czwartek, 19 listopada 2020

Od Zachariasa cd. Matriasena

 Zapalniczka leciała w stronę budynku w zwolnionym tempie i tak samo, niczym w filmie, wybuchnął gorący ogień, pożerający cały warsztat od fundamentów po dach. Wszystko się zapaliło, a razem z budynkiem zajęły się ptaki. Te, których od razu nie pochwycił ogień, zaczynały się dymić od iskierek, jakie wylądowały na ich piórach. Patrzyłem na to niczym zahipnotyzowany. Jednocześnie czułem zafascynowanie jego pomysłem, w którym bez żadnych problemów zniszczył wszystko, nad czym planował tak długie dni, w imię ratowania swoich ludzi, oraz niepokój, do czego mężczyzna może być zdolny, jeśli w sprawę wchodzi życie poddanych. Był nieobliczalny.
- Ruszajmy – do jego uszu dobiegł głos Matriasena. - Wy wracajcie do inkwizytorni i przekażcie, co się stało. Niech wyślą oddział i przeczeszą teren. Mają sprawdzić, czy ktoś przeżył i czy wszystkie ptaki zostały unieszkodliwione – zwrócił się do dwóch żołnierzy, którzy stali bacznie obok mnie. Jeden z nich spojrzał na mnie.
- A co z tobą panie?
- Trzeba jak najszybciej znaleźć źródło magii, inaczej może być tylko gorzej – wyjaśnił.
- Odmawiam pozostawienia cesarza samego bez obrony.
- Jeden wojownik starczy. Z moich obliczeń wynika, że wszyscy wrogowie zostali usunięci, a najbliższy obóz inkwizycji tylko kilka godzin drogi stąd. Poradzę sobie, wykonać rozkaz – żołnierze niechętnie się zgodzili. Posyłając mi jeszcze ostatnie groźne spojrzenie, odwrócili się i ruszyli na wschód, w kierunku swojego celu. Cesarz odwrócił się do mnie. - Znajdziemy obóz, tam zbierzemy oddział, potrzebny sprzęt i znajdziemy źródło  – oświadczył. - A więc w drogę! - powiedział to zbyt radosnym tonem jak na kogoś, kto właśnie zniszczył swój warsztat i wszystkie swoje plany.
Jesteśmy sami w środku lasu. Zero świadków, a miecz znajduje się przy moim boku. Wystarczyło go chwycić, zamachnąć się i odciąć mu głowę. Szybki ruch, który nie sprawi mu bólu. Nie będzie wiedział nawet, co się stało. Szybka śmierć na miejscu, a ja zdarzę uciec, nim ktokolwiek się dowie. Dlaczego tego nie robię? Bo cała sytuacja się zmieniła, a ja nie chce popełniać kolejnych błędów. Musiałem czekać i wszystko sprawdzić.
- Daleko ten obóz? - zapytałem, brzmiąc pewnie jak niesforny brzdąc wiecznie pytający „Daleko jeszcze?”
- Trochę… - cesarz spojrzał na niebo, rozumiejąc, o co mi chodziło. - ...dużo – dokończył. Robiło się już ciemno, a ja nie miałem konia, na którym dotarlibyśmy do Inkwizycji szybciej; chociaż może i dobrze? Czy na pewno oni są dobrym pomysłem? To tak, jakbym pomagał wrogowi.
- W nocy nic nie widać, lepiej rozpalmy ognisko i zaczekajmy do rana – zaproponowałem, ale mężczyzna pokręcił głową.
- Ta sprawa nie może czekać do rana – i jakby na potwierdzenie swych słów, przyspieszył. Westchnąłem tylko i nie chcąc (a raczej nie mając prawa) kłócić się z władcą, zaraz zrównałem z nim kroku. Nagle się zatrzymał. Przed nami płynęła rwąca rzeka. - Wcześniej jej tutaj nie było! - wręcz to wykrzyczał zdenerwowany. Zaczął się rozglądać i szukać szybkiego przejścia na drugą stronę, w tym czasie pozwoliłem sobie usiąść na zwalonym pniu. - Magia musiała zmienić teren lasu – zaczął mruczeć pod nosem. - W takim wypadku nie jestem pewien, jak daleko może być obóz. I czy jest on na swoim miejscu.
- Skoro ta magia jest taka przebiegła, to nawet jak tam dojdziemy, to może nas gdzieś przenieść – pomyślałem na głos. - Pójdę po chrust – sięgnąłem do torby. - Jako cesarz pewnie jadasz coś lepszego, ale nic więcej nie mam – podałem mu kawałek chleba, po czym poszedłem po drewno na ognisko.
<Matriasen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz