piątek, 16 sierpnia 2019

Od Matriasena do Misericordii - "Kij i marchewka"

Już wiem! - oczy Matriasena błysnęły z podniecenia. Chwycił gwałtownie dłonie właśnie spotkanej, rudowłosej dziewczyny i przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło, po czym puścił i ze śmiechem zrobił obrót wokół własnej osi i klasnął w ręce. Nieco oszołomiona przedstawicielka płci pięknej patrzyła na niego jak na wariata, a on ponownie do niej podbiegł i chwycił za dłoń. - No chodź!

  Zapewne zechcecie się dowiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło. To niezbyt długa i niezbyt fascynująca historia, a zaczęła się, jak każdy dzień, od wymknięcia się pokojówce, która czyhała na króla za drzwiami z żelaznym zamiarem zmuszenia go do ubrania oficjalnych królewskich szat. Stalowe Ramię był jednak na to przygotowany. Nie widząc znajomej twarzy w pokoju był pewien, że gdy tylko choćby uchyli skrzydło wparuje do pokoju i będzie musiał w końcu ustąpić. Miał lepszy pomysł. Wyjął z szafy wszystkie wieszaki, zrzucając eleganckie szaty na ziemię i korzystając z zestawu narzędzi trzymanego pod łóżkiem sklecił z niego niewielką lotnię, którą dopełnił suknem z kotary, wiszącej na oknie. 
  Gdy zniecierpliwiona pokojówka w końcu zdecydowała się przekroczyć próg królewskiej komnaty, jego wysokość właśnie wyskakiwał przez okno. Podbiegła za nim, z prawdziwym przerażeniem na twarzy, by ujrzeć, jak sklecona na szybko lotnia zatacza się i uderza wpada do fosy.
  Matriasen wynurzył się z zimnej wody, parskając głośno, po czym z niejakim trudem dopłyną do brzegu. Niestety, jego stalowe ramię nie nadawało się do pływania w żadnym calu. Przelotnie przebiegło mu przez myśl, że zastosowanie wewnątrz balonów, napełnionych powietrzem lub czymś nawet nieco lżejszym od powietrza zwiększyłoby jego wyporność oraz ciężar. Na teraz jednak odrzucił tą myśl, skupiając się na wyciśnięciu białej, lnianej koszuli, którą miał na sobie i nałożeniu okularów oraz swoich ulubionych rękawic wymagały jedynie wypróżnienia z wody. 
  Gdy ruszył w stronę bramy dobiegła go przyciszona rozmowa strażników, którzy znużeni całonocną wartą usiłowali nieco się obudzić rozmową - skoro i tak nikt nie słuchał.
- Magiczną kobietę? Czarownicę? - zapytał jeden cicho. - Kiedy?
- Wczoraj wieczorem. Ponoć zeszła z gór. Z... tamtąd.
- Jaką magiczną kobietę? - zapytał król, ociekając wodą, ale z pogodnym uśmiechem stając przed żołnierzami. Ci gwałtownie wyprężyli się na baczność i zasalutowali.
- Tą w naszych lochach, panie! - powiedział jeden z nich, nieco nerwowo przełykając ślinę.
- W lochach - zdziwił się Matriasen. - Zajmę się tym później, miłej warty chłopaki.
Przeszedł przez bramę, odbierając z uśmiechem salut gwardzistów, po czym skierował się do sali bankietowej, która jak zawsze, była pusta. Nie mógł słyszeć, jak za jego plecami strażnicy wymieniają się ponurymi uwagami, na temat "zajmowania się" czarownicą przez króla. Ociekając wodą usiadł na swoim krześle, a przy jego boku jak cień pojawił się Vanton. Odchrząknął.
- Powinieneś panie zmienić swój strój - powiedział cichym, acz stanowczym głosem.
- Potem. - Mężczyzna machnął ręką. - Najpierw jedzenie, potem obowiązki.
  Służący westchnął tylko i zaczął wertować swój notatnik. Do sali weszła służąca, niosąc w dłoni tacę z śniadaniem.
- Na dzisiaj przewidziana jest wizyta dwóch ambasadorów z lenn, wysuniętych najbardziej na południe, podwieczorek z lady Flagrantią z rodu Maleven, przegląd gwardii...
- Tak, tak. - Król machnął tylko na to ręką, zabierając się do swojego posiłku. - Zajmij się tym. Coś mniej codziennego?
- Nie panie - odparł z rezygnacją Vanton, zamykając notes. - Niemniej wymagane jest...
- Hak, hak - powiedział z pełnymi ustami wynalazca, uciekając myślami do nowych planów maszyn, którymi będzie mógł się zająć w najbliższym czasie. - Jutro.
  Gwałtownie wstał, przerywając w połowie posiłku. Przełknął kęs, który miał w ustach i poprawił kołnierz koszuli, widząc nadchodzącą znajomą pokojówkę, której twarz wyrażała ni to ulgę, ni to wściekłość. W obu dłoniach niosła świeżo wyprasowany, purpurowy strój, pełen niewygodnych zagięć, futer i falban, którego Matriasen wprost nie znosił.
- Wasza wysokość - fuknęła, stając na przeciwko króla. - Wasza wysokość nie jest już dzieckiem. Nie może wasza wysokość chodzić ubrany jak chłop wasza wysokość. Wasza wysokość ubierze więc ten strój i wasza wysokość pozbędzie się natychmiast tego śmiecia wasza wysokość. 
- Dużo tych "waszych wysokości" - zauważył pogodnie król - ale niech będzie.
  Wziął od kobiety eleganckie szaty i mrugnął do Vantona, który już wiedział, że nie ujrzy tego kompletu przez najbliższy miesiąc.

[...]Mężczyzna przeszedł wzdłuż okienek lochu, wychodzących na niewielki dziedziniec, który o tej porze był pusty. Miał na sobie już suchą biała, lnianą koszulę, brązowe spodnie, ciemny kaszkiet, okulary oraz parę długich, izolowanych rękawic. Na jego ramieniu spoczywało masywne urządzenie, wyglądem przypominające skrzyżowanie muchomora z widłami o dwóch tylko zębach. Wreszcie mignęła mu ruda fryzura i bez wahania zainstalował swój wynalazek. Stając możliwie tak daleko, jak to było możliwe, wyciągnął stopę i przełączył butem przycisk. Huknęło, zgrzytnęło i kraty celi rozchyliły się na boki. Matriasen wsunął rogi mechanizmu do środka, w stronę dziewczyny, która z powodu hałasu przemieściła się na drugi skraj celi.
- Chwyć się ich, wyciągnę cię! - krzyknął do niej i już po chwili oboje stali na niewielkim dziedzińcu. Gdy tylko ich oczy się spotkały, jakiś trybik przeskoczył w umyśle wynalazcy.
I znajdujemy się w momencie obecnym, w którym to marchew została zaskoczona wybuchem wylewności tego dziwnego wybawiciela.
(Misericordia? Mam nadzieję, że dobrze przedstawiłam królika i ta fabuła okaże się udana^^)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz