sobota, 17 listopada 2018

Od Imogen do Vanitasa

Śniłam.
Były to te same sny, które nawiedzały mnie właściwie każdej nocy, odkąd tylko pamiętam.
Przypominały mi się chwile z mojego życia. Wydarzenia, informacje, osoby... Od tych najstarszych, po najświeższe.
Nie było w nich detali. Ot, szare cienie, przypominające beznamiętną opowieść kogoś, kto widział już wszystko.
"Obejrzałam" je do końca. Dopiero wtedy zaczęła się ta ciekawsza, dokładniejsza część, w której ożywały odczucia, wracały twarze i głosy.
W samym środku tego huczącego wiru był dzień dzisiejszy.. A może wczorajszy? Przedwczorajszy?
Czy ten dzień w ogóle istniał?
Tak, istniał. Wciąż czułam ból połamanych skrzydeł.
We śnie wszystkie moje drobne lęki rosły do rozmiarów potężnych potworów, bezlitośnie depczących ostatnie światełka nadziei.
Strach narastał. W pamięci szukałam jakiegoś ukojenia...
Znalazłam je. Ciepła dłoń mężczyzny, który pomógł mi, a wcale nie musiał. Po prostu pomógł...
Odprężałam się znów, zapadając w lekki, końcowy sen...
Wreszcie obudził mnie głód. I ból. I świadomość, że byłam po prostu brudna.
Otworzylam powoli oczy. Czulam, że leżałam na miękkim materacu... Było mi tak ciepło, i tak dobrze.
W pokoju panował półmrok. Usiadłam, nie spiesząc się i walcząc z zawrotami głowy.
Okno nie było zasłonięte.
Czyżby był wieczór? A może noc, czy też ranek?
Nie wiedziałam. Najważniejsze było znaleźć gospodarza.
Udało mi się wstać. Powolutku, zaciskając zęby i pozwalając skrzydłom wlec się po ziemi dotarłam do drzwi. Otworzyłam je i zawołałam cicho
- ...Vanitas...? - trzymałam się framugi. Chwilkę potem rozległy się kroki.
- Obudziłaś się. - mężczyzna pojawił się z ciemności. Skinęłam głową. - Jak się czujesz? - zapytał miękko, podchodząc bliżej.
- Lepiej... - odparłam, również robiąc krok w jego stronę. - ...Mogłabym... Iść się umyć? I może przebrać?
Już kilka chwil potem byłam w łazience, z zapasem ubrań na zmianę. To było wspaniałe uczucie, móc zmyć z siebie cały ten brud... Od razu poczułam się chociaż troszkę lepiej.
Mimo wszystko dziwnie było zakładać jego ubrania... Szczególnie bieliznę, chociaż z nią było najłatwiej. Koszula, którą mi dał, stwarzała problemy ze skrzydłami.
Rozwiązałam je, zakładając ją jedynie na wysokość pach. Rękawy wisiały na wysokości piersi... Wyglądały jak druga para rąk.
Zgarnęłam je do przodu i skrzyżowałam między piersiami, wiążąc następnie na karku. Miałam nadzieje, że nie zmarzne.
Mężczyzna mówił, że będzie czekał na mnie w kuchni. Opisał mi, jak tam dotrzeć. O dziwo, nawet mi się udało...
< Jaaak się podoba ubiór~? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz