piątek, 14 czerwca 2019

Od Lexie do Crylin

Cóż. Po części miał rację. Lexie doskonale to wiedziała. Nie powinna deklarować czegoś, czego mogła nie być w stanie spełnić. Ale kierował nią impuls. Kto jak kto, ale akurat ona wiedziała co to znaczy utracić swoje rodzeństwo. Zresztą je obie trochę poniosło. Gwardzistka spojrzała na szczątki ciała, walające się po jaskini. Ciężko to będzie wytłumaczyć straży miejskiej, jeśli znajdą je w okolicy tego bałaganu. Niby wejście do groty było dobrze ukryte, jednak dziwnym zbiegiem okoliczności, gdy pojawiało się ciało któryś z miejskich psów dość szybko był w stanie je wywęszyć.
  Nie było zresztą powodu, by pozostawać tu choćby chwilę dłużej. Zresztą czas uciekał. 48 godzin to nie wiele na odnalezienie dziecka, ukrytego przez miejscowy gang. I w tym wypadku najlepszą opcją wydawało się skontaktować z ich konkurentami i przekonać do współpracy. 
  Gwardzistka wyszła z jaskini za smoczycą. Na zewnątrz zaczynało już robić się jasno, jednak wciąż jeszcze nie było widać słońca na nieboskłonie. Musiało być koło trzeciej. Crylin leżała przed grotą na brzuchu, prawie się nie poruszając. Piasek wokół niej zabarwiony był krwią. Lexie westchnęła i uklękła przy towarzyszce.
- W tym stanie jej nie pomożesz - powiedziała miękko, po czym delikatnie wsunęła dłonie pod jej kolana oraz barki, po czym dźwignęła z podłoża, niczym małe dziecko. Dziewczyna nie była zbyt ciężka, znacznie cięższe ładunki kazano gwardzistce nosić podczas szkolenia, nie było to więc dla niej zbyt dużym problemem. Dziewczyna nie zaprotestowała. Nie zrobiła też nic, żeby jej to uniemożliwić. Musiała być na prawdę wyczerpana.
  Znacznie większym okazało się wybranie miejsca, do którego chciał ją zanieść. I nawet Lexie, choć zwykle miała problem z niuansami zawiłości odczytywania ludzkich emocji była pewna, że Crylin nie podziękowałaby jej za zaniesienie się do szpitala. Gwardzistka ruszyła powoli w stronę miasta. O tej porze i tak będzie tam raczej nie wiele osób i chwilowo powinny pozostać niezauważone. Jej stopy automatycznie skierowały się do zamku. W końcu nie było bezpieczniejszego miejsca na niebie i ziemi, niż  ta masywna budowla, wchodząca masywnymi palami w morze. 
  Nie była do końca pewna co zrobi, gdy do niego dotrze, na całe szczęście - nie musiała. Ku swojemu zdziwieniu zauważyła znajomą, zakutą w zbroję sylwetkę, zmierzającą w stronę zamku. Przyśpieszyła kroku i wkrótce zrównała się z Mer. Wyraz jego przyłbicy był jak zawsze nieprzenikniony. Nie dał po sobie poznać, że zauważył pojawienie się swojej współpracowniczki.
- Mer, potrzebuję ustronnego mieszkanka - oznajmiła cicho. Strażnik nie odpowiedział, jednak zmienił nieznacznie kierunek marszu. Lexie to w nim kochała. Robił co było trzeba bez zbędnego hałasu. 
  Nie szli długo. Zbroja zaprowadziła ich do ciasnej uliczki, z obu stron okolonej niezbyt eleganckimi kamieniczkami. Mer zatrzymał się przed trzecim wejściem i pchnął drewniane drzwi, które bez sprzeciwu otworzyły się na klatkę schodową. Wprowadził gwardzistkę na drugie piętro i wprowadził do niewielkiego mieszkanka, które zresztą również było otwarte. Widać nikt nie nachodził masywnego gwardzisty - przemknęło przez myśl Lexie.
  Kobieta ułożyła Crylin na niewielkim posłaniu (idealnie pościelonym!), znajdującym się w rogu pokoju.
- Przynieś jakichś szmat i ciepłej wody - rozkazała i powiodła wzrokiem za masywną zbroją, przemieszczającą się z trudem po ciasnym mieszkanku. Czym to miejsce właściwie dla niego było? Domem? Czy to znaczyło, że to tu mieszka, gdy znika z zamku? Czy tu... czasem ściąga zbroję?
  Po chwili koło gwardzistki pojawiła się balia z wodę i szmaty. Z niejaką wprawą Lexie wzięła się do oczyszczenia i opatrzenia rany. 
- Powiem, że jesteś chora - usłyszała przy drzwiach głęboki, grobowy głos. Odwróciła się zaskoczona, by ujrzeć stalową rękawicę i zatrzaskujące się drzwi.

[...]Siedzenie na podłodze i wpatrywanie się w sufit na pewno nie pomoże siostrze Crylin. W tym momencie jednak Lexie nie była w stanie więcej zrobić. No i musiała sobie poukładać kilka rzeczy w głowie. Przede wszystkim fakt, iż jej towarzyszka jest smoczym dzieckiem. Co samo w sobie nie było aż tak szokujące, gdyby nie to, że rozpoznawała tego smoka. Poza tym Matriasen... po co temu odległemu władcy potrzebny był artefakt z Leoatle? Sama Łza Oceanu wydała się nagle dziewczynie tajemniczym przedmiotem. W końcu nigdy sama by nie wpadła na to, że posiada jakąś moc. Wyciągnęła przedmiot z rękawicy i spojrzała na niego pod światło. W jej dłoniach i tak był bezużyteczny - zwykła, ładna błyskotka. Czym mogła się stać w dłoniach kogoś innego?
  Crylina na posłaniu poruszyła się niespokojnie. Chyba powoli wracała do sił. Gwardzistka schowała artefakt i wstała, by spojrzeć na towarzyszkę z góry. Miała otwarte oczy. Te kryształowe tęczówki... Lexie przebiegł dreszcz po plecach.
- Poczyniłam pewne kroki - powiedziała chłodno, sięgając do pasa po notatnik. - Procedury jasno określają zasadę postępowania w wypadku porwania. Mam listę kryjówek twojego gangu, współpracowników oraz kontakt do agenta straży w ich szeregach. 
  Rzuciła notesem w dziewczynę.
(Crylin? To co robimy?^^)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz