Gdy się nachylił Lexie owionął zapach jakiegoś egzotycznego kwiecia, ostro kontrastujący z smrodem wody i ryb. Wydawał się być zupełnie nie na miejscu na tej wioskowej barce. Jego słowa wzbudziły w Jastrzębiu złe przeczucia. Chciał negocjować, jednak jaką korzyść przyniosłyby mu negocjacje z kimś, kto już jest na jego łasce. I jeszcze ona. Gwardzistka spojrzała ukradkiem na Keyę. Mężczyzna nie chciał nic od niej. Nieco ją to zmartwiło. Jeśli jest dla nich bezużyteczna mogą zechcieć pozbyć się jej. Jeśli nie teraz to później. Jastrząb wolałaby zdecydowanie tego uniknąć. W końcu to z jej winy najemniczka tkwiła w tym wszystkim. Trzeba było stanowczo odmówić jej udziału w misji.
Zapach kwiatów został z nimi jeszcze przez chwilę, gdy mężczyzna się oddalił.
Łódź sunęła powoli, a na pokładzie ponownie pojawili się zamaskowani ludzie. Barbarzyńcy o zdeformowanych twarzach, skrzywdzeni przez świat? Brzmiało to prawdopodobnie, jednak by to potwierdzić musiałyby ściągnąć maskę z twarzy jednego z załogantów. A zdecydowanie nie były w pozycji, w której mogłyby choćby spróbować. Maszt uwierał w plecy, a ruchy liny, powodowane zapewne przez Keyę wcale nie sprawiały, że ich pozycja była wygodniejsza.
Nikt najwyraźniej nie zamierzał odprowadzić ich z powrotem do ich "kajuty", nad czym gwardzistka trochę ubolewała. Mimo wszystko od niewygodnej pozycji zaczynało jej drętwieć całe ciało. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy w nozdrza Lexie uderzył znajomy zapach - zapach morza. Było jeszcze daleko, nie była w stanie go dojrzeć przez skrzynie, ustawione na pokładzie. Jednak była pewna, że je czuje. Jak daleko zamierzali je wywieźć? Czy zamierzali przenieść je na statek morski? Jeśli tak, to w grę wchodził praktycznie każdy region Sayari.
Żagiel został zrzucony, o milimetry mijając głowy kobiet, i zabezpieczony. Pokład powoli pustoszał i coraz mniej zamaskowanych demonów kręciło się po jego powierzchni. Wkrótce pozostała tylko para postaci, sprawujących najwyraźniej nocną wachtę. Ruchy Keyi stały się nieco szybsze, najemniczka posłała zdeterminowane spojrzenie towarzyszce.
- Jeszcze chwila - mruknęła. Lexie poczuła, że serce bije jej mocniej. Mogły to zrobić. Mogły być w stanie uciec. I prawdopodobnie tej nocy była to jedyna okazja. Gdy już będą na statku skok za burtę nie będzie dopuszczalną opcją.
Żagiel został zrzucony, o milimetry mijając głowy kobiet, i zabezpieczony. Pokład powoli pustoszał i coraz mniej zamaskowanych demonów kręciło się po jego powierzchni. Wkrótce pozostała tylko para postaci, sprawujących najwyraźniej nocną wachtę. Ruchy Keyi stały się nieco szybsze, najemniczka posłała zdeterminowane spojrzenie towarzyszce.
- Jeszcze chwila - mruknęła. Lexie poczuła, że serce bije jej mocniej. Mogły to zrobić. Mogły być w stanie uciec. I prawdopodobnie tej nocy była to jedyna okazja. Gdy już będą na statku skok za burtę nie będzie dopuszczalną opcją.
W ciszy nocy skrzypnęły drzwi i dwóch osiłków z wcześniej wychynęło spod pokładu i skierowało się w stronę kobiet, jednak tym razem jedyną, którą rozwiązali była Lexie. Przy okazji jeden z nich najwyraźniej zauważył, że więzy Keyi są poluzowane, bo spod maski dobiegł gardłowy, urywany rechot i sznury zostały mocniej zaciśnięte na jej nadgarstkach. Białowłosa syknęła i posłała mu pełne nienawiści spojrzenie. Najwyraźniej nie zrobiło to na nich wrażenia, bo bez słowa powlekli gwardzistkę w kierunku z którego przyszli. Kobieta z trudem próbowała iść o własnych siłach, jednak ich tępo było zbyt duże dla jej obolałego ciała. Niemal zniesiono ją po schodach, przeciągnięto przez długi korytarz i wrzucono do jasnego pomieszczenia, którego blask na chwilę oślepił gwardzistkę. Stanęła, nieco niepewnie czekając, aż wzrok przyzwyczai się do światła. Para osiłków zatrzymała się tuż obok niej, przybierając postawę niemej groźby. Lexie była pewna, że w tym stanie i bez broni nie będzie w stanie ich powalić.
Powoli jej wzrok przywykł do niezwykłej jasności i była w stanie lepiej ocenić nowe pomieszczenie. Jak na barkę było dość obszerne i komfortowo urządzone. Ściany zostały obwieszone ciężkimi kotarami o szkarłatnym kolorze, zgrabnie okrywając pociemniałe od trudnych warunków deski statku. Podłoga została wyściełana wyglądającymi na kosztowne, ciemnymi dywanami, na których z prawej strony ustawiono stolik kawowy z jasnego drewna z pojedynczym fotelem, z lewej chwiał się lekko obszerny, kremowy hamak, zaś na środku szerokie jasne biurko, którego ozdobę stanowił elegancki zestaw do pisania listów oraz osoba, w tym momencie dzierżąca pióro. Mężczyzna tym razem nie miał maski na twarzy i Lexie mogła z całą pewnością stwierdzić, że nie jest okaleczonym barbarzyńcą. Jego cera była jasna i gładka, może nawet troszeczkę zbyt jasna, jeśli by się nad tym zastanowić? Rysy raczej szlachetne, podkreślone przez kruczoczarne włosy, kontrastujące żywo z jasną skórą. Nie śpieszył się. Spokojnie nakreślił jeszcze kilka zawijastych liter, nim zwrócił swoją uwagę na przybyłą. Uśmiechnął się, co nadało jego twarzy drapieżnego wyrazu. Lexie przebiegły ciarki po plecach. Wyprostowała się nieco i bez wyrazu spojrzała w oczy przeciwnika, próbując dodać sobie otuchy odważną postawą.
- Wiele o tobie słyszałem - przyznał mężczyzna - od tych ludzi. Nie spodobałoby ci się zapewne, gdybyś wiedziała, co chcą z tobą zrobić.
Gwardzistka uniosła brwi pytająco. To, że jej by się to nie spodobało, nie budziło żadnych wątpliwości. Pytanie brzmiało, co chcą z nią zrobić. Spróbowała sięgnąć myślami w stronę umysłu mężczyzny, jednak jak można było się spodziewać rozpierzchły się one w drodze.
- Ale oto jestem ja. - Oparł się wygodniej na krześle. - Nie chcesz dowiedzieć się, co chcą z tobą zrobić? Załatwione. Chcesz pozbyć się rodzeństwa la Volpe? Nie ma sprawy. Chcesz, by twoja przyjaciółeczka przeżyła? Żaden problem.
- Ale? - przerwała mu Lexie nieufnie.
- Nie często widuje się Tha'xil poza ich ojczyzną. Nawet jeśli, nie chcą walczyć. - Zawiesił na chwilę głos. - A ty najwyraźniej jesteś wojownikiem.
- Jestem nim - przyznała, a w jej głowie zaczęły pojawiać się wszystkie możliwe zastosowania wojownika Tha'xil, a każde kolejne podobało jej się coraz mniej. - Co to ma do rzeczy?
- Zostań moim championem. - Na chwilę w pomieszczeniu zapadła cisza, w której Lexie starała się rozgryźć, jakiego championa rozmówca ma na myśli. Ten, najwyraźniej widząc brak zrozumienia westchnął. - Mogłem się spodziewać, że na wyspach o tym nie słyszeliście. Zwykle championem zostaje najpotężniejszy wojownik na arenie, który pokonał wielu wrogów. Ty zostaniesz nim, gdy pokonasz obecnego championa, którym szczyci się... pewna osoba. Osoba, z którą zakładu nie mogę przegrać. Co ty na to?
- Zabierzesz mnie od nich... - mężczyzna skinął głową - ...pozbędziesz rudzielców... - ponowne kiwnięcie - ...i uwolnisz Keyę? - kiwnięcie. - W zamian mam dla ciebie kogoś pokonać?
- Nie. Jeśli go pokonasz, uczynię dla ciebie to wszystko.
Lexie się zawahała. Coś w słowach tego mężczyzny mówiło jej, że kimkolwiek jest tamten inny champion jest śmiertelnie niebezpieczny. Przeszło jej nawet przez myśl, że lepiej się zmierzyć z tym, co zrobią z nią ci barbarzyńcy, bo może nie być nic gorszego niż układanie się z tym mężczyzną. A jednak był to układ, coś stabilnego, coś co pozwoliłoby jej odzyskać grunt pod nogami.
- Zgoda. Zostanę twoim championem - odpowiedziała wreszcie, w duszy prosząc swoją panią o wybaczenie, ale najwyraźniej misja przeciągnie się bardziej, niż się spodziewała.
- Znakomicie. Przed świtem zabiorą cię stąd moi ludzie. Ciebie i twoją towarzyszkę. Będzie moim gwarantem twojego posłuszeństwa. Panowie, odprowadźcie ją na miejsce.
(Keya? Jak tam idzie szarpanie się z więzami?)
Powoli jej wzrok przywykł do niezwykłej jasności i była w stanie lepiej ocenić nowe pomieszczenie. Jak na barkę było dość obszerne i komfortowo urządzone. Ściany zostały obwieszone ciężkimi kotarami o szkarłatnym kolorze, zgrabnie okrywając pociemniałe od trudnych warunków deski statku. Podłoga została wyściełana wyglądającymi na kosztowne, ciemnymi dywanami, na których z prawej strony ustawiono stolik kawowy z jasnego drewna z pojedynczym fotelem, z lewej chwiał się lekko obszerny, kremowy hamak, zaś na środku szerokie jasne biurko, którego ozdobę stanowił elegancki zestaw do pisania listów oraz osoba, w tym momencie dzierżąca pióro. Mężczyzna tym razem nie miał maski na twarzy i Lexie mogła z całą pewnością stwierdzić, że nie jest okaleczonym barbarzyńcą. Jego cera była jasna i gładka, może nawet troszeczkę zbyt jasna, jeśli by się nad tym zastanowić? Rysy raczej szlachetne, podkreślone przez kruczoczarne włosy, kontrastujące żywo z jasną skórą. Nie śpieszył się. Spokojnie nakreślił jeszcze kilka zawijastych liter, nim zwrócił swoją uwagę na przybyłą. Uśmiechnął się, co nadało jego twarzy drapieżnego wyrazu. Lexie przebiegły ciarki po plecach. Wyprostowała się nieco i bez wyrazu spojrzała w oczy przeciwnika, próbując dodać sobie otuchy odważną postawą.
- Wiele o tobie słyszałem - przyznał mężczyzna - od tych ludzi. Nie spodobałoby ci się zapewne, gdybyś wiedziała, co chcą z tobą zrobić.
Gwardzistka uniosła brwi pytająco. To, że jej by się to nie spodobało, nie budziło żadnych wątpliwości. Pytanie brzmiało, co chcą z nią zrobić. Spróbowała sięgnąć myślami w stronę umysłu mężczyzny, jednak jak można było się spodziewać rozpierzchły się one w drodze.
- Ale oto jestem ja. - Oparł się wygodniej na krześle. - Nie chcesz dowiedzieć się, co chcą z tobą zrobić? Załatwione. Chcesz pozbyć się rodzeństwa la Volpe? Nie ma sprawy. Chcesz, by twoja przyjaciółeczka przeżyła? Żaden problem.
- Ale? - przerwała mu Lexie nieufnie.
- Nie często widuje się Tha'xil poza ich ojczyzną. Nawet jeśli, nie chcą walczyć. - Zawiesił na chwilę głos. - A ty najwyraźniej jesteś wojownikiem.
- Jestem nim - przyznała, a w jej głowie zaczęły pojawiać się wszystkie możliwe zastosowania wojownika Tha'xil, a każde kolejne podobało jej się coraz mniej. - Co to ma do rzeczy?
- Zostań moim championem. - Na chwilę w pomieszczeniu zapadła cisza, w której Lexie starała się rozgryźć, jakiego championa rozmówca ma na myśli. Ten, najwyraźniej widząc brak zrozumienia westchnął. - Mogłem się spodziewać, że na wyspach o tym nie słyszeliście. Zwykle championem zostaje najpotężniejszy wojownik na arenie, który pokonał wielu wrogów. Ty zostaniesz nim, gdy pokonasz obecnego championa, którym szczyci się... pewna osoba. Osoba, z którą zakładu nie mogę przegrać. Co ty na to?
- Zabierzesz mnie od nich... - mężczyzna skinął głową - ...pozbędziesz rudzielców... - ponowne kiwnięcie - ...i uwolnisz Keyę? - kiwnięcie. - W zamian mam dla ciebie kogoś pokonać?
- Nie. Jeśli go pokonasz, uczynię dla ciebie to wszystko.
Lexie się zawahała. Coś w słowach tego mężczyzny mówiło jej, że kimkolwiek jest tamten inny champion jest śmiertelnie niebezpieczny. Przeszło jej nawet przez myśl, że lepiej się zmierzyć z tym, co zrobią z nią ci barbarzyńcy, bo może nie być nic gorszego niż układanie się z tym mężczyzną. A jednak był to układ, coś stabilnego, coś co pozwoliłoby jej odzyskać grunt pod nogami.
- Zgoda. Zostanę twoim championem - odpowiedziała wreszcie, w duszy prosząc swoją panią o wybaczenie, ale najwyraźniej misja przeciągnie się bardziej, niż się spodziewała.
- Znakomicie. Przed świtem zabiorą cię stąd moi ludzie. Ciebie i twoją towarzyszkę. Będzie moim gwarantem twojego posłuszeństwa. Panowie, odprowadźcie ją na miejsce.
(Keya? Jak tam idzie szarpanie się z więzami?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz