niedziela, 11 listopada 2018

Od Vanitasa do Imogen

Westchnąłem ciężko rozglądając się jednocześnie po otaczających mnie budynkach. Dzielnica, którą zamieszkiwałem nie grzeszyła nowoczesnością, ba, śmiałbym rzec że zamieszkuję jedną z biedniejszych części tego miasta. Przynajmniej tak to na pozór wygląda, bowiem mój domek, którego się dorobiłem bardzo ciężką pracą, ma naprawdę wystarczającą ilość metrów kwadratowych. Na samą myśl na moich ustach zagościł delikatny uśmiech. Zacisnąłem mocniej dłoń na lnianej torbie z zakupami, którą przyszło mi tego miłego popołudnia dzierżyć. Wracałem aktualnie ze sklepu, jak można się domyślić. W domu nie zostało zupełnie nic dobrego do jedzenia, co zmusiło moją osobę do zebrania czterech liter... Nic chyba nie mogę na to poradzić.
W każdym razie - miałem przynajmniej na tyle szczęścia, że pogoda jakoś się utrzymała i nie musiałem moknąć. Rankiem zapowiadało się na swoiste oberwanie chmury, jednak z tego co już przyszło mi zauważyć - burza przeszła bokiem. Nic, naprawdę nic niespodziewanego nie mogłoby mi zepsuć tego dnia... Aż sam się sobie dziwię, że mogę normalnie, wręcz z delikatnym uśmiechem na ustach kroczyć po tym krzywym chodniku! Wzruszające... "Zaraz wykraczę" - zganiłem samego siebie w myślach, wywracając z lekka oczami. Dosłownie nie minęła minuta, aż moje oczy przykuł pewien przedmiot? - moment, może dla bezpieczeństwa nazwałbym to niezidentyfikowanym obiektem spadającym. Skrzywiłem się nieco rozpoznając jakby człowieczy kształt owego "czegoś". Kilka sekund zajęło mi przetworzenie wszystkiego w myślach, by w końcu zgodnie stwierdzić, że obserwuję spadającą anielicę. Wytrzeszczyłem nieco szerzej oczy, sam do końca nie wiedząc co robić. Rozejrzałem się wokół - jak na złość wszyscy ludzie poszli się pieprzyć! Przekląłem pod nosem, zaciskając mocniej zęby. "Dobra, chyba w końcu jestem lekarzem... Niby składałem jakieś tam przysięgi na ratowanie ludzkiego życia... Cholera, Vanitas" - mruknąłem jeszcze, nim zebrałem się do szybszego kroku. Wkrótce mój chód zebrał się na bieg, gdy kobieta była coraz bliżej ziemi. Napędzało mnie to do momentu, aż jej biedne ciało zetknęło się z twardą powierzchnią brudnej ziemi. Zatrzymany gwałtownie w miejscu, zamarłem wewnętrznie przyglądając się zarówno olśniewająco pięknej kobiecie, jak i jej potężnym skrzydłom. Co do jej żywota przestałem mieć wątpliwości, gdy spostrzegłem wciąż unoszące się i opadające piersi... Przybiłem piątkę z własną twarzą, uzmysławiając sobie na co teraz patrzę. Zbliżyłem się nieco, by po chwili móc z lekka nachylić się nad ciemnowłosą. Sama w sobie chyba nie skończyła tak źle, w porównaniu do jej najwidoczniej połamanych w różnych miejscach skrzydeł. Całkiem skąpo ubrana jak na końcówkę jesieni, nie mogła skończyć inaczej... No cóż, ta rasa podobno charakteryzuje się "szczęśliwą głupotą", jak to lubię sobie określać. Ten jednak przypadek może być cięższy niż przewiduje ustawa.
- Teraz ją sobie zawiń do domu, jak jakiś gwałciciel któremu została zesłana ofiara z nieba... - mruknąłem pod nosem, przyglądając się kobiecie. Gdy tak na nią patrzyłem, chyba najgorszym "elementem" do przetransportowania będą właśnie skrzydła. Westchnąłem ciężko, klękając przy anielicy. Nie miałem większego wyboru w tym momencie, niż dosłownie zawinąć piękność w pierzastego naleśnika, stworzonego z jej własnych kończyn! Co do uniesienia tego "przysmaku" nie miałem większego problemu, jednak sposób w który musiałem to zrobić... Akh... Kombinowanie na poziomie przedszkolaka. Sam wolę nie wiedzieć co w tym momencie sobie myślałem, zbierając tą ciemnowłosą z ziemi... Ba, najchętniej wymazałbym sobie z pamięci ten moment, gdy jakoś starałem się przemycić ją do swojego domu... To chyba nazbyt zniszczyłoby mi psychikę.
Po jakiś piętnastu minutach dotarłem na miejsce, jakim była moja prześliczna sofa w salonie. Od razu ułożyłem przedstawicielkę płci wyjątkowo pięknej na miękkiej poduszce. Przez moje gwałtowne ruchy zdawała się być coraz bardziej tutejsza... Zdawało się być jedynie kwestią sekund, aż jej powieki się otworzą. Nachylony z lekka, wciąż badałem jej osobę swoim lekarskim spojrzeniem...
- Od razu mówię, że nie mam wobec Ciebie złych zamiarów... - powiedziałem chyba bardziej do siebie, niż wracającej "do tego świata" anielicy.

<Imogen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz