niedziela, 18 listopada 2018

Od Kiirana do Akroteastora

Wyruszając na samotną podróż mego życia zdawałem sobie sprawę, że nie zawsze będzie ona tak ekscytująca i obfita w przygody, jak sobie to czasami w nocy wyobrażałem. Nie sądziłem jednak, że przez większość czasu będę musiał jedynie krążyć od jednego królestwa do drugiego, szukając jakiegokolwiek źródła zarobku, aby tylko mieć co do ust włożyć czy gdzieś odpocząć. Na szczęście, sprawę posiłku mogłem zazwyczaj załatwić poprzez wyruszenie na polowanie, ale ta druga była już kwestią sporną. Na tym etapie, byłem już tak obolały, że przy samym przewróceniu się z boku na bok czułem już na skórze, jak drobne kamyki czy grudy twardej ziemi układają się pod sztywnym materiałem, jaki służył mi za posłanie. Powinienem zaopatrzyć się u kupca w coś, co nie będzie skutkować na starość prawie zupełnym unieruchomieniem zmęczonych stawów, jednak pieniądze jakoś tak się mnie nie trzymały. Nie wiem dlaczego. Przecież dbałem o nie, wydawałem tylko na najpotrzebniejsze rzeczy ... To znaczy, tak, za część swoich zarobków próbowałem zaspokoić wieczny głód na cukier, ale to zupełnie inna historia.
Wzdychając cicho, usiadłem i rozciągnąłem się. Nad obozowiskiem powoli wznosiło się słońce. Wiedziałem, że nie zasnę po raz kolejny, chociaż nadal miałem wrażenie, jakby organizm domagał się jeszcze przynajmniej dwóch — trzech godzin snu, aby wypocząć zupełnie. Postanowiłem więc rozpalić ponownie ognisko i upiec ostatni kawałek wczorajszego królika, jakiego przy pomocy Czuwacza udało mi się upolować. Na myśl o towarzyszu, podniosłem wzrok i zagwizdałem cicho. Pies poderwał się z trawy, po czym podbiegł do ogniska, poruszając ogonem na przywitanie. Z uśmiechem poczochrałem zwierzaka za uchem, a następnie oderwałem kawałek upieczonego mięsa, który momentalnie zniknął we wnętrzu głodnego psa.
— Dzisiaj zapolujemy znowu — obiecałem mu, chwilę później wybuchając cichym śmiechem. Chyba naprawdę za długo podróżowałem samotnie, że zacząłem rozmawiać ze zwierzętami. Na szczęście, w planach miałem zahaczenie o pobliskie miasto, aby uzupełnić zapasy. Może nawet uda mi się znaleźć jakiegoś maga, co by mi pokazał jeszcze jakieś sztuczki?

***

Kiedy tylko wkroczyłem na główną drogę, poczułem, że coś jest nie do końca w porządku. Zupełnie jakbym posiadał jakiś szósty zmysł nastawiony na wyczuwanie niebezpieczeństwa, który działał tylko wtedy, gdy sam tego chciał. Czyli rzadko. Zdecydowanie za rzadko.
Ściągnąłem wodze Mirki, zmuszając klacz do zatrzymania się. Czuwacz podniósł uszy, kiedy dojrzał zaniepokojenie na mojej twarzy. Z niepewnością spoglądałem na zakręt, z którego będę widział już miasto. Tylko kilka kroków, nic na pewno się nie wydarzy. Bo co złego może mnie spotkać tak blisko od...?
— Cholera! — Szybko się schyliłem i zakryłem głowę dłońmi, słysząc ryk, jaki rozniósł się echem po okolicy. Poczułem, jak klacz pode mną spina się, gotowa do ucieczki. Objąłem ją więc za szyję, licząc, że w ten sposób się opanuje. Na szczęście, tym razem udało mi się utrzymać na grzbiecie wierzchowca, przez co szybko mogłem zmusić go do ruszenia. Poddenerwowany pies podążał za nami w bezpiecznej odległości, nie chcąc samemu stawiać czoła możliwemu zagrożeniu. Był więc pod tym względem inteligentniejszy ode mnie. Ale, z drugiej strony, nie musiał też wykarmić samego siebie i dwóch innych istot za stawki prawie głodowe.
Tak, jak się spodziewałem, nie udało mi się dostrzec źródła odgłosu, ale na widok siwych snopów dymu, wirujących nad dachami miasta, domyśliłem się, że musiało tu dojść do czegoś strasznego. Poczułem nagły przypływ ekscytacji. W końcu! Wyrwę się z tej całej rutyny, przeżyję prawdziwą przygodę, zostanę znanym bohaterem, może nawet będę mógł zamieszkać w Merkez! Zupełnie jakby los postanowił się w końcu do mnie uśmiechnąć!
Skierowałem się w stronę murów, aby ocenić uszkodzenia spowodowane przez tajemniczego potwora. Planowałem zbadać dokładnie wszystkie zniszczone budynki, lecz kiedy zobaczyłem grupę mieszkańców, uciekających w stronę lasu, podjechałem do nich.
— Nie bójcie się już, obywatele! — oznajmiłem najbardziej męskim głosem, na jaki potrafiłem się zdobyć. Mężczyzna zatrzymał się i przysłonił nieco sobą dwie kobiety oraz niemowlę na rękach jednej z nich. Wzniosłem dłonie, aby pokazać, że nie mam w nich broni.
— Spokojnie, nie skrzywdzę was. Chciałbym tylko wiedzieć, co się tam stało? Dlaczego miasto płonie?
— To było ogromne, paniczku — wyrzuciła z siebie jednym tchem matka, przyciskając dziecko do piersi — Wielkie jak tamta góra, panie bracie, a kie to zębiska miało! 
— Ale co to było? — spytałem nieco szorstko, chcąc zdobyć od świadków jak najwięcej informacji. Po chwili słuchania opisu bestii, zmierzyłem jeszcze raz wzrokiem rodzinę, wiedząc, że nie powiedzą mi nic więcej ponad to, co już mi podali, po czym rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś bardziej kompetentnego. Spojrzenie moje padło na postać, pospiesznie oddalającą się od miasta. Wyglądała jak mag czy inny czarodziej, co dawało nadzieję na rozmowę na nieco wyższym poziomie. Zakłusowałem w jej stronę, zabierając głos dopiero w momencie, gdy miałem pewność, że postać mnie usłyszy.
— Przepraszam bardzo, wasza magiczna ekscelencjo! — zawołałem, po czym zatrzymałem się przed domniemanym magiem i zeskoczyłem z grzbietu Mirki. — Czy była wasza ekscelencja świadkiem tego ... wszystkiego?

<Akroteastor?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz