czwartek, 13 czerwca 2019

Od Lexie do Keyi

Lexie rzuciła się w kierunku koni, jednak było już za późno. Rodzeństwo pełnym galopem oddalało się gościńcem, pozostawiając za sobą jedynie chmarę kurzu. Gwardzistka zacisnęła zęby i odwróciła się do powozu. Jej spojrzenie padło na oddalającego się ukradkiem woźnicę oraz wykrwawiającą się powoli Keyę. Nigdzie nie było też Mer.
- Wracaj tu - warknęła do wymykającego się mężczyzny, który słysząc, że został zauważony rzucił się biegiem w kierunku lasu. Gwardzistka zrobiła zamach i cisnęła w niego włócznią, która z cichym plaśnięciem wbiła się w jego lewą nogę sprawiając, że upadł z jękiem.
  Lexie postanowiła zająć się nim później tymczasem podeszła do leżącej towarzyszki. Rana nie wyglądała dobrze. Była głęboka, prawdopodobnie nóż przeszedł na wylot, a wypływająca z niej krew zanieczyszczona była jakąś ciemną cieczą. Prawdopodobnie trucizną. Gwardzistka podeszła do powozu i odszukała bagaże bliźniąt. Nie byli w stanie wziąć ze sobą za wiele i na całe szczęście sporo ubrań zostało w powozie. Lexie wybrała trochę lepszego materiału i podarła go w pasy, którymi następnie zatamowała krwawienie w boku Keyi.
- Możesz wstać? - spytała gwardzistka, nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi. Najemniczka wyglądała na półprzytomną. Utrata krwi, ból, a prawdopodobnie również trucizna zrobiły już swoje.
  Tak ostrożnie, jak była w stanie strażniczka uniosła towarzyszkę i ułożyła ją w powozie, przykrywając następnie kocem. Chwilowo było to wszystko, co była w stanie dla niej zrobić, zwróciła się więc do woźnicy, który zdążył już dojść do skraju gościńca i przewrócić o wystający korzeń. Właśnie desperacko próbował wstać, wspierając się na włóczni gwardzistki. Przy czym zarówno zraniona noga, jak i jego tusza nie pomagały mu w tym zadaniu.
  Lexie przez chwilę przyglądała się jego wysiłkom z założonymi rękoma, po czym podeszła do niego od tyłu i chwyciła za kołnierz, z trudem pomagając mu stanąć na nogach. Mężczyzna spróbował zamachnąć się na nią włócznią, jednak z łatwością mu ją odebrała, przez co niemal nie wylądował na ziemi ponownie.
- Lepiej dla ciebie będzie współpracować - powiedziała cicho, przysuwając mu grot broni do gardła. Grubas pokiwał głową energicznie i pozwolił się pociągnąć z powrotem w stronę wozu.
  Mer dalej nigdzie nie było, co przelotnie odnotowała podświadomość kobiety. To musiało jednak poczekać. Zbroja kiedyś się znajdzie. Zapewne. Oby.
  Gwardzistka posadziła rannego na podłodze wozu. Mężczyzna stęknął i rozsiadł się z ulgą na drewnianym podłożu. Spojrzał ponuro na swoją oprawczynię.
- Gdzie i w jakim celu - zapytała Lexie, powtarzając wcześniejsze pytanie Keyi.
- Co? - grubas zrobił głupią minę.
- Wieźliście to. - Kobieta przewróciła oczyma.
- Do stolicy Nelayan. Tam mieli to od nas odebrać - odparł niechętnie woźnica.
- Kto?
- Nie wiem - mruknął. - Nie przedstawili się.
- I przyjąłeś ofertę z niepewnego źródła? - Gwardzistka skrzywiła się.
 - Grozili mojej żonie i córce! Musiałem to zrobić, inaczej by je skrzywdzili. - Lexie zrobiła sceptyczną minę i ze znudzeniem przerzuciła włócznię z jednej ręki do drugiej, zwracając uwagę mężczyzny na jej ruch. - Poza tym oferowali duże pieniądze...
  Dziewczyna rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, po czym westchnęła.
- Zabandażuję ci nogę i nie chcę cię już więcej widzieć. Zrozumiałeś? - oznajmiła, obchodząc wóz i stawiając przy nim włócznię. Od strony mężczyzny usłyszała ciche ni to potwierdzenie, ni to stęknięcie. Wzięła nieco szmat, którymi wcześniej opatrywała Keyę. Rzuciła też dziewczynie przelotne spojrzenie. Nie wyglądała najlepiej. Była blada, poza policzkami, na których pojawiły się już czerwone wypieki. Niedobrze.
  Wróciła do woźnicy i z wprawą zatamowała krwotok. Wręczyła bez słowa mężczyźnie kilka czystych szmat i wskazała gościniec. Ten stęknął i stanął na nogach, po czym chwiejnie ruszył traktem, oglądając się raz po raz za siebie. Chyba bał się otrzymać kolejną włócznię w plecy.
  Za plecami gwardzistki rozległ się chrzęst zbroi. Lexie odwróciła się z dłońmi założonymi na pięści,
- Więc? - spytała, unosząc brew. - Gdzie byłeś?
  Mer nie odpowiedział. Stał nieruchomo, trzymając za uzdę konia. Jak sobie po sekundzie uświadomiła Lexie - konia bliźniaków.
- Złapałeś ich? - Cisza. - Nie, nie ma ich tutaj. - Cisza. - Masz tylko ich konia. - Cisza. - Gdzie oni są? - Cisza. - Mer. - Cisza. Gwardzistka westchnęła. - Zignorowałeś rozkaz. Powiesz mi wreszcie co się dzieje?
- Musimy się śpieszyć - oznajmił pusto. Kobieta zmarszczyła brwi. Miał rację, co nie zmieniało faktu, że oczekiwała odpowiedzi na swoje pytania.
- Dobrze. Zaprzęgnij konia. Powozisz. - Skinięcie głową i ruch w stronę powozu. - Jedziemy... - Lexie zawahała się - do najbliższego miasta. Zamieszkałego.
  Przez chwilę obserwowała jak zaprzęga konia, po czym  wskoczyła do wozu zobaczyć, jak czuje się Keya. Szmaty na jej ramieniu przemokły, a jej twarz była całkiem czerwona. Nie wyglądało to dobrze. Lexie szybko zmieniła opatrunek, po czym odnalazła bukłak z wodą i zmoczyła w niej kilka pasów tkaniny, by ułożyć je na czole dziewczyny, na karku oraz na nadgarstkach i w kostce. Zaczęła też przegrzebywać torby w poszukiwaniu jakichś ziół. Mogła co prawdę spróbować coś znaleźć w lesie, jednak nie znała zupełnie miejscowej flory, miała więc nadzieję, że w porzuconych bagażach będzie coś przydatnego.
(Kaya?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz