piątek, 13 marca 2020

Od Rakagorna do Brainina

Szczerze, kiedy Brainin powiedział mi o zadaniu z „znikającymi krowami”, moje szczęście po ograniu tamtej dwójki lekko osłabło. Wewnątrz mojej głowy rozegrał się wewnętrzny dialog pomiędzy moją osobowością kupca, a krasnoluda. Część mnie chciała siedzieć w karczmie, oglądać towary, snuć plany o zarobkach i liczyć przyszłe zyski. Jedak krew klanu równie mocno chciała chwycić za młot i ruszyć na przygody, nawet taką o wątpliwej jakości. Westchnąłem do siebie i chwyciłem się za skronie przeczuwając nadchodzący ból głowy.
- Dobrze chociaż płacą za tę misję? - spytałem, na co Brinin podniósł tylko brwi. Wtedy ze zgrozą zdałem sobie sprawę, że mój rodzony brat nie ma ŻADNEGO talentu do handlu skoro nawet nie spojrzał na kwotę za zlecenie. - Daj mi to! Karczmarz, piwa! Coś czuję, że na trzeźwo tego nie przetrawię. - powiedziałem biorąc zlecenie od Brainina i przyglądając się mu uważnym wzrokiem kupca. Karczmarz nie zdążył mi donieść piwa, a ja już wiedziałem dlaczego tego zadania nikt do tej pory nie przyjął.
Po pierwsze, nie wiadomo co zabija bydło, na farmie więc nie wiadomo na co się naszykować.
Po drugie, farmer jest raczej biedny bo cena za zlecenie nie powalała.
Po trzecie, wystarczy, że w lesie spotka się jakieś stado wilków i można śmiało powiedzieć, że to ich wina jednak w zleceniu jest napisane o polowaniu na potwora. Reasumując, farmer może zwyczajnie odmówić zapłaty jeśli będzie to jakieś dzikie stado, powiedzmy psów, bo oczywiście jemu się „wydawało”, że to bestia z najczarniejszych otchłani piekła, jakby nie miała nic lepszego do roboty zagryza jego trzodę.
Spojrzałem na kufel, który postawił przede mną karczmarz i poprosiłem profilaktycznie o następny. W tym czasie Brainin patrzył się na mnie tym swoim wzrokiem „Chodzimy się bić!”. Westchnąłem po raz kolejny i przygotowałem się na długą i ciężką rozmowę z moim bratem o oryginalnych zleceniach, a głupich misjach.
Na nieszczęście dla mnie wraz z długością debaty zamawialiśmy coraz więcej piwa i w związku z tym jakimś cudem Brainin przekonał mnie w końcu, by chociaż przejść się na farmę i zobaczyć jak wygląda truchło, bym mógł ocenić czy gra jest warta świeczki. Od razu mu przy okazji zaznaczyłem, że jeżeli dojdę do wniosku, że za całą aferę odpowiedzialne są jakieś zwykłe wilki czy coś takiego to wykręcamy się z tego zlecenia.
Brainin oczywiście podchmielony ucieszył się z takiego układu i podniósł toast, trochę zbyt ochoczo. Na nieszczęście dla jakiegoś również pijanego jegomościa za nim trochę trunku polało się na jego płaszcz. To co działo się później nie było zaskoczeniem dla nikogo. Jegomość „kulturalnie” zwrócił uwagę Braininowi na co ten „kulturalnie” powiedział, że może się iść wypróżnić, na co przedmówca powiedział kilka nieżyczliwych słów o naszej siostrze oraz matce i tak nasza rozmowa od słów przeszła do cięższych argumentów. Zaczęło się niewinnie od obijania delikwenta pięściami. Po chwili w całej sytuacji rozeznali się jacyś znajomi naszego „worka treningowego” i postanowili solidarnie pomścić towarzysza niedoli. Jednak kiedy kolejnych dwóch leżało na podłodze, a Brainin wyraźnie bawił się coraz lepiej, nasi nowi „przyjaciele” zrozumieli, że lepiej jednak sprawdzić czy nie muszą załatwić czegoś gdzie indziej.
Brainin jeszcze próbował wyzywać ich od tchórzy i maminsynków, ale po wcześniejszej akcji i widać niewielkich ilościach wypitego trunku, nie dali się „zaprosić” do kontynuowania „przyjaznego” zacieśniania znajomości za pomocą pięści i czasami również kopnięć, o ugryzieniach nie wspominając. Taktycznie zebrali swoich pobitych kolegów i wynieśli się z karczmy. Kilku bywalców klaskało nam udanego „przedstawienia”, inni wymieniali się pieniędzmi. Widać, mimo, że bójka trwała raptem kilka minut, jacyś zaradni „biznesmeni” wyczuli interes i teraz zbierali lub tracili. Ja oczywiście załatwiałem formalności z karczmarzem. Tym razem naprawdę kulturalnie zaproponowałem mu zapłatę za szkody, których na szczęście było niewiele, ponieważ, za co dziękuję boskiemu kowalowi, mój brat nie wpadł na pomysł, by zacząć używać mebli jako prowizorycznej broni, ewentualnie pocisków miotanych. W każdym razie karczmarz trochę się pokrzywił, pomarudził, ale kiedy zapewniłem go, że od teraz brat będzie „zacieśniał znajomości” z lokalnymi piwożłopami tylko u konkurencji, wyraźnie zaczął rozważać realnie moją propozycję. Jeszcze kilka kupieckich sztuczek i żartów, które wyraźnie rozbawiły właściciela karczmy, i ostatecznie puścił nasz mały „pokaz siły” mimochodem.
Spokojniejszy odwróciłem się w stronę Brainina i po bratersku trzepnąłem go głowę na co oczywiście znowu zaczęliśmy się droczyć, ale w końcu wybaczyliśmy sobie wszystkie kłótnie i niesnaski do trzydziestu lat wstecz racząc się jeszcze trzema kolejkami piwa. Po tym podśpiewując piosenkę z naszych rodzinnych stron zaczęliśmy się wtaczać do naszego pokoju na piętrze.
- Więc dołącz do nas dzisiaj, niechaj gra, grint się przelewa! - zachrypiałem jedną rękę trzymając się za ścianie, a drugą podpierając się o brata.
- A jutro rano wypełzniemy niczym świnie z chlewa! - kontynuował Brainin, robiąc kolejny niepewny krok na schodach. Jedną ręką trzymał się mnie, a drugą trzymał nasz cenny ładunek jakim była ostatnia butelka mocniejszego już bimbru, którego naprawdę nie wiem skąd i kiedy „wyczarował” mój brat.
- Więc dołącz do nas w piękną noc i zakręć swoją brodą! - kontynuowałem nasze pijackie śpiewy i nawet nie zauważyłem kiedy doczłapaliśmy się do naszego pokoju.
- Kolejka leci, a więc pijmy, cieszmy się swobodą! - Zakończył głucho Brainin kiedy zwaliłem go na jego posłanie. Na szczęście butelkę opróżniliśmy chyba na szczycie schodów, naprawdę nie jestem pewien, przy okazji o mało co nie spadliśmy z nich, ale to nie było ważne. Brainin przytulił się do butelki jak do pluszowego misia i coś tam jeszcze bełkotał, ale go już nie słuchałem od kiedy na czternastym stopniu schodów zaczął opowiadać, że widział kiedyś różowego gadającego kucyka.
Przed zwaleniem się na swoje wyrko jeszcze tylko upewniłem się, że zaryglowałem drzwi, tak na wszelki wypadek, i zwaliłem się na wyrko, miałem już iść spać, ale nie zdążyłem bo zasnąłem.

----Rano----

Na szczęście lub nieszczęście nasz pokój był od wschodu, więc przynajmniej przeklinając na wszystko, a w szczególności na słońce, wstałem, przeciągnąłem się, podrapałem po brodzie, ziewnąłem i spojrzałem na Brainina. Tak jak się spodziewałem, jakimś cudem w trakcie snu spadł z łóżka i wtoczył się pod nie razem z kołdrą i pustą butelką. Uśmiechnąłem się słysząc jego chrapanie dochodzące z bezpiecznej kryjówki przed promieniami słońca. Wstałem i udałem się na poszukiwanie wody oraz lekarstwa na kaca.
Wodę znalazłem w miednicy, a lekarstwo w sakwach Brainina opisane oczywiście plakietką „LIKARSTWO NA NAJGORSZĄ DOLEGLIWOŚĆ  ŚWIATA”. Po jakiejś godzince byłem prawie zdrowy, w takich chwilach dziękuję wielkiemu kowalowi, że jestem krasnoludem i za sekretne Likarstwo naszego pra, pra wujka od strony matki. W trakcie następnej godziny dobudzałem brata i zajmowałem się poranną toaleta, i oczywiście poranną pielęgnacją brody, która po wczorajszym piciu nie prezentowała się zbyt okazale.
Ostatecznie wyruszyliśmy po trochę późnym śniadaniu w drogę na farmę, postanowiłem, że na razie przejdziemy się na farmę biorąc tylko najpotrzebniejsze rzeczy a jeśli uznamy, że misja jest warta naszego czasu to wrócimy się po cały ekwipunek, który uznamy, że może się nam przydać w łowach.  Szybko jeszcze na odchodnym zerknąłem czy niczego nie zapomniałem:
Sakiewka jest, młot jest, lunch jest, torba na ramieniu, mapa ok, płaszcz na plecach i kilka drobiazgów na wszelki wypadek. 

< Brainin? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz