Zapadła cisza. Akroteastor mrugał tylko oczami z niedowierzaniem. Ze wsztstkich hrabiów w tym królestwie akurat ten musi być najmożniejszym z buntowników. Cóż, mawiają że nie ma ludzi bez wad. Morteo jednak miał kilka typów osób których nie znosił całym swym jestestwem. Zgrywusi byli w tym zestawieniu bardzo wysoko.
- Jeśli skończył Pan już część humorystyczną naszego spotkania, Baronie, z niezmierną radością przejdę do tej właściwej...
Gospodarz nie dał mu skończyć.
- Panie Akroteastorze, wszak pierwsze wrażenie jest najistotniejsze! A jako że będziemy współpracować, warto zadbać o przyjemną atmosferę! Mój ojciec zawsze mawiał... -Morfeo zagotował się w środku. "Świetnie. Na dodatek gaduła. Jeśli zacznie ganiać za każdą niezamężną kobietą w Cellanie, jak ten przeklęty elf, zatrudnię zabójcę". Gwałtownym ruchem uciszył młodzieńca.
- Hrabio von Rihler- rozpoczął swą przemowę, cedząc słowa przez zęby- każda sekunda, którą trwoni Pan na opowieściach o dubach smalonych, to sekunda którą moglibyśmy poświęcić na rządzenie tym krajem. Zechce Pan przejść do rzeczy, miast od rzeczy gadać?
Eklanov miał minę dziecka któremu odebrano zabawkę.
- Naturalnie, Panie Akroteastorze. Raczy Pan usiąść- odparł, wskazując na kanapę - Przybył Pan do mnie z propozycją, więc zamieniam się w słuch.
"I możesz w tym stanie pozostać, głupcze" pomyślał Morteo, siadając.
- Jak Pan wie, królestwo nieźle radzi sobie gospodarczo, ale jest wewnętrznie skłócone. Aby przejąć kontrolę, musielibyśmy pozbyć się lub przeciągnąć na naszą stronę wszystkich ambitniejszych szlach... - zamarł w pół zdania.
Usłuszał parsknięcie.
Tym razem nie mógł być to Baron, bo dźwięk zaskoczył go tak samo jak Akroteastora. Spiskowcy zerwali się na równe nogi, nerwowo szukając źródła dźwięku. Nagle Baron zauważył ruch w rogu komnaty. Na ich oczach kurz... Unosił się, chichocząc. Chmura robiła się coraz większa, i coraz głośniej się śmiała. Akroteastor szykował zaklęcie ochronne. Jemu raczej nic nie groziło, ale ten błazen był mu potrzebny. Po chwili kurz opadł, ukazując czarnego jak smoła diabła, z płonącymi oczodołami i kłębami czarnego pyłu wydobywającymi się z ust, trzymającego w łapie najeżonej kolcsmi ogromne widły. Baron był blady jak pergamin, Morteo rozluźnił się nieco. Był prawie pewny, że demon jest niegroźny, a widok Elkanova śmiertelnie przerażonego sprawiał mu przyjemność.
- Nie bój się- zwrócił się nowo przybyły do von Rihlera głosem jakby z innego wymiaru- nie jestem tak straszny jak mnie malują!
Baron zemdlał ze strachu. Słowa potwora chyba niespecjalnie go uspokoiły. Jego ciało opadło bezładnie na chmurę kurzu która pojawiła się za nim w mgnieniu oka i przeniosła go na fotel.
- Przesadziłem?- Demon po raz pierwszy odezwał się do Akroteastora rozbawionym tonem. Ten popatrzył chwilę na nieprzytomnego von Rihlera. Po jego ustach przebiegł grymas, który mógł być czymś na kształt uśmiechu, gdyby ktoś wiedział jak wygląda uśmiechnięty Morteo.
- Nie, ale jeśli usłyszę dziś jeszcze jeden idiotyczny dowcip, nie ręczę za siebie.
Demon znowu przepoczwarzył się w chmurze dymu, powracając z niej jako mężczyzna po trzydziestce wysokiego wzrostu, z kompletnie łysą głową i ciemnym zarostem. Jego prawe oko zdobiła blizna.
- Strasznieś Pan sztywny, Panie Akroteastor.- rzucił z niezadowoleniem demon, już ludzkim głosem- Ale gdzie moje maniery. Jestem Raggash Avengash, były diabeł.- Podał mu rękę, jednak Morteo dokładnie ją zlustrował przed uściśnięciem, obawiając się kolejnej sztuczki. Przypomniawszy sobie jednak dłoń, którą Raggash posiadał przed chwilą, wstrzymał się od podania swojej, mrucząc pod nosem coś na kształt powitania.
- Po co te nerwy? Zmarszczki Panu wyjdą - Raggash wyszczerzył się szyderczo.
- A skądże ten uśmiech, skoro lada chwila może Pan wrócić ad infernum? - odciął się Morteo, zbierając magię.
Raggash skrzywił się słysząc pradawną nazwę piekła, ale zachował opanowanie.
- Widzę aurę, która Pana otacza, Akroteastorze. Nie ma Pan nade mną władzy z tej prostej przyczyny, że nie posiada Pan tego, czego szukam. Wydaje mi się jednak, że możemy mieć wspólne zainteresowania.
Morteo popatrzył nieufnie na demona. Słyszał wszystko, to pewne. Skąd jednak się tu wziął, i czemu się śmiał, tego nie wiedział. Pracował dla kogoś? Sam chciał władzy? Mocy? Ofiary?
- Czyżby? A czego Pan pożąda, Avengash?
- Chaosu. - słowo to wybrzmiewało przez chwilę w komnacie - No i dowcipów, tego pragnę bardziej jakby się nad tym zastanowić. Od kilkuset lat poszukuję okazji do żartów. Przez jakieś... Który w ogóle mamy rok? Nie miałem od dawna okazji do dobrego dowcipu. A im więcej bezładu ów kawał spowoduje, tym lepiej! Zechciałby Pan wyjaśnić mi szczegóły swego planu gdy już Pan Baron się obudzi?
- A dlaczegóż niby miałbym Panu zaufać? Dosłownie pojawił się Pan w tumanie kurzu, śmiejąc się do rozpuku.
- Ah tak, to sprawa tego doskonałego dowcipu o praczce. Szlachcic z poczuciem humoru, cudowny okaz śmiertelnika!
Wariat, pomyślał Morteo. Na dodatek kolejny żartowniś. Ale może być piekielnie, tfu, szalenie, tfu!, niezmiernie użyteczny. Tylko czy warto ryzykować?
(No właśnie Ketsurui, warto? :3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz