piątek, 6 listopada 2020

Od Zachariasa do Matriasena

W milczeniu obserwowałem jego kręcenie się w kółko i starałem się zrozumieć sytuację. Osiemdziesiąt procent… czyli tyle miałem po matce, a reszta to ludzki ojciec. Ciekawe obliczenia, aczkolwiek dlaczego zaprzątałem sobie głowę czymś tak błahym? Moja misja wisi na włosku, przez moje roztrzepanie dowiedzą się, kim jestem – już nie chodziło o to, czy jestem następcą tronu czy ich wrogiem, ale to, że nie byłem człowiekiem, a jak wiadomo, magii w tym kraju się nie toleruje. Kiedy mężczyzna próbował wymyślić, co zrobić, ja patrzyłem na tajemnicze mikstury, jakie mi dał, jak one się nazywały? Latocyn? Faktocyn? Molocyt? Palozyt? Zamieszałem cieczą w naczyniu i się rozejrzałem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym je wylać: niestety, zamiast znaleźć kwiatka, czy jakiekolwiek naczynie wypełnione wodą, co zobaczyłem? Jak jeden z żołnierzy ukrywa się w cieniu i nas obserwuje. Starając się nie łapać z nim kontaktu wzrokowego, wypiłem te cholerstwa z nadzieją, że nie zrobią mi żadnej krzywdy. Po co? Nie mogłem ryzykować, że mężczyzna doniesie nawet taki szczegół dowódcy, mogłem być przez to obserwowany dwadzieścia cztery godziny na dobę – a pod czujnym okiem chyba ciężko zabić cesarza? 
Czy ja naprawdę chciałem go zabić? Jeszcze raz spojrzałem na wynalazcę. Nie wyglądał na władcę państwa, nie przypominał tyrana opisywanego przez ojca, nie nadawał się na wojownika mordującego niewinnych ludzi. Czemu więc miałem go zabijać? 
- Dobra, wprowadzę twoją próbkę do czujnika i zaraz ich namierzymy – jego głos oraz igła trzymana w dłoni wyrwała mnie z namysłu. Momentalnie znienawidziłem siebie za brak rozumu, zamiast myśleć o aktualnej chwili, co zrobić, aby żadna z prawd się nie wydawała, to ja na nowo decydowałem, kogo chce mordować.
- Wydaje mi się, że twoja maszyna jest zepsuta – powiedziałem pierwsze, co mi wpadło do głowy. Chłopak zniżył dłoń i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – Sam powiedziałeś, że osiemdziesiąt procent to dużo, przy czterdziestu są jakieś zmiany. Nie uważasz, że już powinno się coś zacząć dziać? Na przykład jakieś gałęzie z uszu, albo liście w nosie? Sam nie wiem. Chodzi mi konkretnie o to, że ty także oberwałeś, masz nawet poważniejsze obrażenia przez ich magię. Wydaje mi się, że maszyna połączyła wszystkie wyniki w jedno i przypadkiem wpisała go do moich - w jego oku coś błysnęło, a na twarzy pojawił się niezadowolony grymas.
- Może i masz rację – pokręcił palcem w górze, obrócił się na pięcie i zaraz podszedł do swojej maszyny. Zaczął coś klikać, przykręcać, a po chwili chwycił klucz i zaczął coś rozkręcać. Miałem chwilę, aby coś jeszcze wymyślić, tylko czy mogłem zrobić cokolwiek pod czujnym okiem wojownika, którego wynalazca dalej nie zauważył? Znowu się rozejrzałem po pomieszczeniu. Zniszczyć mu maszynę? Podmienić próbki? Takie rzeczy działy się tylko w książkach, tutaj jedynie mogłem mu wciskać kit o zepsutej maszynie. Potrzebowałem… cudu.
Nagle usłyszałem głośne rżenie konia, a po nim hałas na zewnątrz. Czyjeś krzyki i głośne poruszenie. Ktoś wpadł do środka.
- Co się dzieje?
- Kolejny atak. Zamieniają się w drzewa! – nie mogłem uwierzyć własnym uszom w te słowa. Momentalnie ruszyłem ku wyjściu, aby sprawdzić jego prawdomówność. Cesarz także chciał wyjść i to sprawdzić, ale został zatrzymany przez żołnierza. Zerknąłem na zewnątrz…
Niebo przesłoniły niebieskie ptaki, za które dałbym uciąć prawą rękę, że wyglądały jak piniaty na festynach! Atakowały żołnierzy, którzy się nie poddawali i próbowali je zabić, ale tym razem było ich więcej. Jedne padały i pojawiały się na ich miejsce drugie. Tym jednak razem nie korzystały z lodowych szpikulców, jak poprzednio, ale spod ich skrzydeł opadał pył, który po zetknięciu ze skórą… zamieniał ją w korę. Ludzie najpierw sztywnieli, a potem drewno rozrastało się po ich całym ciele. Kiedy ich twarze wyciągnięcie w niemym krzyku stały się kawałkiem drewna, zaczynali porastać liśćmi. 
- Zabierz stąd cesarza! – usłyszałem krzyk obok. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, jak dowódca opada na ziemię, a po chwili zamiast jego twarzy, widziałem bujną koronę liści. Nie mając zamiaru ryzykować życia, zostając tu jeszcze chwilę, zamknąłem drzwi i spojrzałem na wynalazcę i dwóch żołnierzy, którzy przy nim stali.
- Jest tu jakieś drugie wyjście?
<Matriasen?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz