wtorek, 19 września 2017

Od Annmea'i do Elandrin'a

W końcu dostałam cały weekend wolnego. Mogłam odwiedzić przyjaciół w mieście. Obudziłam się wcześniej przed służbą. Tak byłam szczęśliwa, że pozwoliłam sobie na użycie magii. Przeniosłam wodę z studni do kotła. Rozpaliłam ogień pstryknięciem palców. Potem zaniosłam ciepłą wodę do misek. Zaczęłam dzwonić dzwonem, aby obudzić służące.
- Wstawajcie! Jest już świt! Pani Naema was skrzyczy!
W czasie kiedy powoli zbierali się z łóżek wypełniłam miski ciepłą wodą. Różowy poblask powoli wypełniał ogromną komnatę. Pod jej sufitem suszyło się pranie.
- Tobie to dobrze... - zaczęła narzekać Anna.
Wzruszyłam ramionami wiążąc buty. Doskonale wiedziałam po co Naema się mnie stąd pozbywała. Musiała dziś zadecydować o moim dalszym losie. Przygładziłam spodnie i porządnie zasznurowałam skórzaną kamizelkę.
- Znów będziesz się zadawać z tymi cyganami? - zaszeptała mi Saya.
Podskoczyłam na dźwięk jej głosu. Po co się pytała. Wiedziała doskonale, że w mieście nie miałam nikogo innego niż oni. A na dodatek zaczynał się jarmark! I ja bym miała to przegapić? W życiu! Narzuciłam płaszcz na ramiona i wyszłam tylnym wyjściem. Wróciłam się jeszcze do piwnic. Zgarnęłam wcześniej z kuchni trochę resztek i nakarmiłam nimi szczury, które szeptały mi nowinki z zamku. Zebrałam kilka książek, wyciągnęłam trochę pęczków ziół, kilka rolek bandaży i wyszłam. Szłam powoli dróżką do miasta. Trawa w rowach wciąż błyszczała rosą. Ale ponad drogą zaczął już unosić się kurz.
- O witaj Meo! - zawołał wesoło dostawca.
- Dzień dobry... - mruknęłam cicho.
- Widzę, że masz wolne. Wsiadaj dziś letnie przesilenie więc dostawa była większa i mam sporo miejsca. - rzekł zatrzymując wóz.
Pomógł mi na niego wsiąść. Chciał wziąć ode mnie torbę. Jednak mocno ścisnęłam jej pasek i mu na to nie pozwoliłam. Lepiej, aby nikt jej nie dotykał. Kiedy dotarliśmy do miasta szybko się z nim pożegnałam. Przełożyłam pieniądze od skrytki w cholewie buta. Mimo wczesnej pory na ulicach było mnóstwo ludzi. Przyłączyłam się do wesołej ciżby. Ale szybko wymknęłam się z tłumu. Ruszyłam znanymi mi już uliczkami. Po godzinie kluczenia wyszłam na otwartą przestrzeń, prosto do poletka namiotowego cyganów i innych artystów. Na przywitanie wybiegła mi Leita. Zarzuciła ramiona na szyję. Mimo drobnej budowy miała siłę małego byczka. Wywróciłam się w kurz.
- Lei! - zawołałam.
Dziewczyna nawet nie myślała, żeby ze mnie zejść.
- Farian'ie! - krzyknęłam przywołując na pomoc mężczyznę.
Po chwili siwa głowa przyjaciela rodziny wychyliła się z namiotu. Spojrzał na nas swoimi jasnymi oczami.
- Leita! Zejdź w tej chwili z Meii. Dopiero przyszła. A ty już nie dajesz jej oddychać. - skarcił ją.
Dziewczyna naburmuszyła się, ale wstała i ruszyła do drugiego namiotu. Zdmuchnęłam samotne pasmo z oczu. Farian wyciągnął do mnie dłoń i pomagając mi wstać. Zauważyłam, że wszyscy już zaczęli się przyglądać. Ale nie z wścibstwem, a od tak ze zwykłej ciekawości.
- Cieszę się, że udało ci się wyrwać z służby. Niech ci się przyjrzę. - rzekł oglądając mnie. - Urosłaś. Mogę przysiąc, że ostatnio byłaś niższa.
Zaśmiałam się z jego szczerych słów. Mocno go przytuliłam.
- Stęskniłam się za tobą. Cieszę się widząc cię w dobrym zdrowiu.
Mężczyzna jedynie się roześmiał. Kiedy prowadził mnie do głównego namiotu zdążyłam zauważyć, że do miasta przybyło wielu nowych artystów. Moją uwagę przykuł samotny, kolorowy namiot na uboczu. Nie tak daleko, żeby powiedzieć innym by się nie zbliżali, ale na tyle daleko żeby mieć większą prywatność. Po ustaleniu kolejności występów podpytywałam o nowych artystów.
- I tak jesteś wcześniej niż się nam wydawało. Do rozpoczęcia prób jeszcze trochę czasu idź. Pospaceruj. Potem będziesz ciężko pracować. - Rzekł Reinair, syn Farian'a.
Kiwnęłam lekko głową. Wyszłam z namiotu zabierając książkę o ziołach. Usiadłam pod rosłym dębem. Coś zaszemrało w konarach. Uniosłam wzrok i ujrzałam złociste oczy. Nie należały na pewno do kota. Chciałam się bliżej przyjrzeć niezwykłemu stworzeniu. Położyłam książkę na trawie i złapałam się najniższego konaru. Zaczęłam się wspinać i już po paru krokach zrównałam się, jak się okazało, ptakiem. Usiadłam na konarze na przeciwko niego. A raczej niej. Poznałam to w jej oczach. Dumna to zdecydowanie dominująca u niej cecha.
- Witaj. - rzekłam w odpowiednim dialekcie.
Nie musisz mówić w tym dialekcie. Ja cię doskonale zrozumiem we wspólnej.
Tak zaskoczył mnie jej piękny głos w mojej głowie, że prawie spadłam. Musiałam mocniej przytrzymać się gałęzi.
- Kim jesteś? Nigdy nie widziałam tak innego stworzenia od innych. - rzekłam już w Wspólnej Mowie.
Bo ja jestem wyjątkowa. Jestem feniksem.
"Feniks!" to słowo odbiło się w mojej głowie echem. Od razu przypomniałam sobie co czytałam o tych stworzeniach. "O ognistym charakterze." To zdanie na pewno je opisywało.
- Bądź więc pozdrowiona ognista pani. - rzekłam przypominając sobie frazesy. - Tyś, która ujarzmiła ogień, czyniąc go sobie poddanym.
W mojej głowie rozbrzmiał niezwykły, perlisty śmiech.
Daruj sobie te słowa. Nawet Aidan tak do mnie nie powiedział przy pierwszym spotkaniu.
- Aidan? Twój przyjaciel? Ten co mieszka w tym namiocie z boku obozowiska?
Ciekawe... Jesteś jedną z niewielu, którzy nie uważają, że Aidan to mój pan. W sumie powinnam już wrócić. I przydałaby się mu pomoc... Trochę go oparzyłam.
Mogłam przysiąc, że się uśmiechnęła. Kiwnęłam lekko głową.
- Znam się na ziołach. Umiem przygotować maść na oparzenia. - powiedziałam.
Zielarka?
- Nie. Służąca. Ale to długa historia. - rzekłam lekko wymijająco. - Spotkajmy się przy głównym namiocie cyganów. Mam tam swoje rzeczy.
Feniks kiwnął głową. Wzbił się w powietrze, podczas kiedy ja ostrożnie zeszłam na ziemię. Na ostatnim konarze poślizgnęła mi się stopa i spadłam na trawę.
Jesteś niezdarna. Usłyszałam w głowie jej słowa. Jednak to było jedynie stwierdzenie. Nie nagana. Podniosłam książkę i ruszyłam do namiotu. Wzięłam torbę i poprosiłam o moździerz.
- Już ktoś sobie krzywdę zrobił? A to przecież dopiero początek dnia! - zaczął narzekać syn Farian'a.
Uśmiechnęłam się do niego lekko. Nabrałam wody w miejscu, gdzie wiedziałam, że na pewno jest czysta. Kiedy szłam do namiotu przyjaciela feniksicy, poczułam jak siada mi na ramieniu.
Dali ci jakieś imię? spytała mnie nagle.
I równie nagle mnie olśniło. Nie przedstawiłam się jej!
- Mam na imię Annmea, jednak wołają na mnie Mea.. I tak właściwie się wszystkim przedstawiam.- rzekłam.
Asha. usłyszałam słowa stworzenia. Widać podała swoje imię. Milczała przez resztę drogi. Weszłam do namiotu. Uniosłam połę, żeby do środka wpuścić trochę powietrza.
- O znalazłaś Ashę- rzekł męski głos, zapewne należący do Aidan'a.
Kiwnęłam jedynie głową. Ptak zeskoczył z mojego ramienia i wylądował obok chłopaka. Między nimi nastąpiła wymiana zdań. Tylko jednostronna. Bo nie słyszałam już słów Ashy.
- Czyli umiesz zrobić coś z tymi oparzeniami. - rzekł w końcu Aidan, zwracając na mnie uwagę.
Jedynie kiwnęłam głową. Otworzyłam torbę i wyciągnęłam kilka składników. Wrzuciłam je do moździerza, dolałam odrobinę wody i zaczęłam wszystko rozcierać.
- Może umilimy sobie ten czas rozmową? - rzekł chłopak z uśmiechem. - Jesteś jedną z artystek?
- Można tak powiedzieć. Ale nie do końca. - mruknęłam pod nosem. - Może ty opowiesz mi coś o sobie? Skąd jesteś? I na ile zatrzymałeś się w Merkez? - wyrzuciłam szybko z siebie te pytania, aby nie mógł mnie o nic więcej zapytać. Zajęłam się swoim zadaniem. Uniosłam dłoń nad prawie zmieloną papkę. Wyszeptałam kilka słów i zielonkawa maź przez chwilę zajaśniała niebiesko. Jedynie Asha posłała mi zaciekawione spojrzenie. "Przyśpieszy gojenie." Przesłałam jej swoje myśli. Usłyszałam jakiś ruch za plecami. Kątem oka zobaczyłam, że chłopak zmienił pozycję, aby mu było wygodnie. Teraz lepiej mogłam zobaczyć oparzenia. Nie były jakoś bardzo poważne, ale jednak musiały być bolesne. Czułam się przez niego obserwowana. Zachowywałam jednak czujność. Byłam na swoim terenie. Zajęłam się ucieraniem ziół, aby wszystkie składniki dobrze się połączyły.

<Aidan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz