poniedziałek, 16 grudnia 2019

Od Branina do Rakagorna

Ja, kłopoty? Nigdy nie pakuję się w kłopoty... - odparłem udając oburzenie, gdy brat tylko przewrócił oczami. Nie mogąc się powstrzymać dodałem z małym uśmieszkiem.
- Ja je zwykle zaczynam! - odparłem z dumą, czym zasłużyłem sobie na kuksańca od brata. Przez chwilę śmiałem się, gdy brat mnie karał, ale po chwili znów spojrzeliśmy na zbliżające się bramy. 
Dalej jechaliśmy w ciszy co dało mi czas na rozejrzenie się po okolicy. Wkoło drogi ziemię wciąż zalegał śnieg, jak w większości Anthrakrasu, ale nie wiał już zimny, przejmujący chłodem do szpiku kości wiatr. Słońce też przedzierało się częściej, niż zwykle między chmurami, dzięki czemu okolica wyglądała pięknie i dziko. Tak, że gdy obejrzałem się za siebie i ujrzałem, jak schodzimy wraz z ścieżką z wyższych części gór wydało mi się, że jesteśmy na krańcach białej brody samych gór, a widziane w dalekiej oddali zielone równiny są już tuniką siwego starca... jakoby samej ziemi... boskiego kowala. Nieświadomie wyjąłem mój dziennik i próbowałem bezskutecznie uchwycić obraz widziany w mej wyobraźni. 
Tak mnie to zajęło, że nie zauważyłem jak podjechaliśmy do bramy i dopiero strażnik wyrwał mnie z moich myśli, gdy głośno kazał nam się zatrzymać i się przedstawić. Rakagorn zajął się wszystkim, a ja tylko miałem do wykonania prostą robotę, czyli uważnemu przyglądaniu się każdemu kto zbliżałby się do naszego wozu. Na szczęście mój zacny braciszek kilkoma obelgami jasno przedstawił swoje pieczęcie kupieckie i mogliśmy ominąć typową procedurę wejścia do miasta (czytaj  - typowa łapówka dla strażnika za jego pracę... itd...).  Zatrzymaliśmy się nieopodal dużej piętrowej tawerny z porządną stajnią, gdzie zsiedliśmy i po zapłaceniu stajennym mogliśmy wprowadzić nasz wózek do magazynu, gdzie stało już kilka wozów i kilku wynajętych strażników. 
- Dobra, to ty zajmij się tym co robisz najlepiej, a ja zajmę się pilnowaniem naszego wózka... pamiętaj za osiem godzin  zmieniamy się! - zawołałem, gdy zeskoczyłem z wozu i zacząłem odpinać kucyki od wozu. 
- Tak, tak... spokojnie dam ci czas na chlanie w tawernie, tylko pamiętaj żadnych bójek, dopóki nie skończę handlować! - Po tych słowach Rakagorn zabrał swoją torbę z pieniędzmi, i opuścił magazyn. 
Gdy skończyłem oporządzać kucyki i nasypałem owsa do koryta i zacząłem chodzić wkoło wozu sprawdzając jego stan. - Jak na razie wszystko dobrze... - mruknąłem pod nosem, gdy nie zmalałem żadnych uszkodzeń. Po oględzinach usadowiłem się na dachu naszego wozu, by mieć dobry widok na wszystko co działo się w magazynie. 
W sumie cała ta robota była moją rutyną w czasie podróży... nie znałem się tak dobrze na handlu jak brat, a puki nie trzeba było czegoś wysadzić lub pobić nie miałem zwykle wiele do roboty. 
W magazynie poza nami były jeszcze cztery wozy, a patrząc na oznaczenia to należały do kilku spółek i zwykle strzegło ich po paru najemników, ale spostrzegłem też jednego krasnoluda w kolczudze, który siedział na schodkach jednego z wozów. Puki jeszcze byliśmy w Anthrakas czasem widziałem moich współplemieńców, ale im dalej podróżowaliśmy tym, żadniej kogoś dostrzegałem. Na ten przykład w poprzedniej wiosce ledwie co czwarty mieszkaniec był krasnoludem a w tym pogranicznym mieście musiało być ich jeszcze mniej ... naprawdę ciekawe czy poza Anthrakras żyją jakieś krasnoludy ... - tak myślałem nieświadomie trzymając rękę na torbie z moimi bombami i obserwując inne osoby w magazynie jak i same drzwi.  
 (Rakagorn?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz