czwartek, 19 września 2019

Od Misericordii do Matriasena

Misericordia patrzyła osłupiała na człowieka, który zaczął ją prowadzić w bliżej nieokreślonym kierunku. Jeszcze przed paroma minutami przechadzała się po celi szukając sposobu żeby się wydostać, a teraz ucieka w towarzystwie człowieka, którego widzi po raz pierwszy w życiu. Dlaczego jej pomógł? I kto to właściwie jest? Dziewczyna już dawno przestała rozumieć co się właściwie stało. Już sam powód, dla którego znalazła się w zamkowych lochach wydawał jej się dość dziwny. Wszystko zaczęło się kiedy zostawiła swojego smoczego ochroniarza ukrytego w jaskini, a sama poszła do miasta zasięgnąć informacji.
Te’Yahnna poleciła jej wybrać się do pobliskiego miasta żeby Misericordia mogła naprawić swój sprzęt do polowania i podpytać ludzi, czy wiedzą coś na temat położenia stolicy Elfów. Odwiedziła więc zakłady rzemieślnicze, sprawdziła dostępne zlecenia w lokalnej Gildii Łowców i wybrała się na targ. W trakcie swoich podróży dowiedziała się od pewnego kaletnika, że na targu w Sharr sprzedają duży wybór barwników, w tym farby do włosów. Z racji, że koniuszki włosów Misericordii zmieniające kolor na zielony wielokrotnie sprawiały problemy i prowokowały liczne niebezpieczne sytuacje gdziekolwiek się nie znalazła, postanowiła je zabarwić. Liczyła na to, że pod warstwą farby zmieniające kolor końce nie będą widoczne, albo chociaż nie będą się tak rzucały w oczy. Poprzednie eksperymenty z włosami nie skończyły się zbyt dobrze, więc tym razem zamierzała kupić najlepszą dostępną farbę w swoim naturalnym kolorze. Co jeśli znowu skończy z niebieskimi włosami albo zaczną świecić w ciemności? Nawet nie chciała o tym  myśleć. 
Rozmyślając o nowych sposobach polowania przekroczyła próg targowiska. Ujrzała labirynt wąskich ścieżek pomiędzy kolejnymi sklepikami. Z daleka dobiegł ją zapach pieczonego mięsa. Uśmiechnęła się pod nosem. 
- Może chociaż tutaj mieszkają ludzie o mniej barbarzyńskich nawykach żywieniowych. – pomyślała
Z pozytywnym nastawieniem ruszyła między stragany rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu farb. Przeciskała się przez tłum ludzi aż ujrzała coś, co sprawiło, że zjeżyły jej się wszystkie korzonki a mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Oto bowiem miała przed sobą elfią kucharkę o jasnych włosach, która kroiła marchewki w plasterki i wrzucała je do garka. Niewiele myśląc ruszyła pędem w tamtym kierunku. Odruchowo chciała sięgnąć po sztylet, jednak ten razem z resztą broni oddała do naprawy. Niewzruszona rzuciła się na niewinną kobietę i powaliwszy ją na ziemię zaczęła krzyczeć:
- Potwór! Morderca! Zabiłaś moją rodzinę i jeszcze ci mało?! – z rządzą mordu w oczach wpatrywała się w przerażoną kucharkę – Ile jeszcze niewinnych i bezbronnych istot musisz obedrzeć ze skóry i poćwiartować żebyś zrozumiała, że one też mają uczucia? 
Awantura zaczęła ściągać coraz więcej gapiów.  Tymczasem rudowłosa kontynuowała swój wywód:
- Ja, moi krewni, cała nasza rasa. Jesteśmy tępieni! A przecież niczego nie zrobiliśmy! Nie mamy nawet możliwości żeby się obronić! 
Wypowiedziawszy te słowa poczuła silny cios w głowę i straciła przytomność.
Obudziła się zamknięta za kratami. Chwilę trwało zanim skojarzyła fakty. Ktoś musiał ją obezwładnić i zamknąć w więzieniu po tym jak rzuciła się na elfkę-morderczynię. Tylko dlaczego? Czyż nie miała prawa bronić swoich krewnych? Postanowiła zastanowić się nad tym kiedy indziej. Tymczasem miała ważniejsze rzeczy na głowie. Zapasy magicznej energii starczą jej na jakieś 3 dni jeśli nie będzie poruszać swoim ciałem. Skoro musi jeszcze dotrzeć do swojej kryjówki w jaskini, to nawet krócej. Sprawa jest poważna. Kimkolwiek są ludzie, którzy ją zamknęli, nie mogą zobaczyć jej prawdziwej formy. Zaczęła dokładnie sprawdzać ściany, drzwi i okno w poszukiwaniu jakiegoś sposobu na wyjście. Minęła okno i zaczęła szukać śladów na ziemi kiedy nagle zjawił się ten dziwny człowiek z jakimś ustrojstwem i zaczął ją ciągnąć w bliżej nieokreśloną stronę. Po chwili zobaczyła, że zbliżają się do czegoś w rodzaju szopy. Czy właśnie tam ją prowadzi?
(Matriasen?)

poniedziałek, 16 września 2019

Od Lexie do Ayarashi

Lexie czuła, że ta dziewczyna coś ukrywa, jednak sądziła raczej, że jest to przynależność do półświatka przestępczego. Nigdy by nie zgadła, że ta niepozorna osóbka może należeć do rodziny królewskiej.
  Drzwi cicho trzasnęły za oddalającym się skazańcem. Ayarashi rzuciła zadziorne spojrzenie gwardzistce, która nieco nerwowo przyklękła  na jedno kolano i spuściła wzrok. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak nieodpowiednie było jej zachowanie względem osoby szlachetnie urodzonej oraz ile to może kosztować ją oraz całe jej królestwo.
  Król wstał powoli ze swojego tronu i odchrząknął.
- Żałuję, że swojej tożsamości nie zdradziłaś nam wcześniej, księżniczko Ayarashi. Leoatle cieszy się dobrymi stosunkami z Aranayą i oczywiście przyjęlibyśmy cię w swoim zamku ze wszelkimi honorami na jakie zasługujesz. Na pewno też ominęlibyśmy to nieporozumienie, które miało miejsce. - Władca starał się kryć zmieszanie, jednak nawet jak na ucho Lexie szło mu nie najlepiej. - Proszę, jako zadośćuczynienie i podziękowanie za pomoc w ujęciu zamachowca zostań moim gościem na jakiś czas. Myślę, że obecna tu gwardzistka z przyjemnością zadba o twoją wygodę i dopilnuje, byś nie nudziła się tutaj podczas swojego pobytu.
  Strażniczka poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wyglądało na to, że będzie zmuszona przebywać z dala od swojej pani jeszcze przez jakiś czas. Nie podobało jej się to. Bardzo. Wierzyła w umiejętności Mer, jednak pragnęła samodzielnie zajmować się bezpieczeństwem Mirajane.
- Dziękuję, wasza wysokość. Nie martw się, nie jestem obrażona - powiedziała Ayarashi sfobodnie. - Mam tylko jeszcze jedną prośbę...
- Proś o co zechcesz - król rozpromienił się nieco. - Oczywiście w granicach rozsądku.
- No więc...
(Ayarashi? O co poprosisz :P)

niedziela, 15 września 2019

Od Ayarashi do Lexie

Wreszcie po tylu ciężkich dniach poszukiwań prawdziwego zamachowca udała nam się go schwytać bez żadnych przeszkód. Lexie zakuła mężczyznę w kajdany, po czym wyprowadziliśmy go z baru. Bez przeszkód dotarliśmy na ternen zamku, Lexie poinformowała jednego ze straży, by ten przekazał wiadomość królowi o schwytaniu prawdziwego zamachowca. Po pięciu minutach "spacerku" po zamkowym korytarzu dotarliśmy do sali tronowej, gdzie obecna była cała rodzina królewska. Lexi pchnęła mężczyznę tak, by klęknął przed schodami prowadzącymi do tronów. Ja również uklękłam, a gwardzistka stała wiec, byłam blisko niej, by nie musiała szarpać w razie czego za łończący nas łańcuch. Zaczęła się rozmowa i cos w stylu składania raportu z pokazaniem dowodów.
-...śmierć.-usłyszałam końcowy wyrok, z ulgą nie tyczący się, że to nie mnie czeka.
-Nie sądziłem, że mnie przechytrzysz księżniczko Ayarashi Blood. -Powiedział mężczyzna odwracając się w moją osobę z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem. Po sali przeszedł szmer, a oczy rodu królewskiego tutejszej ziemi zwróciły się na moją osobę. Wypuściła ciężko powietrze z płuc, a następnie się uśmiechnęłam, łańcuch upadł na ziemie, ponieważ potrafiłam się z tak prostego zabezpieczenia wydostać.
-Widzę, że jesteś dobrze poinformowany. -U uśmiechnęłam się i powoli przybrałam swoją naturalną formę, włosy zmieniły barwę na brązowa i urosły do pasa i urosłam do 165cm i się ukłoniłam
-Ayarashi Blood księżniczka królestwa Aranaya. -wyprostowałam się dumnie, widok miny mojej dotychczasowej towarzyszki był przebajeczny, oskarżonego wyprowadzono z sali.
(Lexie)