęły wynurzać się te wynaturzone istoty. Wiele z nich było poparzonych, wielu brakowało kończyn, jednak nie przeszkadzało im to maszerować w stronę kobiet. Lexie dobyła miecza. Swoją włócznię pozostawiła w ciele królowej i teraz tego żałowała z całego serca. Nigdy nie była najlepszym szermierzem. A teraz jej mierne umiejętności będą musiały wystarczyć jej pani w starciu z armią kreatur, z których wiele odebrało podobne wykształcenie, co gwardzistka. Brunetka z przerażeniem rozpoznawała twarze kolegów, z którymi tyle razy stawała na warcie lub których widywała na posiłkach. Zacisnęła zęby. 
- Uważaj na siebie, Lexie...
  Słowa księżniczki były ciche, jednak sprawiły, że serce gwardzistki podskoczyło. Zacisnęła mocniej palce na rękojeści miecza.
- Tak, wasza wysokość - powiedziała głośno, jakby wyzywając wszystkich, którzy chcieliby zadać kłam jej słowom, choć nie była nawet pewna, czy powinna stawać do tej walki. Czy nie lepiej byłoby od razu się wycofać.
  Najbliższa pokraka zbliżyła się na odległość miecza. Gwardzistka cięła na odlew, z przedziwną łatwością przepoławiając stwora. Jednak one nie walczyły pojedynczo. Kolejny rzucił się na nią, z prawej strony i gdyby nie lodowy sopel Mirajane zapewne przygniótłby strażniczkę swoim ciałem. Następne dwa padły od cięć w brzuch, a kolejnemu lodowy kolec rozbił głowę, aż maź krwi i mózgu rozprysły się dookoła, brudząc Lexie. Kolejne stworzenia padały u stóp gwardzistki, jednak nie było im końca. Dwór Leoatle był niezwykle liczny i strażniczka dobrze wiedziała, że nie mogą tego wygrać. 
  W pewnym momencie jedna z kreatur z dużą siłą wbiła się w gwardzistkę, odrzucając ją na kilka dobrych metrów do tyłu. Gdy Lexie uniosła głowę, podnosząc się na rękach poczuła, jak mięśnie jej wiotczeją. Przed nią stała znajoma zbroja, ściskająca znajomą włócznię. W ciemnych otworach hełmu płonęło ponuro czerwone światło. Stwór ponownie zaszarżował, i tym razem gwardzistka odturlała się na bok.
- Lexie! - usłyszała krzyk swojej pani i poderwała się z ziemi, szukając jego źródła. Coś białego i puchatego otarło się o głowę kobiety. Mirajane siedziała na grzbiecie Discorda, który rozmiarem dorównywał w tamtym momencie dorosłemu bykowi,  i wyciągała rękę w stronę gwardzistki. Ta bez wahania schwyciła ją i podciągnęła się na grzbiet stworzenia. Hares poderwał się gwałtownie do góry.
- Prosiłam, żebyś na siebie uważała... - powiedziała słabo. 
- Przepraszam, pani - odparła bezwiednie strażniczka, lustrując ziemię pod nimi. Ćmopodobne kreatury kłębiły się w miejscu, z którego przed chwilą się wyrwała. To nie wyglądało dobrze. Lexie spojrzała kątem oka na swoją panią. Czy ona też go widziała? 
  Coś świsnęło przeciągle i Discord zaskrzeczał z bólu, po czym jego lot stał się nierówny i rozpaczliwy. Zaczęliśmy tracić wysokość. 
- Discord! - krzyknęła Mirajane, próbując zapanować nad zwierzęciem. Nie mogło być jednak o tym mowy. Ptak z rannym skrzydłem nie uleci daleko.
- Pani, skieruj Discorda w stronę morza - Lexie wskazała mieniące się w blasku płonącego zamku wody. - Spróbujemy uzyskać pomoc od drugiego króla.
(Mirajane? Uh, nie lubię scen walki ^>.<^)

Od Lexie do Ayarashi

  Lexie cieszyła się, że nie musi za to płacić. Drobna, rudowłosa dziewczyna miała apetyt jak chłop na żniwach. Obserwowanie jak wciąga danie za daniem było wręcz fascynujące i gwardzistkę zaczęło zastanawiać, jakim cudem nie przybiera na wadze.
  Gdy tylko młodszy strażnik powiadomił kobiety o przebudzeniu tajemniczego napastnika gwardzistka przerwała jedzenie i wstała od stołu, posyłając znaczące spojrzenie Aya.
- Zostały mi dosłownie dwa dania. Poczeka na nas jeszcze pięć minut - oznajmiła ruda, dojadając nuggetsy. Lexie przewróciła oczami i pociągnęła za łańcuch gwałtownie, podrywając za rękę dziewczynę od stołu.
- Im szybciej to załatwimy, tym lepiej - mruknęła, ciągnąć towarzyszkę w stronę wejścia do lochów. 
  Po krętych schodach w dół sprowadził nas strażnik w pełnym rynsztunku oraz z pochodnią, a na dole przejęło nas dwóch kolejnych, podobnie odzianych. Co jak co, ale służba więzienna działała w tym kraju jak należy. W końcu nikt nie chciał ścigać drugi raz tych samych przestępców.
  Kobiety zaprowadzono do przedostatniej celi. Zgrzytnął klucz w zamku i ich oczom ukazał się przykuty za dłonie do ściany, dobrze zbudowany mężczyzna. W zębach miał knebel i ponuro patrzył na wchodzących.
- Dlaczego został zakneblowany? - zapytała Lexie jednego ze strażników, patrząc na niedawnego napastnika.
- Próbował odgryźć sobie język, pani - odpowiedział tamten, a gwardzistka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Zostawcie nas samych - rozkazała, a strażnicy wyszli. Lexie wiedziała, że w razie czego będę tuż za drzwiami, a nie będą się przynajmniej plątać pod nogami podczas przesłuchania. Brunetka spojrzała na kątem oka na Ayę, po czym podeszła bliżej mężczyzny. Obejrzała go dokładnie, podwijając najpierw jego rękawy, potem odginając kołnierz, a następnie podnosząc koszulę. Z ponurym uśmiechem odsunęła się nieco, by pokazać towarzyszce, co znalazła. Na skórze więźnia wypalony został symbol sowy w locie. - Puchacz - powiedziała krótko i ponuro. - To nie wygląda dobrze.
(Ayarashi?^^ Może słyszałaś już wcześniej o Puchaczu? XD)

niedziela, 14 kwietnia 2019

Od Crylin do Lexie

Spoglądałam spod materiału na gwardzistkę z nietęgą miną. Mnie również nie podobała się aktualna sytuacja, tym bardziej że teraz w niebezpieczeństwie jestem nie tylko ja i Lexie, ale również jej towarzysze i moja siostrzyczka.
- Można się domyślić, że ze skarbca, a jeśli chodzi o zleceniodawcę… Może być spory problem, garde. – Pomachałam głową na boki. – To jak szukanie jednej perły w ogromnym jeziorze. Jednak postaram się, skontaktować z kilkoma sojusznikami. Będę też miała do ciebie prośbę, ale to później. Teraz trzeba się wydostać. Z nim nawet mowy nie ma na ucieczkę przez okno. Za ladą baru są drzwi prowadzące na zaplecze. Zwolnię ci drogę i zrobię zamieszanie, aby nikt nie zwracał na was uwagi, a ty się przekradniesz. Najwyżej, jak coś nie wypali, to nie odwracaj się, zatrzymam ich. – Uśmiechnęłam się przerażająco, ukazując widocznie większe i bardziej zaostrzone kły. Wyczuwając zagrożenie chciałam prosić Lexi o zapewnienie małej siostrzyczce bezpieczeństwa. W tym momencie ściągałam na nią kłopoty, a wiedziałam, że z Lexie byłaby bezpieczniejsza... Przynajmniej do czasu, aż wszystko się uspokoi.

Zauważyłam uniesioną do góry brew swojej towarzyszki, która jeszcze tak naprawdę nie wiedziała, co potrafię. Odwróciłam się i spokojnie otworzyłam drzwi, nie patrząc przed siebie, dopiero jak uderzyłam w coś twardego, skupiłam się na wzroku. Zsunęłam z twarzy opaskę, aby ułatwić sobie prace.

- Bonjour et au Renoir. (Witam i żegnam) – Odparłam, po czym nabrałam więcej powietrza i uwalniając wewnętrzny ogień, dmuchnęłam w przeciwników. Zasięg płomieni był na tyle obfity, że nie mieli nawet czasu na ucieczkę. Nie pomogły im specjalne stroje, a ja nie pozwoliłam uwolnić nawet grama ich krzyków. Ciała przyszpiliłam kryształem do ściany, który zaczął się rozprzestrzeniać, pokrywając skórę w całości. Umiejętność lepszego panowania nad zdolnościami przy kontakcie wzrokowym zawsze była przydatna, szkoda tylko, że nie często mogłam sobie na nią pozwolić. Rozejrzałam się w głąb korytarza, ale wcześniejszych cwaniaczków już tu nie było. Kiwnęłam gwardzistce, że droga wolna i idąc pierwsza, kontrolowałam teren. Wcześniej oczywiście ponownie nałożyłam ciemny materiał na oczy. Nie może się rozprzestrzenić moje pochodzenie, a nie miałam pewności, czy ktoś na dole mi nie ucieknie podczas mordu.

Czując mdłości, pośpiesznie zakryłam sobie usta. Zawsze efekty uboczne ziania ogniem z ust były nieprzyjemne, wolałam używać do tego rąk, ale czasem byłam zmuszona się pozbyć gorąca z organizmu. Szybko powstrzymałam się przed zwróceniem śniadania i ruszyłam dalej przed siebie, układając w głowie plan działania. Przed schodami zatrzymałam brązowowłosą ręką.
- Dam ci znak, kiedy masz zejść. – Szepnęłam i zeszłam na dół.

Na szczęście nie było tu wiele osób, więc najzwyczajniej w świecie siadłam przed barem obok czarnowłosego mężczyzny. Niepostrzeżenie chwyciłam jego nóż do rzucania i schowałam do kabury. Zamówiłam sobie piwo dla niepoznaki i rozglądałam po pomieszczeniu. Ludzie śmiali się i upijali w najlepsze, nie zwracając uwagi na otoczenie. Gdy odebrałam napój, wstałam i zaczęłam się kierować w stronę wolnego stolika. Rzuciłam nóż w stopę jednego z ludzi, wywołując małe zamieszanie. Zaraz później dało się słyszeć krzyk i przekleństwa skierowane na właściciela ostrza. Następnie popchnęłam jedną z kobiet na pobliskiego mężczyznę, który zareagował na to, szczerząc się i klejąc do rudowłosej. W końcu i ona nie wytrzymała i rzuciła się na mężczyznę, prowokując resztę. W międzyczasie ukradłam sakiewkę z pieniędzmi kolejnemu mężczyźnie i podrzuciłam pod nogi siedzącego młodzieńca. Wróciłam do okradzionego gagatka, szepcząc mu na ucho: Słyszałam, jak niedaleko ktoś chwalił się, że cię okradł. W końcu zaczęło pojawiać się na tyle duże zamieszanie, że nikt nie zwracał uwagi na nic. Jedynie wciąż przeszkadzał mi barman, próbujący uspokoić najemników. Wypiłam do dna piwo i rzuciłam kuflem w pracownika, który padł na ziemię nieprzytomny. Każdy się kłócił i bił, nie zauważając nawet na to uwagi. Szybko wypuściłam płomiennego motyla w kierunku schodów, pilnując, aby każdy był zajęty czymś innym. Coraz musiałam unikać źle wymierzonych ciosów lub uważać, aby ktoś na mnie nie wpadł. Po chwili zauważyłam Lexie ciągnącą nieprzytomnego mężczyznę ze schodów. Spojrzałam na nią, wycofując się w bardziej bezpieczne miejsce, którym był bar.

<Lexie?>

Od Cynthii do Mer

Dziękowałam opatrzności, że ciemna kurtyna odcinała mnie od tego całego bólu. Miałam nadzieję, że będzie trwało to jak najdłużej, no ale... Nie można mieć wszystkiego.
Jeszcze zdrętwiała i nieposiadająca kontroli nad własnymi członkami poczułam najpierw mrowienie, a następnie coraz szybciej narastające cierpienie, rwące mnie na kawałki. Walczyłam z tym, błagałam, by znów się osunąć, lecz każda sekunda coraz bardziej wyrywała mnie z obojętności.
Mój słuch zaczął wyłapywać szmery płynące z otoczenia. Było cicho...
Zanim mogłam otworzyć oczy minęło kilka minut. Czułam się strasznie... Moje myśli wciąż były przyćmione, nie byłam pewna, gdzie się znajduję. Bałam się..
Spięłam się, powoli zmuszając obolałe ciało do pracy. Pierwszym wyzwaniem było usiąść... Teraz wyjść.... Wyjść.
Kiedy jednak wykonałam już parę kroków w kierunku drzwi... Trochę mi się przypomniało. Szczególnie ta góra metalu... A pod nią?
Cóż, próba zdecydowanie nie była udana.. A nawet bolesna. Wylądowałam na dość już posiniaczonych częściach ciała...
Puszka się podniosła, jednakże zanim zorientowałam się, czy po to, by mnie rozdeptać, czy po coś innego, zza drzwi rozległy się niepokojące odgłosy, coraz bliższe, coraz głośniejsze...
Aż nagle drzwi od izby otworzył się, z hukiem uderzając o ścianę. A stanął w nich..
...Nie. Jak dużego pecha można mieć jednego dnia?
Mój ostatni, ekhm, klient-ofiara, czerwony na twarzy, prowizorycznie opatrzony... Widocznie wściekły.
Dopadł do mnie, jego ciężkie kroki dudniące na panelach. Jego tłusta, obrzydliwa łapa chwyciła mnie wpierw za włosy, boleśnie podrywając na kolana, a następnie zacisnęła się na mym gardle. Rozum kazał mi walczyć, o tlen, o powietrze, ale moje dłonie nie był nawet na tyle silne by się zacisnąć. Serce dudniło mi coraz głośniej, mój oprawca krzyczał coś, czego nawet nie słyszałam... A mi, z każdą chwilą pozbawioną dechu coraz bardziej ciemniało w oczach. Miałam wrażenie, że trwało to wieczność.
Zrozpaczonym wzrokiem szukałam pomocy...
< Puszeczko-Niespodzianko? :3 >
*I tak. Ja żyję*

Od Mirajane do Lexie

Ciemność. Okropna, zimna, pusta, zupełnie bez niczego. Jakbym unosiła się w lodowatej wodzie z kostkami czegoś jeszcze chłodniejszego... Głowa mnie cała rozsadzała, a ciało zachowywało się jak nie moje. Co czułam prócz tego? Nic. Jakby nicość, która kawałkami mnie pochłaniała, brała kęs za kęsem, nie chciała przestawać. Ból jakby zaczął przeplatać się z lodem oraz pustką, nie lubiłam tego uczucia. Wokół mnie, jak przez grubą ścianę, słyszałam głosy... Było ich kilka... Potem kilkanaście... Mama. Moja mama, jaka dusiła mnie przed chwilą, chciała odebrać mi życie, chciała, abym nigdy nie była już szczęśliwa, abym nie zaspokoiła mojego marzenia o tym, aby mieć partnera jaki zawsze będzie mnie kochał...
Tata. Mój ojciec, jaki martwo patrzył na zabijanie mnie i nic nie chciał zrobić. Czułam, jakby potem jeszcze zawinił, jakby gonił tego, kto mnie właśnie ratował z tej lodowatej przestrzeni i nie chciał puścić. Mój tata nie chciał mi pomóc.
Lud. Mój lud, którego moja własna matka przemieniła w okropną, wielką armię złożoną z kobiet, mężczyzn, dzieci i zwierząt. Nie obchodziło ją nic... Podobnie jak mój lud, nie opierający się temu złu jakie robiła.
Lexie. Moja Lexie, jaka zawsze chciała mi pomagać. Mimo jej częstego odmawiania, wiedziałam, że robi to dla mojego dobra. Szanowałam ją, kochałam miłością platoniczną, była mi tak bliska i nigdy daleka. Pomagała mi bez znaczenia na wszystko, zawsze była obok. Kiedy jej potrzebowałam, pojawiała się. Kiedy było mi smutno, była gotowa mnie pocieszać. Nigdy nie zapomnę tego, co mi zrobiła. Zasługiwała na wszystko co najlepsze, a nie poświęcanie swojego życia w moje imię... Nie chciałam jej stracić.
Mer. Mój Mer, który mimo tej okropnej ciszy był miły. Skąd to wiedziałam? Nigdy nie zrobił mi nic złego, ciągle pomagał dla Lexie, chronił mnie przed natarczywymi mężczyznami i tłumami pod zamkiem. Zawsze wybywał razem z nami... Gdzie teraz był? Walczył. Nie wiedziałam gdzie, nie wiedziałam jak... Pewna byłam jednego, chciałam, aby teraz był ze mną i z moja gwardzistką, aby nie tracił życia i sił na polu przegranej już dawno walki...
Nagle, ciepło. Dziwne, ale zarazem uspokajające. Woda zaczęła zanikać, a mnie ktoś wyciągał na powietrze. Moje płuca nie znosiły tego ciężaru, dusiłam się. Chciałam świeżego powiewu wiatru, słońca, a nie ciemności i chłodu. Było... Zimno. A teraz powolutku, krok za krokiem robiło się cieplej i cieplej. Nie wiedziałam jak to działało, co się właśnie działo, ale chciałam być już wolna z tego okropnego miejsca. Dłoń, jaka mnie wyciągnęła po chwili mocniej mnie przytuliła do siebie, a ja po zapachu powoli poznawałam kto to jest. Zapach ciepła, pomocy... Chęć ochrony zawsze biła od niej ogromnym blaskiem, szacunek wobec niej nie malał ani na chwilę, a w jej obecności zawsze to czułam. Lexie. Wyprowadziła mnie z... Płonącego zamku. Mojego domu, jaki właśnie palił się z moją matką, ojcem i ludem w środku. Czy tam był Mer?! Nie, nie. Nie mogło go tam być. Musiał zaraz tutaj przybyć. Na pewno wyskoczył i płynie teraz wodą, aby za jakiś czas do nas dołączyć. Nie mógł umrzeć. Nie mogłam stracić ludzi jakich potrzebuję teraz obok siebie. I tym właśnie osobom najmocniej ufałam... Nikomu innemu zaufać nie mogłam...
- L-Lexie...? - szepnęłam słabo, nadal mnie jakby coś dusiło w gardło, ciężko przechodziły mi słowa przez usta.
- Nic nie mów, moja pani. Jak będziemy bezpieczne, porozmawiamy. - powiedziała krótko.
Ja jednak nie dałam rady być cicho. A dlaczego? To chyba jasne. Mój dom płonął! Moi rodzice i inne znane mi osoby właśnie paliły się żywcem. Co z Merem, gdzie on jest. Nie mogłam stracić przedostatniej, najbliżej mi osoby. Nie, nie mogłam...
- L-Lexie... P-Pali się... M-Mer... N-Nie żyją...? L-Lexie... Uratuj i-ich... - powiedziałam, zaczynając płakać.
Kobieta spojrzała na mnie, mocniej przytulając mnie do siebie, trzymając mnie ciągle tak, abym nie wypadła. Tak bardzo się bałam... Tak bardzo chciałam usiąść i się mocno przytulić do mojej gwardzistki i zarazem najlepszej na ziemi przyjaciółki, jaką kochałam... Kiedy byłyśmy już bardzo daleko od zamku i chował się on powoli za horyzontem, kobieta zwolniła i teraz już szła ze mną w ramionach. Nadal byłam słaba, gdyby nie to, dałabym radę iść samodzielnie... Powoli się oddaliłyśmy od płonącego zamku, a Lexie wkroczyła do lasu, gdzie po zagłębieniu się w puszczę, posadziła mnie przy drzewie i rozpaliła ogień. Usiadła obok mnie, a ja od razu przytuliłam się do niej. Poczułam jak cała się od razu spina, a jej twarz wyraża zaskoczenie i zakłopotanie, ale zarazem dziwne, ale na swój sposób piękne uradowanie. Długo nie nacieszyłam się jej ciałem, bo odsunęła mnie od siebie. Jak zawsze... Spuściłam nisko głowę, ale po chwili uniosłam ją, czując po chwili spływające po policzkach łzy.
- Moja mama... C-Chciała mnie zabić... - szepnęłam. - Lexie... G-Gdzie jest Mer...? - zapytałam ją, a nie otrzymując odpowiedzi znowu się do niej przytuliłam. - Masz mnie nie odsuwać... To rozkaz... - dodałam cicho.
W tej pozycji usnęłam... Prawdopodobnie potem zsunęłam się na uda gwardzistki i tam zapadłam w sen... Tym razem świadomy. Kiedy było mi zimno, okryto mnie czymś ciepłym. Kiedy pociło mi się czoło, ocierano mi je. Kochałam ją, naprawdę ją kochałam jak siostrę. Jak najbliższą mi osobę, bo reszta mnie zawiodła... Mer. Gdzie on jest. Za nim też tak bardzo tęsknię...
---
Obudziłam się rano, kiedy nagle zrosił mnie pot i gorąc. Czyżbym chorowała? Prawdopodobne, często nawet mała zmiana temperatury kończyła się u mnie przeziębieniem. Wtuliłam się w brzuch Lexie, nieco panikując. Nie mogłam teraz przecież chorować... Zawiodłabym ją. Przecież to oznaczało, że w niczym nie dałabym rady jej pomóc... Nagle usłyszałyśmy dziwne... Coś. Ciężko było to nazwać znajomym odgłosem. To było coś, co słyszałam po raz pierwszy w życiu. Nagle z krzaków wyszła armia z zamku... Oni żyli... Nie umarli. Nie widziałam tam Mera, czyli nic mu się nie stało... Spanikowałam i to dość mocno, bo nadal nie czułam się na siłach, aby walczyć. Mimo to, złapałam za różdżkę ukrytą pod płaszczem i spojrzałam na Lexie.
- N-Nie przemęczaj się. Jak już będziemy czuły, że nie damy rady, zawołam Discorda, aby nas zabrał... - powiedziałam.
Dobrze wiedziałam, że mój pupilek pojawi się na każde moje skinienie. Był posłuszny, choć czasami nieco wariował... Spojrzałam na gwardzistkę z nadzieją.
- Uważaj na siebie, Lexie... - szepnęłam.
<Lexie? Morduj! <3 >

A teraz, na twojej głowie pojawi się ... TOPÓR HAHAHAHA!!!

Imię: Uftak
Nazwisko: Ghal'agash
Przydomek/Pseudonim: Magik
Wiek: 40
Płeć: Mężczyzna
Wzrost: 195 cm
Rasa: Ork
Zawód: Wędrowny magik, sztukmistrz i awanturnik.
Miejsce zamieszkania: Leoatle
Miejsce urodzenia: Merkez
Charakter: Rodzina Ghal'agashów od wieków zajmowała się tym, czym zajmuje się każdy szanujący się Ork - piciem, wszczynaniem burd i rozbijaniem łbów (w dowolnej kolejności). I choć Uftak wyssał te zainteresowania z mlekiem matki, to różnił się znacznie od swoich pobratymców. Jego zwycięstwa nie były spowodowane jedynie brutalną siłą, lecz przede wszystkim sprytem, podstępem i odrobiną magii. Uftak nie mógł po prostu kogoś zdzielić toporem, musiał najpierw wyjąć go ze swojego kapelusza!
Co jeszcze lubi porabiać? Jak każdy dobry magik - grać w karty. Poker, Blackjack, czy Makao, nie ma to znaczenia, zna je wszystkie, i gdy tylko ktoś zaprosi go do gry, uśmiech od ucha do ucha pojawia się na jego twarzy, przez co wygląda prawie jak dziecko. Iskierki pojawiają się w jego oczach, a ręce same rwą się do wykonywania efektownych tasowań, przełożeń i sztuczek.
Jaki jest? Choć przez swój tryb życia wielu zalazł za skórę, to dla tych którzy go znają nie ma lepszego towarzysza. Swoimi sztuczkami potrafiłby rozśmieszyć krasnoludzkiego bankiera, a każde postawione przed nim wyzwanie można uznać za wykonane. Uftak śmieje się gromko, pije na umór, i imprezuje jak mało kto.
Rodzina: Orkowie nie słyną z szczególnie mocnych więzi rodzinnych, i Uftak nie jest tu wyjątkiem.
Partner: To się jeszcze okaże...
Umiejętności:
  • Iluzje, sztuczki, zwinne palce, i bystry umysł - są to rzeczy które zawsze znajdują się w arsenale Uftaka. Ale na tym nie kończy się lista : nietoperze z kieszeni, włócznia z buta,  czy ostry jak brzytwa As z rękawa zawsze są do jego dyspozycji. I oczywiście wiele innych, ale gdybyśmy mieli wymieniać mogłoby się dwa razy ściemnić.
  • Gdy niektóre sytuacje zapędzą go w kozi róg, przychodzi czas na użycie magii. Nigdy nie jest to magia ofensywna - Uftak uważa że odbiera ona zupełnie frajdę.  Jest ona za to bardzo wizualna - teleportacji z jednego miejsca na drugie towarzyszy stado oślepiająco kolorowych motyli, a stworzone przez niego zaklęcie tarczy hipnotyzuje swoimi niecodziennymi kształtami.
  • Na końcu gdy zabawa dobiega już końca, czas na krwawy finisz. Choć zwykle wystarczy mu pozostawienie swojego celu zdezorientowanego i ogłupionego, to jeśli ten ktoś był wredny, wywyższał się lub w inny sposób zalazł Uftakowi za skórę, kończy on z obitą twarzą lub toporkiem w głowie.
Aparycja: Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, to tutaj  Uftak jest bardzo charakterystycznym orkiem. Uszyty na miarę elegancki strój, uczesane włosy (!) i stylowy kapelusz. Gdy jednak odwróci się uwagę od jego stroju, można zobaczyć sylwetkę doskonałego wojownika. Węzły stalowych mięśni, dumna, wyprostowana sylwetka i czujne spojrzenie. Nawet gdy jest już pijany, nie wygląda jakby opłacało się z nim zadzierać. Najciekawszą cechą charakterystyczną są cztery tatuaże ukryte na jego ciele. Symbolizują cztery figury karciane, i zdają się ciągle zmieniać położenie. Stają się dokładnie widoczne dopiero wtedy kiedy Uftak korzysta z swojej magii.
Historia: Mało wiadomo o historii Uftaka. Z plotek i krótkich doniesień można wywnioskować, że w swoich młodzieńczych latach wędrował po wielu krainach,  tu i tam dokonując jakiś fantastycznych wyczynów, między innymi wykradł wężowy klejnot z świątyni Setha, ośmieszył  publicznie maga Halakhanosa ściągając jego spodnie a potem ogłuszając nogą od krzesła. Nie trzeba wspominać iż takim trybem życia narobił sobie niemało wrogów, dlatego nigdy nie przebywał za długo w jednym miejscu. Podczas swoich podróży starał się także szlifować swoje umiejętności, przeglądając magiczne woluminy czy pojedynkując się z znanymi wojownikami. Ostatnimi czasy zdaje się przebywać podejrzanie długo w Leoatle… Czyżby powoli starość wkradała się w jego ciało i Uftak zaczyna myśleć o emeryturze? Albo być może planuje coś spektakularnego w Leoatle, jakiś wielki psikus, który wstrząsnąłby całym miastem? Tego nie wie nikt.
Głos: Youtube timestamp
Towarzysz: Zbyt często Uftak próbuje zrobić coś co zdecydowanie przerasta jego możliwości. Choć jak na razie przeżył wszystkie takie sytuacje, to z nie jednej wyszedł z poważnymi obrażeniami. W takich sytuacjach zawsze pomaga mu gobliński szaman Zatag. Podróżuje on z Uftakiem po części z wdzięczności za uratowanie życia, ale przede wszystkim dlatego że orkowy magik jest prawdziwą kopalnią złota. Zatag korzysta z każdej sposobności żeby na nim zarobić. W zamian nie raz ratował życie Uftakowi, korzystając z naparów, ziół i prymitywnej magii.  
Inne: Choć nigdy się do tego nie przyzna, cholernie boi się wydr. Czasami śnią mu się po nocach.
Właściciel: Valhalla12345#3895 (Discord)


Preferowana długość odpisów: Jestem nowy więc raczej krótsze opisy. Ale nie trzeba mnie oszczędzać znowu jakoś bardzo.
Stopień Wpływu (SW): 5SW (Jednak chciałbym zaznaczyć że Uftak jest sprawnym i sprytnym awanturnikiem, i jego okaleczenie lub śmierć powinna być wynikiem wyjątkowo intensywnej akcji.)

sobota, 6 kwietnia 2019

Od Ayarashi do Lexie

Uważałam, że gwardzistka, działała trochę za szybko, ten typek mógł wyjawić nam coś jeszcze, jakby tylko poczekała trochę dłużej. Moja towarzyszka podniosła nie przytomnego mężczyznę z podłoża i ruszyliśmy w stronę posterunku, gdzie chciała go zostawić. Ruszyłam powolnym krokiem, za nią. Nie miałam ochoty, być targana za ten przeklęty łańcuch. W pewnym momencie, z cienia wyskoczyła na mnie zakapturzona postać, w ostatniej chwili zablokowałam atak swoim ostrzem. Gdy Lexie wyciąga broń, postać odskoczyła. Chwytając łańcuch i przyciągając go do siebie. Ta mała chwila nieuwagi, kosztowała nas obie wytrącenie z równowagi. Brązowowłosa oparła się o miecz, tym samym się odsłaniając, zabójca chciał to wykorzystać, lecz nie spodziewał się, że szybko się zbiorę i go atakuje. Skoczyłam mu na plecy, przez co zaczął się szamotać. Zupełnie nie widziałam otoczenia, nie byłam w stanie stwierdzić, co właśnie robi Lex. Gdy postać mnie z rzuciła, tym samym zacisnęła pętle na swojej szyi, która utworzyła się podczas naszej szamotaniny. Obie szarpnęłyśmy mocno łańcuch, tak by postać straciła przytomność. Gdy to nastało, poluźniliśmy i sprawdziliśmy, czy żyje. Po upewnieniu się, że wszystko jest dobrze, zaciągaliśmy obu panów na posterunek. Tam się niemi zajmą. Gdy tylko przekroczyliśmy próg drzwi, wręczyliśmy ich, komu trzeba. Zaburczało mi cicho w brzuchu.
- Może mała przerwa na posiłek, skoro musimy poczekać, aż się obudzą. - Dziewczyna odparła zadowalając moją osobę. Ruszyliśmy na jadalnie, która znajdowała się na posterunku. Nawet nie wiedziałam, że ją tutaj mają. Podeszliśmy do okienka, po drugiej stronie stał chudy jasnowłosy mężczyzna.
- Co chcecie? - Zapytał nas z uśmiechem na twarzy, wydawał się lubić swoją pracę, zaczęłam wymieniać dania. -Widać, że masz spory apetyt. - Zaśmiał się i po paru chwilach, podał zamówione danie, gdy Lex też odebrała swój posiłek, usiadłyśmy przy stole, a jej mina zdradzała jej zaskoczenie.
- Ty to wszystko zjesz?
- Tak, to takie dziwne? - Zapytałam między ugryzieniami kurczaka. Pierogi, nuggetsy, naleśniki, Shake, soczek., frytki, schabowy wszystko to pochłonęłam. Gdy zostały mi nuggetsy i shake, dowidzieliśmy się, że interesująca nas osoba właśnie się ocknęła.
(Lexie?)

Od Akroteastora do Kiirana

- NIEMALŻEŚ ZGADŁ - Morteo pokiwał głową w zamyśleniu, a awanturnikowi nieco zrzedła mina. - MOJA OSOBA POTRZEBOWAĆ BĘDZIE KILKA STANDARDOWYCH SKŁADNIKÓW. - To mówiąc Akroteastor wystawił przed siebie zaciśniętą dłoń i zaczął wyliczać na palcach. - ŚWIECE CZARNE, ZAPACHOWE, SPROSZKOWANY WĘGIEL, PIEPRZU ŻUWNEGO NIECO, CALEI ORAZ LULEK CZARNY. OFIARĘ STANDARDOWĄ W POSTACI KRWI ZWIERZĘCIA, KURCZAK POWINIEN BYĆ WYSTARCZAJĄCY. POZA TYM DO PRZYWOŁANIA HOLERA POŚWIĘCIŁO SWOJE ŻYCIA TRZECH KULTYSTÓW. JEDNO Z ICH SERC BĘDĘ POTRZEBOWAŁ. 
- Serce kultysty? Mówisz, że mamy wrócić do tamtego miasta, mimo że ledwie z niego uciekliśmy? - Chłopak nie wyglądał na przekonanego. - Powiedzmy, że reszta składników brzmi nawet sensownie, ale z tym może być problem.
  Akroteastor wiedział o tym. Jednak nie w tym wypadku nie było za bardzo drogi, by to obejść. O ile większość składników zależała od preferencji okultysty, o tyle ten jeden element nie był zależny od niego. Był wyznacznikiem kierunku, w którym podążać będzie rytuał.
- NIE JA USTALAM REGUŁY. - Stwór wzruszył ramionami. 
- Już łatwiej byłoby podążać za tropem i znaleźć tego maga, który zniewolił tego demona, niż załatwianie tego wszystkiego - zauważył Kiiran, rozglądając się po polanie.
- ŁATWIEJ NIE ZNACZY LEPIEJ - zauważył Morteo. Stworowi nie uśmiechało się gonienie osoby, kimkolwiek była, która miała dość mocy, by poradzić sobie z szalejącym betztamerem oraz zmusić go do uległości. Nawet posiadając prawdziwe imię nie było to proste. A przecież nawet czczący go kultyści go nie posiadali. - Z MEGO DOŚWIADCZENIA WYNIKA, ŻE ROZSĄDNIEJSZYM JEST WYBÓR ROZWIĄZANIA NIE ZAKŁADAJĄCEGO POGONI ZA MAGIEM. W SZCZEGÓLNOŚCI ZWAŻYWSZY NA FAKT, IŻ TOŻSAMOŚĆ OWEGO JEGOMOŚCIA JEST NAM NIEZNANA. - Akroteastor zaplótł dwie pary rąk na piersi. - NA TAKOWY POŚCIG MOJA OSOBA SIĘ NIE PISZE.
(Kiiran? Więc jak?^^)

piątek, 5 kwietnia 2019

Od Lexie do Ayarashi

  Głowa mężczyzny odwróciła się na moment, po czym spojrzał wściekle na Lexie. Z ust płynęła mu stróżka krwi.
- Słuchaj no, ty suko - warknął, jednocześnie korzystając z chwili swobody próbując się wyrwać. Na próżno. Ręka gwardzistki tylko mocniej przycisnęła mu sztylet do gardła. - Puść mnie, albo będziesz mieć do czynienia z na prawdę nieprzyjemnymi ludźmi.
- Nie ty dyktujesz warunki - zauważyła ciemnowłosa. - A teraz mów, póki możesz.
  Mężczyzna zacisnął usta w wąską szparkę. Strażniczka znała ten wyraz twarzy. Westchnęła i z całej siły przywaliła mu pięścią w skroń. Minormator zaczął się osuwać po ścianie na bruk, jednak Lexie złapała go w połowie drogi. Schowała sztylet i zarzuciła sobie oprycha na ramię.
- Nic nam nie powiedział - zauważyła Aya. 
- Nic by nie powiedział - mruknęła gwardzistka, wzruszając ramionami, co sprawiło, że zbir się zachwiał. - Odniosę go na posterunek. 
- Powiedziałby - zapewniła ruda, ruszając za towarzyszką. - Za słabo naciskałaś.
- Może - odparła krótko, ucinając dyskusję. Być może gdyby bardziej naciskała faktycznie by coś powiedział. Być może nawet zrobiłby to kilka chwil przed tym, jak jego ziomki nie pojawiłyby się za plecami dziewczyn. Lexie jednak obawiała się, że zrobiły zbyt wiele zamieszania i nie zdołałyby umknąć towarzyszom Minormatora.
  Ulice były ciche, wiał lekki wietrzyk. Gdzieś zaszczekał pies. Gwałtownie z ciemności wyłoniła się zakapturzona postać i rzuciła prosto na Ayę, zupełnie ignorując idącą obok niej gwardzistkę. Lexie wypuściła trzymanego zbira w tym samym momencie, w którym klinga noża napastnika skrzyżowała się z bronią rudej. Miecz wyskoczył z pochwy strażniczki, jednak przeciwnik jakby to wyczuł, bo gwałtownie odskoczył, chwytając przy tym za łańcuch, łączący obie dziewczyny i wytrącając je z równowagi. Wtedy...
(Ayarashi? Zostawiam cię z naszym zabójcą^^)