sobota, 28 grudnia 2019

Od Misericordii do Matriasena

Cała ta sytuacja coraz to mniej jej się podobała. Ten nieszczególnie rozgarnięty osobnik coraz to bardziej zaczynał przypominać jej szalonego naukowca, którego spotkała podczas jednej ze swoich podróży, a jego mina sugerowała, że najchętniej rozebrałby ją na części i poskładał z powrotem dokładając kilka elementów. Jednocześnie dotarło do niej kilka rzeczy. Po pierwsze jego imię wydawało się dziwnie znajome. Nie potrafiła sobie przypomnieć kim właściwie był właściciel tego imienia, ale już je gdzieś słyszała. Ród Valhinów… To też powinno jej coś mówić, ale nie potrafiła skojarzyć faktów. Postanowiła zatem, że później się nad tym zastanowi. Po drugie – siedziała właśnie przykuta do krzesła. Jeśli nieznajomy postanowi skrzywdzić  ją albo którąś z marchwi jest całkowicie bezbronna. Pozostaje jej wierzyć, że Matriasen mówił prawdę i nie skrzywdzi uratowanej przez nią marchewki. Po trzecie, i najważniejsze – czy on właśnie wspomniał coś o ożywianiu warzyw? Musiała się dowiedzieć więcej na ten temat. Jeśli możliwe jest przywrócenia życia martwym marchewkom, to wtedy cała jej misja przyjmuje zupełnie inny wymiar. Nie tylko pomści śmierć swoich bliskich, ale też być może przywróci ich do życia. Nie mogła przepuścić takiej okazji.
- Przepraszam bardzo… – na wszelki wypadek postanowiła uważnie dobierać słowa – Czy mogłabym zadać pytanie?
- Pytanie? Najpierw odpowiedz na moje pytania! – znów uśmiechnął się w ten sam przerażający sposób – Kim jesteś? Skąd pochodzisz? Czy jest was więcej?
- Eee… - Misericordia nie wiedziała co odpowiedzieć
- W jaki sposób powstała hybryda człowieka i marchwi? Czy miała w tym udział magia? W środku wyglądasz jak człowiek, czy jak marchew? Odżywiasz się jak ludzie czy przeprowadzasz fotosyntezę? – Matriasen wyrzucał z siebie niekończący się ciąg pytań – Potrafisz korzystać z magii? Smakujesz jak marchew, czy jak człowiek? Czy pod tymi ubraniami skrywa się ludzka skóra, czy też może pomarszczona skórka z marchwi? Posiadasz korzenie? Jak nauczyłaś się chodzić i mówić? Czy jest możliwe stworzenie więcej ludzi-marchwi?
- Ja… Yyy… - zasypana pytaniami nie wiedziała na które powinna odpowiedzieć na początek
- Czekaj! Nie odpowiadaj! Przyniosę swój wykrywacz kłamstw, tak na wszelki wypadek. I coś do notowania – to powiedziawszy zniknął w sąsiednim pomieszczeniu
„To moja szansa!” pomyślała Misericordia i zaczęła wdrażać w życie swój plan opracowany dawno temu na wszelki wypadek. Ćwiczyła kiedyś w lesie częściową przemianę i postanowiła teraz jej użyć. Najpierw zaczęła zmieniać swoje stopy w korzenie. Kiedy zwęziły się na tyle, żeby przecisnąć się przez metalowe obręcze wyciągnęła je z nich i zamieniła z powrotem w stopy. Następnie powtórzyła to samo z rękami i głową. Najwięcej magii musiała zużyć na uwolnienie brzucha, bo wymagało to częściowej przemiany połowy ciała, jednak po chwili uporała się i z tym. Starając się robić jak najmniej hałasu wzięła w ręce jedną z metalowych rur i zaczęła się skradać. Powoli wyjrzała zza progu i ujrzała Matriasena grzebiącego w jednym ze swoich złomo- pagórków. „Jednak mam dzisiaj szczęście” pomyślała widząc, że jest odwrócony do niej plecami. Zaczęła powoli iść w jego stronę starając się nie nadepnąć na wszechobecne kawałki żelastwa. Była już tuż za nim kiedy ten znalazł to, czego szukał i odwrócił się w jej stronę. W tym momencie z perspektywy wynalazcy zdarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Odwrócił się, zrobił zaskoczoną minę, próbował krzyknąć, poczuł silne uderzenie w głowę i stracił przytomność. Misericordia przywaliła mu jeszcze kilka razy dla pewności i spróbowała podnieść ciało mężczyzny.
- Jakie to ciężkie! – wysapała i upuściła go prosto w stos gwoździ – To pewnie przez tą metalową rękę tyle waży
„Jak nie siłą, to może sposobem?” pomyślała i spróbowała złapać go za nogę i pociągnąć. Powoli zaczął się przesuwać w pożądaną przez nią stronę. Jednak ciągnięcie nieprzytomnego mężczyzny przez wysypisko śmieci nie należy do najłatwiejszych i na tej kilkumetrowej trasie zdarzyło się kilka „wypadków”. Otóż najpierw całkowicie „niechcący” nadepnęła mu na rękę kiedy wyciągała ze stosu żelastwa skrzynkę, którą Matriasen określił jako wykrywacz kłamstw. Następnie jeden z pagórków zawalił się prosto na jego brzuch, coś wybuchło tuż obok kiedy jego metalowa ręka trąciła jakiś podejrzanie wyglądający cylinder, na głowę spadła mu puszka z farbą, którą Misericordia przypadkiem strąciła kiedy uderzyła się głową o półkę, a już pod sam koniec ciało mężczyzny zaliczyło bliskie spotkanie trzeciego stopnia z progiem od drzwi i rzuconą niedbale na podłogę cegłą. Żaden wypadek nie był jednak na tyle poważny żeby wynalazca nie był w stanie odpowiedzieć jej na kilka pytań. A przynajmniej taką miała nadzieję. Do pokoju z tajemniczą maszyną dotarł poobijany, podrapany, posiniaczony i miał z lekka przypalone ubranie (prawdopodobnie od wybuchu) jednak po bliższych oględzinach nadal wydawał się być całkiem żywy. Przy najmniej na tyle, na ile marchewka była w stanie stwierdzić. Władowała go na krzesło, na którym sama jeszcze chwilę wcześniej siedziała, przykuła go metalowymi obręczami, podpięła do niego te dziwne przyssawki wystające z wykrywacza kłamstw, wzięła i postawiła obok siebie doniczkę z marchewką po czym usiadła na podłodze na wprost krzesła i postanowiła poczekać. Na jednym z kawałków tego dziwnego pergaminu, który leżał na biurku zaczęła pisać anonimowy list do cesarza, w którym zamierzała oskarżyć siedzącego na krześle nieprzytomnego człowieka o próbę morderstwa, tortury i niebezpieczną fascynacją hybrydami ludzi z warzywami. Uznała, że mężczyzna jest niebezpieczny i cesarz powinien coś z nim zrobić. Pisanie nie było nigdy jej mocną stroną, więc w żółwim tempie kreśliła koślawe literki na papierze.
- Jego eksel… ekcel… escel… - marchew próbowała przypomnieć sobie pisownię słowa – eminescencjo? Nie… To było inaczej… To może „Wielmożny cesarzu”. Tylko jak on się nazywał?
Usilnie próbowała sobie przypomnieć imię cesarza. Jak to Te’Yahnna go nazywała? Martes? Morten? Manfed? Macarius? Mahomet?
- O! Już wiem! Matriasen z rodu Valhinów! – to powiedziawszy spojrzała na uwięzionego mężczyznę i zbladła.
W tej oto chwili przypomniała sobie skąd kojarzyła imię tego człowieka i wcale jej się to nie podobało. Właśnie poturbowała i przykuła do krzesła władcę państwa, w którym właśnie się znajdowała. Jakby tego było mało wcześniej przywaliła mu rurą i siedząc na krześle wprost powiedziała, że zamierzała go zabić. Z tego to się już chyba w życiu nie wybroni… Z paniką w oczach wpatrywała się w ciało mężczyzny. Co teraz powinna zrobić?

(Matriasen?)

czwartek, 26 grudnia 2019

Od Matriasena do Misericordii

Matriasen wstał chwiejnie. Wciąż dzwoniło mu w uszach od uderzenia, był też nieco oszołomiony reakcją rudowłosej, którą najwyraźniej bardzo zdenerwowało uruchomienie maszyny. Trybiki w głowie wynalazcy zaczynały powoli się obracać, gdy jego wzrok powoli ogniskował się na postaci rudowłosej, odwróconej tyłem do niego i powoli gładzącej coś, czego chłopak do końca nie widział. Przemawiała do tego melodyjnym, delikatnym głosem - jak do dziecka. Dopiero teraz Matriasen zorientował się, że w ustach ma warzywo. A dokładniej - marchewkę. Wyjął je z nich. Dlaczego ta dziewczyna sprzeciwiała się użyciu warzywa do testów? Czemu została uwięziona? Czemu maszyna polepszyła jej stan. Maszyna nie działa na ludzi. Maszyna działa tylko na...
- Marchewki! - wykrzyknął wynalazca, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Nie było to najmądrzejsze, co mógł w tamtej chwili uczynić, bo widocznie zwrócił uwagę rudowłosej. Ta odwróciła się gwałtownie w stronę cesarza, a w jej oczach była chęć mordu, która najwyraźniej rozgorzała ponownie na widok wynalazcy. W dłoniach faktycznie trzymała ożywioną wcześniej marchew.
- Widać za słabo cię uderzyłam. - Odłożyła warzywo ostrożnie sobie do kieszeni i chwyciła ponownie użytą wcześniej rurę. - Tym razem się nie pozbierasz.
  Ruszyła w stronę chłopaka z wyraźnym zamiarem spełnienia swojej groźby.
- Czekaj, czekaj! Nic nie rozumiesz! - bronił się Matriasen, wycofując poza zasięg rury i obchodząc dziewczynę dużym łukiem, zmierzając w stronę maszyny.
- Rozumiem wystarczająco wiele. - Zamachnęła się, a chłopak gwałtownie wpadł całym swoim ciałem w nią, przemykając pod jej ręką i niemal przewracając. Niemal, bo rudowłosa okazała się silniejsza. Odepchnęła przeciwnika na bok i ponownie się zamachnęła, jednak zatrzymała w połowie ruchu, gdy chłopak wyciągnął przed siebie warzywo, które trzymał teraz w dłoni.
- Odłóż rurę albo - uniósł warzywo za trzymaną w dłoni zdrową, zieloną natkę - zjem marchewkę! - To była oficjalnie najgłupsza groźba, jaką wynalazcy udało się w życiu powiedzieć. Zwykle podobne pogróżki brzmiały: "Przestań nalegać, bym się przebrał albo nie zjem marchewki". Cesarz nigdy nie przepadał za warzywami. Rudowłosa machinalnie zaczęła macać się po kieszeni, do której ją włożyła. Ta była pusta. Spojrzała z nienawiścią na uśmiechającego się Matriasena i powoli odłożyła narzędzie. - Dobrze. A teraz wrócimy do tamtego pomieszczenia. - Białowłosy wskazał dłonią pokoik z maszyną. Kobieta zacisnęła dłonie w pięści, jednak wykonała polecenie. Widać nie chciała stracić świeżo odzyskanej towarzyszki. - Teraz ściągnij wszystko z tamtego krzesła, tego wystającego spod tej olbrzymiej rury. - Matriasen cały czas ściskał nać zakładniczki, trzymając się w sporej odległości od rudowłosej. Kobieta już udowodniła swoją siłę, cesarz wolał nie wdawać się z nią ponownie w bójkę. Wciąż nieco dzwoniło mu w uszach. - Dobrze, usiądź na nim. 
  Rudowłosa spojrzała niechętnie na Matriasena, a potem na mebel. Owo krzesło zdecydowanie nie wyglądało jak jedno z tych, które stawia się w jadalni dla gości. Przynajmniej nie w zwykłej jadalni. Jego ramy były niezwykle grube, masywne nogi zostały przytwierdzone do podłoża, a na oparciu, obu poręczach i przednich kończynach przymocowane zostały masywne klamry, zamykane na zatrzask.
- Zrobię to, ale musisz obiecać, że nie skrzywdzisz marchwi - powiedziała przez zęby dziewczyna.
- To rozsądna oferta - przyznał chłopak z uśmiechem, po czym przybrał poważny wyraz twarzy. Wyprostował się i przyłożył wolną dłoń do serca. - Ja, Matriasen z rodu Valhinów przysięgam, że tej marchwi nie stanie się krzywda, jeśli zrobisz o co proszę.
  Rudowłosa obrzuciła go badawczym spojrzeniem. Nie miała wiele wyboru. Nie jeśli chciała uratować trzymane przez wynalazce warzywo. Z wahaniem usiadła, a gdy tylko jej plecy dotknęły oparcia, masywna klamra na wysokości brzucha zacisnęła się z cichym kliknięciem. Chłopak odetchnął i spojrzał na trzymaną w dłoni marchew z namysłem. 
- Na co czekasz? - burknęła rudowłosa. - Odłóż ją. 
- Daj mi chwilę - powiedział, po czym zniknął na chwilę z jej pola widzenia, by wrócić z niewielkim, ale wysokim pojemnikiem, po brzegi wypełnionym ziemią. Ostrożnie wsunął do niego swojego zakładnika i postawił na jednej z bardziej płaskich części tego złomowiska. - Dobrze, teraz możemy zająć się tobą - oznajmił pogodnie, ostatni raz poprawiając natkę warzywa. Podszedł do kobiety i ukląkł przed nią, by przypiąć jej nogi do nóg mebla. - Faktycznie mówili, że jesteś czarownicą, ale to? - Roześmiał się, podnosząc się i kolejno przytwierdzając jej dłonie do poręczy. - Ludzka marchewka była ostatnim, czego się spodziewałem. To na prawdę zaskakujące, że w tym świecie mogą istnieć takie cuda, jak ty. 
- Masz szczęście, że nie miałam noża. Gdyby nie to, byłbyś już martwy - mruknęła, gdy delikatnie przemieszczał jej głowę. 
- Tak, tak. - Wsunął jej swoją zwykłą dłoń pod włosy i uniósł je nieco, by nie zostały przytrzaśnięte. Ostatni zatrzask szczęknął, zaciskając się na szyi rudowłosej. - I nie miałbym okazji przyjrzeć się takiemu fenomenowi! Spójrz na siebie. Jesteś czymś, czego świat dotąd nie widział. Człowiek-marchewka. - Roześmiał się, a jego śmiech wcale nie brzmiał tak beztrosko i wesoło, jak przedtem. - Jak to się mogło stać, że się rozwinęłaś, co? Na pewno magia miała w tym swój udział. Skąd pochodzisz, kim jesteś? Czy w środku różnisz się od zwykłego człowieka? Wiedziałem, że jesteś kluczem do moich badań! Jeśli zrozumiem, jeśli znajdę to coś... może nie będę już dłużej musiał ożywiać warzyw? Może będę w stanie przywrócić życie... ludziom?
(Misericordia?)

niedziela, 22 grudnia 2019

Od Rakagorn do Brainina

Kiedy tylko wyszedłem z stajni skierowałem się do spichlerzy i składów zapasów. Było to dobrze zaopatrzone miasto graniczne dzięki czemu handel stał tu na wysokim poziomie ponieważ stanowiło najważniejsze źródło utrzymania tutejszego rządcy oraz garnizonu.
Dlatego właśnie tam skierowałem swoje kroki w pierwszej kolejności. W mieście funkcjonowały 2 duże firmy kupieckie oraz gildia zrzeszająca mniejszych handlarzy oraz kupców. Osobiście posiadam licencje oraz glajd kupiecki firmy z Ardmoru o dobrej płynności i znajomościach wśród wielu pomniejszych wędrownych handlarzy oraz gildii kupieckich, jednak wiele dużych firm kupieckich oraz magnatów towarowych nie traktuje nas poważnie. Chyba, że  potrzebują oręża i pancerzy dla swoich strażników. Dlatego nie przejmowałem się filiami większych organizacji gdzie wyśmiano by moje licencje i poszedłem do piętrowej kamienicy z szyldem gildii kupieckiej.
Kiedy pochodziłem do drzwi instynkt, który nabyłem podczas bijatyk karczemnych z Braininem (lub hałasy dobiegające zza drzwi) dał znać więc odskoczyłem w bok w ostatniej chwili dosłownie. Ponieważ chwilę później drzwi gwałtownie się otworzyły i z kamienicy wypadł jakiś bogato ubrany paniczyk prosto na bruk.
- Następnym razem jak Cię, mendo, zobaczę w tym mieście to Ci połamie kolana! - krzyknął wysoki, ale wyraźnie spasiony jegomość w tunice podszytej niedźwiedzim futrem i ogromnym pasem za który był zatknięty toporek w którym rozpoznałem insygnia szefa miejscowej gildii kupieckiej.
Był łysy, kwadratowa szczęka oraz wydatne kości policzkowe niebieskie oczy ciskały błyskawicami w stronę człowieka leżącego na bruku. Miał około 2 metrów wysokości, z postury przypominał niedźwiedzia. Jedyne czego brakowało mu według mnie do godnego wyglądu była długa za pas, błyszcząca w słońcu broda.
- Zapamiętam to sobie, My, szlachetny ród Dama... - zaczął szlachcic, ale nie skończył bo wkurzony łysol zmarszczył brwi i ryknął potężnie parę gróźb pod adresem szlachcica na które ten zareagował w najlepszy możliwy sposób krzycząc przeraźliwie i biorąc nogi za pas. Szef patrzał na uciekającego paniczyka po czym chciał się odwrócić i wejść do swojej kwatery, ale zatrzymałem go mówiąc.
- Widzę, że twoja gościnność jak zwykle powala na kolana. - uśmiechałem się kpiąco kiedy łysol powoli obrócił się w moją stronę marszcząc groźnie brwi.
- Ty. - stwierdził tylko po czym  podszedł do mnie pochylił się, by spojrzeć mi w oczy.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem aż w końcu obu nam puściły nerwy. Roześmialiśmy się przyjaźnie. Chwycił mnie w swój niedźwiedzi uścisk, nie pozostając mu dłużny poklepałem go siarczyście po plecach.
- Czy mi się wydaje czy przez ostatnie parę miesięcy broda Ci urosła o parę cali. - powiedział odsuwając mnie na szerokość ramienia i przyglądając mi się uważnie.
- Również miło cię widzieć i czy mi się wydaje czy straciłeś parę kilo. - odparłem, szczerząc się w uśmiechu. Obaj znowu roześmialiśmy się serdecznie po czym zaprosił mnie do swojego gabinetu na łyk czegoś mocniejszego oraz by powspominać „Stare dobre czasy”.
Przesiedzieliśmy parę ładnych godzin opowiadając o tym jak nam się żyje. Marudząc na wszystko od konkurencji, przez mendy pospolite kończąc na barmanach rozcieńczających wino wodą. Zleciało nam trochę zanim przeszedłem do sedna sprawy. Przedstawiłem mu chęć uzupełnienia mojego wozu o nowe towary. Oczywiście mogliśmy być starymi przyjaciółmi, ale jak to się mówi w naszym fachu „Kochajmy się jak bracia, targujmy się jak krasnoludy”. Długo żeśmy siedzieli i negocjowali odnośnie towarów, które obecnie ma na składzie gildia kupiecka. Niestety dla mnie składy zapasów były na chwilę obecną wypełnione rudami wszelkiej maści które najlepiej sprzedawać w dużych ilościach, a mój wóz nie nadawał się na przewóz takiego towaru. Próbowaliśmy jeszcze pogadać z paroma niezależnymi handlarzami przebywającymi w kamienicy jednakże żadni nie byli zainteresowani sprzedażą swoich towarów. Z braku innych opcji postanowiłem zapełnić miejsce na wozie przez wynajęcie go pośrednikowi, który zapłacił mi z góry za przetransportowanie swojego towaru do jednej z wiosek przez które mieliśmy przejeżdżać po drodze do stolicy Merkez.
Jedynak były dwa problemy, którym nie mogłem zaradzić. Pierwszym było to, że pośrednik który  czekał na przybycie jakiegoś ważnego urzędnika czy coś w tym stylu i nie mógł wydać towaru od razu następnego dnia tylko musiałem poczekać na nie z dwa dni. Co nie było problemem bo opłacił nam postojowe pokoje w tawernie oraz udostępnił miejsce na mój wóz w swoim strzeżonym magazynie. Innym problemem było to, że kilka dni zwłoki dawało Brainowi więcej czasu na picie i szukanie kłopotów albo raczej, jak on woli mówić, ich zaczynanie.
- Boski kowalu miej mnie w opiece. - wyszeptałem idąc do mojego wozu, by opowiedzieć Braininowi jak poszły negocjacje.

„Obecny skład wozu to obecnie 100%:”
Skrzynie z wyrobami krasnoludzkich czeladników (narzędzia, miecze, ozdoby, oraz przedmioty potrzeb domowych).
Kilka beczek z olejem do lamp sprowadzonych z Ardmoru na zamówienie.
Trzy skrzynki pełne butelek z bimbrem (2 na sprzedaż, ostatnia na użytek własny).
Pół tuzina zapieczętowanych skrzyń oprawionych logo przewoźnika.

(Brainin?)

czwartek, 19 grudnia 2019

Od Keyi do Lexie

Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałyśmy się złapać. Mój umysł nie pojmował jeszcze w jak poważnej sytuacji się znalazłyśmy, ale ciało przesiąkło lękiem. Ciemność potęgowała strach i jednocześnie powodowała rośnięcie w środku wściekłości. Jak głupim trzeba być, żeby wpaść w tak idealnie zastawioną pułapkę.
Martwiło mnie teraz dosłownie wszystko. Tylko nie wiedziałam co jest gorsze. Nieznajomość oprawców czy kierunek wyprawy, a może to, że wciąż nie odzyskałyśmy cholernego artefaktu.
Co mi też przyszło do głowy, skłaniając do pomocy nieznajomej. Chociaż po całym tym wydarzeniu moje zaufanie do Jastrzębia znacznie wzrosło. Byłam skłonna powiedzieć, że cieszę się z jej towarzystwa. I było to prawdą.
Zapach niesamowicie drażnił mój nos i płuca. Mokre podłogi zdążyły nasączyć brudne ubranie, a węzeł mocno uwierał. Próby wyszarpania się z ucisku na nic się nie zdały, a jedynie powodowały większy ból. Również wcześniejsza rana, która nie zdążyła się zagoić - mocno mi przeszkadzała.
- To jesteśmy w dupie. - warknęłam bardziej zła na samą siebie, niż zastaną sytuację.
Nienawidziłam niewoli, zawsze źle mi się kojarzyła. Do tego to cholerne bujanie statku, wcale nie uspokajało mojej zranionej teraz duszy.
- Musimy obmyślić jakiś plan działania. - towarzyszka jakimś nieznanym mi sposobem wciąż była opanowana. - Jakikolwiek. Co pamiętasz z momentu łapania? Jakieś znaki szczególne?
Zamyśliłam się, patrząc na niewielki strumień światła wpadający zza moich pleców. Pozycja w jakiej teraz leżałam sprawiała we mnie poczucie całkowitego upokorzenia.
- Ich maski. - skupiłam myśli, wracając do tamtego dnia. - Kiedyś słyszałam o ludziach, którzy ukrywają twarz. Plotki mówiły, że to jakiś rodzaj barbarzyńców, skrzywdzonych przez resztę świata. Podobno mają zdeformowane twarze i przesiąknęli nienawiścią.
- Do kogo?
- Sama chciałabym wiedzieć. - westchnęłam, opanowując powoli gniew. - Może rudasy też do nich należą, a artefakt ma im pomóc?
Zasugerowałam, sama nie będąc pewna. W odpowiedzi usłyszałam tylko wydychane przez kobietę powietrze i ciche westchnienie. Nastała chwila ciszy, ale została przerwana dobiegającymi krzykami u naszych głów. Wyglądało na to, że rozpoczynamy naszą wyprawę w nieznane.
Słychać było szum fal i ich uderzenia o boki statku. Co jakiś czas ktoś coś krzyczał, ale nic co mogło się nam przydać. Słona woda była dosłownie wszędzie, a zapach ryb po kilku godzinach przestał tak mocno drażnić zmysły. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ale pozwalały jedynie określić, że jesteśmy w jakiejś ładowni. Nadal nie miałyśmy planu, ani poszlaki.
Nagle rozległy się ciężkie kroki, a zaraz potem ktoś gwałtownie uchylił drzwiczki, wpuszczając nieco światła. Był to gruby, niski mężczyzna. Jego twarz ozdabiała maska z nieznanymi mi symbolami. Wyglądały jak runy pomieszane z starożytnym pismem.
Kucnął wpychając dwa talerze, na których spoczywała oskubana ryba. Nasz widok wyraźnie go rozbawił, gdyż wybuchnął władczym śmiechem.
Podejrzewam, że wyglądałyśmy na prawdę żałośnie, ale wolałam o tym nie myśleć. Nie pozwolił nam zadać żadnego pytania, gdyż jak się pojawił tak szybko znikł. Pozostawiając jedynie marny posiłek, którego i tak nie miałam zamiaru tknąć. Jastrząb wydawał się za to spokojny, ale nie pozbawiony rozsądku - talerza nie tknęła.
- Wygląda na to, że spędzimy ze sobą więcej czasu niż zakładałam. - zaśmiałam się, poprawiając już niewygodną pozycję.
- Chyba, że jedziemy na egzekucję. - odgryzła się towarzyszka, na co szerzej się uśmiechnęłam.
- Ja jestem bezwartościowa. - wzruszyłam ramionami. - Wątpię, że zabiją kogoś o takich umiejętnościach. Jesteś bardzo cennym towarem.
Przedstawiłam prawdę, o której dziewczyna na pewno dobrze wiedziała. Moja śmierć niczego nie zmieni, jestem jedynie odpadkiem społeczeństwa. Za to jej życie może być warte więcej niż mi się wydaje. Tym bardziej, że wciąż nie odkryłam kim tak na prawdę jest i dla kogo pracuje. Nadal nie mogłam jej w pełni zaufać, pozostawało mi jedynie o tym nie myśleć.

Mijały dni, ale nie jestem w stanie powiedzieć ile. Nasze posiłki były tak ubogie, że nie zapewniały nam żadnych składników odżywczych. Czułam się przez to słabo, a do tego dochodził ból rany, która nie była w jakikolwiek sposób zabezpieczona. Morska woda skutecznie ją podrażniała, co powodowało jeszcze większy ból. Jastrząb nie dawał po sobie oznak zmęczenia, ale byłam pewna, że również cierpi. Nasze rozmowy stały się bardziej luźne, a jej towarzystwo okazało się wybawieniem. Chociaż nie wiem czy moja osoba ją nie irytowała, bo nie potrafiłam odczytać jej uczuć.
W pewnym momencie drzwi ponownie się otworzyły, ale nikt nie wniósł jedzenia.  Za to pojawiło się dwóch mięśniaków, którzy nie zdołaliby wpełznąć do środka. Oni również nosili maski.
- Wyłazić. - rzucił jeden, ukazując ostrze w swojej dłoni.
Obolała, ale wciąż wkurzona ostrożnie i powoli opuściłam ciasne pomieszczenie. Słyszałam za sobą kroki Ptaka, ale milczała jak grób.
Dwoje osiłków pociągnęło nas po schodach na główny pokład. Światło, które dostało się do mich oczu skutecznie pozbawiło mnie wzroku na dobrą dłuższą chwilę. Czułam brud zalegający na każdym skrawku mojego ciała, a włosy oblepione były jakąś mazią. Ogarnęło mnie potworne obrzydzenie. Spojrzałam na towarzyszkę, która wcale nie wyglądała lepiej. Po prostu lepiej milczała.
- Ej! Nie jestem drewnem i mnie boli. - syknęłam do mężczyzny, który pociągnął za moje mocno związane ręce.
Ruszyliśmy na sam środek, mijając załogę statku. Każdy bez wyjątku chował twarz za kawałkiem drewna, pięknie ozdobionego. Stanęliśmy na środku pokładu przed dwoma miskami. Następnie poczułam zimną wodę na ciele. Zostałyśmy "umyte", a raczej jedynie lekko obmyte.
Następnie przywiązali nas do głównego masztu i bez słowa odeszli. Przysięgam, że nie wiedziałam co to wszystko ma znaczyć. Nigdzie też nie dostrzegłam rudych głów, na nasze szczęście.
Statek był duży, ale nie ogromny. Jego stan wskazywał na długie lata służenia, pozostając przy tym dobrze konserwowanym. To wszystko wydawało mi się nie mieć rąk i nóg.
Kiedy ja zajmowałam się próbą wyswobodzenia, podszedł do nas wysoki, umięśniony mężczyzna. Jego maska była w kolorze czerwonym i nie posiadała żadnych ozdób. Zza niej wystawały nieco dłuższe, ale zadbane kruczoczarne włosy. Również jego strój był inny - schludny i gustowny.
- Wybaczcie za te zabiegi i ciemne pomieszczenie, ale to była konieczność. - po głosie dało się rozpoznać, że jest to mężczyzna w wieku około 25 lat. - Nie mogę zdradzić celu podróży, ale jak na razie nikt nie ma zamiaru Was zabijać. Szczególnie Ciebie.
Wskazał na Jastrzębia, która lekko drgnęła. Zza maski odbił się śmiech. Zrobił krok w przód, tak, że znalazł się niemal dokładnie przed ptakiem. Nachylając delikatnie głowę, ściszonym głosem do niej przemówił.
- Nie jestem jednym z nich. Może będę w stanie Ci pomóc po odpowiednich negocjacjach.
Oddalił się, spojrzał na mnie i odwrócił na pięcie odchodząc. Miałam wrażenie, że mówi o dziewczynie jak o swoim przedmiocie. Niestety nic z tego nie rozumiałam poza tym, że jestem bezużyteczna, a to nie wróżyło dobrze. Chociaż z drugiej strony może łatwiej się uwolnię. Jednak wiedziałam, że nie zostawię Ptaka samego. Zaczęłam ją lubić.


Lexie? Wybacz, że tak długo ;-;

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Od Branina do Rakagorna

Ja, kłopoty? Nigdy nie pakuję się w kłopoty... - odparłem udając oburzenie, gdy brat tylko przewrócił oczami. Nie mogąc się powstrzymać dodałem z małym uśmieszkiem.
- Ja je zwykle zaczynam! - odparłem z dumą, czym zasłużyłem sobie na kuksańca od brata. Przez chwilę śmiałem się, gdy brat mnie karał, ale po chwili znów spojrzeliśmy na zbliżające się bramy. 
Dalej jechaliśmy w ciszy co dało mi czas na rozejrzenie się po okolicy. Wkoło drogi ziemię wciąż zalegał śnieg, jak w większości Anthrakrasu, ale nie wiał już zimny, przejmujący chłodem do szpiku kości wiatr. Słońce też przedzierało się częściej, niż zwykle między chmurami, dzięki czemu okolica wyglądała pięknie i dziko. Tak, że gdy obejrzałem się za siebie i ujrzałem, jak schodzimy wraz z ścieżką z wyższych części gór wydało mi się, że jesteśmy na krańcach białej brody samych gór, a widziane w dalekiej oddali zielone równiny są już tuniką siwego starca... jakoby samej ziemi... boskiego kowala. Nieświadomie wyjąłem mój dziennik i próbowałem bezskutecznie uchwycić obraz widziany w mej wyobraźni. 
Tak mnie to zajęło, że nie zauważyłem jak podjechaliśmy do bramy i dopiero strażnik wyrwał mnie z moich myśli, gdy głośno kazał nam się zatrzymać i się przedstawić. Rakagorn zajął się wszystkim, a ja tylko miałem do wykonania prostą robotę, czyli uważnemu przyglądaniu się każdemu kto zbliżałby się do naszego wozu. Na szczęście mój zacny braciszek kilkoma obelgami jasno przedstawił swoje pieczęcie kupieckie i mogliśmy ominąć typową procedurę wejścia do miasta (czytaj  - typowa łapówka dla strażnika za jego pracę... itd...).  Zatrzymaliśmy się nieopodal dużej piętrowej tawerny z porządną stajnią, gdzie zsiedliśmy i po zapłaceniu stajennym mogliśmy wprowadzić nasz wózek do magazynu, gdzie stało już kilka wozów i kilku wynajętych strażników. 
- Dobra, to ty zajmij się tym co robisz najlepiej, a ja zajmę się pilnowaniem naszego wózka... pamiętaj za osiem godzin  zmieniamy się! - zawołałem, gdy zeskoczyłem z wozu i zacząłem odpinać kucyki od wozu. 
- Tak, tak... spokojnie dam ci czas na chlanie w tawernie, tylko pamiętaj żadnych bójek, dopóki nie skończę handlować! - Po tych słowach Rakagorn zabrał swoją torbę z pieniędzmi, i opuścił magazyn. 
Gdy skończyłem oporządzać kucyki i nasypałem owsa do koryta i zacząłem chodzić wkoło wozu sprawdzając jego stan. - Jak na razie wszystko dobrze... - mruknąłem pod nosem, gdy nie zmalałem żadnych uszkodzeń. Po oględzinach usadowiłem się na dachu naszego wozu, by mieć dobry widok na wszystko co działo się w magazynie. 
W sumie cała ta robota była moją rutyną w czasie podróży... nie znałem się tak dobrze na handlu jak brat, a puki nie trzeba było czegoś wysadzić lub pobić nie miałem zwykle wiele do roboty. 
W magazynie poza nami były jeszcze cztery wozy, a patrząc na oznaczenia to należały do kilku spółek i zwykle strzegło ich po paru najemników, ale spostrzegłem też jednego krasnoluda w kolczudze, który siedział na schodkach jednego z wozów. Puki jeszcze byliśmy w Anthrakas czasem widziałem moich współplemieńców, ale im dalej podróżowaliśmy tym, żadniej kogoś dostrzegałem. Na ten przykład w poprzedniej wiosce ledwie co czwarty mieszkaniec był krasnoludem a w tym pogranicznym mieście musiało być ich jeszcze mniej ... naprawdę ciekawe czy poza Anthrakras żyją jakieś krasnoludy ... - tak myślałem nieświadomie trzymając rękę na torbie z moimi bombami i obserwując inne osoby w magazynie jak i same drzwi.  
 (Rakagorn?)

czwartek, 12 grudnia 2019

Od Rakagorna do Branina

Skrzywiłem się nieznacznie na wspomnienie starego krasnoludzkiego capa z którym ubijałem interesy w poprzedniej wiosce. Przez chwilę nawet myślałem czy nasz stryjeczny szwagier nie wstał z grobu i nie opętał tamtego gbura, ale nasz szwagier śmierdział pastą do brody, więc odrzuciłem ten jakże głupi pomysł skupiając się na teraźniejszości.
- No cóż patrząc, że nasze plenię słynie z skąpstwa muszę powiedzieć, że poszło mi nadzwyczaj dobrze. - pochwaliłem się Braininowi, który siedział na zydlu koło mnie i wyglądał gorzej, niż zmoczony kundel pogoniony przez naszego stryja za napaskudzenie pod schodami jego domu.
- Dobra skończ gadać po próżnicy i przejdź do sedna. - jękną Brainin biorąc kolejny łyk mojego bimbru!
Westchnąłem przyzwyczajony do gburowatości brata i szybko przedstawiłem mu suche fakty handlowe gdzie udało mi się kupić dość sporo wyrobów krasnoludzkich czeladników za prawdziwe grosze, ale oczywiście mojego brata interesowało to w takim stopniu jak pytanie to czy paladyni muszą składać przysięgę celibatu (czyli wcale), tak więc wyjąłem coś co mogło go zainteresować.
Na Pierwszy  rzut oka był to zwykłe zrolowany kawałek pergaminu co wywołało komentarz Brainina, że nie musi iść na stronę i mogę schować papier.
- To nie jest papier toaletowy! - ryknąłem mu prost do ucha na co ten chwycił się za głowę i powiedział, bym nie darł japy bez potrzeby. Kilka wyzwisk później oraz przekomarzania się po bratersku oraz przypieczętowaniu pokoju drugą flaszką zacnego krasnoludzkiego bimbru kontynuowałem.
- Przyjrzyj się dokładniej, to nie byle jakiś tak kawałek papieru, to stara mapa Anthrakasu! - powiedziałem nie mogąc powstrzymać podniecenia w głosie, kiedy Brainin przyglądał się znakom oraz runom wypisanym na mapie.
- No widzę, że to mapa tylko wiesz, możemy mieć z nią mały problem. - Stwierdził Brainin drapiąc się po brodzie, po czym sięgnął do wozu, a konkretniej do mojej sakwy i wyjął mapę, której sam używałem.
Zainteresowałem się i patrzyłem, jak gbur porównuje ze sobą mapy po czym stwierdza, że albo góry  się poprzemieszczały po wyjątkowo zakrapianej imprezie w ciągu tych wszystkich lat, albo będziemy potrzebować speca od map, który pomoże nam uściślić lokalizacje zaznaczonych na mapie symboli.
- Ehh... mówi się trudno, trzeba będzie jeszcze trochę zainwestować w tą mapę. - stwierdziłem, poganiając kuce, które znowu skorzystały z okazji, że nie patrzę i zwolniły. - Mam tylko nadzieję, że nakład się zwróci. - szepnąłem pod nosem.
Jechaliśmy jeszcze z dwie godzinki, kiedy zza sosen zobaczyłem szare mury twierdzy Kahangon z rozsianymi dokoła niego domami oraz rynkiem głównym. Oznaczało to, że dojechaliśmy do miasta na granicy między Anthrakas i Markez.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. - powiedziałem odwracając się do Brainina, który wrócił do wozu i mieszał coś w swojej części wozu, w której trzymaliśmy jego materiały do badań. - Dojeżdżamy do miasta granicznego spróbuje kupić tu coś jeszcze na sprzedaż, by mieć pełen wóz kiedy ruszymy do  Markez, ty w tym czasie proszę nie wdawaj się w żadne kłopoty.
(Branin?)

„Obecne zapełnienie wozu to ok 70% dokładny stan wozu jeśli chce ktoś wiedzieć to:”
Skrzynie z wyrobami krasnoludzkich czeladników (narzędzia, miecze, ozdoby, oraz przedmioty potrzeb domowych.)
Kilka beczek z olejem do lamp, sprowadzonych z Ardmoru na zamówienie.
Trzy skrzynki pełne butelek z bimbrem (2 na sprzedaż, ostatnia na użytek własny).

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Brainina do Rakagorna - Tajemnicza mapa

Ugh... moja głowa... gdzie jesteśmy... co się stało ? - rzuciłem pytanie w przestrzeń, a chwilę później wesołym tonem odezwał się mój brat Rakagorn.
- W końcu wstałeś? No naprawdę musiałeś tym razem mocno oberwać... - gdy mówił udało mi się lekko otworzyć powieki i uświadomić sobie, że leżę na wąskiej pryczy na wozie Rakagorna, którym podróżowaliśmy zwykle sprzedając towary klanu. Drugą rzeczą, która do mnie dotarła był fakt, że mam głowę owiniętą bandażem, a w lewym barku czuję jeszcze echo wczorajszej potyczki. 
- ...córka karczmarza kazała mi przekazać, że masz zapłacić za zniszczone stoły i kufle, ale sam karczmarz wydawał się nie mieć z tobą żadnych problemów... no cóż, nie dziwne, biorąc pod uwagę fakt jaka była popijawa zgaduję, że za jednym razem musiał sprzedać chyba wszystkie trunki w piwniczce. - przewróciłem oczami słysząc śmiech krasnoluda, gdy mówił o moich przygodach karczemnych. 
- No dobrze już dobrze... była bójka i bijatyka, ale gdzie jesteśmy? - spytałem wstając z łóżka i czując zawroty głowy i ból pulsujący w ramieniu.
- I co ważniejsze, gdzie schowałeś likarstwo?! - warknąłem masując ramię. 
- Jest w trzecim kufrze na lewo...  - odpowiedział po czym usłyszałem, jak woła na kuce, które zwalniają, by zaraz potem poczuć wstrząsy nierównej drogi.
- Przeklęte drogi... - westchnąłem trzymając się ściany wozu i wspinając się na pakunki, by znaleźć kufer z likarstwem. Duże matowo-brązowe butle wypełnione po szyjki złocistym płynem i dla bezpieczeństwa wymoszczone sianem już czekały gdy otworzyłem wieko kufra i złapałem za jeden z nich szybko wyciągając korek zębami i biorąc kilka głębszych. Od razu poczułem się lepiej, gdy zacny trunek wypełnił moją krew. Może być to dla innych ras niepojęte, ale krasnoludy szybciej zdrowieją pijąc piwo, bimber lub inny trunek... ze względu zaś na naszą odporność na magię ciężej nas wyleczyć zaklęciami czy miksturami. 
Gdy poczułem się wystarczająco dobrze otworzyłem małe drzwiczki, którymi można było dostać się na siedzenie woźnicy. Rakagorn z uśmiechem przyjął butelkę którą mu podałem i sam zdrowo łyknął. - Ach... nie ma nic lepszego, niż porządny trunek o poranku. - westchnął, gdy przełknął i oddał mi znacznie lżejszą butlę, mimo to wciąż pełną na tyle, bym mógł skutecznie zdrowieć. - Jak tam poszło ci uzupełnienie naszych zapasów? - spytałem ciekawy, jak tym razem Rakagorn zdołał wycyckać dość konserwatywnych krasnoludzkich kupców, którzy nade wszystko skupowali żywność (ryby są dość drogim rarytasem w twierdzach krasnoludów).
(Rakagorn?)

niedziela, 8 grudnia 2019

"Jesteśmy braćmi, każdy z nas. Waleczni synowie Boskiego Kowala."

Andrey Vasilchenko
Imię: Rakagorn Ogniobrody
Przydomek: Handlarz z gór, Karzeł od alkoholu, Knypek z wozem, Ten skurwiel co namówił mnie na kupno tego zestawu mieczy po promocji, do licha po co mi siedem mieczy!
Wiek: 144 lata
Płeć: Mężczyzna
Wzrost: 128cm
Rasa: Krasnolud
Zawód: Wędrowny handlarz, który jest też jego zawodem klanowym.
Miejsce zamieszkania: Ardmor w Anthrakas
Miejsce Urodzenia: Miasto klanu Ogniobrodych (położone w Anthrakas), w ich języku miasto zowie się Ardmor.
Charakter: Rakagorn jest przeciwieństwem swojego brata Brainina spokojny i często uśmiechnięty, stara się nawiązywać dobre stosunki z innymi ludźmi jednak nie zawsze umie wyciszyć krew swoich przodków, kiedy ktoś napomknie coś nieprzyjemnego o jego rodzinie lub klanie.
"Zawsze myślałem, że to Rakagorn jest rozsądniejszy z tej dwójki." - cytat znajomego kupca po jednej z bójek w których brali udział krasnoludcy bracia.
Lubi podróżować, odkrywać nowe miasta, krajobrazy, nieznane mu zwierzęta oraz naturę. Ma pozytywne nastawienie do życia.
„Jeśli kufel jest pusty zawsze można go napełnić od nowa.” - cytat Radagorna
Interesuje się przyśpiewkami, historiami i legendami z różnych krain. W trakcie swoich podróży zapisuje zasłyszane historie, opowiadania po czym kiedy wróci do domu zapisuje wszystko w swojej książce którą planuje nazwać Historie i Legendy Sayari.
Rodzina: Ma brata, reszta rodziny razem z klanem jest wciąż w Ardmorze.
Partner: Brak wybranki serca.
Umiejętności: Wychowując się w mieście rzemiosła i kamienia Rakagorn pozyskał zaawansowaną wiedzę o obróbce kamienia, murarstwie oraz podstawową o rzeźbiarstwie w kamieniu.
W trakcie swoich podróży zżył się z swoim wozem (ekspert w powoźnictwie) oraz rozwinął swoje umiejętności na wielu rynkach i bazarach (mistrz kupiec).
Kiedy dochodzi do ryzyka walki zwykle stara się najpierw pokojowo rozwiązać konflikt (dyplomacja podstawowy). Jednak kiedy widzi, że sytuacja jest beznadziejna zawsze może polegać na swojej zbroi oraz młocie bojowym (walka młotem ekspert).
Okazjonalnie Rakagorn naprawia części pancerzy, zbroje, naramienniki oraz hełmy (płatnerstwo podstawowy).
Aparycja: Rakagorn mimo swojego wzrostu zawsze stoi wyprostowany i dumny. Ma dobrze zbudowane ciało dzięki życiu w podróży przywykł do trudnych warunków. Jego skóra jest zahartowana od słońca, wiatru oraz deszczu. Jego ruda broda jest bujna i zadbana.
Inne: 
  • Rakagorn lubi chwalić się alkoholem z jego rodzinnego miasta które jest podobno tak mocne, że niejeden trunek sprzedawany w karczmach ma na niego mierny skutek. "Ehh panowie... dopiero się rozkręcałem, a już wszyscy leżycie pod stołem." - cytat Rakagorna po wygranym pojedynku na picie.
Historia: Pierwsze 100 lat Rakagorn spędził w siedzibach skrybów klanowych zapisując  przybywające towary oraz ile musieli za nie zapłacić konkretni handlarze odwiedzający ich miasto.
Rakagorn zaczął swoją podróż po Sayari kilka lat przed swoim bratem (przed ukończeniem 100 lat) wyruszając z rodzinnego miasta by sprzedawać wyroby swojego klanu w szerokim świecie jako kolejny praktyczny stopień jego nauki w klanie. W owym czasie nawiązał kilka znajomości handlowych w całym Merkez sprzedając towary swoich rodaków, które szybko zyskały sobie renomę narzędzi oraz broni najwyższej jakości.
Obecnie podróżuje razem z swoim bratem wciąż jednak sprzedając wyroby klanu Ogniobrodych w krainach poza Anthrakas.
Towarzysze: Planuje dodać w przyszłości.
Właściciel: Budowniczy#5078
Preferowana długość odpisów: Nieokreślone
Stopień Wpływu: 3SW (Green ma dostęp do SW 5)

"Podróże i moje wynalazki mają podobny koniec ... iście wybuchowy "

Wallup
Imię : Brainin Ogniobrody
Przydomek/Pseudonim: Kowalu, Knypku , Krasnalu lub po prostu ty mała wredoto!
Wiek: Ponad 100 lat... rzadko kiedy mówi ile dokładnie - 137 lat
Płeć: Mężczyzna
Wzrost: 134 cm
Rasa: Krasnolud - jak ktoś nie wie co to za rasa to polecam książkę Tolkiena Hobbit
Zawód: Wędrowny rzemieślnik, poszukiwacz skarbów lub najemnik, chociaż w najgorszym razie nie stroni od innej roboty. W swoim klanie przeszedł szkolenie w dziedzinie ogniomistrza.
Miejsce zamieszkania: Ardmor w Anthrakas
Miejsce urodzenia: Miasto klanu Ogniobrodych (położone w Anthrakas) w ich języku miasto zowie się Ardmor.
Charakter: Brainin jest niski i często wkurzony, nie lubi rozmawiać z innymi ludźmi za wyjątkiem swojego brata, przez co zwykle nie utrzymuje z nikim bliższych kontaktów. Jednak przy pracy zawsze trzyma swój temperament na wodzy i zachowuje jak największą dokładność i staranność przez co ciężko znaleźć lepszego chemika. Jeśli akurat nie pracuje nad czymś w swoim warsztacie lub pobliskiej kuźni czy w innym tego typu miejscu, Brainin wyładowuje swój gniew w karczemnych bójkach lub w bocznych zaułkach, przez co często krasnolud ma na sobie świeże bandaże i opatrunki.
Nie jest jak na pierwszy rzut oka wygląda nieczułym draniem, co prawda nie lubi przebywać w towarzystwie innych lecz nie przejdzie obojętnie obok rannego czy ofiary przestępstwa. Jednak, przez dość brutalne życie i ciągłe podróże Brainin nie jest też praworządnym obywatelem, krew i walka niejednokrotnie zbrudziła jego ręce.
Zwykle sprowokowany szybko traci nad sobą panowanie i tylko rozsądek Rakagorna może go powstrzymać od rękoczynów. Mimo to daje zwykle uczciwą szansę na odszczekanie swoich słów nieuprzejmym "osobnikom".
Jak typowy krasnolud nie lubi wydawać pieniędzy i targuje się (zwykle warcząc lub grożąc) o jak najniższą cenę przez co często jest wypraszany lub wyrzucany z niektórych sklepów. Jednak też jest wierny swoim obietnicom i klanowi przez co nie zawaha się dla nich walczyć, pracować ani sięgnąć do kiesy.
Rodzina: Ma brata, reszta rodziny razem z klanem jest wciąż w Ardmorze.
Partner: Brak wybranki serca (liczą się materiały wybuchowe?).
Umiejętności: Przez całe swoje życie czy to wśród krasnoludów czy na trakcie Brainin często parał się wszelkiego rodzaju rzemiosłem (kowal(ekspert), stolarz(nowicjusz), górnik(ekspert), chemik(mistrz),  jubiler(nowicjusz)). Poza tym przez ciągłe podróże krasnolud ten umie o siebie zadbać w walce swoim zaufanym toporkiem, mieczem czy gołymi rękoma.  Zaś dzięki swoim umiejętnościom chemicznym umie przygotowywać niezłe wybuchające beczki, małe bomby lub dość łatwopalny płyn którego pełen skład zna chyba tylko sam Brainin.
Aparycja: Często na jego twarzy widać sińce lub rany wyniesione z karczemnych bójek ponad to zwykle jego ubranie jest lekko przypalone lub zniszczone od ciągłej podróży, ale mimo to jak można, by się spodziewać po jego wyglądzie, nie śmierdzi. Co dziwi większość nowo spotkanych osób, które oceniają go po samym wyglądzie. Ostatnim co jest charakterystyczne dla Brainina to jego broda która jak dla każdego szanującego się krasnoluda jest bujna i krzaczasta i choć często lekko przypalona to widać, że właściciel o nią dba. Jest koloru rudawego.
Inne: W czasie swoich podróży lubi spisywać swoją historię choć dość dużą część jego dziennika zajmują notatki i wzory chemiczne. Jeśli cokolwiek jest dlań cenne to właśnie ta książka, która jest tak naprawdę spięciem już paru dzienników.
Niesamowicie twarda głowa - nie wiadomo czy to przez jego wprawę i częste wizyty w karczmach czy przez jakieś sztuczki alchemiczne ale niezwykle ciężko upić Brainina,
Historia: - Moja historia!? A co cię to obchodzi, przybłędo! - najczęstsza odpowiedź na pytanie o historię Brainina.
Mimo to wiadomo, że aż do swych setnych urodzin nie opuszczał krasnoludzkiego domu klanowego i zagłębiał się w nauce oraz szkoleniu. Przy wyborze swej ścieżki wybrał zawód ogniomistrza i przez wiele lat doskonalił swe umiejętności pod okiem swego mentora.
Jednak niedługo po wyruszeniu swego brata na trakt postanowił wyruszyć za nim bo nie umiał już dłużej usiedzieć w miejscu wśród gwarnego miasta krasnoludów których coraz częściej zaprzątały sprawy krajowe.
Zresztą sam nie był już tam zbyt mile widziany ze względu na swój charakter i wybuchowe zamiłowania, które w podziemiu nie zawsze są postrzegane jako pożądane.
Towarzysze: dopisani w przyszłości ...
Właściciel: Green In To Win#7509
Preferowana długość opowiadań: Nieokreślone
Stopień Wpływu: 3SW (One the Bard PL ma dostęp do 5SW)

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Od Lexie do Ayarashi

Po trochu to i to, pani - odpowiedziała po namyśle kobieta. W łaźni było cicho. Woda była przyjemnie ciepła. Prawie nie umiała sobie przypomnieć kiedy ostatnio była w takim miejscu. Ostatnimi czasy była dość... zabiegana. Spojrzała na księżniczkę, która o dziwo nie naciskała, by mówiła dalej, jednak nie wyglądała też by zamierzała coś powiedzieć. Gwardzistka westchnęła cicho. - Chciałam zostać wojownikiem, co tam skąd pochodzę nie jest potrzebne. To marzenie przywiodło mnie do Leoatle, a przypadek uczynił gwardzistą. 
- Skąd więc pochodzisz? - Ayarashi zapytała od niechcenia.
- Z Tehali, pani. To mały kraj na wyspie.
- Tam jeszcze nie byłam. To mogłoby być ciekawe. Słyszałam, że Tha'xil to bardzo interesujący naród.
- Mogłabyś tego nie przeżyć, pani. - Lexie spojrzała w sufit. - Źródło niszczy wszystkich, którzy znajdują się przy nim. Szczególnie tych otwartych na magię. Ty pani  zapewne jesteś magiem?
  Strażniczka spojrzała na towarzyszkę, która tylko skinęła lekko głową. 
  Ciszę przerwało wejście służącej do pomieszczenia. Dziewczyna skierowała się prosto do Lexie, która gwałtownie wstała i wyszła z basenu, by spotkać się z nią w pół drogi. Zupełnie naga stanęła przed zaskoczoną dziewczyną, zaplatając ręce na piersiach.
- O co chodzi? - spytała spokojnie. 
- Generał gwardii chce cię widzieć, pani - powiedziała dziewczyna, to zawieszając wzrok na tkwiącej zdecydowanie w skórze gwardzistki łusce, to uciekając nim. Lexie przeszło przez myśl, że wśród służby musiało krążyć wiele wątpliwości, odnośnie naramiennika, być może nawet jakiś zakład, które ta dziewczyna rozwieje, gdy tylko wróci do sutereny.
- Zaraz będę. Jeśli chcesz tego dotknąć, śmiało.
- Nie-nie - dziewczyna spłoszyła się nieco. - M-muszę już iść.
  I nie czekając na reakcję, wybiegła z pomieszczenia. Gwardzistka odwróciła się do Ayarashi i skłoniła głęboko. 
- Muszę iść, pani. 
- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze przed moim wyjazdem - rzuciła niedbale księżniczka.
- Ja również, pani - odpowiedziała Lexie, po czym wytarła swoje ciało i przywdziała mundur. Był nieco przepocony, jednak nie miała czasu załatwiać świeżego.

Tego samego dnia wieczorem Ayarashi dostała przez służbę wiadomość, że grupa gwardzistów, z Lexie E'eian na czele odeskortuje ją prosto do jej domu w Aranayi.
(Ayarashi? Co z tym zrobisz? XD)