Misericordia patrzyła osłupiała na człowieka, który zaczął ją prowadzić w bliżej nieokreślonym kierunku. Jeszcze przed paroma minutami przechadzała się po celi szukając sposobu żeby się wydostać, a teraz ucieka w towarzystwie człowieka, którego widzi po raz pierwszy w życiu. Dlaczego jej pomógł? I kto to właściwie jest? Dziewczyna już dawno przestała rozumieć co się właściwie stało. Już sam powód, dla którego znalazła się w zamkowych lochach wydawał jej się dość dziwny. Wszystko zaczęło się kiedy zostawiła swojego smoczego ochroniarza ukrytego w jaskini, a sama poszła do miasta zasięgnąć informacji.
Te’Yahnna poleciła jej wybrać się do pobliskiego miasta żeby Misericordia mogła naprawić swój sprzęt do polowania i podpytać ludzi, czy wiedzą coś na temat położenia stolicy Elfów. Odwiedziła więc zakłady rzemieślnicze, sprawdziła dostępne zlecenia w lokalnej Gildii Łowców i wybrała się na targ. W trakcie swoich podróży dowiedziała się od pewnego kaletnika, że na targu w Sharr sprzedają duży wybór barwników, w tym farby do włosów. Z racji, że koniuszki włosów Misericordii zmieniające kolor na zielony wielokrotnie sprawiały problemy i prowokowały liczne niebezpieczne sytuacje gdziekolwiek się nie znalazła, postanowiła je zabarwić. Liczyła na to, że pod warstwą farby zmieniające kolor końce nie będą widoczne, albo chociaż nie będą się tak rzucały w oczy. Poprzednie eksperymenty z włosami nie skończyły się zbyt dobrze, więc tym razem zamierzała kupić najlepszą dostępną farbę w swoim naturalnym kolorze. Co jeśli znowu skończy z niebieskimi włosami albo zaczną świecić w ciemności? Nawet nie chciała o tym myśleć.
Rozmyślając o nowych sposobach polowania przekroczyła próg targowiska. Ujrzała labirynt wąskich ścieżek pomiędzy kolejnymi sklepikami. Z daleka dobiegł ją zapach pieczonego mięsa. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Może chociaż tutaj mieszkają ludzie o mniej barbarzyńskich nawykach żywieniowych. – pomyślała
Z pozytywnym nastawieniem ruszyła między stragany rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu farb. Przeciskała się przez tłum ludzi aż ujrzała coś, co sprawiło, że zjeżyły jej się wszystkie korzonki a mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Oto bowiem miała przed sobą elfią kucharkę o jasnych włosach, która kroiła marchewki w plasterki i wrzucała je do garka. Niewiele myśląc ruszyła pędem w tamtym kierunku. Odruchowo chciała sięgnąć po sztylet, jednak ten razem z resztą broni oddała do naprawy. Niewzruszona rzuciła się na niewinną kobietę i powaliwszy ją na ziemię zaczęła krzyczeć:
- Potwór! Morderca! Zabiłaś moją rodzinę i jeszcze ci mało?! – z rządzą mordu w oczach wpatrywała się w przerażoną kucharkę – Ile jeszcze niewinnych i bezbronnych istot musisz obedrzeć ze skóry i poćwiartować żebyś zrozumiała, że one też mają uczucia?
Awantura zaczęła ściągać coraz więcej gapiów. Tymczasem rudowłosa kontynuowała swój wywód:
- Ja, moi krewni, cała nasza rasa. Jesteśmy tępieni! A przecież niczego nie zrobiliśmy! Nie mamy nawet możliwości żeby się obronić!
Wypowiedziawszy te słowa poczuła silny cios w głowę i straciła przytomność.
Obudziła się zamknięta za kratami. Chwilę trwało zanim skojarzyła fakty. Ktoś musiał ją obezwładnić i zamknąć w więzieniu po tym jak rzuciła się na elfkę-morderczynię. Tylko dlaczego? Czyż nie miała prawa bronić swoich krewnych? Postanowiła zastanowić się nad tym kiedy indziej. Tymczasem miała ważniejsze rzeczy na głowie. Zapasy magicznej energii starczą jej na jakieś 3 dni jeśli nie będzie poruszać swoim ciałem. Skoro musi jeszcze dotrzeć do swojej kryjówki w jaskini, to nawet krócej. Sprawa jest poważna. Kimkolwiek są ludzie, którzy ją zamknęli, nie mogą zobaczyć jej prawdziwej formy. Zaczęła dokładnie sprawdzać ściany, drzwi i okno w poszukiwaniu jakiegoś sposobu na wyjście. Minęła okno i zaczęła szukać śladów na ziemi kiedy nagle zjawił się ten dziwny człowiek z jakimś ustrojstwem i zaczął ją ciągnąć w bliżej nieokreśloną stronę. Po chwili zobaczyła, że zbliżają się do czegoś w rodzaju szopy. Czy właśnie tam ją prowadzi?
(Matriasen?)