środa, 6 listopada 2019

Od Misericordii do Matriasena


Powinna była uciec. Kiedy tylko tajemniczy nieznajomy zniknął za drzwiami powinna wziąć nogi za pas, uciekać do lasu znaleźć Te’Yahnnę i opuścić to miejsce jak najszybciej. Po ucieczce z więzienia prawdopodobnie szuka ją cała straż więzienna, pewnie nawet i sam cesarz wysłał już za nią pościg. Ciekawość jednak była silniejsza od niej. Przecież nic się nie stanie jeśli tylko na chwilę zajrzy do szopy, prawda?
Wnętrze wyglądało jak wysypisko śmieci upchnięte w niewielkim pomieszczeniu. Wszędzie dookoła walały się śrubki, sprężyny, zębatki i inne bliżej niezidentyfikowane kawałki żelastwa. Ściany były niemal całkowicie zasłonięte przez góry śmieci, których przeznaczenia Misericordia nie próbowała się nawet domyślać. Za źródło światła służyła tajemnicza konstrukcja zwisająca z sufitu. Pośród poskręcanych rurek i powyginanych drutów, z których sypały się iskry wystawało coś na oko przypominające kryształ kwarcu w kształcie kuli. Wewnątrz znajdował się poskręcany drucik, który emitował żółtawe światło. Gdyby nie wiedziała nic o państwie, w którym się znajdowała mogłaby uznać, że jest to jakiś nieznany rodzaj magii. Skoro jednak znajdowali się w Sharr musi to być jakaś niezrozumiały dla niej mechanizm. O ile była w stanie zrozumieć magię, o tyle poruszające się i świecące przedmioty niemagiczne były dla niej zagadką. Kiedy wróci musi zapytać smoczycy czy wie coś więcej na temat technologii używanej w tym państwie. Tymczasem jednak postanowiła dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. Białowłosy grzebał coś przy drzwiach, z których to leciał gęsty, czarny dym. Nie miała zielonego pojęcia o konstrukcji samootwierających się niemagicznych drzwi, jednak płaski kawałek żelastwa, wciśnięty między koła zębate dziwnego urządzenia stojącego w bliskim sąsiedztwie drzwi, nie wyglądał na coś, co zostało tam umieszczone celowo. Nieśmiało podeszła do trzęsącego się ustrojstwa, złapała zaklinowaną blaszkę i pociągnęła. Maszyna podskoczyła, wypluła z siebie obłok pary a drzwi gwałtownie się otwarły wpychając białowłosego w górę śmieci. Ten jednak nie wyglądał na szczególnie wkurzonego czy zaskoczonego. Wprost przeciwnie, z uśmiechem na ustach zeskoczył ze stosu rupieci i pełnym entuzjazmu głosu wykrzyczał:
- Wiedziałem! Idealnie nadajesz na mojego asystenta! – pokazał jej ruchem ręki żeby poszła za nim – A teraz pokażę ci moje najnowsze dzieło.
Zaczął iść w stronę jednego z żelaznych pagórków. Po raz kolejny pomyślała o tym, że powinna była już dawno temu uciec. Jednak już w chwili kiedy przekroczyła próg szopy podjęła decyzję – chce zobaczyć czego chce od niej nieznajomy i być może nawet odwdzięczyć się mu jakoś za uwolnienie z rąk niezbyt przyjaznych strażników więziennych. Poszła więc za nim w głąb pomieszczenia, przeszła przez drzwi schowane za stosem rurek i ujrzała coś, co sprawiło, że przestała kwestionować swoje decyzje. Niemal całe pomieszczenie zajmowała konstrukcja z rur i krzywo złączonych kawałków blachy. Jednak prawdziwie przerażający widok znajdował się na biurku przy ścianie. Stało tam wiadro pełne zwiędniętych, zgniecionych i lekko nadgnitych marchwi. Wyglądały jakby znajdowały się tam od dłuższego czasu. Również schematy rozrysowane na wielkiej płachcie papieru przywieszonej do ściany napawały ją przerażeniem. Nie rozumiała tego co widziała przed sobą, nie wiedziała też do czego służy tajemnicze urządzenie. Jednak rysunek marchewki ze strzałkami był jednoznaczny. W tym pomieszczeniu, za pomocą tej maszyny, przeprowadzane były eksperymenty na warzywach.
(Matriasen?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz