poniedziałek, 12 listopada 2018

Od Keyi

Wyprostowałam kręgosłup, odchylając głowę do tyłu. Pozwoliłam, aby chłodne powietrze otoczyło mnie z każdej strony i niedbale pieściło ciało. Patrzyłam na niebo, które powoli stawało się jasne. 
- Gotowa? – zza pleców wyłonił się współtowarzysz. 
Ziewnęłam, zwracając wzrok ponownie na dolinę. Strumień odbijał poranne promienie słońca, tworząc niesamowitą atmosferę. 
- Jak zawsze. – Powoli wstałam, ciężko wzdychając.
Dzisiejszy dzień miał należeć raczej do tych nudnych i mało ekscytujących. Razem z towarzyszącym mi Micahem mieliśmy za zadanie wykonać ciche zabójstwo jakiegoś wpływowego człowieka. Wykonanie miało należeć do prostych. Zakradamy się na powóz i wykonujemy pracę. 
Podeszłam do osiodłanego już konia i podałam mu kawałek mojego śniadania, jakim było jabłko. Przeważnie starałam się nie przywiązywać do zwierząt przydzielonych od „szefa”. Ale przecież i one powinny mieć jakieś dobre wspomnienia związane ze współpracą z moją osobą. 
Zwinnie wskoczyłam na nieco poddenerwowaną klacz i ruszyłam stępem. Micah dogonił mnie chwilę później. Przeniosłam wzrok na niego, dokładnie analizując jego zachowanie. Był zdenerwowany.
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – zapytałam rudowłosego. – Masz szansę się wycofać i zniknąć, nie znajdą Cię, a ja…
Nie dał mi dokończyć.
- Oczywiście, że chce. 
Jego włosy sięgające do ramion poruszały się wraz z nacierającym na nas wiatrem. Miał on zielone oczy i przenikliwy wzrok. Wysoki, ale dość cherlawy. Wydawało mi się, że jest w moim wieku, albo niewiele starszy. Zastanawiało mnie co on tak właściwie tu robi.
Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, nie chcąc dalej prowadzić tego tematu. Jedynie raz również był moim towarzyszem, ale była to jedynie misja szpiegowska. Nic wielkiego, ani wymagającego. Z jakiegoś powodu było mi go żal. Jeśli okaże słabość nasz cudowny przełożony na pewno się o tym dowie. Jednak skoro tego właśnie chce. 
Spięłam konia i ruszyłam szybszym galopem. Kopyta, które uderzały o twardą ziemię i szelest wiatru w uszach pozostawiał przyjemny dreszcz na ciele. Tutejsze lasy były gęste, a droga nieprzewidywalna i kręta. 
- Tam jest. – wstrzymałam zwierzę, przechodząc do kłusu. 
Byliśmy teraz na niewysokiej półce skalnej nad drogą handlową. Oboje przygotowaliśmy broń i nasunęliśmy na twarze chusty. Raczej nikt z nas nie chciał zostać rozpoznany. Kto wie co wtedy stałoby się z naszymi ciałami.
Ostatni raz spojrzałam na Rudego, który mocno zaciskał dłoń na rękojeści sztyletu. Pierwsze zabójstwo zawsze jest najgorsze. 
Klacz nerwowo grzebała kopytem, parskając niespokojnie. Poklepałam ją delikatnie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. 
Dałam znak i ruszyliśmy w dół. Naszym celem był mały powóz z jedynie jednym woźnym. W środku znajdowała się dziewczyna i grubszy mężczyzna, który wyglądał na radosnego. Nie mieli żadnej obstawy, broni ani zabezpieczeń. 
Całe zdarzenie rozegrało się niesamowicie szybko. Rudy skutecznie zatrzymał konie, a ja wskoczyłam na miejsce powożącego. Próbował się bronić przez co mój nos ucierpiał, krwawiąc teraz obficie. Z moich ust wydobyło się ciche przekleństwo, kiedy zatopiłam nóż w jego gardle. 
Ze środka powozu wydobył się dziewczęcy jęk, a ja zwinnie i szybko przystanęłam przy drzwiczkach. Za mną znalazł się Micah wpatrzony w nasze cele. 
- Wysiadać! – krzyknęłam, wyciągając mały pistolet zza pasa. 
Na ich szczęście dostosowali się do polecenia i sprawnie wyszli na zewnątrz. 
- N-nie dam rady. – dobiegł mnie szept partnera. 
Przewróciłam oczami, nadal mierząc bronią w ludzi. Starszy i grubszy mężczyzna wydawał się oszołomiony i nie docierało do niego co się właściwie dzieje. Dziewczyna jednak wykazywała się arogancją i patrzyła na mnie niezwykle gniewnym wzrokiem. 
- Zabijesz własną siostrę? – wysyczała, a ja zgłupiałam.
W jednym momencie zobaczyłam podobieństwo rudych czupryn i zielonych oczu. Micah i młoda dama najwyraźniej byli bliźniakami. 
- To dlatego tak srałeś w gacie. – podsumowałam, opuszczając pistolet zrezygnowana. 
Nagle poczułam na szyi zimne ostrze. Poczułam, że lekko mnie nacina, ale nie na tyle, aby coś mi się stało. Uniosłam ręce do góry, a wtedy została mi odebrana wszelka broń. Zaśmiałam się gorzko, rozumiejąc sytuację. 
- I co teraz? – westchnęłam.
Widziałam jak wymieniając się spojrzeniami, a chłopak nagle jakby zyskał wielkiej pewności siebie. Popchnął mnie na ziemię, skutecznie wywracając. W ustach wciąż czułam smak własnej krwi. 
Uniosłam się na kolana i spojrzałam w jego stronę. 
- Zabieramy się stąd, a ty radź sobie sama. – warknął, pomagając zapakować się siostrze.
Do powozu przywiązał również nasze konie, a sam zasiadł na miejscu powożącego. Odjechał zostawiając mnie pośrodku drogi bez broni, konia i godności. Nie mogłam przestać się śmiać z własnej głupoty. Mogłam od razu strzelić lasce w łeb. Teraz czeka mnie samotny powrót do miasta i tłumaczenie się przed cudownym „szefuńciem”. 
W połowie drogi, kiedy śmiech przerodził się w niesamowitą złość, spotkałam dobrze znaną mi osobę, a mianowicie Erikę. Wysoką, ładną blondynkę o brązowych oczach. Ona również od czasu do czasu pomagała mi w misjach. Powitała mnie żałosnym śmiechem i obelgami. 
Mimo wszystko zaproponowała mi pomoc i razem wróciłyśmy do miejscówki. Sama poszła złożyć raport, a ja musiałam sprostać czekającym na mnie Justinem. Do gabinetu weszłam ostrożnie, ale mężczyzna już wtedy wiedział co się wydarzyło. Skąd? Nie miałam zielonego pojęcia.
Justin był tutaj właścicielem, zarządcą i najgroźniejszym z morderców. Każda osoba, która u niego pracowała czuła respekt i raczej nikt z nim nie rozmawiał. Jedynie kilka osób, a w tym mnie uważał za jakąś swoją maskotkę, co dawało mi dużo ulg. Na przykład w takich momentach.
- Masz jakieś wytłumaczenie? – podał mi szklankę z odrobiną alkoholu. 
Zasiadłam na fotelu przed jego pięknie zdobionym biurkiem. Pokręciłam przecząco głową, a on przysiadł na przodzie i złapał mój podbródek, zmuszając abym na niego spojrzała.
Zrobiłam co kazał, oglądając jego twarz. Miał dobrze ułożone ciemne włosy, skórę pokrytą bliznami i równie niebieskie oczy co niebo. Był niezaprzeczalnie przystojnym mężczyzną, a jego ciało zbudowane z masy mięśni, dobrze się prezentujących. 
Wyjął z kieszeni chusteczkę, ocierając moją twarz z pozostałości zaschniętej krwi. 
- Złapiemy go na następny raz. – przeniósł dłoń na moją szyję. 
Wciąż lekko się do mnie uśmiechał. Westchnęłam, unosząc do góry brwi i odpychając delikatnie potężną rękę. 
- Oczywiście, że tak. Zostałam przez niego upokorzona. – nadal czułam zażenowanie. 
- Przyjdź wieczorem do knajpy. – zaproponował wracając do papierowych obowiązków. – Tylko się wcześniej nieco ogarnij, nie wyglądasz za ciekawie. 
Pożegnał mnie śmiechem. Musiałam przyznać, że zawsze był dla mnie jak ojciec, chociaż raczej to nie jest zbyt dobre określenie na naszą relację. 
Wieczorem byłam już przebrana, umyta i przygotowana na zabawę. Przed karczmą spotkałam Bestię, który powitał mnie wskakując na ręce. Zatopiłam twarz w jego miękkiej sierści, składając pocałunki. 
- Muszę już iść. – odstawiłam kota, który od razu uciekł. 
W pomieszczeniu był niesamowity tłok i zaduch. Zabrałam kufel piwa i wywędrowałam na zewnątrz.
Ruszyłam w stronę zajętej przez kogoś ławki. 
- Mogę się dosiąść? – zapytałam. 
Ciemność nie pozwalała mi na dokładnie rozpoznanie osoby czy nawet płci. Czułam jednak jak dokładnie mnie obserwuje i analizuje.

<Ktoś? ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz