Światło leniwie wschodzącego słońca padło na bladą powierzchnię i zaczęło rozlewać po niej złotą farbę. Chwyciłem drewnianą miskę i wrzuciłem do niej popiół uzyskany z ogniska rozpalonego zeszłej nocy. Następnie dodałem do niego nieco wody i zmieszałem wszystko razem cienkim, krótkim patykiem, który to jako pierwszy wpadł mi w ręce. Od dłuższego czasu czekałem na natchnienie. Choćby najmniejsze. Jakiekolwiek. I tego właśnie dnia, mój długo wyczekiwany gość przyszedł do mnie.
Sprawnymi ruchami ręki zacząłem nanosić na płótno obraz, który powstawał w mojej głowie.
Kiedy kontury były gotowe, zrobiłem kilka kroków w tył i spojrzałem z niewielkiej odległości na zaczęte dzieło. W pamięci zapisywałem listę składników, potrzebnych mi do wykonania farb. Parę z nich już posiadałem, ale znaczna część musiała być świeża.
Bez dłuższego namysłu zmyłem z rąk czarne plamy, by następnie móc zdjąć białą, nieco za dużą koszulę nocną. Szybko przebrałem się w wyjściowe ubrania i chwyciłem skórzaną torbę, do której to zbierałem składniki. Następnie zgarnąłem kilka drewnianych figurek do lnianego worka. Miałem cichą nadzieję, że tym razem, dzięki pokryciu ich farbą, uda mi się zwiększyć popyt. W końcu nie wszystkie barwniki mogłem zdobyć całkowicie za darmo.
Gotowy do wyjścia, opuściłem mój dom, ostrożnie stąpając po stromych zboczach gór. Po tylu latach zdążyłem już przyzwyczaić się do warunków, na które byłem skazany. Nie mogłem przecież zamieszkać wśród ludzi. Jestem dla nich zbyt niebezpieczny i dlatego muszę żyć jak najdalej od nich. Trudna droga i zdradzieckie skały skutecznie zniechęcały ciekawskich do dalszych poszukiwań niezapomnianych wrażeń.
W pewnym momencie zmieniłem się w hybrydę, nazywaną bazyliszkiem, by móc pokonać ogromną szczelinę. Mógłbym oczywiście ją obejść, ale znacznie wydłużyłoby to moją drogę na targ, gdzie miejsca na stragany były ograniczone. Liczyła się każda sekunda. Nie raz mi jej zabrakło i patrzyłem, jak ktoś zgarnia ostatnie miejsce tuż przed moim nosem. Nawet, jeśli jesteś niepełnosprawny, to nie ma najmniejszego znaczenia. Każdy chce zarobić na chleb i nikt ci nie ustąpi.
***
Zeskoczyłem z ostatniego kamienia na gęstą trawę już pod ludzką postacią. Zamknąłem oczy i rozłożyłem ręce, po czym wypełniłem płuca zapachem wszechobecnych sosen. Na swojej twarzy poczułem ciepłe promienie. Uchyliłem powieki i spojrzałem na rozlewające się po moim ciele światło. Schodziło ono coraz niżej i zajmowało coraz większą część mnie.
Kiedy już całkowicie byłem nim pokryty, blask zaczął rozlewać się po łące, nadając szaremu porankowi kolorów. Uwielbiam tą porę dnia. Czas, kiedy coś, co z początku wygląda smutno i tajemniczo nabiera barw, zmieniając się w coś wspaniałego. Takiej zmiany pragnę.
***
Wciąż było wcześnie, gdy dotarłem do miasta. Jego kamiennymi uliczkami przechadzali się głównie kupcy i ranne ptaszki, które specjalnie wstawały przed innymi mieszkańcami, by móc w spokoju dokonać zakupów i zdobyć przedmioty, które pojawiają się nagle i równie szybko znikają z rynku.
Postanowiłem rozstawić swój skromny stragan obok innego, należącego do blond mężczyzny, sprzedającego kamienie szlachetne. Dzięki temu byłem blisko zajętego przeze mnie miejsca i mogłem wybrać kilka klejnotów do wyrobu farb. Przejrzałem wszystkie z nich, by na koniec wybrać kilka tańszych, niebieskich kamieni. Zapłaciłem i schowałem je do swojej torby, po czym wróciłem na swoje miejsce.
***
Ku mojemu zdziwieniu kolorowe figurki cieszyły się znacznie większym zainteresowaniem niż te pozbawione barwnej warstwy. Muszę częściej robić takie eksperymenty.
Z zadowoleniem schowałem do worka kilka pozostałych prac. Poprzednio było ich znacznie więcej. Z uśmiechem schowałem wypełnioną monetami sakiewkę do torby, zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem spacerem ulicą.
Zatrzymałem się przed karczmą. Piękny zapach z niej ulatujący obudził mój żołądek. Przez chwilę wahałem się, lecz długo tłumiony głód zwyciężył. Niepewnie wszedłem do środka. Od razu rozejrzałem się po pomieszczeniu. Kamienne ściany zdobiły hafty, zawieszone na drewnianych belkach. Podłoga wykonana z tego samego tworzywa cicho skrzypiała pod moimi stopami. Zobaczywszy karczmarza, przyglądającego mi się zza lady, skierowałem się w jego stronę. Był to czarnowłosy mężczyzna sporych rozmiarów. Gęsta broda zasłaniała połowę jego okrągłej twarzy, a krzaczaste brwi prawie wchodziły mu do małych oczu. Wyglądał na groźnego osobnika. Z tego względu zamówiłem ciepły posiłek i zająłem miejsce przy stoliku na uboczu.
Czekając na jedzenie, zacząłem przyglądać się pozostałym klientom karczmy, ulokowanym na drugiej połowie lokalu. Nie znałem nikogo z obecnych, ale potrzebowałem jakiegoś zajęcia. Musiałem skupić się na czymś innym, by choć trochę zmniejszyć uczucie ssania w żołądku.
Wśród zebranych dostrzegłem kilku karłów, olbrzyma i osobnika, którego rasy nie byłem w stanie określić. Prawdopodobnie nigdy nie miałem z nią styczności. Tym, co rzucało się w oczy i wyróżniało młodzieńca były szpiczaste uszy. Widząc, że nieznajomy odwraca głowę w moją stronę, szybko odwróciłem wzrok, zapomniawszy, że cały czas mam opaskę na oczach i nikt pewnie nie wie, że naprawdę nie jestem niewidomy.
< Nuven? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz