czwartek, 15 sierpnia 2019

Od Lexie do Keyi

Lexie bez większego problemu uporała się z parą wyrostków, nacierających na nią. Długa włócznia dawała jej przewagę. Kątem oka zauważyła, że walczący u jej boku Mer wciąż jeszcze związany jest walką, skinęła mu więc tylko krótko głową, jakby z nadzieją, że zrozumie o co jej chodzi, i ruszyła biegiem w stronę rudzielców. Ich czupryny świeciły między drzewami i gwardzistka była pewna, że nie mogłaby ich pomylić z nikim innym. Poczuła na sobie uderzenie tej samej mocy, której doświadczyła już ostatnio, z tym że tym razem była o wiele potężniejsza. Opływający ją pył niczym pumeks ocierał jej skórę, zdzierając naskórek i miejscami upuszczając kropelki krwi.
Za sobą słyszała uderzenia stóp o twardą ziemię. Najwyraźniej Keya również skończyła walczyć i podążała za nią. Kobieta miała tylko nadzieję, że rana najemniczki nie poszerzy się od nagłego wysiłku.
Wtem z zarośli po prawej wypadła na nią kolejna grupa wyrostków w maskach. Zaskoczona Jastrząb chwyciła włócznię dwoma rękami, by zasłonić się przed atakującymi. Ból, spowodowany przez magię artefaktu zniknął, zastąpiony przez nagły atak młokosów. Lexie odepchnęła najbliższego, posyłając go w stronę jego towarzysza, a następnie zakręciła włócznią, próbując zyskać dystans. Usłyszała, że białowłosa zbliża się do niej od tyłu. Sparowała cios i odskoczyła, by dać sobie chwilę wytchnienia.
- Uważaj na artefakt – krzyknęła, przypłacając to nagłym bólem w ramieniu. Skupiła swoją uwagę na dalszej walce, gdy nagle wrogowie zostali dosłownie zmieceniu sprzed jej twarzy. Masywna zbroja wjechała w nich całym swoim ciężarem, roztrącając na boki i wymachując włócznią z zabójczą precyzją. Kobieta w ostatniej chwili odskoczyła, unikając potrącenia przez jednego z upadających młodzików i puściła się biegiem za Keyą, która zostawiła ją w tyle o dobrych kilkadziesiąt metrów. Mimo rany lata życia najemnika musiały nieźle ją zahartować, skoro wciąż była w stanie stać na nogach, mimo że Lexie zauważyła krwawy ślad na drodze przez nią przebytej. Gdy była tuż przed bliźniętami coś zaszeleściło i zaskrzypiało, a kobieta gwałtownie odskoczyła do tyłu upadając na zadek. Płat ziemi przed nią osunął się w dół, znikając z pola widzenia gwardzistki. Brunetka przystanęła koło dziewczyny i pomogła jej wstać.
- W porządku? – spytała, rzucając szybkie spojrzenie na jej ranę.
- Tak – odparła, a na jej twarzy był zacięty wyraz. Patrzyła na parę bliźniąt, które nic sobie nie robiąc z bliskości ścigających stały za dołem, najeżonym palami. – Nie zamierzacie zrobić tego co wychodzi wam najlepiej?
- Że niby uciec? – parsknęła dziewczynka. – Tak się składa, że nie ma takiej potrzeby.
- Wy za to powinnyście były to zrobić jak miałyście okazję – dopowiedział jej brat, uśmiechając się w stronę kobiet, a szczególnie… - Nie potrzebnie ponownie się kompromitowałaś, Keyu.
Strażniczka usłyszała szelest i instynktownie zasłoniła towarzyszkę swoim ciałem. Przełknęła ślinę spoglądając prosto w groty mierzących do nich kusz, trzymane przez dzieciaki w maskach, które właśnie ześlizgnęły się z drzew. Lexie przejechała wzrokiem po wykrzywionych demonicznych obliczach, szukając czegoś co mogłoby działać na ich korzyść. Nic. Zupełnie nic. A co gorsza, znowu nigdzie nie widziała Mer. Zapewne jego też pojmali.
- Poddajemy się – oznajmiła, wypuszczając włócznię z dłoni.
- To nie jest dobry pomysł – powiedziała cicho najemniczka, odsuwając się nieco od dziewczyny.
- A masz jakiś lepszy? – mruknęła Lexie, obserwując uważnie rudych młokosów.
Jedna z postaci podeszła z kuszą i podała gwardzistce linę.
- Zwiąż ją – rozkazała krótko, a jej głos spod maski, mimo że nieco piskliwy, brzmiał dziwnie złowrogo, przytłumiony przez grube drewno. Kobieta bez słowa owinęła dłonie towarzyszki najbardziej podstawowym węzłem, jaki mogła sobie wyobrazić. – Mocniej. – Rzuciła ukradkowe spojrzenie oprawcy i pociągnęła linę mocniej, aż Keya syknęła z bólu. Teraz mężczyzna zawiesił kuszę u paska i zaczął obwiązywać dłonie strażniczki. Jego ręce poruszały się szybko, a węzeł był solidny. Lexie nie była pewna czy kiedykolwiek w życiu widziała podobny splot. Zresztą nie dane jej było długo się na niego napatrzeć, bo ktoś od tyłu zarzucił jej worek na głowę. Nieco światła przebijało się przez gruby lniany materiał, jednak kobieta nie widziała poza tym zbyt wiele. Jej uszom dobiegała ożywiona krzątanina i miała tylko nadzieję, że nie planując w takim stanie wrzucić ich do najeżonego palami dołu. Koś pociągnął ją za związane ręce, ktoś pchnął i niepewnie stawiając kroki gwardzistka ruszyła w tylko oprawcom znanym kierunku. Jej uszom dobiegł strzęp przyciszonej rozmowy pomiędzy bliźniakami a kimś, kto mógł zapewne być szefem zamaskowanej bandy. Albo kimkolwiek. Gwardzistka skarciła się w duchu za wysnuwanie tak daleko idących przypuszczeń.
- …oni?...
- …o chcecie. Byle…śmy ich …nie spotkali…
- Ro…
- Tu nikogo nie ma! – rozległ się okrzyk, gdzieś le prawej strony Lexie. Nie brzmiał na przytłumiony, właściciel więc zapewne musiał już zdjąć swoją maskę. – Zbroja jest pusta! Co z tym zrobić?
- Ciszej – syknął ktoś, mijając związane dziewczyny. – Jeste…
- Ruszajcie się szybciej – rozkazał przytłumiony głos i Jastrząb poczuła ból w plecach, gdy uderzyło w nie coś ciężkiego. Przyśpieszyła nieco, niemal przy tym nie przewracając się o jakiś korzeń.
  Piesza podróż była dla obu kobiet niezwykle męcząca i wydawała się ciągnąć w nieskończoność, jednak na szczęście realnie nie trwała zbyt długo. Nim się ściemniło chlupot wody i zapach ryb powiedziały Lexie, że znalazły się w jakimś porcie, czy raczej osadzie rybackiej, jakich wiele było na tych terenach. Pozwolono im tutaj usiąść i odpocząć chwilę, strażniczka bała się jednak odzywać do towarzyszki nie wiedząc, gdzie stoi pilnujący ich młokos i na ile może sobie pozwolić.
- Wstawać – rozkazał ktoś krótko, końcem buta uderzając siedzącą kobietę w bok.
  Przeprowadzono je po nieco grząskim gruncie na skrzypiące deski. Dźwięk łodzi obijających się o siebie i bulgot. Keja. Potem kazano zrobić im długi krok i ciężkie buty Lexie wylądowały na chwiejnej powierzchni, zapewne pokładu łodzi rybackiej, gdyż zapach ryb wydał jej się jeszcze intensywniejszy, niż ledwie chwilę wcześniej. Po chwiejnej, skrzypiącej powierzchni zostały przeprowadzone do dusznego i ciemnego pomieszczenia. Ktoś pchnął je do przodu, brutalnie zdzierając im worki z głów i drzwi z cichym skrzypnięciem się zatrzasnęły.
  Jastrząb zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia. Miejsce, w którym się znalazły było dość ciasne i niskie, nieco od niej wyższa Keya musiała lekko się skulić, by nie uderzać głową o strop. Na podłodze leżały beczki i skrzynie, trudno też było zlokalizować choćby kawałek suchej podłogi. Wszystko przesiąknięte było cuchnącą wodą i zapachem stęchłych ryb. Nieco brudnej cieczy chlupotało cicho, gdy łódź kołysała się na falach. W pomieszczeniu nie było żadnego okna. Ciemność rozpraszała jedynie odrobina światła, wpadająca przez szpary w deskach na suficie.
(Keya?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz