Kiku, zwykł unikać kontaktu fizycznego. Nic więc dziwnego, że początkowo sceptycznie spojrzał na wyciągniętą przez Vincenta dłoń. Jednak hipnotyzujący uśmiech białowłosego sprawił, że nie potrafi zignorować tego drobnego gestu.
-Bardzo trafne stwierdzenie, w zasadzie to wszyscy jesteśmy tu przypadkiem. - niepewnie wsunął swoją rękę w uścisk. Skóra pod jego palcami okazała się nieskazitelna i delikatna. - Można powiedzieć, że wciąż uciekamy przed koszmarami.
Złączone dłonie wydawały mu się intrygującym widokiem. Wzrok czarnowłosego powoli błądził w górę sylwetki Vincenta. Gdy ich wzrok się skrzyżował, Kiku zrobił coś dla siebie niecodziennego.
Na jego twarz wpełzł nieśmiały, wyjątkowo niezdarny i krzywy uśmiech. Nie była to doskonała mimika pomocnego barmana, zawsze tryskająca przemyślaną radością. Definitywnie ten wyraz twarzy zaliczał się do naturalnej, nieumyślnej postaci czarnowłosego, który miał wyjątkowo dobre przeczucie do nowego towarzysza.
Złapał się na tym, że znów zbyt długo wpatrywał się w białowłosego. Zmęczenie sprawiało, że nie panował ani nad swoim zachowaniem, ani nad szalejącymi myślami. Niezdarnie puścił ściskaną dłoń. Na twarzy znów pojawił się barmański uśmiech z rodzaju tych przepraszających. Czuł się dość niepewnie.
-Jestem Kiku. - mruknął wyjątkowo cicho. Nie wiedział, czy towarzysz był w stanie to usłyszeć. Odetchnął głęboko i już w kolejnym zdaniu odzyskał rezon. - I może my jesteśmy tu przypadkowo, ale sok pomarańczowy już nie.
Obrócił się do bocznego blatu chwytając potrzebne owoce. Zawsze zajmował dłonie, gdy tracił kontrolę nad sytuacją. Skupiał się wtedy na czynach a bałagan w głowie znikał. Niestety wyciskanie cytrusów nie było zbyt czasochłonnym zajęciem, więc już po chwili podał sok swojemu nowemu klientowi i wycofał się do kuchni.
Zdecydowanie powinien odpocząć. Ostatni tydzień spędził na przygotowaniach do wczorajszej zabawy. Zajęty i skupiony robił wszystko by urodziny jego dzieci były wyjątkowe. Praktycznie zapomniał przez to o spaniu czy jedzeniu.
Właśnie, jego dzieci, to brzmiało tak dumnie. Dumnie i głupio. Przecież byli od niego tylko sześć lat od niego młodsi. Zadra i Eric mieli po jedenaście lat, gdy ich spotkał. Wygłodzone, brudne i bezdomne bliźniaki były wtedy o krok od śmierci. Biorąc ich pod swoje skrzydła, planował znaleźć im dom u jakiś porządnych ludzi.
Pochwycił świeżo zaparzony napar z ziół i wrócił na salę. Ustawił kubek na blacie, po czym podskoczył w celu zajęcia swojego ukochanego miejsca w kącie baru. Była to zawieszona na ścianie półka - idealny punkt obserwacyjny całej sali. Pociągnął duży łyk cieczy i przymknął zmęczone oczy. Znów zatopił się w myślach.
Chciał zrobić wszystko by dzieci wyrosły z dala od przestępczej części świata. Jak się pewnie domyślacie, plan ten posypał się w momencie powstania. To przez bliźniaki zrozumiał jak wielkim egoistą był, gdyż nie potrafił zniknąć z ich życia. Pub opanowany przez przestępców nie był miejscem na dom dla istot uczących się jak żyć. Aktualnie bliźniaki mieszkały we własnym mieszkaniu, ale to tu był ich prawdziwy dom.
Nie potrafił jednak wyobrazić sobie życia bez tej irytującej dwójki. Zrobiłby wszystko dla ich szczęścia. Momentami widział w sobie odrobinę nadopiekuńczą matkę.
Uderzające o ścianę drzwi wybudziły go z zamyślenia, jednak nadal nie otwierał oczu. Tylko dwie osoby wchodziły tu z takim rozmachem. Biorąc pod uwagę, że Zadra opuściła to miejsce około godziny temu w stanie wyraźnego upicia alkoholowego, w wejściu musiał stać Eric.
-Potrzebujesz czegoś? Wczoraj mówiłeś, że jesteś rano umówiony z dziewczyną…- niechętnie zeskoczył ze swojej grzędy i podszedł do lady sięgając po zdobione pudełko.
Eric poprawił opadające na twarz włosy i mówiąc coś o spóźnieniu, poinformował o zgubionym sztylecie. Kiku wolał nie wnikać, po co mu broń na randce, gdyż o niektóre rzeczy po prostu się nie pyta. Zamiast tego otworzył kartonik i zaciskając palce na ostrzu wyciągnął poszukiwany przedmiot. Pomachał nim w powietrzu uśmiechając się delikatnie. Przybysz widocznie na coś oczekiwał, czarnowłosy skomentował to prychnięciem.
-W tym domu nie rzuca się nożami. - syknął ostrzegawczo.
Zrezygnowany młodzieniec podbiegł do Niu i pochwycił broń za rękojeść. Spojrzał na Kiku wyczekująco, póki trzymał głownie nie mógł ruszyć broni.
-Ohh… Dlaczego miałbym Ci go oddać?- na twarzy Kiku znów tańczył rozbawiony uśmiech. - Znów nie uważałeś na kieszenie. A gdyby ktoś go ukradł?
Nie czekając na wytłumaczenie, oddał zdobycz. Nie był karającym sztormem, tylko wskazującą drogę latarnią. Eric uśmiechnął się figlarnie i wsunął zgubę do pochwy. Nim czarnowłosy zrozumiał sytuację, dzieciak zdążył się pochylić i pocałować go w policzek przy radosnym okrzyku “Dziękuję mamusiu!”. Zaraz po tym zerwał się do biegu, denerwowanie niepozornego barmana było zaskakująco niebezpieczne.
Kiku pochwycił bardzo podobne ostrze i wziął zamach, krzycząc coś o nienazywaniu go matką. Nim broń opuściła jego palce Dom zaatakował go kątem drzwiczek od szafki, trafił prosto w brzuch. Czarnowłosy przeklął cicho i spojrzał oskarżycielsko na syna.
-”W tym domu nie rzuca się nożami.”, prawda?- roześmiany Eric stał już przy drzwiach. - Idź dziś spać, dobrze? Nie powinieneś się tak przemęczać.
Nie czekając na odpowiedź zniknął za drzwiami. Kiku westchnął głęboko, naprawdę dziś nad sobą nie panował. Jego wzrok napotkał zaintrygowane spojrzenie Vincenta. No tak, przecież nie zna on natury Domu.
-Masz ochotę na deser? Nie, nie odpowiadaj. Każdy ma ochotę na deser.
Tak szybko, jak czarnowłosy zniknął za drzwiami tak szybko i się pojawił, niosąc dwa talerzyki ciasta. Jeden postawił przed białowłosym, a drugi pozostał w jego dłoni. Rozejrzał się powoli po sali, zostały tylko nadal odsypiające wczorajszą noc osoby. Mógł spokojnie wyjaśnić gdzie się znajdują. Przegryzając warstwę czekolady, zaczął snuć swą opowieść.
-Przepraszam, powinienem wyjaśnić to na samym początku. Jak się pewnie domyślasz, nie znajdujemy się w zwykłym budynku. Dom jest wyjątkowy na wiele sposobów, ale najważniejsza jest jego samoświadomość i niecodzienne umiejętności. - badawczo spojrzał na sylwetkę przed sobą, białowłosy wydawał się zainteresowany, mówił więc dalej. - Główne wejście “łączy się” z kilkoma drzwiami w głównych miastach tego świata, a my sami znajdujemy się jakby na ich skraju.
Kiku wielu rzeczy o naturze Domu najzwyczajniej w świecie nie wiedział, nie dostał przecież instrukcji obsługi. Wiedział za to, że nikt nie powinien wiedzieć o tym, że wszystkie drzwi w Domu tak naprawdę prowadzą do prawie każdego miejsca na ziemi. Była to zbyt niebezpieczna informacja, aby mówić o niej głośno. Kończąc przeżuwać kolejny kawałek smakołyku, kontynuował.
-Można powiedzieć, że ten Dom jest kompasem. Najczęściej sprowadza tu ludzi zagubionych, potrzebujących odrobiny pomocy w swoich problemach. Każdy z nich jest wyjątkowy, mam na myśli i istotę, i jej bagaż. My po prostu pomagamy znaleźć im rozwiązanie. - tak, my. Kiku od dawna widział w Domu swojego specyficznego towarzysza.
-A twoje problemy?
To było jedno z tych pytań, których Kiku bał się najbardziej. Nie czuł się godny dzielenia swoimi problemami z kimkolwiek. Był już dosyć silny, aby radzić sobie z nimi sam. Chciał brzmieć w tym momencie pewnie, zdradził go jednak miękki ton głosu i smutek w spojrzeniu. Tego się nie dało ukryć za głupim uśmieszkiem i opuszczonymi na twarz włosami.
-A jakie problemy może mieć skromny barman?
(Vincent?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz