niedziela, 22 grudnia 2019

Od Rakagorn do Brainina

Kiedy tylko wyszedłem z stajni skierowałem się do spichlerzy i składów zapasów. Było to dobrze zaopatrzone miasto graniczne dzięki czemu handel stał tu na wysokim poziomie ponieważ stanowiło najważniejsze źródło utrzymania tutejszego rządcy oraz garnizonu.
Dlatego właśnie tam skierowałem swoje kroki w pierwszej kolejności. W mieście funkcjonowały 2 duże firmy kupieckie oraz gildia zrzeszająca mniejszych handlarzy oraz kupców. Osobiście posiadam licencje oraz glajd kupiecki firmy z Ardmoru o dobrej płynności i znajomościach wśród wielu pomniejszych wędrownych handlarzy oraz gildii kupieckich, jednak wiele dużych firm kupieckich oraz magnatów towarowych nie traktuje nas poważnie. Chyba, że  potrzebują oręża i pancerzy dla swoich strażników. Dlatego nie przejmowałem się filiami większych organizacji gdzie wyśmiano by moje licencje i poszedłem do piętrowej kamienicy z szyldem gildii kupieckiej.
Kiedy pochodziłem do drzwi instynkt, który nabyłem podczas bijatyk karczemnych z Braininem (lub hałasy dobiegające zza drzwi) dał znać więc odskoczyłem w bok w ostatniej chwili dosłownie. Ponieważ chwilę później drzwi gwałtownie się otworzyły i z kamienicy wypadł jakiś bogato ubrany paniczyk prosto na bruk.
- Następnym razem jak Cię, mendo, zobaczę w tym mieście to Ci połamie kolana! - krzyknął wysoki, ale wyraźnie spasiony jegomość w tunice podszytej niedźwiedzim futrem i ogromnym pasem za który był zatknięty toporek w którym rozpoznałem insygnia szefa miejscowej gildii kupieckiej.
Był łysy, kwadratowa szczęka oraz wydatne kości policzkowe niebieskie oczy ciskały błyskawicami w stronę człowieka leżącego na bruku. Miał około 2 metrów wysokości, z postury przypominał niedźwiedzia. Jedyne czego brakowało mu według mnie do godnego wyglądu była długa za pas, błyszcząca w słońcu broda.
- Zapamiętam to sobie, My, szlachetny ród Dama... - zaczął szlachcic, ale nie skończył bo wkurzony łysol zmarszczył brwi i ryknął potężnie parę gróźb pod adresem szlachcica na które ten zareagował w najlepszy możliwy sposób krzycząc przeraźliwie i biorąc nogi za pas. Szef patrzał na uciekającego paniczyka po czym chciał się odwrócić i wejść do swojej kwatery, ale zatrzymałem go mówiąc.
- Widzę, że twoja gościnność jak zwykle powala na kolana. - uśmiechałem się kpiąco kiedy łysol powoli obrócił się w moją stronę marszcząc groźnie brwi.
- Ty. - stwierdził tylko po czym  podszedł do mnie pochylił się, by spojrzeć mi w oczy.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem aż w końcu obu nam puściły nerwy. Roześmialiśmy się przyjaźnie. Chwycił mnie w swój niedźwiedzi uścisk, nie pozostając mu dłużny poklepałem go siarczyście po plecach.
- Czy mi się wydaje czy przez ostatnie parę miesięcy broda Ci urosła o parę cali. - powiedział odsuwając mnie na szerokość ramienia i przyglądając mi się uważnie.
- Również miło cię widzieć i czy mi się wydaje czy straciłeś parę kilo. - odparłem, szczerząc się w uśmiechu. Obaj znowu roześmialiśmy się serdecznie po czym zaprosił mnie do swojego gabinetu na łyk czegoś mocniejszego oraz by powspominać „Stare dobre czasy”.
Przesiedzieliśmy parę ładnych godzin opowiadając o tym jak nam się żyje. Marudząc na wszystko od konkurencji, przez mendy pospolite kończąc na barmanach rozcieńczających wino wodą. Zleciało nam trochę zanim przeszedłem do sedna sprawy. Przedstawiłem mu chęć uzupełnienia mojego wozu o nowe towary. Oczywiście mogliśmy być starymi przyjaciółmi, ale jak to się mówi w naszym fachu „Kochajmy się jak bracia, targujmy się jak krasnoludy”. Długo żeśmy siedzieli i negocjowali odnośnie towarów, które obecnie ma na składzie gildia kupiecka. Niestety dla mnie składy zapasów były na chwilę obecną wypełnione rudami wszelkiej maści które najlepiej sprzedawać w dużych ilościach, a mój wóz nie nadawał się na przewóz takiego towaru. Próbowaliśmy jeszcze pogadać z paroma niezależnymi handlarzami przebywającymi w kamienicy jednakże żadni nie byli zainteresowani sprzedażą swoich towarów. Z braku innych opcji postanowiłem zapełnić miejsce na wozie przez wynajęcie go pośrednikowi, który zapłacił mi z góry za przetransportowanie swojego towaru do jednej z wiosek przez które mieliśmy przejeżdżać po drodze do stolicy Merkez.
Jedynak były dwa problemy, którym nie mogłem zaradzić. Pierwszym było to, że pośrednik który  czekał na przybycie jakiegoś ważnego urzędnika czy coś w tym stylu i nie mógł wydać towaru od razu następnego dnia tylko musiałem poczekać na nie z dwa dni. Co nie było problemem bo opłacił nam postojowe pokoje w tawernie oraz udostępnił miejsce na mój wóz w swoim strzeżonym magazynie. Innym problemem było to, że kilka dni zwłoki dawało Brainowi więcej czasu na picie i szukanie kłopotów albo raczej, jak on woli mówić, ich zaczynanie.
- Boski kowalu miej mnie w opiece. - wyszeptałem idąc do mojego wozu, by opowiedzieć Braininowi jak poszły negocjacje.

„Obecny skład wozu to obecnie 100%:”
Skrzynie z wyrobami krasnoludzkich czeladników (narzędzia, miecze, ozdoby, oraz przedmioty potrzeb domowych).
Kilka beczek z olejem do lamp sprowadzonych z Ardmoru na zamówienie.
Trzy skrzynki pełne butelek z bimbrem (2 na sprzedaż, ostatnia na użytek własny).
Pół tuzina zapieczętowanych skrzyń oprawionych logo przewoźnika.

(Brainin?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz