wtorek, 26 września 2017

Od Rahelii do Elandrina

Rahelia przemierzała właśnie kręte uliczki Nehiru. Z każdym krokiem była coraz bliżej. Czas i miejsce spotkania nieuchronnie zmierzały ku ziszczeniu. Przynajmniej w samej teorii. Ustalona godzina była jedynie orientacyjna, jednak kobieta wolała być zbyt wcześnie, niż za późno. Mogło jej to zapewnić dodatkowe poczucie bezpieczeństwa, ponieważ wcześniej zorientuje się w otoczeniu i upewni, że w razie problemów znajdzie przystępną drogę ucieczki. Takie zachowania niwelowały również niemiłe niespodzianki w postaci oszustwa ze strony prawdopodobnego klienta. A ze trzy razy, jak nie więcej, zdarzyło jej się, że zleceniodawca najzwyczajniej w świecie szukał sobie ofiary, którą mógłby wrobić w swoje przekręty, a samemu odejść bez winy. Głupcy. Jaka inteligentna istota próbowałaby oszukać kogoś, na miarę łowcy głów? Mając świadomość jakie pełni usługi. Elfka nie była przecież jedyną osobą w tym fachu, którą próbowano w ten sposób oszukać. Z większością łowców i tropicieli nie jest to bynajmniej łatwa sztuka. Najczęściej nabierali się ci z niedużym doświadczeniem i bardziej zdesperowani. W poszukiwaniu zarobku człowiek staje się zaślepiony... 
Kocie łby, którymi wyłożone zostały uliczki postukiwały przyjaźnie w cichym tonie, gdy podbijane kozaki elfiej panny się z nimi stykały. Przemierzała teraz średnio zamożną dzielnicę, a więc budynki choć drewniane i proste, w sporej części posiadały już kamienne dachy zamiast strzechy. Dwie przecznice dalej znajdował się kanał rzeki dzielący miasto na dwie części, a łączyło je jedynie kilka mostów, w większości wciąż drewnianych, jednak stale naprawianych i konserwowanych, by zapobiegać ewentualnym wypadkom. O ile Rahelia zdążyła się już zorientować w mieście, do przejazdu powozów i większych towarów mogły służyć jedynie trzy mosty, przystosowane i wzmocnione w odpowiedni sposób. 
Spora część tutejszych mieszkańców, nawet jeśli nie zajmowała się połowem ryb, posiadała własne łodzie i często porusza się kanałami. Uznali takie wyjście za wygodniejsze i dużo szybsze, na co eks-lordowska córa prychała z pogardą. Może powodem była jej niechęć do poruszania się po wodzie, a może to, że rzeka była teraz cała zapchana przez kajaki i inne podobne im wynalazki, przez co poruszanie się kanałem było znacząco utrudnione. Za to ulice miasta często witały z ciszą i nienaturalnym osamotnieniem. Na dziesięciu tubylców około trzech wybierało podróże lądowe. Była to znacząca mniejszość.
Dzierlatka skręciła w kolejną ulicę. W zdumieniu spostrzegła, iż w tym miejscu zaczynało już przybywać mieszczan. Bardzo dobrze. Opustoszałe alejki nie sprzyjały potajemnym spotkaniom. To zwykła ułuda, bo kiedy tylko mieszczaństwo widzi szemrzących po kątach ludzi natychmiastowo nabiera podejrzliwości. Taka już człowiecza natura. A dawnej matronie w szczególności zależało na tym, by nie rzucać się w oczy i przypadkiem nie stać się obiektem zainteresowania nieodpowiednich osób. Nie tak dawno jeszcze znalazła się pod czujnym spojrzeniem lśniących oczu jednego z tutejszych wartowników. Przez jakiś czas musiała borykać się z nieprzyjemnym wrażeniem przebywania pod obserwacją. W końcu chyba jednak uznano ją za osobę nie rokującą żadnych problemów. Nie ma co ukrywać! Na samo wspomnienie poczucia wolności w tamtym momencie twarz jej promieniała a usta wykrzywiał zadowolony, a również drwiący uśmiech. W końcu gdyby tylko chciała, byłaby w stanie posunąć się do odpowiednich kroków i udowodnić swoje zdolności robienia zamieszania, czyż nie? A przynajmniej taka informacja krążyła po jej umyśle.
Było już blisko. Dzieciaki bawiące się w ulicznym pyle nie zwracały uwagi na przechodniów ani pędzące niebezpiecznie konie, z których pysków toczyła się piana. Właściciele jedynie pospieszali szkapy batem czy kijem, nie patrząc, że ktoś może wpaść pod koła ich wozów. A małolaty dodatkowo bagatelizowały niebezpieczeństwo przeskakując brudne kałuże, grając w klasy czy bawiąc się w berka. Ale dla nich nie liczyło się nic poza zabawą i spędzaniem czasu z przyjaciółmi.
Kruczowłosa uśmiechnęła się smutno. Jej większość możliwych wspomnień odebrał dom, w którym się narodziła. To prawda, młode lata również spędziła na zabawie, jednak rodzice zawsze dbali o to, by znajdowała się w odpowiednim towarzystwie. Nie chcieli, by ich dzieci skaziły się brudem plebsu. Na nią i brata równie szybko czekał koniec dzieciństwa i nadejście obowiązków. Z początku traktowała to jako rozrywkę jednak wraz z wiekiem nabierała powagi i pojętności w różnych tematach. Zrozumiała, że świat, w którym prawdziwie chciała uczestniczyć, świat, od którego ją odgrodzono i którego nigdy nie znała został dla niej zamknięty. Była odgrodzona od jego tajemnic, piękna i brzydoty. A chciała wiedzieć jak to jest poza znanym jej murem.
Teraz już wiedziała. Nie zniszczyła go. Uciekła mu. Przeskoczyła i zostawiła daleko za sobą sprawiając, że odgrodziła się jedynie od tego, co wcześniej ją więziło.
Zaczęcie życia od nowa nie należało do łatwych, ale udało się. Nie była wtedy sama. Tylko dlatego była też w stanie zajść tu, gdzie znajduje się teraz. Gdyby nie Elandrin siedziałaby teraz pewnie na dworze jakiegoś człowieka, z dwójką dzieci przy piersi, lub zwyczajnie byłaby martwa, gdyby zdecydowała się na ucieczkę z ambasady ojca bez pomocy brata.

Dotarła. Ulica nieco się rozszerzyła, tworząc mały ryneczek. Przedsionek pobliskiego targowiska. Kobieta poświęciła kilkanaście minut na rozeznanie się w terenie, wcześniej upewniwszy się, iż jej klient nie dotarł jeszcze na miejsce. Po zapoznaniu się w otoczeniu przystanęła z boku, udając, że relaksuje się ciepłym dniem. Kaptur błękitnego płaszcza był luźno założony na jej głowie, w taki sposób by skrywał w swoim cieniu oczy i część nosa. Czekała. 

Spotkanie minęło bez komplikacji. Jej zleceniodawca przysłał zaufanego sługę, który przekazał jej wszelkie znane i potrzebne informacje. Daraka... Kraina tak zmienna i nieznana, że ludzie bali się wymawiać samą jej nazwę. Była ciekawa. Bardzo. Czemu jej ofiara wybrała akurat takie miejsce, by schronić się przed wysoko urodzonym panem? Musiała się dowiedzieć. Jakim człowiekiem mógł być w rzeczywistości? Adrenalina i uniesienie już od kilkudziesięciu minut krążyły w jej żyłach i przywodziły do głowy coraz to nowsze pytania. Mogło wydawać się to głupie, ale aż paliła się wewnątrz, by uciąć sobie krótką pogawędkę z jej nowym celem. 

Przez jakiś czas pozostała jeszcze na rynku i dopiero później rozpoczęła ponowną wędrówkę przez miejskie zaułki. Dziewoja tak zamyśliła się nad swoim ukochanym niedźwiadkiem pozostawionym na cały dzień w lesie, że nawet nie dostrzegła rosnącego wkoło niej tłumu. Z całkiem innego miejsca, do rzeczywistości przywrócił ją dopiero mocny uścisk na nadgarstku. Lśniące, błękitne oczy były jedną z niewielu rzeczy, które zdołała zarejestrować, nim znalazła się kompletnie zaskoczona, przed gromadką ludzi. Dzieci i starców. Młodzików, dziewcząt i chłopców. 

— Oto księżniczka z odległej kraju zwanego Farenią. — Na pierwsze słowa mężczyzny serce Rahelii załomotało w lęku. Co się dzieje, czy ten człowiek może chcieć ją w coś wciągnąć? — Córka starego, kochanego króla, który sprawiedliwie rządził zapomnianym już dzisiaj królestwem. Zarówno ona, jak i jej ojciec, byli bardzo kochani przez swój lud. Oboje troszczyli się o bezpieczeństwo poddanych, codziennością były wyjazdy tej młodej damy do różnych miast, by móc spędzać czas wśród zwyczajnych ludzi, pomagać im i dowiadywać się, czego im brakuje. — Ukłonił się w stronę wyłowionej spośród tłumu nimfetki, a jej mózg rozpalił w głowie drobną świeczkę. Przecież nie jest jej nieznajomy! — Mogłoby się wydawać, że nastały idealne dni w królestwie Farenii. Jednakże pewnego dnia, gdy księżniczka ponownie wyruszyła w podróż, zły smok potrafiący sypać iskrami ze swoich ogromnych skrzydeł, znany z grabieży, zaatakował królewski powóz i porwał niewinną dziewczynę!

Kiedy tylko panicz ogłosił ostatnie słowa powietrze przeciął ostry skrzek. Złoto-pomarańczowy kształt o barwnym tyle pikował tuż nad głowami zebranych ludzi. Rozległy się piski i okrzyki, a ognisty stwór przysiadł na ramieniu ciemnowłosej elfki. Rozłożył swe pióra i potrząsając nimi spuścił ku ziemi błyskające iskry. Kobieta poczuła bijące od stworzenia ciepło. W głównej mierze była zaintrygowana nieznanym gatunkiem, zaraz jednak zwróciła spojrzenie, na swojego bliźniaczego brata. Ten widząc, iż nic jej się nie dzieje kontynuował swoją opowieść. 

— Płonąca gadzina porwała księżniczkę i zabrała do swojej góry, w której dotychczas mieszkała, śpiąc na swoim skradzionym złocie. Król, gdy tylko doszła go wiadomość o porwaniu jedynego dziecka posłał gońców we wszystkie strony świata z wiadomością, że odda część królestwa i rękę córki temu, który wyzwoli ją z łap potwora i zgładzi tę bestię, by nie zagrażała już nikomu więcej. — Feniks ponownie wydobył ze swojego gardła groźny pomruk, a rybałt przeleciał wzrokiem po tłumie. - Czy znajdzie się jakiś dzielny ochotnik, który wyzwoli piękną niewiastę?

Z początku tłum owiała cisza. Jakby słowa elfa dopiero docierały do umysłów widowni. Zaraz rozniósł się pomruk, kilka osób zaczęło unosić ręce wysoko w górę, czy też podskakiwać. Zdarzało się, że również i małe dziewczynki unosiły swe łapki. Nim Elamdrin zdołał dokonać wyboru, przez zgromadzonych przecisnął się uśmiechnięty młodzieniec o puszystej, lekko poskręcanej czuprynie i pyzatej twarzy. 

— Ja to zrobię! — Zakrzyknął przez tłum, a uniesione ręce opadły. Ludzie znów z napięciem czekali na podjęcie opowieści. Rahelia sama zauważyła, że zaczęła wczuwać się w swoją rolę. 

Wielkie nieba! Co też ten półgłówek sobie wyobrażał!? Żeby własnej siostry nie poznać... W dodatku wyglądającej niemal jak on sam! Rahelia przeklinała pod nosem zarówno swój wyjątkowo niski jak na elfa wzrost, jak i brata, który wykazał się przed chwilą swoją niezawodną pamięcią. Własnej siostry nie poznać, co za łajza!, zaklęła ponownie, gdy rybałt wykonał ostatnią historię i przedstawił się zgromadzonym. 

Kobieta odepchnęła się mocno butem od podpieranego budynku i z założonymi przy bokach rękami, oraz srogą miną rozpoczęła przepychankę z tłumem. Napędzana palącą wściekłością dotarła ku swojej ofierze w zawrotnym tempie. Chwyciła mężczyznę za ramię i szarpnęła, a gdy tylko jego twarz zwróciła się w jej stronę, sprzedała mu porządny cios w policzek. Co prawda jedynie otwartą dłonią, jednak w powietrzu dało się słyszeć głuchy plask. 

— Gamoń! — Syknęła ostro. 

— Czy zrobiłem panience coś złego, że na to zasłużyłem? — spytał z szeroko otworzonymi, wpatrzonymi w nią oczami. 

— To teraz nie poznaje się już własnych sióstr, tak!? 

No Elek nooo, a skleroza podobno nie boli XD

niedziela, 24 września 2017

Od Annmei'i do Eladrin'a

"Wielki Aidan". Dziewczynę zaciekawiło czy jest tak "wielki" jak to mówił jego tytuł. Lekki zapach ziół zaczął unosić się z naczynia, w którym je rozcierała. Oznaczało to, że mikstura jest gotowa. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc komplement. Sięgnęła do torby, po czyste bandaże.
- Pytasz mnie co tu robię? - rzekła powoli, jakby zastanawiając się co może mu zdradzić. - Oprócz pomocy medycznej...  Będę występowała razem z cyganami. Tymi z tego dużego namiotu. Oni są tutaj od dawna więc jeśli byś czegoś potrzebował nie bój się do nich udać. Na pewno ci pomogą.
"Łał.. Dłuższa wypowiedź do kogoś oprócz cyganów...". Uniosła ostrożnie naczynie i podeszła do chłopaka. Delikatnie ujęła rękę chłopaka, aby móc dobrze posmarować jego rany. Kiedy się skrzywił i próbował cofnąć dłoń pokazała, że ma co nie co siły. Mocno go przytrzymała. 
- Mieszkam w okolicy na stałe. - przemilczałam ostatnie pytanie. 
Zazwyczaj, gdy ludzie słyszą, że jesteś służącą odnoszą się do ciebie z pogardą. A jest ona tym większa im służy się komuś wysoko postawionemu.
- Chciałabym jednak stąd wyjechać któregoś dnia. - szepnęła nagle.
Jednak szybko zasznurowała usta, aby nic więcej nie zdradzić. Dokończyła opatrywać drugą dłoń. Obie zabandażowała w taki sposób, aby można było poruszać palcami. Było to na pewno, bardziej zajmujące, ale na pewno dużo bardziej wygodne. Kiedy skończyła podniosła się i zaczęła zbierać do wyjścia. Nagle poczuła, że ktoś złapał ją za nadgarstek. Obróciła się i napotkała spojrzenie elf. 
- To czemu nie wyjedziesz? - zapytał.
Zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć do namiotu wpadła Lathia. Córka Reinair'a. Widząc nas zrobiła duże oczy i wydęła swoje małe policzki. Stuprocentowy okaz dziecięcego zaskoczenia. Mea szybko wyrwała swoją rękę. 
- Lati, kochanie co tutaj robisz? - spytała podchodząc do dziewczynki. - Ojciec cię przysłał?
Uniosła ją nad ziemię. 
- Aha! To twój chłopak? - zapytała mała nagle. 
Czarnowłosa jedynie się zaśmiała, a jej śmiech przypominał odgłos srebrnych dzwoneczków. 
- Nie malutka. Nie jest. Jedynie mu pomogłam. - powiedziała do dziewczynki. - Powiedz mi jednak. - rzekła odstawiając ją na ziemię. - Po co Reinair cię tutaj przysłał? 
- Papa kazał ci przekazać, że pora abyś przećwiczyła swój występ. - nagle zauważyła Ashę.
Oczy rozszerzyły się jej z zachwytu. Wyminęła Meę i podeszła do Aidana. 
- To pana przyjaciółka? - spytała swoim dziecinnym głosikiem. - Jest śliczna. 
Aidan zaśmiał się lekko. 
- To jest Asha. - rzekł. - Jest feniksem.
- Ptakiem z ognia? - zapiszczała zachwycona Lathia. 
- Lathia! - krzyknął nagle Reinair. - Przyprowadź Meę! Musimy omówić jej występ.
Mea podeszła do dziewczynki. Wzięła ją za rękę. 
- Chodź Lati. Musimy już iść. - ruszyła do wyjścia. 
Zanim jednak opuściła namiot odwróciła się do chłopaka. 
- Miło mi było cię poznać Aidan'ie. Uważaj, żeby nie rozdrażnić więcej Ashy, bo na razie nie będę mogła ci udzielić pomocy. - rzekła z lekkim uśmiechem. 
Sięgnęła po torbę. Wychodząc z namiotu została lekko oślepiona przez słońce. Po jego pozycji poznała, że już zrobiło się późno. Na ubitej ziemi przed dużym namiotem już rozstawiono mnóstwo kufrów. Każde zawierały mnóstwo kolorowych strojów i równie kolorowych dodatków. Cyganie już szukali strojów pasujących do ich części przedstawienia. Kiedy tylko zbliżyły się do nich, dziewczynka wyrwała się Meii. Podbiegła do swoich rodziców i rzuciła się im w ramiona. Mea uśmiechnęła się smutno na ten widok. Przyśpieszyła kroku i podeszła do nich. Zaczęła grzebać w kufrach. Jednak po chwili Farian odciągnął ją od tego zajęcia. 
- Znalazłem ci panienko inną suknię. - rzekł wprowadzając ją do mniejszego namiotu. - Kiedy tylko ją zobaczyłem pomyślałem o tobie.
Na sienniku leżała granatowa sukienka. Kreacja kończyła się w połowie uda. Ale do tego był pasek, który był kawałkiem materiału. Kiedy dziewczyna będzie tańczyć, będzie on falować niczym ogon nocnego nieba. Góra dobrze opinała i uwydatniała kobiece kształty. Ozdobiona była złotymi tasiemkami oraz dzwoneczkami. 
- Zatańczysz bez butów. - rzekł Reinair wchodząc do środka. - Mam dla ciebie getry do tej sukni. Siostra się uparła..Dodamy ci tajemniczości woalką na twarz i włosy.
- Łał.. Sporo tego. - dziewczyna z wrażenia usiadła. 
- No wiesz jesteś już dorosła. A także wyrosłaś na piękną dziewczynę.- rzekł Farian. - Damy ci się zastanowić. Jeśli nie chcesz. Nie musisz tego zakładać.
Mea kiwnęła lekko głową. 
- Mogłabym do tego jeszcze dostać rękawiczki? - spytała z lekkim uśmiechem. - Kreacja jest piękna. Szkoda, aby nie pokazać jej światu. Wiem, że w tym roku mamy sporą konkurencję.
- Reinair - zaczął surowo starszy mężczyzna.
- Na mnie nie patrz. Mea jest bardziej spostrzegawcza niż nam się wydaje. - rzekł syn.
Obaj opuścili namiot, mówiąc żeby trochę poćwiczyła na razie bez stroju. A po obiedzie w sukni. Raz jeszcze przyjrzała się ubraniom. Przygładziła materiał. Gładki i chłodny.
- Piękny. - szepnęła. 
Po chwili do namiotu weszła Leita i jej siostra Lathia. Obie miały ze sobą instrumenty. Jednak zanim Mea zdążyła coś powiedzieć Leita rozsiadła się na sienniku obok sukni.
- Co sądzisz o tym nowym kuglarzu? Aidanie? Podobno jest niezły w tym co robi.- rzekła.
Mea jedynie przeczesała włosy palcami, po czym związała je wstążką tak, aby jej nie przeszkadzały. 
- Myślę, że to czy jest dobry czy nie dowiemy się podczas jego występu. A teraz pomóż mi, bo chcę dobrze zgrać kroki z muzyką.
Przez następne dwie godziny ćwiczyła z dziewczynami swój układ. Kilka razy pomyliła kroki, jednak nadrobiła to tak, że nie było widać. Po treningu zostało jej pół godziny wolnego. Postanowiła więc pójść nad strumień i wziąć kąpiel, bo ociekała potem. Dziewczyny rozstawiły parawan, żeby mogły w spokoju zmyć z siebie pot i kurz. 
- Dobrze, że zabrałam ze sobą strój na zmianę. - rzekła Mea wkładając czystą koszulę i spodnie. - Nie ma to jak kąpiel w chłodnym strumieniu w gorący dzień.
Ułożyła się na trawie, grzejąc w promieniach słońca. Nagle na jej twarz padł cień. 
- Leita odsuń się. Zasłaniasz słońce. - mruknęła nie otwierając oczu.
Znajomy śmiech sprawił, że się poderwała. To nie Leita stała na nią, a Aidan. Rumieniec pokrył jej policzki.
- Przepraszam. Myślałam, że to moja przyjaciółka. - mruknęła pod nosem.
- Jeśli chcesz mogę być twoim przyjacielem. - rzekł uśmiechając się uśmiechem, który na pewno sprawiał, że każda dziewczyna od raz by się w nim zakochała. - Chcesz się może kawałek przejść?
Dziewczyna spojrzała w stronę strumienia, gdzie siostry moczyły stopy w chłodnej wodzie. 
- Czemu nie. Gdzie Asha? 
- Odpoczywa. - podał jej dłoń pomagając wstać z trawy. - Chyba jesteś kimś niezwykłym.
- Tak? - rzekła zaskoczona. 
"No tak! Powinnam była o tym pamiętać!"
- Chociaż mogłaby być na mnie zła. - rzekł przeczesując włosy dłonią. - Ale i tak na codzień feniksy raczej szybko się nie zaprzyjaźniają z ludźmi.
- Jest to nieufna rasa. Nie dziwię się im. Wieki temu kiedy mroczne siły nawiedziły Sayari, mroczni magowie używali ich piór do potężnych zaklęć. Mordowali je dla ich krwi, która wciąż jest cennym składnikiem wielu eliksirów i zaklęć. Znacząco wzmacnia ich moc przez żywioł, który reprezentują. - powiedziała, zanim zdążyła się powstrzymać.
- Łał. Sporo wiesz jak na służącą. - powiedział obejmując ją beztrosko ramieniem.
- Asha się wygadała? - zgadła.
Chłopak roześmiał się i pokiwał głową. 
- Kiedyś się tego nauczyłam. Kiedy byłam dzieckiem kochałam takie historię. Łatwiej było mi wszystko zrozumieć. 
- Ja uczyłem się innych rzeczy. - stwierdził chłopak.
Powoli zbliżyli się do granic miasta. 
- Może coś zjemy? - zaproponował elf. - Chyba już pora na obiad.
- Masz rację. Chociaż powinniśmy wracać. Wspólny obiad wszystkich artystów jest tradycją. Myślę, że miejsce dla Ashy też się znajdzie. 
Aidan zaśmiał się po raz kolejny. "Bardzo wesoły"przemknęło Meii przez myśl. "Łatwo o wszystkim zapomnieć." 
- Więc co powiedz na obiad ze słynną grupą taneczno-akrobatyczno-wokalną Fariana? - rzekła dziewczyna z lekkim uśmiechem. 

<Aidan?>

sobota, 23 września 2017

Od Elandrina do Annamea'i

Jarmarki były dla Aidana okazją by spotkać się z innymi podróżnymi artystami i zostać na dłużej w jakiejś mieścinie. Zawsze liczył na to, że spotka jednego ze swoich nauczycieli, jednak ci, jak na złość, wydawali się omijać takie wydarzenia szerokim łukiem. Mało prawdopodobne, że im się nie chciało, takie dni był idealną szansą na zarobek lub rozsławienie swojej osoby. I nawet, gdyby dwójka artystów się nie lubiła, oboje by przyszli, po prostu ignorowaliby siebie nawzajem, a namioty rozstawili po przeciwnych stronach miasta. Dlatego też Aidan uznawał, że być może gdzieś w innym kraju działo się dokładnie to samo i starzy znajomi udali się tam, bo mieli bliżej. Jakby nie patrzeć nie każdy podróżował po całym świecie. Powodów mogło być wiele, dlatego również tym razem przyjął spokojnie, że nie zna innych ludzi obecnych na jarmarku. Choć był w stu procentach pewien, iż jeszcze do wieczora się do zmieni.
Jarmarki niosły też ze sobą dłuższą przerwę. Bowiem, gdy już dobiegały końcowi, choć niektórzy kuglarze rozchodzili się w swoje strony, inni zostawali by odpocząć. Młody elf należał do tej drugiej grupy. Po aktywnie spędzonych dniach wolał porzucić na dzień lub kilka swoją pracę i oddać się błogiemu lenistwu. Z reguły poza miastem, by mieć święty spokój i ciszę dla siebie. Asha również cieszyła się z tego czasu, jednak nigdy nie chciała zdradzić swojemu przyjacielowi dlaczego. Nie żeby robiło mu różnicę czy wie, czy nie. Jego towarzyszka lubiła odpowiadać na pytania nie udzielając odpowiedzi, więc z czasem dał sobie spokój z naciskaniem na to, by mówiła mu o większości rzeczy, które robi, gdy znika z zasięgu jego wzroku.
Tym razem tylko wiedział czemu wyfrunęła z namiotu zostawiając go samego. Doskonale wiedział jak łatwo jest ją rozdrażnić proponując zabawy z dziećmi. Tradycyjnie żartował, przecież gdy przemierzali Merkez kilkakrotnie obiecał jej, że młodocianych będzie trzymał od niej z daleka.
- Jestem spokojna, co? - parsknął pod nosem i przewrócił oczami wpatrując się w swoje ręce. - I oczywiście mam dobrą pamięć. Ostatni raz przypominałem jej obietnicę wczoraj. Starzeje się biedna.
Machnął ręką, jakby odganiając natrętną muchę i wrócił do rozpakowywania swoich bagaży. Poparzone dłonie bolały go trochę, ale nie miał czasu na siedzenie i martwienie się tym. Dzień trwał, minuty mijały, musiał się przygotować na swoje występy. Zabandażuje rany później, zresztą najpierw musiał znaleźć zapasowe bandaże, nie pamiętał, gdzie je wtrynił, za każdym razem były w innym miejscu. Jakby jakiś złośliwy chochlik przekładał je za każdym razem, w nadziei, że utrudni tym znacząco życie elfa.
Drgnął lekko, gdy nagle w wejściu do namiotu pojawiła czarnowłosa dziewczyna i zamrugał zdziwiony, gdy na jej ramieniu zauważył siedzącą Ashę. Samica feniksa rzadko tak spoufalała się z innymi ludźmi. Aidanowi sporo czasu zajęło przekonanie jej do siebie. Jednak w dziewczynie musiało być coś, co Asha uznała za wystarczające, by zapewne porozmawiać i przyprowadzić.
- O, znalazłaś Ashę - skomentował spokojnie i oderwał się od swoich rzeczy.
Dziewczyna nie odezwała się, ograniczyła się do prostego kiwnięcia głową. Małomówna z natury czy wstydliwa? Spytał się młodzieniec w myślach, jednak w tej chwili jego myśli zakłóciła Asha, która przeleciała szybko z ramienia dziewczyny i wylądowała obok niego.
- Zawstydzasz ją swoim głupim uśmiechem, wyglądasz jak zboczeniec - Prychnięcie, które usłyszał w swojej głowie rozbawiło go, ledwo zdusił śmiech.
- Czy ty aby nie przesadzasz moja droga? - odparł pewnie i skrzyżował ręce na piersi. - Ja tam nie widzę w sobie nic podejrzanego.
- Powinieneś w końcu dorosnąć...
- To nie ja biję ludzi, gdy mnie denerwują. - mruknął niewinnie i wzruszył ramionami. - Przecież wczoraj ci obiecałem, że dzieciaki się do ciebie nie zbliżą, a dziś tylko żartowałem.
- Przynajmniej coś zrobiłam, byś nie nabawił się żadnych zakażeń - fuknęła surowo. - Bo jak widzę nic nie zrobiłeś z oparzeniami tylko zająłeś się bzdetami. Annmea zaoferowała swoją pomoc.
- Oh? - Mężczyzna zwrócił się w stronę dziewczyny momentalnie przypominając sobie o jej obecności. Faktycznie, trzymała przy sobie torbę, najprawdopodobniej z ziołami i moździerz. - Czyli umiesz zrobić coś z tymi oparzeniami - odezwał się i przechylił głowę z zaciekawieniem przyglądając się przybyłej.
Ponownie odpowiedziała tylko kiwnięciem i bez zbędnych słów oraz ruchów zajęła się mieszaniem składników, które ze sobą przyniosła. Cisza trochę irytowała Aidana, ale nie zraził się małomównością Annmea'i, zapewne dziewczyna na początku była zamknięta w sobie. Z czasem powinna się otworzyć, zawsze tak jest z cichymi osobami. Usiadł więc blisko niej i przez chwilę obserwował, co robi.
- Może umilimy sobie ten czas rozmową? - zapytał w nadziei, że odezwie się choć na chwilę. - Jesteś jedną z artystek? - Usłyszał w swojej głowie westchnięcie z nutą politowania, na co uśmiechnął się szerzej rozbawiony. Asha zapewne sądziła, że szuka sobie ludzkiego towarzysza do dalszej podróży. Nie ukrywał, gdyby jakiś artysta, lub nawet osoba zajmująca się czymś innym, zechciała się do niego dołączyć z chęcią by na to przystał. Zwłaszcza pięknym damom nie umiałby odmówić.
- Można tak powiedzieć. Ale nie do końca. - Jej głos był delikatny i cichy, choć to drugie zapewne wynikało z zachowania Annmea'i wobec nieznajomych. Choć Aidan miał co do jej nieśmiałości wątpliwości, jej ruchy były pewne i dokładne. Nie wyglądała na onieśmieloną jego towarzystwem. - Może ty opowiesz mi coś o sobie? Skąd jesteś? I na ile zatrzymałeś się w Merkez? - zapytała szybko i skupiła się ponownie na tym co robiła.
Uniósł brew, ale nie oderwał spojrzenia od czarnowłosej. Rozsiadł się wygodniej i westchnął cicho.
- Asha pewnie już ci powiedziała jak się nazywam, niemniej pozwolę sobie przedstawić się raz jeszcze. Jestem Wielki Aidan, podróżny kuglarz i rybałt, jednak to jest raczej oczywiste. Jestem prostym podróżnikiem, pochodzenie nie ma dla mnie znaczenia. Od tak dawna jestem w podróży, że mogę tylko powiedzieć, że moim domem jest cały świat. - Przerwał na chwilę, by przemyśleć odpowiedź na ostatnie pytanie. - Na ile tu zostanę? Kto wie? Na dzień, dwa? Może na tydzień, jeśli będę chciał po jarmarku odpocząć. Zresztą bardzo tu ładnie, miło by było pozwiedzać okolicę. - Przeciągnął się leniwie. - Jeżeli chcesz jeszcze czegoś się dowiedzieć pytaj śmiało, mogę odpowiedzieć na wiele pytań. Jednak mogę teraz zapytać o ciebie? Co tak piękna dziewczyna robi na jarmarku, oprócz zajmowania się ranami nierozważnych ludzi? Mieszkasz gdzieś w okolicy? Czym zajmujesz się na co dzień?

Annmea?

wtorek, 19 września 2017

Od Annmea'i do Elandrin'a

W końcu dostałam cały weekend wolnego. Mogłam odwiedzić przyjaciół w mieście. Obudziłam się wcześniej przed służbą. Tak byłam szczęśliwa, że pozwoliłam sobie na użycie magii. Przeniosłam wodę z studni do kotła. Rozpaliłam ogień pstryknięciem palców. Potem zaniosłam ciepłą wodę do misek. Zaczęłam dzwonić dzwonem, aby obudzić służące.
- Wstawajcie! Jest już świt! Pani Naema was skrzyczy!
W czasie kiedy powoli zbierali się z łóżek wypełniłam miski ciepłą wodą. Różowy poblask powoli wypełniał ogromną komnatę. Pod jej sufitem suszyło się pranie.
- Tobie to dobrze... - zaczęła narzekać Anna.
Wzruszyłam ramionami wiążąc buty. Doskonale wiedziałam po co Naema się mnie stąd pozbywała. Musiała dziś zadecydować o moim dalszym losie. Przygładziłam spodnie i porządnie zasznurowałam skórzaną kamizelkę.
- Znów będziesz się zadawać z tymi cyganami? - zaszeptała mi Saya.
Podskoczyłam na dźwięk jej głosu. Po co się pytała. Wiedziała doskonale, że w mieście nie miałam nikogo innego niż oni. A na dodatek zaczynał się jarmark! I ja bym miała to przegapić? W życiu! Narzuciłam płaszcz na ramiona i wyszłam tylnym wyjściem. Wróciłam się jeszcze do piwnic. Zgarnęłam wcześniej z kuchni trochę resztek i nakarmiłam nimi szczury, które szeptały mi nowinki z zamku. Zebrałam kilka książek, wyciągnęłam trochę pęczków ziół, kilka rolek bandaży i wyszłam. Szłam powoli dróżką do miasta. Trawa w rowach wciąż błyszczała rosą. Ale ponad drogą zaczął już unosić się kurz.
- O witaj Meo! - zawołał wesoło dostawca.
- Dzień dobry... - mruknęłam cicho.
- Widzę, że masz wolne. Wsiadaj dziś letnie przesilenie więc dostawa była większa i mam sporo miejsca. - rzekł zatrzymując wóz.
Pomógł mi na niego wsiąść. Chciał wziąć ode mnie torbę. Jednak mocno ścisnęłam jej pasek i mu na to nie pozwoliłam. Lepiej, aby nikt jej nie dotykał. Kiedy dotarliśmy do miasta szybko się z nim pożegnałam. Przełożyłam pieniądze od skrytki w cholewie buta. Mimo wczesnej pory na ulicach było mnóstwo ludzi. Przyłączyłam się do wesołej ciżby. Ale szybko wymknęłam się z tłumu. Ruszyłam znanymi mi już uliczkami. Po godzinie kluczenia wyszłam na otwartą przestrzeń, prosto do poletka namiotowego cyganów i innych artystów. Na przywitanie wybiegła mi Leita. Zarzuciła ramiona na szyję. Mimo drobnej budowy miała siłę małego byczka. Wywróciłam się w kurz.
- Lei! - zawołałam.
Dziewczyna nawet nie myślała, żeby ze mnie zejść.
- Farian'ie! - krzyknęłam przywołując na pomoc mężczyznę.
Po chwili siwa głowa przyjaciela rodziny wychyliła się z namiotu. Spojrzał na nas swoimi jasnymi oczami.
- Leita! Zejdź w tej chwili z Meii. Dopiero przyszła. A ty już nie dajesz jej oddychać. - skarcił ją.
Dziewczyna naburmuszyła się, ale wstała i ruszyła do drugiego namiotu. Zdmuchnęłam samotne pasmo z oczu. Farian wyciągnął do mnie dłoń i pomagając mi wstać. Zauważyłam, że wszyscy już zaczęli się przyglądać. Ale nie z wścibstwem, a od tak ze zwykłej ciekawości.
- Cieszę się, że udało ci się wyrwać z służby. Niech ci się przyjrzę. - rzekł oglądając mnie. - Urosłaś. Mogę przysiąc, że ostatnio byłaś niższa.
Zaśmiałam się z jego szczerych słów. Mocno go przytuliłam.
- Stęskniłam się za tobą. Cieszę się widząc cię w dobrym zdrowiu.
Mężczyzna jedynie się roześmiał. Kiedy prowadził mnie do głównego namiotu zdążyłam zauważyć, że do miasta przybyło wielu nowych artystów. Moją uwagę przykuł samotny, kolorowy namiot na uboczu. Nie tak daleko, żeby powiedzieć innym by się nie zbliżali, ale na tyle daleko żeby mieć większą prywatność. Po ustaleniu kolejności występów podpytywałam o nowych artystów.
- I tak jesteś wcześniej niż się nam wydawało. Do rozpoczęcia prób jeszcze trochę czasu idź. Pospaceruj. Potem będziesz ciężko pracować. - Rzekł Reinair, syn Farian'a.
Kiwnęłam lekko głową. Wyszłam z namiotu zabierając książkę o ziołach. Usiadłam pod rosłym dębem. Coś zaszemrało w konarach. Uniosłam wzrok i ujrzałam złociste oczy. Nie należały na pewno do kota. Chciałam się bliżej przyjrzeć niezwykłemu stworzeniu. Położyłam książkę na trawie i złapałam się najniższego konaru. Zaczęłam się wspinać i już po paru krokach zrównałam się, jak się okazało, ptakiem. Usiadłam na konarze na przeciwko niego. A raczej niej. Poznałam to w jej oczach. Dumna to zdecydowanie dominująca u niej cecha.
- Witaj. - rzekłam w odpowiednim dialekcie.
Nie musisz mówić w tym dialekcie. Ja cię doskonale zrozumiem we wspólnej.
Tak zaskoczył mnie jej piękny głos w mojej głowie, że prawie spadłam. Musiałam mocniej przytrzymać się gałęzi.
- Kim jesteś? Nigdy nie widziałam tak innego stworzenia od innych. - rzekłam już w Wspólnej Mowie.
Bo ja jestem wyjątkowa. Jestem feniksem.
"Feniks!" to słowo odbiło się w mojej głowie echem. Od razu przypomniałam sobie co czytałam o tych stworzeniach. "O ognistym charakterze." To zdanie na pewno je opisywało.
- Bądź więc pozdrowiona ognista pani. - rzekłam przypominając sobie frazesy. - Tyś, która ujarzmiła ogień, czyniąc go sobie poddanym.
W mojej głowie rozbrzmiał niezwykły, perlisty śmiech.
Daruj sobie te słowa. Nawet Aidan tak do mnie nie powiedział przy pierwszym spotkaniu.
- Aidan? Twój przyjaciel? Ten co mieszka w tym namiocie z boku obozowiska?
Ciekawe... Jesteś jedną z niewielu, którzy nie uważają, że Aidan to mój pan. W sumie powinnam już wrócić. I przydałaby się mu pomoc... Trochę go oparzyłam.
Mogłam przysiąc, że się uśmiechnęła. Kiwnęłam lekko głową.
- Znam się na ziołach. Umiem przygotować maść na oparzenia. - powiedziałam.
Zielarka?
- Nie. Służąca. Ale to długa historia. - rzekłam lekko wymijająco. - Spotkajmy się przy głównym namiocie cyganów. Mam tam swoje rzeczy.
Feniks kiwnął głową. Wzbił się w powietrze, podczas kiedy ja ostrożnie zeszłam na ziemię. Na ostatnim konarze poślizgnęła mi się stopa i spadłam na trawę.
Jesteś niezdarna. Usłyszałam w głowie jej słowa. Jednak to było jedynie stwierdzenie. Nie nagana. Podniosłam książkę i ruszyłam do namiotu. Wzięłam torbę i poprosiłam o moździerz.
- Już ktoś sobie krzywdę zrobił? A to przecież dopiero początek dnia! - zaczął narzekać syn Farian'a.
Uśmiechnęłam się do niego lekko. Nabrałam wody w miejscu, gdzie wiedziałam, że na pewno jest czysta. Kiedy szłam do namiotu przyjaciela feniksicy, poczułam jak siada mi na ramieniu.
Dali ci jakieś imię? spytała mnie nagle.
I równie nagle mnie olśniło. Nie przedstawiłam się jej!
- Mam na imię Annmea, jednak wołają na mnie Mea.. I tak właściwie się wszystkim przedstawiam.- rzekłam.
Asha. usłyszałam słowa stworzenia. Widać podała swoje imię. Milczała przez resztę drogi. Weszłam do namiotu. Uniosłam połę, żeby do środka wpuścić trochę powietrza.
- O znalazłaś Ashę- rzekł męski głos, zapewne należący do Aidan'a.
Kiwnęłam jedynie głową. Ptak zeskoczył z mojego ramienia i wylądował obok chłopaka. Między nimi nastąpiła wymiana zdań. Tylko jednostronna. Bo nie słyszałam już słów Ashy.
- Czyli umiesz zrobić coś z tymi oparzeniami. - rzekł w końcu Aidan, zwracając na mnie uwagę.
Jedynie kiwnęłam głową. Otworzyłam torbę i wyciągnęłam kilka składników. Wrzuciłam je do moździerza, dolałam odrobinę wody i zaczęłam wszystko rozcierać.
- Może umilimy sobie ten czas rozmową? - rzekł chłopak z uśmiechem. - Jesteś jedną z artystek?
- Można tak powiedzieć. Ale nie do końca. - mruknęłam pod nosem. - Może ty opowiesz mi coś o sobie? Skąd jesteś? I na ile zatrzymałeś się w Merkez? - wyrzuciłam szybko z siebie te pytania, aby nie mógł mnie o nic więcej zapytać. Zajęłam się swoim zadaniem. Uniosłam dłoń nad prawie zmieloną papkę. Wyszeptałam kilka słów i zielonkawa maź przez chwilę zajaśniała niebiesko. Jedynie Asha posłała mi zaciekawione spojrzenie. "Przyśpieszy gojenie." Przesłałam jej swoje myśli. Usłyszałam jakiś ruch za plecami. Kątem oka zobaczyłam, że chłopak zmienił pozycję, aby mu było wygodnie. Teraz lepiej mogłam zobaczyć oparzenia. Nie były jakoś bardzo poważne, ale jednak musiały być bolesne. Czułam się przez niego obserwowana. Zachowywałam jednak czujność. Byłam na swoim terenie. Zajęłam się ucieraniem ziół, aby wszystkie składniki dobrze się połączyły.

<Aidan?>

poniedziałek, 18 września 2017

Od Elandrina do Rahelii

Nehir zdecydowanie posiadał swój urok. Zresztą jak każde inne państwo, wszystkie miały w sobie coś, co sprawiało, że Aidan bardzo je lubił lub uwielbiał. Jeszcze żadne nie zdobyło u niego negatywnej opinii. Co prawda nie odwiedził jeszcze wszystkich, te najbardziej go ciekawiące zostawił na koniec swojej pierwszej wycieczki dookoła świata. Więc przed nim były jeszcze Mantrikar, Cellan, Sharr, Khayr, Ziyou i Darawa, do której aktualnie zmierzał. Z początku chciał ją zostawić na koniec, ale plotki, które słyszał, sprawiały, że cierpliwość zżerała go od środka, musiał tam dotrzeć jak najszybciej, by przekonać się, że to co mówią to prawda. Przy okazji wzbogaciłby się w nowe historie, te z pewnością jeszcze bardziej zaciekawiłyby potencjalnych widzów. Kto by nie chciał posłuchać o tym, co mieszka w Darawie. A i sam młodzieniec chciał na własne oczy zobaczyć to miejsce.
- Asha, mam nadzieję, że dziś nie uciekniesz na polowanie przed przedstawieniem - mruknął cicho do feniksa siedzącego na jego ramieniu i uśmiechnął się szeroko do młodej dziewczyny, która przyglądała mu się, gdy ją mijał. - Dziś sam przyszykowałem dla ciebie posiłek, nie musisz się nigdzie wybierać.
- Jeśli znowu pozwolisz grupie młodocianych ciągać mnie za ogon i wyrywać pióra to nie licz na moją pomoc w twoich zabawach. - Usłyszał poważny i obrażony głos w myślach na co parsknął. - Jak cię to bawi mogę polecieć już teraz. Tylko nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
- Oh, nie rób mi tego! - Stęknął męczeńsko, choć dało się zauważyć, że tylko udaje. - Obiecuję, dziś młodzi się do ciebie nie zbliżą. Dziś będziesz musiała tylko przestraszyć widzów, przelecieć blisko ich głów z zapalonymi piórami i strząsnąć kilka iskier. 
- Znowu historia o smoku? - Aidan mógłby przysiąc, że samica przewróciła właśnie oczami. Na pewno to zrobiła. 
- Wiesz, że jest najbardziej lubiana - urwał, gdy żwawym krokiem wyszedł z uliczki na obszerny rynek miasta. Ludzie kręcili się wokół niego, czuł na sobie kilka zainteresowanych spojrzeń, a troje dzieci już od paru minut szło za nim, oczywiście zachowując pewien dystans. 
Dziś dopiero tutaj przybył, zanim wkroczył do miasta pozwolił sobie wynająć pokój w tawernie poza mieściną i przebrać się w swoje "robocze", kolorowe ciuchy. Aktualnie miał na sobie czarne spodnie i buty, błękitną, luźną koszulę i za duży płaszcz bez rękawów i kaptura. Ten element stroju w przeciwieństwie do reszty mienił się wszelkimi możliwymi kolorami za sprawą naszytych nań przeróżnych łatek i złoconych guziczków, które połyskiwały w słońcu. Dla ludzi mogło to wyglądać groteskowo, zwłaszcza w połączeniu z brązowym kapeluszem i wetkniętym doń pawim piórem. Jednak Aidan czuł się w takim stroju lepiej, przecież starał się być radosnym, kolorowym człowiekiem, który pragnął zabawiać ludzi swoimi historiami i przedstawieniami. I ponoć mu to wychodziło. 
Gestem nakazał Ashy wzbić się w powietrze i krążenie w okolicy. Jeśli faktycznie chciał, by zaskoczyła ludzi, musiała na jakiś czas zniknąć, a obecni na rynku zapomnieć o jej obecności. Aidan natomiast przysiadł z boku na bruku i rozejrzał się po okolicy. Położył obok nogi płócienny worek, z którym przyszedł, wyciągnął niego flet i dla rozgrzewki odegrał krótką, ale skoczną, melodyjkę. Przyciągnął tym uwagę kilkorga przechodniów, do każdego zainteresowanego uśmiechał się szeroko i witał skinieniem głową. 
- Dobra... - mruknął pod nosem po kilku minutach, zerwał się z bruku i poprawił rozpuszczone włosy. Wokół niego stało już kilka osób, głównie były to dzieci. Jednak jego nagły ruch i przerwanie gry sprawiły, że poruszyły się zaciekawione, jakby licząc na coś jeszcze. 
Aidan podszedł do jednego z chłopców i przykucnął obok niego. 
- Czy chciałbyś młodzieńcze usłyszeć pewną historię? - zapytał tajemniczo i nawiązał z wybranym z tłumu kontakt wzrokowy. - Historię o smoku, co spał na górze złota? - Powiedziawszy to wyciągnął monetę zza ucha dziecka i podał mu do ręki. 
Chłopiec otworzył szeroko oczy i z niedowierzaniem pokazał pieniążek kolegom, z którymi przyszedł. W tym czasie kuglarz odsunął się od niego i podszedł do dziewczynki, która właśnie podeszła.
- Czy zainteresuje was historia, o młodzieńcu, który z łap tej chciwej i głodnej bestii ziejącej ogniem chciał uratować piękną księżniczkę? - We włosy malutkiej panienki wplątał mały kwiat wyjęty z pozornie pustej kieszeni płaszcza. 
Kilkoro zainteresowanych przystanęło i podeszło do Aidana, powoli zaczynał powstawać tłum. Chłopak uśmiechnął się, nim historia dobiegnie końca widzów będzie wielu, dobrze, że miał przygotowane zapasowe przedstawienia, gdyby słuchacze chcieli więcej.
Rozejrzał się po ludziach wpatrujących się w niego i innych, którzy nie zwrócili jeszcze uwagi na szykujące się widowisko. Jego oko przykuła dziewczyna o kruczoczarnych włosach zaplecionych w warkocz. Pierwszy rzut oka starczył by rozpoznał w niej elfkę, spiczastych uszu nie dało się od tak przegapić. Nie widział jej twarzy zbyt dobrze, jednak wiedział, że będzie idealną, piękną księżniczką, bohaterką opowiadanej historii. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że skądś ją zna. Nie miał jednak czasu na rozmyślanie o tych sprawach. Widownia czekała.
Niewiele myśląc rozbił o ziemię woreczek będący mieszanką zmielonych ziół, które stworzyły chwilową, różnobarwną mgiełkę. Wykorzystując ten element zaskoczenia przemknął przez tłum i delikatnie złapał młodą pannę za nadgarstek i ukłonił się jej wdzięcznie.
- Pozwoli pani, że wciągnę panią w wir historii, której nie da się zapomnieć - powiedział głośno i wyraźnie. - Nie pożałujesz poświęconego mi czasu, czcigodna księżniczko.
Nim zdążyła odpowiedzieć, pociągnął ją za sobą, po czym zamaszystym ruchem ręką wskazał i przedstawił zgromadzonym.
- Oto księżniczka z odległej kraju zwanego Farenią. Córka starego, kochanego króla, który sprawiedliwie rządził zapomnianym już dzisiaj królestwem. Zarówno ona, jak i jej ojciec, byli bardzo kochani przez swój lud. Oboje troszczyli się o bezpieczeństwo poddanych, codziennością były wyjazdy tej młodej damy do różnych miast, by móc spędzać czas wśród zwyczajnych ludzi, pomagać im i dowiadywać się, czego im brakuje. - Znów ukłonił się swojej aktorce i przerwał na chwilę, by wziąć głębszy wdech. - Mogłoby się wydawać, że nastały idealne dni w królestwie Farenii. Jednakże pewnego dnia, gdy księżniczka ponownie wyruszyła w podróż, zły smok potrafiący sypać iskrami ze swoich ogromnych skrzydeł, znany z grabieży, zaatakował królewski powóz i porwał niewinną dziewczynę!
Gdy tylko Aidan wypowiedział ostatnie słowo, głośny skrzek rozległ się na rynku, a tuż nad głowami słuchaczy śmignął feniks. Młody mężczyzna mógł przysiąc, że słyszał kilka zaskoczonych i wystraszonych krzyków. Kilka osób wzięło też głębokie wdechy, kiedy płonący ptak przysiadł na ramieniu księżniczki przedstawienia i zamachnął się skrzydłami. Iskry i ciepło ognia, które się przy tym pojawiły, nawet Aidan poczuł na swoim policzku, więc wraz z widownią odsunął się o kilka kroków. Wiedział jednak, że nie musi obawiać się o elfkę wciągniętą w przedstawienie, Asha została zaznajomiona z faktem, że oboje mogą mieć problemy, jeśli przez przypadek zrobią komuś krzywdę.
Mimo wszystko nie spuszczał wzroku z twarzy dziewczyny, nie chciał, by zbytnio przestraszyła się siedzącego na jej ramieniu stworzenia. Feniksy nie były czymś pospolitym, obecność takiego osobnika potrafiła zaszokować bądź przestraszyć. A rybałt nie chciał siać paniki, nie o to mu chodziło.
- Płonąca gadzina porwała księżniczkę i zabrała do swojej góry, w której dotychczas mieszkała, śpiąc na swoim skradzionym złocie. Król, gdy tylko doszła go wiadomość o porwaniu jedynego dziecka posłał gońców we wszystkie strony świata z wiadomością, że odda część królestwa i rękę córki temu, który wyzwoli ją z łap potwora i zgładzi tę bestię, by nie zagrażała już nikomu więcej. - Asha ponownie zaskrzeczała groźnie po tych słowach, a Aidan ponownie przeleciał wzrokiem po tłumie. - Czy znajdzie się jakiś dzielny ochotnik, który wyzwoli piękną niewiastę?

Rahelia, kto ma być wybawcą? 
I czy siorka rozpozna brata ze sklerozą czy nie? Onmachybazanikipamięci 

niedziela, 17 września 2017

Od Lucasa do Serenity

- Oj Arthurze, powinieneś do tego przywyknąć, tyle ze mną jeździsz - odezwała się
- Wybacz pani, ale dobrze wiesz, że nie przekonam się - minimalnie się skrzywił. Spojrzała na mnie.
- Nie musimy lecieć jakby zbliżał się koniec świata, mamy czas.- odparła beztrosko.
Ale ja nie mam wieczności paniusiu...wcale nie chciałam tu być.
Zacisnąłem zęby, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Kto wie, czy rycerzykowi nie przyszłoby do głowy bronić honoru swojej pani.
- Pani? - zadałem najbezpieczniejsze pytanie
- Tak?
- Wybacz, to mało istotne pytanie. Proszę zapomnieć. - wykręciłem się zręcznie
Zachichotała w odpowiedzi. Zrezygnowany usiadłem pod drzewem, parę metrów od księżniczki. Dłoń w pogotowiu położyłem na rękojeści miecza.
Arthur oznajmił nam, że pójdzie skombinować coś do jedzenia...i zniknął w lesie, zostawiając nas samych. Raczej nie zostawiłby swojej pani z własnej woli...pewnie ona mu kazała.
- Skąd jesteś? -zapytała nagle
O nie.
- Pochodzę z Mantrikaru, pani.
- Oh, słyszałam o tym kraju, choć niewiele...jest tam bardzo pięknie, prawda?
Nagle zalała mnie fala wspomnień.
Siedzimy obok siebie na gałęzi, najmłodsi z całego plemienia. Pod nogami mamy nicość, wiele kilometrów do ziemi. Każą nam skakać, przecież powinniśmy umieć szybować...jak ptaki. Nie odczuwam strachu, jako pierwszy robię krok w przepaść...
- Ser Lucasie?
Oszołomiony spojrzałem na Serenity, usiłując sobie przypomnieć, co tu robię i skąd się tu wziąłem.
- Oh, tak, pani. To bardzo piękna wyspa.
- Wyspa? - jej wyraz twarzy wyrażał zdezorientowanie
- Tak, od reszty lądu dzieli ją ocean. Na zachodzie.
- Wybacz, nigdy nie byłam zbyt dobra z geografii - zarumieniła się
- Nie szkodzi, ja też - zdobyłem się na lekki uśmiech - Jako tako wiem tylko, gdzie lepiej się nie zapuszczać.
Na czworaka przesunęła się do mnie, opierając się o drzewo.
- A jakie to miejsca? - w jej oczach zalśniła ciekawość
- Darawa... - powoli wypowiedziałem to słowo.
Szczęk mieczy, kompani ginący jeden po drugim na moich oczach. Trzy Cienie przeciwko dwóm pozostałym przy życiu rycerzom....jestem za daleko, by im pomóc. Jeden z rycerzy ginie, skacząc z dwoma cieniami w przepaść...co za głupota. A może odwaga?
- Lucas! - krzyczy do mnie Davon, mój najlepszy przyjaciel.
Na moich oczach łapie za miecz Cienia, przebijając się nim. W mgnieniu oka jestem już przy nim, ucinam bestii głowę.
- Chole.ra...coś ty zrobił? - mężczyzna osuwa się w moich ramionach, czuję na palcach lepką krew.
- Powiedz im...że nie stchórzyliśmy. - wydyszał, po czym wyzionął ducha
Obudziłem się z letargu, ktoś potrząsał mną gwałtownie za ramiona.
Odpycham te ręce może zbyt szorstko.
- Przepraszam...wpatrywałeś się w jeden punkt, nic do ciebie nie docierało. - wymamrotała dziewczyna
- Wybacz, księżniczko. Jestem po prostu zmęczony. - wstałem, idąc do konia po swój koc.
Położyłem się pod kolejnym drzewem, ale wcale nie miałem zamiaru spać. Czuwałem. Nagle coś spłynęło mi po lewym policzku...kapnęło z drzewa? Dopiero po chwili zorientowałem się, że to moja łza. Dawno nie myślałem o tym, co zdarzyło się w Darawie...

< Serek? >

Czuję się jakbym była najgorsza, więc zachowuję się jak najlepsza

Autor zdjęcia: AnniK.
Imię: Rahelia
Nazwisko: Berquise
Pseudonim/Przydomek: Zwykle większość mówi normalnie po imieniu. W ojczystym kraju wraz z jej imieniem często szły w parze tytuły. Przynajmniej od osób mających świadomość czyim dzieckiem jest elfka.
Wiek: 21 lat
Płeć: Kobieta
Wzrost: 162cm
Rasa: Elf
Miejsce urodzenia: Leoatle
Miejsce zamieszkania: Wędruje właściwie przez większość czasu, zatrzymując się w co ciekawszych miejscach.
Charakter:
Szyderstwo, spryt i duma. Te trzy cechy zdają się przeważać w charakterze młodej kobiety. Przynajmniej kiedy nie zna się jej zbyt długo i ocenia na podstawie pierwszego wrażenia. Często błędnego. Może jednak jest to część jej prawdziwej osoby?
Szyderstwo. Tak, tak. Zdecydowanie. Lubi sypać odpowiednio zaintonowanymi słowami, zwłaszcza w towarzystwie przyjaciół, osób, które potrafią ją zrozumieć i nie obrażają się natychmiastowo za jej oschłe komentarze. Przy zbyt gadatliwych ludziach również nie waha się używać tej metody. Może przynajmniej zrozumieją, że powinni zamknąć jadaczki. Również i sarkazm jest dla niej przyjemną i częstą w obiegu rzeczą. Szkoda tylko, że tak niewiele istot jest w stanie go wykryć i zrozumieć...
Spryt i duma... Zarówno jedno jak i drugie okazać się mogą zwykłą iluzją. Oczywiście, że Rahelia stara się być sprytna. Każdy próbuje wiedząc, że musi sobie radzić sam. Jednak spryt zależy od wiedzy ogólnej oraz zdolności manipulacji sytuacją. Niby to w obu wymienionych, do żółtodziobów nie należy, a jej charyzma jest całkiem spora co pomaga często wyjść obronną ręką w zagrożeniu. Bywało jednak, że nagle sprawy przybierały nieoczekiwany obrót i zamiast wykazać się sprytem, elfka kończyła kompletnie nie tam, gdzie zmierzała, skołowana i z uczuciem czystego zażenowania niepowodzeniem. Jeśli zaś idzie o dumę... Ciężko stwierdzić gdzie znajduje się jej początek a dokąd sięga koniec. Pomimo miejsca wychowania nie jest dla niej problemem nieco się pobrudzić. Co więcej - w większości przypadków nie wstydzi się wyjść pomiędzy ludzi utaplana błotem czy krwią. Jeśli okazuje to, że dobrze się bawiła, lub wykonała porządną robotę, czemu miałaby ukrywać się z tym przed innymi? Niech patrzą, niech widzą, niech myślą.
Dziewczyna należy do ambiwertyków. W jej przypadku oznacza to tyle, co brak większych barier w kontaktach z innymi. Nie jest aż tak zamknięta w sobie co introwertycy, jednak bywają takie chwile, kiedy potrzebuje pobyć sama a towarzystwo nawet pojedynczej osoby szybko ją męczy. Na ogół jest w stanie rozmawiać dosłownie z każdym, bez skrępowania. Tematy tabu są dla niej czymś nieznanym. Nie ma się czego wstydzić, Panie, Panowie! Tajemnice umie jednak zatrzymać dla siebie. W rzeczywistości jest osobą o ciepłej duszy, troszczącej się o bliskich. A przy tym ma jakiegoś fioła na punkcie pieniędzy... Broń Cię Panie, byleby nie wydawać za dużo! Złota marnotrawić nie wolno!
Kobieta może i powinna być już zamężna, nosić własne dziecko, jednak od niefortunnie zbliżających się oświadczyn zdołała umknąć opuszczając rodzinną posiadłość wraz z bratem. Nienawidzi gdy ktoś odgórnie jej coś narzuca. Szczególnie w kwestii miłości, bo o przyszłym partnerze wolałaby zadecydować sama. Jeśli już się z kimś wiązać, to z ważnych powodów. Uczucia również do nich należą.
Jak na osobę wyższego urodzenia, znajdującą się gdzieś w górnej części drabiny hierarchicznej (przynajmniej nim porzuciła rodzinę) przystało, poznała czym jest etykieta i w jaki sposób funkcjonuje prawo. Nie zawsze zgadza się z decyzjami podejmowanymi przez "górę"jednak wie, że lordowie robią to co uważają za najlepsze i najbardziej korzystne dla kraju (a przy tym i ich własnych kieszeni). Została nauczona jak ukrywać emocje na twarzy, jak grać, by osiągnąć to, czego potrzebuje. Gdy trzeba, wyrzuci swoje karty na stół, zakręci kośćmi w nowej partii.
Wobec bliskich okazuje się być wierną i lojalną przyjaciółką, gotową rzucić się w wir problemów i czystego szaleństwa. Bywa i tak, że nagle coś strzeli jej do głowy i przemawia przez nią czysta dziecinność i chęć przygód, wpychając roztropność w ciemne zakamarki mózgu. No i ciekawość, która potrafi prowadzić dziewczę przez naprawdę wiele dróg... Mieszkając na przemian to w ambasadzie to posiadłości rodzinnej była odcięta od całkiem innej rzeczywistości. Nie znała zbyt wiele z życia poza tym. Czy więc nie czas nadrobić to co utracone?
Stanowisko: Dorywczo zajmuje się polowaniem oraz tropieniem. Dawniej lordowska córa.
Rodzina:
Matka - Lady Loreen
Ojciec - jeden z lordów Laoatle
Brat (bliźniak - młodszy z tej dwójki) - Aidan (panicz Elandrin) "Jeśli skrzywdzisz mojego brata - zabiję. Przysięgam, zabiję was wszystkich."
Partner: "Potrzebuję pieniędzy, nie miłości." [Brak.]
Umiejętności:
- potrafi porozumieć się ze swoim niedźwiedziem. Nie wiadomo skąd taka umiejętność, może wykształciła się pomiędzy nimi jakaś silniejsza więź. Tak czy inaczej, Rah może mówić w ludzkim języku a niedźwiedź zrozumie. Jego odpowiedzi pozostają jednak czytelne tylko dla "matki", no, chyba że ktoś posiada podobny dar. Może wtedy zrozumie ryki i pomruki zwierzęcia,
- tropienie dzięki nabytemu doświadczeniu oraz długich treningach nie jest dla niej żadną zagadką. Wytropi Ci nawet chomika zdechłego w zeszły wtorek,
- szybko i łatwo przychodzi jej nauka nowych słówek, w wielu obcych językach
- zdolność nakładania Znaku Łowcy, którym markuje ofiary, by później łatwiej je zlokalizować. Znaczenie jest wypaloną, poszarpaną spiralą, która wysyła jej twórcy energię pozwalającą na lokalizację. W zależności od odległości sygnał jest silniejszy (im bliżej) lub słabszy (gdy dystans jest duży). Naznaczyć można na dwa sposoby: przez dotyk, co jest dużo prostsze i nie wymaga od Rahelii zużycia zbyt wielu sił witalnych; lub umysłowo, kiedy nie jest w stanie sięgnąć do ofiary. Jej cel musi znajdować się w odległości nie większej niż kilometr by użyć drugiego sposobu. Poprzez umysł może zamarkować osobę widząc ją lub wyobrażając sobie dokładnie jej wygląd.
Ta moc posiada również ważną ujmę - Rahelia zaczyna odczuwać fizycznie jak i umysłowo to, co jej ofiara. Dlatego też zwykle nie nakłada więcej niż jednego Znaku. Największy wpływ na twórcę zaklęcia mają odczucia odbierane przez nosiciela Spirali. Jeśli przeżywa silne emocje takie jak strach, dotkliwy smutek, uniesienie czy ból, to samo potrafi czuć Rah. Czasem odbiera to wszystko niemal tak samo silnie jak jej cel, w większości przypadków efekt jest jednak osłabiony.
Jeśli ma zabić swoją ofiarę - wcześniej konieczne jest usunięcie nacechowania. W innym wypadku elfka mogłaby zginąć, a na pewno doprowadzić się do poważnego stanu. Ze względu na takie rezultaty znakowania nienawidzi zwlekać z pochwyceniem swojego celu. Należy ich pilnować, bo krzywdząc siebie lub pozwalając na to komuś innemu krzywdzą samą Rah.
- posługuje się łukiem wykonanym z giętkiego drewna, o dużej sile. W kołczanie założonym na plecach znajdują się dwa tuziny strzał o barwionych na niebiesko gęsich lotkach. Cały sprzęt regularnie jest przez nią sprawdzany
Aparycja: Podłużna twarz o bladej cerze i wydłużone uszy. Po tym drugim nie trudno jest rozpoznać, że osoba przed nami ma choć odrobinę elfiej krwi w swoich żyłach. Szaro-niebieskie oczy zawsze spoglądają spod gęstych rzęs oraz ciemnych brwi, a śniada cera gdzieniegdzie pokryta jest drobnymi piegami. Dłonie w przeciągu kilku niedługich lat dorobiły się płytkich blizn a część palców swego rodzaju odcisków wywoływanych przez pracę, którą sobie obrała i ciężkie treningi.
Długie do żeber, gęste, hebanowe włosy najczęściej splata w grubego warkocza opadającego z lewej strony twarzy, ze względu na to, że jej grzywka również układa się w tym kierunku. Na lewe ucho kobiety założony jest złoty pierścień, w który wpina po dwa, lub trzy ptasie pióra. Prawie nigdy ich nie ściąga, a jeśli już chce odpocząć od biżuterii, jakieś piórka, co znajdzie to wepnie w drobne warkoczyki splecione na głowie.
Dziewczynę cechuje niska budowa i raczej krępa sylwetka, jednak nie należy dać się zwieść. Krótkie ręce o ledwo widocznych mięśniach i średniej długości nogi potrafią silnie uderzać i obdarzyć ich właściciela sporą zręcznością.
Aktualnie rzadkością jest spotkanie Raheli w sukni. Szczególnie tej dworskiej i szlacheckiej. Głównie ze względu na to, że nie może sobie na nie pozwolić finansowo. Jeśli idzie już o strój, złoto zdecydowanie chętniej przeznaczy na nową tunikę, która jest wygodniejsza w jej pracy. W końcu popitalanie przez gąszcz krzewów w sukni, która wiecznie zahacza się o jakieś gałązki nie jest zbyt przyjemną wizją. Marnotrawstwo pieniędzy. Czasu też, bo fałdy grubego materiału trzeba byłoby wyszarpać jeszcze spośród tworu roślinnego. Gustuje w kolorze błękitu, szarości oraz ciemnego brązu. Czarny oraz kremowy również należą dla niej do neutralnych barw.
Historia:
Dwadzieścia jeden lat temu w rodzinie Berquise na świat przyszła dwójka dzieci. Bliźniaki, które różniło nie więcej, niż pół godziny od narodzin jednego względem drugiego. Pierworodnym, ku rozczarowaniu rodziców okazała się elfia dziewczynka, której nadano imię Rahelia. Drugie dziecię było chłopcem, który otrzymał imię Elandril.
O kolejności narodzin pierwszych dzieci Lady Loreen wiedziała jedynie ona, jej mąż, oraz kilka służek pełniących wtedy służbę u boku Pani. Pamięć prostych ludzi łatwo jest jednak zmienić kilkoma złotymi monetami. Częsty chwyt stosowany przez zamożnych. Jak również jedna z wielu rzeczy, o których dowiedziały się dzieci u pieczy swoich rodziców.
Dwójka rodzeństwa wzrastała gotując sobie na wzajem psikusy, pomimo surowych spojrzeń krewnych, lordów oraz innych odwiedzających. Raheli rzadko kiedy udawało się oderwać od przeznaczonych jej prac i obowiązków. Praktycznie nigdy nie wychodziła w wielki i interesujący świat. W każdym razie, nie tam, gdzie chciałaby zawędrować. Wraz z bliźniakiem, próbowano utrzymać tę dwójkę jakoby na krótkiej smyczy. Jednak czas, w którym ich obowiązki miały stać się jeszcze większe i równocześnie - nudniejsze - nieuchronnie się zbliżał. Rahelie czekało też małżeństwo. Dlatego nie mieli już na co dłużej zwlekać. Ich życie czekało. Jakby wołało. Gdzieś z daleka. Zza murów miasta, które znali jako dom. Gdy siedemnasta wiosna i siedemnaste lato przemijały, cienka nić utrzymująca wszystko przy sobie została zerwana. Elandrin wraz z bliźniaczką uciekł z domu rodzinnego.
Pierwszy rok wędrowali razem. Zwiedzili kilka miast, spotkali małego niedźwiadka, którego przygarnęła elfka. Młodzi rozeszli się jednak, każde w swoją stronę. Przez kolejne trzy lata bliźniacze rodzeństwo nie natkęło się na siebie.
Od momentu, w którym Rahelia wyszła poza znane sobie tereny rozpoczął się jej trening. Musiała nauczyć się przetrwania. Wzmacniała siłę, szukała tropów, z pieniędzy skradzionych rodzinie zakupiła swój pierwszy łuk oraz zestaw strzał. Później przyszło jej się zmierzyć z wytwarzaniem własnego ekwipunku. Nauczyła się polować. Nie tylko na zwierzynę. Na ludzi, elfy, krasnoludy. Istoty humanoidalne i nie tylko. Zatrzymywała się w wielu miastach, zwiedziła jednak niezbyt wiele państw.
*historia w rozbudowie, więcej prawdopodobnie w opowiadaniach*
Głos: Dość melodyjny alt, w którym często da się słyszeć rozbawienie, na zmianę ze srogim głosem, jeśli tego akurat wymaga sytuacja.
Inne:
- wobec Drobiazgu zawsze ma przeznaczoną rezerwę swojej czułości. Uwielbia go, wręcz kocha, jest najcenniejszym z jej skarbów. Jej słabością;
- właściwie, wielbi wszystkie zwierzęta i jest w stanie zachwycać się nimi, kiedy tylko przybierają jakieś niewinne pozy
- jeśli akurat jest w pościgu i ktoś nosi nałożoną przez nią Spiralę, taka sama wypalona jest w jej ciele
- pieniądze za zlecenie? Jakieś artefakty, które można spieniężyć za niezłą sumkę? Rah prawdopodobnie już w tym siedzi. W końcu nie mogła by sobie pozwolić, żeby przepadła jej okazja zarobku. Ktoś inny spełniłby zlecenie i co, trwonił by pieniądze na dziewki lub słabe piwo w pierwszej napotkanej karczmie?
- łowczyni poza wiedzą podstawową (a i z tym różnie) nie zna się na medycynie. Lepiej nie dorabiaj się przy niej poważnych ran, a potem proś ją o pomoc, bo jeszcze stanie się coś gorszego
- niestety nie ma zbyt artystycznej duszy. Przynajmniej w kwestii rysunków czy malowania i tego typu spraw. Bardziej odnajduje się w pracach technicznych jak łączenie elementów w całość i produkcja, czym i tak zajmuje się i tak we własnym zakresie
- w większości przypadków praca drużynowa dość dobrze jej wychodzi
- o ile sama nie widzi się w roli lidera, całkiem nieźle idzie jej wydawanie rozkazów. Nie potrafi jednak stać ponad innymi przez długi czas
- nie udało jej się pozbyć niektórych przyruchów dystyngowanej damy
- nie jest odporna na łaskotki
Towarzysz: Drobiazg
Właściciel: koniarka01 |hw| 60564463 |GG| selenja.pies@gmail.com


~~~~


Autor zdjęcia: Raye Liann
Imię: Drobiazg
Pseudonim: Czasem Rahelia woła na niego Mały, czy też Skarb.
Płeć: Samiec
Wiek: 4 lata
Gatunek: Niedźwiedź brunatny
Charakter: Drobiazg jest zwierzęciem. Jego zachowania składają się głównie na instynkty. Odczuwa lęk i smutek, potrafi je okazywać. Zwykle jednak przedkłada swoją Mamę ponad siebie i to ją za wszelką cenę stara się bronić i być posłusznym oraz przydatnym. Przy tym miś posiada ogromny głód i łakomstwo, co często okazać się może jego słabą stroną. Lubi towarzystwo ludzi, jeśli ci potrafią traktować go dobrze. Cierpliwy i kiedy już się położy, doprawdy! Spróbuj go podnieść! Uparciuch i leniwiec w jednym.
Wygląd: Zwykły, porządnych rozmiarów niedźwiadek o gęstym brązowym futrze kłującym niczym setki drobnych szpilek, oraz grubej skórze, którą ciężko dosięgnąć i przebić. Przez większość czasu na grzbiet założoną ma dopasowaną, żelazną zbroję, która zapewniać ma dodatkową ochronę oraz zwiększyć obrażenia przeciwników. Rahelia lubi kiedy wygląda właśnie w ten sposób, lub kompletnie naturalnie. Załamuje ją, kiedy ktoś zaczyna ozdabiać jej przyjaciela. Przecież już jest cudowny, słodki i piękny! Po co to psuć zakładając mu wianek z kwiatów?
Moce: Czy jako moc możemy przyjąć umiejętność rozwalania wszelkich wrogów na cztery strony świata i przeprowadzania znakomitych masaży swoimi puszystymi łapkami? Jeśli nie, to nie posiada żadnych.
Historia: W czasie jednej z wędrówek pierwszego roku po opuszczeniu terenów rodziny Rahelia wraz z bliźniakiem natknęli się na zniszczony, wypalony las. Coś musiało w nim wcześniej grasować, a potem drwa narażone zostały na ogień nieznanego im źródła. To właśnie tam rodzeństwo spotkało się z niedoświadczonym w życiu niedźwiadkiem, a młodej kobiecie zrobiło się go szkoda. Przygarnęła go, przywiązali się do siebie ogromnie. Dziewczyna stała się kimś w roli matki i od tamtej pory pozostali razem.
Inne zdjęcia:
Właściciel: Rahelia

Od Ashley do Madelyn

Nocowałam w jakiejś stodole, gdzie mogłam pozostawić przy sobie Ramzesa. Koń spał jakieś trzy metry ode mnie. Słoma wbijała mi się w ciało, ale musiałam to zignorować. Kiedy wstałam, mój towarzysz zajadał się sianem, a przez szpary między deskami przebijały się promienie światła. Wstałam i się rozciągnęłam, ziewając przeciągle.
- Ramzes, idziemy, póki właściciel nie zauważył gości w stodole - powiedziałam podchodząc do niego i wyciągając z mojego malutkiego woreczka uzdę, derkę, siodło i inne rzeczy potrzebne do osiodłania konia. Kiedy był gotowy, wyprowadziłam zwierze ze stodoły, jednak nieco późno. Po zrobieniu paru kroków, przed domek ma ganku zauważyłam mężczyznę, który zaczął do nas krzyczeć. Ruszył w naszym kierunku biegiem z bronią w dłoni. Był to tęgi staruszek, który ma na karku już wiele lat, ale fizycznie to trzymał się niczym młody byk. Stanęłam i obserwowałam jak biegnie w moim kierunku. Zatrzymał się parę kroków od nas.
- Kim wy jesteście i co robiliście w mojej stodole?! - zapytał rozgniewany. Pionki zabawnie się denerwują; ich twarze robią się czerwone, a czasem głosy tak piskliwe, że trudno uwierzyć w to, iż mogą one należeć do dorosłych mężczyzn. Ten jednak tylko stał się czerwony.
- Gospodarzu, tylko nocowaliśmy. Opuść broń, to nie jest potrzebne - powiedziałam spokojna.
- Obcy człowiek w mojej stodole! Pewno jesteś rabusiem, ale u mnie nic nie ukradniesz! - wymierzył w moją stronę lufę i miał już zamiar wystrzelić, ale gdy machnęłam ręką, jego broń się uniosła i wyrwała do góry. Zgięłam ją w pół telekinezą i rzuciłam gdzieś w bok. - O Boże... - szepnął przerażony. - To diablica! Czarownica! - uśmiechnęłam się delikatnie i wsiadłam na konia.
- Serdecznie dziękuje gospodarzu za nocleg i paszę dla konia - po tych słowach oddaliłam się w las. Zbliżało się południe.
Wpierw zawitałam na rynek, gdzie zakupiłam sobie dwie bułki. Przez snem zastanawiałam się nad propozycją dziewczyny. Podróżować z kim tak naiwnym i ufnym? Może być zabawnie. Udałam się do wschodniej bramy nieco spóźniona, przez tłum na rynku. Zsiadłam z konia i zaczęłam spokojnym tempem iść w kierunku umówionego miejsca. Byłam pewna, że tam czeka. Po wczorajszej rozmowie z nią stwierdziłam, że jest zbyt miła, aby kłamać i rzucać słowa na wiatr.
Zastałam ją tam, gdzie powinna być.
- Jednak przyszłaś - powiedziała wstając, na co skinęłam głową. Wskoczyłam na konia.
- Tak. Ruszamy? - dziewczyna skinęła głową także wstając. Uważnie mi się przyjrzała.
- A gdzie twój powóz? - zapytała.
- Na swoim miejscu - po tych słowach przeszłam przez bramę i chwilę czekałam na nią, aż się ruszy. Kiedy to zrobiła zapytałam: - To gdzie?

< Madelyn? >

sobota, 16 września 2017

Od Ashley do Nathaniela

Delikatnie się uśmiechnęłam rozbawiona.
- Wszystko jest proste, wystarczy spojrzeć na to z odpowiedniej strony – powiedziałam kładąc się na plecach na jego łóżku. To było normalne łoże, materac, poszuka i koc, a nie jakiś stary hamak, zardzewiałe deski, kujące siano, czy twarde jak kamień coś, co ma przypominać łóżko. To było wygodne, miałam ochotę zamknąć oczy i oddać się objęciom Morfeusza. Ale chyba nie wypada w tej chwili zasypiać, prawda? - A co do mnie, to sama wybrałam sobie takie życie. Wśród Pionków żyje już jakieś sto dwadzieścia lat, może nie całe – jednak zamknęłam oczy. Przywołałam do swojej głowy wspomnienia z dawnych lat; bardzo dawnych. - Na pewno chce ci się słuchać? - zapytałam.
- Tak – odpowiedział stanowczo, na co lekko się uśmiechnęłam i ziewnęłam przeciągle.
O dziwo, zamiast wychować się wśród swoich, ktoś mnie podrzucił w kocu pod drzwi sierocińca. I to w tym świecie, w ludzkim świecie. Zakonnice opowiadali, że nikt się nie zgłosił, nikt nie przyznał, więc zostałam całkowicie bez rodziny. Ja zawsze zgadywałam, że rodzice chcieli się mnie pozbyć. Wrzucili do losowego tunelu, który mnie przeniósł na jakiś śmietnik. Tam ktoś musiał usłyszeć płacz dzieciaka, więc mnie zaniósł tam, gdzie się chowają sieroty. Potem było o wiele ciekawie.
Już o pierwszego roku życia przedmioty wokół mnie latały. Gdy byłam zła, coś wybuchało, a gdy szczęśliwa, wszyscy uciekali. Ponoć było wtedy jeszcze gorzej. Nie miałam co liczyć na serdeczność rówieśników, nawet zakonnice traktowały mnie jak pomiot szatana. Przez pierwsze tygodnia próbowały mnie trzymać pod kluczem, w osobnej komórce, jakby zmuszając samych siebie do tego, by mnie utrzymywać przy życiu. Ale w końcu się złamały, kiedy prawie udusiłam kobietę, nawet do niej nie podchodząc. Mogłam robić co chcę i nikt mi nie wchodził w drogę, bo się bał. Bardzo mi się to podobało. Rzucałam meblami, rwałam tkaniny, niszczyłam zabawki, by po chwili to wszystko naprawić do pierwotnego wyglądu i znowu zniszczyć. Dali mi nawet osobny pokój.
A potem... jakoś się żyło. Nauczyłam się czarnej magii, podróżować między wymiarami... cudnie.
- A wiesz czemu wybrałam ten świat, zamiast demonicznych stron? - podniosłam się i otworzyłam oczy, by spojrzeć w jego oczy. - Bo Pionki są głupie i naiwne. Można nimi manipulować i robić co chcesz, nawet bez użycia magii – uśmiechnęłam się. - Dlatego ten świat nie jest taki trudny. To jak... - na chwilę zamilkłam zastanawiając się nad dobrym wyborem słów. - Życie z durnymi demonami, którzy nie umieją czarować, a ty, aby się nie wyróżniać, też tego nie robisz – powiedziałam w końcu. - Teraz ty. Opowiadaj czemu nie mogłem się sprzeciwić i co cię powstrzymuje przed prowadzenie spokojnego życia – ponownie się położyłam, tym razem zakładając ręce za tył głowy. Zamknęłam oczy czekając na jego historię.

< Nathaniel? >

Od Niobe do Lucasa

Zamknęłam oczy, próbując opanować drżenie powiek. „Nie nadużywaj magii”, mówił kiedyś Monser, „jest narzędziem, ale ta z krwi może wyrządzić ci wiele złego. Uważaj na cienie, nigdy nie wiesz, kiedy stracisz nad nimi kontrolę, a one ciebie opanują”.
Nie, nie, nie. Za bardzo się trzęsłam. Ćwiczyłam dzisiaj za długo, ale nie mogłam przestać. Chwyciłam z półki jedną z mikstur i odkorkowawszy buteleczkę, wypiłam do dna całą jej zawartość. Czułam, jakby silny specyfik palił moje żyły, lecz trwało to tylko przez chwilę. Wkrótce drżenie mojego ciała ustało – napar powinien zregenerować moje siły na przynajmniej najbliższe kilka minut.
Już sięgnęłam po sztylet, już miałam rozciąć dłoń, gdy do drzwi wynajmowanego przeze mnie w karczmie pokoju rozległo się energiczne dudnienie.
- Panna Vollen? – zdążyłam ukryć wszystkie podejrzane obiekty za plecami, zanim do środka wbiegła otyła właścicielka karczmy o rumianych policzkach – Niedługo będzie koniec wydawania kolacji, a panna jeszcze nie zjawiła się na posiłku. Czy zejdzie panna na dół?
- Tak, tak. – odparłam apatycznym głosem, kiwając słabo głową – Zaraz się pojawię.
- Czy źle się panna czuje? Może przygotować ziołowy wywar? – zapytała z troską kobiecina, patrząc uważnie na mą twarz – Wygląda panna bardzo słabo.
- Och… złudzenie. – uśmiechnęłam się nieznacznie – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Już schodzę.
Jak to każdego późnego wieczora, w karczmie roiło się od przybyszów różnej maści – a w szczególności pijanych mężczyzn wszelkiej rasy. Gdzieś w rogu siedziało paru rycerzy, popijając piwo bardziej kulturalnie, a i nie byli schlani w sztok. Usiadłam w jednym z kątów, gdzie podano mi parę sucharów, kawał lżejszego mięsa oraz nieco wina. Przystąpiwszy do posiłku, nie spodziewałam się, iż ktoś mnie zaczepi.
- No, no! – silna, pulchna ręka chwyciła boleśnie moje ramię – A ty co tu robisz? Przypominasz tę kurwę z Leoatle, wspaniała była! – tu zaśmiał się obleśnie, po czym wrócił do swego pijackiego bełkotu – A może ty też coś od siebie dasz, co?
- Obawiam się, że nie. – wlepiłam wzrok w jego oczy, próbując spojrzeć w ich głąb. Mężczyzna ucichł na chwilę, zapewne dość zaniepokojony mą dziwną „odpowiedzią” – Wyjmij nóż, który masz przy pasie.
Pijak, wbrew swej woli, powoli wykonał moje polecenie.
- Wspaniale. A teraz… - ciągnęłam, nie odwracając wzroku - … teraz poderżnij sobie nim gardło.
Ostrze powędrowało bliżej jego szyi, a to był czas, kiedy mężczyzna podniósł lament.
- Zabijcie wiedźmę! Zabijcie, to jakaś czarownica! – wrzasnął, stawiając opór przed mym zaklęciem. Kilka osób z pobliskich stolików odwróciło wzrok, inni wstali w niedowierzaniu.
- Ja? Ja nic nie robię. – odparłam ochrypłym głosem, wciąż gapiąc się w oczy spanikowanego pijaczyny. Jego opór stawał się coraz słabszy, z szyi popłynęła mała strużka krwi.
Kilku rycerzy z rogu wstało i wyciągnęło miecze, a kilku zostało przy stole. Jeden z tych, którzy postanowili się ze mną zmierzyć, przemówił:
- Zostaw tego mężczyznę, wiedźmo. – podszedł trochę bliżej. Odwróciłam wzrok, uwalniając mą ofiarę z uroku; pijak zachybotał, po czym chwiejnym krokiem wmieszał się w tłum, szukając bezpieczeństwa.
- Zostawiłam. – skinęłam głową, uśmiechając się mimowolnie.
- Co to było? – dopytał drugi, stojący nieco za swym liderem.
- Nauczka za nazywanie mnie kurwą, ot co. – zaśmiałam się cicho.
- Chciała mnie zabić! – zawołał pijak gdzieś z tłumu – Ona uprawia jakąś czarną magię, do straży z nią!
Chwila wahania… rycerze spojrzeli po sobie.
- Bez żadnych sztuczek teraz. – odezwał się znów pierwszy – Jeden gwałtowny ruch, a zginiesz.
- Żadnych sztuczek? – westchnęłam ostentacyjnie, kręcąc głową. Zanim mężczyźni zdołali mnie pojmać, wyjęłam swój sztylet i szybko rozcięłam lewą rękę. Ścisnęłam ją, by polało się więcej krwi. Przez wpół uchylone drzwi wdarł się czarny cień, wypełniając wnętrze karczmy i ograniczając widoczność. Wstałam z miejsca i pognałam do wyjścia. Gdy wydostałam się na zewnątrz, nie zaprzestałam ucieczki, a jedynie przepychałam się między ludźmi i biegłam ile sił w nogach i na ile pozwalała mi moja długa suknia. Ktoś gonił, ktoś uciekał. Kotek i myszka. Byłam przekonana, że to ja jestem tu kotem. Rycerze, a być może i strażnicy, rozdzielili się, by mnie odszukać, gdy schowałam się w jednej ze ślepych uliczek, za pustym straganikiem. Żadnej żywej duszy. Nie mogli mnie znaleźć.
A jednak znaleźli.
A raczej znalazł, bo zaginioną duszyczką okazał się młody mężczyzna z dwuręcznym mieczem. Znalazłby mnie prędko, więc nie czekałam na to, a sama wyszłam, by stanąć w spokoju na jego drodze.
- Zgubiłeś się? – zapytałam spokojnie, lekko uchylając kąciki ust. Nim zdążył odpowiedzieć, z mej przeciętej dłoni wytrysnęły czerwone smugi, które powinny były go zabić. Powinny. Stanęłam, próbując ukryć strach, który mną zawładnął. Chłopak odbił zaklęcie, nie miałam pojęcia jakim sposobem, bo przecież nikt nigdy tego nie zrobił. Zwinnie doskoczył do mnie, a odległość jego miecza od mej krtani nie pozwalała mi już na żaden ruch.
- Nie zabiłbyś mnie, prawda? – spojrzałam w jego oczy, lecz on, sprytniejszy niż myślałam, nie spoglądał w moje. Nie mogłam zrobić już nic, by się obronić. Została mi tylko moja marna siła perswazji. Momentalnie zaczęłam drżeć, wyczerpana ilością wykonanych dzisiaj zaklęć, a może i trochę z obawy o życie. Wypuściłam sztylet z dłoni; broń z brzdękiem wylądowała na posadzce – Nic ci już nie zrobię, słonko. – uniosłam powoli dłonie w geście poddania – A ty również nic mi nie zrobisz, prawda? Wiesz, co robi straż z niekontrolowanymi magami, prawda? Zabija albo wycisza, ot co. Nie zgotowałbyś damie takiego losu, czyż nie? Ja nic nikomu nie zrobiłam. Przecież nikogo nie zabiłam w tej karczmie, czy tak?
Widząc cień wahania na twarzy mężczyzny, ciągnęłam dalej:
- A ty? Ty masz potencjał. Obroniłeś się przed zaklęciem, nie możesz tego zmarnować. Jeżeli mnie oszczędzisz, dam ci czego chcesz. Z takim talentem mógłbyś bronić się nawet przed Pierwotną Magią, gdybyś miał odpowiednią naukę. Ale tutaj, u ciebie, tego nie uczą, oj nie. Tutaj są tylko bezużyteczne zaklęcia i bezużyteczne obrony. Żaden szanujący się mag nie rzuci zaklęcia, przed którym obroni się byle rycerz, oj nie. Ja znam większą magię, większe jej tajniki. Chcesz mocy? Proszę. Władzy? Pieniędzy? Sławy? Nie ma sprawy. Będziesz najsilniejszym wojownikiem we wszystkich królestwach, będą śpiewać o tobie pieśni, a może zostaniesz bohaterem? Uratujesz świat przed czymś straszniejszym, niż ja, młoda, przestraszona kobieta? Oszczędź mnie, zostaw to wszystko, zignoruj tych okrutników, którzy gotowi byli prowadzić mnie na śmierć. Chodź, pokażę ci wszystko, co wiem, tylko obniż miecz, kochany.
Ścisnęłam dłonie w pięść, by opanować ich drżenie. Rana już się zasklepiła, jak powinna była zrobić. Miałam za mało energii, by zrobić cokolwiek innego, więc musiałam polegać na jego dobrym sercu.

< Lucas? Łakniesz wiedzy? :”D >

poniedziałek, 11 września 2017

Od Fufu do Azraela

Drobne małe zwierzątko rozbudziło się w moim ciele, zamieszkało się w żołądku, a potem, chłonąc moje emocje, stopniowo przeradzało się w prawdziwą bestię. Gniew. Czysta, negatywna energia, która tak często porywa nieświadomych ludzi i zmusza do czynów złych, a czasami wręcz karygodnych. Wzięłam głęboki wdech, wydęłam policzki:
- To, to... - usilnie próbowałam wymyślić jakąś karę. - Każę Cię powiesić! Właśnie, powiesić! - wypaliłam nagle, zadowolona z chwilowego natchnienia.
- I myślisz, że jest to gorsze od stracenia ręki? - spojrzał na mnie z lekką kpiną.
Wtopa. Faktycznie nie wyobrażam sobie życia bez ręki. Czym ja miałabym pisać? I jeść?!
- Nie, ale... - mój umysł znów gorączkowo szukał jakiejś wymówki, ale zamiast tego znajdował jedynie pustkę.
Przeklęty człowieczek. Jak ja mam mu teraz powiedzieć, że tak naprawdę chciałam go jedynie zabrać z rąk straży? Hej, hej, wlokę Cię w kajdanach, ale to tak wiesz, dla zabawy i realności? Mhm, już to widzę. Prędzej uzna, że to kolejny kaprys księżniczki i zwyczajnie mnie zignoruje lub wykpi. A ja naprawdę chciałam go poznać! I to wcale nie tak, że mi się nudziło... No, może troszkeczkę?
Drgnęłam. Z oddali słychać było jakiś przytłumiony dźwięk. Był jednak nienaturalnie regularny i niespotykany w pałacu. Zazwyczaj otaczał mnie dźwięk sztućców, szelest sukien, kroki służby czy plotki arystokracji. Nie było to tętniące życiem miasto czy zapracowana wieś, a nudne, szlacheckie grono które rzadko kiedy zmieniało swoje dzienne przyzwyczajenia. Wszystko płynęło powoli i leniwie, a niecodzienne sytuacje były tutaj rzadkością. Dlatego też ciekawie podniosłam głowę i spróbowałam odnaleźć źródło dźwięku, kątem oka widząc, że mój towarzysz robi to samo. Mimo wszystko zachowywał się jednak spokojniej ode mnie.
- Chodź. - powiedziałam, łapiąc go za rękę i ciągnąc do ukrytych drzwi w ścianie.
Nie wiem co się działo, ale jeśli ktokolwiek zorientował się w naszej sytuacji to wolałam wymknąć się korytarzami służby niż paradować po otwartej przestrzeni. Gorzej będzie jeśli Pan Złodziejaszek nie będzie chciał współpracować.

< Az? Przepraszam, że tak późno i krótko, ale świeżo wróciłam i staram się rozpisać D: >

piątek, 8 września 2017

Od Nathaniela do Ashley

Czyli zgadłem, gdyby była człowiekiem byłbym skończony. Nie wiedziałem dlaczego nie chciała gadać o tym wcześniej, ale to już chyba nie moja sprawa, prawda? No cóż, stałem tak się jej przyglądając, nie wiedziałem dokładnie jak to ubrać w słowa.
- Nieobeznany? - powtórzyłem jej pytanie z lekkim śmiechem, jakby było to oczywiste. - Trudno jest być obeznanym w świecie, z którym wcześniej nigdy nie miało się do czynienia.
Spojrzała na mnie pytająco i gestem wskazała abym to rozwinął.
- Wyobraź sobie, że z dnia na dzień zostajesz przeniesiona do wymiaru, o którym nic nie wiesz i musisz obcować z tymi dziwnymi istotami, które są strasznie głupie i naiwne.
- Trafiłeś tutaj niedawno? - zapyta z powrotem zamykając oczy.
- Kilka tygodni temu.
- Dlaczego nic nie wiesz o tym świecie? Z jakiego wymiaru się tu przeniosłeś i dlaczego? - zapytała chyba ciekawa tego co jej powiem.
- Przeniósł mnie tutaj mój znajomy, ponieważ w tym wymiarze będą mnie szukać w jako ostatnim. Przeniosłem się z wymiaru gdzie panują demony. Uciekam przed rodziną. A nic o tym świecie nie wiem, ponieważ nie chcieli mi nic o nim mówić. - streściłem, również kładąc się na łożku obok dziewczyny.
- Dlaczego po prostu się nie sprzeciwiłeś? - zapytała.
- Nie mogłem. - mruknąłem.
- Dlaczego?
- Bo to nie jest takie proste. - Westchnąłem ciężko. - Teraz chcę coś usłyszeć o tobie. - odetchnąłem już z ulgą.


< Ashley? Thiaaa.... Weny zero >

piątek, 1 września 2017

Od Nerei

Nigdy nie lubiłam porannych pobudek, niezależnie od panującej pory roku od zawsze były dla mnie ogromna męka. Powoli naciągnęłam skrawek kołdry na głowę, aby pierwsze promienie słońca nie docierały do moich oczu i ponownie oddałam się w objęcia Morfeusza. Niestety mój stan błogości nie potrwał zbyt długo przez pewnego upierdliwego, hebanowego panicza.
- Wstajemy śpiąca Księżniczko, wyspałaś się już wystarczająco.
Poczułam, że jego subtelne, kocie łapki delikatnie ugniatają mój brzuch.
- Tyle razy prosiłam cię, żebyś nie nazywał mnie per Księżniczko – mruknęłam, zrzucając Behemota z łóżka.
- Albo wstaniesz sama, albo ja zedrę cię z tego łóżka siłą – prychnął.
Niechętnie usiadłam na brzegu łoża i okryłam swoje ciało satynowym szlafrokiem, a na nogi wsunęłam puchate kapcie.
- Grzeczna dziewczynka, przypomniałaś sobie ostatnią pobudkę w moim wykonaniu? – uśmiechnął się cynicznie i spojrzał na mnie swoimi groszkowymi ślepiami.
Na samą myśl o wspomnianej sytuacji przez moje ciało przeszła fala gorąca i czułam jak moje policzki oblewa róż.
- Wychodzimy dzisiaj na targ, będę gotowa za piętnaście minut – rzuciłam mu wymowne spojrzenie i ruszyłam w stronę łazienki.
- Nie zapomniałaś o czymś? – głośno miauknął i zaczął rozkosznie tarzać się po ziemi.
Pomimo tego, że bywa naprawdę upierdliwym stworzeniem i są chwile kiedy najchętniej dla świętego spokoju wyrzuciłabym go z domu potrafi być naprawdę uroczy. Klęknęłam przy nim i zaczęłam skrobać go po brzuszku.
- Tylko ty wiesz jak mnie zadowolić – wydusił z siebie w przerwie od mruczenia.
- Na dzisiaj koniec tych pieszczot, jak tak dalej pójdzie nie kupię wszystkich składników na olejki lecznicze.
- Znowu masz zamiar stworzyć olejek przeciw wypadaniu włosów, przez który ktoś prawie wyłysiał?
- Jesteś naprawdę zabawny, każdemu może się to zdarzyć – rzuciłam i w końcu dotarłam do łazienki.
Na rozbudzenie kilka razy ochlapałam twarz zimną wodą, rozczesałam włosy grzebieniem, założyłam medalion na szyje i popsikałam się jaśminową mgiełką. Już miałam ściągnąć z siebie piżamę, gdy kątek oka zobaczyłam w drzwiach Gacka.
- Nie przeszkadzaj sobie – odparł, pokazując mi swoje śnieżnobiałe kły.
- Chyba upadłeś na głowę jeśli sądziłeś, że będę się przy tobie rozbierać.
Rzuciłam w niego szlafrokiem i pośpiesznie ubrałam na siebie czarną pelerynę, narzucając kaptur na głowę. Zanim się obejrzałam kocur wskoczył na moje ręce z przerażoną miną na pyszczku.
- Znowu coś nabroiłeś? – mruknęłam, szukając zniszczeń w pomieszczeniu.
Po chwili usłyszałam donośne pukanie do drzwi.
- Chyba mamy problem – wyjąkał i w te pędy wbiegł pod łóżko.

< Ktoś? >