Zajrzałam na stragan z warzywami i wsadziłem rękę do kieszeni. Była pusta. Ostatnio niczym nie handlowałam, temu też nie mam czym zapłacić. Nadymałam policzki zastanawiając się, skąd wziąć jakiekolwiek monety. Ludzie to by wrócili do swych domów i przegrzebywali najmniejszy kąt, a tym bardziej kanapę; ja nie mam takiej możliwości, dlatego wyszłam na sam środek targu i się rozejrzałam. Wokół mnie była cała masa ludzi, towarzyszył im hałas i ciągłe przepychanki. Świetne warunki dla złodzieja.
Wychwyciłam wzrokiem pierwszą lepszą ofiarę, która akurat płaciła młodej kobiecie za kapelusz. Gdy chował sakiewkę do kieszeni, używając telekinezy, „przypadkiem” wysunęła mu się ona z ręki upadając na ziemię. Ludzie zrobili swoje; zakryli mu całą widoczność, dzięki czemu ja dalej używając mocy, zdobyłam pieniądze. Za nie kupiłam marchewki i cukier dla Ramzesa, który siedział w stajni po drugiej stronie ulicy. Miałam zamiar pójść do niego dłuższą drogą, czyli na około miasta, ponieważ miałam jeszcze sporo czasu do końca dnia, a dzisiaj nie miałam humoru na targowanie się. Jutro to zrobię.
Robiło się coraz ciemniej, a ja wybrałam złą drogę, przez co przeszłam na całkiem inny teren, niż miałam zamiar. Znalazłam się w innej dzielnicy, przy jakiejś starej szkole, za którą był las. W czasie zastanawiania się, którędy powinnam iść, udało mi się wyskubać spod ubrania parę źdźbeł słomy. Nagle przede mną pojawił się jakiś wielki ptak, a z tyłu usłyszałam spokojny głos:
- Daj mi to, co masz – najpierw przyjrzałam się gryfowi; sądziłam, że te stworzenia wymarły, a przede mną stoi ich przedstawiciel. Był cudny. Wyobraziłam sobie jak chwyta Pionka, wzlatuje w niebo i puszcza go z wysokości chociażby pięciuset metrów na beton, a jego głowa się roztrzaskuje. Dopiero po tej wizji odwróciłam się i mocno zadarłam głowę do góry; dwumetrowy duch. Tak go mogłam określić. Nie dość, że wysoki, to jeszcze miał taką bladą i nie wyraźną twarz... Co ciekawsze, oboje byli we krwi.
- No dobra – wzruszyłam ramionami. - A co dokładnie chcesz? - zapytałam.
- Wszystko, co masz – odpowiedział tym samym głosem. Zaczęłam wyciągać z kieszeni marchewki i cukier.
- Jak chcesz, mogę ci dać słomę, bo czuje, że mnie gryzie w nogach – wykrzywiłam usta w grymasie niezadowolenia. - Ewentualnie pożyczę ci – nacisnęłam na ostatnie słowa. - parę czarnych koronkowych majtek, ale chyba się w nie nie zmieścisz – milczał i wyglądał na zdziwionego. Zabawnie wyglądał.
Nagle się odwrócił i zaczął odchodzić. O nie, ja tej zabawy nie chcę kończyć. To najlepsza rzecz, jaka mnie dzisiaj spotkała.
- Tak szybko odchodzisz? Miałam ci zamiar zaproponować jeszcze woreczek zmniejszający – powiedziałam smutnym głosem. - Ale jak nie chcesz... - specjalnie go wyciągnęłam i wymachiwałam nim na boki, z głową zwieszoną w dole. Nagle przedmiot zniknął z mojej ręki. Szybko uniosłam głowę. - Jesteś szybszy niż normalny człowiek – zauważyłam z szerokim uśmiechem. - Ale oddaj mi to – wyciągnęłam rękę.
- Teraz to moje – wsadził mój worek do kieszeni.
- Marny z ciebie złodziej – prychnęłam i używając telekinezy zapanowałam nad jego ciałem, nie pozwalając mu się ruszać. Usłyszałam trzepot skrzydeł i instynktownie zamieniłam się w ducha. Przez moje ciało przeleciał gryf, a potem drugi i trzeci raz. Chwilę tak się bawiłam, aż w końcu przerzuciłam mon telekinezy z mężczyzny na jego towarzysza. Ptak zatrzymał się w powietrzu. - Dawaj to – wyciągnęłam rękę, czekając na mój worek. Mężczyzna milcząc przyglądał mi się uważnie. Podszedł bliżej i nagle się zamachnął, mając zamiar za pewne mnie unieszkodliwić. Ale jego ręką przeleciała przez moją głowę na wylot. Jeszcze raz spojrzał w kierunku gryfa, którego przewróciłam do góry nogami i dopiero wtedy postanowił oddać mi przedmiot. - Dziękuje – powiedziałam mile i puściłam stworzenie. - Nie jesteś człowiekiem – powiedziałam z uśmiechem, unosząc się do góry, dalej będąc duchem. Tak na wypadek, gdyby znowu miał zamiar mnie zaatakować. A jego ruchy są... szybkie. - Jak się nazywasz? - zapytałam ciekawa.
< Aristair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz