czwartek, 19 grudnia 2019

Od Keyi do Lexie

Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałyśmy się złapać. Mój umysł nie pojmował jeszcze w jak poważnej sytuacji się znalazłyśmy, ale ciało przesiąkło lękiem. Ciemność potęgowała strach i jednocześnie powodowała rośnięcie w środku wściekłości. Jak głupim trzeba być, żeby wpaść w tak idealnie zastawioną pułapkę.
Martwiło mnie teraz dosłownie wszystko. Tylko nie wiedziałam co jest gorsze. Nieznajomość oprawców czy kierunek wyprawy, a może to, że wciąż nie odzyskałyśmy cholernego artefaktu.
Co mi też przyszło do głowy, skłaniając do pomocy nieznajomej. Chociaż po całym tym wydarzeniu moje zaufanie do Jastrzębia znacznie wzrosło. Byłam skłonna powiedzieć, że cieszę się z jej towarzystwa. I było to prawdą.
Zapach niesamowicie drażnił mój nos i płuca. Mokre podłogi zdążyły nasączyć brudne ubranie, a węzeł mocno uwierał. Próby wyszarpania się z ucisku na nic się nie zdały, a jedynie powodowały większy ból. Również wcześniejsza rana, która nie zdążyła się zagoić - mocno mi przeszkadzała.
- To jesteśmy w dupie. - warknęłam bardziej zła na samą siebie, niż zastaną sytuację.
Nienawidziłam niewoli, zawsze źle mi się kojarzyła. Do tego to cholerne bujanie statku, wcale nie uspokajało mojej zranionej teraz duszy.
- Musimy obmyślić jakiś plan działania. - towarzyszka jakimś nieznanym mi sposobem wciąż była opanowana. - Jakikolwiek. Co pamiętasz z momentu łapania? Jakieś znaki szczególne?
Zamyśliłam się, patrząc na niewielki strumień światła wpadający zza moich pleców. Pozycja w jakiej teraz leżałam sprawiała we mnie poczucie całkowitego upokorzenia.
- Ich maski. - skupiłam myśli, wracając do tamtego dnia. - Kiedyś słyszałam o ludziach, którzy ukrywają twarz. Plotki mówiły, że to jakiś rodzaj barbarzyńców, skrzywdzonych przez resztę świata. Podobno mają zdeformowane twarze i przesiąknęli nienawiścią.
- Do kogo?
- Sama chciałabym wiedzieć. - westchnęłam, opanowując powoli gniew. - Może rudasy też do nich należą, a artefakt ma im pomóc?
Zasugerowałam, sama nie będąc pewna. W odpowiedzi usłyszałam tylko wydychane przez kobietę powietrze i ciche westchnienie. Nastała chwila ciszy, ale została przerwana dobiegającymi krzykami u naszych głów. Wyglądało na to, że rozpoczynamy naszą wyprawę w nieznane.
Słychać było szum fal i ich uderzenia o boki statku. Co jakiś czas ktoś coś krzyczał, ale nic co mogło się nam przydać. Słona woda była dosłownie wszędzie, a zapach ryb po kilku godzinach przestał tak mocno drażnić zmysły. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ale pozwalały jedynie określić, że jesteśmy w jakiejś ładowni. Nadal nie miałyśmy planu, ani poszlaki.
Nagle rozległy się ciężkie kroki, a zaraz potem ktoś gwałtownie uchylił drzwiczki, wpuszczając nieco światła. Był to gruby, niski mężczyzna. Jego twarz ozdabiała maska z nieznanymi mi symbolami. Wyglądały jak runy pomieszane z starożytnym pismem.
Kucnął wpychając dwa talerze, na których spoczywała oskubana ryba. Nasz widok wyraźnie go rozbawił, gdyż wybuchnął władczym śmiechem.
Podejrzewam, że wyglądałyśmy na prawdę żałośnie, ale wolałam o tym nie myśleć. Nie pozwolił nam zadać żadnego pytania, gdyż jak się pojawił tak szybko znikł. Pozostawiając jedynie marny posiłek, którego i tak nie miałam zamiaru tknąć. Jastrząb wydawał się za to spokojny, ale nie pozbawiony rozsądku - talerza nie tknęła.
- Wygląda na to, że spędzimy ze sobą więcej czasu niż zakładałam. - zaśmiałam się, poprawiając już niewygodną pozycję.
- Chyba, że jedziemy na egzekucję. - odgryzła się towarzyszka, na co szerzej się uśmiechnęłam.
- Ja jestem bezwartościowa. - wzruszyłam ramionami. - Wątpię, że zabiją kogoś o takich umiejętnościach. Jesteś bardzo cennym towarem.
Przedstawiłam prawdę, o której dziewczyna na pewno dobrze wiedziała. Moja śmierć niczego nie zmieni, jestem jedynie odpadkiem społeczeństwa. Za to jej życie może być warte więcej niż mi się wydaje. Tym bardziej, że wciąż nie odkryłam kim tak na prawdę jest i dla kogo pracuje. Nadal nie mogłam jej w pełni zaufać, pozostawało mi jedynie o tym nie myśleć.

Mijały dni, ale nie jestem w stanie powiedzieć ile. Nasze posiłki były tak ubogie, że nie zapewniały nam żadnych składników odżywczych. Czułam się przez to słabo, a do tego dochodził ból rany, która nie była w jakikolwiek sposób zabezpieczona. Morska woda skutecznie ją podrażniała, co powodowało jeszcze większy ból. Jastrząb nie dawał po sobie oznak zmęczenia, ale byłam pewna, że również cierpi. Nasze rozmowy stały się bardziej luźne, a jej towarzystwo okazało się wybawieniem. Chociaż nie wiem czy moja osoba ją nie irytowała, bo nie potrafiłam odczytać jej uczuć.
W pewnym momencie drzwi ponownie się otworzyły, ale nikt nie wniósł jedzenia.  Za to pojawiło się dwóch mięśniaków, którzy nie zdołaliby wpełznąć do środka. Oni również nosili maski.
- Wyłazić. - rzucił jeden, ukazując ostrze w swojej dłoni.
Obolała, ale wciąż wkurzona ostrożnie i powoli opuściłam ciasne pomieszczenie. Słyszałam za sobą kroki Ptaka, ale milczała jak grób.
Dwoje osiłków pociągnęło nas po schodach na główny pokład. Światło, które dostało się do mich oczu skutecznie pozbawiło mnie wzroku na dobrą dłuższą chwilę. Czułam brud zalegający na każdym skrawku mojego ciała, a włosy oblepione były jakąś mazią. Ogarnęło mnie potworne obrzydzenie. Spojrzałam na towarzyszkę, która wcale nie wyglądała lepiej. Po prostu lepiej milczała.
- Ej! Nie jestem drewnem i mnie boli. - syknęłam do mężczyzny, który pociągnął za moje mocno związane ręce.
Ruszyliśmy na sam środek, mijając załogę statku. Każdy bez wyjątku chował twarz za kawałkiem drewna, pięknie ozdobionego. Stanęliśmy na środku pokładu przed dwoma miskami. Następnie poczułam zimną wodę na ciele. Zostałyśmy "umyte", a raczej jedynie lekko obmyte.
Następnie przywiązali nas do głównego masztu i bez słowa odeszli. Przysięgam, że nie wiedziałam co to wszystko ma znaczyć. Nigdzie też nie dostrzegłam rudych głów, na nasze szczęście.
Statek był duży, ale nie ogromny. Jego stan wskazywał na długie lata służenia, pozostając przy tym dobrze konserwowanym. To wszystko wydawało mi się nie mieć rąk i nóg.
Kiedy ja zajmowałam się próbą wyswobodzenia, podszedł do nas wysoki, umięśniony mężczyzna. Jego maska była w kolorze czerwonym i nie posiadała żadnych ozdób. Zza niej wystawały nieco dłuższe, ale zadbane kruczoczarne włosy. Również jego strój był inny - schludny i gustowny.
- Wybaczcie za te zabiegi i ciemne pomieszczenie, ale to była konieczność. - po głosie dało się rozpoznać, że jest to mężczyzna w wieku około 25 lat. - Nie mogę zdradzić celu podróży, ale jak na razie nikt nie ma zamiaru Was zabijać. Szczególnie Ciebie.
Wskazał na Jastrzębia, która lekko drgnęła. Zza maski odbił się śmiech. Zrobił krok w przód, tak, że znalazł się niemal dokładnie przed ptakiem. Nachylając delikatnie głowę, ściszonym głosem do niej przemówił.
- Nie jestem jednym z nich. Może będę w stanie Ci pomóc po odpowiednich negocjacjach.
Oddalił się, spojrzał na mnie i odwrócił na pięcie odchodząc. Miałam wrażenie, że mówi o dziewczynie jak o swoim przedmiocie. Niestety nic z tego nie rozumiałam poza tym, że jestem bezużyteczna, a to nie wróżyło dobrze. Chociaż z drugiej strony może łatwiej się uwolnię. Jednak wiedziałam, że nie zostawię Ptaka samego. Zaczęłam ją lubić.


Lexie? Wybacz, że tak długo ;-;

2 komentarze:

  1. To jeden z lepszych prezentów świątecznych, jakie mogłam dostać XDD Więc spoko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo to dobrze ♥ Uspokoiłaś moje serduszko xD

      Usuń