wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Serenity do Lucasa

Kiedy wszyscy byliśmy już na naszych koniach dostojnym krokiem wyjechaliśmy z bram miasta pod czujnym okiem ciekawskich mieszkańców, którzy głośno życzyli udanej podróży. Urocze. Przez ten czas wymienialiśmy się uwagami na temat podróży, cały czas będąc w części zamieszkanej. Wielu poddanych z oddali nas pozdrawiało na co reagowaliśmy lekkimi kiwnięciami głowami wraz z pięknymi uśmiechami.
-Jaka jest przewidywana trasa?- Zapytał już na wstępie Arthur po ruszeniu. Zrównał się z drugim mężczyzną i razem doglądali mapę podczas słuchania naszego przewodnika. Niechętnie słuchał uwag mego strażnika ale się nie odzywał. Pewnie nawet nie wiedział, że ja to widzę. W końcu przed nami zmaterializowała się kolejna wioska, zresztą ostatnia w tej części, jeśli się spojrzy na mapę rozplanowania kraju. Ta ostatnia wioska znana jako Alterha była położona na głównej drodze prowadzącej do centrum, reszta osad była umieszczona bardziej na obrzeżach lub na pobocznych drogach. Dzięki temu zmniejszali swoje zagrożenie na ataki. W przeciwieństwie do reszty ostrożniejszych wiosek, Alterha była jednym z wielu neutralnych miejscowych punktów u nas, jak to podobnie wygląda za granicą. To było jeszcze za rządów pradziada, który uformował Alterhe jako nietykalny dla wrogów schron przeznaczony na potrzeby głównie rolników i ich zbiory. Taka była oficjalna wersja. Obecnie obecnie wioska była swoistym punktem wymiany nowości zza granicy i, tak jak wiele innych miejscowości u nas, pełniła funkcje kupieckie. Tylko rodzina królewska wiedziała o tym, że w takich miejscach roi się od naszych szpiegów, których nikt nie dałby rady rozpoznać, nawet najbardziej spostrzegawczy, było nam to na rękę.
W końcu przejechaliśmy przez Alterhe rozmawiając na neutralne tematy. Dobry kilometr dalej, kiedy już szanse spotkania innych ludzi zmniejszaliśmy przez poruszanie się ku lasom, dałam znać panom, żeby teraz podążali za mną. Wkrótce zatrzymaliśmy się na małej polanie lasu, skąd droga wydawała się być nazbyt zawiła, choć tak naprawdę nie była, sprawiała jedynie taką iluzję. Zeskoczyłam z konia nakazałam im zrobić to samo. Gdy wszyscy byli na ziemi, konie przywiązaliśmy i widząc ich zaskoczenie, usiadłam sobie wygodnie na ziemi. Spojrzałam na nich z lekkim uśmiechem.
- Oj Arthurze, powinieneś do tego przywyknąć, tyle ze mną jeździsz - odezwałam się ku rycerzowi.
- Wybacz pani, ale dobrze wiesz, że nie przekonam się - minimalnie się skrzywił. Spojrzałam na drugiego.
- Nie musimy lecieć jakby zbliżał się koniec świata, mamy czas.
- Pani? - W końcu się odezwał. Oparłam się o drzewo.
- Tak?
- Wybacz, to mało istotne pytanie. Proszę zapomnieć.
Zachichotałam w odpowiedzi. Już wcześniej dostrzegłam w nim wielce obiecującego zbudowanego mężczyznę, jak to mają w zwyczaju kobiety. Od razu dało się w nim wyczuć w nim coś... Ciekawe. Nie wydawał się jak rycerz, liczyłam na to, że głośno dałby radę się sprzeciwić a może coś jeszcze innego? W duchu się uśmiechnęłam. Najpierw trzeba go lepiej poznać...
Szykowała się zabawna podróż.

<Lucas?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz