środa, 14 listopada 2018

Od Imogen do Vanitasa

Przyszedł z kimś...
Widziałam jedynie, że to kobieta, dziewczyna. Nie przypatrywałam się.
Może i jestem głupia. Może i jestem naiwna jak dziecko, ale bardzo dobrze wiedziałam, że będzie boleć. A patrzenie na to co robią wcale nie pomoże...
Starałam skupić się jedynie na tym, że obiecał mi pomóc. Tak długo jak w to wierzyłam, miało być dobrze. Siła przekonania.
Gdy delikatnie mnie podniósł złapałam się go jak mogłam, wdzięczna za to, jak mnie traktował.
Będąc na przygotowanym miejscu starałam się leżeć w bezruchu. Robiło się coraz bardziej tłoczno... Jeśli dwie wręcz nieruchome i dwie krzątające się osoby można nazwać tłokiem. Ja mogłam to tak określić.
Bolało mnie wszystko. Wszyściutko. To ramię, i skrzydła...
Powstrzymywałam łzy, wpatrując się w mężczyznę. Czułam się jak zwierze...
Na początku był tylko dotyk. Wzdrygałam się, gdy był zbyt blisko ran.
Niepewnie poszukałam ręki Vanitasa. Znalazłam ją. Jedna jego dłoń wciąż gładziłam moje włosy, druga uspokajająco oplatała moje palce. Moje obie łapki razem były mniejsze od jego jednej...
Po kilku chwilach zajął się mną mężczyzna, który przyszedł ostatni. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego....
No, dalej nie widziałam, ale nie czułam. Ból i pieczenie na skórze... Zanikały. Po kolei, wszystkie rany których byłam świadoma jakby się rozpływały, pozostawiając jedynie krótkie, swędzące odczucie. To było niesamowite....
Zaskoczenie musiało odmalować się na mojej twarzy, bo chłopak siedzący obok mnie posłał mi lekki uśmiech.
- Lepiej? - zapytał cicho. Skinęłam jedynie lekko głową, przełykając łzy. Znów otarł mi je z twarzy.
...A potem spadłam wprost do piekła.
Nic nie może się równać do bólu wyrywanych piór. Gdy tylko pierwsze ostre ukłucie przeszyło moje skrzydło wydałam z siebie nieokreślony jęk agonii, a moje obolałe ciało od razu chciało zerwać się i uciec.
Zanim zrobiłam jakikolwiek większy ruch, Vanitas złapał mnie mocniej za ręce, a dłoń, którą wcześniej trzymał w moich włosach przesunął pomiędzy moje skrzydła, ramieniem i piersią przytrzymując tym samym górną część mojego ciała. Ktoś trzymał też moje nogi, a osoba czwarta nieubłaganie kontynuowała torturę.
Przy jednym uchu miałam pierś mężczyzny. Słyszałam bicie jego serca, a gdy zaczął do mnie mówić, jego głos był dodatkowo wzmocniony dudnieniem dochodzącym z głębi jego krtani.
- Bądź dzielna... Jestem przy tobie.. - nie mówił głośno, ale słyszałam go idealnie.
Zacisnęłam powieki. Każde wyrwane pióro posyłało tysiące szpilek wgłąb mojego ciała, sprawiając, że mięśnie się spinały, pióra stroszyły a wyciągnięcie ich ze skóry było jeszcze trudniejsze.
Nie wiem nawet ile to trwało. Vanitas trzymał mnie cały czas, upewniając się w ten sposób, że nie będę się rzucać. Ból w niektórych miejscach był już tak mocny, że nerwy dookoła były aż otępiałe i niezdolne do odczuwania czegokolwiek więcej.
Błagam własny organizm, by pozwolił mi chociaż na chwilę stracić przytomność...
Działo się tak co jakiś czas. Zauważałam to przez te krótkie przerwy w bólu, po których łzy zaczynały lecieć ze zdwojoną siłą.
Po pewnym czasie drżałam na całym ciele. Jakie było moje zdziwienie i ulga, gdy na palących miejscach zostało umieszczone coś zimnego....
Musiało to znaczyć, że to koniec.
Wciąż nie mogłam się jednak rozluźnić. Kojący chłód zniknął, pojawił się dotyk... Ale ten dotyk znów usunął ból powierzchownych ran. Pozostało jedynie to w środku..
..Było tak bardzo... Lepiej.
Napięcie opuściło moje członki. Wcisnęłam twarz mocniej w swoje ramię.
Już nikt mnie nie unieruchomiał. Leżałam bezwładnie.
- Wszystko powinno być dobrze. Niech tylko nie rusza skrzydłami, bo nie wiem, czy te pręty wytrzymają w takich gnatach. Latać i tak nie da rady, bo ją przy samych lotkach połamało.. Nie wiem ile będą jej odrastać. Przyda jej się odpoczynek... I kąpiel. Na szczęście rany się nie zapaskudziły - prychnęła. Odpoczynek... Tylko tego pragnęłam.
Słyszałam, że pozostała dwójka poszła. Od razu zrobiło się ciszej.
Oddychałam głęboko, chcąc się dotlenić. Uspokajało mnie to.
- ..Imo? - poczułam, że Vanitas nachyla się nade mną. Powoli przechyliłam głowę, otwierając napuchnięte od płaczu oczu. Patrzył na mnie zmartwiony. - Jak się czujesz?
- .. Źle. - szepnęłam. Nie było nawet pewne, czy to usłyszał.
- Chodź, zabierzemy cię stąd... - powoli wsunął pode mnie jedno ramię, podnosząc mnie do siadu. Głowa wisiała mi luźno, ale uzbierałam na tyle sił, by wczepić się dłońmi w jego ramiona i ukryć twarz na jego szyi.
Czułam, że mnie podnosi. Delikatnie, jak wcześniej.
Kołysanie jego kroków wystarczyło. Nareszcie mogłam zapomnieć o bólu, odpływając w błogosławioną nicość.
< Mój delikatny panie~? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz