piątek, 30 listopada 2018
Trudno być złym, kiedy świat ma do zaoferowania tyle piękna.
czwartek, 29 listopada 2018
Od Kiirana do Akroteastora
Obróciłem sztylet w ręku, jakbym ważył go i oceniał przydatność w starciu z tak potężnym przeciwnikiem, po czym pochyliłem się nieco, unosząc przy tym w zawadiackim grymasie kącik ust. Byłem gotowy podjąć wyzwanie rzucone mi przez los, nawet jeśli groziło to pewnie poważnymi obrażeniami. Ale hej, raz się żyje, a na coś trzeba w końcu umrzeć!
— Jeszcze cię dorwę, wasza ekscelencjo! — krzyknąłem przez ramię do rozrzedzającej się stopniowo chmury dymu, czując, że mag jeszcze nie uciekł zbyt daleko, więc na pewno mnie usłyszał. Niech wie, że tak łatwo mu nie odpuszczę. A jeśli nasze drogi się skrzyżują, będzie musiał odpowiedzieć na kilka, jak nie kilkanaście pytań. Jakoś nie łyknąłem tej gadki o nie byciu odpowiedzialnym za ... to coś. Coś w tym osobniku nie pasowało mi do ogólnego obrazu podróżującego czarodzieja, o ile takowy w ogóle istnieje. Było w nim bowiem coś, co mógłbym śmiało nazwać mianem drapieżnego, nie mówiąc o tym, że był wysoki jak cholera, a ja to już miałem jakąś tendencję do patrzenia z dystansem na osoby wyższe ode mnie.
Stworzenie zbliżyło się dość szybko. Nawet bardzo szybko. Do tego stopnia, że udało mi się zrobić przewrót w bok w chwili, gdy już czułem w nozdrzach jej paskudny zapach. Przekląłem pod nosem swoje nieogarnięcie, podniosłem się i ponownie przybrałem pozycję obronną. Stworzenie jednak ... Zdało się nie zwrócić na mnie uwagi. Mówiąc szczerze, poczułem się urażony takim jej zachowaniem, więc wyprostowałem się i spojrzałem na sylwetkę bestii, kierującej się wzdłuż drogi. Niewiele myśląc, podbiegłem do Mirki, która skryła się cieniu drzew, po czym uderzyłem w jej boki. Klacz wydała z siebie przerażony kwik, jednak wyrwała się do przodu. Nie wiem, czy była po prostu odważna, czy tak mi ufała, ale zdawała się nie protestować za bardzo, kiedy nakierowałem ją na stworzenie przed nami. Gdy się zbliżyliśmy, chwyciłem wodze w jedną rękę. Skupiłem się na swoim zadaniu, wzrok utkwiłem w odsłoniętym ścięgnie. Jeszcze chwila, tylko trochę..
— To za twoją ignorancję! — krzyknąłem na jednym wydechu, gdy ostrze zagłębiło się w ciele bestii. Ta ryknęła ponownie, po czym, ku mojemu zaskoczeniu, odskoczyła w zupełnie inną stronę, wyraźnie jednak kulejąc. Zawróciłem konia, gotowy zaatakować ponownie, lecz zobaczyłem jedynie tlące się pole w miejscu, gdzie istota wcześniej się znajdowała. Czy ona się teleportowała? Użyła jakieś magii? Przeniosła się do swojego wymiaru?
Poklepałem Mirkę po szyi, uśmiechając się do niej słabo. Spisała się dzisiaj świetnie. Zasługuje chyba na dodatkowe jabłko, gdy wrócimy do obozu. Najpierw musimy jednak rozwiązać jeszcze jedną sprawę. Zagwizdałem ile sił w płucach. Gdy usłyszałem szczekanie Czuwacza, spokojnie zakłusowałem w stronę źródła odgłosu, aby ostatecznie znaleźć psa, ciągnącego tajemniczego maga za szaty. Uciekł całkiem daleko, ale pies zdaje się skutecznie go powstrzymał.
— Chyba powinienem dostać jakieś wyjaśnienia, nie uważa pan?
<Akroteastor?>
poniedziałek, 19 listopada 2018
Od Lexie do Keyi
Niebo nad strzechami domów zabarwiało się powoli pastelowymi kolorami świtu. Wciąż było dość chłodno, jednak Lexie była wdzięczna za ten chłód. Jej powieki zaczynały się już coraz bardziej kleić od całonocnego czuwania, mimo niepokoju, który drażnił jej duszę.
- Jednak nie ma to jak grzane piwo o zimnym poranku - skomentowała z zadowoleniem przybyszka, upijając kolejny łyk. Jej policzki były czerwone, jednak gwardzistka szybko doszła do wniosku, że raczej z zimna, niż upojenia alkoholem. - Ty nie pijesz?
Szatynka pokręciła głową. Była na służbie, a zresztą nigdy nie szanowała tych, którzy spędzali swój wolny czas na piciu. Jakby spędzanie go na myśleniu o pracy i ćwiczeniach było zdrowsze.
- Nie wyglądasz na miejscową - zauważyła, jakby od niechcenia, biorąc kolejnego łyka.
Lexie kiwnęła głową na znak zgody i rzuciła zmęczone spojrzenie rozmówczyni. Zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowę z kimkolwiek.
- Choć trudno mi stwierdzić skąd jesteś. Masz raczej nietypową urodę i ciężko mi ją powiązać z konkretnym rejonem. Może pochodzisz z wysp? W głębi lądu raczej rzadko widuje się przybyszy z wysp. A może gdzieś z Merkez? Różni się tam zdarzają... - dziewczyna zamyśliła się, jednak myśli najwyraźniej nie były miejscem, w którym chciała pozostawać zbyt długo, bo wróciła do teoretyzowania na temat pochodzenia Lexie.
Nie zdążyła jednak dojść do niczego konkretnego, bo jej wywód przerwało przybycie postawnej i milczącej zbroi. Na jej widok dziewczyna zamilkła, a gwardzistka jakby nieco oprzytomniała. Przez chwilę z ciemnego wnętrza hełmu nie dobiegał żaden dźwięk, jednak wreszcie zbroja przemówiła.
- Wyjechali. - Głęboki głos Mer nie miał kompletnie żadnego wyrazu. Jak zawsze brzmiał, jakby pochodził zza grobu.
Lexie opadły ramiona. Westchnęła.
- Dokąd?
- Nelayan.
E'eian rzuciła spojrzenie wciąż pijącej swoje piwo dziewczynie. Wyglądała na podchmieloną, jednak gwardzistka odnosiła wrażenie, że nie jest nawet w połowie tak upita, na ile wygląda.
- Omówmy sprawę Rudzielca gdzie indziej - zasugerowała cicho swojemu partnerowi w tej kłopotliwej misji
<Keya? Podejmiesz trop? XD>
niedziela, 18 listopada 2018
Od Akroteastora do Kiirana
Tego poranka Akroteastor obudził się z uczuciem, że coś się spierniczy. I owszem, wiele rzeczy tego dnia poszło nie tak, jak to sobie zaplanował, jednak ta była najgorsza z nich wszystkich. Już prawie opuścił miasto. Nikt go nie zatrzymywał, bo przecież wszyscy w panice starali się z niego uciec, jednak już na samych obrzeżach, gdy już niemal problem zniknął mu z oczu musiał się pojawić on. Liivei stał, lustrując wzrokiem przystojnego młodzieńca, okolonego mroczną aurą, którego postawa i słownictwo przywiodło stworowi na myśl bardzo kłopotliwy typ człowieka. Taki, który nie daje się tak łatwo spławić kilkoma półsłówkami. Mimo to Akroteastor zadecydował spróbować.
- NIEBYŁŻEM I DEFINITYWNIE NIE JEST MOIM PRAGNIENIEM WIDZENIE TEGO, CO SPOWODOWAŁO TENŻ RUMOR – powiedział, naciągając mocniej kaptur na czaszkę i próbując wyminąć młodzieńca, który jednak zastąpił mu drogę.
- Za przeproszeniem waszej ekscelencji, jednak jeśli jest to magiczna bestia zapewne masz lepsze kwalifikacje do pokonania jej ode mnie. Proszę pójść ze mną i przekonać się, co to za stwór. – Przystojna twarz chłopaka coraz bardziej nie podobała się Liiveiowi.
- MOJA OSOBA NIE POSIADA CZASU, NA TAKIE JOELTE – machnął lekceważąco ręką, jednocześnie czując, że jeśli nie oddali się z tego miejsca natychmiast to wszelkie opory staną się daremne, bo nie będzie w stanie dalej wmawiać nieznajomemu, że nie ma z tym nic wspólnego. – PROSZĘ USTĄPIĆ, PRAGNĘ PRZEJŚĆ.
Młodzieniec pokręcił głową. Od strony miasta, niespodziewanie blisko rozległ się kolejny ryk i Akroteastor odwrócił nieco głowę w tamtym kierunku, co sprawiło nieznaczny ruch kaptura i odsłonięcie rogów.
- Natychmiast – powiedział z naciskiem, wyjmując jedną z rąk spod szaty.
W tym momencie ziemia zaczęła drżeć, przewracając obu nie spodziewających się tego rozmówców i spory kawał muru z hukiem wylądował w fosie. Liivei gwałtownie poderwał się na nogi o odwrócił w kierunku wyłomu, prze który doskonale widać było olbrzymią postać o masywnych nogach jaszczura, zakończonych ostrymi szponami oraz jakby przesadnie umięśnionych, tygrysich łapach, których paski jednak układały się w znacznie bardziej złożony wzór, niż na ciele tego króla jungli. Jego głowa również ewidentnie była tygrysia, jeśli nie liczyć trzech par masywnych rogów ją okalających oraz faktu, że zamiast pary oczu posiadała ich aż troje. I teraz one wszystkie wpatrzone były w Akroteastora.
- TYY! – zaryczał demon, opadając na cztery łapy i powoli zbliżając się tym charakterystycznym chodem kota, zbliżającego się do sparaliżowanej strachem myszy.
Morteo cofnął się, niemal przewracając ponownie i tamtego młodzieńca, któremu również udało się już podnieść z gruntu. Przelotnie spojrzał na niego zauważając, że ten zdążył już dobyć krótki sztylet z pochwy, umieszczonej przy pasie.
- TY NĘDZNIKU! POKRAKO! – Słowa tygrysa przeradzały się w coraz cichszy i groźniejszy warkot.
- Ale paskudztwo – skomentował przystojniak, stając pomiędzy Akroteastorem a demonem. – Wasza eks-lencja jest pewien, że nie wie, o co chodzi?
- NAJWYRAŹNIEJ TENŻE POTWÓR MA DO CIEBIE JAKIŚ ROMANS – oznajmił Liivei, który zdążył już zrobić kolejny krok do tyłu, wydobyć z woreczka przy pasku trochę kulek dymnych i zacząć rozgrzewać je w palcach. – KIMŻ BYM BYŁ, GDYBYM WTRĄCIŁ SIĘ W PRYWATNE PORACHUNKI GENTELMANÓW?
- Co? – chłopak rzucił spojrzenie w stronę maga akurat by ujrzeć chmurę dymu.
W tym samym momencie demon zaszarżował w jego kierunku.
<Kii?>
Run rabbit, run. Don' t be afraid... Run, run!
Od Kiirana do Akroteastora
Wzdychając cicho, usiadłem i rozciągnąłem się. Nad obozowiskiem powoli wznosiło się słońce. Wiedziałem, że nie zasnę po raz kolejny, chociaż nadal miałem wrażenie, jakby organizm domagał się jeszcze przynajmniej dwóch — trzech godzin snu, aby wypocząć zupełnie. Postanowiłem więc rozpalić ponownie ognisko i upiec ostatni kawałek wczorajszego królika, jakiego przy pomocy Czuwacza udało mi się upolować. Na myśl o towarzyszu, podniosłem wzrok i zagwizdałem cicho. Pies poderwał się z trawy, po czym podbiegł do ogniska, poruszając ogonem na przywitanie. Z uśmiechem poczochrałem zwierzaka za uchem, a następnie oderwałem kawałek upieczonego mięsa, który momentalnie zniknął we wnętrzu głodnego psa.
— Dzisiaj zapolujemy znowu — obiecałem mu, chwilę później wybuchając cichym śmiechem. Chyba naprawdę za długo podróżowałem samotnie, że zacząłem rozmawiać ze zwierzętami. Na szczęście, w planach miałem zahaczenie o pobliskie miasto, aby uzupełnić zapasy. Może nawet uda mi się znaleźć jakiegoś maga, co by mi pokazał jeszcze jakieś sztuczki?
***
Kiedy tylko wkroczyłem na główną drogę, poczułem, że coś jest nie do końca w porządku. Zupełnie jakbym posiadał jakiś szósty zmysł nastawiony na wyczuwanie niebezpieczeństwa, który działał tylko wtedy, gdy sam tego chciał. Czyli rzadko. Zdecydowanie za rzadko.
Ściągnąłem wodze Mirki, zmuszając klacz do zatrzymania się. Czuwacz podniósł uszy, kiedy dojrzał zaniepokojenie na mojej twarzy. Z niepewnością spoglądałem na zakręt, z którego będę widział już miasto. Tylko kilka kroków, nic na pewno się nie wydarzy. Bo co złego może mnie spotkać tak blisko od...?
— Cholera! — Szybko się schyliłem i zakryłem głowę dłońmi, słysząc ryk, jaki rozniósł się echem po okolicy. Poczułem, jak klacz pode mną spina się, gotowa do ucieczki. Objąłem ją więc za szyję, licząc, że w ten sposób się opanuje. Na szczęście, tym razem udało mi się utrzymać na grzbiecie wierzchowca, przez co szybko mogłem zmusić go do ruszenia. Poddenerwowany pies podążał za nami w bezpiecznej odległości, nie chcąc samemu stawiać czoła możliwemu zagrożeniu. Był więc pod tym względem inteligentniejszy ode mnie. Ale, z drugiej strony, nie musiał też wykarmić samego siebie i dwóch innych istot za stawki prawie głodowe.
Tak, jak się spodziewałem, nie udało mi się dostrzec źródła odgłosu, ale na widok siwych snopów dymu, wirujących nad dachami miasta, domyśliłem się, że musiało tu dojść do czegoś strasznego. Poczułem nagły przypływ ekscytacji. W końcu! Wyrwę się z tej całej rutyny, przeżyję prawdziwą przygodę, zostanę znanym bohaterem, może nawet będę mógł zamieszkać w Merkez! Zupełnie jakby los postanowił się w końcu do mnie uśmiechnąć!
Skierowałem się w stronę murów, aby ocenić uszkodzenia spowodowane przez tajemniczego potwora. Planowałem zbadać dokładnie wszystkie zniszczone budynki, lecz kiedy zobaczyłem grupę mieszkańców, uciekających w stronę lasu, podjechałem do nich.
— Nie bójcie się już, obywatele! — oznajmiłem najbardziej męskim głosem, na jaki potrafiłem się zdobyć. Mężczyzna zatrzymał się i przysłonił nieco sobą dwie kobiety oraz niemowlę na rękach jednej z nich. Wzniosłem dłonie, aby pokazać, że nie mam w nich broni.
— Spokojnie, nie skrzywdzę was. Chciałbym tylko wiedzieć, co się tam stało? Dlaczego miasto płonie?
— To było ogromne, paniczku — wyrzuciła z siebie jednym tchem matka, przyciskając dziecko do piersi — Wielkie jak tamta góra, panie bracie, a kie to zębiska miało!
— Ale co to było? — spytałem nieco szorstko, chcąc zdobyć od świadków jak najwięcej informacji. Po chwili słuchania opisu bestii, zmierzyłem jeszcze raz wzrokiem rodzinę, wiedząc, że nie powiedzą mi nic więcej ponad to, co już mi podali, po czym rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś bardziej kompetentnego. Spojrzenie moje padło na postać, pospiesznie oddalającą się od miasta. Wyglądała jak mag czy inny czarodziej, co dawało nadzieję na rozmowę na nieco wyższym poziomie. Zakłusowałem w jej stronę, zabierając głos dopiero w momencie, gdy miałem pewność, że postać mnie usłyszy.
— Przepraszam bardzo, wasza magiczna ekscelencjo! — zawołałem, po czym zatrzymałem się przed domniemanym magiem i zeskoczyłem z grzbietu Mirki. — Czy była wasza ekscelencja świadkiem tego ... wszystkiego?
<Akroteastor?>
sobota, 17 listopada 2018
Od Imogen do Vanitasa
Były to te same sny, które nawiedzały mnie właściwie każdej nocy, odkąd tylko pamiętam.
Przypominały mi się chwile z mojego życia. Wydarzenia, informacje, osoby... Od tych najstarszych, po najświeższe.
Nie było w nich detali. Ot, szare cienie, przypominające beznamiętną opowieść kogoś, kto widział już wszystko.
W samym środku tego huczącego wiru był dzień dzisiejszy.. A może wczorajszy? Przedwczorajszy?
Czy ten dzień w ogóle istniał?
Tak, istniał. Wciąż czułam ból połamanych skrzydeł.
We śnie wszystkie moje drobne lęki rosły do rozmiarów potężnych potworów, bezlitośnie depczących ostatnie światełka nadziei.
Strach narastał. W pamięci szukałam jakiegoś ukojenia...
Odprężałam się znów, zapadając w lekki, końcowy sen...
Otworzylam powoli oczy. Czulam, że leżałam na miękkim materacu... Było mi tak ciepło, i tak dobrze.
W pokoju panował półmrok. Usiadłam, nie spiesząc się i walcząc z zawrotami głowy.
Okno nie było zasłonięte.
Czyżby był wieczór? A może noc, czy też ranek?
Nie wiedziałam. Najważniejsze było znaleźć gospodarza.
- ...Vanitas...? - trzymałam się framugi. Chwilkę potem rozległy się kroki.
- Obudziłaś się. - mężczyzna pojawił się z ciemności. Skinęłam głową. - Jak się czujesz? - zapytał miękko, podchodząc bliżej.
- Lepiej... - odparłam, również robiąc krok w jego stronę. - ...Mogłabym... Iść się umyć? I może przebrać?
Mimo wszystko dziwnie było zakładać jego ubrania... Szczególnie bieliznę, chociaż z nią było najłatwiej. Koszula, którą mi dał, stwarzała problemy ze skrzydłami.
Rozwiązałam je, zakładając ją jedynie na wysokość pach. Rękawy wisiały na wysokości piersi... Wyglądały jak druga para rąk.
Zgarnęłam je do przodu i skrzyżowałam między piersiami, wiążąc następnie na karku. Miałam nadzieje, że nie zmarzne.
Goodbye, everybody, I've got to go, Gotta leave you all behind and face the truth.
Płeć: Męska.
Anya Aristair — Matka. Jej los jest nieznany, z dużą dozą prawdopodobieństwa nie żyje, chociaż Kiiran żyje nadzieją, że jest inaczej.
Nillias — Ojciec, inkub. Po spłodzeniu potomka, przestał interesować się jego życiem.
Syrion Aristair — Ojciec Anyi, aktualny przywódca klanu. Za punkt honoru stawia zamordowanie Kiirana, uważając jego istnienie za obrazę dla nazwiska rodowego.
Partner: Nigdzie nie zatrzymywał się na tyle, aby nawiązać z kimś dłuższą, silniejszą relację.
Aż do ukończenia siedmiu lat demoniczny potomek wychowywał się w murach świątyni, gdzie nauczył się czytania, pisania czy liczenia. Jednego poranka, został przekazany pod opiekę rycerzowi, posiadającego gród w pobliżu. Tam uzyskał wiedzę bardziej praktyczną, polegającą głównie na walce czy sposobach radzeniach sobie w czasie wojen, aby później zostać takim samym wojownikiem jak nowy dobroczyńca. Plany te legły w gruzach, gdy rycerz nakrył ucznia w jednym łożu z własną córką. Kiiran został ponownie zmuszony do ucieczki, jako szesnastoletni młodzieniec rozpoczynając życie łowcy zarówno przygód, jak i nagród.
~ Posiada konia, a dokładniej ciężką klacz o imieniu Mirabelle, chociaż chłopak częściej mówi na nią w skrócie Mirka.
~ Boi się burz, zwłaszcza, gdy przebywa w ich trakcie poza bezpiecznymi czterema ścianami.
~ Byłby w stanie zabić za słodycze. Dosłownie. Każdą nadwyżkę pieniędzy wydaje właśnie na nie.
Od Vanitasa do Imogen
Spojrzałem kątem oka na twarz dziewczyny, której policzki już od dłuższego czasu były czerwone przez zapewne niezdolny do zatrzymania potok słonych łez. Nie lubię patrzeć na ludzkie cierpienie, jednak w tym przypadku było ono niewykluczone do odzyskania pełni zdrowia. Westchnąłem ciężko przytulając ją bardziej do siebie. Nie było sensu jej na razie budzić, doznała tego dnia wystarczająco dużo bólu. Zgodnie z tym skierowałem się tym razem na górę, prosto do pokoju gościnnego. W salonie odbędzie się teraz najpewniej ostra dyskusja dotycząca przed chwilą zakończonej operacji... Tutaj przynajmniej będzie mogła w ciszy i spokoju pospać. Ułożyłem delikatnie anielicę bokiem, na środku całkiem sporego łoża, by skrzydła nie musiały przeszkadzać jej spokojnemu snu. Nim wyszedłem z pomieszczenia, okryłem Imo kawałkiem wcześniej przygotowanej kołdry. Uprzednio poprawiając niesforne kosmyki włosów brunetki, ostatecznie skierowałem się do drzwi. Rzucając jeszcze przelotne spojrzenie na dziewczynę, ostatecznie zdecydowałem się opuścić pokoik oraz zamknąć za sobą prostokątny przedmiot z klamką. Po cichu zszedłem ze schodów, by w końcu móc powrócić do dwójki ostro kłócących się ze sobą lekarzy. Odkaszlnąłem mierząc obojga wzrokiem.
- Nie ma sensu tego operować! To jak składanie rozbitej na milion kawałeczków wazy - wypaliła prosto młoda dziewczyna, krzyżując ręce poniżej piersi.
- Kości zrosną się po jakimś czasie i będzie można je odpowiednio nastawić, nie rozumiem w czym widzisz problem - wywrócił oczami najwyższy z osób tu obecnych, poprawiając przy tym swoją bujną czuprynę.
- Naprawdę... - westchnęła ciężko, odwracając wzrok w bok. - Nie chcę dla niej źle, jednak nie podejmę się takiego ryzyka, będąc żółtodziobem w anatomii skrzydeł - wzruszyła z lekka ramionami, zakładając sobie już prawie pustą torbę przez ramię. - Zobaczy się za miesiąc, choć szanse są znikome - dokończyła, ostatecznie kierując się do drzwi wyjściowych. Nie wiedziałem, czy też po prostu nie chciałem nic dodawać. Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem, sam zasiadając na fotelu. Podparłem głowę na wyciągniętej dłoni, ziewając przy tym cicho.
- Kobiety chyba już tak mają - stwierdziłem, unosząc jednocześnie kąciki swych ust.
- Vanitas, tak mają nastolatki - dopowiedział trafnie mężczyzna, również delikatnie się uśmiechając. - Nie przejmuj się, to trochę potrwa, ale dziewczyna jeszcze będzie latać - stwierdził, idąc w ślady młodej pani doktor. - Przekona się ją jakoś - dodał ostatecznie również wychodząc.
Zanurzyłem twarz w otwartych dłoniach, sam chyba do końca nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Oszukiwać ją, że wszystko będzie dobrze, czy też powiedzieć o możliwości najgorszego... Cholernie gubię się w tym wszystkim. Moje życie zmieniło się o jakieś sto osiemdziesiąt stopni w ciągu kilku godzin. Czuję, za zaraz dostanę swoistego pierdolca od natłoku nowych problemów.
Podniosłem się gwałtownie na równe nogi, opuszczając jednocześnie ręce. "Jakoś to będzie" - pocieszałem sam siebie, robiąc kolejne kroki ku schodom, a następnie ku łazience. Bądź co bądź ten burdel sam się nie posprząta... A i myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby wzięcie sobie kąpieli na odstresowanie. Mam w końcu trochę czasu zanim ta dojdzie do siebie i się obudzi. Później może być tylko gorzej, a chwila dla siebie stanie się marzeniem... Co z tego może wyjść?
<Imoo?>
środa, 14 listopada 2018
Od Imogen do Vanitasa
Widziałam jedynie, że to kobieta, dziewczyna. Nie przypatrywałam się.
Może i jestem głupia. Może i jestem naiwna jak dziecko, ale bardzo dobrze wiedziałam, że będzie boleć. A patrzenie na to co robią wcale nie pomoże...
Starałam skupić się jedynie na tym, że obiecał mi pomóc. Tak długo jak w to wierzyłam, miało być dobrze. Siła przekonania.
Gdy delikatnie mnie podniósł złapałam się go jak mogłam, wdzięczna za to, jak mnie traktował.
Bolało mnie wszystko. Wszyściutko. To ramię, i skrzydła...
Powstrzymywałam łzy, wpatrując się w mężczyznę. Czułam się jak zwierze...
Niepewnie poszukałam ręki Vanitasa. Znalazłam ją. Jedna jego dłoń wciąż gładziłam moje włosy, druga uspokajająco oplatała moje palce. Moje obie łapki razem były mniejsze od jego jednej...
No, dalej nie widziałam, ale nie czułam. Ból i pieczenie na skórze... Zanikały. Po kolei, wszystkie rany których byłam świadoma jakby się rozpływały, pozostawiając jedynie krótkie, swędzące odczucie. To było niesamowite....
Zaskoczenie musiało odmalować się na mojej twarzy, bo chłopak siedzący obok mnie posłał mi lekki uśmiech.
- Lepiej? - zapytał cicho. Skinęłam jedynie lekko głową, przełykając łzy. Znów otarł mi je z twarzy.
...A potem spadłam wprost do piekła.
Nic nie może się równać do bólu wyrywanych piór. Gdy tylko pierwsze ostre ukłucie przeszyło moje skrzydło wydałam z siebie nieokreślony jęk agonii, a moje obolałe ciało od razu chciało zerwać się i uciec.
Zanim zrobiłam jakikolwiek większy ruch, Vanitas złapał mnie mocniej za ręce, a dłoń, którą wcześniej trzymał w moich włosach przesunął pomiędzy moje skrzydła, ramieniem i piersią przytrzymując tym samym górną część mojego ciała. Ktoś trzymał też moje nogi, a osoba czwarta nieubłaganie kontynuowała torturę.
Przy jednym uchu miałam pierś mężczyzny. Słyszałam bicie jego serca, a gdy zaczął do mnie mówić, jego głos był dodatkowo wzmocniony dudnieniem dochodzącym z głębi jego krtani.
- Bądź dzielna... Jestem przy tobie.. - nie mówił głośno, ale słyszałam go idealnie.
Zacisnęłam powieki. Każde wyrwane pióro posyłało tysiące szpilek wgłąb mojego ciała, sprawiając, że mięśnie się spinały, pióra stroszyły a wyciągnięcie ich ze skóry było jeszcze trudniejsze.
Błagam własny organizm, by pozwolił mi chociaż na chwilę stracić przytomność...
Działo się tak co jakiś czas. Zauważałam to przez te krótkie przerwy w bólu, po których łzy zaczynały lecieć ze zdwojoną siłą.
Musiało to znaczyć, że to koniec.
Wciąż nie mogłam się jednak rozluźnić. Kojący chłód zniknął, pojawił się dotyk... Ale ten dotyk znów usunął ból powierzchownych ran. Pozostało jedynie to w środku..
..Było tak bardzo... Lepiej.
Napięcie opuściło moje członki. Wcisnęłam twarz mocniej w swoje ramię.
Już nikt mnie nie unieruchomiał. Leżałam bezwładnie.
- Wszystko powinno być dobrze. Niech tylko nie rusza skrzydłami, bo nie wiem, czy te pręty wytrzymają w takich gnatach. Latać i tak nie da rady, bo ją przy samych lotkach połamało.. Nie wiem ile będą jej odrastać. Przyda jej się odpoczynek... I kąpiel. Na szczęście rany się nie zapaskudziły - prychnęła. Odpoczynek... Tylko tego pragnęłam.
Oddychałam głęboko, chcąc się dotlenić. Uspokajało mnie to.
- ..Imo? - poczułam, że Vanitas nachyla się nade mną. Powoli przechyliłam głowę, otwierając napuchnięte od płaczu oczu. Patrzył na mnie zmartwiony. - Jak się czujesz?
- .. Źle. - szepnęłam. Nie było nawet pewne, czy to usłyszał.
- Chodź, zabierzemy cię stąd... - powoli wsunął pode mnie jedno ramię, podnosząc mnie do siadu. Głowa wisiała mi luźno, ale uzbierałam na tyle sił, by wczepić się dłońmi w jego ramiona i ukryć twarz na jego szyi.
Czułam, że mnie podnosi. Delikatnie, jak wcześniej.
Kołysanie jego kroków wystarczyło. Nareszcie mogłam zapomnieć o bólu, odpływając w błogosławioną nicość.
Od Vanitasa do Imogen
Znalazłem się ponownie przed swoim domem, nieukrywanie trochę zmachany dźwiganiem pakunku wypełnionego niewiadomymi mi, ale za to bardzo ciężkimi rzeczami. Otworzyłem przed sobą drzwi, chcąc rzecz jasna wbić do swojego mieszkanka pierwszy. W tym jednak wyprzedziła mnie ciemnowłosa, zdecydowanie niższa nastolatka. Wywróciłem oczami wchodząc do środka.
- Imo, co je- - urwałem, dostrzegając na kanapie wijącą się zapewne z bólu kobietę. Trochę zaniepokojony odłożyłem torbę na ziemię, by zbliżyć się do anielicy. Niestety i w tym uprzedziła mnie pseudo doktorka.
- Tylko naprawdę głupi lekarz pozostawia dostęp do swoich leków pacjentowi - skarciła mnie chyba niewiele młodsza dziewczyna, będąc już przy dziewczynie. Przekląłem ją pod nosem, wywracając jednocześnie oczami.
- Dobra, dobra... Przejdźmy do rzeczy - mruknąłem, ciągnąc za sobą torbę. - Musimy jakoś przetransportować ją do łazienki... - powiedziałem, zbliżając się do Imo oraz urzędującej tuż obok Ishi.
- Nie, to ty ją musisz przetransportować do łazienki - odparła ze złośliwym uśmiechem, wracając do swojego pakunku. - Ja przygotuję co trzeba - wzruszyła ramionami, ciągnąc za sobą przedmiot aż do oddalonej o parę metrów jednej z łazienek mojego domu. Westchnąłem ciężko, przykucając przy ciemnowłosej kobiecie.
- Hej, Imo... Naprawdę mi przykro, że to musi tyle trwać... Jednak mam już bardzo dobrego lekarza...- określiłem całkiem pochlebnie, choć ledwo przeszło mi to przez gardło. -...a i drugi podobno jest w drodze - mówiłem, ocierając łezki aktualnie wydobywające się z jej szmaragdowych oczu. - Chodź... Pomogę Ci przejść do łazienki, dobrze? - wymieniłem z nią spojrzenia. Kobieta kiwnęła niepewnie głową, zaciskając po chwili swoje dłonie na mojej koszuli. Podniosłem ją delikatnie, przy tym zwracając szczególną uwagę na zadrapania oraz same skrzydła. Bez większego problemu udało mi się ją przenieść do łazienki, gdzie - o dziwo - pani doktor uwinęła się już z przygotowaniem "stanowiska" do operacji.
- Połóż ją na prawym boku, zajmę się najpierw lewym skrzydłem. Wygląda zdecydowanie gorzej - wydała polecenie, sama widocznie przygotowując się do operowania. Wykonałem posłusznie rozkaz, świadom, że pora skończyć złośliwości i wziąć się do właściwej roboty. Sam umyłem dokładnie ręce, by następnie przysiąść tuż przy widocznie cierpiącej anielicy.
- Jesteś w naprawdę dobrych rękach, będzie dobrze - zapewniłem z delikatnym uśmiechem, gładząc mięciutkie włosy Imo.
- To ramię... Boli... - wyszeptała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Obejrzałem dokładnie wskazane przez nią miejsce... To zadrapanie pozostawione najpewniej przez jakąś ostrą gałąź wyglądało naprawdę źle. Nabrałem więcej powietrza do płuc, zastanawiając się jak mogę jej w tym wypadku bezboleśnie pomóc...
- Spokojnie, zaraz zjawi się tu pewien neurolog, który dotykiem odbuduje zdarte tkanki - wtrąciła Ishi, grzebiąc ponownie w swojej torbie. Tym razem dostrzegłem, że zaczyna z niej wyciągać konkretniejsze rzeczy potrzebne do operacji. W ich skład wchodziły między innymi jakieś dziwne pręty, którymi zapewne usztywniane będą kości skrzydeł.
- Przybyłem najszybciej jak mogłem! - urwał nagle moje przemyślenia nagle objawiony, nieco starszy ode mnie chłopak.
- Puka się - zganiłem go cichym mrukiem.
- Wyszedłem spod stołu, nie czepiaj się - prychnął na mnie, na co ja jedynie odpowiedziałem załamanym kiwaniem głowy. - Czyli to tak... - powiedział, lustrując wzrokiem zarówno samą Imo, jak i jej nieco poszarzałe zapewne z brudu skrzydła.
- Zajmij się jej ranami i innymi - ponownie najmłodsza z towarzystwa przejęła dowodzenie nad całym zabiegiem, sama przyklękając przy rozłożonym, lewym skrzydle anielicy. To był dopiero początek, jakim są oględziny i określenie stanu złamań... a w oczach Imo ponownie dostrzegłem łzy. Nie chcę myśleć co będzie dalej...
<Imogen? Wykaż się, sadystko :P>
Od Imogen do Vanitasa
Miałam szczęście w nieszczęściu. Przez własną głupotę przytrafiło mi się coś takiego, ale przynajmniej trafiłam na kogoś, kto zechce mi pomóc...
- ...Pobrudzi się... - mruknęłam pod nosem, delikatnie ściągając go z ramion, uważając, by nie dotknął skrzydeł. Niestety były już na nim czerwone plamy...
Jak ja mu się potem za to odwdzięczę?
Nawet nie wiedziałam jak mam zacząć o tym myśleć...
Wiedziałam, że mogłabym wziąć cokolwiek, a i tak by mi to nie pomogło. Tak samo jednak nic nie mogło mi zaszkodzić.
Dość długo próbowałam dosięgnąć do wspomnianej wcześniej torby. Każdy ruch był jednak tak bolesny, że wciąż musiałam ocierać łzy. Wreszcie przedmiot spoczął na moich kolanach.
Ran nie mogłam opatrzyć. Ani do nich nie dosięgałam, ani nawet nie myślałam o tym, żeby spróbować.
Zaczęłam szukać czegoś przeciwbólowego.
Nie znałam się na lekach. Bezradnie przekładałam wszystkie środki, nie mogąc liczyć nawet na logikę, bo po prostu nie miałam siły myśleć. Miałam juz tylko nadzieje.
Po kilku chwilach po prostu wyciągnęłam wszystko, co dałoby się połknąć. Pudełeczko po pudełeczku, woreczek po woreczku, brałam większość zawartości i połykałam na sucho, aż bolało mnie gardło. Niektóre z tych środków chyba nie były do jedzenia...
Resztę pozostawiłam na stoliku. Siły mnie opuszczały.
Spróbowałam jakoś położyć się na boku. Trwało to chwilę, ale wreszcie mogłam zwinąć się w bezsilny kłębek bólu i rozpaczy.
Gdy otworzyły się drzwi nawet nie drgnęłam...
Od Vanitasa do Imogen
Przyjrzałem się bliżej kobiecie, która aktualnie wpatrywała się we mnie z widocznymi iskierkami bólu w oczach. Racja, jej aktualny ból psychiczny mógłbym porównać do siebie w przypadku - nie daj Boże - stracenia ukochanej księgi. Przynajmniej tak mogę to sobie zobrazować.
- Panienko Imo... - powiedziałem, chyba nadając jej tym samym niezdatny do zmiany w moim wykonaniu pseudonim. - Obiecuję, że jeszcze kiedyś będziesz szybować jak dumny, biały orzeł - uśmiechnąłem się delikatnie, przechylając jednocześnie głowę. - Sprowadzę najlepszego znanego mi lekarza w tym miasteczku, który będzie w stanie zoperować twoje skrzydła! - zapewniłem, kucając ponownie.
- O-Obiecujesz? - wydusiła, jakby miało od tego zależeć całe jej dalsze życie. Skinąłem z lekka głową.
- Przysięgam, może to trochę potrwać, może nawet całą nadchodzącą zimę... Jednak czuję, że na wiosnę ponownie wzniesie się panienka w przestworza! - wypaliłem z entuzjazmem, chyba naładowany jakąś dziwną energią po pomacaniu tego i owego. W oczach ciemnowłosej pojawiły się kolejne łezki, myślę jednak że tym w akcie szczęścia. Początkowo z delikatnie uniesionymi kącikami ust przyglądałem się temu całkiem uroczemu widokowi, by po chwili jednak zdecydować się odejść w kierunku niedużej szuflady, obfitej w mięciutkie rzeczy. Wyciągnąłem dwie szmatki, po czym wróciłem do dziewczyny w kroku jedną odkładając na stolik kawowy tuż obok kanapy. Pozostały w dłoniach materiał zarzuciłem na obdarte ramiona ciemnowłosej, w tym samym momencie oplatając swoje ręce wokół jej główki. Pogłaskałem dziewczynę po trochę rozczochranej czuprynie, uśmiechnięty przy tym ciepło.
- Za fotelem jest moja torba z kompletem rzeczy do pierwszej pomocy, jeśli czegoś byś potrzebowała. Nie możemy tracić czasu, prawda? - odsunąłem się od niej, by móc nawiązać kontakt wzrokowy. - Ta pani doktor akurat dostosowuje sobie godziny pracy według własnych upodobań... - wywróciłem z lekka oczami. - Szybko wrócę, rozgość się! - dodałem, puszczając w końcu Imo oraz robiąc kolejne kroki w stronę drzwi wyjściowych. Na całe szczęście z tego co mi wiadomo doktorka do której się wybierałem również ma jakieś +50 do szybkości... Martwię się trochę że ta anielica może mi dom zjarać, jednak dopóki jestem w miarę dobrej myśli co do niej, mogę zostawić ją na te max pół godzinki. Miejmy nadzieję...
<Imo? Domówka w moim domku?>
Od Imogen do Vanitasa
Dotykałam ich drżącymi palcami, nie wierząc. Próbowałam nimi poruszać, ale kończyło się to jedynie kolejnymi falami bólu. Lewe skrzydło nie wyglądało aż tak źle, ale prawe... Tak bardzo, bardzo bolało. A jedno zbyt mocne poruszenie sprawiło, że na białych piórach zaczęły pojawiać się czerwone plamki. Tak bardzo się bałam...
Aż tu nagle poczułam uścisk na piersiach. Najpierw pomyślałam, że to może serce mi się ściska z żalu, ale... Nie. To był całkowicie realny dotyk.
Momentalnie odwróciłam głowę w kierunku jedynej osoby w pomieszczeniu.
Prawie w tej samej chwili dłoń z jednej piersi przeniosła się na mój podbródek.
Patrzyłam przed siebie zdziwiona, rozgniewana, obolała i rozżalona jednocześnie.
- Więc... Może podzieli się w końcu panienka ze mną swoim imieniem? - powiedział mężczyzna, jak się przedstawił... Vanitas? Chyba tak. Mam gdzieś jego imię, biorąc pod uwagę to, że wciąż trzymał jedną dłoń na mojej klatce piersiowej. Wypraszam sobie.
- Zboczeniec. - wydukałam, mając gardło ściśnięte łzami.
- Miło mi poznać Panienkę Zboczeńca. - uśmiechnął z takim dziwnym, zawadiackim błyskiem. Grr
- To ty jesteś zboczeńcem! - pisnęłam, odpychając jego dłonie i gwałtownie się od niego odwróciłam, co skończyło się jednak takim bólem, że aż pociekły mi łzy. Krwi też zrobiło się więcej... I chyba miałam zdarte plecy i ramiona... Znów na niego spojrzałam, zapłakana.
- ...Imogen. Skoro jesteś lekarzem, to mnie nie macaj, tylko mi pomóż!
wtorek, 13 listopada 2018
Od Vanitasa do Imogen
- Nazywam się Vanitas Nai, jestem lekarzem - przedstawiłem się krótko, przymykając jednocześnie powieki. - Nie wiem dokładnie co przyczyniło się do panienki omdlenia oraz tak mocnego połamania sobie skrzydeł... Przynajmniej na moje oko wygląda to źle - powiedziałem może i trochę nazbyt bezpośrednio. Oczy ciemnowłosej zalśniły, dając mi tym samym jednoznaczny znak. "Cholera, przesadziłem" - zganiłem samego siebie w myślach obserwując, jak widocznie zmartwiona, a zarazem zszokowana piękności ogląda swoje potężne, jednak widocznie uszkodzone skrzydła. Westchnąłem ciężko, ponownie przybijając piątkę z twarzą.
- Jak i kiedy... - mamrotała pod nosem, lustrując najpewniej każdy, nawet najdrobniejszy milimetr obiektu głównych zainteresowań. - D-Dlaczego... - choć wcześniej i tak nie grzeszyła opalenizną, w tym momencie jej skóra mogłaby się wtopić w kolor ściany. Wziąłem głębszy wdech.
- Proszę mnie uważnie posłuchać... - przykucnąłem, podpierając jednocześnie swoją głowę o zaciśniętą piąstkę jednej z dłoni. - Nie znam się na skrzydłach, tej całej anatomii i tak dalej... Jednak na moje oko i doświadczenie... Myślę, że znajdzie się ktoś kto będzie w stanie pani pomóc! - pokiwałem zgodnie ze swymi słowami głową, chcąc chyba odrobić szybką pokutę za wcześniej wypowiedziane, trochę przytłaczające słowa.
- Nie... Moje... Ja... - kontynuowała do siebie, chyba zadurzona w jakiś dziwnych omamach i kobiecych dramaturgiach. Wywróciłem oczami, podnosząc się ponownie na równe nogi.
- Nie słuchała... - wymruczałem pod nosem, krzyżując ręce. - Halo, ziemia do... - urwałem w momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że imię kobiety wciąż jest mi nieznane. Przymknąłem na moment powieki, zastanawiając się nad jakąś dobrą zagrywką mającą na celu przywrócenie jej do tego świata. "Łaskotki, każdy ma łaskotki. A nawet jeśli nie, to przynajmniej wyjdzie na obmacywanie i zacznie panikować" - wydedukowałem, gdy nagle w moich oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Nim ta w swojej kilkusekundowej przerwie pomiędzy mamrotaniem zdążyła cokolwiek wymruczeć, moje dłonie zajęły się odpowiednią częścią jej ciała. Na całe szczęście ów akt molestowania podziałał, a uwaga kobiety w momencie została skierowana na mnie. Nie chcąc utracić z anielicą kontaktu wzrokowego, całkiem szybko, jednak wyjątkowo delikatnie ująłem jej podbródek w swojej lewej dłoni.
- Więc... Może podzieli się w końcu panienka ze mną swoim imieniem?
<Imooo? B)
poniedziałek, 12 listopada 2018
Od Imogen do Vanitasa
Przez większość czasu szybowałam. Moje kochane skrzydła dawały mi dość siły nośnej. Po prostu mogłam podziwiać widoki.
Nie raz zdarzyło się, że okrążały mnie ptaki. Czasem nawet mnie atakowały, czy próbowały na mnie przysiąść.. Zabawne.
Na dworze robiło się coraz zimniej. Musiałam poszukać jakichś cieplejszych ubrań...
Ale nie teraz. Teraz mi się nie chciało. Zbyt dooobrze mi się latało.
Hmm, no właśnie, gdy co? Nie wiem. Nie zauważyłam nawet... Wpadłam na coś, i to z dużą prędkością. Bolało, oj, bolało...
No i tyle wiem.
- Od razu mówię, że nie mam wobec Ciebie złych zamiarów... - usłyszałam nagle. To podziałało na mnie jak ta lodowata woda, do której wpadłam jakiś rok temu.
Poderwałam się do siadu, z takim jakimś nieokreślonym piskiem, widząc tuż przed sobą twarz mężczyzny, którego nie znałam. No normalnie, nie żeby mi to jakoś przeszkadzało, nie wyglądał na groźnego, brzydki też nie był, ale nie dość że wszystko mnie bolało, w szczególności skrzydła, to chyba żadna kobieta nie chciałaby obudzić się w taki sposób.
Jeszcze zanim mój mózg znów pojął która kończyna ma jaką funkcję jedna z moich dłoni wystrzeliła w przód i z cichym, niezbyt przekonującym pacnięciem trafiła go... Chyba miała trafić w policzek, jak wymyślił sobie mój mózg, ale zamiast tego wylądowała na jego czole, tak z góry na dół.
Nawet w takiej chwili mój organizm mnie zawodzi...
-Kimtyjesteśicotyturobiszicojaturobiealegdziejaturobieicojatujestemiczemusiętocotusięstało?? - wyjąkałam na jednym tchu, biorąc na końcu wielki hałst powietrza
The end is just a preview, y'know?
Od Keyi
Wiesz, tak naprawdę nie mam wyboru. Czasami po prostu trzeba być tym złym
niedziela, 11 listopada 2018
Od Vanitasa do Imogen
W każdym razie - miałem przynajmniej na tyle szczęścia, że pogoda jakoś się utrzymała i nie musiałem moknąć. Rankiem zapowiadało się na swoiste oberwanie chmury, jednak z tego co już przyszło mi zauważyć - burza przeszła bokiem. Nic, naprawdę nic niespodziewanego nie mogłoby mi zepsuć tego dnia... Aż sam się sobie dziwię, że mogę normalnie, wręcz z delikatnym uśmiechem na ustach kroczyć po tym krzywym chodniku! Wzruszające... "Zaraz wykraczę" - zganiłem samego siebie w myślach, wywracając z lekka oczami. Dosłownie nie minęła minuta, aż moje oczy przykuł pewien przedmiot? - moment, może dla bezpieczeństwa nazwałbym to niezidentyfikowanym obiektem spadającym. Skrzywiłem się nieco rozpoznając jakby człowieczy kształt owego "czegoś". Kilka sekund zajęło mi przetworzenie wszystkiego w myślach, by w końcu zgodnie stwierdzić, że obserwuję spadającą anielicę. Wytrzeszczyłem nieco szerzej oczy, sam do końca nie wiedząc co robić. Rozejrzałem się wokół - jak na złość wszyscy ludzie poszli się pieprzyć! Przekląłem pod nosem, zaciskając mocniej zęby. "Dobra, chyba w końcu jestem lekarzem... Niby składałem jakieś tam przysięgi na ratowanie ludzkiego życia... Cholera, Vanitas" - mruknąłem jeszcze, nim zebrałem się do szybszego kroku. Wkrótce mój chód zebrał się na bieg, gdy kobieta była coraz bliżej ziemi. Napędzało mnie to do momentu, aż jej biedne ciało zetknęło się z twardą powierzchnią brudnej ziemi. Zatrzymany gwałtownie w miejscu, zamarłem wewnętrznie przyglądając się zarówno olśniewająco pięknej kobiecie, jak i jej potężnym skrzydłom. Co do jej żywota przestałem mieć wątpliwości, gdy spostrzegłem wciąż unoszące się i opadające piersi... Przybiłem piątkę z własną twarzą, uzmysławiając sobie na co teraz patrzę. Zbliżyłem się nieco, by po chwili móc z lekka nachylić się nad ciemnowłosą. Sama w sobie chyba nie skończyła tak źle, w porównaniu do jej najwidoczniej połamanych w różnych miejscach skrzydeł. Całkiem skąpo ubrana jak na końcówkę jesieni, nie mogła skończyć inaczej... No cóż, ta rasa podobno charakteryzuje się "szczęśliwą głupotą", jak to lubię sobie określać. Ten jednak przypadek może być cięższy niż przewiduje ustawa.
- Teraz ją sobie zawiń do domu, jak jakiś gwałciciel któremu została zesłana ofiara z nieba... - mruknąłem pod nosem, przyglądając się kobiecie. Gdy tak na nią patrzyłem, chyba najgorszym "elementem" do przetransportowania będą właśnie skrzydła. Westchnąłem ciężko, klękając przy anielicy. Nie miałem większego wyboru w tym momencie, niż dosłownie zawinąć piękność w pierzastego naleśnika, stworzonego z jej własnych kończyn! Co do uniesienia tego "przysmaku" nie miałem większego problemu, jednak sposób w który musiałem to zrobić... Akh... Kombinowanie na poziomie przedszkolaka. Sam wolę nie wiedzieć co w tym momencie sobie myślałem, zbierając tą ciemnowłosą z ziemi... Ba, najchętniej wymazałbym sobie z pamięci ten moment, gdy jakoś starałem się przemycić ją do swojego domu... To chyba nazbyt zniszczyłoby mi psychikę.
Po jakiś piętnastu minutach dotarłem na miejsce, jakim była moja prześliczna sofa w salonie. Od razu ułożyłem przedstawicielkę płci wyjątkowo pięknej na miękkiej poduszce. Przez moje gwałtowne ruchy zdawała się być coraz bardziej tutejsza... Zdawało się być jedynie kwestią sekund, aż jej powieki się otworzą. Nachylony z lekka, wciąż badałem jej osobę swoim lekarskim spojrzeniem...
- Od razu mówię, że nie mam wobec Ciebie złych zamiarów... - powiedziałem chyba bardziej do siebie, niż wracającej "do tego świata" anielicy.
<Imogen?>